środa, 14 października 2015

34. Czekała, my też czekaliśmy, minuty upływały, Nadine kończyły się tematy, a John nadal nie wracał. To oznaczało, że koniec był bliski.

Otworzyć oczy tego dnia, było mi o wiele ciężej niż zwykle. Może to dlatego, że było mi nieziemsko wygodnie, a może dlatego, że perspektywa konfrontacji z matką Basha nie jawiła się jako najbardziej wyczekiwana część dnia. Na moje nieszczęście zbliżała się ona wielkimi krokami.
Sięgnęłam leniwie po telefon, uchylając jedną powiekę i zerknęłam na godzinę.
- Jezus Maria... - jęknęłam, widząc, że jest już 11. Poczułam jak chłopak przekręcił się na drugi bok, słysząc mój głos. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc, że nadal nie otworzył oczu, a jedynie mocniej objął poduszkę, na której spoczywała teraz jego głowa. Co tu dużo mówić, wyglądał jednocześnie zabawnie i uroczo, do tego stopnia, że nie miałam serca go budzić. Nie wiem co się ze mną stało i skąd nagle taki przypływ empatii, ale nie zastanawiając się nad tym więcej, wstałam najciszej jak potrafiłam, zabrałam swoje ubrania i zamknęłam się w łazience. Mając świadomość, że nikt mi nie będzie przeszkadzał, postanowiłam pozwolić sobie na dłuższą kąpiel, pełną piany i aromatycznych olejków. Piana nie była jednak dobrym pomysłem, przynajmniej w moim wykonaniu, ponieważ po jakiś 5 minutach zupełnie straciłam nad nią panowanie. Kiedy zaczęła wyłazić poza krawędzi wanny, po prostu odpuściłam i pozwoliłam jej na totalną "samowolkę". Może niezbyt to wychowawcze, ale w tym momencie miałam większe zmartwienia od niewychowanej wody z mydłem.
Moje myśli ciągle uciekały do jednej z wielu skrytek w moim mózgu, która usilnie nie chciała się domknąć. Nie potrafiłam tak łatwo odpuścić, zapomnieć chociaż na chwilę o spoczywających na moich barkach obowiązkach. Nazywałam to obowiązkami mimo, że wcale nikt nie kazał mi tego robić. Nikt oprócz sumienia.
Pół godziny później zabrałam swoje rzeczy i wróciłam z powrotem do pokoju, tym razem już skąpanego w barcelońskim słońcu.
- Hola mi Hermosa! - zanim zdążyłam otworzyć moje zmrużone mocno oczy, piłkarz już był obok mnie. Mmm "moja piękna", może to próżność, ale uwielbiałam, kiedy tak mnie nazywał. W końcu nie do każdej tak mówił. A przynajmniej żywiłam taką głęboką nadzieję.
- A ty nie na treningu? - zapytałam, tuląc się do jego torsu i wdychając spokojnie zapach jego ciała. Aktualnie wyczuwałam wanilię z nutką cynamonu. Na samą myśl zaburczało mi w brzuchu. Nie to, żeby jakieś kanibalistyczne odruchy się we mnie odezwały. Nic z tych rzeczy. Po prostu mój wiecznie niedopieszczony żołądek postanowił o sobie przypomnieć.
- Dzisiaj jest środa? - usłyszałam po chwili powolny głos chłopaka i z niemym zaciekawieniem zadarłam głowę do góry, żeby na niego spojrzeć.
- Czwartek? - odpowiedziałam mu pytaniem z lekkim niedowierzaniem w głosie. W jednym momencie Brazylijczyk odskoczył ode mnie jak rażony prądem, a ja, jakże z wielką gracją, wylądowałam tyłkiem na dywanie.
- Już jestem martwy.. - mamrotał, biegając po pokoju i w pośpiechu wrzucając rzeczy do swojej torby treningowej. Ja z kolei przyglądałam mu się z iście stoickim spokojem, uważając przy tym, żeby mnie nie nadepnął w swoim "szaleńczym tańcu".
- Ney uspokój się, Luis zrozumie.. - powiedziałam odruchowo, jednak nie osiągnęłam zamierzonego celu, ponieważ chłopak zatrzymał się w miejscu z obłędem w oczach.
- Zrozumie? Luis mnie zabije. - odparł i chwycił torbę w rękę. Drugą podniósł mnie w mgnieniu oka z podłogi i wypchnął przed sobą z pokoju. - Zamorduje mnie, wypatroszy, odprawi milion rytuałów, ożywi i zamorduje ponownie. - mamrotał pod nosem idąc w dół schodami, a ja uskakiwałam po stopniach, przed nadepnięciem przez zdenerwowanego piłkarza. - Podwiozę cię do centrum. - zakomunikował mi i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już pędził w stronę swojego samochodu. Nie czekając aż się rozmyśli, wskoczyłam na siedzenie pasażera i zapięłam pasy. Później dziękowałam Bogu, że o tym pamiętałam, ponieważ chłopak jechał jakby go otchłanie piekielne goniły. Niemal z piskiem opon zatrzymał się przy krawędzi chodnika na jednej z głównym ulic Barcelony i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Okey, okey już mnie nie ma.. - westchnęłam, unosząc lekko kąciki ust w górę. Odcisnęłam szybko usta na policzku piłkarza i wysiadłam z samochodu. Nie zdążyłam nawet machnąć ręką, kiedy Audi zniknęło już za zakrętem.
Na chodniku mijały mnie setki, a może nawet tysiące ludzi, dla których byłam jedynie zbitkiem liter z alfabetu czy numerem konta. Każdy z nich był inny, każdy się gdzieś spieszył, kogoś lub czegoś szukał. Ja, stojąca na środku chodnika, puszczająca mimo uszu tony przekleństw wydobywających się z ust mijających mnie przechodniów, wiedziałam dokładnie gdzie idę i kogo szukam.
Caroline, matki Basha.


*****


W moim telefonie widniał adres hotelu, łącznie z numerem pokoju, w którym aktualnie pomieszkiwała była już partnerka mojego chrzestnego. Moim zadaniem było to zmienić. Wymagało to ode mnie nadprzyrodzonego sprytu i skłonności kombinatorskich, których szczerze, niewiele miałam. Do budynku weszłam mimo wszystko raźnym krokiem. Wiedziałam, że wystarczy jeden moment zawahania, żeby odpuścić, wrócić do domu i znosić kolejne panny panoszące się po naszych pokojach. Chociaż i tak były chyba lepszą opcją od wyrachowanej Natalie, która swoją osobą pokazała mi, że Caroline wcale nie była taka zła.
Wystrój hotelu różnił się od tego, który prowadził John, jednak nie można było mu odmówić gustowności i ładnego wystroju. Wjechałam na czwarte piętro, gdzie mieścił się pokój, który był moim celem. Z sercem bijącym jak oszalałe stanęłam przed właściwymi drzwiami i niedużą piąstką zastukałam w masywne drewno. Słyszałam szuranie po podłodze, wskazujące na to, że Carol na pewno jest w środku. Jednak dopiero teraz zaczęłam zauważać luki w planie, którego tak kurczowo się trzymałam. A może ona nie jest tam sama? Może zmieniła lokum? A może po prostu nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Tysiące pytań gryzło mnie w czaszkę, ale postanowiłam je zignorować i chociaż raz zachować się jak dojrzała, dorosła osoba.
- Czego chcesz? - oschły ton kobiety stojącej w drzwiach, sprowadził mnie boleśnie na ziemię. Spojrzałam na nią i dawna hardość powróciła. Zgrzytnęłam zębami i podniosłam z dumą głowę do góry.
- Dogadać się. - odpowiedziałam nieustępliwym tonem, w duchu jednak panikując jak świetlik w żarówce. - Jak dwie dorosłe, rozsądne osoby. - dodałam, kiedy Carol nie ruszyła się nawet na milimetr. Wyglądała jakby w jej mózgu zachodził właśnie proces trawienia informacji, jednak po kilku sekundach kobieta odsunęła się z przejścia, tym samym dając mi do zrozumienia, że mogę wejść do środka.
Usiadłam na oparciu niedużego fotela w kącie pokoju i spojrzałam wyczekująco na matkę Bastiana. Żałowałam, że ze mną nie przyszedł, bo on przynajmniej wiedział jak z nią rozmawiać. Ja tymczasem patrzyłam na nią jak przysłowiowa sroka w gnat i czekałam sama nie wiem na co. Gdzieś w głębi duszy liczyłam na to, że to ona zacznie mówić. Byłoby z pewnością o wiele łatwiej się porozumieć gdyby tak się stało, ponieważ ja nie miałam zielonego pojęcia, od czego zacząć. Odchrząknęłam nerwowo i wyłamałam palce, ale nadal panowała cisza.
- Trochę mi się spieszy, po co przyszłaś? Dopięłaś swego, pozbyłaś się mnie ze swojego życia, czego jeszcze ode mnie chcesz? - usłyszałam kolejne słowa owiane pogardą. Wiedziałam, że kłamie i że wcale nigdzie jej się nie spieszy z bardzo prostej przyczyny. Brak makijażu, dresy i niedbale upięte włosy na czubku głowy, nie sprawiały wrażenia, żeby Carol zaraz gdzieś wychodziła. Jej słowa były dla mnie niczym bezlitośnie wylany kubeł lodowatej wody, na moją rozpalona od barcelońskiego słońca, głowę.
- Popełniłam błąd. - wydusiłam wreszcie z siebie po dłuższej chwili milczenia. Zadziorny, twardy charakter rzadko pozwalał mi na posunięcie się do takiego kroku, ale to była sytuacja wyjątkowa. Co więcej, wcale nie wykluczone, że rzeczywiście zbyt pochopnie oceniłam Caroline. - Nie wykluczam takiej możliwości, dlatego uważam, że zbyt szybko cię oceniłam.
- A zdążyłam chociaż przekroczyć próg twojego domu zanim to zrobiłaś? - odgryzła się, widocznie wracając do formy z czasów, kiedy jeszcze u nas mieszkała. Gdyby tak było, pewnie odpowiedziałabym jej czymś równie miłym, ale jak już wcześniej wspomniałam, była to sytuacja wyjątkowa. Dlatego też puściłam tę zniewagę mimo uszu, zaciskając zęby tak mocno, że prawie popękała mi na nich płytka. W końcu przyszłam tu się pogodzić, a nie dolewać benzyny do ognia.
- Owszem, byłaś w środku, ale nie do tego zmierzam. - odparłam, prędko próbując wrócić na dobry tor rozmowy. - Chcę się pogodzić i no wiesz, może to zabrzmi tandetnie, ale zacząć od nowa. - dokończyłam zmieszanym głosem, patrząc na matkę Basha z niemym wyczekiwaniem, wypisanym na twarzy.
- Od nowa? - zapytała niezbyt inteligentnie, jednak wyraz jej twarzy wyraźnie złagodniał
- Możemy pominąć sam moment przedstawiania się, ale chodzi mi o wyczyszczenie swoich kont. Zupełnie jakbyśmy się nigdy wcześniej nie poznały, nie były dla siebie wredne ani złośliwe. - wytłumaczyłam jej mój pogląd na sprawę i po części moje oczekiwania co do rezultatu tej rozmowy.
- A co cię skłoniło do takiego aktu poniżenia, żeby przychodzić tutaj i starać się ze mną godzić? - westchnęła, po kolejnej niewielkiej przerwie. Dla mnie z kolei było to kolejne pytanie, które totalnie zbiło mnie z tropu. Czy naprawdę aż tak źle o mnie myślała?
- Może nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy, które mogę mieć w planach, ale nie postrzegam tego jako coś, czego muszę się wstydzić. - odparłam z pełnym przekonaniem.
- Ohh dobra już dobra.. - westchnęła ponownie, ale sprawiała wrażenie, jakby mój pozornie pewny ton głosu ją przekonał. - Ja też nie byłam dla ciebie zbyt przyjemna i na pewno nie ułatwiałam ci zaakceptowania tego, że będę teraz z wami mieszkać. Przepraszam. - przyznała, a na moich ustach automatycznie zagościł słaby uśmiech.
- Też przepraszam, bo z pewnością mam za co. - kobieta odwzajemniła uśmiech, a ja poczułam się jakby nie kamień, a tona ciężkiego gruzu spadła właśnie z mojego serca. Poczułam się nagle takim dobrym człowiekiem i tak lekko, że mogłabym bez problemów wzbić się wyżej niż barcelońskie samoloty.
- Obydwie mamy rozgrzeszone sumienia, w takim razie chyba to już wszystko. - zasugerowała nieśmiało, a ja uniosłam brwi do góry.
- Jestem też tu z innego powodu. Chcę żebyś wróciła do Johna. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, jednak zamiast odpowiedzią mogłam napawać się zdziwioną do granic możliwości, miną Carol.
- Mel, nie sądzę, żeby twój chrzestny podzielał twoje chęci. Nie wyszło nam, bo nie potrafiliśmy się dogadać, poza tym sądzę, że ktoś już zajął moje miejsce. - odpowiedziała przygnębionym głosem i potarła swoje ramię. Jak ja mogłam być taka głupia! Patrząc na to, jak zachowuje się na chociażby wzmiankę o Johnie świadczy tylko o tym, że to, co do niego czuje jest prawdziwe. A ja, wścibska, zaszczuta pani detektyw bez doświadczenia, okrzyknęłam ją pustą babą, która leci tylko na jego kasę. Nie pomyślałam o tym, że nie każdy musi taki być i ta świadomość chyba bolała mnie najbardziej. W końcu o mnie przez długi czas ludzie też tak mówili i zapewne nie przestali, a przecież taka nie jestem. Nie zostałam dziewczyną jednego z najmłodszych i najbardziej znanych napastników na świecie po to, żeby jedynie pławić się w luksusach. Nie kierowało mną nic innego jak tylko uczucie, więc skąd u mnie ta zawziętość w stosunku do matki Bastiana? Dlaczego nie potrafiłam zmierzyć jej swoją miarą i założyć, może nieco naiwnie, że jest wyjątkiem od reguły? Zupełnie jak ja.
- Nie dogadywaliście się przeze mnie i sądzę, że kiedy przestałam stanowić problem, wszystko będzie okey. Poza tym on za tobą tęskni.. - sięgnęłam do chyba najmocniejszego argumentu, chociaż wcale nie byłam przekonana w 100% o jego trafności. Tak sobie to tłumaczyłam, że tęskni i stąd te jego wszystkie beznadziejne wybory. Wołanie o pomoc i o to, żeby Carol wróciła.
Moje słowa brzmiały niedorzecznie nawet w mojej głowie, ale mimo wszystko chciałam wierzyć, że są prawdą. Chciałam, żeby Caroline też w to uwierzyła. - Niby czemu zatrudnił Basha w swoim hotelu i pozwolił mu nadal u nas mieszkać? On ciągle ma nadzieję, że do niego wrócisz, dlatego dba, żebyś miała do czego wrócić. - to spostrzeżenie wprost spadło mi z nieba, ponieważ kiedy wypowiedziałam je na głos, nawet ja nabrałam pewności co do dalszych uczuć mojego chrzestnego. - Przyjdź dzisiaj do restauracji Boca Grande o 21, obiecuję, że wszystko odkręcę. - powiedziałam, zmierzając w stronę drzwi. Nie usłyszałam żadnego potwierdzenia, ani żadnego słowa sprzeciwu. To był z pewnością dobry znak.


*****


Plan działania w mojej głowie rysował się niestety wolniej niż biegły wskazówki zegara. Zanim się obejrzałam wybiła 19, a na dole rozległo się nerwowe szuranie butami po podłodze. Czarna, prosta sukienka może nie była tym, w co chciałam się ubrać, ale stwierdziłam, że kolor będzie na pewno adekwatny do tego, co dzisiaj będzie czekać Natalie. Założyłam długie, srebrne kolczyki, w niewielką kieszonkę upchnęłam telefon i w miarę możliwości ograniczonych strojem, zbiegłam na parter.
W przedpokoju stała już Nadine, uśmiechnięta od ucha do ucha, równie elegancka jak ja. Na swój widok obie parsknęłyśmy ironicznym śmiechem, ponieważ widok naszej dwójki w takiej odsłonie nie zdarzał się często. Nie zdarzał się właściwie nigdy.
- Wszystko gotowe? - szepnęłam konspiracyjnie, stojąc koło niej, a ona pokiwała znacząco głową i ponownie przywołała na twarz uśmiech jak z reklamy Colgate, ponieważ na horyzoncie pojawił się John, aktualnie ubrany w jednego buta i pół marynarki.
- Znacie adres? Weźcie taksówkę, w kuchni zostawiłem wam pieniądze. Ja jadę po Natalie. - z zadyszką "starego człowieka", którym zresztą już jest, lub w bardzo niedalekiej przyszłości będzie, wyrzucał z siebie te polecenia, rozpaczliwe szukając swojego drugiego buta. Biznesmen pełną gębą, nie ma co.
- O nic się nie martw, dotrzemy na czas i w dobre miejsce. - odpowiedziałam, tłumiąc śmiech chyba całą siłą swojej woli. Nie przypuszczałam, że ma ona aż tak wielkie pokłady, żeby powstrzymać mnie przed tarzaniem się po podłodze ze śmiechu na widok całej tej komedii. Żeby jeszcze była taka silna, kiedy sięgam po kokosowe ciasteczka z szafki z kuchni... Wtedy byłabym z niej naprawdę dumna.
Nagle na schodach rozległ się huk, a następnie usłyszałyśmy jedno, płynne przekleństwo z ust Basha.
- Kto tu zostawił tego buta, do jasnej cholery?! - syknął wściekle, rozmasowując sobie kark. Obydwie z Nad jak na komendę wpadłyśmy do łazienki, zatrzasnęłyśmy za sobą drzwi i wreszcie dałyśmy stosowny upust swojemu rozbawieniu, śmiejąc się jak opętane. Kiedy po dobrych kilku minutach niebieskowłosa wystawiła kawałek głowy za framugę zobaczyła mamrotającego przeprosiny Johna, który właśnie wychodził.
- Droga wolna. - powiedziała i otworzyła drzwi na oścież z taką zamaszystością, że przechodzący obok Bastian mało nie dostał zawału.
- Wy mnie chcecie dzisiaj wykończyć, czy z jakiej okazji jest ta kolacja? - zapytał, trzymając się kurczowo ściany za sobą i próbując opanować przyspieszony oddech.
- Z okazji powrotu twojej matki do tego domu i serca mojego kochanego lecz ciamajdowatego chrzestnego. - odpowiedziałam mu, wychodząc z toalety i wygładzając sukienkę przed wielkim lustrem w przedpokoju.
- W takim razie okazja jest godna świętowania. - odpowiedział, a jego twarz rozjaśnił uśmiech, przekradający się do jasnych oczu.
- Jessica wie co ma robić i kiedy wkroczyć do akcji? - zwróciłam się w stronę przyjaciółki, która z kocim uśmiechem przypatrywała się teraz synowi Caroline. Szturchnęłam ją lekko pod żebra, tym samym brutalnie sprowadzając na ziemię. - Nie mamy miejsca na błędy, jak to nie wypali, to nie dostaniemy drugiej szansy. Trzeba pozbyć się Natalie zanim Carol pojawi się w restauracji, a będziemy mieć niewiele czasu. - uświadomiłam ich oboje o powadze sytuacji. Czułam się niczym strateg wojenny, a wojny spowodowane miłością nosiły największe prawdopodobieństwo nie wrócenia z nich żywymi. Tak samo było i tym razem. Jeśli wszystko nie pójdzie według ściśle opracowanego, co do minuty wręcz, planu. Nie spodziewam się wrócić żywa do tego mieszkania.
Usłyszeliśmy trąbienie taksówki przed domem, które było dla nas sygnałem, że Neymar już czeka, aż wyjdziemy. Bez zbędnego ociągania się, niemal wybiegliśmy z domu, zamykając drzwi i popędziliśmy w stronę taksówki. Powód był prosty, od tej pory liczyła się każda minuta.


*****


Pod restaurację podjechaliśmy prawie równocześnie z Johnem i jego nowym "genialnym wyborem życiowym". Cała nasza czwórka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia i niemal niezauważalnie skinęła głowami.
- Cześć dzieciaki! - powitał nas mój chrzestny, machając entuzjastycznie w naszą stronę.
- Za te dzieciaki to mam ochotę mu wypomnieć na głos jego wiek, perfidnie, przy wszystkich, najlepiej przez megafon, jadąc przez całą Barcelonę.. - prychałam pod nosem, kiedy zbliżaliśmy się do wejścia, a Neymar, który szedł przy moim boku zamiast mnie uspokoić, chichotał jak opętany. Jak zwykle mocno pomocny. Dobrze, że chociaż jest niezmiennie uroczy.
Szeroko uśmiechająca się, miła kelnerka zaprowadziła nas do dużego stolika w jednym z kątów restauracji. Był idealny i lepszego na zaplanowane na dzisiaj atrakcje nie mogliśmy sobie wymarzyć. Chyba wszyscy pomyśleli o tym samym, bo kiedy omiotłam ich twarze niedbałym spojrzeniem, zauważyłam trzy pary błyszczących oczu i uniesione w górę wargi. Znak nadchodzącego zwycięstwa.
Zajęliśmy miejsca, Neymar usiadł koło Johna, ja obok niego, a naprzeciwko mnie usadowił się Bastian z Nadine, która wylądowała po jego lewej stronie, a tym samym obok zniesmaczonej naszym licznym towarzystwem, Natalie. 
- Czy mogę przyjąć już zamówienie? - kobieta w czarnym fartuchu podeszła do naszego stolika po pewnym czasie, który spędziliśmy, ślęcząc nad menu. Zerknęłam nerwowo na zegarek, była już 20:07. Zostało jedynie 53 minuty do pojawienia się Carol i to naprawdę w najlepszym wypadku..
- Poprosimy lampkę czerwonego wina dla każdego. - odezwał się w końcu John, subtelnie szturchnięty przez piłkarza, siedzącego obok.
- Już przynoszę. - kolejny szeroki uśmiech był oznaką zniknięcia kelnerki i pojawienia się dosłownie za 2 minuty z tacą wyładowaną czerwonym trunkiem. Każdy zamówił przystawkę, która na szczęście nie znalazła się na naszym stole tak szybko, jak wino.
- Co u Ciebie słychać, Ney? - zagadnął mój chrzestny, po jeśli nie straciłam rachuby w liczeniu, setnym razie, kiedy piłkarz chcąc zwrócić na siebie uwagę, mało nie wsadził mu nosa do kieliszka. Chłopak szarmancko upił łyk wina, po czym zaczął opowiadać o treningach, wyrywającym sobie włosy z głowy Luisie i spotkaniach jakie ich czekają,
- I wiesz John, oni mają taki naprawdę ogromny ten stadion.. - tu barceloński napastnik teatralnie rozciągnął ręce i celnie wylał zawartość swojego kieliszka na mężczyznę, który automatycznie poderwał się w górę, uderzając nogą o kant stołu. Siedzieliśmy blisko, więc słyszalne było dla nas przekleństwo jakim John obrzucił Neya albo stół. Nikt nie był do końca pewny o kogo mu chodziło, ale nie liczyło się to dla nas tak bardzo. Najważniejsze było to, że wszystko jak na razie szło zgodnie z planem.
- Trzeba z tym coś jak najszybciej zrobić, bo zostanie plama. - rzekłam tonem eksperta, widząc kątem oka, że Bastian w środku zwija się ze śmiechu. - Przepraszam, gdzie jest łazienka? - zagadnęłam kelnerkę, która przechodziła obok, a ona wskazała przeciwny róg sali.
- Przepraszam John, czasami jestem taki roztrzepany. - przeprosił piłkarz podając mężczyźnie serwetki ze stołu. Ten nic nie odpowiedział , tylko odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę toalety. Natalie podniosła się z miejsca zapewne nosząc się z zamiarem pójścia razem z nim. Godzina 20:28, sms do Jess wysłany, a panika w naszych oczach była nadzwyczaj realna.
- Natalie, tak? - tym razem niebieskowłosa uratowała sytuację, z zaskakującą pewnością ciągnąc kobietę zamaszystym ruchem z powrotem na krzesło. Kiedy opadła na siedzenie, Nad zasypała ją milionem pytań, na które Natalie nie nadążała odpowiadać. Ja natomiast obserwowałam uważnie wejście do restauracji, gdzie pojawiła się już siostra mojej przyjaciółki. Nie były do siebie bardzo podobne, no może poza drobną budową ciała i twarzą anielskiego stworzenia, które było jedynie przykrywką dla charakteru, którym zapewne zostały obdarowane z drugiego końca wszechświata. Czekała, my też czekaliśmy, minuty upływały, Nadine kończyły się tematy, a John nadal nie wracał. To oznaczało, że koniec był bliski.
W końcu się pojawił, zmierzając do recepcji, zapewne w poszukiwaniu kogoś, kto pomoże mu uratować jego koszulę. Miał ich co prawda ze sto, ale i tak każda musiała być w nienagannym stanie. Niby taki dorosły, poważny facet, a banda dzieciaków manipuluje jego życiem towarzyskim na wszystkie możliwe strony. Wiadomo, że dla jego dobra, ale i tak wszystko robimy za niego, bo niestety John wykazuje zachwiany system wartości w stosunku do tego, co jest dla niego naprawdę dobre.
Całe szczęście Bastian pomyślał wcześniej, żeby pokazać Jessice, jak wygląda jej "ofiara", więc teraz bez problemu mogła wczuć się w swoją rolę. Wykorzystując zamieszanie przy wejściu, to ona podeszła do mojego chrzestnego i czule położyła dłoń na jego ramieniu, obdarowując go ciepłym uśmiechem. John nie protestował, kiedy coś mu w ten sposób tłumaczyła. Nadszedł czas na kolejny etap naszego planu, więc niezbyt mocno wycelowałam pod stołem czubkiem buta w nogę przyjaciółki, która nagle przestała mówić i utkwiła wzrok w swojej siostrze. Zaintrygowana jej zmianą zainteresowania, Natalie również odwróciła się w tamtą stronę, w idealnym momencie, żeby zobaczyć jak Jess i mężczyzna kierują się pod ramię w ustronne miejsce. Jej mina była nieodgadniona, ale raczej nie sprawiała wrażenia, że cieszy się z tego obrazka.
- 20:40, no dalej Jessica, pospiesz się.. - prosiłam w głowie, ponieważ czas uciekał, a jeśli wszystko zostanie przerwane w tym momencie, to jeśli nie zginę na miejscu, wrócę pierwszym samolotem do Polski, zabierając ze sobą całą tą zgraję za współudział. Po kilku minutach grozy i niezręcznej ciszy, siostra Nadine podeszła do naszego stolika kołysząc biodrami tak, że mało nie postrącała ludziom talerzy wypchanych po brzegi jedzeniem, które stały niebezpiecznie blisko krawędzi ich stołów. Jakby nigdy nic usiadła na miejscu Johna, a my przywitaliśmy ją entuzjastycznie, udając, że znamy się od wieków,
- Przepraszam, mogę zapytać kim jesteś? - zmieszana Natalie nie przestawała wpatrywać się w rozpartą na krześle Jess, która właśnie nadmuchiwała wielkiego balona z gumy owocowej, którą żuła tak zamaszyście, że jej dentysta na ten widok zapewne dostałby palpitacji serca. - Jesteś siostrą Mel? - zapytała, a ja nie dowierzałam, że w ogóle coś tak niedorzecznego mogło jej przyjść do głowy.
- Siostrą? Nic z tych rzeczy kochaniutka. - dziewczyna zaśmiała się perliście i nachyliła w stronę kobiety - John to mój misiaczek, - odpowiedziała przesłodzonym tonem i mlasnęła ponownie gumą. Musiałam jej przyznać, że mimo niepozornego wyglądu, była naprawdę genialna i obdarzona niezwykłymi pokładami inwencji twórczej, którą właśnie uwydatniała.
- Chyba się nie zrozumieliśmy.. jak to "misiaczek"? - wszyscy zrobiliśmy w miarę możliwości naturalne miny, jak gdyby to była dla nas najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Czego nie rozumiesz, kochaniutka? - zapytała Jess i przekrzywiła głowę na bok. - John to mój facet. Umówiliśmy się dzisiaj na wyścigi o północy. - dodała konspiracyjnym szeptem, puszczając oko do zagotowanej ze złości kobiety.
- Twój facet...ale jak to? Przecież jest ze mną.. - wyjąkała, zapewne krztusząc się własną żółcią, a ja byłam dumna z tego, jak skuteczni okazaliśmy się być.
- Tak to już jest z gangsterami, koch..- zaczęła ponownie dziewczyna, jednak Natalie przerwała jej ruchem dłoni.
- Nie mów do mnie "kochaniutka", nie jesteśmy na "Ty". - syknęła, plując jadem na wszystkie strony świata. - Jakimi do cholery gangsterami?! - niemal krzyknęła, a kilka osób odwróciło się z zaciekawieniem. Posłaliśmy im znaczące spojrzenia, które na tyle ich speszyły, że wróciły do zaglądania w swoje talerze.
- Słonko, umawiamy się z szefem gangu motocyklowego, a dziś o północy wybieramy się na wyścigi. Chyba ty jesteś tą jego nową zdobyczą, o której tyle gadał z chłopakami. Pewnie ich dzisiaj wszystkich poznasz. - Jess użyła ostatecznej broni, która zgodnie z zamiarem przelała czarę goryczy. Kobieta poderwała się z siedzenia, a jej i tak już wyłupiaste oczy wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit.
- Jesteście wszyscy nienormalni! - fuknęła - Przecież to bzdury, co ona wygaduje! - kobieta wyglądała jakby oszalała, a obłęd, który zawsze czaił się w jej szarych oczach teraz dał swój upust. Dokończyliśmy znakomitego dzieła siostry Nadine, w odpowiedzi patrząc tylko na Natalie i przykładając sobie palec do ust na znak milczenia. - Niech do mnie nigdy więcej nie dzwoni! - krzyknęła, porwała swoją torebkę z siedzenia, i wypadła z restauracji, o mały włos nie tratując przy tym kelnerki, która właśnie niosła nasze jedzenie. Okrzyk radości jakim skomentowaliśmy nasz wyczyn poniósł się echem po sali jednej z najlepszych restauracji w Barcelonie. Po dzisiejszym wieczorze już się nie dziwiłam, czemu John nigdy nas nigdzie nie zabiera.
- No proszę 20:54, pozbyliśmy się jej jeszcze przed przystawką. - skwitował Bash, a wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Jess, przeszłaś samą siebie, byłaś genialna! A ta historia z tym gangsterem obłędna! Lepiej byśmy tego nie wymyślili. - uściskałam siostrę Nadine, a ona spojrzała na zegarek i podniosła się z miejsca.
- Cała przyjemność po mojej stronie, ale chyba lepiej będzie jeśli już zniknę. Powodzenia czubki. - mrugnęła do nas okiem i oddaliła się w stronę wyjścia, tym razem idąc całkiem normalnie.
- A ja dobrze zagrałem? - zagadnął Brazylijczyk, obejmując mnie ramieniem, a ja złożyłam słodki pocałunek na jego wargach. - Przecież wszyscy tutaj wiemy, że tak naprawdę nie jestem taką niezdarą. - dodał, na co wszyscy parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. Neymar się naburmuszył, a ja spojrzałam na Bastiana, który wyczekująco wypatrywał swojej matki.
- A co jeśli ona nie przyjdzie? - zapytał w końcu, a uśmiech spełzł z moich ust w przeciągu kilku sekund. Każdy plan ma lukę, ta niestety była całkiem spora i prawdopodobna, a mimo to jej nie zauważyliśmy.
- O to się nie martwcie, chyba tu idzie. - powiedziała Nadine z uśmiechem, kiedy Carol w dopasowanej, czerwonej sukni zmierzała w stronę naszego stolika. Bastian przywitał się z nią czule i pomógł jej usiąść przy stole.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że zamówiliśmy bez ciebie? - uśmiechnęłam się do niej naprawdę życzliwie, a ona odpowiedziała tym samym. O ile bardziej podobała się nam ta atmosfera, od tego co panowało przed tym sielskim spokojem. Pojawienie się Natalie w moim życiu nie było przyjemne, ale konieczne. Pokazało mi to, jak bardzo niesprawiedliwa byłam w stosunku do matki Basha, co dało mi szansę aby to naprawić.
- Gdzie jest John? - zapytała kobieta nerwowo wyłamując palce. Też się denerwowałam, nie wiedząc jak mężczyzna zareaguje na tą zmianę dekoracji, ale przeczuwałam, że tym razem wszystko będzie dobrze. Dosłownie minutę później zauważyliśmy jak między stolikami lawiruje mój chrzestny w nowej, czystej koszuli. Ludzie przy stolikach najbliżej nas, rozsunęli się na boki, kiedy przechodził, zapewne w obawie, że narażą się na gniew motocyklowego gangstera. Zdezorientowany mężczyzna podszedł do naszego stolika gładząc swoją koszulę.
- Jak dobrze, że to porządna restauracja i są przygotowani na takie wypadki. - powiedział i podniósł wzrok, który od razu padł na Carol, która sprawiała wrażenie jakby kuliła się na krześle. - Caroline.. - wyszeptał i podszedł do niej, a ona podniosła się z miejsca i ucałowała go w oba policzki na przywitanie. - A gdzie.. - zaczął pytanie mężczyzna, znacząco patrząc na krzesło, na którym wcześniej siedziała Natalie.
- Coś jej wypadło.. - odpowiedziałam wymijająco, przywołując na usta uroczy uśmiech, który miał za zadanie zakończyć wszelkie dyskusje na ten temat. Tak też się stało, chrzestny już nie dopytywał co mogło wypaść kobiecie o tej godzinie, bo chyba tylko górna jedynka. Był szczęśliwy z tej zamiany i wszyscy to widzieliśmy. Śmiały się jego usta i śmiały się jego oczy. Nikt, kto teraz na niego spojrzał, nie mógł zaprzeczyć, że prawdopodobnie Johnatan Henderson patrzy na miłość swojego życia.






Studia, studia, studia, a mój mózg czuje się jakby go ktoś, przepuścił przez imadło. Tyle miesięcy leniuchowania, więc teraz ciężko się przestawić. Ale przynajmniej ludzie wspaniali :* :D
Ważne, że udało mi się napisać kolejny rozdział, może nie było to tak szybko, jak chciałam, żeby się stało, ale ważne, że w ogóle doszło do skutku. Niezbyt mi się on podoba, bo chyba jest trochę przekombinowany jeśli chodzi o dialogi, ale może mi wybaczycie :)
Teraz czeka mnie ciężki i pracowity okres czasu, ze względu na kierunek jaki sobie wybrałam, więc apeluje do wszystkich czytających, żeby nie zniechęcali się czekaniem, bo opowiadanie będzie kontynuowane, tak szybko jak tylko czas i siły na to pozwolą.
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że wszystko u Was w porządku i że treść rozdziału wynagrodzi Wam czekanie. :*
Kochani moi! <3 Oby do napisania niedługo :)


<3

wtorek, 22 września 2015

Liebster Blog Award.

Wow przez swoją nieobecność przegapiłam aż dwie nominacje, nie jestem z siebie dumna, ale zaraz to wszystko nadrobię.
Z góry przepraszam za to podświetlenie na czerwono, ale coś mi się tu popsuło :(

Zanim jednak zacznę odpowiadać na pytania, chcę bardzo podziękować za wyróżnienie tego bloga spośród ogromu wszystkich innych. Nic tak nie cieszy, jak świadomość, że to, co się robi, przywołuje uśmiech na twarz innej osoby. To jest w sumie dla mnie najlepsza nagroda, za spędzanie czasu na pisaniu. Ale teraz mój altruizm na bok i czas na trochę pytań.





I Nominacja od Julki : http://neymaranddreamer.blogspot.com/ <3

Pytania:
1. Co chciała być robić w przyszłości ?
2. Jakie masz hobby ?
3.Co cię najbardziej uszczęśliwia ?
4. Dodasz swoje zdjęcie ?
5.Ulubiony kolor ?
6.Masz zwierzęta ?
7.Masz rodzeństwo ?
8. Dlaczego zaczęłaś pisać ?
9.Twoje ulubione blogi ?
10.Dlaczego Neymar ? 


1. Na co dzień i w sumie od święta też, jestem bardzo roztrzepaną osobą, więc ciężko określić co bym chciała robić w przyszłości. Aktualnie poszłam w językową stronę Matki Nauki Wszelakiej, więc to, co myślę, że chciałabym robić to dziennikarstwo muzyczne. Jest to moje hobby, coś, co sprawia mi przyjemność, ponieważ bez muzyki nie potrafię funkcjonować. Zupełnie jak taki mały robot, który pogubił baterie. Jeśli nie dziennikarz muzyczny to sportowy, bo to też całkiem przyjemne zajęcie, chociaż jako dziewczyna pewnie miałabym mocno pod górkę :D
Taka jest odpowiedź jeśli chodzi o zawodowy aspekt moich marzeń.
Jeśli chodzi o marzenia, to na pewno chciałabym zostać pisarką. Napisać własną książkę, stworzyć własny świat, w którym może z czasem dzięki mnie zamieszkałoby więcej osób.
Tak... to zdecydowanie to, co chciałabym robić ;)

2. Jak wspominałam powyżej muzyka to jest coś, co kocham i bez czego obejść się nie mogę (dlatego też między innymi urzekł mnie w takim stopniu twój blog, Julka :) ). 
Ostatnio przekonałam się również, że pisanie to coś, co nie pozwala mi zwariować w tym pokręconym świecie. Chociaż w sumie bez pisania świat jest nudny, a od tej normalności można zwariować. W tą stronę chyba brzmi to bardziej realnie ;)
Oprócz tego jeszcze taniec, z którym nie mogę się rozstać od 13 lat, ale całkiem mi z tym dobrze i oby trzymał się jak najdłużej.
A w wolnym czasie na pewno oglądanie meczów piłki nożnej i siatkówki. Niestety nigdzie profesjonalnie nie gram, bo mama stwierdziła, że będę mieć krzywe nogi i mogę robić wszystko inne tylko nie to. (Kocham Cię mamo <3 )

3. Najbardziej? Chyba świadomość, że wszyscy moi bliscy są zdrowi, bezpieczni i szczęśliwi. Wierzcie lub nie, najbardziej lubię sprawiać, że dzięki mnie inni ludzie się uśmiechają, nawet jeśli oznacza to śmianie się z samej siebie ;)

4. Na blogu nie dodam, taka ze mnie zawstydziocha ; ) Ale podawałam kiedyś swój numer gg, a tam w avatarku jest moje zdjęcie, gdyby ktoś był ciekawy jak wyglądam ;)

5. Czarny jak noc, czarny jak węgiel i czarny jak naleśniki w wykonaniu mojej przyjaciółki. A i tak dla szaleństwa dodam jeszcze biały :D

6. Oo tak! Mam najlepszego psiaka pod słońcem, a wabi się Viki ;)

7. Jestem jedynaczką, ale może właśnie dlatego kontakty z kuzynostwem są dla mnie tak ważne. W gruncie rzeczy traktuje ich jak rodzeństwo, z tym oto plusem, że razem nie mieszkamy, więc łatwiej nam ze sobą wytrzymać ;)

8. To długa historia, a ja nie będę zanudzać ;)
W telegraficznym skrócie, czytałam dużo opowiadań w wieku 13 lat i bardzo mi się to spodobało. Wręcz zazdrościłam tym dziewczynom odwagi, że pokazują swoje prace i są w tym naprawdę dobre. Podziwiałam je i wtedy właśnie obiecałam sobie, że ja też kiedyś stworze coś swojego i podzielę się tym z innymi. Więc pewnego pięknego dnia wzięłam do ręki zeszyt i na lekcji informatyki po prostu zaczęłam pisać. ( Z całym szacunkiem do pana od informatyki, ponieważ był jednym z najlepszych nauczycieli jakich miałam, chociaż może właśnie dlatego tak dobrze mi się pisało.. :) )
Tak oto codziennie pisałam i później po prostu nie potrafiłam się z tym rozstać, więc tworzyłam coraz to nowe historie, które przelewałam na papier. Podejrzewam, że to siedziało gdzieś w mojej głowie od dziecka, po prostu musiałam dorosnąć do tego, żeby się przemóc i pokazać chociaż kawałek mojej wyobraźni reszcie świata ;)

9. Jest tego całkiem sporo i boję się, że kogoś pominę, więc nie gniewajcie się na mnie, proszę ;*

* http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/
http://neymaranddreamer.blogspot.com/
http://loneliness-in-the-crowd.blogspot.com/
http://rette-bill.blog.onet.pl/
http://tu-y-yocontra-el-mundo.blogspot.com/

Wymieniłam 5, ale prawda jest taka, że jeśli ktoś ma ciekawy pomysł, nie przeklina co drugie słowo i widać, że lubi pisać to jego opowiadanie zalicza się u mnie do ulubionych. Mam trochę do nadrobienia przez nieobecność więc podejrzewam, że moja lista zakładek powiększy się również o nowe adresy ;)

10. Hmm czemu ten narcystyczny antytalent wokalny? Właściwie to nie ma na to konkretnej, dobrej odpowiedzi :)
Pomysł narodził się podczas oglądania Mistrzostw Świata w Brazylii w zeszłym roku. Oglądałam mecze każdego dnia i z ciekawości postanowiłam zapoznać się z postacią Neymara. Jest bardzo utalentowanym piłkarzem i w dodatku gra w mojej ulubionej FC Barcelonie. To wystarczyło, a pomysł przyszedł sam. Nie pamiętam dokładnie kiedy, prawdopodobnie jak spałam ;)



II Nominacja od "My Life Is Football" : http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/ <3

Pytania:
1. Dlaczego zaczęłaś pisać? 
2. Twój ulubiony klub? Dlaczego?  
3. Najlepszy piłkarz według Ciebie? 
4.Twoje hobby?
5. Ulubiony piłkarz? 
6.Skąd pomysł na bloga?
7.Kilka ulubionych piosenek.
8. Skąd jesteś?  Czy lubisz swoją miejscowość? 
9. 3 cechy twojego charakteru.
10. Jakie opowiadania lubisz czytać?  
11.  ... (napisz tu coś o sobie).


1. Odpowiedziałam już na to pytanie powyżej, a w jeszcze większym skrócie, niż poprzedni telegraficzny skrót, to po prostu czułam, że to jest to, co chcę robić. Odkryłam, że pisanie sprawia mi przyjemność, więc postanowiłam spróbować. Spróbowałam i tak mnie wciągnęło, że postanowiłam się z tym nie rozstawać.

2. Nietrudno się domyślić, że mój ulubiony klub to FC Barcelona.
Dlaczego?
Lubię ich styl, technikę gry i to, że poza boiskiem są sympatycznymi gośćmi z poczuciem humoru. :)

3. Ciężko powiedzieć, na pewno Pelé jest postacią, która do piłki nożnej wniosła maksimum pozytywów, tak samo jak zresztą Ronaldinho i to chyba najlepsza odpowiedź na to pytanie. Jeśli chodzi o pulę bardziej "aktualnych" piłkarzy to na pewno najlepszy jest dla mnie Leo Messi.

4. O hobby pisałam wcześniej więc teraz tylko wymienię :)
- pisanie opowiadań
- muzyka
- taniec
- piłka nożna, siatkówka
- czytanie książek

5. Neymar,Messi, Oscar i w sumie cała Barca ;)

6. Uzupełnię wcześniejszą odpowiedź, że pomysł na bloga akurat w tej tematyce przyszedł mi po tym, kiedy próbowałam znaleźć jakieś opowiadania rok temu i wszystkie na, które trafiałam były albo bardzo krótkie, albo poucinane. Stwierdziłam wtedy, że w sumie dlaczego by samemu nie spróbować czegoś napisać. Pomysł na fabułę pojawił się sam, zaraz po tym, kiedy zdecydowałam się, że jednak podejmuję się tego wyzwania :)

7. Ulubionych piosenek to mam tyle, że się ze mnie śmieją, że która to nie jest moja ulubiona, ale kilka Wam wymienię :) Podam Wam od razu linki do nieśmiertelnego Youtube, żebyście sobie w miarę chęci mogły przesłuchać :

- Evanescence - "Taking over me" [ https://www.youtube.com/watch?v=FMkWGoI-GpY ]
- Red Hot Chili Peppers - "Otherside" [ https://www.youtube.com/watch?v=rn_YodiJO6k ]
- Nicky Jam & Enrique Iglesias - "El Perdón" [ https://www.youtube.com/watch?v=hXI8RQYC36Q ]
- Tokio Hotel - "Spring Nicht"  [ https://www.youtube.com/watch?v=rdTyUamjssc ]
Calvin Harris + Disciples – "How Deep Is Your Love" [ https://www.youtube.com/watch?v=EgqUJOudrcM ]
- My Darkest Days - "Still worth fighting for" [ https://www.youtube.com/watch?v=mz_9N3Ggz38 ]
- Backstreet Boys - "Incomplete" [ https://www.youtube.com/watch?v=WVe80iZtlYU ]
- James Young - "I'll be good" [ https://www.youtube.com/watch?v=scd-uNNxgrU ]
8. Nieduże miasto w województwie świętokrzyskim i bardzo je lubię. Szczerze powiem, że bardzo mi szkoda stąd wyjeżdżać, bo czuje, że to moje małe miejsce na ziemi. Przynajmniej na razie ;)

9. 3 cechy mojego charakteru..hmm...:
- dobra dusza 
- zakręcona jak słoik z powidłami
- czasami złośliwa i zazdrosna

10. Przede wszystkim lubię czytać opowiadania osób, które mają na nie jakiś pomysł. Nie muszą pisać idealnie, bo sama tak nie piszę, ale ważne, żeby nie było błędu na błędzie, przekleństw co chwila i jedynie scen +18, bo jakoś mnie to nie bawi. Czytam opowiadania innych, po to, żeby poznać ich punkt widzenia, na niektóre sprawy i zadomowić się na chwilę w wytworach ich wyobraźni. Tematyka nie jest ważna, dlatego zawsze zachęcam Was, żebyście zostawiali mi linki do swoich blogów, nawet jeśli nie dotyczą FC Barcelony. ;)

11. Coś o sobie?
Hmm szalona kupka nieszczęścia to chyba zazwyczaj najtrafniejsze określenie mojej osoby. Coś więcej na pewno mogliby powiedzieć o mnie moi bliscy.

Nieogarnięta marzycielka, która często nie może odnaleźć się w "już dorosłym" świecie. Poza tym ciepła i wdzięczna za każdą osobę, którą los postawił na mojej drodze ;)


Nominowani przeze mnie to :

http://tu-y-yocontra-el-mundo.blogspot.com/
http://bose-stopy-biale-sny.blogspot.com/
http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/
http://bellailaura.blogspot.com/
http://barcelonatomojsen.blogspot.com/

Pytania :
1. Od kiedy trwa Twoja przygoda z pisaniem?
2. Jakie jest Twoje największe marzenie?
3. Czego oczekujesz od życia?
4. Jakiej cechy najbardziej nie lubisz u innych ludzi?
5. Czy masz swojego ulubionego autora/autorkę książek?
6. Co sądzisz o ludziach, którzy zarabiają na życie, będąc blogerami?
7. Jakim typem człowieka jesteś?
8. Czy chciałabyś pojechać na mecz? Jeśli tak, to na czyj?
9. Wiążesz swoją przyszłość z pisaniem?
10. Gdybym napisała książkę, przeczytałabyś ją?



Jeszcze raz dziękuję za nominacje i bardzo miło było mi odpowiadać na pytania. Może trochę przynudzałam, za co z góry przepraszam, ale tak to już ze mną jest ;)

A na razie w dalszym ciągu zapraszam na Rozdział 33 , który jest dowodem  na to, że nawet jeśli znikniesz, to jeśli znajdzie się chociaż jedna osoba, która na ciebie czeka, to zawsze znajdziesz drogę powrotną ;)


Całusy. <3

niedziela, 20 września 2015

33. Jakże romantycznie, dwoje zakochanych, magiczna Barcelona, nastrojowy wieczór, pusty dom i przekopywanie grządek.

Kochani moi! <3
Tęskniłam za Wami strasznie i muszę się Wam przyznać, że po tym, kiedy wreszcie udało mi się nieco naprostować moje życie na stabilne tory, było mi najzwyczajniej w świecie głupio. Tak właśnie, po prostu głupio, że Was tak zostawiłam. Nie zaglądałam  tu w obawie, że zjedzą mnie własne wyrzuty sumienia, ale dzisiaj postanowiłam się przełamać. Przeczytałam te wszystkie wspaniałe komentarze i to, że czekacie. Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale poczułam taką dziwną siłę, wzruszenie i determinację, żeby dalej pisać. Dziękuję Wam za to i nie przedłużając już więcej, zapraszam na kolejny rozdział, który powstał tylko i wyłącznie dzięki waszemu wsparciu. :*




Milczenie, w którym wspierali mnie moi przyjaciele zdawało się trwać całe wieki. Mieli całkowitą rację. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Czułam się jak w szponach dwugłowego smoka, jeden łeb to wredna pijawka zwana Carol, a drugi to głupiutkie panny wlewające się przez okna naszego domu. Naprawdę Bóg mi świadkiem, że nie wiedziałam co było gorsze.
Nie wiedziałam też jak rozmawiać z Johnem. Zmienił się nie do poznania. Co prawda nadal był kochanym, nieogarniętym, roztrzepanym mężczyzną, ale granice jego "wyluzowania" sięgały z kolei moich granic wytrzymałości. Zachowywał się najlżej mówiąc, niepoważnie. Zupełnie jakby wstąpił w niego jakiś głupiutki nastolatek, który ma w głowie jedynie siano i obciążniki między uszami. Nie miałam ochoty bawić się w surową matkę i wychowywać na nowo własnego chrzestnego. To było przecież niedorzeczne.
- Rozmawiałeś z sam wiesz kim? - spytałam, siedząc po turecku na łóżku Bastiana, podczas gdy on przetrząsał z ożywieniem jakiś stos z notatkami. Zatrzymał się i spojrzał na mnie z ukosa, kiedy zadałam pytanie.
- Jeśli chodzi ci o Voldemorta to nie, nie rozmawiałem. Jeśli o moją matkę to inna sprawa. - odpowiedział spokojnie, a ja nie mogłam kolejny raz wyjść z podziwu, jak udaje mu się utrzymać to cholerne opanowanie. Sama czułam jak od środka mnie nosi w te i wewte po całym domu, a może nawet i całej Barcelonie. Moja odporność psychiczna na bodźce zewnętrzne malała z każdym dniem. Czułam to w swoich kościach.
- Dobrze wiesz, że mówię o twojej matce. - odparłam sucho. Nie lubiłam o niej wspominać, a wypowiadanie jej imienia w tym domu, było dla mnie niemal bluźnierstwem. Z niechęcią wymalowaną na drobnej twarzy, odwróciłam wzrok. - Nie mów, że ci to w ogóle nie przeszkadza. Masz pokój obok Johna. - kontynuowałam, kiedy zobaczyłam jak chłopak traci zainteresowanie i wraca do poprzedniej czynności.
- Wręcz przeciwnie, to czasami interesujące jak wiele można się o ludziach dowiedzieć tylko ich słysząc. - odparł kolejny raz, a ja czułam, że zaraz eksploduje. Wbiłam paznokcie w poduszkę, po czym jednym, sprawnym ruchem posłałam ją w stronę chłopaka.
- Przestań się zachowywać jak ignorancki kretyn! Ty też zwariowałeś?! Jeśli ci to nie przeszkadza, to pomyśl chociaż raz o kimś innym poza sobą. O mnie na przykład...- dokończyłam już nieco ciszej, widząc jak szok powoli ustępuje z jego osłupiałej twarzy. Nieprzyzwyczajony do takich wybuchów szczerości, potrzebował chwili, żeby ochłonąć. Ja z kolei ostatnimi czasy zaprawiona w tej technice, niemal perfekcyjnie doprowadziłam się do pełnego opanowania w przeciągu sekundy.
- Okey okey, pogadam z nią jutro. - odpowiedział, spoglądając kątem oka w moją stronę. Zapewne obawiał się, czy nie oberwie czymś po raz kolejny. Słusznie się obawiał.
- Wszystko odkładacie na jutro to jest nie do wytrzymania. Oddychanie sobie odłóżcie na jutro, zobaczymy ile wytrzymacie. - jęknęłam oburzona i wymaszerowałam z pokoju. Na dole usłyszałam chichot i krew się we mnie zagotowała. Byłam osobą, która jak na otoczenie, w którym żyła wykazywała się i tak dużą dozą cierpliwości, jednak czułam, że ta Melisa powoli umiera. Zastępuje ją natomiast żądna mordu, niecierpliwa i na granicy jakiegokolwiek miłosierdzia, panna Henderson. Zostając sama ze swoimi myślami, byłam przerażona tym, jak w ostatnim czasie mój mózg został zaprzątnięty przez najdziwniejsze sposoby na to, jak pozbyć się tego całego plastiku jaki ostatnio oblepił mój dom. Co było w tym najgorsze? Że żadne rozwiązanie nie wydawało się być wystarczająco dobre. Wychyliłam się przez barierkę i spojrzałam na nonszalancko rozpartego na kanapie Johna, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni. Może nie było to zbyt uprzejme z mojej strony, ale w tym momencie miałam ochotę soczyście napluć mu do płynu, który teraz spokojnie sączył. Obok niego zauważyłam czuprynę natapirowanych blond włosów i co mnie zszokowało, nienaganny ubiór. Pomijając ogromny dekolt, który zapewne miał rekompensować braki znajdujące się pod wierzchnim okryciem i brak osobowości, nie odstraszała zbytnio swoim wyglądem. Ciekawość wygrała z uprzedzeniem i zsunęłam się kilka schodków w dół, żeby przyjrzeć się nieco lepiej nowej nieznajomej. Z wrodzoną delikatnością uderzyłam kostką o wystającą krawędź schodów, a huk jaki spowodowałam przypominał odgłos szalejącego tornada. - Kurna! - zaklęłam pod nosem wiedząc, że na pewno zostałam zauważona
- O Melisa! Miło, że jesteś, poznałaś już Natalie? - usłyszałam głos chrzestnego i wyprostowałam się z godnością, której nie powstydziłaby się angielska królowa.
- Nie miałam tej....przyjemności? - akcentując pytająco ostatnie słowo, stanęłam teraz już bez skrępowania przed drobną kobietą o kocim uśmiechu i szarych oczach.
- Widzisz, poznaliśmy się na koncercie i totalnie mnie oczarowała. - John posłał kolejny komplement w stronę Natalie i zachichotał jak stary wariat. Myślałam, że mnie zemdli.
- John mi sporo o tobie opowiadał, Melly - wtrąciła główna zainteresowana przesłodzonym głosem. O mały włos nie nabawiłam się cukrzycy, słysząc zdrobnienie, jakim mnie obdarowała. Patrząc na kobietę pewnie rozpartą na siedzeniu kanapy, do głowy napływała mi jakaś nieznana, nagła i niczym nieuzasadniona sympatia do matki Basha. Teraz byłam już pewna, że mój chrzestny chce, żebym oszalała.
- Myślałam, że dwoje dorosłych ludzi ma ciekawsze tematy niż nastoletni krewni, ale nie wnikam. - posłałam obojgu uśmiech, aby nieco złagodzić ton mojej wcześniejszej wypowiedzi. - Tak czy inaczej, ja już wychodziłam, więc nie będę wam przeszkadzać. - machnęłam dłonią i ruszyłam w stronę drzwi.
- Do zobaczenia. - usłyszałam za plecami głos Natalie.
- Nie sądzę. - mruknęłam pod nosem i wyszłam na zewnątrz. Rześkie powietrze omiotło natychmiast moją twarz, przywołując na nią gęsią skórkę. Wcisnęłam dłonie w kieszenie cienkiej kurtki, którą zarzuciłam na siebie przed wyjściem. Dzisiejszy dzień był wybitnie chłodny i pochmurny jak na zwykle słoneczną Barcelonę. Może pogoda miała odzwierciedlać stan mojego życia, w którym aktualnie się znajdowałam. Jedna, wielka, czarna d....dziura. Miałam wrażenie, że ciągle przed czymś uciekam i byłam tym już naprawdę zmęczona. Wskakiwałam w różne sytuacje, powodując jedynie szkody, ale nie miałam czasu na zastanawianie się nad lepszymi rozwiązaniami. - Tak kończy się pomaganie innym ludziom, Mel. Obiecuję, nigdy więcej. - wymruczałam pod nosem i z miną chmury gradowej opuściłam podjazd domu, udając się nigdzie indziej, jak tylko do mojej śmiertelnie obrażonej przyjaciółki.


*****


- Idź sobie wariatko! - Nadine krzyczała przez otwarte okno, zwracając przy tym na mnie niezdrowe zainteresowanie swoich sąsiadów.
- Nie zamierzam, dopóki mnie nie wpuścisz. - odpowiedziałam, uparcie tkwiąc na zadbanym trawniku przed domem przyjaciółki.
- Tak się ośmieszyłam, cała moja reputacja upadła! I wszystko przez ciebie! - darła się w dalszym ciągu i w tym momencie, to ona bardziej przypominała wariatkę niż ja, ale stwierdziłam, że chyba nie jest to dobra pora, żeby ją o tym uświadamiać.
- Nie przeze mnie, tylko przez twojego ukochanego, ślepego Sergiego. - zaśmiałam się, ale było to błędem, bo po chwili w moim kierunku pomknęła salwa najtwardszych owoców jakie świat widział. Ciekawe czy Nad się przygotowywała na moje odwiedziny, czy po prostu mogłaby otworzyć stragan w swoim pokoju.
- Nie nazywaj go tak! I nie jest mój do cholery! - w oknie razem ze słowami pojawiła się wykrzywiona grymasem wściekłości twarz dziewczyny. Jej niebieskie włosy powiewały na wietrze i smagały jej twarz niczym płomienie z samego Hadesu. Musiałam jej to przyznać, wyglądała groźnie. Zupełnie jak wtedy, kiedy ją poznałam. Wróciła do formy.
- Oo kogo moje piękne oczy widzą - obdarowałam ją uśmiechem, a ona prychnęła, wzbijając przy tym w górę kosmyk swoich włosów, które wiatr zaprowadził teraz na środek jej twarzy.
- Jestem na ciebie tak zła Henderson, że sobie nawet tego nie wyobrażasz! - fuknęła ponownie, ale widziałam, że mięknie. Rysy jej drobnej twarzy już się rozluźniły i wiedziałam, że mimo wcześniejszej furii, już się nie gniewa.
- Będę tu stać dopóki mi nie powiesz, że się nie gniewasz, za to, że cię wyciągnęłam na tamten trening. - oznajmiłam pewnym głosem i oparłam się o pień drzewa, które rosło naprzeciwko okna przyjaciółki.
- To trochę sobie postoisz. - odparła, ale nie zniknęła na powrót w swoim pokoju, co uznałam za dobry znak. Nadal stała w oknie z zaplecionymi na piersiach rękami i udawała oburzoną moją obecnością.
- Jak tego zaraz nie powiesz to zacznę tańczyć po twoim podjeździe z tamtym flamingiem i śpiewać serenady. A ty dobrze wiesz jak ja śpiewam. - zagroziłam unosząc znacząco brwi ku górze. Nadine nie odezwała się ani słowem, ale jej zaciśnięte w wąską linię usta znaczyły jedno. Powstrzymywała się ostatkiem sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Postanowiłam jej to nieco ułatwić i jak obiecywałam, tak zrobiłam. Zanim Nad zdążyła zaprotestować już porwałam różowego, długonogiego towarzysza z jej ogrodu i zaczęłam z nim skakać po całym trawniku.
- Es que yo sin ti,
  Y tu sin mi
  Dime quien puede ser feliz?
  Esto no me gusta!
  Esto no me gustaaaaaaaa! * - wyłam tak, dopóki nie usłyszałam jak niebieskowłosa biegnie do mnie po podjeździe.
- Zamknij się już wariatko i chodź do środka. - rzuciła i chwytając pod rękę, niemalże wciągnęła mnie do przedpokoju. Śmiała się razem ze mną, a na jej twarzy nie było już ani śladu po złości jaką jeszcze pół godziny temu czule pielęgnowała.
- Muszę przyznać, że twoja mama ma dobry gust, ale te flamingi mogła sobie odpuścić. - pokręciłam głową wdrapując się po schodach do pokoju przyjaciółki.
- Boże, z kim ja się zadaje.. - jęknęła ze zrezygnowaniem, jednak po chwili na jej ustach zagościł szeroki uśmiech, prezentujący jej idealne uzębienie.
- Widzę, że został ci ślad. - skrzywiłam się nieco widząc fioletowego siniaka niemal na środku czoła dziewczyny.
- Nie wychodzę z domu dopóki mi to nie zniknie. Nawet niezliczona ilość tapety, którą nakłada mi moja starsza siostra nie jest w stanie tego zakryć. - opadła na puchaty fotel w rogu pokoju, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Ty masz siostrę? - nie udało mi się zakamuflować zainteresowania, które podstępnie wkradło się do moich oczu. Przyjaciółka widząc moją reakcję, zdecydowała się nieco podelektować trzymaniem mnie w niepewności.
- Ano mam. - zaczęła, robiąc nieznośną pauzę -  Ma 26 lat i rodzice dali jej na imię Jessica. Jessica, rozumiesz? Ja bym ich chyba pozwała, gdyby mnie tak nazwali. Przecież to tak, jakby od dziecka założyli, że będzie plastikową lalą z twarzą, która nigdy nie była skalana myślą. - zaśmiała się z własnego "dowcipu", ale mój mózg zaczął myśleć o wiele szybciej ode mnie. Galopował do przodu, a ja całkowicie odcięłam się od rzeczywistości, by móc jakoś za nim nadążyć. Jeszcze w tamtym momencie nie byłam świadoma, czemu zarejestrował tą informację jako istotną, ale postanowiłam mu zaufać.
- I jak mniemam te wszystkie kosmetyki i pokłady różowego koloru w tym domu pochodzą od niej? - zapytałam powoli, patrząc na dziewczynę, która leniwie obgryzała ryżowego wafla. Po moim pytaniu powoli przytaknęła i przeniosła wzrok z jedzenia na mnie, zapewne doszukując się powodów mojego nagłego zainteresowania jej rodziną. - Nieważne, Opowiedz lepiej co się działo po tym jak cię Samper ustrzelił. - zmieniłam szybko temat, po czym usiadłam na fotelu naprzeciwko niej i spojrzałam na dziewczynę z niekrytym wyczekiwaniem na jej wersję wydarzeń.
- A jak myślisz co się mogło stać? Umarłam ze wstydu. - klepnęła się dłonią w czoło i zaraz tego pożałowała, ponieważ inteligentnie wycelowała w sam środek jej "wojennej" blizny. Pogratulowałam jej bezgłośnie pomyślunku, co zignorowała i przeszła do dalszego opowiadania. - Zrobiłam się cała czerwona do tego stopnia, że wtedy nawet tego pieroństwa nie było widać - tu wskazała z pretensją na swoje czoło.
- Ty byłaś czerwona? Trzeba było zobaczyć Sampera! Myślałam, że chłopak tam zaraz zawału dostanie. Nie ruszył się z miejsca przez 10 minut, baliśmy się, że jakiegoś szoku dostał i trzeba go będzie wynosić do szatni. - streściłam jej w kilku słowach sytuację po tym, jak Stegen zabrał ją do punktu medycznego. Rzeczywiście wtedy nie było mi do śmiechu, Sergiemu też, jedynym, który uznał to za zabawne był Neymar, ale on ma dziwne pojęcie o poczuciu humoru. - Teraz chłopaki wołają za nim "Kupidyn", bo niby cię ustrzelił tylko, że piłką.. - dodałam automatycznie, poprawiając się na miękkiej powierzchni fotela. - Ale osobiście uważam to za mało zabawne, Sergi chyba też.. - dokończyłam, widząc wyraz twarzy przyjaciółki.
- Słusznie, że mu głupio. Widziałam się z nim, kiedy wychodziłam ze stadionu. - odpowiedziała siląc się na beznamiętny ton, a ja mimowolnie się skrzywiłam znając temperament Nadine i to, co mógł usłyszeć od niej ten biedak.
- I co mu powiedziałaś..? - zapytałam ostrożnie mimo, że nie byłam pewna czy chcę poznać odpowiedź.
- Powiedziałam mu, że jeśli następnym razem będzie chciał ze mną pogadać, albo zaprosić mnie na randkę to niech podejdzie i porozmawia, a nie dokonuje zamachu na moje życie. - odpowiedziała lekko, oglądając swoje świeżo pomalowane na czarno paznokcie.
Cała Nadine, jednym prostym, wręcz żartobliwym zdaniem zapewne pozbawiła chłopaka resztek pewności siebie, której i tak zbyt wiele do tej pory nie miał. Zrobiło mi się szkoda młodego piłkarza, ponieważ był naprawdę sympatyczny i zasługiwał na lepsze traktowanie. Nie, stop Melisa! Obiecałaś sobie już nikomu nie pomagać.. Bo znowu skończysz tańcząc po trawniku z jakimś flamingiem, albo gorzej. - Ten cały Stegen jest całkiem miły. - powiedziała dziewczyna po chwili ciszy, a ja wróciłam do rzeczywistości, zostawiając swoje alter ego Matki Teresy w spokoju.
- Miły? - zapytałam niezbyt inteligentnie, a Nad tylko wykręciła młynka oczami.
- No wiesz, przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i jaki troskliwy.. - zaczęła wyliczać ze śmiechem, a ja zrobiłam zbolałą minę. Czy to się da leczyć?
- Myślałam, że uważasz ich za egoistyczne korposzczury, niegodne twojej uwagi, a tu proszę jaka zmiana. - zaśmiałam się widząc, że Nadine absolutnie nie bierze na poważnie własnych słów. Dostałam sms-a. Nie spodziewałam się żadnych wiadomości, więc ciekawa jej treści, wyciągnęłam telefon. Była od Neymara, który zapraszał mnie dzisiaj  do siebie. Uśmiechnęłam się do ekranu i od razu odpisałam, że będę na pewno.
- Czyżby twój brazylijski Romeo cię wzywał? - zapytała dziewczyna, teraz żywo zainteresowana moją komórką.
- Romeo to z niego nie jest, ale chyba mówimy o tej samej osobie. - uśmiechnęłam się i ku wielkiemu niezadowoleniu Nad, schowałam telefon do kieszeni. - Mam mu pomóc zaaranżować miejsce przed domem, już dawno mu obiecałam i jakoś nie było czasu.
- Jakże romantycznie, dwoje zakochanych, magiczna Barcelona, nastrojowy wieczór, pusty dom i przekopywanie grządek. Masz rację, z nikim go nie pomyliłam, to na pewno Ney. - zaczęła rechotać, a ja tylko machnęłam ręką i podniosłam się z wygodnego fotela.
- Czas na mnie, świrusko. - powiedziałam, po czym pożegnałyśmy się i ruszyłam w stronę domu. Szłam przed siebie i czułam lekkość. Zupełnie jakby nie kamień, a tona gruzu spadła mi z serca. Teraz co by się nie działo wiedziałam, że mam przy sobie Nadine. Ona zawsze będzie po mojej stronie.


*****


Wracając do domu poczułam nieprzyjemny skurcz w okolicach żołądka. Samochód Natalie nadal stał na podjeździe co znaczyło zapewne, że jego właścicielka nadal okupowała salon. Zamknęłam na moment oczy. Możecie pomyśleć, że po prostu jestem małą, wredną istotą, która nie cierpi żadnej istoty tej samej płci, ale to nieprawda. To nie moja niechęć, a celność na poziomie niewidomego w doborze towarzystwa przez mojego chrzestnego. Miałam przeczucie, że przy Natalie, Carol może okazać się prawdziwym aniołem, piekącym szarlotkę i czekającym na Johna z szerokim uśmiechem i porcją miłości każdego dnia.
Widziałam ją zaledwie chwilę, ale wzbudzała we mnie taki niepokój, że niemal wstrząsały mną dreszcze. Z pozoru drobna, uśmiechnięta, poukładana, dla mnie była jednym słowem demoniczna. To chyba najtrafniejsze określenie jakim jestem w stanie ją opisać. Światło w pokoju Basha okazało się być dla mnie otuchą, że w razie jakichkolwiek problemów może chociaż raz mnie wesprze.
Weszłam do mieszkania, wcale się z tym specjalnie nie kryjąc i od razu ruszyłam w kierunku schodów. Stara, dobra metoda, przejść pewnie z uniesioną głową i zupełnie naturalnie, bo wtedy nie wzbudza się zbędnego zainteresowania. Co innego skradając się jak ninja amator.
Szło mi całkiem nieźle, do momentu kiedy znalazłam się pod schodami, postanowiłam więc ratować się pierwszą myślą jaką podsunął mi instynkt samozachowawczy.
- Bastian! - zawołałam i czym prędzej wbiegłam po stopniach, które zdawały się być dzisiaj wyjątkowo strome. Nie zastanawiając się co i czy cokolwiek od niego chcę, wparowałam mu do pokoju.
- Puka się. - usłyszałam westchnięcie w okolicach okna. Spojrzałam w tamtą stronę i moim oczom ukazał się chłopak siedzący niedbale na parapecie i wydmuchujący papierosowy dym w stronę otwartej przestrzeni.
- Musisz w domu? - skrzywiłam się, wachlując ręką i przedzierając się przez stosy ubrań i kartek na podłodze. - Sprzątasz tu w ogóle?
- A ty co, Sanepid? - spytał złośliwie i chuchnął mi nikotynowym odorem prosto w twarz. Zatrzymałam się zaciskając pięści i powieki.
- Nie, ale nawet nie masz pojęcia jak bardzo bym cię chciała teraz zepchnąć z tego okna. - odburknęłam na co chłopak tylko się roześmiał, odrzucając głowę do tyłu. Uniosłam brwi do góry, bo nie przypominałam sobie, żebym powiedziała coś śmiesznego.
- Do rzeczy. - klasnął w dłonie, zgasił peta na parapecie i zamknął okno. - Bo przecież po coś przyszłaś, no nie? - mrugnął do mnie swoimi nienaturalnie błękitnymi oczami i zanim zdążyłam coś powiedzieć, minął mnie i rozsiadł się na krześle. Brakowało mu tylko kota i wypchanych policzków.
- To już nie mogę tak po prostu do ciebie wpaść? - zapytałam, patrząc na niego uważnie, na co Bash wskazał roztworzone drzwi.
- Wpaść to naprawdę dobre określenie, Melisa. Ledwo wiszą na zawiasach. - zaśmiał się i porwał na kolana swoją ukochaną gitarę. Może to nie kot, ale gitara też może być. Oh zamknij się mózgu! Do rzeczy.
- Dobra, nie ma sensu odgrywać tej całej szopki. - przestąpiłam z nogi na nogę, nerwowo wyginając palce. Zmierzyłam chłopaka uważnym spojrzeniem. W niczym nie przypominał swojej matki. Nie ma co ukrywać, nie polubiłyśmy się, nie wzbudziła mojego zaufania, a i ja jej tego nie ułatwiałam, rzucając kłody pod nogi kiedy tylko to było możliwe. Miałam dość głupawego zachowania Johna i sprowadzania sobie do domu jeszcze głupszych panienek. Patrząc na Bastiana, miałam pewność, że to, co mój chrzestny poczuł do jego matki było prawdziwe. Jak inaczej można wytłumaczyć obecność jej syna w tym domu?
Czułam jak boleśnie wbijają mi się własne paznokcie, kiedy tak zaciskałam pięści, zmuszając się w myślach, żeby wykrztusić z siebie tych kilka słów. Jedynym co mnie do tego motywowało był upływający czas, który uciekał nieubłaganie do spotkania z Neyem i ta potworna Natalie na dole.
- Ja cię cały czas słucham - powiedział brunet, pobrzdękując na instrumencie.
- Wiesz, sporo myślałam o tej całej sytuacji ostatnio i jak już ci wcześniej mówiłam, nie podoba mi się ani trochę to, co się tutaj dzieje. - zaczęłam oczywiście na około, żeby dać sobie czas na zebranie odpowiednich słów. No dalej Mel, czas przestać dławić się własną żółcią i wyciągnąć dłoń na zgodę. Bądź dużą dziewczynką.. - Chcę namówić twoją matkę do powrotu. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, a oczy Basha urosły do niepokojących rozmiarów. Naprawdę, bałam się, że za moment gałki oczne mu eksplodują. - Tak, dobrze słyszałeś. - dodałam widząc szok, malujący się na jego twarzy.
- To może jutro? - zapytał, przywołując na usta swój firmowy uśmiech i nieodłączne opanowanie.
- Najpierw musimy pozbyć się Natalie, ale sama nie dam rady. - odpowiedziałam, na co chłopak wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jutro nadal aktualne. - uśmiechnął się z błyskiem w oku, a ja bez ani krzty wątpliwości w niepowodzenie tej akcji, uścisnęłam jego dłoń.


*****


Podniesiona na duchu, chciałam wierzyć, że wszystko wróci do normy. Może nawet jutro. Magiczne jutro. Jedno słowo pełne obietnic i nadziei, a jednocześnie skrywające strach i szansę na rozczarowanie, której nikt nie chce wykorzystać.
Korzystając z okazji, że John ze swoją nową "przyjaciółką" wyszli do ogrodu, wymknęłam się frontowymi drzwiami i wskoczyłam w czekającą już na mnie taksówkę. Pół godziny później stałam pod drzwiami domu piłkarza, z którego jak zwykle dobiegała głośna muzyka. Zapukałam kilka razy i o dziwo drzwi otworzył mi uśmiechnięty od ucha do ucha Brazylijczyk.
- Witaj moja piękna. - powiedział i porwał mnie od progu w ramiona, tym samym wciągając do środka i zamykając nogą drzwi.
- Mmm co za płomienne powitanie. - zaśmiałam się, kiedy chłopak po raz dziesiąty obracał mnie w powietrzu. Delikatnie pogładziłam dłonią jego policzek i złożyłam na jego ustach stęskniony pocałunek, na co odpowiedział tym samym. Znowu to samo, wspaniałe uczucie, jakby cały świat zniknął. Wszystkie problemy, zmartwienia nie miały racji bytu, bo on był obok. Teraz, kiedy byłam szczelnie zamknięta w jego ramionach, zdałam sobie sprawę jak ostatnimi czasy przebywaliśmy jedynie obok siebie, a nie z sobą. Zawsze z kimś, zawsze po coś, zawsze milion spraw na głowie każdego z nas i czas na jedynie szybkie złączenie ust, w biegu po kolejny tysiąc do miliona wcześniejszych rzeczy do zrobienia. Aż do momentu, kiedy zasmakowałam spokoju, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak bardzo mnie to zmęczyło. Miałam ochotę chrzanić ten ogródek i co się w nim znajduje, a zamiast tego spędzić z Neyem każdą minutę tak cennego dla nas czasu.
- Słyszysz to? - zapytał z uśmiechem, trącając nosem mój nos, a ja zmarszczyłam brwi w niemym pytaniu. - Cisza. Wreszcie nikt nam nie zawraca głowy. - zaśmiał się, a ja szczerze mu zawtórowałam.
- Przyznaj się, czym ich przekupiłeś, żeby się od nas odczepili chociaż na kilka godzin. - zaczepiłam go, kiedy odsunął się na kilka kroków, jednak tylko po to, żeby zaraz znów wyciągnąć do mnie dłoń.
- Myślę, że nawet z moją pensją się nie wypłacę, ale ważne, że cel został osiągnięty. A teraz chodź.. - ze śnieżnobiałym uśmiechem pociągnął mnie w stronę wyjścia do ogrodu za domem.
- Neymar, ty i taki zapał do pracy? Nie spodziewałabym się tego po tobie, leniu - zaśmiałam się, kiedy prędkość z jaką musiałam omijać meble osiągnęła pożywkę dla fotoradarów. Ten bez słowa, za to ciesząc się jak wariat wypchnął mnie na zewnątrz, a ja wprost oniemiałam. Stanęłam i nie byłam w stanie zrobić ani jednego, małego kroku naprzód. Nabieranie powietrza również okazało się być trudniejsze niż zwykle. I nie jest to skutek dziury ozonowej, a otoczenia, w którym się znalazłam. Określenie "piękne" było w tym przypadku obelgą dla całej wspaniałości tego, w co Brazylijczyk zamienił swój ogród. Z drzew zwisały lampiony, które dawały przyjemne, ciepłe światło, na równo przystrzyżonym trawniku widniała teraz dróżka z płatków czerwonych róż, wiodąca prosto do pięknie nakrytego stolika pod rozłożystym drzewem. Wszystko wyglądało cudownie, a ja? W rurkach, podkoszulku i bluzie, zupełnie nie pasowałam do tego obrazka. Teraz już wiedziałam, co musiał czuć Kopciuszek, kiedy dobra wróżka zrobiła "Babidi babidi bum" i wysłała ją na imprezę do pałacu.
- I jak ci się podoba księżniczko? - wyszeptał, przytulając się do wciąż oniemiałej mnie.
- To jest... matko jedyna brak mi słów.. - wykrztusiłam wreszcie i rzuciłam mu się na szyję. W odpowiedzi poczułam jak oplatają mnie silne ramiona, przymknęłam oczy i poczułam jak wszystkie moje napięte do granic możliwości, mięśnie się rozluźniają. Ufne, że nie muszą spodziewać się żadnego niebezpieczeństwa.
W tym nastrojowym miejscu zjedliśmy kolację, rozmawiając i śmiejąc się do rozpuku. Już zapomnieliśmy jak przyjemnie spędzaliśmy czas w swoim towarzystwie. Szansa, żeby sobie o tym przypomnieć, była warta każdej ceny. Na dworze było już zupełnie ciemno, a oświetlenie ogrodu w tej konfiguracji krajobrazu, naprawdę wyglądało nieziemsko.
Piłkarz podniósł się z miejsca i kliknął małym pilotem, po czym muzyka się zmieniła. Piosenka, którą włączył była wolna, z przyjemnymi dla ucha dźwiękami, który każdy osobno pieścił zmysł słuchu.
- Mogę prosić? - podbiegł do mnie i nie czekając na odpowiedź, przyciągnął mnie do siebie, tym samym podrywając z krzesła.
- Jesteś stuknięty.. - roześmiałam się, opierając głowę o jego czoło. Obrócił mnie sobie pod ręką, po czym z powrotem oplótł ramionami moją talię, a ja splotłam swoje dłonie na jego karku. Może nie był to profesjonalny taniec, ale zdecydowanie najlepszy, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Z pasją, uczuciami i tym tonięciem w oczach partnera z każdą kolejną sekundą coraz głębiej.
Gwiazdy świeciły tej nocy jasnym blaskiem, zupełnie jak te ukryte w jego oczach, które znajdowały się teraz zaledwie kilka centymetrów od moich. Czułam na swoich ustach jego gorący oddech, a mimo to po plecach dreszcze grały w berka. Wszystko, co składało się na ten stan było wyjątkowe, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Brazylijczyk wziął mnie na ręce, a ja nie protestowałam, szliśmy coraz dalej i dalej, w głąb mieszkania.
Jeden schodek.
Drugi schodek.
Kolejne,
I ostatni schodek.
Pokój chłopaka, gdzie zniknęliśmy za płatem masywnego drewna. A co stało się za zamkniętymi drzwiami, za nimi też zostało.




*- "Jest tak że ja bez Ciebie
I Ty beze mnie 
Powiedz mi, kto może być szczęśliwy
To mi się nie podoba 
To mi się nie podoba" - ( Nicky Jam - "El Perdón" [ Enrique Iglesias ] )


Jak już wspominałam na początku, wróciłam. Po prostu nie mogłam bez Was żyć, wiedząc, że ciągle tu jesteście, czekacie, zaglądacie. To dało mi takiego kopa, że usiadłam i napisałam cały rozdział. Nie wiem jak z jego jakością, ale mam nadzieję, że jest znośna ;)
Co od siebie mogę dodać to to, że mam nadzieję, że moje życie trochę zwolni w ciągu kolejnych tygodni, a przynajmniej się unormuje.
Na ten moment wracam do Was jako studentka z dachem nad głową i kierowca bez samochodu ;)
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku :*

my life is football, football forever pewnie, że Cię pamiętam! Tęskniłam Mordko <3

Zaległości na Waszych blogach nadrobię na dniach, a o co Was proszę, to o pozostawienie mi adresu do nich w komentarzach pod tą notką, żebym na pewno żadnego nie przeoczyła i mogła zebrać je w jednym miejscu :*

Tęskniłam.
Mówiłam to już? :)
To powtórzę, tęskniłam za Wami bardzo, a teraz do napisania niedługo.
Serio serio.
Obiecuję. :D


<3