środa, 31 grudnia 2014

Ogłoszenia parafialne na ostatni tydzień roku 2014.

Kochani moi ! :)
Z okazji nowego roku, który nadciąga wielkimi susami, chcę Wam życzyć wszystkiego, wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, i oby ten rok był dla Was jeszcze lepszy niż poprzedni. :*
Przepraszam,  że to nie kolejny rozdział, ale jestem w pięknym miejscu zwanym Karłowice, które jest na końcu świata i nie ma tam internetu. Ten, który wykopałam do tego, żeby móc Wam chociaż złożyć życzenia praktycznie przyniosłam w wiaderku, także wybaczcie. To miejsce jest idealne, żeby się wyciszyć i nabrać weny na kolejne rozdziały, co mam nadzieję i mi się przytrafi. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną w 2015 roku i będziecie zadowoleni z twórczości, która w nim powstanie. A tymczasem jeszcze podziękuję Wam za to, że ze mną byliście, daliście mi motywacje do pisania i cieszę się, że mogłam dawać Wam kolejnymi rozdziałami chociaż trochę radości. Mam nadzieję, że to się nie zmieni :)
Do napisania w 2015! <3

poniedziałek, 22 grudnia 2014

21. Jestem prawdopodobnie najgorszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałeś.

Czy tak właśnie wygląda dorosłość? Odnoszę ciężkie wrażenie, że to jednak nie jest jej książkowa definicja. Ból głowy jak stąd przez Ostrołękę do Los Angeles i pustynia w ustach. Wody! Dobrzy ludzie zlitujcie się nade mną!
Przetarłam leniwie oczy. Do pokoju, przez nieszczelnie zasłonięte rolety, próbowały wedrzeć się promienie ciepłego, hiszpańskiego słońca. Postanowiłam im to udaremnić, jednak kiedy podniosłam się na łokcie, poczułam jak mój świat wiruje. I to dosłownie. Opadłam z powrotem na poduszki, przykrywając dłońmi powieki. Czas przypomnieć sobie wszystko, jak na spowiedzi. No dawaj Mel, chociaż raz spróbuj być sama ze sobą szczera. Trening z chłopakami. Jest dobrze. Samotny "spacer" ulicami Barcelony - jak przez mgłę. Zamknęłam oczy i zrezygnowałam z dalszych prób rozszyfrowania przeszłości. Telefon, który zaczął dzwonić zaledwie kilka minut później, o mały włos nie przyprawiłby mnie o natychmiastowy zawał serca. Nie byłoby co zbierać. Na wyświetlaczu pojawiła się rozpromieniona buzia, z ciemnymi nastroszonymi włosami, rzędem śnieżnobiałych zębów i błyszczącymi, brązowymi oczami. Neymar. W tym właśnie momencie przypomniało mi się dosłownie wszystko, włącznie z mdłościami na myśl o temacie. Zdradził mnie z Bruną, a teraz bezczelnie dzwoni. Ma tupet, ale nigdy w to nie wątpiłam. Ciekawe jakie będzie miał dla siebie usprawiedliwienie.. Zaraz, zaraz.. Myśli formowały mi się w jedną składną całość w bardzo szybkim i bolesnym procesie, a to co zarejestrowałam na końcu, sprawiło, że miałam ochotę katapultować się w trybie natychmiastowym. Najlepiej z tej planety. Całowałam Leo..! Jak mogłam to zrobić? Nie byłam aż tak pijana! Chociaż skoro straciłam nad sobą kontrolę, to chyba rzeczywiście nie było ze mną wybitnie dobrze. Czułam jak policzki płoną mi żywym ogniem. Najeżdżałam na Brazylijczyka, a sama nie byłam lepsza. Pocałować jego najlepszego przyjaciela, trzeba być niemoralnym! Koniecznie muszę się dowiedzieć co mu jeszcze w moim wspaniałym, upojonym stanie powiedziałam, bo to, co zaczynałam sobie przypominać, zamiast mnie uspokoić, napawało mnie jeszcze większym strachem niż błoga nieświadomość sprzed kilku chwil.
Nie odebrałam. Nie mogłam z nim teraz rozmawiać, po prostu nie. Aktualnie chaos, który wytworzył się w mojej głowie, zajmował skupiał na sobie całą moją uwagę. Neymar w końcu zrezygnował i przysłał sms-a.:

" Nie mogłem się do ciebie dodzwonić, ale mam nadzieję, że wszystko w porządku. Wracam dzisiaj popołudniu. Nie mogę się doczekać kiedy cię zobaczę, Mała."

Muszę niewdzięcznie przyznać, że tylko przeleciałam treść wzrokiem i odłożyłam telefon na szafkę koło łóżka. Jeszcze tego mi brakowało, perypetii miłosnych. Nauką i edukacją się lepiej zajmij Meliso, lepiej na tym wyjdziesz. Uwierz samej sobie. Chociaż ten jeden raz.. Westchnęłam tak głośno, że miałam wrażenie, że słyszeli mnie dwa piętra niżej. Spojrzałam leniwie na zegarek, była 11. Nie ma co, udało mi się pospać. Na całe moje szczęście dobroduszna Peggy mnie rano nie obudziła. Mam tylko nadzieję, że nic nie wie o moim wczorajszym wybryku. O żadnym z wybryków..
Leżałam, patrząc w sufit i analizując w głowie cały schemat mojego działania. Powoli zaczynało to być naprawdę nużące. Stawiałam sobie wiele pytań, głównie skierowanych do samej siebie, jednak odpowiedzi nie potrafiłam już sobie udzielić. Co się stało z moją inteligencją? Czyżbym teraz nawet sama z sobą nie potrafiła sobie poradzić? Nie, zdecydowanie to nie mogło się tak skończyć.
- Nasze zawsze promienne słonko! - usłyszałam jedynie otwierające się z hukiem drzwi do pokoju. Miałam szczerą ochotę spacyfikować osobę, która to uczyniła, ponieważ głowa o mały włos nie rozpadłaby mi się na drobne kawałki.
- Śniadanie do łóżka, voila. - przetarłam oczy z niedowierzaniem. W moim pokoju, z wielką śniadaniową tacą i firmowymi uśmiechami, stali Marc, Leo, Gerard i Xavi. Byłam pewna, że mam halucynacje. Nie wiem co prawda czym spowodowane, ale widocznie oprócz niemiłosiernego kaca, też na nie cierpiałam.
- Cześć chłopaki.? - wydukałam niepewnie, wpatrując się w nich wielkimi oczami. Zapewne wyglądałam komicznie, bo było po nich widać jak usiłują powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
- Pomyśleliśmy, że jakoś umilimy ci początek dnia. - Pique wyszczerzył zęby, a Bartra jak na komendę podszedł bliżej i postawił "stolik" z naleśnikami, świeżym sokiem i deserem lodowym, na moim łóżku. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że wyglądam gorzej niż czarownica po przejściach. Odruchowo moja dłoń powędrowała do włosów, które zlokalizowałam w takim nieładzie, że bałam się nawet podchodzić do lustra. Brak makijażu, podkrążone oczy i szopa na głowie nie były nazbyt atrakcyjne i nie chciałam, żeby piłkarze mojego ulubionego klubu widzieli mnie w takim stanie. Z drugiej strony, stali się moimi najlepszymi kumplami, którym w sumie wcale nie musiałam się podobać. Uspokojona tą myślą, oparłam się wygodnie o poduszki. Mel Henderson, Kopciuszek w całej okazałości, patrzcie Państwo i podziwiajcie.
- Jesteście kochani. - wymamrotałam przywołując na twarz nieśmiały uśmiech. Piłkarze widocznie uznali to za zaproszenie, ponieważ już po chwili rozsiedli się na wolnej przestrzeni mojego łóżka i majstrowali przy telewizorze. - Przepraszam za mój eee... stan. - dodałam na wszelki wypadek, ponieważ mimo wszystko czułam się niekomfortowo. W końcu każda dziewczyna potrzebuje się czuć piękna w każdej sytuacji, niezależnie od towarzystwa i okoliczności.
- Nie przejmuj się, mała. Wyglądasz jak szalona kupka nieszczęścia, ale to urocze. - Bartra roześmiał się puszczając do mnie oko, a reszta mu zawtórowała. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam jakiś cień zawstydzenia, który niezauważony próbował wedrzeć się na moje policzki.
- Nie no, co ty. - zaśmiałam się maskując wcześniejsze zawstydzenie. Poczochrałam sobie włosy jeszcze bardziej tak, że część z nich opadała mi teraz na twarz. - Teraz dopiero sama siebie przypominam.
- Jesteś ostro stuknięta - zaśmiał się Marc, pokładając się przy tym na łóżku.
- Tego raczej już się nie da leczyć, ale myślę, że wizyta u jakiegoś przystojnego terapeuty powinna złagodzić mój ból. - odpowiedziałam mrugając powieką w jego stronę.
- Dzisiaj przyjeżdża Ney, to może coś poradzi. - po tym jak Gerard wypowiedział te słowa, od razu zakrył dłonią usta. - Sorry, to chyba jednak nie był najlepszy pomysł. - wymamrotał przepraszającym tonem, a ja uśmiechnęłam się tylko lekko na znak, że nic się nie stało. Przecież nie był to jakiś temat tabu. Może akurat mówienie o Brazylijczyku w takim kontekście nie było najszczęśliwsze w obecnej sytuacji, ale nie dajmy się zwariować. Zapanowała cisza, a sama poczułam jak zalążki mojego dobrego humoru, znowu schowały się głęboko pod ziemię.
- Masz tu jakieś gry? Najlepsza byłaby FIFA, wtedy skopałbym tym żółtodziobom tyłki. - przerwał milczenie Xavi, który grzebał w stojaku pełnym płyt DVD. Zaśmiał się pod nosem, kiedy oberwał od Messiego poduszką w tył głowy, czym trochę rozluźnił atmosferę.
- Wy naprawdę przez cały czas gracie w piłkę. - pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale podniosłam się powoli i wyciągnęłam mu pożądaną grę. W momencie kiedy płyta znalazła się w napędzie, zaczęły się krzyki, przepychanki i bitwa o pady. Zupełnie jak z dziećmi. Korzystając z okazji, że udało mi się podnieść i trzymać pion jak człowiek, poszłam powoli w kierunku łazienki. Obmyłam twarz zimną wodą, która przyniosła mi nieziemskie ukojenie. Starając się nie patrzeć w lustro, związałam włosy w kitkę i wróciłam do pokoju, gdzie już rozemocjonowani piłkarze zaczęli mecz. Usiadłam na skraju łóżka, bo tylko tyle mi zostawili. Spojrzałam na tacę ze śniadaniem, z którego zostało pół szklanki soku i jeden, nadgryziony naleśnik. Westchnęłam cicho, śmiejąc się sama z siebie w duchu. To byłoby zbyt piękne. Wykazując się nadludzkim refleksem, niemal zwierzęcym instynktem i silną wolą przetrwania, złapałam resztki śniadania i postanowiłam je skonsumować, zanim trafią do żołądka któregoś z tych żarłoków. Siedziałam i przyglądałam się jak przeżywają każde podanie, czułam się zdezorientowana, ponieważ nie wiedziałam co ze sobą zrobić i gdzie się podziać. Teoretycznie to był "mój" pokój, a w praktyce został podbity przez plemię Katalończyków z wieczną chcicą footballową. Telefon znów zawibrował na komodzie, ale w tym hałasie gdybym nie siedziała obok, w życiu bym go nie usłyszała. Tym razem to nie była wiadomość od Neya. Numer nieznany. Serce zabiło mi mocniej, ale drżącą dłonią dotknęłam palcem małej ikonki z żółtą kopertą.

" Zignorowanie mnie, było najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłaś. Dzisiaj po 15 pożegnasz osobę, na której ci zależy. "

Moje oczy mało nie wyskoczyły z dołków. Dłonie zaczęły trząść mi się jeszcze bardziej niż przed momentem. Kto wypisywał takie okropieństwa?! To się musiało wreszcie skończyć, nie mogłam tego ignorować, udawać, że nic się nie dzieje, ukrywać przez cały czas. Podniosłam przestraszony nadal wzrok znad telefonu i napotkałam spojrzenie Leo. Wpatrywał się we mnie uważnie, jednocześnie tracąc przewagę w grze. W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie wydarzenia poprzedniego wieczoru. Zawstydzona przygryzłam lekko wargę, delektując się jednocześnie delikatnym posmakiem krwi, który zadomowił się właśnie w moich ustach. Nie mogłam od tego uciekać.
- Pogadamy? - zapytałam bezgłośnie, wskazując na drzwi prowadzące na korytarz. Chłopak przytaknął i wstał zostawiając swój kontroler bez opieki. Na korytarzu nie było nikogo. Był to przywilej prywatnego piętra.
- Stało się coś? Wyglądasz strasznie. - skwitował Argentyńczyk, opierając się o ścianę.
- Może nie jestem zbyt piękna, szczególnie dzisiaj, ale nie przesadzaj. - wywróciłam oczami, jednocześnie nerwowo zgniatając swoje palce. Bez słowa wyciągnęłam w jego stronę telefon z otworzoną ostatnią wiadomością. Brunet przeczytał zawartość, marszcząc brwi.
- Zgłoś to na policję. Mają więcej konkretów niż ostatnim razem, więc może wreszcie uda im się to zakończyć. - powiedział powoli oddając mi aparat, który schowałam do kieszeni. Wyczuwałam w jego głosie pewien widoczny dystans, który sprawiał, że czułam jakby ktoś wbijał mi igły w ciało. Nie jestem fanką akupunktury, więc to w końcu nic przyjemnego. Spojrzałam w jego brązowe oczy. Nie chciało mi się wierzyć, że przez wczorajszą sytuację nagle stanie się oziębły i nieprzystępny. To, co w nich zobaczyłam dało mi nadzieję, że mam rację. Błysk zrozumienia i dawnej troski nadal czaił się w zakamarkach jego źrenic.
- Leo.. - zaczęłam niezgrabnie, a on wbił wzrok w sufit. - Chcę żebyś wiedział, że to, co się wczoraj stało nie powinno mieć miejsca. Nie miej mnie za hipokrytkę, że nawrzeszczałam na ciebie, kiedy ty chciałeś to zrobić, a sama uważam to za coś, co jest w porządku. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Wiem, że nie powinnam. - zaczęłam plątać się w słowach. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli, które chciałam jakoś ucieleśnić. Jednak nie było to sztuką. Sztuką było zrobić to w taki sposób, żeby mnie zrozumiał dokładnie tak, jak chciałam, żeby zabrzmiało wszystko co wyszło z moich ust.
- Daj spokój, trochę wypiłaś, byłaś wściekła na Neya, nie ma o czym mówić. Przecież w normalnej sytuacji być tego nie zrobiła. Wiem, że taka nie jesteś. - odpowiedział z początku uciekając wzrokiem, jednak wypowiadając ostatnie zdanie patrzył mi prosto w oczy. Na moje nieszczęście, ponieważ czułam jak się rumienię. Nie z powodu komplementu a zawstydzenia. Bo czy naprawdę taka nie byłam? Czy było to tylko spowodowane wcześniejszą informacją o zdradzie Brazylijczyka? Czy nie zrobiłabym tego na trzeźwo? Na przykład teraz.. Mój wzrok niebezpiecznie zahaczył o jego usta, które niemalże odcisnęły na moich namacalne wspomnienie swojego dotyku. Otrząsnęłam się jednak szybko z wszystkich głupich myśli, jakie nawiedziły moją głowę. Nadal się we mnie wpatrywał, a ja w niego. Nie chciałam odpowiadać ani komentować jego wyobrażenia o mojej osobie. Po tym wszystkim nadal pozostawało dobre, nie chciałam tego zmieniać.
- Nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym cię wykorzystywała po to, żeby odegrać się na Neymarze. To nie byłoby wobec ciebie w porządku. - powiedziałam, a on skinął powoli głową. Widać sądził tak samo i mówiąc, że wszystko jest okey, oczywiście kłamał. Tak naprawdę trafiłam w czuły punkt, który widocznie nie dawał mu spokoju. - Leo wiem, że to nie powinno się stać i dobrze, że skończyło się tak, a nie inaczej, ale chcę, żebyś wiedział jedno. Choćbym miała się za to smażyć na wolnym ogniu przez resztę życia, to gdyby cofnął się czas, zrobiłabym to samo. - słowa, które wypowiedziałam zaskoczyły zarówno piłkarza jak i mnie samą. Messi oderwał się od ściany i przytulił mnie do siebie, obejmując dłońmi moją głowę.
- Wiem, że nie zrobiłaś tego, żeby się odegrać. Nie jesteś złym człowiekiem, Mel. - powiedział cicho, a ja przymknęłam powieki.
- Mylisz się, jestem prawdopodobnie najgorszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałeś. - odpowiedziałam, a Leo się roześmiał. Zapewne uznał to za żart, jednak ja nie widziałam w tym nic śmiesznego. Po prostu miałam nieodparte wrażenie, że to był jeden z niewielu momentów, w których byłam śmiertelnie poważna.


*****

To popołudnie nosiło namiastki swoistego tornada. W sumie nie różniło się niczym od poprzednich, ostatnimi czasy, ale mimo wszystko zaskakiwało jak nowość. Leo wykorzystał chyba wszelkie pokłady sprytu jakie posiadał i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić lub nie zrobić w sprawie ostatniego sms-a o nieznajomego, oznajmił mi, że rozmawiał już o tym z Johnem, który zgłosił już wszystko na policję. Tak oto siedziałam w pokoju, wyglądając ukradkiem przez okno, za którym trwała "policyjna obława". Tak, dobrze czytacie obława przez duże 'o'. Generalnie to byłam nawet z tego zadowolona, ponieważ po cichu liczyłam na to, że ten cały koszmar wreszcie dobiegnie końca. Na dużym zegarze, wiszącym na ścianie wybiła 14, a mój brzuch jakby na komendę zaczął burczeć. Czas zdecydowanie coś zjeść. Z taką myślą opuściłam pomieszczenie i udałam się do hotelowej stołówki. Niedaleko drzwi wejściowych panowało jakieś niespotykane ożywienie. Chyba pierwszy raz w życiu nie byłam ciekawa o co chodzi i jak się później okazało, mój instynkt nie zawiódł. A co poszło nie tak? Mój upośledzony mózg, gdy zobaczył nad głowami ludzi czuprynę platynowych, blond włosów, zamiast szybko się ewakuować, odmówił moim kończynom posłuszeństwa. Dlatego stałam jak idiotka na środku korytarza i wpatrywałam się w Neymara. To żadne usprawiedliwienie, w końcu mogłam je sobie odgryźć i biec na łokciach, ale zostawmy już moje nieskromne, ukryte talenty w świętym spokoju. Kiedy ruszył w moją stronę poczułam, jakby ktoś nagle wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Ociekająca irytacją i podświadomym ściskiem w żołądku puściłam się niemal biegiem w stronę stołówki. Zauważyłam Gerarda wstającego od stołu. Idealnie. Podbiegłam do niego, chowając się za jego plecami.
- Schowaj mnie. - poprosiłam, kiedy próbował wyciągnąć mnie z mojej nowej kryjówki.
- O co chodzi? - zapytał zdezorientowany, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Neymar tu idzie, nie chcę z nim gadać, naprawdę. - jęknęłam, mnąc mu koszulkę. Kiedy to zauważyłam, szybko puściłam materiał, na którym i tak widać było już ślady moich palców.
- Mała, to dziecinne. - Pique zabrzmiał tak poważnie, że momentalnie poczułam się jak skarcony szczeniak. - Spieszę się na randkę z Shaki, a ty powinnaś z nim w końcu porozmawiać. Mimo wszystko. - dodał, kiedy już otwierałam usta, żeby zaprzeczyć.
- Wiem, że zachowuje się niedojrzale, ale proszę cię, tylko powiedz, że mnie nie widziałeś. - powiedziałam kiedy się odwrócił, a on westchnął ciężko.
- Robię to tylko dla ciebie. - wymamrotał, a ja rzuciłam się na podłogę i podczołgałam za jedno z krzeseł stojących za i tak wysokim piłkarzem, ponieważ na horyzoncie pojawił się Brazylijczyk.
- Gerard! - podszedł bliżej, a ja widziałam jedynie jak Pique wzdryga się na dźwięk swojego imienia, o mały włos nie upuszczając talerzy.
- Ney! Dobrze cię widzieć, stary.- Hiszpan obdarował kumpla szerokim uśmiechem.
- Ciebie też. Widzimy się jutro na treningu - obserwowałam niepewnie buty piłkarzy, modląc się w duchu, żeby żaden nie wpadł na genialny pomysł, żeby tu usiąść. Zmiażdżyliby mi wtedy zapewne obie dłonie. - Widziałeś gdzieś Melisę? Wydawało mi się, że tu weszła. - serce zabiło mi mocniej, kiedy usłyszałam jego pytanie. Miałam wrażenie, że za moment jego odgłos mnie zdradzi. Poza tym "weszła"? Weszłam to ja do windy, a tu wpadłam jak huragan. Barceloński huragan Melisa, nawiedzający ekskluzywne hiszpańskie hotele.
- Przykro mi, nie widziałem jej od rana. - odpowiedział Gerard, a ja poczułam jak stół ugina się nieco pod ciężarem jego ręki.
- Okey, w takim razie idę jej szukać gdzie indziej. Do zobaczenia. - Brazylijczyk odszedł, a ja odczekałam moment i wyszłam spod stołu, przytulając się do hiszpańskiego obrońcy.
- Jesteś ekstra, dziękuję. - powiedziałam, a on pokręcił głową i potargał mi wielką dłonią włosy. Złapałam grzankę, którą zostawił na talerzu, pomachałam mu i ruszyłam pewnym krokiem w stronę wyjścia do windy, oczywiście starannie omijając przy tym hol. Dotarłam do urządzenia i wcisnęłam z ulgą przycisk.
- Jeszcze trochę ci brakuje sprytu, żeby mnie przechytrzyć. - podskoczyłam jak oparzona, słysząc Neymara za swoimi plecami. Odwróciłam się tak szybko, że poczułam zawrót głowy. Stał oparty o ścianę, z założonymi rękami i wyraźnie zadowolonym z siebie wyrazem twarzy. Znowu poczułam się tak, jak na początku naszej znajomości.
- Mi niczego nie brakuje, no może za wyjątkiem wiernego, kochającego chłopaka. - wypaliłam w pierwszej chwili karcąc się w myślach za to, że nie ugryzłam się w język. Jednak zaraz dziarskość powróciła. W sumie, kto wie, czy to był tylko jednorazowy wyskok. Może on nigdy tak naprawdę się z nią nie rozstał.
- To nie tak. - powiedział wbijając we mnie świdrujące spojrzenie, a ja poczułam jak mi się krew w żyłach gotuje.
- To może mi objaśnij jakie są tu zwyczaje, bo chyba ich nie rozumiem. Nie wiem inna mentalność? Inne powietrze? Inną wodę pijecie? - przybrałam bojowy ton, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
- Nie wiem dlaczego to zrobiłem. - po tym, co powiedział usłyszałam jedynie własny śmiech. Zimny i z nutą szyderstwa.
- Jak to nie wiesz?! Jak można nie wiedzieć dlaczego się kogoś zdradziło?! - wrzasnęłam na niego tak, że tym razem to on szeroko otworzył oczy. - Znosiłam wszystkie twoje fanaberie, kiedy siedziałeś w szpitalu, wszystkie wyskoki, niedopowiedzenia, przez cały ten czas! A ty nawet nie potrafisz mi powiedzieć dlaczego mnie zdradziłeś. I to ze swoją byłą dziewczyną. - ludzie słysząc krzyki, widocznie zrezygnowali z przechodzenia tym korytarzem, ponieważ zapanowała tam totalna pustka. Piłkarz podszedł bliżej, a ja cofnęłam się maksymalnie w tył.
- Miałem jechać na chwilę odpocząć, mieli mnie "naprawić". Przed samym wyjazdem dowiedziałem się, że Bruna ma jechać ze mną, a na miejscu okazało się, że trwają prace nad jakąś kampanią, w której mam brać udział. Te zdjęcia, które widziałaś, to zdjęcia z sesji, ustawiane i wyreżyserowane. - zaczął się tłumaczyć, a ja zatkałam sobie uszy. Podszedł do mnie i odciągnął moje dłonie od głowy.
- Po co mi to mówisz? To nie ma znaczenia jakie to były zdjęcia, skoro i tak mnie z nią zdradziłeś. Żadne cholerne zdjęcia nie mają tu żadnego znaczenia - powiedziałam powoli, ale dobitnie patrząc mu w oczy.
- Przepraszam na pewno nie wystarczy, ale nie wiem co we mnie wstąpiło. Ty się nie odzywałaś, wiecznie nie miałaś czasu, mnie też oderwali od normalnego życia tak nagle i bez żadnej zapowiedzi. Byłem zmęczony, zirytowany, tęskniłem, brakowało mi ciebie, a ona cały czas się koło mnie kręciła. - brnął dalej, a ja nie mogłam pozbyć się uczucia zdenerwowania jakie rządziło teraz całym moim ciałem.
- Nie chcę tego słuchać. Nie chcę wiedzieć jak ci z nią było, jak nie mogłeś się powstrzymać. Nie brakowało ci mnie, tylko kogokolwiek, a że ona była pod ręką, to skorzystałeś. Skończ już! - powiedziałam, a chłopak po chwili milczenia, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Oparłam się plecami o ścianę i przymknęłam oczy, wypuszczając ze świstem powietrze z do tej pory, mocno ściśniętych ust. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.

" Czas zacząć przedstawienie."

Popatrzyłam na godzinę. Była równo 15. Zamarłam, przypominając sobie wiadomość, którą otrzymałam rano. Starałam się szybko zebrać myśli i ustalić, kto z moich bliskich, gdzie właśnie się znajduje i czy może być teoretycznie bezpieczny. Wydawało się, że nikt nie pozostawał w żadnym wątpliwym położeniu. Nikt, oprócz Neymara. Niewiele myśląc rzuciłam się w stronę drzwi, tratując przy tym nowo przybyłych do hotelu gości. Brazylijczyk właśnie wsiadał do swojego białego Q5.
- Ney, zaczekaj! - krzyknęłam zbiegając w dół po schodach. Chłopak zawahał się, jednak nie wsiadł do pojazdu, a jedynie oparł się o otwarte drzwi.
- Na co mam czekać? - westchnął, opuszczając nieco w dół okulary przeciwsłoneczne tak, aby móc spojrzeć na mnie bez zbędnych przeszkód.
- Zostawiłeś tu ten samochód? - zapytałam, ignorując jego wcześniejsze pytanie. Obeszłam Audi dookoła i zatrzymałam się przed maską, była niedomknięta.
- Dałem do pilnowania, któremuś z szoferów. - odpowiedział i stanął obok mnie, wcześniej zamykając drzwi. Podniosłam do góry, obluzowaną już maskę i zajrzałam do środka. Nie byłam może specjalistką, ale podstawowe informacje na temat samochodu posiadałam, więc od razu zauważyłam, że coś jest nie tak z płynem hamulcowym. Wyjęłam wskaźnik, wskazywał poziom poniżej minimum. Mało tego przewody były widocznie naruszone, w niektórych miejscach przecięte, rozregulowane. Byłam w szoku, zdając sobie sprawę, że gdybym przyszła kilka minut później albo w ogóle bym nie przyszła, Neymar by odjechał i prawdopodobnie już nigdy nie wrócił. Kto chciał go wysłać na tamten świat? Zapewne ta sama osoba co mnie. Kątem oka zobaczyłam policjantów w cywilnych strojach kręcących się blisko wejścia i patrzących na całą scenę. Jeden z nich podszedł bliżej, zaglądając mi przez ramię. Piłkarz wyraźnie zdziwiony reakcją obcego człowieka, już chciał zapewne na niego wrzasnąć, jednak powstrzymałam go pytaniem.
- Który to był dokładnie szofer? - spojrzałam na niego, a on przewrócił oczami.
- Nie pamiętam dokładnie, ludzie praktycznie się na mnie rzucili. Dałem kluczyki pierwszemu z brzegu. - no to było bardzo inteligentne. Dał kluczyki do auta wartego fortunę byle komu i nawet nie jest pewny czy to szofer. Cały Neymar, nic dodać nic ująć.
- Skup się, bo jak widzisz to istotne. Ktoś ci majstrował przy samochodzie. - odezwał się policjant, a napastnik spojrzał w stronę chodzących pod hotelem pracowników. - To ten. - wskazał w końcu ciemnowłosego chłopaka. Nie wiem, który to już raz ostatnimi czasy, ale poczułam jak serce na moment mi się zatrzymało. Słowo daję, niedługo to wszystko doprowadzi mnie do jakiegoś poważnego zawału.
- Jesteś pewny? - zapytałam śledząc zachowanie podejrzanego.
- Tak, jestem pewny. - powtórzył - Czy ktoś mi wyjaśni wreszcie o co tu chodzi? Czuje się jak w jakimś cholernym filmie akcji. I to do tego marnym. - dodał zirytowany, a policjant dał znak reszcie, żeby wyszła z dotychczasowego ukrycia.
- On tu nie pracuje. To Tom. - powiedziałam słabym głosem. Teraz, kiedy widziałam jego twarz nie tylko profilem, byłam tego pewna. To ten sam człowiek, który kilka miesięcy temu sprzedał moje wszystkie dane na użytek publiczny, wcześniej zgrywając mojego przyjaciela. Podobno nie mógł znieść tego, że dałam szansę Neymarowi, mimo jego momentami paskudnego charakteru, a na niego nigdy nie spojrzałam w ten sam sposób. Nie do pojęcia.
To co wydarzyło się w przeciągu kolejnych minut, było dość przerażające. Nie chciałam na to patrzeć, więc walcząc z przerażeniem i mdłościami, wywołanymi nadmiernym stresem, odsunęłam się od głównego przejścia. Policja zatrzymała Toma mimo, że jak mimowolnie widziałam, próbował uciekać. Usłyszałam jedynie :
- Zostajesz zatrzymany pod zarzutem morderstwa, gróźb karalnych, zniszczenia mienia oraz usiłowania morderstwa. Masz prawo do adwokata i do zachowania milczenia, ponieważ wszystko co teraz powiesz, może być użyte przeciwko tobie. - podświadomie skuliłam się w ramionach zdezorientowanego piłkarza. Miałam wrażenie, że trzęsę się jak galareta na Boże Narodzenie. Jeden z umundurowanych policjantów podszedł do nas wolnym krokiem, informując o przebieg akcji.
- Nie musi się już pani o nic martwić. Małe jest prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek jeszcze wyjdzie na wolność. Jest niepoczytalny. - to co usłyszałam i tak było dla mnie czymś niewyobrażalnym. Jak to możliwe, że takie coś mi się przytrafiło? Przecież tak dzieje się tylko na filmach.
Kiedy radiowozy zniknęły z pola widzenia, Brazylijczyk odsunął mnie od siebie na długość ramion.
- Mel, powiedz wreszcie co tu się przed chwilą stało. - powielił pytanie, a ja zaczęłam mu opowiadać. Wszystko od początku, dokładnie wszystko. No może z pominięciem wczorajszego wieczoru.


*****


Kolejne dni można sklasyfikować jako ciche i spokojne. Miałam jednak wrażenie, że to jedynie cisza przed burzą. Mianowicie przed przyjazdem moich wspaniałych rodziców. Było piątkowe popołudnie, właśnie wróciłam ze szkoły i jedynym o czym marzyłam, była długa, relaksująca kąpiel z nieprzyzwoicie dużą ilością piany. Tak też uczyniłam. Weszłam do wielkiej wanny z każdą minutą nabierając coraz bardziej szampańskiego nastroju. W tle płynęła spokojna muzyka, którą niespodziewanie przerwał dźwięk mojego telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się numer Alexa. Wytarłam szybko dłonie w ręcznik i odebrałam połączenie.
- Jak tam leci braciszku? - zapytałam, opierając głowę o krawędź "naczynia", która była wygodnie przystosowana i wyprofilowana do takiego leżenia.
- Leci to dobre słowo, za około pół godziny lądujemy w Barcelonie. - zaśmiał się, a ja poderwałam się niemal do pionu, prawie topiąc przy tym swój telefon. - Halo? Jesteś tam? - usłyszałam rozbawiony głos w słuchawce.
- Tak, tak jestem. Po prostu coś przerywa, chyba masz słaby zasięg. W ogóle wolno ci gadać przez telefon? - odbiłam piłeczkę, jednocześnie wyskakując z przyjemnie ciepłej wody i owijając się ręcznikiem.
- Hmm szczerze mówiąc to nie wiem, może lepiej skończę gadać, zanim dadzą mi spadochron i każą opuścić pokład za niesubordynację. - powiedział po chwili zastanowienia, nadal rozbawionym tonem.
- No to zobaczymy się niedługo. Bezpiecznego lądowania. - rzuciłam i rozłączyłam połączenie, nie czekając na ewentualny ciąg dalszy. Jak to za pół godziny lądują?! Byłam pewna i zresztą John też, że przylatują jutro rano. Najszybciej jak tylko było to możliwe, wybrałam numer komórki chrzestnego i czekałam na połączenie, jednocześnie wciągając na siebie ubrania. Odebrał za trzecim razem.
- Mel, mam spotkanie, nie mogę gadać. - powiedział cicho.
- Obawiam się, że w tym momencie żadne spotkanie nie jest ważniejsze od tego, że za niecałe pół godziny na lotnisku mamy powitać moich rodziców i Alexa. - prawie krzyknęłam do słuchawki, chcąc mieć pewność, że zrozumie każde słowo.
- Rozumiem. Wyjdź przed dom, będę za 15 minut. - powiedział zdecydowanym tonem i tym razem to ja zostałam rozłączona. Jak szybko zweryfikował swoje plany, niebywałe. Zbiegłam na dół i zajrzałam do lodówki. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że namawianie mężczyzny do tego, żeby nie robił zakupów na ostatnią chwilę, przyniosło efekty i lodówka jest pełna. A tak upierał się, że przecież w piątek na wieczór to załatwi. No co on by beze mnie zrobił. Pewna śmierć.
Korzystając z ostatnich kilku minut sprawdziłam czy w pokojach leży świeża pościel i ręczniki. Całe szczęście wszystko było przygotowane wczoraj. W końcu cały dom i nasze życie musiało wyglądać na nienaganne, zorganizowane i odpowiedzialne. Nieważne, że w rzeczywistości nie miało to nic wspólnego z prawdą. Liczyły się tylko pozory, a o nie jak wiadomo, też trzeba dbać. Poprawiałam poduszki, kiedy do góry poderwało mnie trąbnięcie, które mogłoby spokojnie wyrwać umarłego z grobu. Nie tracąc więcej czasu, pobiegłam do drzwi, jedynie w przelocie łapiąc małą torebkę, do której wcisnęłam telefon i portfel. Otworzyłam drzwi wejściowe i stanęłam jak wmurowana. Przed podjazdem stał wielki autokar, pełny piłkarzy, którzy wesoło machali do mnie przez okno. Zza otwartych drzwi wystawała głowa Johna.
- Nie zadawaj pytań, nie ma czasu! - rzucił tylko i niemal wciągnął mnie do środka pojazdu. Spojrzałam na niego pytająco, unosząc do góry jedną brew. - Byłem na spotkaniu w sprawie dalszej współpracy tych tam z moim hotelem, a to był jedyny transport jakim mogłem przyjechać.
- A oni? - zapytałam wskazując ruchem głowy na reprezentację Dumy Katalonii.
- Tak zwana sprzedaż wiązana. - odpowiedział, a ja się roześmiałam. Generalnie to nie było mi do śmiechu, ponieważ wszystko miało wypaść idealnie, a jak na razie to byliśmy spóźnieni na lotnisko, jadąc tam autokarem z bandą piłkarzy, w dodatku prosto po treningu. Już widzę miny rodziców, cudownie. Kierowca jechał tak szybko, że musiałam wbić paznokcie w fotel, żeby utrzymać się na siedzeniu. Jednak dotarliśmy na miejsce spóźnieni jedynie 10 minut. To i tak niezły wynik jak na fakt, że totalnie zapomnieliśmy o tym, że przyjeżdżają. Na lotnisko wbiegliśmy akurat, kiedy trzy bardzo dobrze znane mi postacie wyszły z pomieszczenia "Odbiór bagażu". Starając się wyrównać oddech podeszłam razem z Johnem do mojej rodziny.
- Marta. David. Alex, miło cię znowu widzieć - chrzestny uściskał ich po kolei, a ja zrobiłam to samo. Niczego nieświadomi rodzice wyszli z budynku wypatrując zapewne czegoś w rodzaju limuzyny. Biedni się zawiedli, kiedy skierowaliśmy ich do barcelońskiego autokaru. Za to Alex był naprawdę zachwycony.
- Zapraszam wszystkich na grilla! - w przypływie nabytej z nieznanych mi powodów euforii, krzyknął John kiedy jechaliśmy drogą w stronę centrum miasta, co piłkarze przyjęli ochoczymi oklaskami. Tak też się stało, autokar zamiast do hotelu, wrócił pod nasz dom. Ciężko jest opisać miny moich rodziców. Zapewne myśleli, że to po prostu jakiś żart na powitanie, jednak z każdą minutą rzeczywistość uświadamiała ich o tym, jak bardzo się mylą. W tym domu chyba jeszcze nigdy nie było tylu osób na raz. Był ogromny, ale teraz brakowało w nim miejsca, żeby swobodnie przejść. Neymar i Marc zadeklarowali się, że wniosą bagaże, a ja zaprowadziłam mamę do pokoju na górze. Tata natomiast stał widocznie zaaferowany rozmową z Luisem Enrique oraz Pique. Reszta zabrała się za rozstawianie nowego grilla, który John (podobno) kupił w bardzo okazyjnej cenie. Pokazałam rodzicielce, gdzie może odświeżyć się po podróży i wyszłam z pokoju na korytarz, gdzie czekał na mnie Ney.
- Myślisz, że tym razem mnie polubią? - zapytał, obejmując mnie w pasie, a ja jedynie uśmiechnęłam się do niego, wzruszając ramionami w odpowiedzi. Zeszliśmy na dół, gdzie panował istny chaos. Rozkładanie grilla okazało się trudniejsze niż wszyscy myśleli i wymagało pomocy aż 7 osób. Na całe szczęście tyle ochotników się znalazło i po pół godziny w końcu udało nam się okiełznać tą piekielną maszynę. Nawet nie chcę myśleć, co byłoby gdyby mój wspaniałomyślny chrzestny wpadł na taki pomysł na przykład wczoraj i musielibyśmy radzić sobie z tym zupełnie sami. Poszłam do kuchni i wyciągnęłam z lodówki różne rodzaje mięsa oraz warzywa, które zręcznie zaczęłam kroić na sałatkę. Widok gromady nieporadnych piłkarzy, którzy tym razem próbowali rozstawić stoły, był naprawdę komiczny. Okno błyszczało nowością, w końcu zostało wprawione niecały tydzień temu. Co do ostatnich wydarzeń, ustaliliśmy z Johnem, że nic rodzicom nie powiemy, ponieważ było więcej niż pewne, że gdyby się dowiedzieli, odebraliby mu wszelkie prawa do opieki nade mną w Hiszpanii i kazaliby natychmiast wracać do Polski, bez możliwości powrotu. Straszne.
Na początku cała ta "integracyjna impreza" była dość sztywna i niezręczna. Widziałam jak moja mama lustruje wzrokiem maniery chłopaków, a oni absolutnie nie biorąc tego do siebie zachowywali się no cóż, zachowywali się tak jak zwykle. Rozluźnienie dopadło wszystkich wieczorem, kiedy to zawartość procentowa alkoholu we krwi podskoczyła praktycznie każdemu uczestnikowi tego przedstawienia. Moja mama siedziała i jakby nigdy nic gawędziła sobie z Iniestą, a mój ojciec, tak MÓJ OJCIEC grał w piłkę razem z Johnem, Alexem, Xavim, Gerardem, Sergiem i nieznanym mi wcześniej Munirem.
- Jak się czujesz? - Leo usiadł koło mnie na dużej, ogrodowej huśtawce. Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem.
- Jest okey. Powoli staram się przywrócić swojemu życiu dawną normę. O ile to normą można było kiedykolwiek nazwać. - zaśmiał się po moich słowach, wygodnie opierając się o poduszki za plecami.
- A co u ciebie? - zapytałam, jednak Argentyńczyk nie dostał możliwości odpowiedzi, ponieważ przed nami dosłownie wyrósł Neymar.
- Myślałem, że Marc chrzani, bo jest pijany, ale wy chyba rzeczywiście coś do siebie macie! - krzyknął, jednak pośród wszechobecnych krzyków i muzyki, nikt nie zwrócił na to uwagi. Brazylijczyk podniósł przyjaciela do góry. - Nie spodziewałem się po tobie, że będziesz robić mi takie rzeczy. - powiedział z przekąsem. - Spałaś z nim?! - ryknął na mnie, a ja uniosłam brwi do góry.
- Nawet z tobą nie spałam, debilu. Ja to nie ty. - odparłam, a na jego usta wkradł się niewyraźny grymas. Pomieszanie zmieszania ze skrajną wściekłością.
- Przyprawiacie mi rogi? Całowałeś ją Leo? - piłkarz spojrzał na Messiego zaciskając pięści.
- Całował. - odpowiedziałam za niego, a Brazylijczyk złapał przyjaciela za przód koszulki. Widząc co się dzieje, momentalnie wcisnęłam się pomiędzy nich, odpychając tym samym Neymara. Wyczułam od niego woń alkoholu. - Jeśli chcesz go uderzyć, najpierw uderz mnie. Na pewno będzie bolało mnie mniej niż wtedy, kiedy mnie zdradziłeś. - chłopak stanął wpatrując się we mnie zdezorientowanym wzrokiem. A ja stałam. Stałam i czekałam na jego ruch.





Przepraszam za poślizg, ale miałam wieczorem małe problemy z internetem. Pojawiał się rzadko i znikał wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny. Zupełnie jak facet. Nie no taki feministyczny żart, na koniec, ale jest już późno więc wybaczcie brak poczucia humoru. :)
Co mogę powiedzieć, rozdział jak zwykle zostawiam Wam pod osąd. Mam nadzieję, że przeczytacie go z przyjemnością i zostawicie po sobie jakiś ślad. ;)
Nie przypuszczałam, że matury potrafią wyssać tyle energii z biednego małego człowieka. To powinno być zabronione przez prawo!
Patrząc na datę pragnę Wam wszystkim złożyć serdeczne życzenia na nadchodzące święta. Oby były spokojne, pełne miłej atmosfery, zadowalających prezentów uzupełniających miłą atmosferę i wszystkiego czego sobie w nie zamarzycie. Osobiście marzę o tym, że siedzę przy choince, obok okna, słuchając mojej ulubionej muzyki, patrząc na padający śnieg z kubkiem gorącej, truskawkowej herbaty w dłoniach. Ale to tylko moja utopijna wersja świąt, chociaż może będąca punktem wyjścia do Waszych wyobrażeń ;)
Do napisania, jeszcze w tym roku. <3

środa, 10 grudnia 2014

20. A ty byś mnie kochał..?

Na samym początku chcę wszystkich przeprosić za opóźnienia porównywalne niemal do naszego kochanego PKP, niestety często rzeczywistość weryfikuje górnolotne plany. Dzięki za cierpliwość
i zapraszam do lektury. :)



Przez kolejne dni czułam się jak uwięziona w klatce. Nigdy nie byłam sama. Do szkoły odwoził mnie John. Po szkole odbierał mnie któryś z piłkarzy, jeśli akurat miał wolne. Spałam w jednym dwupokojowym 'apartamencie' z Peggy. Cud, że do łazienki mogłam chodzić sama. Ciągle ktoś był obok mnie. Ciągle "ktoś" tylko nie Neymar. Zaraz po wyjściu ze szpitala przetransportowali go do specjalnego ośrodka rehabilitacyjnego, który w jakiś wspaniały i tajemniczy sposób miał przywrócić go natychmiastowo do formy. Dostałam od niego jedynie sms-a o treści
" Wrócę za kilka dni, nic się nie martw Słonko. Będziemy w kontakcie.". Po przeczytaniu miałam ochotę go zamordować, chociaż w obecnej sytuacji to niezbyt fortunne stwierdzenie. Oczywiście nikt nic mu nie powiedział o tym co działo się ostatnio w Barcelonie. Karmiłam wyrzuty sumienia mówiąc, że on nie powinien się teraz denerwować i skupić na powrocie do pełnej sprawności. Pośród całego tego zamętu starałam się skutecznie wyrzucić z głowy obraz Bruny siedzącej na krawędzi łóżka Brazylijczyka. Była osobą, której zupełnie się tam nie spodziewałam. Nie zwykłam raczej źle myśleć o innych, oczywiście poza tymi, którzy dali mi do tego powody., ale ona nie wyglądała mi na aż tak inteligentną, żeby wpaść na pomysł jak tu odzyskać piłkarza. Może ponownie się myliłam..
- Wszystko będzie okey, zobaczysz. - Pique obdarował mnie ciepłym uśmiechem, który niemrawo odwzajemniłam. Bardzo chciałam w to wierzyć, chociaż z dnia na dzień coraz trudniej mi to przychodziło. Zawsze byłam optymistką, a teraz? Boże, rzeczywistość mnie zniszczyła. Stałam się marudną, zamkniętą
w sobie, nieporadną dziewczynką, zamiast pewną siebie, przebojową młodą kobietką. Coś poszło nie tak.
Grzebałam leniwie łyżką w jogurcie rysując po jego powierzchni nieokreślone znaczki. Nie miałam apetytu, przez te kilka dni schudłam chyba 2 kilo, byłam blada i wyglądałam jakbym miała zaraz "się przekręcić", jak to zgrabnie ujął Marc przy śniadaniu. Ale jak człowiek może mieć apetyt wiedząc, że ktoś w każdej chwili może usunąć go sobie z drogi? Strach jaki odczuwałam po felernej imprezie narastał we mnie coraz bardziej i bardziej. Morderstwo to ostateczność, która zabija jakiekolwiek człowieczeństwo, później nie ma odwrotu. Nic nie jest w stanie cię zaskoczyć ani powstrzymać, bo w końcu nic gorszego już zrobić nie możesz. Ludzie bez skrupułów byli najgorszym gatunkiem jaki istniał. Nie posądzałam ich o posiadanie sumienia, więc nie mogłam się do niego odnieść. Ich właśnie bałam się najbardziej.
- Cześć mała. - z zamyślenia wyrwał mnie Leo, który wszedł do jadalni. Spojrzałam na Argentyńczyka, który zajął miejsce obok mnie. - Jakieś wieści od Neya? - zapytał odruchowo, jednak kiedy zobaczył moją minę od razu twarz mu stężała. - Przepraszam. - powiedział krzywiąc się lekko i delikatnie położył dłoń na moim ramieniu. Nie strąciłam jej, było mi wszystko jedno, a właściwie to nawet potrzebowałam pewnego rodzaju objawów jakiejkolwiek czułości z czyjejkolwiek strony. Odkąd ten koszmar się zaczął wszyscy traktowali mnie przedmiotowo. "Ktoś weźmie Mel, ktoś odstawi Mel.". Miałam ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć tak, żeby tynk ze ścian poodpadał. Naprawdę.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęłam się blado i zanurzyłam usta w ciepłej kawie, która w tym momencie była ratunkiem dla nas obojga od niezręcznej konwersacji. Co do Neya, to się nie odzywał. Od dwóch dni, wymienił ze mną kilka wiadomości i na tym się skończyło. Coś we mnie pękło i nie wiedziałam dlaczego akurat tak się stało. Nic nie zapowiadało takiego kryzysu. A może to tylko ja go sobie wymyśliłam? Jak wszystko..?
- Ostatnio przebywasz chyba na innej planecie. - rzucił Gerard zatroskanym tonem, a reszta skrupulatnie mu przytaknęła.
- Gdzie podział się mój niezawodny partner od dryblingu? - zapytał z ciepłym uśmiechem Bartra, nachylając się bliżej stołu, tak aby zmniejszyć odległość między nami.
- Przecież Tello już z nami nie gra, o co ci chodzi Marc? - na krzesło obok obrońcy opadł Xavi, któremu oczy jeszcze błyszczały, zapewne po wczorajszym wieczorze, który spędził ze swoją ukochaną.
- Mówiłem o Melisie czubie. - odparł wyraźnie hamując śmiech, jednak zwrot nie został puszczony mimo uszu i młodszy piłkarz oberwał za niego w ramię.
- Macie dzisiaj trening? - zapytałam z nadzieją w głosie. Ooo tak, potrzebowałam rozrywki.
- Mel.. - usłyszałam cichy, ale zdecydowany głos Leo za uchem.
- No co? Przecież będzie was tam od cholery, nie będę sama, jeśli o to chodzi. - odparłam zirytowana, nie patrząc na chłopaka, któremu moja reakcja już drugi raz tego dnia zamknęła usta.
- O 18, jak zwykle. - powiedział Xavi wypijając resztę soku, który zostawił po sobie Gerard.
- Przyjdę wam poprzeszkadzać. - zakomunikowałam i od razu poczułam jak wraca do mnie dawna dziarskość.
- I to mi się podoba. - zaśmiał się Marc i mrugnął do mnie, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Leo już się nie odezwał, jedynie patrzył na mnie uważnym wzrokiem.
- Wiem, że mordujesz mnie telepatycznie, ale zdania nie zmienię. - szepnęłam do niego, pożegnałam się
z piłkarzami i poszłam do swojego pokoju. Właściwie to wymknęłam się zanim ktoś z zatroskanego "stadka" za mną pobiegł. Czułam się jak sierota. Teraz już wiem jak nieprzyjemne jest życie, na przykład takiego prezydenta.Wszędzie chodzi z masą ochroniarzy, nie ma za grosz prywatności. To chyba jeszcze gorsze od paparazzi, z którymi jeszcze jakoś da się dogadać. Jak zauważyłam, wystarczy pokazać, że się ma charakter i od razu zmieniają do ciebie nastawienie.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, otuliła mnie błoga cisza. Nareszcie. W pokoju nie było nikogo, Peggy
w pracy, John też, chłopaki na dole, mój chłopak, Bóg wie gdzie. Opadłam na wielkie, wygodne łóżko, stojące na środku pokoju. Przymknęłam oczy, dając swoim mięśniom upragnione rozluźnienie. Minęło zaledwie kilka miesięcy odkąd pierwszy raz postawiłam stopę w Barcelonie, a jednak od tego czasu zmieniło się praktycznie wszystko. Dawna Melisa zniknęłam, umarła, odeszła na zawsze. Jednak nie byłam pewna, czy podobał mi się taki stan rzeczy. Podniosłam telefon zawieszając go nad twarzą. Wybrałam numer Neya. jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci, czwarty, piąty... Zostaw wiadomość. Jeszcze jedna próba i to samo zakończenie. Zrezygnowana rzuciłam komórką w poduszki. Co on wyprawia? Czy mu się od tego wypadku poprzestawiało w głowie? Jak mógł tak z dnia na dzień stać się taki obojętny w stosunku do mojej osoby..? Nie pojmuję tego. Z letargu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Poderwałam się jak szalona z nadzieją, że to Brazylijczyk, jednak na wyświetlaczu zobaczyłam uśmiechniętą buzię mojego brata. Lekko zawiedziona odebrałam.
- Cześć Alex - rzuciłam, starając się aby mój głos wypadł przyjaźnie i naturalnie. Już to widzę swoją drogą, jak mi to wyszło.
- Dobrze, że żyjesz. - odparł głosem, który wskazywał na niemałe rozczarowanie. I szczerze mówiąc, miał ku temu powody. Nie dawałam znaku życia przez ostatni miesiąc i chyba lepiej byłoby dla mnie naprawdę nie żyć. Przynajmniej wtedy nie musiałabym się mierzyć z taką ilością zawodu na jeden raz. Brawo Mel, odwagę to ty masz na poziomie tchórzofretki. Naprawdę, brawo.
- Żyję, wszystko okey, tylko trochę zapracowana byłam. Nowa szkoła i takie tam, ale lepiej opowiadaj co
u ciebie. - szybko zmieniłam temat wpatrując się w sufit. Gdzieś po mojej głowie tłukła się nieznośna myśl
o tym, że zajmuję linię. A co jeśli akurat teraz Ney próbuje się do mnie dodzwonić? Szybko jednak odrzuciłam od siebie te uporczywe myśli. Miał w końcu tyle czasu, żeby dzwonić i tego nie zrobił, dlaczego miałby zrobić to akurat teraz. Oczywiście w grę wchodziła zwykła złośliwość losu, ale na to już nie miałam wpływu. Upodlona myślami, podczas rozmowy z bratem, z którym w końcu się "trochę" nie widziałam, starałam się skupić na tym co mówi.
- ..... i wtedy kopnąłem piłkę tak jak pokazywał mi Leo i wygraliśmy! - kiedy się otrząsnęłam Alex właśnie kończył opowiadać, zapewne o jakimś meczu. No tak..! W tym tygodniu miał zawody w piłkę, a ja wyrodna siostra o tym zapomniałam..
- To naprawdę extra, jestem z Ciebie dumna młody. - powiedziałam szybko, próbując uciszyć wyrzuty sumienia, które gryzły mnie, szeptając, że akurat w momencie, kiedy mój młodszy brat opowiadał mi
o czymś cholernie dla niego ważnym, ja bujałam w obłokach. Chociaż stwierdzenie "bujałam w obłokach" to chyba zbyt dużo powiedziane. Patrząc na to, o czym myślałam, to prędzej w odmętach piekielnych. - Przekaże chłopakom, na pewno się ucieszą, że cię tak dobrze przeszkolili. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Chciałbym zobaczyć minę Neymara, kiedy mu to powiesz. - usłyszałam śmiech w słuchawce.
- Uwierz mi, że ja też. - powiedziałam powoli, krzywiąc się lekko. - A co u rodziców? - zdziwiona własnym pytaniem, czekałam na jego odpowiedź. Szczerze to tęskniłam trochę za mamą i tatą, bądź co bądź byli moimi rodzicami i kochałam ich mimo wszystko. Jacy by nie byli.
- Dobrze, że mi przypomniałaś! - usłyszałam klaśnięcie, zapewne jego dłoni w zderzeniu z czołem - Przebąkiwali coś ostatnio o tym, że chcieliby do ciebie przyjechać. - cisza była jedyną odpowiedzią jaką usłyszał. Nie wierzyłam w to co mówił, jednak wiedziałam, że w takiej sprawie by nie kłamał.
- Jak to przyjechać? - zapytałam, kiedy opuścił mnie pierwszy szok.
- No wiesz, trochę skruszeli jak cię nie było. Nie brali cię na poważnie, dopóki się nie wyprowadziłaś na stałe do Hiszpanii. Teraz pojęli, że nie żartowałaś. - słuchałam, kiwając wolno głową. Przypuszczałam, że moja decyzja może stanowić dla nich niemały wstrząs, w sumie nawet dla mnie nim była, ale myślałam, że tylko w teorii. Nie śmiałam nawet myśleć o tym, że będą chcieli jakoś utrzymywać ze mną kontakt. Po tym jak musieli świecić oczami przed rodziną i sąsiadami, bo ich córka "rozbiła" związek gwiazdy piłki nożnej, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
- Mówili dokładnie kiedy chcieliby się tu pojawić? - zapytałam ostrożnie wiedząc, że ta informacja będzie mi niezbędna do uporządkowania spraw, które ostatnio zaprzątały mi głowę. Rodzice kategorycznie nie mogli się o nich dowiedzieć.
- W następnym tygodniu. - moje oczy rozszerzyły się do maksymalnej wielkości. Miałam tylko kilka dni na ogarnięcie sajgonu, który tu powstał. Kolejne awykonalne zadanie na mojej drodze.
- Przekaże Johnowi, a ty mam nadzieję, że przyjeżdżasz z nimi? - kolejne, tym razem kontrolne pytanie padło z moich ust.
- Oczywiście, nie przepuściłbym takiej okazji, żeby zobaczyć się z moją ulubioną siostrą. - modliłam się
o taką odpowiedź, więc odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że Alex pomoże mi w ewentualnej kryzysowej sytuacji, tak zakręcić rodzicami, żeby niczego się nie domyślili. W końcu płynęła w nas ta sama krew,
w której od dziecka mozolnie rozwijało się krętactwo i umiejętność radzenia sobie samodzielnie lub
w ewentualnym duecie.
- Muszę kończyć, daj znać jak będziesz już wiedział coś konkretnego. Trzymaj się młody. - powiedziałam patrząc na zegarek, który pokazywał godzinę 15. Zostało mi akurat wystarczająco dużo czasu na kąpiel, spakowanie torby na trening i szybki bieg na dół, żeby pojechać z piłkarzami, a nie wydawać znowu pieniądze na taksówkę.
Strumień przyjemnej wody obmywał moje ciało, a ja starałam się odpłynąć. Zapomnieć chociaż na chwilę
o wszystkim, co ostatnio spędzało mi sen z powiek. Po pół godzinie zakręciłam wodę i wyszłam na zewnątrz kabiny, owinięta w puchaty ręcznik. Przetarłam zaparowane lustro dłonią i spojrzałam na swoje odbicie. Fioletowe podkowy pod oczami zdecydowanie nie dodawały mi uroku, jednak od czego są kosmetyki? Bogu dzięki, że ktoś je wynalazł, zapewne gdyby nie one, populacja ziemska już dawno by wymarła. Spróbowałam uśmiechnąć się do samej siebie, jednak to, co zobaczyłam było jedynie niewyraźnym grymasem. Przemyłam twarz wodą, po czym resztką chlapnęłam w taflę szkła przede mną i opuściłam łazienkę. Wciągnęłam na siebie ubrania i rozpuściłam włosy. Czy mając 18 lat można się postarzeć? Bo ja mam nieodparte wrażenie, że postarzałam się o jakieś 20 lat. W zupełnie nieatrakcyjnym humorze zeszłam na dół i usiadłam na jednej z wygodnych sof w hotelowym lobby. Na gromadę piłkarzy czekałam około 20 minut, a droga na Camp Nou minęła jeszcze szybciej niż oczekiwanie.
Pamiętam dobrze ten moment, kiedy kiedyś moje stopy po raz pierwszy dotknęły murawy. Po tak długiej przerwie uczucie, które mi towarzyszyło, gdy weszłam z Barceloną na boisko było porównywalne. Czułam jakbym niemal unosiła się metr nad ziemią, żeby nie splugawić starannie przyciętej trawy. Kiedy dostałam piłkę, byłam tak wyposzczona, że nie było możliwości, żeby mi ją odebrać. Reszta chłopaków musiała się naprawdę namęczyć, żeby móc się wykazać w meczu, jaki zawsze rozgrywali po ponad połowie treningu. Biegałam tak szybko jak chyba jeszcze nigdy, adrenalina buzowała mi w żyłach. Akcja podbramkowa, gol. Bartra, Xavi, Pique szybkie podanie, druga bramka moja. Głośny gwizdek oznajmij krótką przerwę.
- Dzisiaj naprawdę dajesz czadu mała. - Marc poklepał mnie po plecach, zbiegając z boiska. Poczułam jak odrywam się od ziemi.
- Trzeba cię unicestwić, bo nie dasz nam grać. Wychodzi na to, że dziewczyna gra lepiej od nas, a to nie może wyjść poza te mury. - Gerard zaśmiał się przerzucając mnie przez ramię. Mój śmiech poniósł się echem po stadionie, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Poczułam się beztrosko, tak jakby zupełnie żadne problemy nie istniały ani tu, ani poza murami stadionu. Posadził mnie na ławce i ukłonił się przede mną, a ja skinęłam mu głową, po czym obydwoje wybuchnęliśmy donośnym śmiechem.
- Pique nie wiem czy ci będzie tak do śmiechu, jak pokażę ci twoje ostatnie wyniki, weź się do roboty. - rzucił trener, ale piłkarz zupełnie się tym nie przejął, ponieważ każdy z nas wiedział, że jego wydajność na boisku ostatnio znacznie wzrosła. Zapewne perspektywa drugiego tacierzyństwa go tak uskrzydla. Generalnie nie wyobrażałam sobie Gerarda jako przykładnego tatusia z gazetą i w kapciach, z kubkiem kawy przed telewizorem. Nieeeee, to zupełnie nie w jego stylu, on był na to nazbyt pokręcony.
- Mel, chyba musisz częściej wpadać na treningi, bo dawno nie widziałem, żeby tak biegali - Luis mrugnął do mnie, a ja obdarowałam go niewinnym uśmiechem.
- Instynkt się w nich budzi. - powiedziałam poważnym głosem.
- Chyba godowy. - odparł mężczyzna, a kilkoro piłkarzy parsknęło śmiechem. Druga połowa minęła
w takiej samej atmosferze. Nieco odpuściłam sobie szaleństwa, zważając na to, że jutro musiałam wstać
i normalnie funkcjonować, a po tak długiej przerwie czekały mnie bolesne zakwasy. Dobrze, że zdecydowałam się na dzisiejszą grę, bo jeszcze trochę siedzenia nad książkami i kazaliby mi płacić podatek od nieruchomości. Po treningu wszyscy przeszliśmy przez standardowy już rytuał, czyli marudzenie (na kolejkę do kabin), prysznic, marudzenie (na "Już się rozebrałem i nie chce mi się drugi raz ubierać"), ubieranie, marudzenie (na to, że trzeba czekać na resztę, żeby razem wrócić do hotelu) i powrót. Ja na całe szczęście zawsze miałam o jedno marudzenie mniej, bo w szatni dla dziewczyn byłam zupełnie sama, więc
o żadnej kolejce pod prysznic nie było mowy. Właśnie dzięki temu to zawsze ja pierwsza czekałam, na piłkarzy w holu aż się wyszykują do powrotu. Mieli za zadanie tylko przejść ze stadionu do autokaru i
z autokaru do hotelu, co stanowiło w sumie niecałe 20 metrów i i tak w większości wychodzili zupełnie nieogarnięci, ale siedzieli w szatniach tyle, jakby co najmniej wybierali się po Złotego Buta. Usiadłam jak zwykle na wygodnych siedzeniach pod ścianą i zaczęłam bawić się swoimi palcami. Nagle zza ściany dobiegł mnie głośny, dziewczęcy chichot, co mnie zaintrygowało, ponieważ zazwyczaj spotykałam tu tylko starego portiera, który siedział w swoim kantorku układając pasjansa. Przysunęłam się nieco bliżej przejścia, tak aby cokolwiek usłyszeć. Wiem, wiem, że podsłuchiwanie jest złe i niegrzeczne, dlatego nigdy tego nie róbcie. Nie no żartuje, ciocia Mel zda się na wasze sumienie, a w zgodzie lub niezgodzie ze swoim, postanowiłam posłuchać.
- Zawsze uważałam, że jest przystojny, a te zdjęcia tylko potwierdzają moją opinię. - usłyszałam słodki, rozemocjonowany głosik.
- Daj spokój, chciałabym być na miejscu tej dziewczyny. - odpowiedziała zapewne druga z rozmówczyń. - Jest piekielnie przystojny, mówię ci, za każdym razem jak się tędy przewija, serce wali mi jak oszalałe. - dodała, a moja ciekawość wzrosła jeszcze bardziej. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale jeśli tam trafię, to przynajmniej pozabawiam resztę rozmową.
- Ciekawe czy jest jeszcze z tą.... no jak jej było.. - rozmowa toczyła się dalej, a moje uszy wydłużały się niczym u Inspektora Gażeta.
- Madison? Monica? Nie, Melisa! Miała na imię Melisa. - wykrzyknęła druga, a mi serce prawie stanęło. Mówiły o mnie, a jeśli mówiły o mnie, to piłkarzem od którego topniały im nogi i nie tylko nogi, był Neymar. Mój Neymar. Jeszcze mój.
- Ale to przecież nie ona, tam na zdjęciu to Bruna. - ręce mi drżały. O jakich zdjęciach one mówiły? Spokojnie, Mel, może to jakieś starocie wyszperane w internecie. Dawno i nieprawda, rozdział zamknięty.
- Widocznie chłopak wrócił po rozum do głowy, porównał i jednak wrócił do ślicznotki. - to, co usłyszałam było jak siarczysty policzek w twarz. Smutek pomieszany z irytacją zalewał całe moje ciało, które poderwał do góry. Wypadłam zza rogu, tym samym powodując niezręczną ciszę w pomieszczeniu. Młode Hiszpanki wpatrywały się we mnie jak w ducha, a zmieszanie wymalowane na ich twarzach było jednoznaczne
i niepodważalne. Jednak ich obecne samopoczucie nie było tym, co przyciągnęło moją uwagę. W oku mojego wewnętrznego cyklonu znalazł się monitor komputera, na którym widniały zdjęcia Neymara i Bruny w dość niepozostawiających złudzeń pozach. On w rozpiętej koszuli, obejmował ją, całował w szyję. Ona piękna jak bogini, wpatrzona w niego jak w obrazek, z rozwianymi włosami okalającymi ramiona.
Czułam jakby lawina właśnie spadała mi na moją biedną, udręczoną głowę. Teraz byłam tego pewna. Zdradził mnie. Wrócił do Bruny, a ze mną chciał się tylko zabawić. Kilka miesięcy poświęcić Kopciuszkowi takiemu jak ja, a później wrócić do prawdziwej księżniczki. Upokorzenie jakie czułam było chyba silniejsze od wszystkich innych uczuć, które właśnie w tym momencie we mnie szalały. Nie czekając na niczyją reakcję opuściłam budynek i ruszyłam przed siebie. Było ciemno, a jedyne światło padało z przydrożnych lamp. Miałam to gdzieś. Cały świat miałam gdzieś. Naciągnęłam na głowę kaptur i wcisnęłam dłonie
w kieszenie bluzy. Nie uroniłam ani łzy, to co działo się ze mną w środku było o wiele gorsze niż płacz. Czułam jak kamienieje, jak staje się zimna i obojętna, a duma przejmuje dowodzenie nad moim ciałem. Straciłam zupełnie poczucie czasu i otoczenia. Szłam przed siebie, przecinając kolejne uliczki i skrzyżowania. W końcu adrenalina zaczęła opuszczać moje ciało, a na jej miejsce wkradła się bezsilność i zmęczenie po wcześniejszym wysiłku, doprawionym energicznym marszem. Rozejrzałam się wokoło i uświadomiłam sobie, że zupełnie nie wiem gdzie jestem. Miejsce, które mnie otaczało w ogóle nie przypominało Barcelony, którą już zdołałam poznać. W tym rejonie miasta jeszcze nie byłam, ono wyglądało zupełnie jak z innego świata. Wysokie jednokolorowe, obdrapane miejscami bloki, poprzepalane latarnie, przepełnione kontenery na śmieci i rzadki ruch na ulicach. Prawdziwa ciemna strona Barcelony właśnie powitała mnie w swoich skromnych progach. Pierwszym uczuciem jakie mnie ogarnęło, było przerażenie, jednak szybko się go pozbyłam, przypominając sobie dlaczego się tu znalazłam. Było to najgłupszą rzeczą jaką mogłam zrobić, zważając na ostatnie wydarzenia, ale emocje brały górę. Odpaliłam papierosa i oparłam się o ścianę jednego z budynków, mocno zaciągając się dymem. Ostatnio dokarmiam raka częściej niż swoje sumienie, tragedia. W kieszeni zabrzęczały mi drobne, spojrzałam na jeden z niezbyt zachęcających wyglądem sklepów. Weszłam wolnym krokiem do środka i wybrałam z półki butelkę średniej jakości wina. Nie było to wino, jakie kupował John, ale też nie najtańszy "sikacz", bo aż tak zdesperowana nie byłam. Sprzedawczyni wyglądała, jakby jej było naprawdę wszystko jedno kim jestem, ile mam lat i w jakich celach zakupuje u niej alkohol. Znieczulica społeczna jednak istnieje i ma się dobrze w każdym zakątku na ziemi. Niedaleko sklepu ciągnął się kamienny, niezbyt wysoki i miejscami ukruszony mur. Położyłam na nim torbę, po czym sama się na niego wspięłam. Odkorkowałam butelkę kluczami od domu i upiłam łyk, delektując się jednocześnie słodkim i kwaśnym smakiem wina. Zadarłam głowę i popatrzyłam na bezchmurne niebo, upstrzone gwiazdami. Jakie to romantyczne, noc, gwiazdy, wino, tylko ukochanego brak. Zaśmiałam się gorzko kręcąc głową. Kolejny łyk nie był taki zły jak pierwszy, nawet się nie skrzywiłam. Rozgoryczona nie czułam zagrożenia. Na ulicach było pusto, a ja właśnie czułam jak pęka mi serce. Roztrzaskuje się na milion drobnych kawałków,  a każdy z nich jest osobną zadrą, odłamkiem, który trzeba będzie boleśnie usunąć.
- Mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jesteś, patrzysz teraz w te gwiazdy, skurczysynu. Że myślisz o mnie cały czas, kiedy jesteś z nią, kiedy jesteś sam, że nie daje ci spać, a moja twarz śni ci się po nocach,
a rankiem sprawia, że boisz się zasnąć... - wyszeptałam popijając wino i "przegryzając" papierosem. Jak mogłam tak się złachmanić przez chłopaka? Nigdy bym nie przypuszczała, że mnie to spotka. Często patrzyłam jak inni ludzie tak właśnie reagują na złe wieści, wydawało mi się to wtedy nazbyt teatralne, przesadzone, ale teraz widzę, że to po prostu jedyna ucieczka w jaką można uciec od targających tobą uczuć. Telefon zawibrował mi w kieszeni. Oho 22 na zegarze, ktoś się stęsknił. Leo.
- Mel, gdzie ty do cholery jesteś?! Jesteś niepoważna! - krzyczał do słuchawki, a ja tylko otwierałam
i zamykałam usta niczym mała rybka. Nigdy na mnie nie krzyczał. Procenty szumiące mi w głowie, na moment się uspokoiły wyczuwając niezbyt korzystną sytuację. - Szukamy cię od dobrej godziny, próbuje dzwonić, co ty sobie wyobrażasz?! - krzyczał i krzyczał chyba z tysiąc lat, a tego krzyku zdawało się nie być końca.
 -Leo, ja nie wiem gdzie jestem. - starałam się odpowiedzieć jak najbardziej składnie, jak tylko w tym stanie potrafiłam.
- Jak to nie wiesz! - ryknął znowu, a ja aż podskoczyłam, mało nie wypuszczając telefonu z dłoni.
- Nie wiem.. - wymamrotałam. - Szłam po prostu przed siebie, później się zatrzymałam i jestem.
- Piłaś coś? - zapytał, a ja mogłam sobie niemal namacalnie wyobrazić jego pulsującą skroń. - Nieważne, opisz co widzisz. - zażądał stanowczym głosem, a ja posłusznie starałam się wykonać jego polecenie. Było to o tyle trudne, że mój niemrawy opis nijak mu pomógł mu w mojej lokalizacji.
- Ej, wiem gdzie to jest. - usłyszałam inny głos w słuchawce.
- Mel, posłuchaj mnie teraz. - zaczął spokojnie, czym zbił mnie nieco z tropu. Dopiero wrzeszczał jak opętany, a teraz jest opanowany i miły? Coś mi tu nie gra. Ostatnio w ogóle dużo rzeczy mi nie grało, szczególnie ze sobą, ale ta akurat była w tym momencie numerem jeden na mojej liście Top 10. - Nigdzie się nie ruszaj, siedź, stój, leż tam gdzie jesteś. Już jedziemy, czekaj na nas. - powiedział i się rozłączył. Jednymi słowy mam przerąbane. Zgasiłam peta i mocując się z saszetką wzięłam do ust dwa listki gumy. Musiałabym ich chyba zjeść z 50, żeby zabić posmak używek, ale obawiałam się, że mój żołądek zostanie aż za bardzo pobudzony taką dawką mięty i zacznie mi zaraz tańczyć prawdziwą salsę z powietrznymi ewolucjami. Postanowiłam doprowadzić się do względnego porządku zanim pojawi się tu na maksa wnerwiony Messi. Chciałam złagodzić nieco jego nerwy, pokazując mu, że przecież nic mi nie jest i świetnie się czuję. To, że byłam w jednym kawałku, było jakimś argumentem. Nie wiem na ile dobrym i skutecznym, ale zawsze jakimś. Starłam trzęsącymi się dłońmi resztki kreski spod oczu, którą zresztą z piekielną dokładnością rysowałam po treningu, poprawiłam włosy i niesforną grzywkę opadającą mi na pół twarzy. Gdzieś po drodze musiałam zgubić wsuwkę, która zazwyczaj pomagała mi żyć i nie zwariować z moimi włosami. Siedziałam i czekałam, machając nogami . Myślałam, że trochę procentów wprowadzonych do krwi poprawi mi samopoczucie i pozwoli zapomnieć o widoku Neymara z Bruną, jednak chyba nigdy nie myliłam się bardziej. Było jeszcze gorzej. Moje myśli galopowały jak oszalałe zdecydowanie w złą stronę.
- Cześć maleńka, zgubiłaś się? - podszedł do mnie na oko 20 letni chłopak z typową hiszpańską urodą.
- Nie, świetnie się bawię i orientuje, tylko robię sobie postój. - odparłam nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Mogę ci zagospodarować czas postoju. - odpowiedział z uśmiechem na ustach i delikatnie dotknął mojej ręki. Po moim ciele przebiegły zimne dreszcze.
- Wolę samotność. - powiedziałam zdecydowanie, jednak w głowie przeklinałam coraz bardziej swoją głupotę. Wiedziałam, że nawet jeśli wstanę, daleko nie ujdę, nie mówiąc o biegu. Taka ilość zmęczenia pomieszana z jakimkolwiek alkoholem wróżyła jedynie bardzo szybki "odlot". Dłoń chłopaka teraz już dość zdecydowanie trzymała moją bezbronną dłoń w swojej dużej ręce. Wiem co teraz pomyślicie, jak ta Melisa może być taką bezmyślną idiotką? Jest żałosna, dziecinna i totalnie pokręcona. Wiem co pomyślicie, bo sama w tym momencie tak o sobie myślałam.
- Odejdź od niej natychmiast! - usłyszałam znany mi głos Argentyńczyka. Odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że teraz już zupełnie nic mi nie grozi. Uratowana! Tu rzeczywiście potwierdza się teza, że mam więcej szczęścia niż rozumu.
- Koleś, nie słyszałeś co powiedział? - zza pleców Messiego wyłonił się Marc z zaciśniętą szczęką do granic możliwości. Chłopak widząc, że nie ma szans, uniósł ręce do góry i wzruszając ramionami odszedł, zapewne w poszukiwaniu innej potencjalnej "chętnej".
- Co ci strzeliło do głowy?! - Leo znów zaczął krzyczeć, tym razem tak niespodziewanie, że rzeczywiście zsunęłabym się z muru, gdyby nie Marc, który złapał mnie w odpowiednim momencie, pomagając mi stanąc na ziemi.
- I tak nie zrozumiesz. - powiedziałam dobitnie. Udawałam hardą i odważną, patrząc mu w oczy, jednak
w środku byłam przerażona tą sytuacją i swoją głupotą.
- Masz rację, że nie zrozumiem, od tygodnia chuchamy na ciebie i dmuchamy, żeby nic ci się nie stało, bo chciałbym ci przypomnieć, że dostajesz dość poważne groźby, dotyczące długości twojego życia, a ty tak po prostu idziesz sama, po ciemku, nie wiadomo gdzie, po co, dlaczego, upijasz się i wystawiasz na cel! Nie rozumiem dlaczego podajesz się nieszczęściu na tacy, to było jak próba samobójcza! - irytował się, przeczesując co jakiś czas dłonią włosy.
- Leo nie krzycz na nią teraz, wracamy. Powrzeszczysz sobie w hotelu, tylko tak, żeby innych nie obudzić. - oo tak Barta, jedyny, który mnie rozumie. Wiedziałam, że mi się należy, powinien na mnie krzyczeć jeszcze bardzo bardzo długo, ale w głowie mi szumiało i czułam jak powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Piłkarze pomogli mi dojść do samochodu i ulokowali mnie na tylnym siedzeniu. Spałam na ramieniu Marca,
a właściwie udawałam, że śpię, żeby nie dawać Leo kolejnej okazji do krzyku. Najgorsze było w tym to, że miał w pełni rację. Nic mnie nie usprawiedliwiało, nawet takie świństwo, jakie zgotował mi Neymar. Właśnie, mój kochany Neymar, nawet nie wie, co ostatnio się ze mną dzieje. Zresztą już pewnie i tak go to nie obchodzi.
Do hotelu dojechaliśmy w nieco ponad 20 minut, ponieważ wściekły Messi jechał tak szybko, że nawet nie chciałam patrzeć za okno na rozmazującą się ostrość mijanych obiektów. Uporczywie wpatrywałam się za to w zmieniające się cyferki na elektronicznym zegarze. Auto zaparkował przed hotelem, dając portierowi kluczyki. Na szczęście jeden z chłopaków poprosił, aby nie zamykali bramy dopóki nie wrócimy. Nie wiem który to, ale Bóg mu w dzieciach wynagrodzi, bo nie zniosłabym kolejnej wspinaczki po płotach i drzewach, tak jak kiedyś z Brazylijczykiem.
"Winda nieczynna", ten oto napis powitał nas na końcu korytarza.
- Marc, weź torbę z rzeczami. - powiedział Argentyńczyk, a sam porwał mnie na ręce. - Trzymaj się mocno. - polecił i pierwszy raz tego wieczora przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Schody zdawały się nie mieć końca, a każdy zakręt przyprawiał mnie o zawroty głowy. Trzymałam się mocno chłopaka, a właściwie to zdawało mi się, że mocno. Nie chciałam go w końcu udusić, ale chyba straciłam czucie. Bartra otworzył kluczem drzwi i położył za nimi torbę.
- Trzymaj się mała, do jutra. - rzucił i obdarował mnie uśmiechem, odwzajemniłam go niemrawo i już po chwili zniknęłam razem z piłkarzem w pokoju. Zostałam dotransportowana do samego łóżka, które ochoczo przywitałam. Kiedy usiadłam na miękkiej pościeli poczułam, że choćby nie wiem co się działo, nie zdołam już z niego wstać. Peggy spała w pokoju obok i było to kolejną nagrodą od losu, że chociaż ona nie będzie dzisiaj lamentować nad moją bezmyślnością. Nienawidziłam być w centrum uwagi, a w szczególności, gdy działo się coś złego.
- Czemu to zrobiłaś? - usłyszałam ciche pytanie. Popatrzyłam w oczy chłopaka, który teraz siedział naprzeciwko mnie. Zamilkłam. Nie wiedziałam jak dobrać słowa, nie dało się opisać tego co czułam.
- Neymar zdradził mnie z Bruną. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem i od razu, gdy sobie o tym przypomniałam zebrało mi się na wymioty. Nawet w ciemności widziałam zaskoczony wyraz twarzy Messiego. - W dniu tamtej imprezy byłam u niego w szpitalu i ona już tam była, to dlatego później tam poszłam. Później on od razu wyjechał na niby "rehabilitacje", żeby szybciej wrócić do gry, ale nawet się
z nim nie widziałam. Wysłał tylko jednego, marnego sms-a. Przez ten tydzień, kiedy leżał w szpitalu, był obrażony na cały świat, ja codziennie do niego przychodziłam i z uśmiechem znosiłam jego fochy, a on tak mi się odpłaca?! Niewdzięczny kretyn! Wyjechał razem z tą swoją modelką, a mnie potraktował jak jakąś najgorszą. Przez całe życie czułam się jak Kopciuszek, niewidzialny, nierozumiany, oderwany od rzeczywistości, ale nigdy nie czułam się jeszcze gorsza. Aż do teraz. - wpadłam w słowotok. Nie wiem czy był to pijacki słowotok, czy po prostu wreszcie dodało mi to odwagi i rozwiązało język, żeby powiedzieć, co tak naprawdę mnie dręczy od wielu dni. Widziałam, że Argentyńczyk jest totalnie zszokowany obrotem spraw i wszystkie jego argumenty i pretensje nagle legły w gruzach. - Wiem, że zrobiłam głupotę, że mogłam nawet zginąć, ale uwierz, że było mi bardzo wszystko jedno. Przepraszam. - dodałam, a on nie wiedząc co odpowiedzieć mocno mnie do siebie przytulił. Uderzył mnie zapach jego mocnych perfum, jednak się nie odsunęłam, ponieważ przyjemnie pieścił moje nozdrza.
- Nie wiem co powiedzieć. Nic nie wiedziałem, przysięgam. - wyszeptał muskając ustami moje włosy na czubku głowy. Miałam deja vu.
- W takich momentach naprawdę żałuję, że tu przyjechałam. Może rzeczywiście powinnam zniknąć, tak byłoby najlepiej.. - wyrzuciłam z siebie tę myśl. Rozważałam ją ostatnio naprawdę bardzo często, jednak szybko z niej rezygnowałam, rugając się za próbę tchórzowskiej ucieczki od problemów.
- Zostawiłabyś nas wszystkich? Johna, Peggy, mnie, chłopaków, Neya? - zapytał brunet łagodnym głosem.
- On mnie już nie kocha. Wątpię, że kiedykolwiek tak było. - powiedziałam z goryczą w głosie. Chciałam pokręcić głową, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, czując przeszywający ból w głowie. Byłam wyczulona na każdy dźwięk, a uderzał on w moją głowę z siłą grzmotu.
- Nie mów tak, nie wiesz tego przecież. To niemożliwe. - powiedział piłkarz mimo, że chyba sam miał świadomość, że ten "argument" był inwalidą, patrząc na obecną sytuację.
- A ty byś mnie kochał..? - podniosłam głowę do góry i utkwiłam wzrok w jego czekoladowych oczach, w których już dawno nie było ani śladu złości. Wygiął wąskie wargi w delikatnym uśmiechu.
- Gdybym poznał cię w innych okolicznościach i trochę wcześniej, to pewnie tak. - powiedział spokojnym głosem. Ja nie myśląc wiele, a z perspektywy czasu to wcale nie myśląc, przybliżyłam się do niego
i odcisnęłam na jego zdziwionych ustach pocałunek. Z początku nieśmiały i delikatny, zmienił się w nieco śmielszy, napędzany chęcią spróbowania jego ust. Piłkarz odwzajemnił ten akt. Jego wargi były miękkie, jak gdyby stworzone do tej czynności. Palcami błądziłam po jego włosach i policzku, a dwudniowy zarost przyjemnie drażnił okolice moich ust. Nagle się odsunął. - Przestań Mel, jutro się obudzisz i będziesz tego żałować.- zmarszczyłam brwi, intensywnie się w niego wpatrując. Ja już nie miałam chłopaka, nikogo nie zdradzałam, nie miałam czego żałować. On zdawał się przekreślić mnie już dawno, ja jego dopiero dziś, ale to jedynie różnica czasu, a nie faktu. Chociaż niechętnie muszę przyznać, że było w tym trochę racji, nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Chciałam? Byłam ciekawa? Potrzebowałam? Na złość Neymarowi? - To sprawa między tobą, a Neyem. Wiesz, że zawsze ci pomogę, ale nie mieszaj mnie w to w taki sposób. - powiedział, a ja zawstydzona przygryzłam dolną wargę, w głowie mi wirowało.
- Nie gniewaj się, Leoś. - uśmiechnął się, słysząc zdrobnienie.
- Nie gniewam się, w innych okolicznościach byłoby to całkiem miłe. - poczochrał mi i tak już zmierzwioną grzywkę, która tym razem skutecznie zakrywała mi rumieńce, które wpełzły na policzki. - Załatw to z nim,
a do tego czasu nie rób żadnych głupot. Obiecaj. - powiedział wstając z łóżka.
- Obiecuję. - było to ostatnie słowo, które pamiętam zanim wirujący od dobrej godziny w mojej głowie, helikopter zabrał mnie do krainy snu.






Jeszcze raz Was wszystkich przepraszam, za taką okropną ilość czasu oczekiwania na kolejny rozdział. Jest mi głupio, bo obiecywałam go wcześniej, ale niestety jak wspomniałam na początku notki, rzeczywistość zweryfikowała moje plany co do pisania tego opowiadania. Prawo jazdy, próbne matury, praca na olimpiadę z polskiego, którą zresztą muszę pisać całkiem od nowa i hemm problemy osobiste, to rzeczy, które zabierają ogromną ilość czasu i energii ;/ Ale już wróciłam i w zadośćuczynieniu powiem Wam, że nowy rozdział już jest w pisaniu :)
Mam na niego cały pomysł i mam nadzieję, że czas też się znajdzie. :) Co do tego powyżej, to nie jestem zbytnio zadowolona, ale mam nadzieję, że jakoś przez niego przebrniecie. Jeśli się Wam nie spodoba, to powiedzmy, że będzie on jedynie daniem przed deserem, w który postaram się włożyć o wiele więcej serca :)
Co tu dużo można powiedzieć, dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że nie opuściliście już tego bloga. :)
Zapraszam do komentowania, czytania i do dzielenia się ze mną swoimi pomysłami i przemyśleniami co do opowiadania :)

Do napisania niebawem. :)
Tym razem obiecuję, z ręką, nogą i głową na sercu.
<3

niedziela, 23 listopada 2014

19. Jakim cudem wszystko się tak cholernie skomplikowało?

Nie wiedzieć czemu, dziwnym zrządzeniem losu, Scott Tyler wyjechał z Barcelony w ciągu kilku następnych dni po incydencie pod szpitalem. Nie żebym była z siebie jakoś wybitnie dumna, czy coś, ale muszę przyznać, że pierwszy raz od bardzo dawna, zaimponowałam sama sobie. Do tej pory, jedynie wydawałam się być wyluzowana, pewna siebie, zbuntowana, jednak moje czyny nie odzwierciedlały przyklejonej do twarzy maski. Wewnątrz wciąż byłam zwykłym, szarym, nieważnym Kopciuszkiem, który codziennie walczył ze swoją koszmarnie niską samooceną. Może nikt by się nie spodziewał, ale Mel Henderson jest w rzeczywistości zakompleksioną nastolatką, która ma problemy z całym światem i sama ze sobą. Taka oto ja, taka sama jak miliony innych. Jednak ciągle było coś, co wyróżniało mnie spośród tych wspomnianych milionów. ON. Jeden z najlepszych piłkarzy na świecie. Z oliwkową cerą, o intensywnym spojrzeniu brązowych oczu, ze śnieżnobiałym uśmiechem. Neymar. Jedyne światełko w tunelu, w którym się znalazłam.


*****


Dni mijały, a każdy wyglądał dokładnie tak samo. Rano szłam do szkoły, a prosto po szkole szłam do piłkarza, który do końca tygodnia miał zostać w szpitalu. Wieczory natomiast zazwyczaj spędzałam śpiąc z głową na książce. Nie przypuszczałam, że taka ilość czasu poza domem na raz i to codziennie, może być tak wykańczająca. Był czwartek późnym popołudniem, a ja wyjątkowo pojawiłam się wcześniej niż John. Opadłam na kanapę i włączyłam telewizor. Jakoś nie miałam melodii na naukę, więc zadowoliłam się pierwszym lepszym sitcomem, wmawiając samej sobie, że wybitnie mnie to interesuje. W rzeczywistości, po prostu byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet iść do siebie na górę do pokoju. Rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Z jękiem zawodu, że muszę wygramolić się z dopiero co ułożonego "kokonu" z koca, sprawdziłam kto postanowił zawrócić mi głowę w ten piękny wieczór. Leo. Odebrałam.
- Cześć Mel, nie przeszkadzam?
- Cześć Leoś, nigdy nie przeszkadzasz. - powiedziałam, a delikatny uśmiech zabłądził na moich wargach - Właściwie to nawet nie masz w czym przeszkadzać, bo siedzę w domu i totalnie nie wiem co ze sobą zrobić. - dodałam unosząc nogi do góry i przyglądając się im z pozornym zainteresowaniem. Nigdy nie potrafiłam normalnie rozmawiać przez telefon, zawsze byłam powykrzywiana jak chiński paragraf. Alex nawet śmiał się, że chyba tworzę własną telefoniczną jogę. Coś w tym było. A tak już wspominając sobie brata, to wypadałoby się do niego odezwać. Muszę to gdzieś zapisać, żeby nie zapomnieć jak zwykle.
- Może do ciebie wpadnę? Bo też właściwie nie mam nic do roboty. Chłopakom zachciało się imprezy, a ja jakoś nie miałem nastroju, więc zostałem w hotelu i jak ten frajer siedzę sam i oglądam przypadkowe programy w telewizji.
- Dzięki. - rzuciłam marszcząc brwi. Ładnie mnie podsumował, nie ma co - Tak się składa frajerze, że właśnie dzwonisz do drugiego takiego samego frajera - roześmiałam się, a piłkarz o kilku sekundach zrobił to samo.
- W takim razie, będę za pół godziny. - powiedział, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Tylko nie z pustymi rękami. - zarządziłam z uśmiechem i zakończyłam połączenie. To miłe, że o mnie pomyślał. Nawet jeśli przypadkiem odkrył, że umieram z nudów, tylko dlatego, że sam się nudził. Jak to zawsze mówił mój poczciwy, stary Johny: Nieważne zaplecze, ważne intencje. Czasami naprawdę przemawiała przez niego jakaś pradawna mądrość, o którą szczerze bym go raczej na co dzień nie posądzała. Jak to gdzieś kiedyś czytałam, mówił jak stary Indianin. W sumie, gdyby dowiedział się, że nazywam go starym, to mi raczej się zestarzeć już by chyba nie było dane. Na nagrobku napisaliby : Z niewyparzonym językiem się urodziła, przez niewyparzony język zginęła. Co prawda totalnie nie mam pojęcia jak brzmiałoby to po hiszpańsku, ale wtedy to nie byłby już mój problem.
Siedziałam w ciszy, ponieważ telewizor nadal był przyciszony, po tym jak rozmawiałam przez telefon. Moje myśli błądziły luźno po wszystkich zakamarkach moich szarych komórek. Usłyszałam skrzypienie furtki przed domem. Czyżby to Messi? Spojrzałam na zegarek. 15 minut to jednak trochę zbyt mało, żeby się zebrać, przyjechać i nie zapominajmy o obowiązkowym odwiedzeniu sklepu. Powoli podniosłam się z kanapy i podeszłam do ściany działowej oddzielającej salon i kuchnię, obok której znajdowały się drzwi wejściowe. Cisza. Może coś mi się przesłyszało. Głuchostuki. Paranoja. Wszystkie opcje bardzo możliwe.  Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk. Wszędzie było pełno szkła. Krzyknęłam. Jedynie to, że zdążyłam zasłonić twarz w odpowiednim momencie uratowało mnie od trwałego oszpecenia. Sparaliżowana strachem, powoli się wyprostowałam. Letnią firanką targał wieczorny wiatr, a w miejscu, gdzie do tej pory znajdowało się wielkie okno, ziała jedynie wielka dziura. Cała reszta znajdowała się na podłodze i moich włosach. Obok mnie, na podłodze leżał spory kamień z przywiązanym skrawkiem papieru. Schyliłam się ostrożnie miętosząc w palcach białą kartkę. "WYJEDŹ Z BARCELONY. W PRZECIWNYM RAZIE POŻAŁUJESZ.". Napisane drukowanymi literami, na komputerze. Zamarłam patrząc na wiadomość, którą trzymałam w dłoniach. Ponownie słysząc szelest, wcisnęłam ją do kieszeni. Miałam ochotę wybiec z domu, uciec od tego miejsca jak najdalej tylko mogłam, jednak prędko się opanowałam. Było oczywistym, że nie mogłam tego zrobić, ponieważ ten, kto to zrobił zapewne nadal był na zewnątrz. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. A co jeśli zaraz wejdzie przez to okno do środka..? Ktoś zaczął szarpać za klamkę. Myślałam, że umrę. Zadzwoniła moja komórka. Odebrałam drżącymi dłońmi, podtrzymując ją przy uchu.
- Nic ci nie jest? Otwórz, stoję pod drzwiami. - tym razem to naprawdę był Leo. Nie rozłączając się, tak aby wciąż słyszeć jego głos i upewnić się, że to na pewno on stoi po drugiej stronie, podeszłam i zwolniłam zamek. Piłkarz wpadł do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Nie myśląc długo, wtuliłam się w niego, a po moich policzkach popłynęły słone łzy. Miałam wrażenie, że kartka w kieszeni zaraz wypali mi w niej dziurę. Brunet odsunął mnie na długość ramion i popatrzył mi prosto w oczy. - Co się stało? Słyszałem krzyki - zapytał, a w jego oczach malowała się troska, strach i zdezorientowanie.
- Nie mam pojęcia. - chlipnęłam żałośnie. No jak Boga kocham, a kocham bardzo, nigdy nie przypuszczałam, że będę zmuszona zachowywać się jakbym grała w kiepskim dramacie. Nie myślałam, że kiedykolwiek, cokolwiek sprawi, że będę roztrzęsiona, niczym mała, zagubiona owieczka. - Usłyszałam kogoś na zewnątrz, najpierw myślałam, że to ty, podeszłam bliżej i później ktoś kto był na zewnątrz zbił szybę kamieniem. - niemalże wypluwałam z siebie słowa, skrzętnie omijając temat wiadomości.
- Nikogo nie widziałem.. - szepnął, wracając myślami zapewne do momentu, w którym pojawił się pod moim domem. - Masz szkło we włosach.. - powiedział słabym głosem, sięgając dłonią do mojej głowy i wyciągając błyszczący odłamek szła. - Chodź. - pociągnął mnie za rękę w stronę kanapy. Podsunął mi pod nos telefon. - Dzwoń na policję, trzeba to zgłosić. - oczy rozszerzyły mi się jeszcze bardziej, chociaż byłam pewna, że to fizycznie niemożliwe. Pokręciłam tępo głową. - Nie bój się. Zadzwoń do Johna, żeby natychmiast przyjechał, a ja to zgłoszę, może tak być? - zaproponował, widząc totalny brak odzewu z mojej strony. Z jednej strony nie chciałam wzywać policji, ponieważ musiałabym im wtedy powiedzieć o tajemniczej kartce przy kamieniu, zapewne nieprzypadkowo się tam znajdującej. Z drugiej jednak bałam się jak cholera. Nie wiedziałam kto to zrobił, dlaczego i do czego jeszcze jest w stanie się posunąć. Po chwili namysłu, wzięłam od Argentyńczyka aparat i wybrałam numer chrzestnego z listy. Odebrał dopiero za trzecim razem, a ja nie wchodząc w szczegóły zakomunikowałam mu, że ma natychmiast przyjechać do domu. Policja zapowiedziała się dopiero za pół godziny.
- Powiesz Neymarowi? - zapytał nagle piłkarz, a ja przeniosłam na niego spojrzenie, dotychczas utkwione w oknie. Podświadomie bałam się kogoś tam zobaczyć. Bałam się, ale mimo wszystko nie byłam w stanie oderwać wzroku od przestrzeni na zewnątrz.
- Nie chcę go denerwować, tym bardziej, że nie może się nigdzie ruszyć, bo do jutra go nie wypuszczą. - odpowiedziałam powoli. Z zadziwiającą szybkością przyszło mi do głowy usprawiedliwienie, które miało uciszyć moje sumienie.
- Znam go, pewnie od razu chciałby tu przyjechać i nic dobrego by z tego nie wynikło. - przytaknął Argentyńczyk, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam, żeby to wyglądało tak, jakbym chciała to przed nim ukrywać. Po prostu nienawidziłam być sierotą w centrum uwagi, z którą każdy obchodzi się jak z porcelanową lalką.
- Boje się, Leo. - sama nie wiem kiedy i dlaczego te słowa wymknęły się z moich ust. Brunet przytulił mnie do siebie, jednocześnie gładząc uspokajająco dłonią, moje plecy.
- Nie musisz się bać, posiedzę tu z tobą, a możesz być pewna, że wtedy nic ci się nie stanie. - wyszeptał w moje włosy, a ja poczułam jak moje napięte do granic możliwości mięśnie, powoli się rozluźniają.
- Dziękuję. - powiedziałam przymykając oczy. Zmęczenie całego dnia i ten okropny incydent dały mi nieźle w kość. Czułam jak mój mózg przestaje pracować, a ramiona przyjaciela stają się nazbyt wygodne.
- Mel? - usłyszałam jego głos po chwili ciszy, która zapanowała w pomieszczeniu. Johna nadal nie było. Ciekawa jestem jego czasowej definicji słowa "natychmiast", tak swoją drogą. Chyba będę musiała to z nim przedyskutować w wolnej chwili.
- Tak? - uniosłam delikatnie głowę, tak aby spojrzeć na piłkarza.
- Wiesz, cieszę się, że cię poznałem. - powiedział patrząc mi prosto w oczy z tym swoim nieśmiałym uśmiechem, zadziornie błąkającym się na wąskich ustach. Odwzajemniłam jego gest, jednak to, co stało się później, wprawiło mnie w osłupienie. Opuszki jego palców dotknęły skóry na moim policzku, która niemalże spłonęła żywym ogniem. Widząc jego oczy, usta, nos z tak bliska czułam się zakłopotana, tym bardziej, że miałam nieodparte wrażenie, że coraz bardziej się do mnie zbliżają. Nie wiedząc co robić, spuściłam głowę w dół i odchrząknęłam. Chłopak momentalnie się ode mnie odsunął, nerwowo mierzwiąc swoje włosy. W tym właśnie momencie oboje usłyszeliśmy szczęk przekręcanego klucza w drzwiach. Był to nie kto inny jak mój wspaniały chrzestny. Może i ma zaburzone percepcje czasu, ale za to jego wyczucie idealne jak w filmach.
- Wytłumaczy mi ktoś, co się stało? - zaczął od progu, zdejmując marynarkę. - Czemu mam wrażenie, że tu wieje? Otworzyłaś ok.. - zaczął i nie dokończył, kiedy stanął oko w oko w wielką dziurą po oknie. Korzystając z urwania krępującej sytuacji, szybko podniosłam się z kanapy i podeszłam do mężczyzny.
- Nie mam pojęcia, siedziałam w domu, nic się nie działo i nagle BUM! Kamień unicestwił nasze piękne okno. - oparłam się o ścianę, zaplatając ręce na piersi. Starałam się wyglądać na wyluzowaną, chociaż w środku wszystko we mnie krzyczało. Co wersja, to coraz bardziej uboga w szczegóły. O tak, Mel Jaśnie Królowa Prawdomówności. Chyba zamówię sobie takie wizytówki.
- Ważne, że ciebie nie unicestwiło - John podszedł bliżej, żeby zapewne oszacować straty. - Zadzwoniłaś po policję?
- Leo zadzwonił. - odpowiedziałam, nie patrząc w stronę Argentyńczyka, który nadal nie ruszał się ze swojego poprzedniego miejsca.
- Byłeś przy tym? - wuj wychylił się zza ściany, żeby spojrzeć na piłkarza, tamten pokręcił jedynie przecząco głową. Zerknęłam na niego kątem oka, był kredowobiały na twarzy.
- Przyszedłem zaraz po tym, jak to się stało, ale nie widziałem nikogo przed domem. - odpowiedział wpatrując się intensywnie w swoje dłonie. Gdybym go nie znała, to pewnie pomyślałabym, że to jego sprawka, bo zachowywał się na maksa podejrzanie.
Policja przyjechała ze spóźnieniem pół godziny, jeszcze od tego pół godziny, po którym mieli przyjechać. Mogę się założyć, że pojechali na pączki, niczym amerykańscy gliniarze. A skąd te przypuszczenia? Jeden miał w kąciku ust nadal ślady cukru pudru. Zakładam, że to cukier puder, w końcu to stróże prawa. Powtórzyłam im dokładnie to samo, co Messiemu jakąś godzinę wcześniej. Nie wnikali, nie świecili latarką po oczach ani nie straszyli odpowiedzialnością karną za składanie fałszywych zeznań, utrudniających im pracę.
- Nie mogą Państwo tu zostać, przynajmniej do wyjaśnienia sprawy. - powiedział starszy z dwójki policjantów stojących w holu naszego domu. Drugi notował coś skrupulatnie w notesie, jednak był na tyle sprytny, że nie dał zajrzeć sobie przez ramię. Po tych śladach po pączkach, nie posądzałabym go o taki spryt, ale jak widać życie zaskakuje nas na każdym kroku.
- Tak, tak. Oczywiście, mają panowie rację. - John nerwowo chodził po holu, ugniatając panele. Strach jaki wcześniej władał moim ciałem, powoli mnie opuszczał. Za to moje wcześniejsze zdenerwowanie chyba udzieliło się chrzestnemu, bo widziałam z daleka małe żyłki, pulsujące na jego skroni. - Leo, jesteś samochodem? - mężczyzna zwrócił się do piłkarza, który stał chyba 5 kilometrów ode mnie. W odpowiedzi wyciągnął z kieszeni kluczyki. - Świetnie. Mel, spakuj trochę swoich najpotrzebniejszych rzeczy, pojedziecie do hotelu, a ja zostanę i załatwię formalności z panami policjantami. - zwrócił się do mnie, a ja poczułam jak mimowolnie zaciskają mi się usta. Nie mówiąc ani słowa, pobiegłam na górę, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie, wyrównując oddech. Ja i Leo. Sami. W jednym samochodzie. Po tym co się stało. Istne samobójstwo. Właściwie, to nie stało się nic, ale tylko dlatego, że w porę otrzeźwiałam. Co mu strzeliło do głowy! Poczułam jak chwilowa dezorientacja zamienia się w złość. Do jasnej cholery, byłam przecież dziewczyną jego najlepszego przyjaciela, a i on był moim przyjacielem. Poza tym, z tego co mi wiadomo, to wolny nie jest. Nie chcę zostać pobita przez jakąś sfrustrowaną dziewczynę. Wystarcza mi to, że i tak wyraźnie ktoś mnie tu nie chce. Nawet superbohaterowie mają tylko jednego wroga, a ja nawet superbohaterem nie jestem, więc bilans się trochę nie zgadza. Zerknęłam na telefon. 5 nieodebranych połączeń: Neymar. Szybko napisałam do niego wiadomość, w której uspokoiłam go, że wszystko jest okey, tylko byłam bardzo zmęczona i zasnęłam, oraz że porozmawiamy jutro. Zaraz po naciśnięciu "wyślij", złapałam średniej wielkości, czarną torbę i zaczęłam niedbale wrzucać do niej bieliznę, ubrania, na końcu kosmetyki i zeszyty potrzebne mi w szkole. Po niecałych 10 minutach zeszłam ponownie na dół.
- Możemy jechać? - to było pierwsze co usłyszałam z ust Argentyńczyka od momentu kiedy chciał zrobić coś, czego z pewnością i tak by teraz żałował. Przytaknęłam i wyszłam za drzwi. - Wezmę od ciebie rzeczy, daj. - piłkarz wyciągnął rękę w moją stronę, po tym jak zamknęły się za nami drzwi wejściowe.
- Dam sobie radę sama. - odparłam, nie odwracając się do niego.
- Melisa, przepraszam - poczułam delikatne szarpnięcie za pasek torby, które odwróciło mnie w stronę chłopaka. Wiedziałam, że trzeba to wyjaśnić, jednak nie miałam ochoty o tym rozmawiać. W pewien sposób rozczarowało mnie jego zachowanie, bo wiedziałam, że teraz już nie będzie tak beztrosko jak dawniej. Lubiłam go. Nawet bardzo, był świetnym piłkarzem, moim idolem, był przystojny i przeuroczy, ale przyjaźń była wszystkim tym, czego od niego oczekiwałam. -  Poniosło mnie, nie wiem dlaczego chciałem to zrobić. - powiedział łamiącym się głosem, w którym wyczuwałam, że nie kłamie. Nie odzywałam się jednak, chciałam usłyszeć wszystko, co miał mi do powiedzenia. - Chyba zgłupiałem, nie mógłbym tego zrobić ani tobie ani Neyowi. Wszystko między nami spieprzyłem, prawda? - zapytał żałośnie, a ja przeklinałam się w duchu za moją wrodzoną, emocjonalną słabość. Milczałam, zastanawiając się nad jego słowami. Szczerze, sama nie wiedziałam co z tym zrobić.
- To się nigdy więcej nie powtórzy. - wyszeptałam dobitnie, parząc mu w oczy. - Zapomnijmy o tym raz na zawsze.
- Nigdy więcej. - odpowiedział z ulgą w głosie i otworzył mi drzwi do samochodu, do którego bez oporów wsiadłam. Jechaliśmy w większości w milczeniu. Teoretycznie było w porządku, ale sami wiecie jak to jest. Niby w porządku, ale jednak jakieś takie nieswoje uczucie przez jakiś czas egzystuje. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, popatrzyłam na niego uważnie.
- Leo, to zostanie między nami. -  głos mi lekko drżał, ale wiedziałam, że tak będzie lepiej. Przytaknął bez zbędnych sprzeciwów, a tym razem to ja poczułam ulgę, że nie muszę tracić czasu, żeby go do tego przekonywać.


*****

Kolejny dzień był ciężki, nie tylko pod względem tego, że musiałam wstać i iść pisać test, na który totalnie nie byłam przygotowana. Jutro Ney wychodził ze szpitala, co oznaczało, że spędzę tam dzisiejsze popołudnie. Przez ostatni czas był markotny i coraz bardziej doskwierał mu brak ruchu, a w szczególności grania w piłkę. Robił co mógł, żeby przyspieszyć leczenie, a przynajmniej tak uważał w swoim mniemaniu. W rzeczywistości wrzeszczał na lekarzy, rehabilitantów i generalnie na wszystko co się ruszało. Nie tylko on był zmęczony tą sytuacją. Czułam jak z dnia na dzień mam coraz mniej siły i ochoty na cokolwiek. Stres przed testami, które ostatnio pisałam niemal codziennie, strach związany z wydarzeniami wczorajszego wieczora i codziennie coraz dalej przesuwana granica cierpliwości względem Brazylijczyka, który był marudny bardziej niż czteroletnie dziecko. Współczułam mu i starałam się otaczać go miłością i wsparciem każdego dnia, nawet kosztem własnego odpoczynku. Czułam się zaniedbana i zmęczona jak prawdziwy Kopciuszek, jednak coraz częściej odnosiłam wrażenie, że on tego nie zauważa. Nie docenia, że siedzę z nim codziennie i sam zachowuje się jak rozkapryszona ofiara, która nie widzi nic poza czubkiem swojego prywatnego nieszczęścia. Starałam się go rozumieć, chociaż coraz trudniej mi to przychodziło. Rezygnowałam z gry w piłkę, a zaproszenie na kolejną imprezę kategorycznie odrzuciłam. Miałam nadzieję, że kiedy piłkarz opuści szpital, jego samopoczucie nieco się poprawi i nie będzie już warczał na cały świat. W szkole snułam się z kąta w kąt, zamknięta w swoim świecie. Byłam w nim królem, prezydentem, po prostu głową, szyją i mózgiem, który miał do rozwiązania masę trudnych problemów, od których zależał los jego świata. Nie wiedziałam kiedy mijały kolejne godziny i ani się obejrzałam czas siedzenia w Ośrodku Tortur dobiegł końca. Wsiadłam w taksówkę i od razu pojechałam do Neymara. Wystukałam do niego sms-a: "Kochanie, właśnie wsiadłam w taksówkę, będę u ciebie za 15 minut. Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. ". Tak jak napisałam, tak się stało. Po wspomnianym czasie, stanęłam przed drzwiami budynku. Powoli weszłam do środka, kierując się do windy, która miała zabrać mnie na piętro, gdzie leżał Brazylijczyk. Z daleka zobaczyłam, że częściowo oszklone drzwi do jego sali, są zamknięte. Ruszyłam w ich stronę pewnym krokiem i przywołałam na twarz uśmiech, którym zamierzałam zarazić chłopaka. Jednak mój plan nie miał szans na powodzenie, ponieważ w momencie, w którym stanęłam na wprost sali, mój uśmiech został bezpowrotnie deportowany w jakąś odległą galaktykę. Koło łóżka piłkarza siedziała długonoga brunetka, a on nie wydawał się być zaskoczony jej obecnością. Już zbliżałam się do drzwi z zamiarem wparowania do sali, wyrzucenia dziewczyny na zewnątrz i zażądania wyjaśnień od Neymara, gdy odwróciła się tak, że widziałam jej profil. To była Bruna. Tak, właśnie ta Bruna, była mojego chłopaka. Zamarłam, czując jak w kącikach moich oczu zbiera się wilgotna armia. Nie pozwalając jej się jednak uwolnić, odeszłam. Właśnie tak zrobiłam. Odeszłam z podkulonym ogonem. Nic godnego pochwały.
Następne kilka godzin spędziłam błąkając się bez celu po pobliskim parku. Głupio zrobiłam odchodząc bez wyjaśnienia tej sytuacji, ale z drugiej strony co tu wyjaśniać. Widocznie jakaś niepełnosprawność zbliża ludzi, jego fizyczna, jej nieco intelektualna, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Bozia dała ładny wygląd i wystarczy. Spojrzałam na zegarek, dochodziła 20. W sumie, co miałam do stracenia, ponownie zamówiłam taxi i pojechałam pod adres, który profilaktycznie dostałam w szkole, razem z zaproszeniem na imprezę. Pierwszy raz w życiu stwierdziłam, że alkohol dobrze mi zrobi. Czy to oznacza, że się staczam? Możliwe. Wysiadłam z samochodu i zapłaciłam kierowcy, wyciągając z portfela wszystkie pieniądze. Starając się nie myśleć o tym, że nie będę miała jak wrócić, ruszyłam w stronę dwupiętrowego domu, kolejnej z moich "drogich koleżanek". Po drodze wyciągnęłam z torby papierosa, którego sprawnie odpaliłam. Zwolniłam kroku i zaciągnęłam się dymem, przymykając oczy. Już dawno nie paliłam. Dawno nie musiałam. Wypuściłam powoli dym z ust i usiadłam na niskim murze w przedsionku. Jakim cudem wszystko się tak cholernie skomplikowało? I kiedy się to stało..? Muzyka dobiegająca z środka dudniła mi w uszach i kusiła do wejścia. Wypaliłam dwa papierosy i nie dając się długo zapraszać, wtopiłam się w tłum imprezujących. Przecisnęłam się do baru, gdzie wypiłam kilka szybkich kolejek z kilkoma dziewczynami, które od razu wydały mi się mniej odrażające.
- Max super, że przyszłaś! Jesteś naprawdę fajna. - zaśmiała się jedna, rozlewając zawartość kieliszka. Ja też czułam ogarniający mnie błogostan. Słodkie zapomnienie, którego tak bardzo potrzebowałam.
- Mam na imię MEL, Melisa. - zaśmiałam się w odpowiedzi. Podeszła do mnie niska, drobna blondynka.
- Moja koleżanka szuka kogoś kto mógłby jej pożyczyć szlugi. - zasugerowała z czarującym uśmiechem, a przynajmniej sprawiała wrażenie, jakby myślała, że totalnie rozmazany makijaż i zadarta w górę kiecka jest seksowna i czarująca. Mnie tam osobiście, nie powaliła na kolana.
- Zostawiłam w torbie na górze. - odpowiedziałam po chwili, widząc, że dziewczyna nie zamierza odejść z pustymi rękami. Niechętnie podniosłam się z miejsca z zamiarem równie mało entuzjastycznego podzielenia się używką.
- Czekaj, ja pójdę, mam dwie paczki to nie będzie szkoda. - zachichotała jedna z dziewczyn, z którymi siedziałam i zanim zdążyłam zaprotestować już jej nie było. Spokojnie usiadłam z powrotem na miejsce, a owa blond-żebraczka o dziwo zniknęła mi z pola widzenia. 20 minut później wesoła dziewczyna nadal nie wracała, jednak była w takim stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu znalazła jakiś wygodny kąt i ucinała sobie tam pijacką drzemkę.
- Poszukam tej zdziry. - czknęła ze śmiechem prawdopodobnie jedna z jej przyjaciółek i ruszyła chwiejnym krokiem na piętro. Nie minęło pięć minut kiedy przeraźliwy krzyk rozdarł powietrze. Muzyka natychmiast ucichła, a na szczycie schodów pojawiła się zapłakana dziewczyna z rękami ociekającymi krwią. - Morderca! W tym domu jest morderca! Zabił Mandy! - wrzeszczała jak opętana, a kilku chłopaków poszło sprawdzić co się stało. Na potwierdzenie tej makabrycznej wiadomości nie musieliśmy długo czekać. Mandy Rodriguez leżała w jednej z sypialni z roztrzaskaną głową. Wezwano policję, a mi zmroziło krew w żyłach. Gdziekolwiek bym się nie pojawiła, działy się okropne rzeczy i nie było od nich ucieczki. Policjanci, którzy przybyli na miejsce, o wiele szybciej niż wczoraj do mojego domu, kazali wszystkim wezwać kogoś dorosłego, kto nas odbierze i odwiezie do domu, inaczej zabiorą wszystkich na "Izbę wytrzeźwień". Posłusznie poszłam razem z resztą po swoje rzecz wiedząc, że nie ma co kombinować, bo i tak nie mam jak wrócić. Wyciągnęłam telefon z torby, a wraz z nim wypadła na podłogę mała, biała kartka. Dokładnie taka sama jak wczoraj. Podniosłam ją, czując mdłości ze strachu. To, co zobaczyłam sprawiło, że w jednym momencie pożałowałam przyjazdu do Barcelony.
"TO MIAŁAŚ BYĆ TY."




Nie zabijajcie, proszę!
Wiem, że się niecierpliwicie, ale robię co mogę, a i tak jestem w tak zwanym lesie z ogromem roboty, której regularnie mi przybywa. Cóż, odcinek miał pojawić się wcześniej, miało być pięknie, ale oczywiście wyszło jak zwykle ;)
Co ja mogę powiedzieć, wiem, wiem mało Neymara i w ogóle narobiłam tu totalnego sajgonu. Ale nic się nie martwcie, jakoś to wszystko rozwiążemy :)
Dziękuję wszystkim za miłe komentarze, wiadomości, uwielbiam je czytać i tak naprawdę to one dają mi motywację do dalszego pisania. Wiem, że się powtarzam, ale taka jest prawda. Doszły mnie słuchy, że zasięg tego opowiadania sięga poza granice Polski co mnie bardzo cieszy, tak jak prawie 25 tysięcy wyświetleń, o których zakładając tego bloga nawet nie marzyłam :) Może w porównaniu ze sławnymi blogerkami to bida z nędzą, ale dla mnie to Coś prze duże "C" :)
Czytajcie, komentujcie, oceniajcie :*
Do napisania niedługo.

<3

środa, 12 listopada 2014

18. Każdy szanujący się Kopciuszek wie, co to prawy sierpowy.

Zamarzałam.
Dźwięki, które mnie otaczały wydawały się być nierealne.
W głowie podświadomie nuciłam słowa jednej z moich ulubionych piosenek: Cause' if I could see your face once more
I could die a happy man I'm sure.*
Zaczynałam wariować. To tylko kontuzja. Jedna, głupia kontuzja, po której za parę tygodni, nie będzie nawet śladu. A głowa? I tak był już wcześniej walnięty, najwyżej będzie trochę bardziej. Wywróciłam oczami nie mając ochoty na roztkliwianie się nad własną głupotą.
Mimo, że w Hiszpanii jest gorąco cały czas, ja i tak miałam wrażenie, że całe życie i ciepło odpłynęło z mojego ciała. Bezpowrotnie.
Chyba nigdy w całym swoim życiu, tak się o nikogo nie martwiłam. Było to dziwne uczucie, jednak miałam pewność, że jest ono właściwe. Strach paraliżował mnie z każdą minutą coraz bardziej i bardziej, kiedy tak trwałam w osamotnieniu i skrajnej niewiedzy. Nie chciałam sobie nawet przypominać opisu tego wypadku, od którego słuchania aż skręcały mi się kiszki. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać jak to mogło wyglądać, jak boleć i jakie będą teraz i w przyszłości tego skutki.
Siedziałam przed szpitalem jakąś kosmiczną ilość czasu, zanim poczułam ciepłe dłonie na moich ramionach. Automatycznie chciałam przymknąć oczy z nadzieją, że to Brazylijczyk, jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Natychmiast się odwróciłam. Za mną stał Leo.
- Mel, co ty tu robisz? - zapytał spokojnie zarzucając mi bluzę na plecy. Podniosłam się gwałtownie, prawie zrzucając "podarunek" na ziemię.
- Czekam aż ktoś z was wreszcie łaskawie się tu pojawi i będę mogła wejść do środka. - odpowiedziałam i ruszyłam pewnym krokiem w stronę wejścia do budynku.
- Nikt nie mógł przyjechać wcześniej, trwał mecz. - bronił się, podbiegając, żeby dorównać mi kroku.
- Wiem, zdążyłam zauważyć, bo nikt w tym całym, cholernym szpitalu nie jest mi w stanie udzielić jednej, prostej informacji. - syknęłam i pchnęłam z impetem drzwi, mało nie zabijając przy tym jakiegoś przypadkowego faceta, który akurat chciał wyjść na zewnątrz.
- Jesteś niemiła. - usłyszałam za sobą spokojnie wypowiedziane słowa, które jednak zadziałały na mnie gorzej niż najbardziej donośny krzyk. Opadłam na puste krzesło w poczekalni.
- Wiem, przepraszam. - wymruczałam, chowając twarz w dłoniach. Poczułam jak piłkarz siada obok i kładzie otwartą dłoń na moich plecach. - Ja po prostu nie wiem co się dzieje, martwię się. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji.
- Wszystko będzie okey. Zajęli się nim profesjonaliści, a uwierz mi, że to prawdopodobnie nie jest tak groźne, na jakie wyglądało. - zapewnił Leo z takim przekonaniem w głosie, że momentalnie mu uwierzyłam. W końcu kto jak kto, ale on zapewne coś wiedział na temat takich kontuzji. Pewnie miał rację i to nic poważnego. Wszystko ładnie, pięknie, jednak ja i tak wolałabym przekonać się o tym osobiście. Nie żeby był ze mnie jakiś niewierny Tomasz, czy coś w tym stylu. Po prostu chciałam zobaczyć Neymara i widzieć, że nie mam się naprawdę o co martwić. W końcu w takich sytuacjach nikomu, oprócz własnych oczu, nie można ufać. Ludzie wtedy kłamią na potęgę, "dla naszego dobra". Mówią, że wszystko w porządku, a później nagle okazuje się, że jednak nie do końca, ale nie mieli serca nam o tym mówić. No naprawdę nie wiem co gorsze.
- Przyjechał tu ktoś jeszcze? - zapytałam, zgrabnie zmieniając temat. Jeśli kłamał, nie chciałam zmuszać go do brnięcia w to wszystko dalej. Ot taka ja, miłosierna, dobrotliwa Mel.
- Ja i trener. Stwierdziliśmy, że większa delegacja nie ma sensu. Poza tym prywatnym samochodem udało się nam przyjechać bez ogona paparazzo - odpowiedział, z widoczną ulgą w głosie, jak gdyby zmiana tematu przyniosła mu oczekiwane wybawienie. Tak jak myślałam, łgał jak pies. Tak naprawdę nic nie wiedział i niczego nie mógł mi obiecać. - Zdecydowaliśmy, że pojadę i zadzwonię do chłopaków czy wszystko z Neyem jest w porządku. - dodał widząc mój nieobecny wyraz twarzy. Jednak ja zastanawiałam się już nad czymś zupełnie innym. Rzeczywiście nie dostrzegłam na razie żadnych ludzi z aparatami, czatujących pod szpitalem. Sama o tym nie pomyślałam, bezmyślnie przyjeżdżając tutaj ze Scottem. Miałam wielką ochotę klepnąć się w czoło i to tak, żeby zapamiętać, żeby nigdy więcej tego nie robić, ale uznałam, że wyglądałoby to dziwnie, więc szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Po około 20 minutach od przyjazdu Luisa i Messiego, podeszła do nas pielęgniarka. Byłam wściekła. Zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów, po czym bez słowa skierowała głowę w stronę trenera.
- Proszę za mną - powiedziała ze słodkim uśmiechem recepcjonistka, która wcześniej nie chciała wpuścić mnie do środka. Podniosłam się z krzesła razem z piłkarzem. - Tylko dwie osoby. - bezczelnie zatrzymała mnie dłonią, a ja uniosłam brwi do góry. Bóg mi świadkiem, że gdyby nie interwencja Argentyńczyka, to odgryzłabym jej tą parszywą kończynę. Naprawdę było blisko.
- Ja zostanę w takim razie. - powiedział i pociągnął mnie za dłoń na jego wcześniejsze miejsce obok trenera. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a odchodząc odwróciłam się jeszcze do dziewczyny i wytknęłam jej język. Może i jestem czasami dziecinna, ale co tu dużo mówić, dobrze mi z tym.
- Krowa. - syknęłam pod nosem po polsku, aby nabrało to odpowiedniego dramatyzmu w związku z powszechnym brakiem znajomości tego języka. Luis Enrique nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko biegł niczym taran przez zatłoczony korytarz, prosto do sali w której podobno umieszczono barcelońskiego napastnika. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, że Leo właśnie siedzi i dusi się ze śmiechu rozpamiętując moją reakcję na widok młodej pielęgniarki.
Jestem zdecydowanie zdania, żeby w tych hiszpańskich instytucjach zainstalowali jakieś błyskawicznie rozsuwające się drzwi, albo zasłonki, ale to już zostawiam im do wyboru. A dlaczego tak sądzę? A dlatego, że cudem uniknęłam śmierci w zderzeniu z drzwiami, które puścił na mnie szanowny przyjaciel mojego chrzestnego, po tym jak wparował do sali Brazylijczyka. - Spoko, ja sobie poradzę, nawet z drzwiami na twarzy. - mruknęłam pod nosem, wchodząc do pomieszczenia.
- Mel. - chłopak uśmiechnął się na mój widok w taki sposób, że w momencie poczułam się jak najpiękniejsze stworzenie, mające czelność chodzić po ziemi. Bez słowa minęłam mężczyznę i usiadłam na brzegu obszernego, śnieżnobiałego łóżka. Czułam jak serce mi topnieje, a moje usta mimowolnie rozpływają się w czułym uśmiechu. - Hej, nie płacz Iskierko. - uśmiechnął się, delikatnie dotykając dłonią mojego ciepłego policzka. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje oczy zwilgotniały. Nie były to łzy smutku, a radości i ulgi, że wszystko jest w porządku.
- Martwiłam się o ciebie. - wyszeptałam po czym zawiesiłam dłonie na szyi chłopaka, wtulając twarz w jego ramię. Poczułam jak jego ramiona delikatnie mnie obejmują.
- Melisa była tu wcześniej od nas. - rzucił Luis, zapewne subtelnie chcąc przypomnieć nam o swojej obecności, co mu się z resztą w pełni udało. Pojęłam aluzję, więc odsunęłam się od piłkarza, nadal jednak wpatrując się w niego z delikatnym uśmiechem.
- Serio? - Brazylijczyk uśmiechnął się szerzej.
- Tak wyszło. Przyjechałam tu jak tylko się dowiedziałam. - odpowiedziałam skromnie wzruszając ramionami. - Gdyby nie problemy z personelem, byłabym tu wcześniej - powiedziałam głośniej, tak aby przechodząca za otwartymi drzwiami młoda pielęgniarka mnie usłyszała. Coś czułam, że nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami. Chłopak zaśmiał się i ścisnął mocnej moją dłoń.
- Cała Mel. Awanturna, zadziorna, ale urocza. - skwitował.
- Dobra nic tu po mnie, idę złapać jakiegoś lekarza, może mi powie co ci dolega. - zrezygnowany trener ruszył w stronę drzwi.
- Zwątpiłeś staruszku? - zaśmiał się Neymar patrząc w stronę mężczyzny.
- W ciebie już dawno, Łamago. - Luis pokręcił głową i również się roześmiał, po czym wyszedł z pomieszczenia zostawiając nas samych.
- Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz? - podparłam się pod boki i zmierzyłam wzrokiem zdezorientowanego nagłą zmianą chłopaka. - Raz mnie nie było, a ty w szpitalu lądujesz?! - szturchnęła go delikatnie w ramię.
- To wszystko przez ciebie. - uniósł brwi do góry, a tym razem to ja zastygłam w oczekiwaniu aż wyjaśni co miał na myśli. - Widocznie jesteś moim Aniołem Stróżem. Ciebie zabrakło i patrz. - rozłożył bezradnie ręce, a na jego usta przybłąkał się uśmiech. To było takie słoooodkie. Nawet nie zwyczajnie słodkie, tylko po prostu słoooodkie, przez 4 "o". Nie posądzałabym go o takie teksty. Może naprawdę mocno się w tą głowę uderzył... Chociaż w sumie, nie mam co marudzić. Nazwał mnie aniołem.. Jejku...
- Nie wiem dlaczego jesteś taki uroczy, ale zostań już taki na zawsze. - zaśmiałam się i zerknęłam na kroplówkę, która kapała w ciszy prosto do ręki chłopaka. Pewnie musieli podać mu ogromną ilość leków przeciwbólowych, od których jest teraz taki wesolutki. Zapewne jutro, kiedy przestaną działać, wróci mu temperament. - Pamiętasz co się właściwie stało? - przeniosłam swój wzrok z powrotem na piłkarza. Gdyby nie fakt, że mogło mu się coś poważnego stać, to pokusiłabym się o stwierdzenie, że wyglądał nawet zabawnie z tym bandażem na głowie.
- Przyjąłem piłkę, biegłem, tak jak zwykle i dalej pustka. Poczułem uderzenie i tylko tyle, że upadłem na murawę. - powiedział dotykając obolałej głowy - Następne co pamiętam to ta sala, a resztę już znasz.
- Nie jestem w tym ekspertem, ale pewnie masz jakiś lekki wstrząs mózgu, a co z nogą? - zdziwiła mnie siła przejęcia w moim głosie.
- Naderwane ścięgno. Nic, co zagrażałoby mojej karierze, ani życiu. - odpowiedział przywołując na twarz uśmiech. Poczułam się w pełni uspokojona. - Ale przez następny miesiąc mogę zapomnieć o grze. - dodał, a ja od razu wyczułam smutek w jego głosie. Wcale nie byłam zaskoczona, że go tam usłyszałam. Wiedziałam ile znaczy dla niego gra i ile znaczy życie bez tej przyjemności.
- Jakoś postaram się zagospodarować ci ten czas. - musnęłam ustami jego wargi.
- Nie wolno siedzieć na łóżku. - usłyszałam za sobą głos, na oko 20-letniej mojej "ulubionej" pielęgniarki. - Poza tym godziny odwiedzin już się dawno skończyły. - dodała bez skrępowania się w nas wpatrując. Co za tupet.
- Wychowani ludzie pukają. - powiedziałam nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem. Jednak patrząc na milczącego Neymara, zorientowałam się, że dziewczyna nadal stoi w drzwiach. - Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? - wstałam z łóżka i odwróciłam się w jej stronę z wojowniczym wyrazem twarzy.
- Godziny odwiedzin się skończyły. - powtórzyła sucho ze złośliwym grymasem.
- To już słyszałam, przyjęłam do wiadomości, nie jestem upośledzona. - zaplotłam dłonie na piersiach - Chcę się pożegnać z chłopakiem, to chyba nie przestępstwo? Poza tym wydaje mi się, że z czystej przyzwoitości nie powinno cię tu już być, to nie więzienie ani zoo, żeby nie można było mieć chwili prywatności. - dodałam dobitnie patrząc w jej oczy, które z każdym moim słowem zwężały się coraz bardziej i bardziej.
- 2 minuty. - rzuciła i wyszła z pokoju, potrącając w przejściu Messiego.
- Kobiety. - skomentował podchodząc do łóżka i witając się z przyjacielem.
- Działa mi na nerwy. - odpowiedziałam, odwracając się powoli od drzwi, a piłkarze wybuchnęli śmiechem. - O co wam chodzi? - uniosłam brew patrząc to na jednego, to na drugiego.
- O nic. Kompletnie o nic. - obydwaj bardzo mądrze pokiwali głowami, a mi nie pozostało nic tylko zostawić ten temat i pozwolić im wierzyć, że tą rundę wygrali. Ehh faceci.
- Chodź, bo cię zaraz to gestapo w spódnicy wyrzuci. - pociągnęłam Leo za rękaw koszulki, na co zrobił bardzo nieszczęśliwą minę.
- Ale ja dopiero przyszedłem. - jęknął wyraźnie niezadowolony.
- Awanturuj się na recepcji, albo podziękuj temu tutaj, że tak późno naderwał sobie ścięgno, bo jak już wszyscy słyszeli : Godziny odwiedzin już dawno się skończyly. - wywróciłam oczami rozbawiona jego protestami. Podeszłam do Brazylijczyka i zanim zdążyłam coś zrobić, wyręczył mnie złączając nasze usta w długim pocałunku.
- Fiu fiu. - zagwizdał piłkarz, a Ney wystawił mu środkowy palec, na co tamten się roześmiał.
- Do jutra. - pomachaliśmy mu na pożegnanie i wyszliśmy przez otwarte drzwi. Minęliśmy recepcję, gdzie głośno powiedziałam dobranoc, ciągle nabzdyczanej pielęgniarce.
- Odwieźć cię do domu? - zapytał Leo, kiedy wyszliśmy przed szpital. Chłodny wiatr owiał moją twarz.
- Czym mnie odwieziesz? - zaśmiałam się rozglądając po chodniku.
- Taksówką. - odpowiedział Argentyńczyk wzruszając ramionami.
- Wystarczy, że mi ją zamówisz. Mi padł telefon. - oparłam się o mur przy wejściu, obserwując piłkarza, który bez słowa wyjął telefon i wystukał na nim numer taryfy. Po około 10 minutach pod budynek podjechał samochód mający zawieźć mnie do domu. Co dziwne przez cały ten czas zamieniliśmy ze sobą chyba tylko kilka zdań. Piłkarz wyraźnie zmarkotniał. - Dzięki za wszystko. - uśmiechnęłam się delikatnie i wspięłam na palce, po to, aby odcisnąć ślad swoich ust na jego policzku. Ruszyłam prostą drogą do taksówki.
- Mel..! - odwróciłam się z dłonią na klamce i spojrzałam na Argentyńczyka, który nieco zmieszany przeczesywał palcami swoje ciemne włosy.
- Tak? - zmarszczyłam brwi z zaciekawieniem, co mogło mu się ważnego jeszcze przypomnieć. Odpowiedziało mi milczenie i przenikliwe spojrzenie przewiercające mnie na wylot.
- Nic. Wracaj bezpiecznie. - powiedział po chwili, a ja w odpowiedzi pomachałam mu z lekkim uśmiechem i zniknęłam za drzwiami samochodu.


*****

Mimo soboty nie dane było mi długo pospać. Jednak wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli.
W ogóle zauważyłam, że w Hiszpanii stałam się niemal "rannym ptaszkiem", wstawanie w soboty o 8.30? We wcześniejszym życiu - nierealne. A teraz tak oto Panie i Panowie, godzina 8:41, a Melisa Henderson melduje się w pełnej gotowości do działania.
- John! - zawołałam z dołu, nigdzie nie widząc mężczyzny. - John! - potrzebowałam transportu. Pilnie potrzebowałam, a jak na złość nigdzie go nie było. Jego obecność zdradziła gazeta spadająca z piętra, która omal nie uderzyła mnie w głowę.
- Zwariowałaś!? Wiesz, która jest godzina? Czego ty ode mnie chcesz, ja mam dzisiaj wolne.. - jęknął wychylając się z pokoju do połowy.
- Mogłeś zapytać, a nie od razu we mnie ciskać czym popadnie. - rzuciłam pokrzywdzonym tonem.
- Do rzeczy. - chrzestny ziewnął przeciągle. Już mnie widocznie trochę poznał, skoro wiedział, że muszę żywić do niego jakiś konkretny romans, skoro go szukam w sobotę o tak nieludzkiej godzinie. No przecież nie po to, żeby dowiedzieć się, co mu zrobić na śniadanie. Chociaż w sumie ... Za to wszystko, co dla mnie zrobił to mu się należy. Ale tylko raz, żeby sobie za dużo nie wyobrażał.W końcu jestem jeszcze nieczułą, wredną nastolatką.
- Zawieź mnie do szpitala. - powiedziałam bez ogródek. John wytrzeszczył na mnie swoje i tak duże, brązowe oczy.
- Nie wyglądasz jakbyś już rodziła. - podrapał się po głowie, a ja miałam ochotę go zamordować. Czy ten człowiek nigdy nie jest poważny? Ciekawe czy w Barcelonie istnieje taka instytucja jak opieka społeczna. Oby nie, bo każdy normalny człowiek nie powierzyłby mu opieki nad zwierzęciem, a co dopiero nad ludzką istotą w wieku dojrzewania. Teoretycznie byłam dorosła, ale praktycznie byłam w obcym kraju, bez rodziców, więc mój wiek się nie liczył. Musiałam posiadać prawnego opiekuna, a Bozia zesłała mi jego. Człowieka roztrzepanego jeszcze bardziej niż ja sama. Jak nic by mnie zabrali i pewnie znając moje szczęście, deportowali.
- Ha.Ha. Bardzo śmieszne. Sugerujesz, że przytyłam? - podparłam się pod boki i spojrzałam z wyrzutem na mężczyznę, który zaśmiewając się z własnej błyskotliwej aluzji, zniknął teraz z powrotem w swoim pokoju. Po 10 minutach zszedł na dół kompletnie ubrany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Miał skarpetki nie od pary, ale stwierdziłam, że jak zacznie ich szukać to zejdzie mu jeszcze z pół godziny, więc zdecydowanie lepiej było to przemilczeć. Kiedy John odszukał wreszcie kluczyki do auta w czeluściach swoich przepastnych kieszeni, było już 15 po dziewiątej. Pod szpitalem wylądowaliśmy pół godziny później, a przywitał nas tłok fotoreporterów. - Skąd oni się tu wzięli..? Wczoraj przecież udało się ich okiwać.. - myślałam na głos, obserwując sytuację pod szpitalem przez przednią szybę. W pewnym momencie zobaczyłam coś, co totalnie wybiło mnie z rytmu. Wysoka, modnie ubrana postać z czupryną kasztanowych włosów na głowie, stojąca razem z paparazii. Scott Tyler, uosobienie zła we własnej nieskromnej osobie. - Ja go zabije, jeśli to jego sprawka. - rzuciłam, po czym wyskoczyłam z samochodu jak oparzona, zanim nawet John zdążył otworzyć usta by zaprotestować, albo o cokolwiek zapytać. Miałam nadzieję, że jego obecność to czysty przypadek i nie ma on nic wspólnego z masą aparatów przed szpitalem. Jednak z drugiej strony nikt postronny oprócz niego nie znał nazwy szpitala, w którym leżał Neymar. Personel w regulaminie ma zapisane, że nie wolno im udzielać takich informacji, a praca w tym szpitalu jest ponoć bardzo dochodowa więc wątpię, żeby ktoś porwał się na taki jednorazowy zastrzyk gotówki, zapewne ledwo równoznaczny z ich comiesięczną pensją. Trener i reszta piłkarzy była poza kręgiem podejrzanych. Zostawał tylko Scott, który zapewne domyślił się po co wyciągam znienawidzonego byłego z imprezy i zniżam się do tego, żeby poprosić go o pomoc. - Oby to nie była twoja sprawka. - wysyczałam przeciskając się do wejścia, a za sobą usłyszałam jedynie drwiący śmiech. Boże, jak ja mogłam być z takim kretynem.. Przerażające. Kiedy zjawiłam się pod drzwiami sali Brazylijczyka, zapukałam i weszłam, odpowiednio wcześniej rozglądając się czy na horyzoncie nie ma mojej ulubienicy.
- Cześć Słońce. - powiedziałam i zdążyłam się uchylić, ponieważ od drzwi odbiła się gazeta. - Co wy macie z tymi gazetami do jasnej cholery!? Jakiś zbiorowy zamach dzisiaj na mnie urządzacie? - krzyknęłam zirytowana. Co to niby miało być za powitanie?! Swojego psa milej witałam.
- Przeczytaj. - rzucił wyraźnie naburmuszony. Podniosłam świstek brukowca z posadzki i otworzyłam. Długo nie musiałam szukać, ponieważ na drugiej stronie widniało zdjęcie z hotelu, gdzie stoję i rozmawiam ze Scottem. Muszę przyznać, że fotograf jest naprawdę sprytny, bo zdjęcia wyglądały naprawdę dwuznacznie. Co więcej okazało się, że ta parszywa żmija nakłamała, że rzekomo zdradzam z nim Neymara i to on wczoraj przyjechał ze mną do szpitala. To ostatnie akurat było prawdą, chociaż użyte w tym kontekście i tak miało status wierutnej bzdury.
- Ney, przecież wiesz, że to nieprawda. Brzydzę się tym parszywcem, on dla rozgłosu zrobi wszystko, przecież wiesz.. - powiedziałam i wyrzuciłam makulaturę do kosza, tam gdzie jej miejsce.
- Wierzę ci, co nie zmienia faktu, że ten gnojek naopowiadał głupot i teraz będzie o to szum. - odpowiedział zdenerwowany. Nie wiedziałam czy jest świadomy delegacji fotoreporterów pod szpitalem, więc wolałam na razie mu tego oszczędzić. - Co za człowiek! - opadł z powrotem na poduszki. Wiedziałam, że to głupota i może wcale nie polepszę tym tej całej sytuacji, ale musiałam to zrobić. Tym razem Scott przegiął. Należało zrobić to, co powinnam zrobić już dawno temu.
- Zaraz wracam. - zakomunikowałam chłopakowi, czując się już tak jakby w transie. Wyszłam z sali i ruszyłam prostym korytarzem. Z zaciśniętymi pięściami szłam przed siebie, czując się jak w marnym westernie. Emocje, które mną ostatnio targały, były poważniejsze w skutkach niż niejeden kataklizm. Gdy poczułam świeże powietrze, wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Za rogiem budynku stała cała banda z Tylerem na czele. Podeszłam pewnym krokiem, czując w sobie jakiś nadzwyczajny przypływ odwagi. Będąc wystarczająco blisko, wyrwałam chłopakowi papierosa z ręki i zgasiłam butem na chodniku. - Mamy chyba do pogadania, nie uważasz? - syknęłam patrząc mu prosto w oczu. Czułam się jak na ringu z widownią żądną krwi.
- Hej! Czemu go zgasiłaś? - papierosem przejął się bardziej niż moją obecnością. Prawdziwy dżentelmen, nie ma co.
- Ciesz się, że nie zrobiłam tego na twoim czole. - odparłam szybko. Westchnął, jak człowiek umęczony życiem.
- Co tu dużo mówić, chcąc nie chcąc i tak mi pomogłaś się wybić. Może nie był to akurat mój najlepszy profil, ale następnym razem będzie lepiej, prawda Marco? - zaszydził a fotograf przytaknął mu potwierdzając te słowa złośliwym śmiechem. Coś we mnie pękło.
- Dobrze wiesz, że to wszystko nieprawda. Wiesz, że gdybym miała do wyboru wściekłego szopa i ciebie, to i tak wybrałabym szopa. A mimo to, niszczysz ludziom życie. - powiedziałam, jednak od razu zauważyłam, że to chyba niezbyt dobra strategia, bo w ogóle moje słowa nie robią na nim wrażenia.
- Komu niszczę życie? Takiej szarej myszce jak ty? Kopciuszkowi, który zaraz i tak wróci do łachmanów? Kto ci uwierzy? - jego słowa ociekały jadem, a ja czułam jak wściekłość we mnie buzuje.
- Może i jestem kopciuszkiem, może nie wiem zbyt wiele o życiu, ale ty powinieneś wiedzieć jedno. Każdy szanujący się Kopciuszek wie, co to prawy sierpowy. - to, co wydarzyło się później było jedną, wielką, rozmazaną plamą. Pamiętam jedynie jak moja pięść wylądowała centralnie na nosie Scotta. Trysnęła krew, a ja poczułam zalewającą moje ciało, ulgę. - Mam nadzieję panowie, że robiliście zdjęcia. Szkoda byłoby, żeby taki materiał się zmarnował, bo chciałabym zobaczyć to najpóźniej w jutrzejszej gazecie. Żadnej zdrady nie było, nie ma i nie będzie. Powtarzam to ostatni raz i mam nadzieję, że nikt nie ma aż tak ciężkiego myślenia jak ten tu, żeby ręczne tłumaczenie było niezbędne. Miłego dnia. - i odmaszerowałam z wysoko uniesioną głową. Mel Henderson: 1, Upierdliwy Były : 0. Kibice szaleją. Nie wiem czy reszcie spełniły się moje życzenia, ale mój dzień był naprawdę wspaniały. Pierwszy raz czułam, że mam kontrolę nad własnym życiem. Weź swój los w swoje ręce! Ciocia Mel radzi.



* - Bo jeśli mógłbym zobaczyć twą twarz jeszcze raz. Jestem pewien że mógłbym umrzeć szczęśliwy.



No nic średnio jestem zadowolona z tego odcinka, miało być szybciej, dłużej i w ogóle trochę inaczej, ale zostawiam go standardowo wam pod osąd ;)
Wróciłam do pisania po nocach, bo inaczej niestety nie daje rady. Właściwie to po nocach powinnam pisać pracę na olimpiadę, z którą jestem w Zakazanym Lesie, a czas goni. No ale trudno, są w końcu jakieś priorytety. :)
Co powiecie na jakiś wątek kryminalny? Trochę zamieszania może?
Boże, już ta godzina. Jutro będę nie do życia, bardziej niż zwykle. To niebezpieczne dla środowiska.
Czytajcie, komentujcie, zaglądajcie na bloga, a ja zmykam się zregenerować.
Dzięki, że jesteście.
Dobranoc <3