niedziela, 23 listopada 2014

19. Jakim cudem wszystko się tak cholernie skomplikowało?

Nie wiedzieć czemu, dziwnym zrządzeniem losu, Scott Tyler wyjechał z Barcelony w ciągu kilku następnych dni po incydencie pod szpitalem. Nie żebym była z siebie jakoś wybitnie dumna, czy coś, ale muszę przyznać, że pierwszy raz od bardzo dawna, zaimponowałam sama sobie. Do tej pory, jedynie wydawałam się być wyluzowana, pewna siebie, zbuntowana, jednak moje czyny nie odzwierciedlały przyklejonej do twarzy maski. Wewnątrz wciąż byłam zwykłym, szarym, nieważnym Kopciuszkiem, który codziennie walczył ze swoją koszmarnie niską samooceną. Może nikt by się nie spodziewał, ale Mel Henderson jest w rzeczywistości zakompleksioną nastolatką, która ma problemy z całym światem i sama ze sobą. Taka oto ja, taka sama jak miliony innych. Jednak ciągle było coś, co wyróżniało mnie spośród tych wspomnianych milionów. ON. Jeden z najlepszych piłkarzy na świecie. Z oliwkową cerą, o intensywnym spojrzeniu brązowych oczu, ze śnieżnobiałym uśmiechem. Neymar. Jedyne światełko w tunelu, w którym się znalazłam.


*****


Dni mijały, a każdy wyglądał dokładnie tak samo. Rano szłam do szkoły, a prosto po szkole szłam do piłkarza, który do końca tygodnia miał zostać w szpitalu. Wieczory natomiast zazwyczaj spędzałam śpiąc z głową na książce. Nie przypuszczałam, że taka ilość czasu poza domem na raz i to codziennie, może być tak wykańczająca. Był czwartek późnym popołudniem, a ja wyjątkowo pojawiłam się wcześniej niż John. Opadłam na kanapę i włączyłam telewizor. Jakoś nie miałam melodii na naukę, więc zadowoliłam się pierwszym lepszym sitcomem, wmawiając samej sobie, że wybitnie mnie to interesuje. W rzeczywistości, po prostu byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet iść do siebie na górę do pokoju. Rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Z jękiem zawodu, że muszę wygramolić się z dopiero co ułożonego "kokonu" z koca, sprawdziłam kto postanowił zawrócić mi głowę w ten piękny wieczór. Leo. Odebrałam.
- Cześć Mel, nie przeszkadzam?
- Cześć Leoś, nigdy nie przeszkadzasz. - powiedziałam, a delikatny uśmiech zabłądził na moich wargach - Właściwie to nawet nie masz w czym przeszkadzać, bo siedzę w domu i totalnie nie wiem co ze sobą zrobić. - dodałam unosząc nogi do góry i przyglądając się im z pozornym zainteresowaniem. Nigdy nie potrafiłam normalnie rozmawiać przez telefon, zawsze byłam powykrzywiana jak chiński paragraf. Alex nawet śmiał się, że chyba tworzę własną telefoniczną jogę. Coś w tym było. A tak już wspominając sobie brata, to wypadałoby się do niego odezwać. Muszę to gdzieś zapisać, żeby nie zapomnieć jak zwykle.
- Może do ciebie wpadnę? Bo też właściwie nie mam nic do roboty. Chłopakom zachciało się imprezy, a ja jakoś nie miałem nastroju, więc zostałem w hotelu i jak ten frajer siedzę sam i oglądam przypadkowe programy w telewizji.
- Dzięki. - rzuciłam marszcząc brwi. Ładnie mnie podsumował, nie ma co - Tak się składa frajerze, że właśnie dzwonisz do drugiego takiego samego frajera - roześmiałam się, a piłkarz o kilku sekundach zrobił to samo.
- W takim razie, będę za pół godziny. - powiedział, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Tylko nie z pustymi rękami. - zarządziłam z uśmiechem i zakończyłam połączenie. To miłe, że o mnie pomyślał. Nawet jeśli przypadkiem odkrył, że umieram z nudów, tylko dlatego, że sam się nudził. Jak to zawsze mówił mój poczciwy, stary Johny: Nieważne zaplecze, ważne intencje. Czasami naprawdę przemawiała przez niego jakaś pradawna mądrość, o którą szczerze bym go raczej na co dzień nie posądzała. Jak to gdzieś kiedyś czytałam, mówił jak stary Indianin. W sumie, gdyby dowiedział się, że nazywam go starym, to mi raczej się zestarzeć już by chyba nie było dane. Na nagrobku napisaliby : Z niewyparzonym językiem się urodziła, przez niewyparzony język zginęła. Co prawda totalnie nie mam pojęcia jak brzmiałoby to po hiszpańsku, ale wtedy to nie byłby już mój problem.
Siedziałam w ciszy, ponieważ telewizor nadal był przyciszony, po tym jak rozmawiałam przez telefon. Moje myśli błądziły luźno po wszystkich zakamarkach moich szarych komórek. Usłyszałam skrzypienie furtki przed domem. Czyżby to Messi? Spojrzałam na zegarek. 15 minut to jednak trochę zbyt mało, żeby się zebrać, przyjechać i nie zapominajmy o obowiązkowym odwiedzeniu sklepu. Powoli podniosłam się z kanapy i podeszłam do ściany działowej oddzielającej salon i kuchnię, obok której znajdowały się drzwi wejściowe. Cisza. Może coś mi się przesłyszało. Głuchostuki. Paranoja. Wszystkie opcje bardzo możliwe.  Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk. Wszędzie było pełno szkła. Krzyknęłam. Jedynie to, że zdążyłam zasłonić twarz w odpowiednim momencie uratowało mnie od trwałego oszpecenia. Sparaliżowana strachem, powoli się wyprostowałam. Letnią firanką targał wieczorny wiatr, a w miejscu, gdzie do tej pory znajdowało się wielkie okno, ziała jedynie wielka dziura. Cała reszta znajdowała się na podłodze i moich włosach. Obok mnie, na podłodze leżał spory kamień z przywiązanym skrawkiem papieru. Schyliłam się ostrożnie miętosząc w palcach białą kartkę. "WYJEDŹ Z BARCELONY. W PRZECIWNYM RAZIE POŻAŁUJESZ.". Napisane drukowanymi literami, na komputerze. Zamarłam patrząc na wiadomość, którą trzymałam w dłoniach. Ponownie słysząc szelest, wcisnęłam ją do kieszeni. Miałam ochotę wybiec z domu, uciec od tego miejsca jak najdalej tylko mogłam, jednak prędko się opanowałam. Było oczywistym, że nie mogłam tego zrobić, ponieważ ten, kto to zrobił zapewne nadal był na zewnątrz. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. A co jeśli zaraz wejdzie przez to okno do środka..? Ktoś zaczął szarpać za klamkę. Myślałam, że umrę. Zadzwoniła moja komórka. Odebrałam drżącymi dłońmi, podtrzymując ją przy uchu.
- Nic ci nie jest? Otwórz, stoję pod drzwiami. - tym razem to naprawdę był Leo. Nie rozłączając się, tak aby wciąż słyszeć jego głos i upewnić się, że to na pewno on stoi po drugiej stronie, podeszłam i zwolniłam zamek. Piłkarz wpadł do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Nie myśląc długo, wtuliłam się w niego, a po moich policzkach popłynęły słone łzy. Miałam wrażenie, że kartka w kieszeni zaraz wypali mi w niej dziurę. Brunet odsunął mnie na długość ramion i popatrzył mi prosto w oczy. - Co się stało? Słyszałem krzyki - zapytał, a w jego oczach malowała się troska, strach i zdezorientowanie.
- Nie mam pojęcia. - chlipnęłam żałośnie. No jak Boga kocham, a kocham bardzo, nigdy nie przypuszczałam, że będę zmuszona zachowywać się jakbym grała w kiepskim dramacie. Nie myślałam, że kiedykolwiek, cokolwiek sprawi, że będę roztrzęsiona, niczym mała, zagubiona owieczka. - Usłyszałam kogoś na zewnątrz, najpierw myślałam, że to ty, podeszłam bliżej i później ktoś kto był na zewnątrz zbił szybę kamieniem. - niemalże wypluwałam z siebie słowa, skrzętnie omijając temat wiadomości.
- Nikogo nie widziałem.. - szepnął, wracając myślami zapewne do momentu, w którym pojawił się pod moim domem. - Masz szkło we włosach.. - powiedział słabym głosem, sięgając dłonią do mojej głowy i wyciągając błyszczący odłamek szła. - Chodź. - pociągnął mnie za rękę w stronę kanapy. Podsunął mi pod nos telefon. - Dzwoń na policję, trzeba to zgłosić. - oczy rozszerzyły mi się jeszcze bardziej, chociaż byłam pewna, że to fizycznie niemożliwe. Pokręciłam tępo głową. - Nie bój się. Zadzwoń do Johna, żeby natychmiast przyjechał, a ja to zgłoszę, może tak być? - zaproponował, widząc totalny brak odzewu z mojej strony. Z jednej strony nie chciałam wzywać policji, ponieważ musiałabym im wtedy powiedzieć o tajemniczej kartce przy kamieniu, zapewne nieprzypadkowo się tam znajdującej. Z drugiej jednak bałam się jak cholera. Nie wiedziałam kto to zrobił, dlaczego i do czego jeszcze jest w stanie się posunąć. Po chwili namysłu, wzięłam od Argentyńczyka aparat i wybrałam numer chrzestnego z listy. Odebrał dopiero za trzecim razem, a ja nie wchodząc w szczegóły zakomunikowałam mu, że ma natychmiast przyjechać do domu. Policja zapowiedziała się dopiero za pół godziny.
- Powiesz Neymarowi? - zapytał nagle piłkarz, a ja przeniosłam na niego spojrzenie, dotychczas utkwione w oknie. Podświadomie bałam się kogoś tam zobaczyć. Bałam się, ale mimo wszystko nie byłam w stanie oderwać wzroku od przestrzeni na zewnątrz.
- Nie chcę go denerwować, tym bardziej, że nie może się nigdzie ruszyć, bo do jutra go nie wypuszczą. - odpowiedziałam powoli. Z zadziwiającą szybkością przyszło mi do głowy usprawiedliwienie, które miało uciszyć moje sumienie.
- Znam go, pewnie od razu chciałby tu przyjechać i nic dobrego by z tego nie wynikło. - przytaknął Argentyńczyk, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam, żeby to wyglądało tak, jakbym chciała to przed nim ukrywać. Po prostu nienawidziłam być sierotą w centrum uwagi, z którą każdy obchodzi się jak z porcelanową lalką.
- Boje się, Leo. - sama nie wiem kiedy i dlaczego te słowa wymknęły się z moich ust. Brunet przytulił mnie do siebie, jednocześnie gładząc uspokajająco dłonią, moje plecy.
- Nie musisz się bać, posiedzę tu z tobą, a możesz być pewna, że wtedy nic ci się nie stanie. - wyszeptał w moje włosy, a ja poczułam jak moje napięte do granic możliwości mięśnie, powoli się rozluźniają.
- Dziękuję. - powiedziałam przymykając oczy. Zmęczenie całego dnia i ten okropny incydent dały mi nieźle w kość. Czułam jak mój mózg przestaje pracować, a ramiona przyjaciela stają się nazbyt wygodne.
- Mel? - usłyszałam jego głos po chwili ciszy, która zapanowała w pomieszczeniu. Johna nadal nie było. Ciekawa jestem jego czasowej definicji słowa "natychmiast", tak swoją drogą. Chyba będę musiała to z nim przedyskutować w wolnej chwili.
- Tak? - uniosłam delikatnie głowę, tak aby spojrzeć na piłkarza.
- Wiesz, cieszę się, że cię poznałem. - powiedział patrząc mi prosto w oczy z tym swoim nieśmiałym uśmiechem, zadziornie błąkającym się na wąskich ustach. Odwzajemniłam jego gest, jednak to, co stało się później, wprawiło mnie w osłupienie. Opuszki jego palców dotknęły skóry na moim policzku, która niemalże spłonęła żywym ogniem. Widząc jego oczy, usta, nos z tak bliska czułam się zakłopotana, tym bardziej, że miałam nieodparte wrażenie, że coraz bardziej się do mnie zbliżają. Nie wiedząc co robić, spuściłam głowę w dół i odchrząknęłam. Chłopak momentalnie się ode mnie odsunął, nerwowo mierzwiąc swoje włosy. W tym właśnie momencie oboje usłyszeliśmy szczęk przekręcanego klucza w drzwiach. Był to nie kto inny jak mój wspaniały chrzestny. Może i ma zaburzone percepcje czasu, ale za to jego wyczucie idealne jak w filmach.
- Wytłumaczy mi ktoś, co się stało? - zaczął od progu, zdejmując marynarkę. - Czemu mam wrażenie, że tu wieje? Otworzyłaś ok.. - zaczął i nie dokończył, kiedy stanął oko w oko w wielką dziurą po oknie. Korzystając z urwania krępującej sytuacji, szybko podniosłam się z kanapy i podeszłam do mężczyzny.
- Nie mam pojęcia, siedziałam w domu, nic się nie działo i nagle BUM! Kamień unicestwił nasze piękne okno. - oparłam się o ścianę, zaplatając ręce na piersi. Starałam się wyglądać na wyluzowaną, chociaż w środku wszystko we mnie krzyczało. Co wersja, to coraz bardziej uboga w szczegóły. O tak, Mel Jaśnie Królowa Prawdomówności. Chyba zamówię sobie takie wizytówki.
- Ważne, że ciebie nie unicestwiło - John podszedł bliżej, żeby zapewne oszacować straty. - Zadzwoniłaś po policję?
- Leo zadzwonił. - odpowiedziałam, nie patrząc w stronę Argentyńczyka, który nadal nie ruszał się ze swojego poprzedniego miejsca.
- Byłeś przy tym? - wuj wychylił się zza ściany, żeby spojrzeć na piłkarza, tamten pokręcił jedynie przecząco głową. Zerknęłam na niego kątem oka, był kredowobiały na twarzy.
- Przyszedłem zaraz po tym, jak to się stało, ale nie widziałem nikogo przed domem. - odpowiedział wpatrując się intensywnie w swoje dłonie. Gdybym go nie znała, to pewnie pomyślałabym, że to jego sprawka, bo zachowywał się na maksa podejrzanie.
Policja przyjechała ze spóźnieniem pół godziny, jeszcze od tego pół godziny, po którym mieli przyjechać. Mogę się założyć, że pojechali na pączki, niczym amerykańscy gliniarze. A skąd te przypuszczenia? Jeden miał w kąciku ust nadal ślady cukru pudru. Zakładam, że to cukier puder, w końcu to stróże prawa. Powtórzyłam im dokładnie to samo, co Messiemu jakąś godzinę wcześniej. Nie wnikali, nie świecili latarką po oczach ani nie straszyli odpowiedzialnością karną za składanie fałszywych zeznań, utrudniających im pracę.
- Nie mogą Państwo tu zostać, przynajmniej do wyjaśnienia sprawy. - powiedział starszy z dwójki policjantów stojących w holu naszego domu. Drugi notował coś skrupulatnie w notesie, jednak był na tyle sprytny, że nie dał zajrzeć sobie przez ramię. Po tych śladach po pączkach, nie posądzałabym go o taki spryt, ale jak widać życie zaskakuje nas na każdym kroku.
- Tak, tak. Oczywiście, mają panowie rację. - John nerwowo chodził po holu, ugniatając panele. Strach jaki wcześniej władał moim ciałem, powoli mnie opuszczał. Za to moje wcześniejsze zdenerwowanie chyba udzieliło się chrzestnemu, bo widziałam z daleka małe żyłki, pulsujące na jego skroni. - Leo, jesteś samochodem? - mężczyzna zwrócił się do piłkarza, który stał chyba 5 kilometrów ode mnie. W odpowiedzi wyciągnął z kieszeni kluczyki. - Świetnie. Mel, spakuj trochę swoich najpotrzebniejszych rzeczy, pojedziecie do hotelu, a ja zostanę i załatwię formalności z panami policjantami. - zwrócił się do mnie, a ja poczułam jak mimowolnie zaciskają mi się usta. Nie mówiąc ani słowa, pobiegłam na górę, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie, wyrównując oddech. Ja i Leo. Sami. W jednym samochodzie. Po tym co się stało. Istne samobójstwo. Właściwie, to nie stało się nic, ale tylko dlatego, że w porę otrzeźwiałam. Co mu strzeliło do głowy! Poczułam jak chwilowa dezorientacja zamienia się w złość. Do jasnej cholery, byłam przecież dziewczyną jego najlepszego przyjaciela, a i on był moim przyjacielem. Poza tym, z tego co mi wiadomo, to wolny nie jest. Nie chcę zostać pobita przez jakąś sfrustrowaną dziewczynę. Wystarcza mi to, że i tak wyraźnie ktoś mnie tu nie chce. Nawet superbohaterowie mają tylko jednego wroga, a ja nawet superbohaterem nie jestem, więc bilans się trochę nie zgadza. Zerknęłam na telefon. 5 nieodebranych połączeń: Neymar. Szybko napisałam do niego wiadomość, w której uspokoiłam go, że wszystko jest okey, tylko byłam bardzo zmęczona i zasnęłam, oraz że porozmawiamy jutro. Zaraz po naciśnięciu "wyślij", złapałam średniej wielkości, czarną torbę i zaczęłam niedbale wrzucać do niej bieliznę, ubrania, na końcu kosmetyki i zeszyty potrzebne mi w szkole. Po niecałych 10 minutach zeszłam ponownie na dół.
- Możemy jechać? - to było pierwsze co usłyszałam z ust Argentyńczyka od momentu kiedy chciał zrobić coś, czego z pewnością i tak by teraz żałował. Przytaknęłam i wyszłam za drzwi. - Wezmę od ciebie rzeczy, daj. - piłkarz wyciągnął rękę w moją stronę, po tym jak zamknęły się za nami drzwi wejściowe.
- Dam sobie radę sama. - odparłam, nie odwracając się do niego.
- Melisa, przepraszam - poczułam delikatne szarpnięcie za pasek torby, które odwróciło mnie w stronę chłopaka. Wiedziałam, że trzeba to wyjaśnić, jednak nie miałam ochoty o tym rozmawiać. W pewien sposób rozczarowało mnie jego zachowanie, bo wiedziałam, że teraz już nie będzie tak beztrosko jak dawniej. Lubiłam go. Nawet bardzo, był świetnym piłkarzem, moim idolem, był przystojny i przeuroczy, ale przyjaźń była wszystkim tym, czego od niego oczekiwałam. -  Poniosło mnie, nie wiem dlaczego chciałem to zrobić. - powiedział łamiącym się głosem, w którym wyczuwałam, że nie kłamie. Nie odzywałam się jednak, chciałam usłyszeć wszystko, co miał mi do powiedzenia. - Chyba zgłupiałem, nie mógłbym tego zrobić ani tobie ani Neyowi. Wszystko między nami spieprzyłem, prawda? - zapytał żałośnie, a ja przeklinałam się w duchu za moją wrodzoną, emocjonalną słabość. Milczałam, zastanawiając się nad jego słowami. Szczerze, sama nie wiedziałam co z tym zrobić.
- To się nigdy więcej nie powtórzy. - wyszeptałam dobitnie, parząc mu w oczy. - Zapomnijmy o tym raz na zawsze.
- Nigdy więcej. - odpowiedział z ulgą w głosie i otworzył mi drzwi do samochodu, do którego bez oporów wsiadłam. Jechaliśmy w większości w milczeniu. Teoretycznie było w porządku, ale sami wiecie jak to jest. Niby w porządku, ale jednak jakieś takie nieswoje uczucie przez jakiś czas egzystuje. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, popatrzyłam na niego uważnie.
- Leo, to zostanie między nami. -  głos mi lekko drżał, ale wiedziałam, że tak będzie lepiej. Przytaknął bez zbędnych sprzeciwów, a tym razem to ja poczułam ulgę, że nie muszę tracić czasu, żeby go do tego przekonywać.


*****

Kolejny dzień był ciężki, nie tylko pod względem tego, że musiałam wstać i iść pisać test, na który totalnie nie byłam przygotowana. Jutro Ney wychodził ze szpitala, co oznaczało, że spędzę tam dzisiejsze popołudnie. Przez ostatni czas był markotny i coraz bardziej doskwierał mu brak ruchu, a w szczególności grania w piłkę. Robił co mógł, żeby przyspieszyć leczenie, a przynajmniej tak uważał w swoim mniemaniu. W rzeczywistości wrzeszczał na lekarzy, rehabilitantów i generalnie na wszystko co się ruszało. Nie tylko on był zmęczony tą sytuacją. Czułam jak z dnia na dzień mam coraz mniej siły i ochoty na cokolwiek. Stres przed testami, które ostatnio pisałam niemal codziennie, strach związany z wydarzeniami wczorajszego wieczora i codziennie coraz dalej przesuwana granica cierpliwości względem Brazylijczyka, który był marudny bardziej niż czteroletnie dziecko. Współczułam mu i starałam się otaczać go miłością i wsparciem każdego dnia, nawet kosztem własnego odpoczynku. Czułam się zaniedbana i zmęczona jak prawdziwy Kopciuszek, jednak coraz częściej odnosiłam wrażenie, że on tego nie zauważa. Nie docenia, że siedzę z nim codziennie i sam zachowuje się jak rozkapryszona ofiara, która nie widzi nic poza czubkiem swojego prywatnego nieszczęścia. Starałam się go rozumieć, chociaż coraz trudniej mi to przychodziło. Rezygnowałam z gry w piłkę, a zaproszenie na kolejną imprezę kategorycznie odrzuciłam. Miałam nadzieję, że kiedy piłkarz opuści szpital, jego samopoczucie nieco się poprawi i nie będzie już warczał na cały świat. W szkole snułam się z kąta w kąt, zamknięta w swoim świecie. Byłam w nim królem, prezydentem, po prostu głową, szyją i mózgiem, który miał do rozwiązania masę trudnych problemów, od których zależał los jego świata. Nie wiedziałam kiedy mijały kolejne godziny i ani się obejrzałam czas siedzenia w Ośrodku Tortur dobiegł końca. Wsiadłam w taksówkę i od razu pojechałam do Neymara. Wystukałam do niego sms-a: "Kochanie, właśnie wsiadłam w taksówkę, będę u ciebie za 15 minut. Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. ". Tak jak napisałam, tak się stało. Po wspomnianym czasie, stanęłam przed drzwiami budynku. Powoli weszłam do środka, kierując się do windy, która miała zabrać mnie na piętro, gdzie leżał Brazylijczyk. Z daleka zobaczyłam, że częściowo oszklone drzwi do jego sali, są zamknięte. Ruszyłam w ich stronę pewnym krokiem i przywołałam na twarz uśmiech, którym zamierzałam zarazić chłopaka. Jednak mój plan nie miał szans na powodzenie, ponieważ w momencie, w którym stanęłam na wprost sali, mój uśmiech został bezpowrotnie deportowany w jakąś odległą galaktykę. Koło łóżka piłkarza siedziała długonoga brunetka, a on nie wydawał się być zaskoczony jej obecnością. Już zbliżałam się do drzwi z zamiarem wparowania do sali, wyrzucenia dziewczyny na zewnątrz i zażądania wyjaśnień od Neymara, gdy odwróciła się tak, że widziałam jej profil. To była Bruna. Tak, właśnie ta Bruna, była mojego chłopaka. Zamarłam, czując jak w kącikach moich oczu zbiera się wilgotna armia. Nie pozwalając jej się jednak uwolnić, odeszłam. Właśnie tak zrobiłam. Odeszłam z podkulonym ogonem. Nic godnego pochwały.
Następne kilka godzin spędziłam błąkając się bez celu po pobliskim parku. Głupio zrobiłam odchodząc bez wyjaśnienia tej sytuacji, ale z drugiej strony co tu wyjaśniać. Widocznie jakaś niepełnosprawność zbliża ludzi, jego fizyczna, jej nieco intelektualna, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Bozia dała ładny wygląd i wystarczy. Spojrzałam na zegarek, dochodziła 20. W sumie, co miałam do stracenia, ponownie zamówiłam taxi i pojechałam pod adres, który profilaktycznie dostałam w szkole, razem z zaproszeniem na imprezę. Pierwszy raz w życiu stwierdziłam, że alkohol dobrze mi zrobi. Czy to oznacza, że się staczam? Możliwe. Wysiadłam z samochodu i zapłaciłam kierowcy, wyciągając z portfela wszystkie pieniądze. Starając się nie myśleć o tym, że nie będę miała jak wrócić, ruszyłam w stronę dwupiętrowego domu, kolejnej z moich "drogich koleżanek". Po drodze wyciągnęłam z torby papierosa, którego sprawnie odpaliłam. Zwolniłam kroku i zaciągnęłam się dymem, przymykając oczy. Już dawno nie paliłam. Dawno nie musiałam. Wypuściłam powoli dym z ust i usiadłam na niskim murze w przedsionku. Jakim cudem wszystko się tak cholernie skomplikowało? I kiedy się to stało..? Muzyka dobiegająca z środka dudniła mi w uszach i kusiła do wejścia. Wypaliłam dwa papierosy i nie dając się długo zapraszać, wtopiłam się w tłum imprezujących. Przecisnęłam się do baru, gdzie wypiłam kilka szybkich kolejek z kilkoma dziewczynami, które od razu wydały mi się mniej odrażające.
- Max super, że przyszłaś! Jesteś naprawdę fajna. - zaśmiała się jedna, rozlewając zawartość kieliszka. Ja też czułam ogarniający mnie błogostan. Słodkie zapomnienie, którego tak bardzo potrzebowałam.
- Mam na imię MEL, Melisa. - zaśmiałam się w odpowiedzi. Podeszła do mnie niska, drobna blondynka.
- Moja koleżanka szuka kogoś kto mógłby jej pożyczyć szlugi. - zasugerowała z czarującym uśmiechem, a przynajmniej sprawiała wrażenie, jakby myślała, że totalnie rozmazany makijaż i zadarta w górę kiecka jest seksowna i czarująca. Mnie tam osobiście, nie powaliła na kolana.
- Zostawiłam w torbie na górze. - odpowiedziałam po chwili, widząc, że dziewczyna nie zamierza odejść z pustymi rękami. Niechętnie podniosłam się z miejsca z zamiarem równie mało entuzjastycznego podzielenia się używką.
- Czekaj, ja pójdę, mam dwie paczki to nie będzie szkoda. - zachichotała jedna z dziewczyn, z którymi siedziałam i zanim zdążyłam zaprotestować już jej nie było. Spokojnie usiadłam z powrotem na miejsce, a owa blond-żebraczka o dziwo zniknęła mi z pola widzenia. 20 minut później wesoła dziewczyna nadal nie wracała, jednak była w takim stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu znalazła jakiś wygodny kąt i ucinała sobie tam pijacką drzemkę.
- Poszukam tej zdziry. - czknęła ze śmiechem prawdopodobnie jedna z jej przyjaciółek i ruszyła chwiejnym krokiem na piętro. Nie minęło pięć minut kiedy przeraźliwy krzyk rozdarł powietrze. Muzyka natychmiast ucichła, a na szczycie schodów pojawiła się zapłakana dziewczyna z rękami ociekającymi krwią. - Morderca! W tym domu jest morderca! Zabił Mandy! - wrzeszczała jak opętana, a kilku chłopaków poszło sprawdzić co się stało. Na potwierdzenie tej makabrycznej wiadomości nie musieliśmy długo czekać. Mandy Rodriguez leżała w jednej z sypialni z roztrzaskaną głową. Wezwano policję, a mi zmroziło krew w żyłach. Gdziekolwiek bym się nie pojawiła, działy się okropne rzeczy i nie było od nich ucieczki. Policjanci, którzy przybyli na miejsce, o wiele szybciej niż wczoraj do mojego domu, kazali wszystkim wezwać kogoś dorosłego, kto nas odbierze i odwiezie do domu, inaczej zabiorą wszystkich na "Izbę wytrzeźwień". Posłusznie poszłam razem z resztą po swoje rzecz wiedząc, że nie ma co kombinować, bo i tak nie mam jak wrócić. Wyciągnęłam telefon z torby, a wraz z nim wypadła na podłogę mała, biała kartka. Dokładnie taka sama jak wczoraj. Podniosłam ją, czując mdłości ze strachu. To, co zobaczyłam sprawiło, że w jednym momencie pożałowałam przyjazdu do Barcelony.
"TO MIAŁAŚ BYĆ TY."




Nie zabijajcie, proszę!
Wiem, że się niecierpliwicie, ale robię co mogę, a i tak jestem w tak zwanym lesie z ogromem roboty, której regularnie mi przybywa. Cóż, odcinek miał pojawić się wcześniej, miało być pięknie, ale oczywiście wyszło jak zwykle ;)
Co ja mogę powiedzieć, wiem, wiem mało Neymara i w ogóle narobiłam tu totalnego sajgonu. Ale nic się nie martwcie, jakoś to wszystko rozwiążemy :)
Dziękuję wszystkim za miłe komentarze, wiadomości, uwielbiam je czytać i tak naprawdę to one dają mi motywację do dalszego pisania. Wiem, że się powtarzam, ale taka jest prawda. Doszły mnie słuchy, że zasięg tego opowiadania sięga poza granice Polski co mnie bardzo cieszy, tak jak prawie 25 tysięcy wyświetleń, o których zakładając tego bloga nawet nie marzyłam :) Może w porównaniu ze sławnymi blogerkami to bida z nędzą, ale dla mnie to Coś prze duże "C" :)
Czytajcie, komentujcie, oceniajcie :*
Do napisania niedługo.

<3

23 komentarze:

  1. Nie przypuszczałam, że to w ogóle jeszcze bardziej możliwe, ale to opowiadanie robi się coraz lepsze! Z każdym nowym odcinkiem zaskakujesz czymś nowym, skąd ty bierzesz te pomysły?! ;)
    Rozdział jest extra chociaż chyba umrę z ciekawości co stanie się dalej xD
    Ta akcja z Messim bezbłędna, za to Ney się nie popisał i mam nadzieję że się poprawi ;)
    Szybko pisz dalej :*
    / Camille

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto poluje na Mel?!?!?! Czemu przerywasz w takim momęcie?!?!?! Co Bruna robiła u Neya?!?!?! Co Leo sobie wyobrażał?!?!?!? Jejku, tyle pytań szokujesz mnie tym rozdziałem. W następnym musi się wyjaśnić sprawa z Neyem i Bruną. I najważniejsza kto i w jakim celu chce się pozbyć Melisy. Czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Po co Bruna była u Neya? o.O Dlaczego Ney nie wyprosił jej z pokoju, czy coś?! Czyżby Leo podobała się Mel? Kto grozi Mel? Tyle pytań, a brak jakichkolwiek odpowiedzi! Czekam na nexta z niecierpliwością! :DD Życzę weny :* <3
    Zapraszam przy okazji na mojego bloga: http://czarodzieje-z-bordeaux.blogspot.com/
    PS. Kocham Twoje opowiadanie. I wiesz co? Dzięki Tobie zaczęłam wgłębiać się w świat piłki nożnej :o

    OdpowiedzUsuń
  4. O cholera ! Ale się wszystko pokomplikowało ;c
    Rozdział super ;3 Czekam na kolejny i życzę dużo weny i czasu :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś pięknego!
    Taki talent, gdzie ty się do tej pory chowałaś przed światem? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam, tak swobodnie piszesz, że aż miło się czyta.
    Pozdrawiam i czekam na next ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jprdl... co tu się wyrabia.
    Przepraszam że dopiero teraz ale byłam zawalona nauką i nie miałam jak.
    Rozdział mrozi krew w żyłach ale kurwa!? Gdzie tu Neymar co on robi z Bruną!
    To ona jej grozi i chce żeby odeszła od Neymara! Nie ma mowy ona go kocha i on ją CHYBA.,
    Nie mogę doczekać się nexta, ale płaczę myśląc że coś może jej się stać.
    Kocham tego bloga i liczę na szybko nową część.
    Twój styl pisania i wgl :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Cuuudowny! ♥ Życzę weny! Wgle jak Bruna była u Neya to przypomniało mi się jak się poznali. ♥. Czekam na nexta! ♥ Jeszcze raz weeeny! ♥

    /Zuzia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy będzie następny? <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Ojeju *.* Cudowne <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kocham tego bloga! :*
    Mam nadzieję na szybki ciąg dalszy bo w przeciwnym razie umrę z ciekawości ;)
    Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  13. Super :* zapraszam do mnie http://niespodziewnyswiat.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy next? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie dodajesz juz 2 tyg no halo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, przepraszam, ale naprawdę nawet nie mam jak siąść do laptopa.. :(
      Obiecuję notkę dzisiaj lub najpóźniej jutro :*

      Usuń
  16. Robi się bardzo interesująco. Ciekawe kto chce doprowadzić do jej wyjazdu, nie mogę się doczekać rozwiązania tej zagadki ;)
    Zapraszam do mnie:
    daj-mi-szanse.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  17. http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2014/12/rozdzia-7-te-oczy-ten-usmiech-ten-on.html?m=1 nowy licze na komemtarze :**

    OdpowiedzUsuń
  18. Kiedy wreszcie nowy? ;cc

    OdpowiedzUsuń
  19. Miało być najpóźniej w niedziele..

    OdpowiedzUsuń