czwartek, 29 stycznia 2015

24. (...) znajdowała się w innym wymiarze na planecie Marc i nie obchodziły ją żadne ziemskie sprawy.

Piękne chwile jako, że były piękne, nie mogły trwać długo. Rodzice wrócili do Polski i mimo, że byli u nas prawie dwa tygodnie, to w chwili wyjazdu i tak wydawało mi się, że były to owszem dwa, ale krótkie, zwykłe dni. Swoją drogą nigdy nie przypuszczałam, że będzie mi tak bardzo szkoda się z nimi rozstawać. Alex oczywiście pojechał razem z nimi, ponieważ żadna z jego petycji, negocjacji, czy prób protestów nie przyniosła oczekiwanego skutku. Ja mogłam być tą mądrą sową, bo ratował mnie fakt, że postanowiłam dokończyć tu, rozpoczętą w Polsce szkołę. Był to chyba najmocniejszy argument, wobec wszelkich logicznych sprzeciwów ze strony rodziców. Wiedziałam i czułam przez skórę, że już nigdy tam nie wrócę. Oni też to wiedzieli i widocznie nie zamierzali zmieniać na siłę biegu historii. Tu znalazłam tak naprawdę swoje miejsce na ziemi. Wcześniej, nie przypuszczałabym, że gdziekolwiek będę czuła się tak swobodnie jak w Barcelonie. Powtarzam to pewnie 1007 raz, ale taka jest prawda, to miasto jest magiczne w każdym calu i centymetrze brukowanej, ulicznej kostki.
Jeśli chodzi o magię, działała ona dość niespodziewanie, często pokazując najpierw efekty uboczne niżeli coś pięknego, na co każdy po cichu czeka. Moim zdaniem to właśnie działo się z Johnem, bo innego wytłumaczenia na jego zachowanie nie znajdowałam. Rządziła nim chyba jakaś dziwna, mroczna siła, która sprawiała, że ciągle gdzieś znikał, był bardziej rozkojarzony niż normalnie (tak, to możliwe) i nie odklejał się od telefonu. Zapewne gdybym poświęciła temu trochę czasu, uskuteczniła jakieś małe śledztwo, bardzo szybko dowiedziałabym się o co chodzi. Jednak takowego czasu nie miałam. Obiecałam rodzicom skończyć szkołę i zamierzałam tej obietnicy dotrzymać, mimo że na co dzień było to trochę upierdliwe. Zamiast trenować, ślęczałam nad lekcjami, zamiast spotykać się z Neymarem i resztą siedziałam w przytułku tortur lub zasypiałam nad książkami. Nie tak wyobrażałam sobie życie w słonecznej Hiszpanii.
- Cześć mała. - usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Podniosłam zmęczony wzrok znad pliku testów, które regularnie musiałam wypełniać, aby nadrobić niektóre zaległości związane z nieco innym systemem nauczania. Odgarnęłam z twarzy poczochrane włosy i moim oczom ukazała się smukła sylwetka Brazylijczyka, który opierał się o framugę drzwi, prowadzących do mojego pokoju. Rozejrzał się nerwowo po pokoju, a ja uniosłam do góry brwi w akcie głębokiego zdziwienia.
- Coś nie tak? - zapytałam niepewnie, obserwując zachowanie chłopaka.
- Rozglądam się czy jest tu jeszcze ten, kto cię napadł, bo wyglądasz okropnie. - roześmiał się i podszedł bliżej. Kiedy był wystarczająco blisko, zarobił kuksańca w bok.
- Jak zwykle czarujący. - prychnęłam, na co on pocałował mnie w głowę i z ciekawością zajrzał mi przez ramię. Zauważyłam, że zabawnie marszczy brwi, kiedy patrzy na stos papierów porozrzucanych po biurku.
- Dobrze, że już nie muszę siedzieć nad takimi rzeczami. - powiedział, po czym wygodnie rozłożył się na poduszkach ulokowanych na moim łóżku. Obdarowałam go spojrzeniem "Chyba kpisz" i odwróciłam się całkiem w jego stronę, starając się nie patrzeć na ogrom pracy jaki jeszcze na mnie czekał. Zmierzyłam Brazylijczyka wzrokiem, jakoś ciężko było mi wyobrazić sobie jego, chodzącego do szkoły. Pewnie i tak całe życie gwiazdorzył. Nawet w inkubatorze.
- Coś do picia? - rzuciłam, wstając i prostując zdrętwiałe nogi.
- Chętnie. Sok poproszę. - nie wierzyłam własnym uszom, ale mimo woli się roześmiałam. Rzuciłam w niego poduszką, która do tej pory służyła mi jako podpórka pod łokieć.
- Chłopak idealny. - syknęłam przez zęby i wyszłam z pokoju. Na dole nie paliło się światło, co oznaczało, że Johna na pewno nie ma w domu. Gdyby był, zapewne wszystko co możliwe byłoby włączone i porozświecane jak w cyrku. Taką ma manię, a ja jakoś nie zwracam mu na to uwagi, dopóki to on w pełni płaci za rachunki. Po omacku dotarłam do kuchni i nalałam dwie szklanki pomarańczowego soku. Narzekam, że mój chrzestny jest elektrycznym maniakiem, ale sama nie jestem lepsza. Mój defekt polega na tym, że ile razy przewinę się przez kuchnię, tyle razy mam ochotę na tak zwane, niesprecyzowane jeszcze przez amerykańskich naukowców "coś". Moją sylwetkę ratuje to, że zazwyczaj w tym domu nic takiego, na co akurat miałabym ochotę, nie ma. Tym razem odkopałam jednak w szafce kilka kostek mlecznej czekolady i z tą właśnie zdobyczą oraz szklankami powędrowałam z powrotem na górę. - Jak wszedłeś? - zapytałam jeszcze będąc w korytarzu. Nie powiem, że mnie to nie ciekawiło, skoro drzwi były zamknięte od wewnątrz. Zamiast odpowiedzi, usłyszałam jak z kimś rozmawia. Bezceremonialnie wtargnęłam do własnego pokoju, o ile do własnego pokoju można "wtargnąć". I bardzo dobrze zrobiłam, ponieważ piłkarz rozmawiał z kimś przez mój telefon! Tego było zbyt wiele. W jednym momencie doskoczyłam do niego, nie pamiętając nawet kiedy odstawiłam szklanki na biurko. - Oddawaj to barbarzyńco! - ryknęłam, okładając go piąstkami. Z jednej strony nie miałam nic do ukrycia, jednak z drugiej nie wiedziałam kto dzwoni. Jeśli jedna z moich głupawych znajomych ze szkoły? Nie chciałam myśleć co będzie tam jutro. Sądzę, że porównywalnie do epizodu, kiedy to Ney postanowił przyjechać po mnie po zajęciach. Szał macicy jednym słowem.
- Nie wolno mi z siostrą porozmawiać? - zaśmiał się chłopak, jednocześnie odsuwając mnie od komórki, jednym, sprawnym gestem. Obudził we mnie jeżozwierza.
- To gadaj ze swojego telefonu! - zirytowałam się, jednak kiedy zauważyłam, że moje próby odebrania aparatu są daremne, wstałam i podeszłam do biurka. Takich jak on trzeba pokonać sposobem. Wzięłam do ręki miseczkę z czekoladą i zamachałam nią Neymarowi przed nosem. Całe szczęście osiągnęłam zamierzony efekt, ponieważ wodził za nią oczami jak zahipnotyzowany. - Oddaj telefon, a czekolada jest twoja. - powiedziałam niemal bezgłośnie. Ten praktycznie rzucił mi komórkę, zabierając miskę ze słodyczami. Roześmiałam się i przyłożyłam słuchawkę do ucha. Wiedziałam, że teraz już na pewno dzisiaj nic nie zrobię. Nie było mowy o żadnej nauce ani niczym zbliżonym, nawet w brzmieniu do tego słowa.
- Nawet się nie pożegnał. - usłyszałam pełen wyrzutu głos Rafaelli w słuchawce. Pokręciłam z rozbawieniem głową, widząc zadowolonego z siebie piłkarza, który zapewne żył odtąd w przeświadczeniu, że zrobił interes życia.
- Neymar chyba ustalił priorytety, ale nie martw się, ja też przegrywam w zestawieniu z jedzeniem. - roześmiałyśmy się obydwie, na co chłopak skwitował to jedynie wrogim spojrzeniem. Siostra Brazylijczyka raczej do mnie nie dzwoniła, toteż byłam bardzo ciekawa, co to za pilna sprawa, która popchnęła ją do takiego czynu. Dziwnie było jednak o tym rozmawiać, kiedy w pokoju był jej ukochany, wścibski brat.
- Masz chwilkę? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się w duchu. Ona subtelnie zapytała, za to inny odrost jej rodziny wpełzł do mojego domu bez zaproszenia i czuł się jak u siebie. Jednak jak widać, więzy krwi to nie wszystko.
- Nie martw się, twój brat zadbał o to, żebym miała dłuższą chwilę. - zaśmiałam się do słuchawki i oparłam głowę o ścianę, słuchając czym dziewczyna chce się ze mną podzielić.
- W ogóle to jutro jest mecz Barcelona - Elche, poszłabyś tam ze mną i Davim? - zapytała, a ja zostałam znokautowana tym pytaniem. Zupełnie o tym zapomniałam, a Neymar nie był na tyle łaskawy, żeby przypomnieć.
- No nie wiem, czy wszyscy będą zadowoleni z mojej obecności na meczu. - powiedziałam głośno, z pełną premedytacją. W odpowiedzi niedaleko siebie usłyszałam jedynie głośne plaśnięcie otwartą dłonią w czoło. - Ale w porządku, chętnie się z tobą tam wybiorę. - odpowiedziałam, obserwując zmieszanego "Katalończyka".
- Wiesz, po naszej ostatniej wizycie w aquaparku, Marc mnie zaprosił. Powiedział, że bardzo by chciał, żebym przyszła na ten mecz. W ogóle on jest taki uroczy. - wypaliła, a ja słuchałam jej w milczeniu, starając się powstrzymywać uśmiech, by nie zaciekawić nim chłopaka. Odchrząknęłam znacząco,żeby wiedziała, że cały czas jej słucham, tylko niezbyt mogę skomentować jej spontaniczne wyznanie. - Jak myślisz Mel, on tak na serio, czy tylko mu się nudzi i szuka jakiejś dziewczyny, żeby mieć kogo bajerować? - zapytała, a ja nie zastanawiałam się tyle nad samą odpowiedzią, co nad sposobem w jaki mogę jej ją przekazać.
- Moim zdaniem pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna. - postawiłam na wymijającą dyplomację. To zawsze się sprawdzało.
- Myślisz, że powinnam jakoś się no wiesz, odstrzelić na ten mecz? - zapytała niezgrabnie, a ja pomyślałam chwilę i z miną starej Indianki, odpowiedziałam:
- Postaw na naturalność. - brzmiałam trochę jak jakaś zabawna maszyna, wypluwająca z siebie niezrozumiałe wróżby, ale nie można mieć przecież wszystkiego.
- Jesteś wielka. Wiem, że Neymar wisi ci za uchem i nie możesz normalnie rozmawiać. Do zobaczenia jutro w takim razie. - odpowiedziała lekko ośmielonym głosem.
- Jak ty go znasz. Do zobaczenia. - odpowiedziałam z uśmiechem i rozłączyłam rozmowę.
- Mel.. - zaczął powoli i niepewnie piłkarz, a ja zaplotłam ręce na piersi i wbiłam w niego oskarżycielski wzrok. - Eee przyjdziesz jutro na mecz? - podrapał się po głowie, a ja uniosłam brwi do góry tak, że wyglądało jakbym wstrzyknęła sobie botoks.
- Tak,Raff mnie zaprosiła. - odpowiedziałam sucho, a w pokoju zapanowała cisza.
- Na śmierć zapomniałem ci powiedzieć. Ale obiecuję, że jak przyjdziesz to ci to wynagrodzę. - powiedział stanowczym, ale jednocześnie miękkim tonem. Przekrzywiłam głowę, słuchając w zaciekawieniu, co tym razem wymyślił. - Zobaczysz, jestem gotowy stanąć na środku stadionu i wykrzyczeć całemu Camp Nou i całemu światu, że cię kocham.
- Jesteś idiotą, Neymar. - powiedziałam, a na moich ustach zagościł uśmiech.
- Wiem, ale twoim. - roześmiał się i rzucił we mnie poduszką.


*****


Po powrocie ze szkoły nie zostało mi zbyt wiele czasu, żeby doprowadzić się do porządku, przed wyjściem do naprawdę cywilizowanych ludzi. Nie patrząc nawet w stronę kuchni i nie marząc o obiedzie, ruszyłam z determinacją wypisaną na twarzy do swojego pokoju. Stanęłam przed pokaźnych rozmiarów szafą, podpierając się pod boki.
- Nie ma się w co ubrać. - powiedziałam sama do siebie, po czym się roześmiałam i zaczęłam przerzucać wieszaki z ubraniami. Wiem, że to już chyba jakieś silne objawy choroby psychicznej, skoro nie tyle mówię do siebie, ale jeszcze się z tego śmieje, ale cóż ja biedna mogłam na to poradzić. Jedynie starać się tym nie zarażać, o ile to możliwe. Chyba nigdy nie spędziłam tyle czasu, zastanawiając się co na siebie włożyć. Nie wiem czym było to spowodowane. Czy jak sądziła moja szanowna rodzicielka tym, że dojrzałam, czy zwykłą próżnością, żeby nie wyglądać jak Kopciuszek przy Rafaelli. Po kilkudziesięciu ciężkich minutach spędzonych w pozycji modlitewnej przed stertą ubrań w końcu zdecydowałam się na kremową, zwiewną bluzkę na ramiączkach i czarne rurki z suwakami. Nie było to może nic odkrywczego, ale powiedzmy sobie szczerze, miało mi się po prostu podobać. Rozpuszczone włosy podpięłam po bokach wsuwkami i nałożyłam delikatny makijaż. Około 19 byłam gotowa do wyjścia. Zostawiłam Johnowi kartkę, w której zwięźle zawarłam wszelkie potrzebne informacje do ewentualnego procesu namierzania. Zamówiona taksówka w pół godziny dowiozła mnie na Camp Nou, które wyglądało cudownie. Tętniące życiem, bijące blaskiem, z mnóstwem ludzi powoli zapełniających trybuny. Automatycznie skierowałam się do przejścia do "loży". Pamiętałam jakby to było dosłownie wczoraj, jak pierwszy raz się tu pojawiłam, nie wiedziałam kompletnie gdzie iść i co ze sobą zrobić. Teraz wydawało się to być odległym i nieprawdziwym odczuciem, jednak było coś, co się nie zmieniało. Camp Nou zachwycało za każdym razem tak samo. Kiedy dotarłam na wyznaczone miejsce, rodzina Brazylijczyka już siedziała na trybunach.
- Cześć. - rzuciłam i przywitałam się serdecznie z dziewczyną.
- Cesc Mel! - krzyknął uradowany Davi, a ja w odpowiedzi poczochrałam mu blond loki na czubku głowy.
- Widziałaś Marca? - zapytałam, starając się przekrzyczeć dudniącą na stadionie muzykę, spotęgowaną dodatkowo świetną akustyką.
- Przywiózł mnie tutaj, bo młody pojechał z tatusiem. - odpowiedziała, a na jej ustach automatycznie zagościł szeroki uśmiech. To nie wymagało komentarza, dlatego odpowiedziałam jej również uśmiechem. Na rozpoczęcie gry nie musiałyśmy długo czekać. Kiedy piłkarze wybiegli na boisko, na całym stadionie zapanował przyjemny dla uszu gwar. Podeszłam do barierki i rozejrzałam się dookoła. Zdecydowana większość kibicowała Blaugranie, a ja mimo szacunku do drużyny Elche, popierałam ich całym sercem.
Szybkie uściśnięcie sobie dłoni i mogli zaczynać. Muszę przyznać z ręką na sercu, że przez pierwsze minuty kompletnie nic się nie działo. Wyglądało to bardziej tak, jakby budzili się z jakiegoś dziwnego transu, uczyli się na nowo biegać, z początku niepewnie, już po kilku chwilach osiągając prędkość błyskawicy. Za każdym razem umiejętności obchodzenia się z piłką, imponowały mi tak samo. Robili to z taką lekkością jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie. Śledziłam jak poruszają się ich nogi, można to było nazwać niemalże swego rodzaju tańcem. Każdy ruch był płynny, energiczny i przemyślany. Przyszedł czas na pierwszą bramkę, a jej szczęśliwym zdobywcą był Gerard. Radość jaka zapanowała na trybunach była wręcz nie do opisania. Krzyki, gwizdy, śpiewy i brawa wypełniły mury Camp Nou.
Mecz był na przyzwoitym poziomie, jednak agresja i ilość rozdanych kartek podczas gry znacznie wzrosła. Kiedy Barcelona, dzięki Brazylijczykowi prowadziła 3:0, mogłam powiedzieć, że zaczęło to bardziej wyglądać jak zapasy niż mecz piłki nożnej. Faul za faulem, a Luis Enrique mało nie wyrwał sobie wszystkich włosów z głowy. Nie z powodu wyniku, a obaw o poważniejsze kontuzje, które mogłyby wykluczyć jego najlepszych zawodników z dalszej gry. Krążyły słuchy, że jego kariera wisi na włosku, więc nie dziwiłam się wcale jego zdenerwowaniu. Sama byłam kłębkiem nerwów, widząc jak co chwila upada na murawę, któryś z moich przyjaciół. Taka smutna prawda, piłkarz z zawodu, kaskader z przypadku, jak to zwykł mawiać mój tata. Mecz zakończył się szczęśliwie, bez strat w ludziach, wynikiem 5:0 dla Barcy.
Od około 20 minut Davi Luca głośno wyrażał swoją dezaprobatę dotyczącą tkwienia w "loży", kiedy jego tata jest na boisku. Po zakończonej grze, dla swojego zdrowia psychicznego, zabrałyśmy małego na dół, żeby mógł wreszcie rzucić się na Neymara, co planował od dłuższego czasu. Przywitałyśmy się obydwie z każdym z piłkarzy, czekając na "swoich". Oczywiście ciągnęli się na samym końcu razem z Messim.
- Cześć Leoś. - powiedziałam i przytuliłam się do Argentyńczyka, a on odwzajemnił gest. - Byliście świetni dzisiaj, prawda Raff? - zapytałam, jednak odpowiedź nie nadeszła. Odwróciłam się i zobaczyłam jak zapatrzona maślanym wzrokiem w Bartre, ucina sobie z nim pogawędkę.
- Dzięki, super to słyszeć. - powiedział z uśmiechem. - Nie gniewaj się, ale marzę o prysznicu, widzimy się później? - pokiwałam głową ze zrozumieniem i odsunęłam się, robiąc mu przejście.
- Pewnie, do zobaczenia. - rzuciłam i odwróciłam głowę w poszukiwaniu Neya. Siedział z synkiem na ławce pod ścianą i się z nim bawił. - Cześć Gwiazdorze. - musnęłam delikatnie jego usta i usiadłam obok.
- Ślicznie dzisiaj wyglądasz, mała. - powiedział po chwili, nie odrywając wzroku od mojej osoby. Czułam jak się rumienię. Zauważył. Opłacało się tyle czasu siedzieć nad tą stertą ciuchów. Łkać w bluzki, smarkać w spodnie. Nie no oczywiście żartuje z tym smarkaniem, nic takiego nie miało miejsca.
- Dziękuję. - wydukałam nieskładnie, spuszczając wzrok. Usłyszałam śmiech chłopaka i odwróciłam na niego zaciekawione, pytające spojrzenie.
- Czyżbyś się zawstydziła? - poruszał zabawnie brwiami, a ja zmarszczyłam czoło.
- To jakaś nowość, mów mi to częściej, a nie będzie to dla mnie takim szokiem, że aż mam skok ciśnienia. - odpowiedziałam, drocząc się z nim.
- Idziecie z nami na imprezę, gołąbeczki? - Marc podszedł do nas i byłam prawie pewna że trzymał Rafaellę za dłoń. Ją pominę, ponieważ znajdowała się w innym wymiarze na planecie Marc i nie obchodziły ją żadne ziemskie sprawy. Spojrzałam na piłkarza siedzącego obok mnie, z małym dzieckiem na kolanach.
- Idźcie sami. - odpowiedział, po telepatycznym porozumieniu, które nawiązaliśmy przed kilkoma sekundami. Pokiwałam głową na znak, że zgadzam się z tą decyzją. Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać, ulotnili się tak szybko, jak się koło nas pojawili. Stadion powoli pustoszał, a nasza trójka wciąż siedziała na korytarzu. W końcu udało mi się przekonać Neymara, żeby poszedł się umyć i przebrać, bo skończy się tak, że zostanie sam i będzie robił problem pracownikom, którzy chcieliby pewnie wszystko pozamykać i iść do domu. Czekałam na korytarzu, grając z Davim w łapiki, kiedy dostałam sms-a od jego ciotki " Jest CUDOWNIE. Najpiękniejszy sen w moim życiu, nie chcę się budzić!".
- No no, twoja ciocia dzisiaj zaszalała. - zaśmiałam się cicho do chłopczyka, chowając telefon do kieszeni letniej kurtki. Na horyzoncie pojawił się piłkarz. Był w wyraźnie smętnym nastroju, nawet wygrana go nie cieszyła. Powód był prosty, jutro Davi wracał razem z Raff do domu. Ze zrozumieniem położyłam chłopakowi dłoń na ramieniu i w trójkę ruszyliśmy w stronę wyjścia z Camp Nou.


*****


Kolejny dzień był jedną, wielką porażką, ponieważ po wczorajszym wieczorze byłam totalnie nieżywa. We wspomnianym już wcześniej przeze mnie przytułku tortur nikt nie patrzył na to jaki miałam "status społeczny", a mecz FC Barcelony wcale nie był żadnym usprawiedliwieniem na moje nieprzygotowanie i brak kontaktu z rzeczywistością. Dziękowałam w duchu miłosiernemu Bogu, że nie poszłam wczoraj na żadną imprezę, bo moje pojawienie się tu dzisiaj, byłoby jeszcze bardziej wątpliwe. Licząc na szczęście, próbowałam przetrwać bez szwanku cały, ciągnący się w nieskończoność dzień. Skończyło się na upomnieniach, więc po wyjściu na wolność, mogłam ten dzień zaliczyć do udanych. Pojechałam prosto do hotelu, ponieważ nie miałam ochoty siedzieć znowu sama w wielkim domu. Paradoksalnie, John traktował dom jak hotel, bo widywałam go tylko przez moment rano i rzadko wieczorem. Była godzina 16, a ja stałam w holu, rozglądając się jak zagubione szczenię.
- Pewnie wszyscy są na jakimś treningu. - pomyślałam. W końcu postanowiłam wyjść się przewietrzyć. Skierowałam się w stronę parku, który był idealnym miejscem do spokojnego, miłego spędzenia czasu. Szłam przed siebie około 10 minut, kiedy w oddali mignęły mi znane mi jasne, anielskie loczki. Podeszłam bliżej.
- Kogo to moje śliczne oczy widzą. - zaśmiałam się, widząc Neymara z Davim Lucą, którzy kopali piłkę między drzewami.
- Cześć piękna. - piłkarz z uśmiechem porwał mnie w ramiona.
- Cesc piękna! - powtórzył mały, chichocząc, a ojciec pokręcił głową.
- On będzie gorszy ode mnie. - kopnął piłkę w stronę dziecka.
- Nie martw się, nie da się. - odpowiedziałam, co zostało docenione soczystym kuksańcem w bok. Odrzuciłam torbę na trawę i zaproszona do wspólnej gry, tak spędziłam kolejne godziny.
Wróciłam do domu w okolicach 19, ponieważ uznałam, że będzie to optymalna pora, która pozwoli mi jeszcze coś zrobić na jutro. Zapaliłam światło na dole i weszłam do łazienki, żeby obmyć ręce. Na początku nie zauważyłam kompletnie nic dziwnego, jednak później moją uwagę przykuły dwa rzędy starannie ułożonych kosmetyków, oraz zwiększona liczba ręczników. Przerażona wybiegłam z łazienki i zaraz po tym wylądowałam z hukiem na podłodze. Na środku stała spora walizka, o którą miałam nieszczęście się potknąć.
- John! - mój zirytowany krzyk dał się słyszeć zapewne kilka przecznic dalej. Zebrałam swoje zwłoki z podłogi i pokuśtykałam na górę, ponieważ widziałam snop światła dobiegający z mojego pokoju. Mimo pulsującego bólu w prawej stopie, pokonałam schody niczym huragan, prawie zabierając je ze sobą. Otworzyłam z impetem drzwi do swojego pokoju. - Czy ty możesz mi wyjaśnić co ta walizka robi... - zaczęłam swój lament, jednak urwałam widząc, że w pokoju nie ma mojego chrzestnego. Zamiast niego, wpatrywała się we mnie para nienaturalnie jasnych oczu, wyłaniających się spod grzywy ciemnych włosów.





Wiem, wiem znowu jestem niedobra, nieczuła i nie wiem co jeszcze, ale naprawdę mam problem z czasem lub jego organizacją. Tak czy inaczej dotyczy to kwestii czasu ;(
Nowy odcinek jest, ale nie będę się na jego temat standardowo wypowiadać. Osąd pozostawiam Wam :)
Boże, nie wierzę. Jest ta godzina, a ja nie śpię.. Ale obiecałam Wam odcinek, więc nie wyobrażałam sobie nie wywiązać się z obietnicy. Może to już nie środa, ale zanim wstaniecie w czwartek to odcinek już będzie, więc troszkę się rozgrzeszam :)
Macie jakieś pomysły, życzenia, uwagi odnośnie fabuły? Piszcie, na pewno przeczytam i postaram się zastosować :* Już wiem, że umknął mi niechcący jeden ważny wątek, ale spokojnie, dzięki czujności jednej z Was pojawi się on tutaj już w następnym rozdziale.
O matko, zdradziłam co będzie dalej. Nie, idę lepiej spać, tak będzie znacznie lepiej dla świata :)
Do napisania niedługo ;)

<3

sobota, 17 stycznia 2015

23. Miłość nie wybiera, a w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.

Obudziłam się o mały włos nie spadając z łóżka. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, poderwałam się do pionu aż zakręciło mi się w głowie. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Neymara nigdzie nie było. Może tylko mi się to wszystko przyśniło.. Przerażona tą perspektywą, zwiesiłam nogi na podłogę i postanowiłam zejść na dół, żeby poszukać dowodów na prawdziwość całej wczorajszej sielskiej sytuacji. Wspomnianych dowodów nie musiałam daleko szukać, ponieważ boleśnie przekonałam się, że leżą tuż pod moim łóżkiem. Wstając, potknęłam się o ogromne buty Brazylijczyka, lądując na szczęście z powrotem na miękkim łóżku, a nie na twarzy na twardej podłodze. Jednak moje palce u stóp nie miały tyle szczęścia. Powiedziona doświadczeniem, wciągnęłam na nogi puchate kapcie i wyszłam na korytarz na piętrze. Na zegarze wiszącym przy wejściu na schody wybiła godzina 11, a w domu było cicho. Rodzice z Johnem zapewne wrócili nad ranem, więc tym razem to oni leniuchowali w łóżkach, myśląc zapewne o wszystkim innym oprócz wstawania. Podeszłam powoli do poręczy i kolejny raz tego dnia otarłam się o śmierć. Dobrze, że mój Anioł Stróż nie był tak zaspany jak ja, bo już straciłby robotę. Zupełnie niespodziewanie głośna muzyka huknęła na cały dom, a ja w ostatnim momencie zdążyłam chwycić się poręczy, tym samym ratując się od ześlizgnięcia ze schodów. Kiedy przywróciłam swojemu ciału równowagę, zbiegłam na dół z morderstwem wypisanym na mojej bladej, drobnej twarzy. W momencie, kiedy pojawiłam się na dole totalnie mnie zamurowało. Stanęłam, jak to się potocznie mówi "jak wryta" i nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Teraz radzę wam uruchomić wszystkie pokłady waszej wyobraźni, żeby móc ogarnąć rozumem całą tą sytuację. Neymar, bez koszulki, kręcąc biodrami smaży naleśniki. Patrząc na to nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Widok przekomiczny, aczkolwiek miny rodziców, kiedy zobaczą rano roznegliżowanego piłkarza w swojej kuchni, zapewne już nie takie nastrajające do śmiechu.
- Hola mi hermosa! - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, kiedy zobaczył mnie w progu. Tanecznym krokiem podszedł do mnie, obrócił mnie kilka razy pod ręką, po czym przyciągnął do siebie i mocno pocałował. Roześmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Co ty wyprawiasz Neymar? - zapytałam, zaplatając mu dłonie na karku i spoglądając zadziornie w oczy.
- Śniadanie. - poruszał zabawnie brwiami, a ja nie mogłam nadziwić się dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Czemu on ma w sobie tyle uroku, że nie da się mu oprzeć?! Należy do rzadkiego gatunku ludzi, którzy spaliliby ci dom, ale i tak nie potrafiłabyś się na nich złościć. Swoją drogą, nie było to znowu takie nieprawdopodobne.
- Chyba ci się właśnie pali. - odpowiedziałam spokojnie, na co chłopak podskoczył jak oparzony i podbiegł do patelni. Mój śmiech zagłuszyła nadal głośno grająca muzyka. - Ubierz się. - rzuciłam w niego podkoszulką i podeszłam, żeby pomóc mu w nierównej walce z kuchenką. Mechanicznie zdjęłam ją z ognia i zaczęłam skrobać pozostałości ciasta, które teraz miało czarny kolor i jak mniemam to nie żaden barwnik spożywczy. Popatrzyłam na stos rumianych placków na talerzu i muszę przyznać, że poczułam burczenie w brzuchu. Wyglądały na smaczne, a przynajmniej nie uciekały z talerza, więc mogłam zaliczyć to do kolejnego, życiowego sukcesu Brazylijczyka.
- A tak ci się nie podobam? - usłyszałam ciche mruknięcie za uchem i poczułam jak oplatają mnie w pasie silne ramiona. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a po moim ciele przebiegły przyjemne dreszcze.
- Neymar Słońce, mi się bardzo podobasz, ale sądzę, że mój tata ma mimo wszystko inne zdanie na ten temat niż jego córka. - zaśmiałam się, zadzierając głowę do góry, żeby spojrzeć na jego wyraz twarzy. I tym razem się nie zawiodłam. Rozbawienie z konsternacją tańczyło flamenco na jego napiętych mięśniach.
- O tym nie pomyślałem. - podrapał się po głowie, śmiejąc się.
- Dam ci chwilkę i pójdę zobaczyć czy są w stanie zejść na śniadanie. - musnęłam w przelocie jego usta i nucąc pod nosem kolejną piosenkę z playlisty, pobiegłam na górę. Przechodząc obok uchylonych drzwi od pokoju Johna, usłyszałam lecącą wodę, więc pewnie poszedł się wykąpać. Żyłam nadzieją, że może jednak uda mu się nie utopić.
- Co to za impreza? - Alex wyszedł z pokoju, przecierając oczy.
- Twój idol urządził nam wszystkim pobudkę. - rzuciłam i zauważyłam błysk w jego oku.
- Serio? Neymar tu jest? - zapytał, a ja poczochrałam mu włosy.
- Nigdy nie byłam bardziej poważna, Młody. - zaśmiałam się, a on momentalnie zniknął za swoimi drzwiami, robiąc to tak szybko, że podmuch mało mnie nie wypchnął za barierkę. Podeszłam do tymczasowego pokoju, w którym rezydowali moi rodzice. Zapukałam nieśmiało.
- Proszę! - usłyszałam i otworzyłam powoli drzwi. - Zabawne, że pukasz skoro i tak postawiłaś już cały dom na nogi. - mama właśnie zakładała szlafrok.
- Też się cieszę na wasz widok. - zaśmiałam się, wchodząc do środka. - Zejdziecie na śniadanie?
- Ty zrobiłaś śniadanie? Nie wierzę! - wymamrotał mój tata przeciągając się, a ja wywróciłam oczami.
- No dobra, nie do końca ja, ale gwarantuje, że jest do zjedzenia i już gotowe. - przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę.
- Kto jest takim dobrodziejem? John? - kontynuował mężczyzna, jednak w mojej głowie już zapłonęła denerwująco jaskrawym, czerwonym światłem wielka lampka. Wiedziałam, że jeśli powiem choćby jedno słowo więcej, zaczną się niewygodne pytania.
- Pospieszcie się, bo jak wystygnie to będzie niedobre. - rzuciłam niemrawo i szybko opuściłam pokój. Wyszłam z powrotem na korytarz i odetchnęłam z ulgą. Nic złego się przecież nie stało, ale sytuacja na taką nie wyglądała. No bo który normalny ojciec uwierzy w to, że jej chłopak przyjechał rano, po to, żeby zrobić wszystkim śniadanie? Żaden, nawet mój. I wtedy na nic moje marne, niezgrabne tłumaczenia, że przecież "Ale tato nic się nie stało", "Tato, jestem już dorosła". To ostatnie było zdecydowanie najgorszą rzeczą jaką mogłabym powiedzieć, więc żeby nie popełnić przypadkiem tego błędu, oddaliłam się od jaskini lwa. Zeszłam do kuchni i nalałam sobie do kubka ciepłej, aromatycznej kawy, której zapach od razu pobudził moje nozdrza, przyjemnie je drażniąc. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedział Alex i Brazylijczyk, którzy zawzięcie grali w FIFĘ. Boże, czy oni naprawdę oddychają tylko piłką nożną? Usiadłam na bocznym oparciu, patrząc w ekran.
- Sprowadzasz mi go na złą drogę. - powiedziałam, na co Ney się zaśmiał.
- O dziwo tym razem nie mówiłam do ciebie. - sprzedałam mu kuksańca, a on zdziwiony odwrócił na mnie wzrok, tym samym tracąc piłkę. - Alex, on rano był taki kochany i idealny, a teraz co? Oczka wlepione w ekran i zero kontaktu. -jęknęłam z zawodem w glosie i przesunęłam dłonią po ramieniu piłkarza. Mogłam niemal poczuć jak w miejscach, gdzie moje palce dotknęły jego skóry, pojawia się gęsia skórka.
- Było warto! - krzyknął mój brat, kiedy udało mu się strzelić gola. Ney spojrzał na mnie i zmrużył oczy.
- Widzisz zła kobieto co narobiłaś? - po jego słowach wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a ja wgramoliłam się obok nich na kanapę, obserwując grę.
- Jasne wszystko moja wina, jak zawsze. - pokręciłam głową.
- Co tu tak wspaniale pachnie? - usłyszałam za plecami głos mojej rodzicielki. Moje spojrzenie szybko powędrowało na Neymara. Całe szczęście, że się ubrał. W tym momencie śmiałam się z tego w duchu, ale dopiero co zrobiło się naprawdę dobrze między mną a moimi rodzicami i nie chciałam, żeby się to zmieniło przez tego próżnego gada. Wspaniałego, próżnego gada, żeby nie było. Niech ma moje słowa uznania i niech nie przepierniczy na głupoty.
- Dzień dobry. - Brazylijczyk mimo protestów Alexa zastopował grę i wstał z kanapy, posyłając w stronę Marty Henderson promienny, czarujący uśmiech. Obserwowałam go z kanapy, wyglądał jak drapieżnik polujący na swoją ofiarę. Tylko czemu do cholery miała być nią moja matka, ja się pytam!
- Dzień dobry. - odpowiedziała kobieta, a w jej głosie dało się wyczuć pewną podejrzliwość. Postanowiłam ratować sytuację.
- Mamo, to jest Neymar. Nie mieliście wcześniej okazji poznać się w hmm bardziej cywilizowany sposób. - dla bezpieczeństwa stanęłam między nimi i ostrożnie dobierając słowa, starałam się przedstawić piłkarza w jak najlepszym świetle. Było to ciężkie zadanie, szczególnie przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Panowała krępująca cisza, a chłopak nadal próbował utrzymać na twarzy uśmiech. Stojąc obok, widziałam jak drgają mu kąciki ust, walcząc same ze sobą, żeby nie opaść. W końcu moja mama przerwała tą całą męczarnie wyciągając do niego dłoń. On szarmanckim gestem musnął wierzch jej ręki, po czym sam odsunął się od zaskoczonej jego zachowaniem Marty. Wcale jej się nie dziwiłam, bo sama wpatrywałam się w niego moimi dwiema pięciozłotówkami. - Siadaj do stołu, zaraz przyniosę naleśniki. - powiedziałam chcąc dać im tym samym jakiś impuls do działania. Chciałam, żeby wreszcie się poruszyli, bo stojąc naprzeciwko siebie w totalnym bezruchu, wyglądali przerażająco. Zupełnie jakby zaraz mieli skoczyć sobie do gardeł. Może byłam przewrażliwiona, ale kto wie ile czasu jeszcze obowiązuje moich rodziców pakiet na miłosierdzie. Wolałam nie ryzykować. Pociągnęłam Brazylijczyka za rękaw do kuchni i dźwignęłam talerze z blatu.
- Nie dźwigaj. - uśmiechnął się, zabierając ode mnie stos naczyń. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. Przecież nie jestem jakimś tam słabeuszem, co on sobie wyobraża. Jestem silną, niezależną kobietą. Nie no kurde Mel, tak to mówią feministki. A ty nią nie jesteś. Z pewnością N.I.E. Przywróciłam oczy do normalnych rozmiarów i oddałam mu posłusznie talerze. Gdzieś w głębi duszy jakiś mały człowieczek, który we mnie mieszka cieszył się niezmiernie, że ktoś wreszcie zauważa w nim kogoś drobnego i wrażliwego. Wreszcie ktoś go zauważył. Nie tylko powłokę pozornie odważnej, ordynarnej na pokaz Melisy, która rządziła tym małym ciałkiem na co dzień.
- Ney. - dotknęłam jego ramienia, kiedy już wychodził z powrotem do jadalni. - Nie przejmuj się nimi. Cokolwiek będą mówili pamiętaj, że to ich opinia, nie moja. Do tej pory się z nią nie liczyłam, więc i teraz jakoś będę bez niej żyć. - posłałam mu zachęcający uśmiech, a on go odwzajemnił i ruszył do pokoju, w którym pojawił się już mój tata. Brakowało tylko Johna. - Ekhemm.. - odchrząknęłam znacząco, spoglądając wymownie w stronę schodów, jednak nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Mama zajęła się jedzeniem, natomiast tata zdawał się mordować wzrokiem Neymara. Bóg wie czemu, ale jednak to robił. Po 10 minutach, potykając się o wszystkie możliwe meble, do pokoju wszedł mój chrzestny z przyklejonym do ręki telefonem. Nie chcąc być zbytnio obcesowa, ugryzłam się w język i upiłam duży łyk kawy licząc po cichu na to, że zadławię się płynem i umrę zanim powiem coś, po czym każdy będzie na mnie dziwnie patrzył. Zadanie było trudne, tym bardziej, że zżerała mnie od środka wyssana z mlekiem matki ciekawość, z kim non stop sms-uje John. Nie podejrzewałam go absolutnie o taki pracoholizm. Mimo sukcesu jaki odniósł, był osobą, która uciekała od pracy i obowiązków kiedy tylko mogła, jak najdalej, nawet w samych skarpetkach. Poważnie..
- Komu dokładkę? - Brazylijczyk był nie do poznania. Zachowywał się jak jakiś cholerny wzór do naśladowania! Uśmiech jakby reklamował Colgate i maniery jakby urwał się z dworu królowej Elżbiety. Gdzie podział się wyluzowany piłkarz o charakterze barbarzyńcy? Boże, popsułam go...
- A jeszcze coś zostało? - Alex ochoczo podniósł głowę znad talerza. Miałam ochotę krzyczeć. Dlaczego? Już wam mówię dlaczego. Mój zazwyczaj energiczny i z objawami lekkiego ADHD chrzestny teraz siedział z oczami w ekranie telefonu i nie docierały do niego absolutnie żadne bodźce z zewnątrz. Mój chłopak z kolei przypominał uroczą gosposie z prymitywnych, amerykańskich reklam szarlotki. Za to moi rodzice przypominali dwa wygłodniałe lwy (szczególnie tata), które zaraz rzucą się na Neymara. Dobrze, że chociaż umie szybko biegać, może im ucieknie na najbliższe drzewo. Każdy zajmował się sobą, po cichu, co było w ogóle niepodobne do tej rodziny Adamsów, którą serwowali na co dzień i od święta. Ulegając całemu paradoksalnie spokojnemu szaleństwu, ja też siedziałam na miejscu milcząc jak zaklęta. Po 15 minutach miałam wrażenie, jakbym zapomniała, jak się mówi. Ciszę przerwał telefon. - Przepraszam, to ważne. - chłopak posłał w stronę siedzących przy stole przepraszający uśmiech, a ja nawet nie drgnęłam. Chyba dostałam jakiegoś paraliżu.
- Nie no Neymar, nie krępuj się rozmową, jak widać przy stole to całkiem normalne zachowanie. - wypaliłam w końcu kąśliwie, jednak chyba usłyszeli to wszyscy oprócz Johna. Moje słowa zdały się zadziałać jak zapalnik. Benzyny do ognia dolał mój ojciec ciamajda, który stłukł szklankę, raniąc się przy tym w rękę. Jego dziki skowyt brzmiał niczym jakiś wojenny odgłos pradawnego plemienia. I wtedy się zaczęło. Tata skakał po całej kuchni, rozchlapując krew po czystych płytkach, mama usiłowała znaleźć jakiś bandaż robiąc totalny bałagan w szafce z apteczką, Alex skorzystał z okazji i ulotnił się do pokoju zapewne, żeby pograć na konsoli, ale John przeszedł już samego siebie. Wlazł na stół i z rękami pod sufitem mamrotał coś o braku zasięgu. Dom wariatów, wszystko wróciło do normy. Brazylijczyk wszedł do pomieszczenia jakby nigdy nic, chyba naprawdę pasował do mojego życia, skoro nie uciekał na widok mojej rodziny. Z tym przeświadczeniem było mi jakoś lżej, jednak nie chcąc, żeby okazało się, że się mylę, postanowiłam odwrócić jego uwagę, od rozgrywającego się cyrku za jego plecami. - Coś się stało? - zapytałam z przebłyskiem lekkiej troski w głosie, w końcu nie chciałam wyjść na wścibską. Chłopak oparł się o stół, z którego chrzestny już zdążył spełznąć.
- Rafaella zrobiła mi niespodziankę i przyjechała z Davim. Są w Barcelonie. - powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć prawdziwą radość i ekscytację całą sytuacją. W końcu rodzina była dla niego najważniejsza, a każdy dzień, który mógł z nią spędzić był dla niego wielkim świętem.
- To co tu jeszcze robisz? Leć po nich! - zaśmiałam się cicho, wypychając chłopaka teatralnie z pomieszczenia w stronę drzwi.
- Ale twoi rodzice? - odwrócił się ze zmieszanym wyrazem twarzy, a ja wywróciłam młynka oczami z uśmiechem. Do czego dążył i co chciał zyskać takim zachowaniem w stosunku do starszyzny? To były pytania, na które wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi. Przynajmniej na razie.
- Są, żyją, mają się dobrze, chociaż jak patrzę na tatę to ciężko go pod tym podpisać. - odpowiedziałam rozbawionym głosem i otworzyłam drzwi wejściowe. - Nie żebym cię wyganiała, czy coś, ale ja też chętnie ich zobaczę więc jedź i nigdzie ich nie zgub po drodze. - stanęłam przed nim splatając dłonie na piersiach i robiąc poważną minę, na co on tym razem zareagował śmiechem.
- Pojedziemy wszyscy do aquaparku, co ty na to? Spędzimy razem trochę czasu. - zaproponował, a mnie zaskoczenie mało nie powaliło na ziemię.
- Jasne, chętnie. - przytaknęłam tępo zadowolona, że wpadł na tak genialny pomysł. Szybko się z nim pożegnałam i wróciłam z powrotem do domu. Sytuacja zmieniała się tu jak w kalejdoskopie, poważnie zastanawiałam się czy nie wezwać jakiegoś egzorcysty, bo zachowywali się jak opętani. Trzy, a właściwie dwie, bo John był obecny jedynie ciałem, zaciekawione twarze patrzyły prosto na mnie. - Jedziemy do aquaparku, jedziecie z nami? - zapytałam luźno mierząc całą trójkę wzrokiem.
- Jedziecie sami? - mój tata przejął rolę złego gliny. Postanowiłam współpracować.
- Nie, jedzie jeszcze siostra Neya i mały Davi Luca. - odpowiedziałam spokojnie, niczym podpięta pod wariograf. Widziałam, że mężczyzna śledzi każde drgnięcie mięśni na mojej twarzy.
- To jego brat czy siostrzeniec? - zapytała mama, a ja poczułam falę gorąca zalewającą gwałtownie moje ciało. Nie była to jednak przyjemna fala, coś bardziej jak stan tuż przed zawałem.
- Jego syn. - odpowiedziałam krótko, kiedy zebrałam już język w szczęce. Wyraz twarzy moich rodziców był chyba jednym z najdziwniejszych jakie kiedykolwiek, w całym moim krótkim życiu widziałam. Mieszanka zaskoczenia, przerażenia i dziwnej  irytacji. Mieszanka wybuchowa, jednym słowem.
- On ma syna?! - wydukał David, jednak niewinność w nieskładności sylab, wcale nie świadczyła o braku powagi pytania.
- Przed chwilą wam o tym powiedziałam, w dodatku po polsku, więc wydaje mi się to jasną informacją. Neymar ma syna. - powtórzyłam, unosząc brwi w górę.
- Mel, chyba nie musimy ci przypominać, że ty w każdej chwili też możesz zostać mamusią, a przypomnij mi co stało się z mamą Daviego? - do tej pory było zdecydowanie zbyt pięknie, ale ostatnio narzekałam, że mi tego brakowało. Byłaś głupia Mel, nie wiedziałaś co mówiłaś, a teraz masz i cierp.
- To absurdalne. To nie bierze się z powietrza, a ja jestem tego w pełni świadoma. Swojego wieku też. - odpowiedziałam, próbując maskować irytację, która coraz bardziej buzowała w moich żyłach.
- My z tatą też długo nie czekaliśmy, chyba nie chcesz zachowywać się tak samo. - powiedziała Marta, a ja spojrzałam na nią zaskoczonym wzrokiem.
- Nie myślałam o tym w ten sposób, ale w tym momencie o nic nie musicie się martwić. Twoje słowa podziałały na mnie jak najlepsza ewentualna antykoncepcja. - rzuciłam i wyszłam z pomieszczenia.


*****

Spakowałam torbę i nadal z podniesionym poziomem irytacji wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że prawdopodobnie zachowuje się jakbym miała rozchwianie emocjonalne i to w zaawansowanym stadium, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Generalnie wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Jak nikt nie marudził i nie prawił mi absurdalnych kazań na absurdalne tematy, to narzekałam, ze jest jakoś tak zbyt spokojnie, teraz, kiedy wszystko wróciło do "normy" narzekałam, że tak się stało. Sama z sobą nie mogłam dojść do ładu. Nie wiedziałam dlaczego aż tak mnie to ruszyło. Może dlatego, że do tej pory nawet nie przyszło mi to do głowy, a nie lubiłam kiedy ktoś pouczał mnie od razu, zanim jeszcze podjęłam jakiekolwiek działania w jakimś kierunku.
- Wychodzę! - krzyknęłam otwierając drzwi wejściowe. - Na pewno nie jedziecie z nami? - zapytałam, zakładając buty i patrząc w stronę rodzinki, która rozsiadła się na kanapie.
- Jedź i baw się dobrze.- mama posłała mi uśmiech, oplatając palcami kubek z herbatą. W duchu westchnęłam kilka razy głośno. Oczywiście, taktyka na "nic nie zaszło".
- Nie musicie wchodzić do wody, tam jest o wiele więcej atrakcji. Na przykład sauna, spa, jakaś miła kawiarnia, groty solne, masaże, kąpiele i takie sprawy, a dla panów kręgielnia, kino, bilard i raczej też nie będą się nudzić. - przekonywałam ich mimo, że wiedziałam, że bez nich Ney znowu zachowywałby się normalnie. Chwila ciszy i przeciąg w drzwiach uświadomiły mi, że powinnam już wychodzić, więc ponagliłam ich teatralnie szeleszcząc kluczami, które chowałam do torebki.
- W sumie za chwilę wyjeżdżamy, chyba nie chcesz siedzieć w domu? - mój tata podniósł się z miejsca, a jego żona po chwili namysłu również.
- To jedziemy z wami, Alex chodź i odłóż wreszcie tego pada na miłość Boską! - krzyknęła kobieta, gestykulując w stronę syna. Ten mamrocząc pod nosem zostawił posłusznie, lecz niechętnie przedłużenie swojej ręki na stole i pomaszerował po swoje buty.
- Super, a John? - uśmiechnęłam się, ponieważ osiągnęłam cel. Bardzo chciałam spotkać się z Raf i małym, spędzić jakoś ciekawie czas, ale z drugiej strony zjadłyby mnie wyrzuty sumienia, gdybym wiedziała, że w tym czasie rodzice z Młodym siedzą w domu i się nudzą, tym bardziej, że jutro wracają do Polski i nie wiem, kiedy następnym razem ich zobaczę. Cieszyłam się, że udało mi się pogodzić te dwie sprawy.
- Zostaw Johna w spokoju, on przyjedzie później. - mama mrugnęła do mnie tajemniczo okiem, a ja poczułam w kościach, że szykuje się coś niedobrego. Takie zachowanie ich wszystkich nie mogło przecież przynieść nic normalnego i nie trzeba było być Sherlockiem, żeby się tego domyślić. Postanowiłam jednak zdać się na przewrotny los, nie drążyć tematu i kolejny raz dać się zaskoczyć. Wyszłam przed dom, gdzie czekał już Brazylijczyk razem z resztą rodzinki w swoim dużym samochodzie. O tym nie pomyślałam. Moi rodzice + Neymar + jego syn + ja i Rafaella, tu czytaj dwie przypadkowe ofiary masakry, to nie mogło skończyć się chociażby przyzwoicie. Mimo sprecyzowanych i w pełni racjonalnych obaw, pomachałam do nich z uśmiechem, a oni jakby nigdy nic, odmachali. Obawy o atmosferę w pojeździe nie były jedynymi jakie posiadałam. Co więcej, bałam się, że dostanę zeza rozbieżnego! Stojąc i nerwowo starając się kontrolować sytuację w przedpokoju i jednocześnie w samochodzie zaparkowanym na podjeździe, było wysokie prawdopodobieństwo, że tak skończę. Tak stać się nie mogło, przecież nikt by mnie wtedy nie chciał! Straciłabym cały swój urok, a to, co teraz było uznawane za słodkie i urocze, byłoby przyjmowane za zwykłe dziwactwo (którym tak na marginesie było, ale po co wyprowadzać ludzi z błędu, skoro na siłę chcą zrobić z ciebie wspaniałego człowieka. No każdy by uległ, nie mówicie, że nie). Od trwałego oszpecenia i permanentnej depresji uratował mnie Alex, który wreszcie najpowolniejszym na świcie krokiem wyszedł z domu. Szedł tak powoli, że z każdym jego krokiem mogłam zamordować go wzrokiem kolejne 50 razy. Kiedy wszyscy załadowaliśmy się do wygodnego, białego audi, oraz przywitaliśmy i przedstawiliśmy z rodziną Brazylijczyka, zapanowała cisza, którą przerywał jedynie mały, który wesoło wykrzykiwał na przemian wszystkie nasze imiona. Był widocznie zachwycony ilością osób, która go otaczała. Siedząc z przodu, włączyłam cicho radio, żeby nieco rozluźnić atmosferę. Nie żeby ktoś pałał do kogoś niechęcią, po prostu nie bardzo było wiadomo o czym rozmawiać, tym bardziej, że moim rodzicom trochę się już zapomniało języka, a mój brat mówił jakimiś "łamańcami". W sumie i tak ma szczęście, że dobra Bozia obdarzyła go talentem lingwistycznym, bo i tak jak na swój wiek, to komunikacja z nim jest na niezłym poziomie. Na miejsce jechaliśmy około pół godziny i tym razem to na mnie spadł obowiązek duszy towarzystwa, która podtrzymuje jakąkolwiek rozmowę. Jak wielka była moja ulga, kiedy wreszcie otworzyłam drzwi i wysiadłam. Uwierzcie mi na słowo, że omal nie pocałowałam chodnika, z wdzięczności, że to już koniec tej męki. Takim oto wesołym krokiem udaliśmy się wszyscy do środka. Mój tata z Alexem skusili się na jakieś kino akcji 5D i kręgle, mama na zabiegi kosmetyczne w spa, które zafundował jej mąż, w końcu jak szaleć to szaleć, a nasza czwórka wybrała odkryty basen z niezliczoną ilością rur, zjeżdżalni, brodzików, jacuzzi i wygodnych, cieplutkich leżaków. Właśnie w takim luksusie się rozłożyliśmy, w jednym z kątów basenu. Tu było jak w raju, słońce, palmy, drinki z wymyślnych kombinacji w zachęcających kolorach i jak to podsumowała Rafaella - świetne widoki. W pełni się z nią zgadzałam.
- Cześć wam! Punktualni jak zwykle. - usłyszałam za plecami znajomy śmiech. Przede mną stał Marc Bartra we własnej osobie.
- Cześć, co ty tu robisz? - uściskałam go przyjaźnie, obdarzając szczerym uśmiechem.
- Wy, gołąbeczki pewnie zajmiecie się sobą, a ja stwierdziłem, że dotrzymam wtedy Raf towarzystwa. - uśmiechnął się rozbrajająco w stronę siostry Brazylijczyka, na co tamta lekko się zaróżowiła. Ohohoo coś tu się chyba kroi, ale nie chcąc być wścibska, usunęłam się w kąt jedynie z głupawym uśmiechem przyklejonym do ust.
- Wszystko załatwione, możemy tu dzisiaj siedzieć ile tylko chcemy. - piłkarz wrócił zadowolony, chowając portfel do tylnej kieszeni spodni. - O, stary nareszcie się zjawiłeś! - zaśmiał się na widok kumpla i serdecznie się z nim przywitał.
- To samo miałem powiedzieć. - tamten również się roześmiał i w ogóle wszyscy się śmialiśmy i nikt nie wiedział tak naprawdę z czego. Po tej niewytłumaczonej niczym "głupawce", która prawdopodobnie była spowodowana wcześniejszym nadmiarem spięcia i stresu, wszyscy rozebrali się do kostiumów i wreszcie wyglądaliśmy jak ludzie. Płeć brzydsza od razu pobiegła do basenu, popisując się jeden przez drugiego. Ja z Rafaellą usiadłyśmy na leżakach i obserwowałyśmy show. Dwa pseudo samce alfa, wykonują nadzwyczaj dziwny i nietypowy taniec godowy, tylko dlaczego ze sobą? Nic lepszego na tym kanale nie grali. Nieświadomy tego jak w tym momencie wygląda jego ojciec, Davi Luca pluskał się w najlepsze w brodziku, który był zaledwie dwa kroki od naszych miejscówek. Postanowiłyśmy się zrelaksować i najzwyczajniej w świecie poleżeć na słońcu brzuchami do góry, może nawet złapać trochę opalenizny, co w moim przypadku było raczej niemożliwe. Moja skóra nie tolerowała w swoim słowniku słowa "opalenizna", ono po prostu tam nie istniało. Figurowało za to "poparzenie", tylko kwestia sporna, którego stopnia.
- Słyszałam, że mój święty braciszek znowu ostatnio coś nabroił. - zaczęła dziewczyna, a ja zaskoczona uchyliłam powiekę, żeby na nią spojrzeć. Nietrudno było się niestety o tym dowiedzieć, ponieważ zdjęcia z ostatniej "sesji" obiegły cały internetowy świat. Wątpiłam, że wie o tym akurat od Neymara.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę. - powiedziałam ostrożnie, aby jej nie urazić. Nie chciałam rozgrzebywać tego tematu, tym bardziej, że dopiero całkiem niedawno udało się go zakończyć. To tak jak rozdrapywanie dopiero co zasklepionych ran, po prostu przez własną lub czyjąś ciekawość zwiększasz długość procesu gojenia i ryzykujesz trwałą bliznę. Nie warto.
- Rozmawiałam z nim po tym wszystkim. Często wtedy do niego dzwoniłam, bo nie mogłam przyjechać, a chcieliśmy wszyscy wiedzieć jak się czuje. - dziewczyna widocznie nie zrozumiała aluzji, ponieważ ciągnęła dalej. Nie mogłam jej zignorować, udawać, że nie usłyszałam, ponieważ logicznie było to niemożliwe.Westchnęłam cicho sama zastanawiając się jeszcze raz nad całą tą sytuacją.- Wiesz, znałam Brunę, ona raczej nigdy się tak nie zachowywała, nie posądzałabym ją o coś takiego. - dodała, a ja poczułam jak narasta mi wielka gula w gardle. Poczułam się zaszczuta, kiedy zaczęłam uświadamiać sobie pewne rzeczy.
- Nie mam do niej o to żalu. - odpowiedziałam zaskoczona własnymi słowami. Zupełnie jakby język mówił co chciał, a ja byłabym jedynie słuchaczem, który słyszy już ostateczną wersję wypowiedzi. - W końcu była z Neyem tyle czasu nie bez powodu. Pewnie czuła się okropnie, bo jak ty czy ja byśmy się czuły, gdyby nagle pojawiła się jakaś zupełnie obca dziewczyna, uosobienie kopciuszka i nasz chłopak zostawiłby nas, żeby być z tą drugą? Nie da się tego opisać. Nie poznałam jej ze zbyt dobrej strony, ale ciężko o to było, skoro ma pełne prawo do tego, żeby mnie nie znosić i swobodnie z niego korzysta. Ona też wbrew pozorom ma uczucia i zdaje sobie sprawę jak bardzo chce go odzyskać. - dokończyłam, a podczas mówienia właściwie dopiero zdałam sobie sprawę z wypowiadanych przeze mnie słów. O dziwo mówiłam od rzeczy, chociaż nigdy w ten sposób o tym nie myślałam. Może po prostu nie docierało do mnie, że tak też może być. Cały mój altruizm tak naprawdę był fałszywy i jak przychodziło co do czego, to ciężko było mi zauważyć uczucia drugiej osoby. Normalną reakcją jest, że nie lubi się kogoś, kto stanowi dla ciebie konkurencję. Ale bądźmy szczerzy, jaką ja, Mel Henderson, byłam dla Bruny konkurencją? Byłam kimś z przypadku, kto również przypadkiem wyeliminował ją z jej własnej bajki i to bolało najbardziej. Niepozorna, szybka strata, która bolała dopiero po pewnym czasie. Wiedziałam, że trzeba być cyborgiem, żeby taka sprawa cię nie ruszała. A ona z pewnością nim nie była. Absolutnie nie chciałam zostawić Neya, tylko dlatego, że było mi jej szkoda, bo tak się nie postępuję, jeśli darzy się kogoś uczuciem, ale najzwyczajniej w świecie starałam się ją zrozumieć i nie mieć do niej żalu chociażby o ostatni wyskok ich obojga. Nie godziłam się na zdrady, jednak to była wyjątkowa sytuacja, która nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Mimo całej jej przykrej wyjątkowości, liczyłam po cichu na to, że się już nie powtórzy.
- To wyjątkowe co mówisz i teraz jestem pewna, ze mój brat wiedział co robi, walcząc o ciebie, mimo tego, że przez pewien czas traktowałaś go gorzej niż trędowatego. - Rafaella siedziała wyprostowana na swoim leżaku, wpatrując się we mnie uważnie. - Nie myśl tak o sobie, jesteś tak samo wartościowym człowiekiem jak ona. Miłość nie wybiera, a w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Niestety każda wojna niesie za sobą ofiary.
- To okrutne, ale prawdziwe. - skwitowałam krótko, ponieważ za naszymi plecami wyrosły sylwetki piłkarzy.
- Co to za smętne miny? Tak być nie może! - rzucił Brazylijczyk rozbawionym tonem. Chwilę potem poczułam jak silne dłonie chwytają mnie za ramiona i ciągną w górę. Marc, którego już wyraźnie widziałam z diabelnym wyrazem twarzy złapał mnie za nogi i tak zawisłam w powietrzu niczym bezwładny hamak.
- Nie ważcie się. - rzuciłam ostrym tonem, przypuszczając co chcą ze mną zrobić. W odpowiedzi dostałam jedynie salwę śmiechu, co raczej nie sprawiło, że poczułam się spokojniejsza. Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, kilka sekund później wylądowałam z głośnym pluskiem w wodzie. Wynurzyłam się, nabierając powietrza i przeczesując palcami mokre włosy, opadające mi na twarz. Wbrew temu co widzicie na filmach, wcale to nie wygląda seksownie, ponętnie, czy jak tam to nazywają. Co jest czarującego w osobie, której przed chwilą mało mózg nie pękł, kostium nie spadł, a na twarzy ma stado wodorostów zamiast włosów, pomijając już to że nie są tam gdzie powinny? Widać faceci naprawdę są z Marsa, bo chyba im się to podoba. Może na Marsie jest taka moda? Może tam dziewczyny mają włosy zaczesane na twarz? Jeśli chodzą w skąpych kostiumach kąpielowych, zapewne męskiej części Marsjan to wszystko rekompensuje. Moje międzygalaktyczne przemyślenia przerwał drugi plusk, a raczej fala tsunami, która ponownie, hojnie obdarowała mnie zimnym prysznicem. Tym pluskiem był nie kto inny, tylko Rafaella. - Zapłacicie za to. - wysyczałam przez zęby, widząc jak barcelońscy piłkarze zwijają się ze śmiechu na brzegu. Spojrzałam na dziewczynę, której para szła uszami. - Chodź, teraz my się zabawimy, a oni niech siedzą w brodziku z Davim. - rzuciłam i zanim tamci zdążyli zaprotestować, obydwie zgodnie odpłynęłyśmy. Bawiłyśmy się świetnie, a nasze piski na nienormalnej wielkości krętych zjeżdżalniach, było chyba słychać w całym ośrodku.
- Patrz na nich, jakie mają miny. - zaśmiewała się siostra Brazylijczyka.
- Takie mają smutne mordki, bo siedząc w brodziku, nie wyglądają zbytnio atrakcyjnie i żadne laski się do nich nie kleją. - pokiwałam głową obserwując dwóch nieszczęśliwych piłkarzy i jednego przeszczęśliwego blond aniołka, który na przemian chlapał ich wodą. Zapewne każdego, żeby im nie było smutno, jakie to kochane dziecko. - Pójdę zobaczyć jak sobie radzą. - posłałam jej uśmiech i skierowałam się w kierunku naszych leżaków. - Marc, jesteś rozgrzeszony. Leć, Raf na ciebie czeka koło baru. - nie zdążyłam dokończyć mówić, kiedy on już był w połowie drogi do wyznaczonego celu. Popatrzyłam na piłkarza, który leżał w wodzie i bawił się z synem. - No cześć przystojniaku. Może nie jestem najlepszą partią w tej świątyni negliżu, ale jak dla mnie wyglądasz naprawdę uroczo. - poruszałam zabawnie brwiami, siadając obok nich. Neymar zadarł głowę do góry i utkwił we mnie wzrok.
- Jesteś idealna, właśnie na ciebie czekałem.






Iiiii jest nareszcie kolejny :) Ciężko powiedzieć mi coś na temat fabuły bo jest jakaś taka średniawa i osobiście nie jestem z niej zadowolona, ale to jak zwykle, więc nie sugerujcie się moimi odczuciami. Cóż miało być trochę inaczej, ale niestety mam jakieś zaburzenia proporcji i to, co sobie wymyślę, musiałoby zająć naprawdę dużo dużo miejsca, także rozciągnę to na dwa odcinki :)
Oczywiście wszelkie osądy pozostawiam Wam i z góry przepraszam za ewentualne literówki, bo jest późno, a i klawiatura mi momentami niedomaga i zjada pojedyncze literki :*
Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze, bo ostatnimi czasy są jedną z niewielu przyczyn, z powodu których na mojej twarzy gości szczery uśmiech :* Cieszę się, że ze mną jesteście, czytacie, że Wam się podoba (chyba), że piszecie i dzielicie się ze mną swoją twórczością :)
Chciałabym nie musieć kazać Wam tyle czekać na kolejne odcinki, bo serce mi się kraja jak czytam, że nie możecie się doczekać, a ja siedzę przywalona lekcjami po sam czubek moich puchatych włosów i nie mam czasu napisać nawet kilku zdań :( Teraz na jakiś czas powinny mi się skończyć matury, więc postaram się jakoś to usprawnić. :) W tym tygodniu pisałam ostatnią, rozszerzony niemiecki - tak wiem, jestem dziwna, ale normalny rodzi się podobno każdy także.. :)
Cóż powyższe zdanie nieważne, mam nadzieję, że mimo wszystko znajdziecie coś fajnego, miłego i przyjemnego w powyższym rozdziale i do napisania niedługo :*

<3

wtorek, 6 stycznia 2015

22. Cieszę się, że tak mówisz i Bóg ci w dzieciach wynagrodzi, jeśli naprawdę tak uważasz.

Sekundy zamieniały się w godziny. Godziny w dni. Dni w miesiące. Miesiące w lata. A lata w całe wieki. Stałam i czekałam na to, co zrobi Neymar. Czułam jak serce dudni w mojej piersi chcąc wyrwać się na zewnątrz. Patrzyłam w jego oczy z pewną śmiałością, nie czułam potrzeby odwracania wzroku, mimo iż to on był teraz w lepszym położeniu. Wiedziałam, że jestem bezpieczna. W końcu nie jest potworem, nie uderzyłby dziewczyny. W dodatku swojej. Jednak miałam nieodparte wrażenie, że Leo to już całkiem inna sprawa. Byli najlepszymi przyjaciółmi, ale sami wiecie jaka to ta przyjaźń między chłopakami bywa. Nieobliczalna jednymi słowy.
- Mel odejdź, ja z nim pogadam. - usłyszałam głos za swoimi plecami i mimowolnie się uśmiechnęłam. Czy oni wszyscy są tacy niedomyślni? Niby dlaczego teraz niczym lew prężyłam swoją zgrabną pierś przed Brazylijczykiem? Nie, nie z próżności. Po to, żeby się nie pozabijali. Tak właśnie wyglądałaby rozmowa i dyplomacja w ich wydaniu. Mogę założyć się o wszystko co mam, włącznie z Johnem w pakiecie. Mimo, że po słowach piłkarza bardzo mnie kusiło, żeby się odsunąć, zostawić im wolne pole do popisu, a później powiedzieć jedynie "A nie mówiłam?", wcale tego nie zrobiłam. Stałam twardo na ziemi, obserwując Neymara, który nadal z zaciśniętymi pięściami i rozdętymi z wściekłości nozdrzami, wpatrywał się w Messiego. Muszę się przyznać przed wami i przed samą sobą, że z każdym momentem, powoli zaczynałam wątpić w mój, mogłoby się wydawać, genialny plan. Kiedy nadzieja powoli zaczynała opuszczać moje ciało, stało się coś, czego mimo wszystko się nie spodziewałam. Brazylijczyk westchnął głośno i usiadł na schodach prowadzących na werandę. Ukrył twarz w dłoniach, a żadne z nas nawet nie próbowało się odezwać. Wyglądał bezbronnie i żałośnie. Zupełnie jakby sytuacja, która miała miejsce przed chwilą, w ogóle się nie wydarzyła. Popatrzyłam na Argentyńczyka, który z lekko zbolałym wyrazem twarzy przyglądał się przyjacielowi. Jeszcze przed minutą na usta cisnęło mi się mnóstwo prawdopodobnie przykrych, ale prawdziwych słów, które bez wahania zamierzałam posłać w stronę chłopaka, lecz teraz żadne słowa nie wydawały się być dobre. Pierwszy raz chyba mi ich tak naprawdę brakowało. Z jednej strony Ney zachował się jak skończona świnia i powinnam zakomunikować mu, że nie chcę go więcej widzieć oraz bardzo szybko zakończyć tą znajomość. Jednak z drugiej ja też nie byłam święta. Może nie posunęłam się tak daleko jak on, ale przecież to mnie w żaden sposób nie usprawiedliwia. Liczy się sam fakt i jakaś tam idea, a nie natężenie i licytacja, kto zawinił bardziej. Posłałam Leo wymowne spojrzenie, na co on oddalił się, jedynie przesyłając mi bezdźwięczny komunikat o treści "Jestem w pobliżu". Opadłam ciężko obok chłopaka, nie odzywając się ani słowem. Nie wiem właściwie na co czekałam. Na "przepraszam", czy na to, że zacznie krzyczeć? Po prostu siedziałam ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przede mną.
- Wiedziałam, że mnie nie uderzysz. - powiedziałam, postanawiając przerwać milczenie. Nienawidziłam krępującej ciszy, tym bardziej, jeśli trwała zbyt długo. Ney podniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Słusznie, nigdy bym tego nie zrobił. W końcu to nie na ciebie podniosłem rękę. - odpowiedział względnie spokojnym tonem. Temat wydawał się kończyć tak szybko jak się zaczął, więc musiałam coś z tym zrobić.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - wyrzuciłam z siebie kolejne, krótkie zdanie. Może nie był to szczyt mojej elokwencji, ale w tej sytuacji nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Sytuacja, w której się znalazłam była dla mnie dziwna i nierealna. W odpowiedzi usłyszałam kolejne, głośne westchnięcie. W normalnej sytuacji już bym się pewnie zirytowała, ale jak już wspominałam, to nie była normalna sytuacja. Więc czekałam. Czekałam na słowa, które podświadomie chciałam usłyszeć. Słowa, które zadziałałyby jak magiczne zaklęcie, które zmaże wszystkie nasze winy i przywróci dawny ład. Mimowolnie odwróciłam wzrok w stronę bawiącej się rodziny. Niczego nieświadomi, lekko pijani, beztrosko spędzali ze sobą czas. Idealny obrazek, którego nigdy nie widziałam. Odkąd tylko pamiętam zawsze było jakoś sztywno, zawsze dało się wyczuć jakiś dystans, przymus i obowiązek w odsiedzeniu kilku godzin w swoim towarzystwie. Jednak nie dziś. Barcelona zadziałała na nich wszystkich jak dobry narkotyk. Śmieli się, wygłupiali, nie poznawałam własnej rodziny. Była to jednak jedna z najprzyjemniejszych zmian jakich w życiu doświadczyłam. Miałam tylko nadzieję, że tak już zostanie na zawsze. Ja, John, rodzice, Alex i Duma Katalonii. Jedna wielka, pokręcona rodzina. Chrząknięcie Neymara, jednak przywołało mnie do rzeczywistości.
- Nie mam dla siebie dobrego wytłumaczenia. - odpowiedział, bawiąc się swoimi palcami. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, chociaż nie była dla mnie absolutnie satysfakcjonująca. Po prostu nie wnosiła niczego nowego do naszej rozmowy.
- Żadnego? - zapytałam z nutą nadziei w głosie, którą widocznie wyczuł chłopak, ponieważ spojrzał na mnie z zaskoczonym wyrazem twarzy. Niechcący zabrzmiałam tak, jakbym szukała byle jakiego pretekstu, żeby mu wybaczyć. Nie chcąc kłamać przed samą sobą, tak chyba właśnie było. Jedyne co mogło sprawić, że nie będę chciała go już znać, to moment, w którym poddałby się bez walki.
- Żadnego, które nie brzmiałoby niedorzecznie. - odpowiedział i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi tęczówkami, a ja ponownie poczułam jak coś we mnie mięknie. Brawo Mel, tyle zostało z twojej twardości i hardości. Zamiast słodkiej pochwały od sumienia, dostaniesz kopniaka od kompromitacji.
- Pozwól, że to ja ocenię czy jest niedorzeczne, czy prawdopodobne. - odpowiedziałam stanowczym tonem, a przynajmniej tak mi się wydawało, że był stanowczy.
- Pamiętam to wszystko jak przez mgłę. - zaczął ostrożnie, a ja powstrzymałam prychnięcie. Na usta cisnęło mi się mnóstwo uszczypliwych komentarzy, jednak wbijając sobie w dłoń paznokcie, siedziałam cicho. W końcu sama kazałam mu mówić. Co by to nie było. Zamiast złośliwości, skinęłam delikatnie głową, dając mu tym samym znak, żeby kontynuował. - Pewnie myślisz, że piłem tyle, że nic nie pamiętam - dodał, a mina mi nieco zrzedła. Jakim cudem w tak krótkim czasie, tak dobrze mnie poznał? To niebezpieczne, jeśli wie co zawsze mam na myśli. Zabiera mi to resztki mojej ukochanej tajemniczości, w zamian dając nudną przewidywalność. - Nie wypiłem ani kropli alkoholu. Wiem, że sugerując, że byłem trzeźwy, nie poprawiam swojej sytuacji, ale nie do końca tak było. Jak pewnie pamiętasz, byłem po poważnej kontuzji i ciężko było mi funkcjonować bez znieczulenia. Alkohol przy ilości przeciwbólowych prochów, jaką codziennie musiałem w siebie wsypywać mogę porównać do szklanki mleka na lepszy sen. Jest to tak niedorzeczne tłumaczenie, że nie oczekuję od ciebie żadnego zrozumienia. - powiedział, a ja starałam się przetrawić jego słowa, nadać im odpowiednią wagę, po prostu w nie uwierzyć. Rzeczywiście brzmiały jak marna, standardowa wymówka, jednak było coś co nadawało jej wiarygodności. Sama byłam kiedyś w szpitalu, po wypadku na boisku. Składali mi nogę, a końska dawka znieczulenia zrobiła ze mnie ujarane warzywko. Śmiałam się zamiast płakać, majaczyłam, nie rozpoznawałam ludzi. To musiał być naprawdę przykry widok dla moich rodziców. Wnioskuje tak, ponieważ po tym incydencie mama zabroniła mi grać w piłkę, a tata bezapelacyjnie ją poparł. Po części rozumiałam ich strach o moje kończyny, ale z drugiej strony miotała mną wściekłość i rozżalenie. Będąc młodsza, nie mogłam pojąć dlaczego zabraniają mi tak pożytecznego i oryginalnego jak dla dziewczynki hobby. Uznałam ich wtedy za starych, zgorzkniałych, klasycystycznych wapniaków, którzy uważają, że dziewczynki powinny tylko bawić się lalkami i chodzić ubrane na różowo. Brnąc w ten pogląd, byłam jedną, wielką porażką wychowawczą. Tak czy inaczej, ja też świetnie pamiętam jak się wtedy czułam. Byłam w dziwnym transie, czułam się prawie jak opętana, jakby prochy mną sterowały, a ja się tylko przyglądałam. To wspomnienie sprawiło, że byłam w stanie uwierzyć w wersje chłopaka.
- Mam rozumieć, że kiedy mnie zdradziłeś, niezbyt dokładnie wiedziałeś co robisz? - zapytałam unosząc brwi do góry.
- Wiem jak to brzmi.. - zaczął znowu, ale przerwałam mu zamaszystym ruchem dłoni, który przeciął powietrze.
- Zadałam ci jedno, proste pytanie i oczekuję równie prostej odpowiedzi. - utkwiłam spojrzenie w jego twarzy, szukając jakichkolwiek oznak zawahania.
- Zupełnie nie wiedziałem co robię. Nie obraź się za porównanie, ale muszę ci się przyznać, że wydawało mi się momentami, że to ty. - odpowiedział, a ja czułam jak zielenieje. Nie, nie czerwienie się. Zielenieje.
- Bruna jest naprawdę ładna, nie mam powodu, żeby się obrażać. - odpowiedziałam sztywno, zgniatając kostki. Wiedziałam, że teraz moja kolej na wyjaśnienia. Do tej pory zachowywałam się jak zły gliniarz, mimo że sama dałam ciała. Kto normalny całuje się z najlepszym kumplem swojego chłopaka?! A jednak.
- Mel, tęskniłem za tobą i tęsknię cały czas. - Brazylijczyk dotknął mojej dłoni, a po moim ciele przetruchtały przyjemne dreszcze. Nie zabrałam ręki, ponieważ gdzieś w głębi swojej udręczonej ostatnimi czasy duszy, czekałam aż wykona jakiś czuły gest w moją stronę.
- Wiem, bo czuje się dokładnie tak samo. Nawet teraz, siedzisz obok, a ja czuję jakbyś był za jakąś cholerną ścianą przez, którą nie mogę się przebić. Kto ją między nami postawił? - głos lekko mi się łamał, czułam jak łzy czają się w kącikach moich oczu, jednak zaciskałam powieki, nie pozwalając im się uwolnić. Czułam się żałośnie i że to co mówię jest żałosne, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wyglądało to zapewne jak jakaś łzawa telenowela z marnymi, "patetycznymi" tekstami, ale co mogłam poradzić, w Hiszpanii całe życie toczyło się jak serialowy tasiemiec. Teraz moje również.
- Znalazłoby się kilka osób. - powiedział chłopak wywracając oczami, a ja zorientowałam się (na szczęście od razu, co mi się często nie zdarza), że ma na myśli Leo.
- Czuje się podle. - tym razem to ja zaczęłam wylewać z siebie wszelkie żale. - Wiem, że nie powinniśmy, ale uwierz, że to nie była jego wina.
- Zmusiłaś go do tego? - zapytał z lekką kpiną w głosie piłkarz. "Nie musiałam" zadudniło mi w głowie, ale byłabym najgłupszą istotą na ziemi, gdybym pozwoliła tym słowom wypłynąć z moich ust.
- Do niczego go nie zmuszałam ani on mnie nie zmuszał. Widzisz, to dość długa historia, jej większą część już poznałeś kilka dni temu, kiedy wróciłeś. Jednym z jej rozdziałów jest ten, jak to nieco podniesiona na duchu przez moją przyjaciółkę butelkę wybrałam się na samotne zwiedzanie Barcelony. Messi razem z Bartrą przytaszczyli mnie wtedy bezpiecznie do hotelu, a później długo rozmawialiśmy. O tobie też, głownie o tobie i o tym co się stało. To ja go pocałowałam i przysięgam na wszystkie świętości, że się ode mnie odsunął. - wpadłam w słowotok, który ciężko było mi powstrzymać. Posunęłam się w końcu do brutalnego, lecz skutecznego ugryzienia się w język, co w końcu mnie zatrzymało. Mówiłam i mówiłam, nie kontrolując czy pogarszam, czy poprawiam sytuację. Po prostu mówiłam.
- Przykro mi, że doprowadziłem cię do takiego stanu. - chłopak potarł twarz dłońmi, a ja pożerana przez wyrzuty sumienia, zmierzyłam wzrokiem jego sylwetkę od stóp do głów.
- Wierzę, że nie chciałeś. Zrób dla mnie jedno. - zasugerowałam ostrożnie dobierając słowa. - Pogódź się z Leo i zapomnijmy o tym wszystkim. Uznajmy, że twojej zdrady nigdy nie było, a moich ust nie próbował żaden inny piłkarz oprócz ciebie. - uniosłam delikatnie kąciki ust, wyginając je w coś podobnego do uśmiechu. Przez chwilę panowała cisza, a ja wiedziałam, że Ney rozważa w głowie moją propozycję. Poniekąd była ona korzystna dla nas obojga, a nawet trojga.
- To dziecinne. - powiedział, a ja czułam jak serce mi zamarło. - To wszystko nie powinno się wydarzyć. Masz rację, spróbujemy o tym zapomnieć, to chyba najlepsze, co możemy zrobić. - sparaliżowane jeszcze przed chwilą serce, teraz tańczyło makarenę, a ja nie mogąc się powstrzymać, rzuciłam się Brazylijczykowi na szyję. W odpowiedzi usłyszałam jedynie śmiech i czule oplatające mnie silne ramiona. Ta sytuacja i rozmowa były niedorzeczne, jednak efekt wynagradzał każdą ułomność wypowiedzianego przeze mnie słowa.
- Rozumiem, że to ma oznaczać koniec wojny? - zapytałam zadziornie, przekrzywiając lekko głowę.
- Sama zgadnij. - po tych słowach wylądowałam w ramionach chłopaka, tym razem przytulając jego wargi. Czułam jak w moim brzuchu właśnie eksplodowała przesyłka pełna motyli z ADHD. Jedyne, właściwe uczucie, którego przez ostatni czas mi brakowało. Nie dało się go zastąpić.
- Pogodzisz się z Leo. - wyszeptałam po dłuższej chwili. Nie odpowiedział mi, jednak w żaden inny sposób nie odczułam jego sprzeciwu. Przytaknął powoli i podniósł się do pozycji pionowej, wyciągając dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją bez zastanowienia, czując jak momentalnie się prostuję. Ścisnęłam jego palce, dodając mu otuchy. W końcu zachował się jak burak, trochę mu się nie dziwię, że się stresował.
Argentyńczyk rozmawiał z Xavim, popijając nieznaną mi miksturę z plastikowego kubeczka. Kiedy byliśmy już blisko, pchnęłam Neya w stronę tamtej dwójki, tak aby go zauważyli. Wiedziałam, że jest tak samo odważny jak ja, więc to było naprawdę konieczne, żeby udaremnić mu ucieczkę. Oparłam się o chłodną ścianę domu i przyglądałam całej scenie z założonymi na piersiach rękami. Napotkałam na sobie zaskoczony wzrok Messiego i uśmiechnęłam się do niego, unosząc kciuki do góry. Po kilku minutach na własne, małe, ciemne oczy mogłam zobaczyć jak przyjaciele zamykają się nawzajem w niedźwiedzim uścisku. Bynajmniej nie morderczym. Sielanka nie trwała długo, ponieważ powietrze przeszył głośny krzyk, który poderwał mnie w stan gotowości.
- Pali się! Pali się! - rozejrzałam się w popłochu i zobaczyłam jeden z wielkich krzaków przy płocie, który płonął swobodnym ogniem. Jako jedna z niewielu, która zachowała jeszcze skłonności do szybkiego reagowania, pobiegłam za róg domu po węża ogrodowego, którego John kupił zamiast spryskiwaczy do trawnika. Uparł się, że chce mieć osobisty wkład w jego utrzymanie. Cóż, jak na razie powiem tyle, ma szczęście, że od czasu do czasu pada, bo w innym przypadku, już by go ususzył. Odkręciłam wodę, zwiększając ciśnienie prawie do oporu i nie patrząc na to ile osób po drodze obleje, skierowałam strumień wody na płonący krzak. Płomienie z bezczelną śmiałością lizały już drewniane panele naszego ogrodzenia, jednak szybka akcja gaśnicza, którą przeprowadziła dzielna i niebywale skromna strażak Melisa Henderson, uratowała resztki terenów zielonych i drewnianych przed domem. Nie przypuszczałam, że tryskająca woda, ma aż taką moc i wymaga takiego pokładu siły, której zresztą nie posiadałam. Nagle poczułam jak narzędzie masowej zagłady, które właśnie trzymałam w dłoniach, staje się nieco lżejsze. Za mną stał Leo, który próbował usilnie okiełznać nasze ogrodowe zwierzątko. Kiedy zobaczył, że na niego patrzę, wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Ney i Xavi pobiegli szukać zaworu. - roześmiałam się, widząc jak niekontrolowana woda co chwile szaleje na czyimś ciele. Takiego otrzeźwienia się chyba nie spodziewali. Po chwili mordercza walka ustała, a ludzie dysząc ciężko, otrzepywali się z wody.
- Nie ma za co! - krzyknęłam rozbawiona tym widokiem. Zza zakrętu wybiegli piłkarze również zwijając się ze śmiechu na widok przemoczonych kolegów.
- Co tu się właściwie stało? - zapytał Messi, odrzucając od siebie węża, a oczy wszystkich zwróciły się na Johna. On zawzięcie deptał skrawek trawnika udając, że dogasza pożar. Było dla mnie jasne, że to jego robota.
- Johny chciał się pochwalić pochodnią, którą kupił w komplecie z grillem. - odezwał się mój tata błogim tonem, który wskazywał na to, że widocznie dobrze się bawili.
- Tobie to chyba powinnam w ogóle zabronić bawienia się ogniem. - zacisnęłam usta, starając się nie śmiać. Z jednej strony bawiła mnie trochę nieszkodliwa niedojrzałość mojego chrzestnego, z drugiej jednak bałam się, że moi rodzice, a właściwie moja mama ma nieco inne poczucie humoru. Odnalazłam ją wzrokiem i widząc jak się śmieje, wycierając włosy ręcznikiem, kamień spadł mi z serca, po raz kolejny tego wieczora.
- Koniec imprezy, wszyscy po ręczniki! - mężczyzna klasnął w dłonie, po czym wieszając się na swoim bracie, udał się do domu. Przeuroczy obrazek.
- Mel, my chyba będziemy się zbierać powoli, bo mało kto się trzyma w przyzwoitym stanie. Wiesz, zmęczenie po treningu bierze górę. - powiedział Xavi filozoficznym tonem, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Taaaak to zmęczenie rzuca was na kolana. - zamachałam znacząco brwiami i poszłam razem z nimi za resztą towarzystwa. Pożegnałam piłkarzy i trenera w imieniu swoim i Johna, który gdzieś się zawieruszył, po czym zamknęłam drzwi na zamek i powlokłam się na górę do swojego pokoju. Padłam twarzą w poduszki i nie wykazując żadnych oznak życia, zamknęłam do końca powieki. Ten dzień przyniósł tak wiele różnych wrażeń, że moja głowa ledwie radziła sobie z taką ilością emocji. Chcąc przynieść jej chwilę wytchnienia, zasnęłam.


*****


Wizyta moich rodziców przebiegała bez zarzutu. Mogłabym nawet rzec, że było podejrzanie spokojnie i beztrosko. Wszyscy zachowywali się tak, jakbyśmy przyjechali tu na wakacje. Nie żeby ich córka uciekła do Barcelony z hordą piłkarzy. Gdzie tam, nic takiego nie miało miejsca. Wspólne śniadania, spacery, oglądanie filmów wieczorami niczym amerykańska rodzina, było na porządku dziennym. O dziwo nie czuć w tym było za grosz sztuczności. Ani razu nie usłyszałam słowa krytyki odnośnie mojego zachowania, wyglądu czy podjętej decyzji. Nikt niczego nie kwestionował, a było to momentami tak drażniące, że sama miałam ochotę się skrytykować.
Była środa wieczór, a ja siedziałam w pokoju ślęcząc nad jakąś nudną książką, którą kazali mi przeczytać w przytułku tortur, potocznie nazywanym szkołą. Piłkarze trenowali przed meczem z PSG, który czekał ich pojutrze, więc nie mogłam znaleźć sobie nic pożytecznego do roboty. Było już naprawdę tragicznie, jeśli czytanie lektury było jedynym zajęciem nie przyprawiającym mnie o szaleństwo. Nawet Alex pojechał z Johnem i tatą na paintball. Mnie oczywiście nie chcieli zabrać, bo stwierdzili, że jestem dziewczyną i będę ich spowalniać. Zdziwiliby się, a młodemu to swoją drogą zapamiętam. Tak bolesnej zdrady z jego strony bym się nie spodziewała, a jednak. Toż to jest łasa, młoda i pazerna istota.
Tradycyjnie, kiedy wreszcie znalazłam wygodną pozycję do czytania, założyłam słuchawki i włączyłam muzykę, do pokoju wkroczyła mama. Niby do przewidzenia, ale irytuje zawsze tak samo. Chociaż tym razem musiałam przyznać, że była to miła odmiana. Odkąd mieszkam w Barcelonie, nikt nie interesuje się tym co robię. Wiem, że John mnie kocha, ale nie ubliżając mu, gdybym tu umarła, to zorientowałby się po tygodniu.
- Nie przeszkadzam? - zapytała, stojąc w drzwiach, w dopasowanej, czarnej sukience przed kolano. Zmierzyłam ją wzrokiem, przecież na seans komediowy, na który się umówiliśmy jak wrócą panowie, raczej się tak nie wystroiła.
- Nie skąd. - powiedziałam od razu widząc możliwość ucieczki od śmiertelnie nudnej książki. Odrzuciłam ją w kąt i podkuliłam nogi, robiąc tym samym rodzicielce miejsce na łóżku. Zrozumiała aluzję, ponieważ weszła i przycupnęła na skrawku materaca.
- Od czego by tu zacząć. Chyba nie byłam najlepszą matką. - powiedziała, a ja uniosłam brwi tak wysoko do góry, że miałam wrażenie, że za moment zrównają się z włosami na czubku głowy.
- Piłaś coś? - wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Spojrzała na mnie mrużąc oczy i niemalże widziałam, jak resztkami sił powstrzymuję się przed upomnieniem mnie o ton jakim się do niej zwracam. W końcu mnie nosiła przez 9 miesięcy, później rodziła ileś godzin, wychowywała 18 lat i tak dalej, to co zwykle jednym słowem. Chcąc uratować sytuację, uśmiechnęłam się niemrawo w jej stronę, co widocznie zadziałało, bo nie wróciła do tematu.
- Chciałam ci tylko powiedzieć Mel, że wbrew temu jak to wygląda i co pewnie sobie myślisz, ja i tata jesteśmy z ciebie dumni. Może nie okazywaliśmy ci wystarczająco miłości i czułości, może byliśmy zbyt rygorystyczni w twoim wychowaniu i nie zawsze się z tobą zgadzaliśmy, ale zawsze byłaś naszą małą Melisą, którą kochaliśmy nad życie. - siedziałam i słuchałam jej jak zahipnotyzowana. Nigdy wcześniej od niej czegoś takiego nie usłyszałam. Zawsze wydawało mi się, że rodzice podchodzą do mnie raczej na chłodno, bardziej jako : istnieje, trzeba o nią dbać, ubrać ją i nakarmić, wpoić moralne zasady, bla, bla, bla. Zero okazywania uczuć, słabości, broni, której mogłabym użyć, po to, aby podważyć ich autorytet. Mimo starań zgubiła ich edypowa przepowiednia, która spełniła się niezależnie od ich strachu, czy usilnych prób zmiany mojego charakteru. Tylko dlaczego mówiła mi o tym wszystkim właśnie teraz? Generalnie Alex coś wspominał o tym, że rodzice trochę zmiękli, po tym, jak wyprowadziłam się na stałe do Barcelony, ale nie myślałam, że aż tak. Zachowywali się przynajmniej tak, jakby podczas mojej nieobecności zgraja kosmitów wyprała im mózgi.
- Mamo ja o tym wiem. Nie wyprowadziłam się dlatego, że was nie kocham.. Uwierz, że gdybym mogła jakoś połączyć te dwie miłości to chciałabym mieć was przy sobie. - odpowiedziałam uśmiechając się do niej z dawno nie okazywaną czułością.
- Cieszę się, że tak mówisz i Bóg ci w dzieciach wynagrodzi, jeśli naprawdę tak uważasz. - mrugnęła do mnie, a ja się roześmiałam.
- Mamo.. - jęknęłam z głupkowatym wyrazem twarzy. - Chyba byś tego nie chciała. - tym razem roześmiałyśmy się obydwie.
- Masz chłopaka, prawda? - zapytała robiąc nagle minę mądrej sowy, a ja opadłam twarzą w poduszkę na łóżku.
- Mamo, koniec tej rozmowy, bo robi się naprawdę zła. - wymamrotałam przez materiał, a ona cmoknęła mnie w czubek głowy i wyszła z pokoju ze śmiechem. Podniosłam się do pozycji pionowej po kilku minutach, kiedy usłyszałam samochód na podjeździe. Pewnie już wrócili i zaraz zacznie się codzienna krzątanina. Cisza. Podejrzane... Spuściłam nogi na ciepłe panele, nadal nic się nie działo. - Mamo! - zawołałam, ale nikt się nie odezwał. Westchnęłam ciężko i poczłapałam do schodów. W reszcie domu nie paliło się żadne światło. Świetnie, wyszli i nic nie powiedzieli, jak zwykle czuje się taka potrzebna. Łomot do drzwi. Podeszłam ostrożnie wyglądając przez judasza. Na zewnątrz stał Alex. Otworzyłam bez wahania drzwi i wpuściłam go do środka.
- Oni są pokręceni! - wrzasnął, a ja aż podskoczyłam. - Zostawili mnie na progu i odjechali sobie na jakąś potańcówkę dla seniorów! - cisnął buty w kąt, a ja ukryłam uśmiech.
- Młody nie denerwuj się tak. - powiedziałam spokojnie, kładąc mu dłoń na ramieniu - To ich drugi miesiąc miodowy, zobacz jacy są szczęśliwi, wręcz nie do poznania. - posłałam mu uśmiech starszej, mądrej siostry, a on westchnął i opadł na kanapę.
- W sumie w tym waszym powietrzu jest coś takiego, że aż chce się żyć. - zaśmiał się i włączył telewizor.
- Tak czy inaczej, ja muszę ci wystarczyć. - oparłam się o ścianę dzielącą salon i kuchnię. - Znajdź jakieś dobre komedie, a ja zrobię tonę popcornu i zaraz tu wrócę. - rzuciłam i zniknęłam w kuchni, majstrując przy mikrofalówce.
Nigdy wcześniej, w całym swoim życiu, nie zjedliśmy chyba tyle tego słonego paskudztwa co tego wieczora. Leżąc brzuchami do góry, oglądaliśmy kolejne filmy. Wybiła północ. - Okey idziemy spać, bo jak wrócą nad ranem, to pewnie nas obudzą i i tak nie pośpimy. - chłopak bez słowa wstał z kanapy i wspiął się po schodach.
- Rzadko to mówię, ale masz rację. Dobrej nocy siostra. - rzucił i wszedł do pokoju, w którym aktualnie mieszkał. Pomachałam mu z dołu na pożegnanie, a sama wyłączyłam telewizor i zaczęłam zbierać ziarenka popcornu do miski. Kiedy salon przestał wyglądać jak po ataku antyterrorystów, zgasiłam światło i poszłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam pod ciepłą kołdrę, którą szczelnie się otuliłam.
Stuk.
Stuk.
Stuk.
Stuk.
Ciche, lecz natarczywe pukanie, sprawiło, że otworzyłam oczy. Nieco zaspana podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież.
- Życie ci niemiłe pajacu?! - krzyknęłam lekko zachrypniętym głosem spod zmrużonych powiek. Przetarłam oczy i na trawniku zobaczyłam Neymara.
- Bez ciebie na pewno. - odkrzyknął, machając do mnie czerwoną różą. Koniec spania Meliso, robi się poważnie.
- Zwariowałeś? Wiesz która jest godzina? - zapytałam wściekłym szeptem, a on tylko wyszczerzył się w odpowiedzi. Oparłam się dłonią o parapet, a palce poślizgnęły mi się na czymś małym i twardym. - Czy ty rzucałeś mi w okno kamieniami?! - cisnęłam w niego znaleziskiem.
- Musiałem cię zobaczyć Mała. Zejdź do mnie. - powiedział, a ja postukałam się w czoło z cichym śmiechem.
- Niby jak? Obudzę Alexa. - odparłam, opierając się o okno.
- Tu nie jest wysoko, złapię cię. - powiedział, a ja parsknęłam śmiechem. Kiedy przestałam się dusić, spojrzałam na niego, ale on był śmiertelnie poważny.
- Ty mówiłeś serio. - wyszeptałam już sama do siebie.
- Chodź, nie bój się. - zachęcał z uśmiechem, wyciągając ramiona, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem. W sumie raz kozie śmierć, jeśli przeżyje to będę miała co dzieciom opowiadać.
- Okey, przygotuj się, skaczę. - powiedziałam po czym wybiłam się lekko z parapetu, celując w otworzone ramiona chłopaka. Nie wiem co miał z fizyki, ale chyba nie był orłem, ponieważ siła z jaką moje ciało na niego spadło, mimo wszystko powaliło nas oboje na ziemię.
- Widzisz, obiecałem, że cię złapię. - zaśmiał się, obejmując mnie ciaśniej. Zaśmiałam się mimowolnie.
- To jaki jest niezmiernie ważny powód, dla którego namawiasz mnie do prób samobójczych? - zapytałam, wstając z Brazylijczyka i otrzepując ramiona z ziemi.
- Zabieram cię na przejażdżkę. - piłkarz również się podniósł i z nonszalanckim uśmiechem ujął moją dłoń, delikatnie ciągnąc mnie w stronę białego Audi.
- Eee Ney, jakbyś nie zauważył to jestem w piżamie. - zaprotestowałam szybko. Miałam na sobie jedynie ciemną koszulę nocną sięgającą mi tuż przed kolano. To zdecydowanie nieodpowiedni strój, żeby wychodzić na miasto.
- Wyglądasz cudownie, a teraz chodź. - przebierał zabawnie nogami, a ja miałam już mu zaproponować, żeby wszedł skorzystać z łazienki, ale wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i zanim się obejrzałam, siedziałam już w jego samochodzie. Podróż nie trwała długo, około 10 minut, co na barcelońskie warunki, było prawdziwą awangardą. Wysiedliśmy z samochodu, a ja zobaczyłam przed sobą dróżkę z osobliwych kształtów kamieni. Dziękowałam Bogu, że zdecydowałam się założyć jeszcze baleriny, które leżały pod moim oknem, bo w przeciwnym razie piłkarz byłby zmuszony nieść mnie na barana. Poprowadził mnie ową dróżką w głąb zarośniętej części chodnika. Po chwili moim oczom ukazała się piękna, pusta plaża. Jednak nie była to plaża przy hotelu Johna. Ta miała całkiem inne położenie, a widok jaki był zawieszony nad horyzontem, zapierał dech w piersiach.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam zauroczona nowym miejscem.
- To dzika plaża, mało kto tu przychodzi, a w nocy jak sama widzisz, widoki są nie do opisania. Pomyślałem, że ci się spodoba. - powiedział zadowolony z siebie chłopak. W odpowiedzi złożyłam na jego ustach czuły pocałunek. Nie posądzałabym go o taki romantyzm, a jednak zostałam mile zaskoczona. Byłam osobą, która wbrew pozorom lubiła niespodzianki, a w szczególności takie jak ta. Na plaży spędziliśmy około godziny, a była to najprzyjemniejsza godzina jaką mogłam tylko sobie wyobrazić. W końcu otulona jego kurtką wróciłam razem z samym zainteresowanym do samochodu. Po powrocie odprowadził mnie pod same drzwi.
- Mam szczęście, że John zostawia w doniczce zapasowe klucze. - zaśmiałam się i wyciągnęłam pożądany przedmiot. - Dziękuję za wszystko. - powiedziałam patrząc w czekoladowe oczy piłkarza.
- Dobranoc Mała. - ułożył swoje białe zęby w uśmiechu, a ja dotknęłam jego dłoni.
- Zostań. - wyrwało się z moich ust, a chłopak nie krył zaskoczenia. Mimo widocznego szoku, bez dalszej dyskusji wszedł do środka i powędrował za mną na górę.
- Mel, czy ty eee...? - jąkał się drapiąc się po głowie z zakłopotaniem wymalowanym na przystojnej twarzy.
- Chodź spać Łosiu. - zaśmiałam się i rzuciłam w niego poduszką. Brazylijczyk również się roześmiał i podszedł do łóżka. - Gdzie mam spać? - uniósł brwi do góry, a ja spojrzałam na niego spod opadającej mi na oczy grzywki.
- Wiesz ty się zmieścisz, ale twoje kosmate myśli raczej nie, więc masz problem. - oczami wskazałam mu cienki pasek materaca przy samym brzegu, na co on bez ostrzeżenia wskoczył na łóżko, robiąc sobie ze mnie poduszkę. - Złaź bo mnie zagnieciesz! - śmiałam się machając rękami i próbując go zrzucić.
- A było tak wygodnie. - powiedział, udając rozczarowany ton. Wywróciłam oczami, śmiejąc się pod nosem. Przesunęłam się w stronę ściany, robiąc mu miejsce, po czym wtuliłam się w jego tors. Poczułam jak całuje mnie w czoło. - Śpij dobrze czubku. - uśmiechnęłam się przymykając powieki. Pierwszy raz czułam się tak nieziemsko, zupełnie jakby jego ramiona były najbardziej wygodnym i bezpiecznym miejscem na ziemi. Nie martwiąc się o kolejny dzień zasnęłam snem, który mógłby się nigdy nie skończyć.






Witam Was wszystkich w 2015 roku! :*
Z góry (niestety znowu) przepraszam za to, że musiałyście tyle czekać na kolejny rozdział. Święta, jak to święta, wiadomo jak to jest. Jedzenie i Kevin sam w domu. Później z kolei, wyjechałam na koniec świata, ale o tym już wspominałam, także troszkę, ale tylko troszeczkę czuję się rozgrzeszona. :)
Jakością notki z kolei nie bardzo, ale to już ocenicie sami mam nadzieję w komentarzach. :)
Cóż trochę łzawa, trochę niemrawa, ale jest. Oczywiście, że się pogodzili i Ney nie uderzył tej drobnej, zadziornej kobitki. W końcu nie jest potworem, a i ja z niego nie będę takiego robić. Za to rola don juana do niego pasuje jak ulał :D Mam nadzieję, że bardzo się nie zawiedziecie po tak długim oczekiwaniu. :*
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego i dzięki, że jesteście :) Lepszej motywacji nigdy nie miałam :D

<3