sobota, 17 stycznia 2015

23. Miłość nie wybiera, a w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.

Obudziłam się o mały włos nie spadając z łóżka. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, poderwałam się do pionu aż zakręciło mi się w głowie. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Neymara nigdzie nie było. Może tylko mi się to wszystko przyśniło.. Przerażona tą perspektywą, zwiesiłam nogi na podłogę i postanowiłam zejść na dół, żeby poszukać dowodów na prawdziwość całej wczorajszej sielskiej sytuacji. Wspomnianych dowodów nie musiałam daleko szukać, ponieważ boleśnie przekonałam się, że leżą tuż pod moim łóżkiem. Wstając, potknęłam się o ogromne buty Brazylijczyka, lądując na szczęście z powrotem na miękkim łóżku, a nie na twarzy na twardej podłodze. Jednak moje palce u stóp nie miały tyle szczęścia. Powiedziona doświadczeniem, wciągnęłam na nogi puchate kapcie i wyszłam na korytarz na piętrze. Na zegarze wiszącym przy wejściu na schody wybiła godzina 11, a w domu było cicho. Rodzice z Johnem zapewne wrócili nad ranem, więc tym razem to oni leniuchowali w łóżkach, myśląc zapewne o wszystkim innym oprócz wstawania. Podeszłam powoli do poręczy i kolejny raz tego dnia otarłam się o śmierć. Dobrze, że mój Anioł Stróż nie był tak zaspany jak ja, bo już straciłby robotę. Zupełnie niespodziewanie głośna muzyka huknęła na cały dom, a ja w ostatnim momencie zdążyłam chwycić się poręczy, tym samym ratując się od ześlizgnięcia ze schodów. Kiedy przywróciłam swojemu ciału równowagę, zbiegłam na dół z morderstwem wypisanym na mojej bladej, drobnej twarzy. W momencie, kiedy pojawiłam się na dole totalnie mnie zamurowało. Stanęłam, jak to się potocznie mówi "jak wryta" i nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Teraz radzę wam uruchomić wszystkie pokłady waszej wyobraźni, żeby móc ogarnąć rozumem całą tą sytuację. Neymar, bez koszulki, kręcąc biodrami smaży naleśniki. Patrząc na to nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Widok przekomiczny, aczkolwiek miny rodziców, kiedy zobaczą rano roznegliżowanego piłkarza w swojej kuchni, zapewne już nie takie nastrajające do śmiechu.
- Hola mi hermosa! - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, kiedy zobaczył mnie w progu. Tanecznym krokiem podszedł do mnie, obrócił mnie kilka razy pod ręką, po czym przyciągnął do siebie i mocno pocałował. Roześmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Co ty wyprawiasz Neymar? - zapytałam, zaplatając mu dłonie na karku i spoglądając zadziornie w oczy.
- Śniadanie. - poruszał zabawnie brwiami, a ja nie mogłam nadziwić się dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Czemu on ma w sobie tyle uroku, że nie da się mu oprzeć?! Należy do rzadkiego gatunku ludzi, którzy spaliliby ci dom, ale i tak nie potrafiłabyś się na nich złościć. Swoją drogą, nie było to znowu takie nieprawdopodobne.
- Chyba ci się właśnie pali. - odpowiedziałam spokojnie, na co chłopak podskoczył jak oparzony i podbiegł do patelni. Mój śmiech zagłuszyła nadal głośno grająca muzyka. - Ubierz się. - rzuciłam w niego podkoszulką i podeszłam, żeby pomóc mu w nierównej walce z kuchenką. Mechanicznie zdjęłam ją z ognia i zaczęłam skrobać pozostałości ciasta, które teraz miało czarny kolor i jak mniemam to nie żaden barwnik spożywczy. Popatrzyłam na stos rumianych placków na talerzu i muszę przyznać, że poczułam burczenie w brzuchu. Wyglądały na smaczne, a przynajmniej nie uciekały z talerza, więc mogłam zaliczyć to do kolejnego, życiowego sukcesu Brazylijczyka.
- A tak ci się nie podobam? - usłyszałam ciche mruknięcie za uchem i poczułam jak oplatają mnie w pasie silne ramiona. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a po moim ciele przebiegły przyjemne dreszcze.
- Neymar Słońce, mi się bardzo podobasz, ale sądzę, że mój tata ma mimo wszystko inne zdanie na ten temat niż jego córka. - zaśmiałam się, zadzierając głowę do góry, żeby spojrzeć na jego wyraz twarzy. I tym razem się nie zawiodłam. Rozbawienie z konsternacją tańczyło flamenco na jego napiętych mięśniach.
- O tym nie pomyślałem. - podrapał się po głowie, śmiejąc się.
- Dam ci chwilkę i pójdę zobaczyć czy są w stanie zejść na śniadanie. - musnęłam w przelocie jego usta i nucąc pod nosem kolejną piosenkę z playlisty, pobiegłam na górę. Przechodząc obok uchylonych drzwi od pokoju Johna, usłyszałam lecącą wodę, więc pewnie poszedł się wykąpać. Żyłam nadzieją, że może jednak uda mu się nie utopić.
- Co to za impreza? - Alex wyszedł z pokoju, przecierając oczy.
- Twój idol urządził nam wszystkim pobudkę. - rzuciłam i zauważyłam błysk w jego oku.
- Serio? Neymar tu jest? - zapytał, a ja poczochrałam mu włosy.
- Nigdy nie byłam bardziej poważna, Młody. - zaśmiałam się, a on momentalnie zniknął za swoimi drzwiami, robiąc to tak szybko, że podmuch mało mnie nie wypchnął za barierkę. Podeszłam do tymczasowego pokoju, w którym rezydowali moi rodzice. Zapukałam nieśmiało.
- Proszę! - usłyszałam i otworzyłam powoli drzwi. - Zabawne, że pukasz skoro i tak postawiłaś już cały dom na nogi. - mama właśnie zakładała szlafrok.
- Też się cieszę na wasz widok. - zaśmiałam się, wchodząc do środka. - Zejdziecie na śniadanie?
- Ty zrobiłaś śniadanie? Nie wierzę! - wymamrotał mój tata przeciągając się, a ja wywróciłam oczami.
- No dobra, nie do końca ja, ale gwarantuje, że jest do zjedzenia i już gotowe. - przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę.
- Kto jest takim dobrodziejem? John? - kontynuował mężczyzna, jednak w mojej głowie już zapłonęła denerwująco jaskrawym, czerwonym światłem wielka lampka. Wiedziałam, że jeśli powiem choćby jedno słowo więcej, zaczną się niewygodne pytania.
- Pospieszcie się, bo jak wystygnie to będzie niedobre. - rzuciłam niemrawo i szybko opuściłam pokój. Wyszłam z powrotem na korytarz i odetchnęłam z ulgą. Nic złego się przecież nie stało, ale sytuacja na taką nie wyglądała. No bo który normalny ojciec uwierzy w to, że jej chłopak przyjechał rano, po to, żeby zrobić wszystkim śniadanie? Żaden, nawet mój. I wtedy na nic moje marne, niezgrabne tłumaczenia, że przecież "Ale tato nic się nie stało", "Tato, jestem już dorosła". To ostatnie było zdecydowanie najgorszą rzeczą jaką mogłabym powiedzieć, więc żeby nie popełnić przypadkiem tego błędu, oddaliłam się od jaskini lwa. Zeszłam do kuchni i nalałam sobie do kubka ciepłej, aromatycznej kawy, której zapach od razu pobudził moje nozdrza, przyjemnie je drażniąc. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedział Alex i Brazylijczyk, którzy zawzięcie grali w FIFĘ. Boże, czy oni naprawdę oddychają tylko piłką nożną? Usiadłam na bocznym oparciu, patrząc w ekran.
- Sprowadzasz mi go na złą drogę. - powiedziałam, na co Ney się zaśmiał.
- O dziwo tym razem nie mówiłam do ciebie. - sprzedałam mu kuksańca, a on zdziwiony odwrócił na mnie wzrok, tym samym tracąc piłkę. - Alex, on rano był taki kochany i idealny, a teraz co? Oczka wlepione w ekran i zero kontaktu. -jęknęłam z zawodem w glosie i przesunęłam dłonią po ramieniu piłkarza. Mogłam niemal poczuć jak w miejscach, gdzie moje palce dotknęły jego skóry, pojawia się gęsia skórka.
- Było warto! - krzyknął mój brat, kiedy udało mu się strzelić gola. Ney spojrzał na mnie i zmrużył oczy.
- Widzisz zła kobieto co narobiłaś? - po jego słowach wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a ja wgramoliłam się obok nich na kanapę, obserwując grę.
- Jasne wszystko moja wina, jak zawsze. - pokręciłam głową.
- Co tu tak wspaniale pachnie? - usłyszałam za plecami głos mojej rodzicielki. Moje spojrzenie szybko powędrowało na Neymara. Całe szczęście, że się ubrał. W tym momencie śmiałam się z tego w duchu, ale dopiero co zrobiło się naprawdę dobrze między mną a moimi rodzicami i nie chciałam, żeby się to zmieniło przez tego próżnego gada. Wspaniałego, próżnego gada, żeby nie było. Niech ma moje słowa uznania i niech nie przepierniczy na głupoty.
- Dzień dobry. - Brazylijczyk mimo protestów Alexa zastopował grę i wstał z kanapy, posyłając w stronę Marty Henderson promienny, czarujący uśmiech. Obserwowałam go z kanapy, wyglądał jak drapieżnik polujący na swoją ofiarę. Tylko czemu do cholery miała być nią moja matka, ja się pytam!
- Dzień dobry. - odpowiedziała kobieta, a w jej głosie dało się wyczuć pewną podejrzliwość. Postanowiłam ratować sytuację.
- Mamo, to jest Neymar. Nie mieliście wcześniej okazji poznać się w hmm bardziej cywilizowany sposób. - dla bezpieczeństwa stanęłam między nimi i ostrożnie dobierając słowa, starałam się przedstawić piłkarza w jak najlepszym świetle. Było to ciężkie zadanie, szczególnie przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Panowała krępująca cisza, a chłopak nadal próbował utrzymać na twarzy uśmiech. Stojąc obok, widziałam jak drgają mu kąciki ust, walcząc same ze sobą, żeby nie opaść. W końcu moja mama przerwała tą całą męczarnie wyciągając do niego dłoń. On szarmanckim gestem musnął wierzch jej ręki, po czym sam odsunął się od zaskoczonej jego zachowaniem Marty. Wcale jej się nie dziwiłam, bo sama wpatrywałam się w niego moimi dwiema pięciozłotówkami. - Siadaj do stołu, zaraz przyniosę naleśniki. - powiedziałam chcąc dać im tym samym jakiś impuls do działania. Chciałam, żeby wreszcie się poruszyli, bo stojąc naprzeciwko siebie w totalnym bezruchu, wyglądali przerażająco. Zupełnie jakby zaraz mieli skoczyć sobie do gardeł. Może byłam przewrażliwiona, ale kto wie ile czasu jeszcze obowiązuje moich rodziców pakiet na miłosierdzie. Wolałam nie ryzykować. Pociągnęłam Brazylijczyka za rękaw do kuchni i dźwignęłam talerze z blatu.
- Nie dźwigaj. - uśmiechnął się, zabierając ode mnie stos naczyń. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. Przecież nie jestem jakimś tam słabeuszem, co on sobie wyobraża. Jestem silną, niezależną kobietą. Nie no kurde Mel, tak to mówią feministki. A ty nią nie jesteś. Z pewnością N.I.E. Przywróciłam oczy do normalnych rozmiarów i oddałam mu posłusznie talerze. Gdzieś w głębi duszy jakiś mały człowieczek, który we mnie mieszka cieszył się niezmiernie, że ktoś wreszcie zauważa w nim kogoś drobnego i wrażliwego. Wreszcie ktoś go zauważył. Nie tylko powłokę pozornie odważnej, ordynarnej na pokaz Melisy, która rządziła tym małym ciałkiem na co dzień.
- Ney. - dotknęłam jego ramienia, kiedy już wychodził z powrotem do jadalni. - Nie przejmuj się nimi. Cokolwiek będą mówili pamiętaj, że to ich opinia, nie moja. Do tej pory się z nią nie liczyłam, więc i teraz jakoś będę bez niej żyć. - posłałam mu zachęcający uśmiech, a on go odwzajemnił i ruszył do pokoju, w którym pojawił się już mój tata. Brakowało tylko Johna. - Ekhemm.. - odchrząknęłam znacząco, spoglądając wymownie w stronę schodów, jednak nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Mama zajęła się jedzeniem, natomiast tata zdawał się mordować wzrokiem Neymara. Bóg wie czemu, ale jednak to robił. Po 10 minutach, potykając się o wszystkie możliwe meble, do pokoju wszedł mój chrzestny z przyklejonym do ręki telefonem. Nie chcąc być zbytnio obcesowa, ugryzłam się w język i upiłam duży łyk kawy licząc po cichu na to, że zadławię się płynem i umrę zanim powiem coś, po czym każdy będzie na mnie dziwnie patrzył. Zadanie było trudne, tym bardziej, że zżerała mnie od środka wyssana z mlekiem matki ciekawość, z kim non stop sms-uje John. Nie podejrzewałam go absolutnie o taki pracoholizm. Mimo sukcesu jaki odniósł, był osobą, która uciekała od pracy i obowiązków kiedy tylko mogła, jak najdalej, nawet w samych skarpetkach. Poważnie..
- Komu dokładkę? - Brazylijczyk był nie do poznania. Zachowywał się jak jakiś cholerny wzór do naśladowania! Uśmiech jakby reklamował Colgate i maniery jakby urwał się z dworu królowej Elżbiety. Gdzie podział się wyluzowany piłkarz o charakterze barbarzyńcy? Boże, popsułam go...
- A jeszcze coś zostało? - Alex ochoczo podniósł głowę znad talerza. Miałam ochotę krzyczeć. Dlaczego? Już wam mówię dlaczego. Mój zazwyczaj energiczny i z objawami lekkiego ADHD chrzestny teraz siedział z oczami w ekranie telefonu i nie docierały do niego absolutnie żadne bodźce z zewnątrz. Mój chłopak z kolei przypominał uroczą gosposie z prymitywnych, amerykańskich reklam szarlotki. Za to moi rodzice przypominali dwa wygłodniałe lwy (szczególnie tata), które zaraz rzucą się na Neymara. Dobrze, że chociaż umie szybko biegać, może im ucieknie na najbliższe drzewo. Każdy zajmował się sobą, po cichu, co było w ogóle niepodobne do tej rodziny Adamsów, którą serwowali na co dzień i od święta. Ulegając całemu paradoksalnie spokojnemu szaleństwu, ja też siedziałam na miejscu milcząc jak zaklęta. Po 15 minutach miałam wrażenie, jakbym zapomniała, jak się mówi. Ciszę przerwał telefon. - Przepraszam, to ważne. - chłopak posłał w stronę siedzących przy stole przepraszający uśmiech, a ja nawet nie drgnęłam. Chyba dostałam jakiegoś paraliżu.
- Nie no Neymar, nie krępuj się rozmową, jak widać przy stole to całkiem normalne zachowanie. - wypaliłam w końcu kąśliwie, jednak chyba usłyszeli to wszyscy oprócz Johna. Moje słowa zdały się zadziałać jak zapalnik. Benzyny do ognia dolał mój ojciec ciamajda, który stłukł szklankę, raniąc się przy tym w rękę. Jego dziki skowyt brzmiał niczym jakiś wojenny odgłos pradawnego plemienia. I wtedy się zaczęło. Tata skakał po całej kuchni, rozchlapując krew po czystych płytkach, mama usiłowała znaleźć jakiś bandaż robiąc totalny bałagan w szafce z apteczką, Alex skorzystał z okazji i ulotnił się do pokoju zapewne, żeby pograć na konsoli, ale John przeszedł już samego siebie. Wlazł na stół i z rękami pod sufitem mamrotał coś o braku zasięgu. Dom wariatów, wszystko wróciło do normy. Brazylijczyk wszedł do pomieszczenia jakby nigdy nic, chyba naprawdę pasował do mojego życia, skoro nie uciekał na widok mojej rodziny. Z tym przeświadczeniem było mi jakoś lżej, jednak nie chcąc, żeby okazało się, że się mylę, postanowiłam odwrócić jego uwagę, od rozgrywającego się cyrku za jego plecami. - Coś się stało? - zapytałam z przebłyskiem lekkiej troski w głosie, w końcu nie chciałam wyjść na wścibską. Chłopak oparł się o stół, z którego chrzestny już zdążył spełznąć.
- Rafaella zrobiła mi niespodziankę i przyjechała z Davim. Są w Barcelonie. - powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć prawdziwą radość i ekscytację całą sytuacją. W końcu rodzina była dla niego najważniejsza, a każdy dzień, który mógł z nią spędzić był dla niego wielkim świętem.
- To co tu jeszcze robisz? Leć po nich! - zaśmiałam się cicho, wypychając chłopaka teatralnie z pomieszczenia w stronę drzwi.
- Ale twoi rodzice? - odwrócił się ze zmieszanym wyrazem twarzy, a ja wywróciłam młynka oczami z uśmiechem. Do czego dążył i co chciał zyskać takim zachowaniem w stosunku do starszyzny? To były pytania, na które wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi. Przynajmniej na razie.
- Są, żyją, mają się dobrze, chociaż jak patrzę na tatę to ciężko go pod tym podpisać. - odpowiedziałam rozbawionym głosem i otworzyłam drzwi wejściowe. - Nie żebym cię wyganiała, czy coś, ale ja też chętnie ich zobaczę więc jedź i nigdzie ich nie zgub po drodze. - stanęłam przed nim splatając dłonie na piersiach i robiąc poważną minę, na co on tym razem zareagował śmiechem.
- Pojedziemy wszyscy do aquaparku, co ty na to? Spędzimy razem trochę czasu. - zaproponował, a mnie zaskoczenie mało nie powaliło na ziemię.
- Jasne, chętnie. - przytaknęłam tępo zadowolona, że wpadł na tak genialny pomysł. Szybko się z nim pożegnałam i wróciłam z powrotem do domu. Sytuacja zmieniała się tu jak w kalejdoskopie, poważnie zastanawiałam się czy nie wezwać jakiegoś egzorcysty, bo zachowywali się jak opętani. Trzy, a właściwie dwie, bo John był obecny jedynie ciałem, zaciekawione twarze patrzyły prosto na mnie. - Jedziemy do aquaparku, jedziecie z nami? - zapytałam luźno mierząc całą trójkę wzrokiem.
- Jedziecie sami? - mój tata przejął rolę złego gliny. Postanowiłam współpracować.
- Nie, jedzie jeszcze siostra Neya i mały Davi Luca. - odpowiedziałam spokojnie, niczym podpięta pod wariograf. Widziałam, że mężczyzna śledzi każde drgnięcie mięśni na mojej twarzy.
- To jego brat czy siostrzeniec? - zapytała mama, a ja poczułam falę gorąca zalewającą gwałtownie moje ciało. Nie była to jednak przyjemna fala, coś bardziej jak stan tuż przed zawałem.
- Jego syn. - odpowiedziałam krótko, kiedy zebrałam już język w szczęce. Wyraz twarzy moich rodziców był chyba jednym z najdziwniejszych jakie kiedykolwiek, w całym moim krótkim życiu widziałam. Mieszanka zaskoczenia, przerażenia i dziwnej  irytacji. Mieszanka wybuchowa, jednym słowem.
- On ma syna?! - wydukał David, jednak niewinność w nieskładności sylab, wcale nie świadczyła o braku powagi pytania.
- Przed chwilą wam o tym powiedziałam, w dodatku po polsku, więc wydaje mi się to jasną informacją. Neymar ma syna. - powtórzyłam, unosząc brwi w górę.
- Mel, chyba nie musimy ci przypominać, że ty w każdej chwili też możesz zostać mamusią, a przypomnij mi co stało się z mamą Daviego? - do tej pory było zdecydowanie zbyt pięknie, ale ostatnio narzekałam, że mi tego brakowało. Byłaś głupia Mel, nie wiedziałaś co mówiłaś, a teraz masz i cierp.
- To absurdalne. To nie bierze się z powietrza, a ja jestem tego w pełni świadoma. Swojego wieku też. - odpowiedziałam, próbując maskować irytację, która coraz bardziej buzowała w moich żyłach.
- My z tatą też długo nie czekaliśmy, chyba nie chcesz zachowywać się tak samo. - powiedziała Marta, a ja spojrzałam na nią zaskoczonym wzrokiem.
- Nie myślałam o tym w ten sposób, ale w tym momencie o nic nie musicie się martwić. Twoje słowa podziałały na mnie jak najlepsza ewentualna antykoncepcja. - rzuciłam i wyszłam z pomieszczenia.


*****

Spakowałam torbę i nadal z podniesionym poziomem irytacji wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że prawdopodobnie zachowuje się jakbym miała rozchwianie emocjonalne i to w zaawansowanym stadium, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Generalnie wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Jak nikt nie marudził i nie prawił mi absurdalnych kazań na absurdalne tematy, to narzekałam, ze jest jakoś tak zbyt spokojnie, teraz, kiedy wszystko wróciło do "normy" narzekałam, że tak się stało. Sama z sobą nie mogłam dojść do ładu. Nie wiedziałam dlaczego aż tak mnie to ruszyło. Może dlatego, że do tej pory nawet nie przyszło mi to do głowy, a nie lubiłam kiedy ktoś pouczał mnie od razu, zanim jeszcze podjęłam jakiekolwiek działania w jakimś kierunku.
- Wychodzę! - krzyknęłam otwierając drzwi wejściowe. - Na pewno nie jedziecie z nami? - zapytałam, zakładając buty i patrząc w stronę rodzinki, która rozsiadła się na kanapie.
- Jedź i baw się dobrze.- mama posłała mi uśmiech, oplatając palcami kubek z herbatą. W duchu westchnęłam kilka razy głośno. Oczywiście, taktyka na "nic nie zaszło".
- Nie musicie wchodzić do wody, tam jest o wiele więcej atrakcji. Na przykład sauna, spa, jakaś miła kawiarnia, groty solne, masaże, kąpiele i takie sprawy, a dla panów kręgielnia, kino, bilard i raczej też nie będą się nudzić. - przekonywałam ich mimo, że wiedziałam, że bez nich Ney znowu zachowywałby się normalnie. Chwila ciszy i przeciąg w drzwiach uświadomiły mi, że powinnam już wychodzić, więc ponagliłam ich teatralnie szeleszcząc kluczami, które chowałam do torebki.
- W sumie za chwilę wyjeżdżamy, chyba nie chcesz siedzieć w domu? - mój tata podniósł się z miejsca, a jego żona po chwili namysłu również.
- To jedziemy z wami, Alex chodź i odłóż wreszcie tego pada na miłość Boską! - krzyknęła kobieta, gestykulując w stronę syna. Ten mamrocząc pod nosem zostawił posłusznie, lecz niechętnie przedłużenie swojej ręki na stole i pomaszerował po swoje buty.
- Super, a John? - uśmiechnęłam się, ponieważ osiągnęłam cel. Bardzo chciałam spotkać się z Raf i małym, spędzić jakoś ciekawie czas, ale z drugiej strony zjadłyby mnie wyrzuty sumienia, gdybym wiedziała, że w tym czasie rodzice z Młodym siedzą w domu i się nudzą, tym bardziej, że jutro wracają do Polski i nie wiem, kiedy następnym razem ich zobaczę. Cieszyłam się, że udało mi się pogodzić te dwie sprawy.
- Zostaw Johna w spokoju, on przyjedzie później. - mama mrugnęła do mnie tajemniczo okiem, a ja poczułam w kościach, że szykuje się coś niedobrego. Takie zachowanie ich wszystkich nie mogło przecież przynieść nic normalnego i nie trzeba było być Sherlockiem, żeby się tego domyślić. Postanowiłam jednak zdać się na przewrotny los, nie drążyć tematu i kolejny raz dać się zaskoczyć. Wyszłam przed dom, gdzie czekał już Brazylijczyk razem z resztą rodzinki w swoim dużym samochodzie. O tym nie pomyślałam. Moi rodzice + Neymar + jego syn + ja i Rafaella, tu czytaj dwie przypadkowe ofiary masakry, to nie mogło skończyć się chociażby przyzwoicie. Mimo sprecyzowanych i w pełni racjonalnych obaw, pomachałam do nich z uśmiechem, a oni jakby nigdy nic, odmachali. Obawy o atmosferę w pojeździe nie były jedynymi jakie posiadałam. Co więcej, bałam się, że dostanę zeza rozbieżnego! Stojąc i nerwowo starając się kontrolować sytuację w przedpokoju i jednocześnie w samochodzie zaparkowanym na podjeździe, było wysokie prawdopodobieństwo, że tak skończę. Tak stać się nie mogło, przecież nikt by mnie wtedy nie chciał! Straciłabym cały swój urok, a to, co teraz było uznawane za słodkie i urocze, byłoby przyjmowane za zwykłe dziwactwo (którym tak na marginesie było, ale po co wyprowadzać ludzi z błędu, skoro na siłę chcą zrobić z ciebie wspaniałego człowieka. No każdy by uległ, nie mówicie, że nie). Od trwałego oszpecenia i permanentnej depresji uratował mnie Alex, który wreszcie najpowolniejszym na świcie krokiem wyszedł z domu. Szedł tak powoli, że z każdym jego krokiem mogłam zamordować go wzrokiem kolejne 50 razy. Kiedy wszyscy załadowaliśmy się do wygodnego, białego audi, oraz przywitaliśmy i przedstawiliśmy z rodziną Brazylijczyka, zapanowała cisza, którą przerywał jedynie mały, który wesoło wykrzykiwał na przemian wszystkie nasze imiona. Był widocznie zachwycony ilością osób, która go otaczała. Siedząc z przodu, włączyłam cicho radio, żeby nieco rozluźnić atmosferę. Nie żeby ktoś pałał do kogoś niechęcią, po prostu nie bardzo było wiadomo o czym rozmawiać, tym bardziej, że moim rodzicom trochę się już zapomniało języka, a mój brat mówił jakimiś "łamańcami". W sumie i tak ma szczęście, że dobra Bozia obdarzyła go talentem lingwistycznym, bo i tak jak na swój wiek, to komunikacja z nim jest na niezłym poziomie. Na miejsce jechaliśmy około pół godziny i tym razem to na mnie spadł obowiązek duszy towarzystwa, która podtrzymuje jakąkolwiek rozmowę. Jak wielka była moja ulga, kiedy wreszcie otworzyłam drzwi i wysiadłam. Uwierzcie mi na słowo, że omal nie pocałowałam chodnika, z wdzięczności, że to już koniec tej męki. Takim oto wesołym krokiem udaliśmy się wszyscy do środka. Mój tata z Alexem skusili się na jakieś kino akcji 5D i kręgle, mama na zabiegi kosmetyczne w spa, które zafundował jej mąż, w końcu jak szaleć to szaleć, a nasza czwórka wybrała odkryty basen z niezliczoną ilością rur, zjeżdżalni, brodzików, jacuzzi i wygodnych, cieplutkich leżaków. Właśnie w takim luksusie się rozłożyliśmy, w jednym z kątów basenu. Tu było jak w raju, słońce, palmy, drinki z wymyślnych kombinacji w zachęcających kolorach i jak to podsumowała Rafaella - świetne widoki. W pełni się z nią zgadzałam.
- Cześć wam! Punktualni jak zwykle. - usłyszałam za plecami znajomy śmiech. Przede mną stał Marc Bartra we własnej osobie.
- Cześć, co ty tu robisz? - uściskałam go przyjaźnie, obdarzając szczerym uśmiechem.
- Wy, gołąbeczki pewnie zajmiecie się sobą, a ja stwierdziłem, że dotrzymam wtedy Raf towarzystwa. - uśmiechnął się rozbrajająco w stronę siostry Brazylijczyka, na co tamta lekko się zaróżowiła. Ohohoo coś tu się chyba kroi, ale nie chcąc być wścibska, usunęłam się w kąt jedynie z głupawym uśmiechem przyklejonym do ust.
- Wszystko załatwione, możemy tu dzisiaj siedzieć ile tylko chcemy. - piłkarz wrócił zadowolony, chowając portfel do tylnej kieszeni spodni. - O, stary nareszcie się zjawiłeś! - zaśmiał się na widok kumpla i serdecznie się z nim przywitał.
- To samo miałem powiedzieć. - tamten również się roześmiał i w ogóle wszyscy się śmialiśmy i nikt nie wiedział tak naprawdę z czego. Po tej niewytłumaczonej niczym "głupawce", która prawdopodobnie była spowodowana wcześniejszym nadmiarem spięcia i stresu, wszyscy rozebrali się do kostiumów i wreszcie wyglądaliśmy jak ludzie. Płeć brzydsza od razu pobiegła do basenu, popisując się jeden przez drugiego. Ja z Rafaellą usiadłyśmy na leżakach i obserwowałyśmy show. Dwa pseudo samce alfa, wykonują nadzwyczaj dziwny i nietypowy taniec godowy, tylko dlaczego ze sobą? Nic lepszego na tym kanale nie grali. Nieświadomy tego jak w tym momencie wygląda jego ojciec, Davi Luca pluskał się w najlepsze w brodziku, który był zaledwie dwa kroki od naszych miejscówek. Postanowiłyśmy się zrelaksować i najzwyczajniej w świecie poleżeć na słońcu brzuchami do góry, może nawet złapać trochę opalenizny, co w moim przypadku było raczej niemożliwe. Moja skóra nie tolerowała w swoim słowniku słowa "opalenizna", ono po prostu tam nie istniało. Figurowało za to "poparzenie", tylko kwestia sporna, którego stopnia.
- Słyszałam, że mój święty braciszek znowu ostatnio coś nabroił. - zaczęła dziewczyna, a ja zaskoczona uchyliłam powiekę, żeby na nią spojrzeć. Nietrudno było się niestety o tym dowiedzieć, ponieważ zdjęcia z ostatniej "sesji" obiegły cały internetowy świat. Wątpiłam, że wie o tym akurat od Neymara.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę. - powiedziałam ostrożnie, aby jej nie urazić. Nie chciałam rozgrzebywać tego tematu, tym bardziej, że dopiero całkiem niedawno udało się go zakończyć. To tak jak rozdrapywanie dopiero co zasklepionych ran, po prostu przez własną lub czyjąś ciekawość zwiększasz długość procesu gojenia i ryzykujesz trwałą bliznę. Nie warto.
- Rozmawiałam z nim po tym wszystkim. Często wtedy do niego dzwoniłam, bo nie mogłam przyjechać, a chcieliśmy wszyscy wiedzieć jak się czuje. - dziewczyna widocznie nie zrozumiała aluzji, ponieważ ciągnęła dalej. Nie mogłam jej zignorować, udawać, że nie usłyszałam, ponieważ logicznie było to niemożliwe.Westchnęłam cicho sama zastanawiając się jeszcze raz nad całą tą sytuacją.- Wiesz, znałam Brunę, ona raczej nigdy się tak nie zachowywała, nie posądzałabym ją o coś takiego. - dodała, a ja poczułam jak narasta mi wielka gula w gardle. Poczułam się zaszczuta, kiedy zaczęłam uświadamiać sobie pewne rzeczy.
- Nie mam do niej o to żalu. - odpowiedziałam zaskoczona własnymi słowami. Zupełnie jakby język mówił co chciał, a ja byłabym jedynie słuchaczem, który słyszy już ostateczną wersję wypowiedzi. - W końcu była z Neyem tyle czasu nie bez powodu. Pewnie czuła się okropnie, bo jak ty czy ja byśmy się czuły, gdyby nagle pojawiła się jakaś zupełnie obca dziewczyna, uosobienie kopciuszka i nasz chłopak zostawiłby nas, żeby być z tą drugą? Nie da się tego opisać. Nie poznałam jej ze zbyt dobrej strony, ale ciężko o to było, skoro ma pełne prawo do tego, żeby mnie nie znosić i swobodnie z niego korzysta. Ona też wbrew pozorom ma uczucia i zdaje sobie sprawę jak bardzo chce go odzyskać. - dokończyłam, a podczas mówienia właściwie dopiero zdałam sobie sprawę z wypowiadanych przeze mnie słów. O dziwo mówiłam od rzeczy, chociaż nigdy w ten sposób o tym nie myślałam. Może po prostu nie docierało do mnie, że tak też może być. Cały mój altruizm tak naprawdę był fałszywy i jak przychodziło co do czego, to ciężko było mi zauważyć uczucia drugiej osoby. Normalną reakcją jest, że nie lubi się kogoś, kto stanowi dla ciebie konkurencję. Ale bądźmy szczerzy, jaką ja, Mel Henderson, byłam dla Bruny konkurencją? Byłam kimś z przypadku, kto również przypadkiem wyeliminował ją z jej własnej bajki i to bolało najbardziej. Niepozorna, szybka strata, która bolała dopiero po pewnym czasie. Wiedziałam, że trzeba być cyborgiem, żeby taka sprawa cię nie ruszała. A ona z pewnością nim nie była. Absolutnie nie chciałam zostawić Neya, tylko dlatego, że było mi jej szkoda, bo tak się nie postępuję, jeśli darzy się kogoś uczuciem, ale najzwyczajniej w świecie starałam się ją zrozumieć i nie mieć do niej żalu chociażby o ostatni wyskok ich obojga. Nie godziłam się na zdrady, jednak to była wyjątkowa sytuacja, która nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Mimo całej jej przykrej wyjątkowości, liczyłam po cichu na to, że się już nie powtórzy.
- To wyjątkowe co mówisz i teraz jestem pewna, ze mój brat wiedział co robi, walcząc o ciebie, mimo tego, że przez pewien czas traktowałaś go gorzej niż trędowatego. - Rafaella siedziała wyprostowana na swoim leżaku, wpatrując się we mnie uważnie. - Nie myśl tak o sobie, jesteś tak samo wartościowym człowiekiem jak ona. Miłość nie wybiera, a w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Niestety każda wojna niesie za sobą ofiary.
- To okrutne, ale prawdziwe. - skwitowałam krótko, ponieważ za naszymi plecami wyrosły sylwetki piłkarzy.
- Co to za smętne miny? Tak być nie może! - rzucił Brazylijczyk rozbawionym tonem. Chwilę potem poczułam jak silne dłonie chwytają mnie za ramiona i ciągną w górę. Marc, którego już wyraźnie widziałam z diabelnym wyrazem twarzy złapał mnie za nogi i tak zawisłam w powietrzu niczym bezwładny hamak.
- Nie ważcie się. - rzuciłam ostrym tonem, przypuszczając co chcą ze mną zrobić. W odpowiedzi dostałam jedynie salwę śmiechu, co raczej nie sprawiło, że poczułam się spokojniejsza. Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, kilka sekund później wylądowałam z głośnym pluskiem w wodzie. Wynurzyłam się, nabierając powietrza i przeczesując palcami mokre włosy, opadające mi na twarz. Wbrew temu co widzicie na filmach, wcale to nie wygląda seksownie, ponętnie, czy jak tam to nazywają. Co jest czarującego w osobie, której przed chwilą mało mózg nie pękł, kostium nie spadł, a na twarzy ma stado wodorostów zamiast włosów, pomijając już to że nie są tam gdzie powinny? Widać faceci naprawdę są z Marsa, bo chyba im się to podoba. Może na Marsie jest taka moda? Może tam dziewczyny mają włosy zaczesane na twarz? Jeśli chodzą w skąpych kostiumach kąpielowych, zapewne męskiej części Marsjan to wszystko rekompensuje. Moje międzygalaktyczne przemyślenia przerwał drugi plusk, a raczej fala tsunami, która ponownie, hojnie obdarowała mnie zimnym prysznicem. Tym pluskiem był nie kto inny, tylko Rafaella. - Zapłacicie za to. - wysyczałam przez zęby, widząc jak barcelońscy piłkarze zwijają się ze śmiechu na brzegu. Spojrzałam na dziewczynę, której para szła uszami. - Chodź, teraz my się zabawimy, a oni niech siedzą w brodziku z Davim. - rzuciłam i zanim tamci zdążyli zaprotestować, obydwie zgodnie odpłynęłyśmy. Bawiłyśmy się świetnie, a nasze piski na nienormalnej wielkości krętych zjeżdżalniach, było chyba słychać w całym ośrodku.
- Patrz na nich, jakie mają miny. - zaśmiewała się siostra Brazylijczyka.
- Takie mają smutne mordki, bo siedząc w brodziku, nie wyglądają zbytnio atrakcyjnie i żadne laski się do nich nie kleją. - pokiwałam głową obserwując dwóch nieszczęśliwych piłkarzy i jednego przeszczęśliwego blond aniołka, który na przemian chlapał ich wodą. Zapewne każdego, żeby im nie było smutno, jakie to kochane dziecko. - Pójdę zobaczyć jak sobie radzą. - posłałam jej uśmiech i skierowałam się w kierunku naszych leżaków. - Marc, jesteś rozgrzeszony. Leć, Raf na ciebie czeka koło baru. - nie zdążyłam dokończyć mówić, kiedy on już był w połowie drogi do wyznaczonego celu. Popatrzyłam na piłkarza, który leżał w wodzie i bawił się z synem. - No cześć przystojniaku. Może nie jestem najlepszą partią w tej świątyni negliżu, ale jak dla mnie wyglądasz naprawdę uroczo. - poruszałam zabawnie brwiami, siadając obok nich. Neymar zadarł głowę do góry i utkwił we mnie wzrok.
- Jesteś idealna, właśnie na ciebie czekałem.






Iiiii jest nareszcie kolejny :) Ciężko powiedzieć mi coś na temat fabuły bo jest jakaś taka średniawa i osobiście nie jestem z niej zadowolona, ale to jak zwykle, więc nie sugerujcie się moimi odczuciami. Cóż miało być trochę inaczej, ale niestety mam jakieś zaburzenia proporcji i to, co sobie wymyślę, musiałoby zająć naprawdę dużo dużo miejsca, także rozciągnę to na dwa odcinki :)
Oczywiście wszelkie osądy pozostawiam Wam i z góry przepraszam za ewentualne literówki, bo jest późno, a i klawiatura mi momentami niedomaga i zjada pojedyncze literki :*
Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze, bo ostatnimi czasy są jedną z niewielu przyczyn, z powodu których na mojej twarzy gości szczery uśmiech :* Cieszę się, że ze mną jesteście, czytacie, że Wam się podoba (chyba), że piszecie i dzielicie się ze mną swoją twórczością :)
Chciałabym nie musieć kazać Wam tyle czekać na kolejne odcinki, bo serce mi się kraja jak czytam, że nie możecie się doczekać, a ja siedzę przywalona lekcjami po sam czubek moich puchatych włosów i nie mam czasu napisać nawet kilku zdań :( Teraz na jakiś czas powinny mi się skończyć matury, więc postaram się jakoś to usprawnić. :) W tym tygodniu pisałam ostatnią, rozszerzony niemiecki - tak wiem, jestem dziwna, ale normalny rodzi się podobno każdy także.. :)
Cóż powyższe zdanie nieważne, mam nadzieję, że mimo wszystko znajdziecie coś fajnego, miłego i przyjemnego w powyższym rozdziale i do napisania niedługo :*

<3

31 komentarzy:

  1. Kochana, cudowny rozdział!! :D No nie powiem, Mel ma świetną rodzinkę, hehe :p Geniusze normalnie. Rozumiem Cię świetnie co do kwestii tego, że masz niezbyt wiele wolnego czasu. No i oczywiście będę wytrwale starała si czekać na kolejny odcinek <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahah... padam.
    Rodzina Mel mnie dobija :D
    A Raf ma racje.. Neymar i Mel są dla siebie stworzeni a Bruna ma pecha!
    A David jest taki kochany,
    Raf i Marc m.... nie mogę doczekać się kolejnego odcinka.
    Kochaaaaam. Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny post!! :*
    http://carme-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny jest! <3 Na taki właśnie czekałam ;3
    Rodzinka Mel (y) hhahah ;D
    Czekam na kolejny ;**/Zuza

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja brak mi słów w pozytywnym znaczeniu tego wyrażenia normalnie ufffffffff no nawet nie wiem co napisać zaczęłam czytać tego bloga jakoś przed przedwczoraj i powiem ci że dzięki tobie nie musiałam iść w piątek do szkoły bo mama myślała że jestem chora a tak naprawdę to był efekt nieprzespanej nocy. Co rozdział sobie mówiłam o kurde nie no muszę przeczytać jeszcze jeden itp. Wszystko po prostu idealne gratulacje pomysłowości. Do jednej sprawy ci się przyczepie bo co z tym gościem co chciał zabić Melissę czy nie powinno być coś w stylu rozprawy. No tak wiem to jest tw opowiadanie które swoją drogą jest nie przeklinając zajefajne, i tylko w tej jednej kwesti mam niedosyt. Na koniec mojego monologu nudnego życzę ci dużo dużo dużo dużo dużo dużo weny i wg super opowiadanie kocham pozdrawiam całuję kiski lowki buziaczki misiaczki całuski papatki i wg wg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku rzeczywiście! Muszę się przyznać, że zupełnie o tym zapomniałam, a bez tego to się nie trzyma logicznego sensu (jeśli o takim w ogóle można tu mówić). Dziękuję Ci za tą uwagę i możesz spokojnie liczyć na to, że ten brak rozwiązania sprawy naprawię w najbliższej przyszłości :);*

      Usuń
    2. Kiedy kolejny roździał dodasz?

      Usuń
    3. Myślałam o weekendzie lub jakoś w poniedziałek - wtorek :)

      Usuń
    4. Dodaj dzisiaj PROSZĘ *__*

      Usuń
    5. Mimo szczerych chęci chyba niestety mi się to nie uda, dużo nauki mi zaserwowali na weekend. :(

      Usuń
    6. Kiedy dodasz kolejny roździał?

      Usuń
  6. Jest cudownie <3 <3 weny Ci życze :** czekam na next :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Co mogę Ci napisać? Rozdział jak zwykle zwalił mnie z nóg, tyle akcji i emocji i jednym rozdziale, który jest naprawde długi ^^ Życze weny na następne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  8. Och ^_^
    Jest tak cudowny <3
    Mega <3
    Tak się cieszę że do sb wrócili *_*
    Czekam na nexta :*
    Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny!
    Wspaniały!
    Najlepszy!
    Nie do opisania! <3

    Jak ty to robisz, że tak zupełnie z niczego tworzysz takie cuda? Nie przeczytałam tu jeszcze niczego co byłoby nudne. Jesteś genialna. :)
    Życzę weny i czekam na kolejny :*
    /Camille

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham to ! <3 rodzinka Mel hahaha jak bym widziała swoją takie nie ogary <3 hahah mam nadzieję że Ney i Mel będą juz razem i nic ani nikt ich nie rozdzieli :// czekam na next <3 i zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Najlepszy blog jaki czytałam!
    Pisz dalej :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Hyhy ^^ I dobrze im tak :P No zgadzam się z komentarzem powyżej, najlepszy blog jaki czytałam :D

    OdpowiedzUsuń
  13. http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/?m=1 nowy rozdział zapraszam licze na komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Cudowne,boskie,nie do opisania.Czekam na kolejny roździał. Kiedy będzie następny?Kocham ten blog po prostu wielbie Cię <3 *__*

    OdpowiedzUsuń
  15. CUD *O* (Zresztą jak zwykle) Zawsze kiedy pojawia się nowy rozdział na mojej twarzy pojawia się zaciesz xd Życzę weny <3 Do następnego !

    OdpowiedzUsuń
  16. http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2015/01/rozdzia-12-nie-widziaem-jej-wiecej-i.html?m=1 zapraszam na nowy liczę na komentarz..

    OdpowiedzUsuń
  17. Świetny rozdział :D
    http://mynotneededblog.blogspot.com/ zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetny rodziaaał!!! A końcówka najlepsza:)
    lucyandneymar.blogspot.com
    nowy rozddział u mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Coś pięknego! :*

    OdpowiedzUsuń
  20. Czekam na nexta. Proszę, dodaj jutro. *,*

    OdpowiedzUsuń
  21. Super, kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
  22. http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2015/01/rozdzia-18-zdarzaja-sie-chwile-kiedy.html?m=1 zapraszam na nowy liczę na motywujace komentarze. Nie będzie ich conjamniej 11 a będę musiała zrobić coś czego bardzo nie chce..

    OdpowiedzUsuń
  23. Kiedy dalej? Miał być najpóźniej dziś..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam z całego serca wszystkich, którzy czekają, za poślizg jaki się wytworzył. Miałam kilka niezbyt przyjemnych i zupełnie nieplanowanych chwil ostatnio, ale właśnie siadam do pisania i nie obiecuję, że skończę pisać dzisiaj, ale jutro powinno być luźniejsze popołudnie więc dokończę zapewne jutro :) :*

      Usuń
  24. I jak z rozdziałem? Będzie dziś?

    OdpowiedzUsuń