niedziela, 24 sierpnia 2014

10. Zabawna sytuacja, bo widzisz, tak się składa, że to moje dziecko.

Przez następne dni Neymar obchodził się ze mną jak z jajkiem. Traktował mnie jak księżniczkę i niemal nosił na rękach. Wiem, to do niego niepodobne i trudne do wyobrażenia, ale tak właśnie było. Mi też nie mieściło się to w głowie. Zachowywał się jeszcze bardziej dziecinnie niż przedtem, co oczywiście graniczyło z cudem. No i kto by pomyślał, cicha, niepozorna Melisa Henderson wylądowała u boku jednego z najsławniejszych piłkarzy na świecie. Na początku dawkowaliśmy ilość spędzanego ze sobą czasu, jednak później trochę mu odpuściłam i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Tak jak właśnie dzisiejszego popołudnia. Właśnie wkładałam telefon do kieszeni spodni, kiedy do drzwi mojego pokoju ktoś zapukał.
- Czego dusza pragnie? - rzuciłam zakładając kolczyki.
- Gotowa? - zapytał Brazylijczyk obracając w palcach kluczyki od samochodu. Spojrzałam na niego powoli się uśmiechając, kiedy zauważyłam, że z trudem maskuje oznaki zniecierpliwienia.
- To ty nie wiesz, że na kobietę zawsze się czeka? - odpowiedziałam odwracając się z powrotem do lustra i rzucając krótkie spojrzenie na efekty. W głowie wypowiedziałam moją nieśmiertelną mantrę pod tytułem "Lepiej nie będzie" i wyszłam z pokoju, dokładnie go zamykając. Złapaliśmy windę, gdzie na całe moje szczęście znajdowało się wielkie lustro, w którym widziałam się od stóp do głów. Także mniej lub bardziej krytyczna ocena mojego wyglądu była pierwszym co zrobiłam wchodząc do małej kabiny. Kiedy skończyłam rozpaczać nad sobą, przyjrzałam się Neymarowi. Miał na sobie standardowo szerokie spodnie i białą koszulkę, jednak na jego głowie zamiast czapki znajdowała się starannie ułożona fryzura. Zapewne spędził nad nią więcej czasu niż ja, ale za to wyglądał jak zwykle bez zarzutu. Wyszliśmy za zewnątrz gdzie czekał już samochód, który niemalże swoim wyglądem powalił mnie na kolana. - To twoje cudo? - wyszeptałam podchodząc bliżej i nie mogąc oderwać wzroku od auta.
- Jest wypożyczone. - odpowiedział z uśmiechem i wsiedliśmy do samochodu. Już po chwili mknęliśmy do galerii handlowej na przedmieściach Barcelony. Dziś postawiliśmy na normalność. Nic wyszukanego, nudna, aż do bólu normalna para. Prędkość jaką rozwijało Ferarri mroziła mi momentami krew w żyłach i podświadomie zaciskałam palce na siedzeniu z taką siłą i mocą, że obawiałam się, że przy ostrzejszym zakręcie kawałek zostanie mi w dłoni. Takim sposobem szaleńczej jazdy po niespełna pół godzinie byliśmy na miejscu. Wyglądałam jakbym zaraz miała wyzionąć ducha, za to Ney był z siebie wyraźnie zadowolony. Z subtelnością huraganu chwyciłam go pod ramię, na co on wesoło się roześmiał. - Za szybko jechałem, panno Henderson? - zapytał poruszając zabawnie brwiami co spowodowało, że spotkał się z moim karcącym spojrzeniem.
- Mam nadzieję,że jesteś fotogeniczny, bo na to pytanie odpowiedzą ci zapewne zdjęcia z fotoradarów. - rzuciłam i ruszyliśmy w stronę wejścia do zatłoczonej galerii. Ludzie biegali tam, jak gdyby był to tor dla sprinterów, a nie zwykły labirynt korytarzy, co chwila potrącając jedni drugich. Spojrzałam na chłopaka obok i nie mogąc się powstrzymać wywróciłam oczami ze śmiechem. - Zdejmij te okulary, chyba cię słońce nie razi, a niewidomy z tego co wiem też nie jesteś.
- Jestem gwiazdą piłki nożnej, Mel. Ludzie pewnie zaraz się na mnie rzucą. - Brazylijczyk nachylił się w moją stronę konspiracyjnie szepcząc.
- Ci ludzie? - wskazałam na tłum - Neymar, oni nawet nie widzą siebie nawzajem. A tymi okularami dodatkowo ściągasz na siebie uwagę. - dodałam, a on po chwili wahania wykonał moje polecenie. Widziałam kątem oka, że ma niezbyt szczęśliwą minę z tego powodu. No baa zapomniałabym, że on kocha być w centrum uwagi.
- Może pójdziemy do kina? - zapytał kiedy mijaliśmy wielkie plakaty zachęcające do obejrzenia najnowszych produkcji. Przytaknęłam i pociągnęłam go w stronę elektronicznej kasy. - Wybierz film - wskazał na dotykowy monitor, który zastępował zwykłego sprzedawcę. Ku jego wielkiemu zdziwieniu wybrałam Niezniszczalnych. Maszyna wydrukowała bilety, a ja odwróciłam się z szerokim uśmiechem do oniemiałego chłopaka.
- Chodź chodź, bo się spóźnimy na seans. - zaśmiałam się i pociągnęłam go w stronę odpowiedniej bramki. Usadowiliśmy się oczywiście wysoko, bodajże był to trzeci rząd od góry. Światło było już zgaszone i właśnie puszczano nieśmiertelną porcję reklam.
- Auć.! - usłyszałam za sobą i stłumiłam wybuch śmiechu. Kiedy usiadłam zobaczyłam wyklinającego szeptem napastnika, który siadając zahaczył o nogę fotela.
- I kto by pomyślał, że na boisku nie zabijasz się o własne nogi. - zaśmiałam się cicho kręcąc głową, na co on zgromił mnie spojrzeniem. Kiedy je napotkałam wiedziałam, że jeśli powiem jeszcze słowo to on na pewno w najbliższym czasie się na mnie zemści. Poznałam już jak bardzo głupie potrafią być jego głupie pomysły i aż się bałam co może zrobić, więc jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamilkłam jak zaklęta. Film się zaczął i wciągnął mnie bez końca. Dużo wybuchów, wysportowanych "kolesi" z karabinami, robiących imponujące wyczynowo rzeczy. Taaak, to było to. W połowie filmu poczułam leciutkie uderzenie w ramię, które zignorowałam myśląc, że może ktoś przechodził i przypadkiem mnie potrącił. Jednak sytuacja powtórzyła się kilka razy w przeciągu następnych kilku minut. - Ney. - zawołałam szeptem Brazylijczyka, który aktualnie wpatrywał się w ekran śledząc akcję filmu.
- Hmm.. - mruknął nie odrywając wzroku od pościgu, który właśnie miał miejsce.
- Ktoś mnie ciągle czymś trąca, już mnie to zaczęło denerwować. Mógłbyś? - zapytałam, a on spojrzał w moją stronę.
- Też to czułem kilka razy, ale za nami nikt nie siedzi, Mel. - odpowiedział spokojnie i objął mnie ramieniem. Posłusznie położyłam tam głowę, jednak pozostałam czujna. Zamierzałam wytropić źródło owej niedogodności. Na kolejny "atak" nie musiałam długo czekać. Odwróciłam się mrużąc oczy dla lepszej widoczności i moim zdumionym oczom ukazały się dwie znajome sylwetki, teraz chowające się za siedzeniami. Zdradziły ich jedynie szepty i cichy śmiech, którego na pewno nie wydawał żaden obecny tu mebel.
- Uduszę ... - syknęłam, na co Ney wyraźnie się ożywił odwracając w moją stronę. Momentalnie rozwiałam jego wątpliwości wskazując oskarżycielsko palcem w stronę roześmianych Bartry i Pique, którzy siedzieli dwa rzędy za nami i jak się okazało, rzucali w nas popcornem. Kiedy chłopak się odwrócił obaj pomachali mu wesoło, a ja klepnęłam się w czoło. Zaczęłam wyciągać kulki prażonej kukurydzy z włosów, a winowajcy jak gdyby nigdy nic przysiedli się do nas. Całe szczęście, że w kinie było mało ludzi, a ci, którzy już jakimś cudem się tam znaleźli, byli tak wciągnięci w akcję, że nie odrywali się od niej słysząc nasze tłumione szepty. - Jesteście straszni, powinni wam kazać to później posprzątać - rzuciłam w stronę piłkarzy, którzy rozsiedli się obok Neymara. Zapewne z jego strony czuli się o wiele bezpieczniej niż z mojej. To byłoby w tym momencie jak okrutne i brutalne samobójstwo, ponieważ przez następne 10 minut zamiast filmu, oglądałam swoje włosy w poszukiwaniu resztek ich jedzenia. Zupełnie jak w przedszkolu. Generalnie film spodobał się całej naszej czwórce co jednogłośnie skomentowaliśmy po wyjściu z kina.
- Wracacie z nami? - zapytał Marc gryząc długiego żelka, a ja uśmiechnęłam się szeroko i wyprzedzając Brazylijczyka odpowiedziałam.
- Nie, my jeszcze trochę pospacerujemy. - napastnik spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale nie odezwał się nawet słowem. Pożegnaliśmy się z piłkarzami i kiedy tylko zniknęli za zakrętem usłyszałam.
- Wiesz, która jest godzina? - ruchem głowy wskazał na zegar na, którym wybiła 22. Położyłam dłonie na jego ramionach i obdarowałam go słodkim uśmiechem.
- Tak wiem, jeszcze zazwyczaj nie kładę się spać, ale no skoro ty musisz, to rozumiem.. - powiedziałam wiedząc, że teraz na pewno czeka nas jeszcze dobre kilka godzin poza hotelem.
- Ja nic nie muszę, ja ewentualnie mogę. - jego zadziorny ton utwierdził mnie w poprzednim przekonaniu. Chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. - Masz ochotę coś zjeść? - rzucił podczas naszej ekspresowej podróży w stronę wyjścia z galerii.
- Hmm może coś słodkiego. - odpowiedziałam kiedy jechaliśmy schodami w dół. Kiedy przekroczyłam próg budynku uderzyło mnie świeże, rześkie, wieczorne powietrze. Przymknęłam na moment oczy delektując się tą chwilą. Była idealna. Szliśmy ze splecionymi dłońmi, zerkając na siebie ukradkiem z subtelnymi, lecz radosnymi uśmiechami. Ludzie, którzy nas mijali się nie liczyli, byliśmy tylko MY. Nigdy nie marzyłam, nigdy nie przypuszczałam, że taka wspaniała i niepowtarzalna chwila będzie miała miejsce w moim życiu. Życiu, w którym romantyzm dawno został brutalnie zamordowany przez otaczającą rzeczywistość, a serce połamane na milion bolesnych sposobów. Nie wierzyłam, ze jeszcze mogę się tak czuć. Całe szczęście okazało się, że przez ten cały czas żyłam w błędzie. Ciekawiło mnie ile osób wie, lub chociaż przypuszcza co tak naprawdę się ze mną dzieje. Jak szeroki potrafi być jeszcze mój uśmiech, kiedy w środku narządy nie mają już siły i motywacji, żeby dalej pracować. Jednak teraz wreszcie czułam, że wszystko zaczyna się układać, a mimika mojej twarzy nie jest jednym wielkim kłamstwem. Spojrzałam na Neymara i uśmiechnęłam się mimowolnie. Szczerze. Naprawdę szczerze.
- O kim tak myślisz? Bo zacznę być zazdrosny. - piłkarz uniósł brwi do góry wręczając mi waniliowego loda. Zmrużyłam oczy i już po chwili jego nos wylądował w moim smakołyku. - Zwariowałaś?! Co ty wyprawiasz? - odskoczył zmazując z siebie słodką maź.
- Zaznaczam swój teren, jak widzisz nie masz powodów do zazdrości. - zaśmiałam się widząc jego zdezorientowany wyraz twarzy. Sprawiał wrażenie jakby nie wiedział czy się ma zacząć śmiać, czy mnie zamordować gołymi rękami. Nie zawiódł mnie jednak odpłacając mi tym samym, w momencie kiedy się tego najmniej spodziewałam. Także następne 15 minut spędziliśmy na doprowadzanie każde swojej twarzy do porządku. Oczywiście najbardziej najadły się nasze nosy, ale niewdzięczne nie potrafiły tego później docenić. Na zegarze, który znajdował się na jednej ze ścian galerii, która została zbudowana w nieco staromodnym stylu, wybiła północ. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w tarczę ogromnego czasomierza. - Chyba musimy wracać..
- Chyba nawet biegiem. - chłopak był tak samo zaskoczony szybkim upływem czasu jak ja. Szybkim krokiem ruszyliśmy do samochodu, dzięki któremu koło hotelu byliśmy przed pierwszą. Zaniepokoił mnie jednak jego widok. Przed drzwiami nikt nie stał i w holu nie paliło się światło, wysiadłam i złapałam za klamkę. Drzwi były zamknięte.
- Chyba mamy mały problem.. - poinformowałam Brazylijczyka kiedy znów znalazłam się na siedzeniu pasażera.
- Hmm mogłem się spodziewać, że o takiej godzinie to już dawno wszystko pozamykają.. - dodał i uderzył dłońmi w kierownicę. Rozejrzałam się dookoła z pełnym spokojem. I w pewnym momencie wpadłam na genialny ( moim zdaniem ) pomysł.
- Przejedź na tył hotelu. - powiedziałam przerywając panującą od dobrych kilku minut ciszę.
- Co? - zapytał przenosząc na mnie zdziwiony wzrok.
- To co słyszałeś, jedź na tył hotelu. - powiedziałam stanowczo, po chwili jednak uśmiechając się delikatnie, żeby uniknąć dalszych pytań. Podziałało i piłkarz uruchomił silnik odpowiednio podnosząc jego obroty. Bez zadawania zbędnych pytań wykonał moje polecenie, chociaż kiedy powiedziałam mu, żeby zatrzymał się najbardziej w krzakach jak tylko może, miał nieco skonsternowaną minę. - Okey, w porządku. - skwitowałam kiedy się zatrzymał. Odpięłam pas i już miałam chwycić za klamkę, kiedy poczułam jego dłoń na swoim kolanie. Odwróciłam się do niego hamując niekontrolowany, w moim przypadku, wybuch śmiechu. - Nie dlatego kazałam ci tu zaparkować. - musnęłam jego gorące usta uśmiechając się przy tym szeroko. Mina mu nieco zrzedła, chociaż muszę przyznać, że dumnie starał się to zamaskować. Wysiedliśmy z pojazdu, a ja odwróciłam się w stronę napastnika. - Otóż już ci wszystko tłumaczę. Kazałam ci zostawić tam samochód, bo od strony ulicy go nie widać, więc nie musisz się martwić, że go ktoś ukradnie. Poza tym to strzeżona dzielnica. Dalsza część mojego planu dostania się do środka jest jeszcze lepsza. - zachęciłam go widząc jego sceptyczny wyraz twarzy. - Pamiętasz jak jeden, jedyny raz John kazał mi pilnować ludzi na basenie? Wtedy dostałam klucze do tylnej bramy, gdzie jest specjalna szatnia dla pracowników tej części hotelu i patrz co mam. - wyciągnęłam ceremonialnie klucze, które na całe szczęście przypięłam kiedyś do tych od pokoju, dzięki czemu miałam je przy sobie cały czas.
- No to na co czekasz, otwieraj.! - chłopak wyraźnie się rozchmurzył i z nadzieją w głosie stanął za mną obserwując co robię.
- Ney, ja tylko otwieram drzwi kluczem, nie robię włam. - skomentowałam jego aktualne położenie i ku mojej wielkiej uldze klucz pasował, a brama stanęła przed nami otworem. Ucieszeni i pewni sukcesu weszliśmy do środka z przekonaniem, że teraz każde pójdzie do swojego pokoju i położy się spać. Niestety okazało się, że to nie są jedyne drzwi przez które trzeba przejść, żeby dostać się do hotelowego basenu. Drzwi przypominające furtkę otoczone niewysokim drewnianym płotem stały nam  jeszcze na drodze.
- Czemu nie otwierasz? - zapytał kiedy stanęłam przed przeszkodą mierząc ją wzrokiem, jak gdyby w nadziei, że pokonam ją jedynie siłą woli.
- Bo do nich już nie mam klucza.. - odpowiedziałam nie odwracając wzroku od płotu. - W dzień są zazwyczaj otwarte bo cały czas ktoś siedzi nad basenem, a w nocy to przejście nie jest nikomu potrzebne.
- Jak widać nie wzięli pod uwagę takich sytuacji. - Neymar zaśmiał się opierając się plecami o konstrukcję.
- Damy radę, przeskoczymy. - powiedziałam patrząc teraz na swojego towarzysza i badając jego reakcję. Spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem, co spotkało się z karcącym spojrzeniem z mojej strony. - Sugerujesz, że nie dam sobie rady? - zapytałam powoli mrużąc oczy.
- Nie, skąd. - spojrzał w ziemię, a ja wiedziałam, że kłamie i miałam ochotę dokonać na nim w tym momencie natychmiastowej i nieodwracalnej zagłady, jednak powstrzymał mnie fakt, że był mi potrzebny do przedostania się na drugą stronę.
- W takim razie nie widzę przeszkód. - powiedziała Melisa Henderson vel Stevie Wonder stojąc przed wielkim płotem. Bez większych problemów wdrapałam się na drzewo, które rosło w rogu placu. Właśnie owocowało to, że w dzieciństwie nie byłam zupełnie taka jak inne dziewczynki. Lubiłam ściganie się z chłopakami na rowerach, grę w piłkę nożną i chodzenie po drzewach. Gdybym teraz była dzieckiem to zapewne baliby się, że zostanę lesbijką, ale jak widać do tej orientacji mi daleko. Zwinnie zeskoczyłam z drugiej strony, lądując na idealnie zgiętych kolanach, tak jak uczyli mnie kiedyś w szkole tanecznej, kiedy wykonywaliśmy różne ewolucje. Poprawiłam ubranie i z uśmiechem spojrzałam w stronę płotu. - Teraz ty. - usłyszałam szelest liści  i trzaski gałęzi - Tylko uważaj na... - i nie zdążyłam dokończyć widząc jak Brazylijczyk z hukiem ląduje w leżakach, które mi udało się ominąć. - leżaki. - dokończyłam już całkiem niepotrzebnie podchodząc i wyciągając dłoń, żeby pomóc mu wydostać się z pułapki.
- Kto do jasnej cholery stawia tu takie rzeczy! - wrzasnął, a ja uciszyłam go dłonią hamując uśmiech.
- Nic ci nie jest? - zapytałam naprawiając szkody, które narobił piłkarz swoim ciężkim lądowaniem.
- Chyba nic mi nie urwało. - odpowiedział pomagając mi podnieść leżak. Stanął rozmasowując kark i przyglądając mi się co zwróciło moją uwagę. Wyprostowałam się i przekrzywiłam głowę.
- Mam coś na twarzy? Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytałam podejrzliwie mierząc go wzrokiem z bezpiecznej odległości. Kiedy w przygaszonym świetle lamp, błysnął mi jego szeroki, śnieżnobiały uśmiech już wiedziałam, że pewnie to się źle skończy. I tym razem również pozostałam nieomylna, ponieważ Neymar w przeciągu jednego mojego mrugnięcia powieką doskoczył do mnie i wepchnął mnie do basenu. - Zabije cię! - tym razem to ja wrzasnęłam cała mokra, przeczesując palcami włosy, które zadomowiły się w tym momencie na mojej twarzy. W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech, niosący się dźwięcznie po całym pomieszczeniu. - Co to ma być?!
- Zemsta. - widząc jego żywe rozbawienie, do głowy przyszedł mi pewien dobry, może nieco brutalny, ale nadal dobry pomysł. Wykorzystałam moment, kiedy się odwrócił i zanurkowałam pod wodę nabierając w płuca najwięcej powietrza jak tylko potrafiłam. Efekt był szybki i przewidywalny. Chłopak zaczął się nerwowo rozglądać wołając mnie po imieniu, jednak ja zatwardziale utrzymywałam się pod powierzchnią. Natomiast Neymar ściągnął buty i wyjął kosztowności z kieszeni po czym z pluskiem wskoczył do basenu. Zaraz po tym wynurzyłam się na powierzchnię w niemym oczekiwaniu na powrót napastnika. Ociekający wodą z  bestialskim morderstwem wypisanym na twarzy spojrzał w moją stronę.
- Teraz to ja cię zabije! Jak mogłaś?! - powiedział z wyrzutem podpływając bliżej.
- Najpierw chcesz mnie ratować, a teraz zabijać? Zdecyduj się bohaterze. - uśmiechnęłam się cwano unosząc brwi do góry.
- Nie chcę, ale należałoby ci się za tą akcje. - pokręciła głową i objął mnie szczelnie, a ja przytuliłam swoją głowę do jego ramienia, palcami stóp muskając dno basenu.
- Powiedzmy, że to był test. Czy naprawdę i na ile ci na mnie zależy. - powiedziałam cicho rozkoszując się chwilą sam na sam z piłkarzem.
- I jak mi poszło? -przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Zdałeś. - odpowiedziałam również się uśmiechając i składając na jego ustach pocałunek.
- Halo! Jest tam ktoś?! Proszę natychmiast opuścić basen! - ochrona uraczyła nas jasnymi snopami światła skierowanymi prosto w oczy. - Dzieciaki koniec tej kąpieli! - po tych słowach obydwoje z Neymarem wybuchnęliśmy głośnym śmiechem co widocznie zagrało na nerwach podstarzałemu ochroniarzowi. - Co w tym śmiesznego?
- Czy pan wie kim ja jestem? - zapytał Brazylijczyk ledwo łapiąc oddech.
- Na Matkę Przenajświętszą to ty mi chłopcze nie wyglądasz, a to byłby jedyny ulgowy wyjątek od reguły. Wychodźcie natychmiast, bez dyskusji. - popatrzyliśmy na siebie i podpłynęliśmy do brzegu bez słowa.
- Może mi pan pomóc wyjść? - zapytałam słodkim głosem patrząc na tego zrzędliwego piernika, który wyglądał jakby wydawało mu się, że jest panem świata. Wywracając oczami wyciągnął do mnie rękę nachylając się. Był tak naiwnie bezbronny, że przez moment zrobiło mi się go szkoda. Ale przez tylko bardzo, bardzo krótki moment, ponieważ następne co zrobiłam to przy pozorowaniu wyjścia z wody wciągnęłam ochroniarza do basenu. Przeklinając na prawo i lewo wyłonił się z wody, a my bez zbędnych instrukcji obydwoje rzuciliśmy się w stronę wyjścia. Już nikt nie musiał nam pomagać. Puściliśmy się biegiem rozdzielając się w pół drogi, żeby zmylić ewentualny i bardzo prawdopodobny pościg. Neymar ociekający wodą od stóp do głów pobiegł schodami, a ja w bardzo podobnym stanie wpadłam do windy, rozpaczliwie wciskając guzik z numerem mojego piętra. Po niecałych 5 minutach udało nam się spotkać pod drzwiami pokoju Pique i Messiego, które mieściły się akurat w połowie korytarza. Zdyszany nieco chłopak stał oparty o ścianę regulując przerywany oddech.
- Było fajnie. - powiedział po chwili z błyskiem w oku. - Z tobą nie da się nudzić.
- Cieszę się i nawzajem. W rzeczywistości nie jesteś taki strachliwy na jakiego wyglądasz. - powiedziałam z zadziornym uśmiechem obserwując piłkarza, który odpłacił się tym samym. - W takim razie chyba czas się pożegnać, żeby nasz morderczy bieg nie poszedł na marne. - dodałam rozglądając się czy na horyzoncie nie widać wściekłego ochroniarza. Brazylijczyk podszedł do bliżej i przyciągnął mnie do siebie, składając na moich ustach długi, czuły pocałunek. Niechętnie odrywając się od siebie każde z nas udało się do swojego pokoju. Z tego dnia pamiętam jeszcze tylko moment kiedy moje ciało zetknęło się z nieprzyzwoicie miękką pościelą i nic więcej.


******

Kolejny poranek kiedy obudziłam się w ubraniach z poprzedniego dnia. Grunt, że w swoim łóżku. Spojrzałam na zegarek, 8:30, co oznaczało, że czas wybrać się na jakieś śniadanie. Mój żołądek był wielkim orędownikiem tego pomysłu, ponieważ bolesne głodowe skurcze męczyły go odkąd tylko otworzyłam oczy. Spowodowało to, że w ekspresowym tempie ubrałam się, zrobiłam poranną toaletę i pojawiłam się w dużej hotelowej jadalni z zamiarem upolowania czegoś smakowitego na upragnione śniadanie. Ostatecznie zdecydowałam się na kakao i całkiem sporą drożdżówkę z truskawkami w środku. Odwróciłam się i omiotłam wzrokiem salę. W kącie zauważyłam Leo, który właśnie kończył posiłek. Już dawno postanowiłam z nim porozmawiać, jednak za każdym razem szukałam dobrej wymówki, żeby tego nie robić. Dziwna jestem, wiem. Tym razem jednak doszłam do wniosku, że czas skończyć tą dziecinadę i porozmawiać jak dorośli ludzie. Z tym przeświadczeniem skierowałam się w stronę rzeczonego stolika. Usiadłam powoli obserwując co zrobi piłkarz, jednak on tylko spokojnie uniósł wzrok z nad talerza i utkwił go w mojej marnej osobie.
- Cześć. - zaczęłam nieśmiało, a w odpowiedzi otrzymałam lekkie skinienie głową. - Chciałam cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Nie powinnam rzucać w ciebie takimi ostrymi słowami. Mimo wszystko. Kiedy zorientowałam się, że o wszystkim wiedziałeś poczułam się najzwyczajniej w świecie zdradzona. Traktowałam cię jak przyjaciela, mówiłam ci o tym co się ze mną dzieje, o Neyu, a ty zamiast powiedzieć mi, że ma dziewczynę zataiłeś przede mną ten fakt, dając mi się wciągnąć w to zauroczenie. - powiedziałam z wyrzutem w głosie, dzielnie patrząc w jego ciemne oczy. On słysząc moje słowa westchnął ciężko i odstawił kubek z kawą z powrotem na stół.
- Uwierz mi Mel, że to nie takie proste jak ci się wydaje. Chciałem ci powiedzieć i pewnie bym tak zrobił, gdybym wcześniej nie obiecał Neymarowi, że będę milczał. On obiecał mi, że zakończy swój "fikcyjny" już związek najszybciej jak to możliwe, więc się zgodziłem. A wyszło jak wyszło. Sama widziałaś. - zaczął spokojnie nie odrywając ode mnie wzroku. - Przepraszam, że nic nie powiedziałem, ale musisz wierzyć, że chciałem. Chciałem też dotrzymać obietnicy złożonej przyjacielowi i żeby wam się udało. - uśmiechnął się lekko, a ja odwzajemniłam ten gest.
- To chciałam usłyszeć. - powiedziałam kiedy skończył. - Postąpiłeś w porządku i nie masz sobie nic do zarzucenia, to najważniejsze, w końcu mi niczego nie obiecywałeś. O coś takiego nie mogę się na ciebie wściekać. - wstałam ze swojego miejsca i kręcąc biodrami zepchnęłam Leo z połowy jego krzesła sadzając tam swoje szanowne cztery litery.
- Między nami okey? - zapytał ostrożnie, jednak ze śmielszym uśmiechem, a ja przytuliłam się do niego mocno co widocznie uznał za "tak". Z resztą bardzo słusznie.
- Co ty taki niewyspany? Chyba zaraz idziesz na kolejny trening. - zmieniłam temat widząc już z bliska jak ciężko pracują mu powieki.
- A to ciekawa historia, ale aż ciężko w nią uwierzyć. - pokręcił głową na samo wspomnienie tej sytuacji. - Wczoraj w środku nocy ktoś zaczął tłuc się do moich i Gerarda drzwi. Oczywiście obaj się obudziliśmy i wstaliśmy otworzyć. Patrzymy a tam jakiś ociekający wodą, wściekły facet, chyba ochroniarz świeci nam latarką po oczach i zaczyna się na nas wydzierać. Powiedziałem mu, że chyba pomylił piętra albo coś, a ten zaczął przeklinać i bez słowa wyjaśnień poszedł. Oczywiście jak się domyślasz spania już dalej nie było, ale tak dziwacznej sytuacji to na trzeźwo jeszcze nigdy nie miałem. - wysłuchałam całej opowieści biednego Leo z zaciśniętymi ustami, żeby nie zdradzić się, że całkiem przypadkiem miałam coś z tym wspólnego.
- Skandal normalnie, tak budzić porządnych ludzi w środku nocy i to jeszcze bez powodu. - powiedziałam kręcąc z dezaprobatą głową, a w rzeczywistości próbując odwrócić uwagę od coraz większego uśmiechu zdobiącego moją twarz. - A gdzie reszta Blaugrany? - ponownie zmieniłam temat ratując skórę.
- Już pojechali. - odpowiedział i popatrzył na zegarek - O cholera! Enrique mnie zabije! Muszę lecieć, trzymaj się Mała. - mrugnął do mnie, po czym potrącając przy okazji kilka krzeseł razem z torbą szerszą od niego samego wybiegł z pomieszczenia. Był to kolejny żywy dowód na to jak bardzo różniła się ich sprawność na i poza boiskiem. Przysunęłam sobie talerz ze śniadaniem i dokończyłam je w całkowicie dobrym nastroju.


******

Kiedy wróciłam z pracy było koło godziny 16. Dzisiaj w Barcelonie była wyjątkowo łaskawa pogoda. Słońce, które zazwyczaj prażyło jak oszalałe, dziś zostało lekko ostudzone przez przyjemny, chłodny wiatr. Korzystając z okazji zmniejszonego prawdopodobieństwa dostania udaru, postanowiłam wybrać się na spacer. Szybki prysznic i zmiana ubrań dodatkowo mnie orzeźwiła, więc w niecałe 20 minut po tym jak wróciłam na górę, ponownie opuściłam swój pokój. Niedaleko, prawdopodobnie jeszcze w obrębie hotelu znajdował się niewielki park. Dowiedziałam się o nim przez całkowity przypadek, kiedy dziś rano rozmawiałam z Peggy. Chciałam sprawdzić, czy jest na tyle "magiczny" na ile zachwycała się nim kucharka. Kiedy do niego wyszłam musiałam przyznać jej rację. Było w nim coś bez wątpienia wyjątkowego. Drzewa i alejki przeplatały się ze sobą, co tworzyło nastrój przyjemnego labiryntu, idealnego na samotny spacer. W środku znajdował się plac zabaw, zapewne dla hotelowych gości, którzy przyjechali ze swoimi pociechami. Muszę przyznać, że gdybym była młodsza byłby to dla mnie istny raj i pewnie codziennie mordowałabym rodziców o to, żebyśmy tu przyszli. Tymczasem usiadłam na jednej z ładnych, drewnianych ławeczek i zabrałam się do czytania jednej z kilku książek, które zabrałam ze sobą z domu. Po jakimś nieokreślonym dla mnie czasie poczułam jak coś potrąciło moją nogę. Wychyliłam się zza lektury i moim oczom ukazał się mały, na oko 3-letni chłopiec z kręconymi blond lokami na głowie. Rzeczą, która mnie potraciła okazała się być jego piłka.
- Cześć mały - uśmiechnęłam się do niego i oddałam mu jego własność, po czym ponownie zniknęłam za okładką książki. Sytuacja się powtórzyła. Spokojnie odłożyłam lekturę na siedzenie i schyliłam się do chłopca, który teraz uśmiechał się do mnie swoim zapewne jeszcze niekompletnym zestawem białych zębów. - Mówisz, że przyda mi się trochę ruchu? - zaśmiałam się, a on mi zawtórował. Stanęłam naprzeciwko niego i tak turlaliśmy do sibie piłkę przez kilka minut.
- Davi! Davi! - najpierw usłyszałam krzyk, a następnie zobaczyłam niewiele starszą ode mnie dziewczynę biegającą od ławki do ławki, zapewne w poszukiwaniu brzdąca, który właśnie stał przede mną. - Boże całe szczęście, tutaj jesteś! - powiedziała z ulgą podchodząc do chłopca. - Przepraszam, mam nadzieję, że pani nie przeszkadzał. - powiedziała patrząc na mnie. Dziwnie poczułam się kiedy określiła mnie mianem "pani", ale uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam.
- Nic się nie stało, bardzo miły i grzeczny chłopiec. - po moich słowach dziewczyna podniosła się i roześmiała wyciągając do mnie rękę.
- Jestem Rafaella, a to Davi Lucca - uścisnęłam jej dłoń zaskoczona jej reakcją.
- Miło mi, Melisa. - przedstawiłam się patrząc to na jedno to na drugie.
- To syn mojego brata, więc nie zawsze mnie chce słuchać, jak już pewnie zdążyłaś zauważyć. - wyjaśniła swoje rozbawienie moimi wcześniejszymi słowami, a ja przytaknęłam na znak, że nie mam jej tego za złe. Moją uwagę zwróciły walizki.
 - Przyjechaliście do hotelu? - zapytałam kiedy usiadłyśmy na ławce a Davi zajął się swoją piłką.
- Tak, przywiozłam go na kilka dni do brata, bo niestety nie może go widywać na tyle często na ile by chciał. Praca i nieistniejący związek z matką małego wiele mu utrudniają. - powiedziała wodząc wzrokiem za chłopcem, który miał w sobie tyle energii, że za przynajmniej jej połowę codziennie rano zapłaciłabym każdą cenę.
- To smutne, ale ważne, że w ogóle się stara i chce się widywać z dzieckiem - odpowiedziałam opierając się wygodnie na ławce.
- Żartujesz?! Davi to jego oczko w głowie, chyba nikogo nie kocha tak jak jego. Nie miał zbyt dużo lat kiedy się urodził i wszyscy bali się, że nie da sobie rady. Ale naprawdę jest wspaniałym ojcem. - uśmiechnęła się, a ja zanim się obejrzałam mały wdrapał się na moje kolana wyraźnie z siebie zadowolony. - Chyba cię polubił. - zaśmiała się dziewczyna, a ja mrugnęłam do chłopca, który w odpowiedzi głośno się roześmiał. Siedziałyśmy tak rozmawiając właściwie o wszystkim jeszcze z dobrą godzinę. Trochę denerwowała mnie bezosobowość z jaką Rafaella wyrażała się o swoim bracie, za każdym razem kiedy o nim mówiła, ale mimo wszystko z jej opowieści wynikało, że musiał być świetnym facetem. Pożegnałam się z nimi i wróciłam do hotelu, ponieważ to była ta godzina na którą czekałam cały dzień. Godzina, kiedy piłkarze wracali z treningu. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę. - powiedziałam zdejmując z uszu słuchawki. Do pokoju wszedł Ney i od razu rozsiadł się na drugiej połowie. - Ej, nie za wygodnie ci? - zapytałam śmiejąc się przy tym.
- Nie. - odpowiedział po czym rzucił się na mnie zaczynając mnie łaskotać. Po długiej walce w końcu udało mi się wywalczyć kawałek łóżka tylko dla siebie. - Teraz mi wygodnie. - powiedział rozciągając się na 95% powierzchni pościeli. Siedzieliśmy opowiadając sobie każde swój dzień, kiedy ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem nie miałam pomysłu ko to może być. Nie czekając na zaproszenie do mojego pokoju wsypała się zgraja piłkarzy, między innymi Pique, Messi, Xavi, Bartra i Tello. Od razu poczuli się jak u siebie rozsiadając się gdzie tylko popadnie. Szkoda, że żaden nie wszedł na żyrandol, bo kiedy tak na nich patrzyłam to chyba byli tego bliscy.
- Idziecie z nami na kręgle gołąbeczki? - zapytał Marc, a ja zgromiłam go spojrzeniem.
- Tylko nie gołąbeczki. - powiedziałam wytykając mu język.
- Chętnie. - rzucił Brazylijczyk patrząc na mnie w oczekiwaniu czy zaprzeczę.
- To super! W takim razie ruchy, bo autobus czeka. - Xavi klasnął w ręce i wszyscy jak jeden mąż ruszyli do wyjścia. Mi nie pozostało nic innego jak iść razem z nimi. Zjechaliśmy windą i ruszyliśmy holem do wyjścia.
- Ney, patrz to to dziecko z parku, o którym ci dzisiaj opowiadałam. - uśmiechnęłam się szeroko na widok Davi'ego siedzącego na kanapie w lobby. Minęło kilka sekund zanim zorientowałam się, że gdzieś zgubiłam napastnika. Odwróciłam się i od razu go znalazłam, stał i wpatrywał się z rosnącym uśmiechem w stronę chłopca, który podbiegł do niego uradowany rzucając mu się w ramiona. Otworzyłam szeroko oczy patrząc na tą scenę.
- Zabawna sytuacja, bo widzisz, tak się składa, że to moje dziecko. - po tych słowach szczęka opadła mi niemalże do samej podłogi. To by znaczyło, że tym wspaniałym, kochającym ojcem jest właśnie Neymar. Mój Neymar. Jak to extra brzmi, swoją drogą. Ale wracając do tematu to jak to możliwe, że nie wiedziałam, że ma dziecko. O czym mi jeszcze nie powiedział? Nie był to czas na pretensje i doszłam do wniosku, że nie zamierzam ich mieć, ponieważ to widocznie bardzo delikatna sprawa. Ale gdzieś w środku coś mnie zakuło, że nie wiedziałam o tym wcześniej.
- Ceść Mel - powiedział chłopczyk, a ja pomachałam mu dłonią. Widziałam jak Brazylijczyk cieszy się, że widzi syna. Gołym okiem było widać, że świata poza nim nie widzi.
- A to jest moja siostra.. - zaczął kiedy podeszła do nas moja "nowa znajoma z parku"
- Rafaella. My się już znamy - uśmiechnęłam się do dziewczyny, co chętnie odwzajemniła.
- Aaa to ta szczęściara, o której tyle mi opowiadałeś. - skomentowała, a ja poczułam jak na policzki wpełzają mi rumieńce.
- Jak to się stało, że poznałaś praktycznie całą moją rodzinę i to nie ja ci ich przedstawiłem? - zaśmiał się chłopak poprawiając sobie syna na ramieniu.
- Magia Barcelony. - odpowiedziałam krótko. Zdecydowaliśmy się pójść wszyscy na wspomniane już wcześniej kręgle. Chłopczyk z chęcią chwycił mnie i piłkarza za dłonie. Oczywiście w busie znalazło się dla niego mnóstwo "wujkowych" zastępczych kolan. Zagrałam dwie kolejki ogrywając prawie wszystkich piłkarzy, a później twierdząc, że ratuję ich honor zadomowiłam się razem z siostrą Brazylijczyka na wygodnej kanapie obok toru, gdzie obydwie popijałyśmy drinki. Zabawnie było obserwować jak nagle kilku dorosłych facetów skacze wokół małego dziecka. Davi nie mógł narzekać nawet na chwilę nudy, ponieważ przechodził z rąk do rąk, a każdy opiekował się nim równie dobrze co poprzednik. Jednak nikt nie mógł dorównać ojcu. On przechodził samego siebie, traktował go jak oczko w głowie. W tym właśnie momencie wiedziałam, że przede mną stoi najważniejsza osoba w jego życiu i nikt nigdy nie będzie ważniejszy. O dziwo wcale nie drażniła mnie ta myśl, a wręcz napawała dziwnym spokojem i rozczuleniem. Wiedziałam, że to właśnie dla Davi'ego Neymar chce być najlepszy, że to dla niego jest każda strzelona bramka, i że to dla niego daje z siebie wszystko na każdym meczu i treningu. Pociągnęłam łyk ze słomki i popatrzyłam z uśmiechem w stronę ojca i syna. Widząc taki obrazek nie miałam wątpliwości, że trafiłam na naprawdę wartościowego faceta. Ja. Melisa Henderson pierwszy raz w życiu mogłam pełnoprawnie, szczerze i z ręką na sercu powiedzieć, że jestem największą szczęściarą na świecie.




Uff kolejny rozdział do kolekcji :)
Tak się ładnie złożyło, że dzisiaj podobno są urodziny Davi'ego, także przy okazji wszystkiego wszystkiego najlepszego mały, rośnij zdrowy i taki utalentowany jak tatuś :D
A tymczasem dziękuję za wszystkie komentarze, są nieocenioną siłą napędową do pisania kolejnych rozdziałów. :)
Zapraszam do czytania i komentowania :) A i oczywiście jakieś pomysły co mogłoby się dalej wydarzyć są bardzo mile widziane, jestem otwarta na propozycje. ;) :*


<3

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

9. Przepraszasz mnie za to, że się wydało, czy za to co zrobiłeś?

Dni, które nadeszły zlewały mi się w jedną całość. Praktycznie nie opuszczałam swojego pokoju, leżąc z zasłoniętymi roletami aż do samego zaśnięcia. Rano wstawałam do codziennych obowiązków, wracałam, zamykałam drzwi od pokoju na klucz i siedziałam. Siedziałam tak w samotności, w towarzystwie jedynie paczki papierosów i Jack'a. Taak. Jack Daniels, mój wierny kumpel, z którym bardzo się do siebie zbliżyliśmy w ostatnim czasie. Wie już o mnie wiele, zna część mojego życia, a ja o nim nic oprócz tego, że ma bursztynową cerę i jest dobrym słuchaczem. Telefon leżał bez życia w kącie pokoju, a znalazł się tam kiedy dzwoniąc po raz tysięczny sprawił, że miałam ochotę przeprowadzić się na stałe do mojej szafy. Swoją drogą może wreszcie daliby mi spokój. Na wyświetlaczu na zmianę wyświetlały się imiona : Leo, Neymar. Żaden z nich nie zrealizował połączenia z pozytywnym skutkiem. John też dał sobie spokój widząc, że i tak niczego się ode mnie nie dowie. Przez jakiś czas miałam przysłowiowy spokój, ponieważ w czasie kiedy ja byłam w pracy, piłkarze spędzali czas na stadionie ćwicząc do kolejnych, coraz poważniejszych rozgrywek. Mecze odbywały się coraz częściej i coraz więcej ludzi zjeżdżało do Barcelony, co skutkowało większymi zyskami dla wuja i większą ilością pracy dla całej reszty. Właściwie to może wróćmy do momentu kiedy John zauważył, że coś jest nie tak. Zdradzę wam jakim cudem to wyszło na jaw. Otóż nie protestowałam na ilość zadań jakie codziennie mi przydzielał jak zwykle miałam to w zwyczaju. Lubiłam się z nim nawet trochę podroczyć zanim zaczęłam kolejny dzień sprzątania cudzych łóżek i krojenia warzyw. Myślę, że czarę goryczy przelał fakt, kiedy pewnego pięknego wtorkowego dnia poprosiłam go o nadgodziny, pytając czy mu jeszcze w czymś nie pomóc. Wyraz jego twarzy był nie do opisania, więc nawet nie będę próbować. Totalne zaskoczenie mieszające się z podejrzliwością. Od razu uprzedzam, nie. Nie stałam się nową, lepszą Mel. Nadal jestem starą, dobrą, nieco leniwą i ciut złośliwą Melisą Henderson. Akurat w te kilka dni wiedziałam, że treningi nie trwają tak długo jak zazwyczaj z racji tego, że stadion jest wypożyczony na jakieś koncerty. Nie wnikałam w jakie, ważne było dla mnie jedynie to, żeby zminimalizować ryzyko natknięcia się w hotelu na któregoś z piłkarzy, jeśli nagle zapragnęłabym wyjść ze swojej jaskini.
- Mel, na pewno wszystko w porządku? Nie jesteś chora przypadkiem? - to było jedyne co usłyszałam od mojego "troskliwego" Johna, był nieoceniony, mówiłam już? Zapewne tak, ale takie komplementy zawsze warto powtarzać.
Dzisiaj miałam mniej szczęścia. Po skończonej pracy tradycyjnie udałam się do swojego królestwa, nalałam sobie ulubionego już trunku w szklankę i usiadłam na łóżku podkulając nogi i włączając wieżę z muzyką. Jednak po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi. Nie wyłączając muzyki podeszłam na palcach bliżej.
- Mel otwórz, proszę cię. - usłyszałam głos Brazylijczyka, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, więc podgłośniłam muzykę o dwa oczka, oparłam się o komodę i upiłam łyk ze szklanki obejmując ją smukłymi palcami. Nie miałam zamiaru niczego mu ułatwiać. Byłam zmęczona widokiem jego twarzy i mdliło mnie na samą myśl o tym, co widziałam kilka dni temu. Pukanie stawało się coraz donośniejsze, można nawet rzec, że momentami chłopak musiał wręcz walić w drzwi, żeby dało się coś usłyszeć. Zapewne bolały go już dłonie od tej bezsensownej walki, ale chyba był nienormalny myśląc, że tak po prostu go tu wpuszczę. Czego oczekiwał? Że powie przepraszam i rzucę mu się na szyję? O nie, czasami zwykłe przepraszam nie wystarczy. Może mnie przepraszać milion razy, a ja może za milion pierwszym zacznę się zastanawiać czy czegoś z tym nie zrobić. Kiedy po raz kolejny wołał mnie zza drzwi, miałam ochotę rzucić w niego jakimś siarczystym przekleństwem i przy okazji czymś ciężkim, żeby sobie wreszcie do jasnej cholery stąd poszedł. Już całe piętro słyszy tą rebelie, nie mówiąc już o nieszczęśnikach, którzy mieszkają pod nami. - Mel wiem, że tam jesteś. Otwórz mi. - powiedział spokojniej kiedy ściszyłam muzykę na tyle, żeby go słyszeć, ale nie zamierzałam otwierać. Podeszłam bliżej i przyłożyłam ucho do drzwi. Niemalże słyszałam jego oddech po drugiej stronie. - Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło, Mel uwierz mi. - co chwila wymawiał moje imię, ale to co mówił nie brzmiało oryginalnie ani wiarygodnie.
- Idź sobie. - poprosiłam opanowanym głosem kładąc dłoń na drewnie.
- Ale..
- Po prostu idź. - nie dałam mu dokończyć kolejnej porcji jego żalów i ucięłam dobitnie jego monolog - Nie chcę tego słuchać.
- Przepraszam. - było to ostatnie co usłyszałam, widocznie odpuścił i całe szczęście. Dlaczego? Bo bałam się, że jak jeszcze trochę tu postoi to moje serce zacznie mięknąć. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie po tym co mi zrobił. Nie po tym jak mnie upokorzył. Takim sposobem resztę dnia spędziłam na bezproduktywnym oglądaniu telewizji i wyjadania przekąsek z pokojowej lodówki. Był to muszę przyznać naprawdę mile spędzony czas, bez zbędnego rozpamiętywania ostatnich wydarzeń. W pewnym momencie poczułam jak moje powieki stają się coraz cięższe i cięższe, aż w końcu osunęłam się na poduszki. Zdążyłam jedynie wyłączyć telewizor po czym od razu odpłynęłam w krainę snu.


******

Następnego dnia od samego rana siedziałam z Peggy w hotelowej kuchni i przygotowywałam przystawki na bankiet, który został przełożony na dziś wieczór. Patrząc na składniki doszłam do wniosku, że te wszystkie wymyślnie nazywające się potrawy są w rzeczywistości prostymi daniami np. tortilla francesa, ktoś pomyśli o nie wiadomo jakim cudzie na talerzu, a jest to po prostu omlet jajeczny. Dokładnie taki jak robiłam czasami Alexowi na śniadanie. Kluczem była jedynie dekoracja talerza, której nauczyłam się zaledwie w kilka minut.
Starałam się nie myśleć o Neymarze i o żadnym z piłkarzy. Uznałam tą całą znajomość za jedną wielką pomyłkę i chciałam urwać to pasmo niekończącego się kłamstwa, po prostu ich unikając. Nie pojawiłam się na wczorajszym meczu mimo, że pod moimi drzwiami znalazłam tego dnia bilet. Zostawiłam go na stole w hotelowym lobby, skąd prawdopodobnie ktoś go zabrał i sam dobrze się bawił. Przegrali 1:0. Jednak nie było mi jakoś bardzo przykro z tego powodu. Jedyne czego żałowałam to tego, że tak ciężko pracowali na treningach i tym razem im się to nie opłaciło. Poza tym nie czułam absolutnie nic. W głębi duszy chciałam, żeby ci dwaj poczuli smak porażki i rozczarowania, tak intensywnie jak ja czułam go przez ostatnie dni. W okolicach południa do kuchni wpadła kucharka z przejętą miną.
- Mel, chyba powinnaś to zobaczyć. - rzuciła i zawołała mnie ruchem ręki w stronę sali, gdzie włączony był ogromny telewizor. Właśnie myłam naczynia, więc zakręciłam wodę, złapałam ścierkę i wycierając ręce udałam się we wskazanym kierunku.
- Chyba się nie pali? - zapytałam obojętnym tonem. Generalnie nawet gdyby się paliło to miałabym to gdzieś. Ostatnio nic mnie nie obchodziło, świat mi się przecież zawalił.
- Palić się nie pali, ale uwierz, że może być gorąco. - odpowiedziała kobieta i wskazała na ekran gdzie widniała ogromna twarz Brazylijczyka. Momentalnie odwróciłam się z zamiarem powrotu do kuchni, jednak Peggy mnie zatrzymała. - Lepiej posłuchaj co wygaduje. - po jej słowach zostałam. Skoro ona uznała, że to może być coś co ściągnie na mnie jeszcze większe kłopoty, to wierzyłam, że zapewne się nie myli. I niestety muszę przyznać, że miała całkowitą rację.
- Jak odniesiesz się do twojej formy biorąc pod uwagę ostatni mecz? - zapytał dziennikarz, a ja oparłam się o futrynę patrząc w ekran, na którym niezmiennie widniał napastnik Barcelony.
- Zarówno moja forma jak i reszty drużyny jest w bardzo dobrym stanie, codziennie trenujemy, a wczorajsza przegrana jest po prostu przypadkiem, błędem, który z pewnością w najbliższych spotkaniach naprawimy. - odpowiedział spokojnie.
- Czy to roztargnienie jest spowodowane przyjazdem twojej dziewczyny, Bruny? - dało się słyszeć kolejny głos z widowni, a chłopak uniósł brwi do góry. Dało się zauważyć, że mięśnie jego szczęki się napięły, a oczy zdradzały rodzącą się wściekłość.
- Mój nieistniejący już związek z Bruną nie ma z tym nic wspólnego. - skrzywiłam się wiedząc, że dał się wybić z rytmu udzielania bezpiecznych odpowiedzi i teraz zapewne zaczną się niewygodne pytania.
- Czy potwierdzasz w takim razie informacje o tym, że jesteś singlem?
- Dlaczego wasz związek się rozpadł?
- Czy jest ktoś inny? - pytania spadły na niego jak grad, a ja stałam i obserwowałam beznamiętnie całą sytuację. Spojrzałam na jego twarz, która przybrała wyraz mieszanki złości i bezradności. Uciszył rozemocjonowanych dziennikarzy gestem ( co wcale nie było takie łatwe ) i zabrał głos.
- Mój związek to moja prywatna sprawa, jednak skoro powiedziałem A to muszę też powiedzieć B. Nie, nie jestem już z Bruną Marquezine i tak, jest ktoś inny. - odpowiedział na co zasypała go kolejna lawina pytań o tożsamość tajemniczej osoby, która "zawładnęła sercem Neymara". Oo tak już widzę te nagłówki w jutrzejszych brukowcach. Serce zabiło mi mocniej kiedy piłkarz otworzył usta, żeby udzielić kolejnej odpowiedzi. Bałam się, że powie im kim jestem, jednak mile mnie zaskoczył. - Nie zdradzę wam nazwiska tej osoby, ponieważ nie chcę, żeby od tej chwili nękali ją fotoreporterzy. Powiem jedynie tyle, że bardzo mi na niej zależy, zrobiłem głupotę i mam nadzieję, że kiedyś mi ją wybaczy, a wtedy możliwe, że świat o niej usłyszy. W tym momencie nic więcej nie musicie o niej wiedzieć, a i ja nie mam nic do dodania. - powiedział gładko, jednak usłyszałam lekkie drżenie głosu kiedy mówił o tym, że chciałby zostać ułaskawiony. Spuściłam wzrok i wyszłam z pomieszczenia. Peggy jak się okazało wybiegła za mną.
- I co zamierzasz z tym zrobić? Bo jak mniemam chodziło mu o ciebie. - zapytała stając w drzwiach. Odłożyłam ścierkę na miejsce i wróciłam do przerwanej wcześniej czynności.
- Nic. Kompletnie nic. - odparłam wbijając wzrok w stertę naczyń spoczywających w zlewie.
- Ale Mel, jemu jest naprawdę przykro to widać! - powiedziała z wyrzutem krzyżując dłonie na piersiach.
- Nie broń go! - rzuciłam wrogo i odwróciłam się do niej. - Zachował się jak skończony dupek i czego ode mnie oczekuje? Myśli, że poudaje skruszonego przed fotoreporterami i mu wybaczę? Zasłoni się problemami osobistymi, żeby wytłumaczyć się z tego, że wczoraj na meczu kompletnie dał dupy?! Moje niedoczekanie, nie chcę go znać. - podniosłam głos i widząc zmieszaną minę kobiety dodałam. - Przepraszam Peggy, nie powinnam krzyczeć, ale jestem na niego taka wściekła. Co on sobie wyobrażał do jasnej cholery? - powiedziałam już spokojniej kręcąc bezradnie głową.
- To może go o to zapytaj, albo przynajmniej pozwól mu wytłumaczyć. - zaproponowała, a ja w pierwszej chwili miałam ochotę prychnąć i zarzucić jej, że jest to najgłupszy pomysł na świecie. Jednak gdzieś w środku wcale tak nie uważałam. Chciałam wreszcie się dowiedzieć dlaczego tak zrobił, co nim kierowało, czy miał zamiar tak to ciągnąć i liczyć na to, że nigdy się nie dowiem o dziewczynie. Choćby to miała być nasza ostatnia rozmowa, chciałam to wiedzieć.
- Tak zrobię. - powiedziałam z nikłym uśmiechem i zajęłam się pucowaniem talerzy i sztućców, które miały wylądować na stole podczas dzisiejszego bankietu. Po dobrych dwóch godzinach skończyłam, a palce nadawały się jedynie do amputacji, bo czucie straciłam w nich już jakąś godzinę temu. W tym półkalekim stanie poszłam do siebie przebrać się we wcześniej dostarczoną mi sukienkę, w której miały występować wszystkie hostessy. Kiedy ją zobaczyłam nie kryłam zdziwienia. Krótka, ledwo za pośladki, cała obsypana cekinami i obszyta brokatową nitką, do tego szpilki na 12-sto centymetrowym obcasie. Czy Johna już naprawdę Bóg opuścił? Będę wyglądać jak prostytutka w Boże Narodzenie, bo świecić się będę zapewne jak lampki choinkowe naprawdę dobrej jakości. I jeszcze te buty, w których mogę iść o zakład, że w ciągu pierwszych 15 minut gdzieś się zabije. Ale właściwie nie miałam za dużego wyboru, więc już bez słowa narzekania wzięłam prysznic po czym założyłam na siebie te narzędzia tortur. Rozpuściłam włosy i delikatnie podkreśliłam kredką oczy. Kiedy wybiła 20 zjechałam na dół i nieco spóźniona ustawiłam się w rządku na panującej w kuchni odprawie.
- Wszyscy znają swoje zadania? - wujek rzucił pytaniem, na które nie oczekiwał innej niż twierdzącej odpowiedzi. Rozdawał identyfikatory po kolei i kiedy dotarł do mnie uśmiechnął się lekko - Byłaś tu wcześniej? Bo jakoś cię nie zarejestrowałem. - zapytał.
- Calutki czas. - mrugnęłam do niego i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Mężczyzna pokręcił tylko głową ze śmiechem, wręczył mi identyfikator i przeszedł do kolejnych osób czekających w kolejce. Wyszłam na salę, na której powoli zaczęli pojawiać się pierwsi goście. Byli to przeważnie mężczyźni w garniturach, od Armaniego lub też innego drogiego projektanta, wraz z kobietami w drogich sukniach z błyszczącą biżuterią oraz nieskazitelnym makijażem i fryzurą. Mimo zapewne drogiego i wieczorowego stroju, czułam się przy nich jak nieokrzesany kopciuszek. Dlatego też ograniczyłam swoje obowiązki do rozniesienia dwóch tac z szampanem i sztucznego uśmiechu. Po tym przykrym doświadczeniu, kiedy czułam na sobie lustrujące spojrzenia za każdym razem kiedy zrobiłam choćby krok, postanowiłam zadomowić się przy stoliku z napojami gdzie moim zadaniem było jedynie pilnowanie, żeby szklanki były zawsze pełne. Na tym stanowisku radziłam sobie znacznie lepiej. I właśnie w takiej przyjemnej atmosferze minęły mi kolejne godziny. W głośnikach właśnie usłyszałam jedną z moich ulubionych piosenek kiedy zobaczyłam JEGO. Stał w drzwiach i patrzył prosto na mnie. wyglądał oszałamiająco i musiałam to sprawiedliwie przyznać, mimo całej urazy jaką do niego w tym momencie żywiłam. Rozejrzałam się w popłochu szukając dobrej drogi ucieczki, jednak mimo niezliczonej ilości błagalnych modłów w mojej głowie, takiej nie znalazłam. Brazylijczyk zbliżał się do mnie coraz szybciej, a ja musiałam stać w miejscu jak słup soli niezdolna do natychmiastowej ewakuacji.
- Cześć. - zaczął nieśmiało, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- Życzy Pan sobie sok, wino, a może coś mocniejszego? - zaproponowałam sztywnym tonem odnosząc się do niego jak do zwykłego gościa. Spojrzałam mu w oczy i to co w nich zobaczyłam nie było niczym szczęśliwym. Wyglądało na prawdziwe, ale nie moment. Melisa ogarnij się! Jesteś na niego wściekła, pamiętaj.
- Nie mów do mnie tak, Mel. Nie mów do mnie tak jakbym był kimś obcym. - powiedział zbolałym głosem, a ja wykazałam się jak zwykle wielką odwagą i odwróciłam wzrok.
- Sam na to zapracowałeś. Uwierz, że nie chciałabym musieć tak robić. - odpowiedziałam nadal na niego nie patrząc. Poczułam jego dłoń na swojej, ale szybko ją wyrwałam. - Nie dotykaj mnie więcej. - tym razem na niego spojrzałam wzrokiem buchającym odrazą. Obok mnie pojawił się John, który widocznie zauważył, że z tej naszej "rozmowy" mogą być problemy.
- Jak chcecie się kłócić to idźcie na zewnątrz, bo gości przy okazji pozabijacie. - jak zwykle opiekuńczy wypchnął nas za drzwi na taras. Momentalnie odsunęłam się od chłopaka i podeszłam do barierki wyciągając z kieszonki w sukience papierosa i zapalniczkę. Podpaliłam używkę i zaciągnęłam się dymem. Przez tą całą sytuację miałam wrażenie, że wpadłam w kilka nałogów, czego świadomość jedynie potęgowała wyrzuty wymierzone w piłkarza.
- Nie pal. - powiedział podchodząc bliżej.
- Nie jesteś moją matką, nie możesz mi tego zabronić. - odparłam twardo, na co on w ułamku sekundy wyrwał mi papierosa z ręki zgasił go w najbliżej doniczce. - Odkupisz mi go.
- Nie poznaje cie, co się z tobą stało? - zapytał stając na przeciwko mnie patrząc na mnie przenikliwym spojrzeniem.
- To widzisz, jest nas dwoje, bo ja sama siebie też nie poznaje. Stworzyłeś potwora Neymar, gratuluję. - rzuciłam i odwróciłam się w stronę rozciągającej się panoramy.
- Przepraszam, nie chciałem żeby to tak wszystko wyszło. - powiedział po chwili krępującej ciszy.
- Przepraszasz mnie za to, że się wydało, czy za to co zrobiłeś? - prychnęłam z grymasem na twarzy.
- Za to co zrobiłem. To nie miało tak być. Miałem dziewczynę, ale kiedy cię poznałem coś we mnie pękło. Byłaś taka inna od wszystkich, od niej też. Nawet kiedy się ze mnie naśmiewałaś i byłaś dla mnie wredna ja nadal cię lubiłem. Nie mogłem przestać o tobie myśleć i wiem, że to brzmi tak dziecinnie, że pewnie masz mnie za kretyna. - zaczął się tłumaczyć, a ja postanowiłam tym razem go wysłuchać.
- I tak nim jesteś, więc nie próbuj mnie wyprowadzać z błędu. - wtrąciłam, jednak on dzielnie kontynuował.
- Nie wiedziałem jak nazwać to co narodziło się gdzieś we mnie, ale wiedziałem, że to właśnie ciebie potrzebuję. Dzięki tobie czułem, że znowu żyję, że wszystkie problemu są gdzieś daleko. Spychałaś je na dalszy plan, na pierwszym stawiając siebie. Na meczach, treningach miałem w sobie tyle energii i chęci do działania co nigdy. Nie chciałem cię zranić Mel, nie chciałem się tobą zabawić. Uwierz, że gdyby tak było to nie zadawałbym sobie nawet przez chwilę trudu, którego ty wymagasz. Nie wiem jak mam cię przepraszać bo nigdy nikogo nie przepraszałem. Nigdy mi tak na nikim nie zależało jak na tobie. Znam cię zaledwie miesiąc, a czuję jakbym cię znał całe życie. Byłem z Bruną zanim cię poznałem i źle zrobiłem, że ci o tym nie powiedziałem, ale bałem się, że mnie odtrącisz. - kontynuował swoje tłumaczenie, a ja odwróciłam się do niego przodem. Patrzyłam na jego beznadziejnie bezradną minę i wiedziałam, że mimo nieskładnych rzeczy na poziomie niedoświadczonego małolata, które wygaduje, mówi prawdę. Czułam jakby, niektóre pokłady złości powoli opuszczały moje ciało.
- I słusznie myślałeś, nie umawiam się z chłopakami, którzy już mają dziewczyny. To nie jest w porządku. - odpowiedziałam powoli patrząc na niego karcącym spojrzeniem. Moje serce miękło, ale nie mógł o tym wiedzieć, bo nie wytłumaczył mi jeszcze wszystkiego. - Skoro nie chciałeś już być z Bruną, to co zamierzałeś z tym zrobić? - zapytałam zakładając ręce na piersi.
- Długo nad tym myślałem. - podrapał się po głowie - Chciałem z nią zerwać, ale nie było okazji. Nie jestem typem faceta, który kończy związek przez telefon, więc czekałem aż ona tu przyleci, albo ja polecę do niej. Jest jaka jest, ale też ma uczucia, chciałem załatwić to delikatnie, bez większego szumu. Jak widzisz, nie udało mi się - uśmiechnął się smutno, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
- Neymar, jesteś idiotą. - powiedziałam po chwili patrząc na niego, a na moich wargach błąkał się delikatny uśmiech.
- Jestem największym idiotą na świecie - przyznał na co obydwoje się roześmieliśmy. Popatrzyłam na niego i zauważyłam iskierki nadziei w jego oczach. Kiedy tak stałam na przeciwko jednego z najlepszych piłkarzy na świecie uświadomiłam sobie jedną rzecz. Jeśli mu nie wybaczę, za każdym razem do końca mojego życia, kiedy będę widzieć jego twarz w telewizji, będę tego żałować. Przysunęłam się do niego, wspięłam się na palce i złożyłam na jego oniemiałych ustach krótki, delikatny pocałunek.
- Nawet największy idiota zasługuje na jeszcze jedną szansę. Jedyną i ostatnią. Zapamiętaj to dobrze i wyciągnij wnioski bo innej nie będzie. - szepnęłam i wróciłam na zatłoczoną salę pełną gości, tym razem ze szczerym, szerokim uśmiechem.
Nazywam się Melisa Henderson i z niebywałym uporem codziennie zaprzeczam swoim zasadom. Nazywam się Melisa Henderson i chyba właśnie zostałam dziewczyną Neymara.




Na początku chcę wam podziękować za ogrom miłych komentarzy i za odwiedziny mojego bloga bo było ich naprawdę mnóstwo. Jesteście wspaniali <3
Właśnie dzięki każdemu jednemu komentarzowi pod notką mam ochotę i motywację, żeby pisać dalej, wtedy wiem, że jest dla kogo. ;)
W takim razie zapraszam, czytajcie, komentujcie, wyrażajcie opnie, udostępniajcie znajomym ;)
Co do rozdziału to opinię pozostawiam wam, czy też Mel zrobiła dobrze wybaczając temu niewdzięcznemu osobnikowi czy też nie ;)
Niebawem kolejna część i mam nadzieję, że jakość was nie zawiedzie ;)

<3.

piątek, 15 sierpnia 2014

8. Piękna, bogata, uwielbiana przez obiektyw, to nie było to, co widziałam codziennie patrząc w lustro.

Reakcja Alexa była dla mnie jak siarczysty policzek. Spojrzałam na trochę zdezorientowanego Brazylijczyka, który patrzył się ze skrzywioną miną w stronę drzwi.
- Co się stało? - zapytał przenosząc na mnie wzrok. A ja? Co ja mogłam powiedzieć, nie wiedziałam przecież więcej od niego.
- Nie mam pojęcia, ale zaraz się dowiem. - odpowiedziałam i weszłam do środka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie zobaczyłam twarzy, której szukałam. Wybiegłam frontowymi drzwiami i zobaczyłam oddalającą się deptakiem postać. Popędziłam w nadziei, że to mój brat. Nie myliłam się. Udało mi się go dogonić po morderczym biegu, za który powinni mi przyznać swoją drogą jakiś złoty, albo platynowy medal. - Hej Młody, co cię ugryzło? - zapytałam łapiąc oddech i kładąc mu dłoń na ramieniu. Strącił ją nie patrząc w moją stronę. Ta sytuacja zdawała się być coraz dziwniejsza, a mi nie podobał się jej przebieg. Wyprzedziłam go i zagrodziłam mu drogę tak, żeby odciąć mu ewentualny szlak ewakuacyjny. - Dowiem się czemu rodzony brat nawet nie chce spojrzeć mi w oczy? Chodzi o Neymara? - zaczęłam widząc, że sama nic z niego nie wyciągnę i widocznie muszę mu w tym trochę pomóc - Przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale to jest skomplikowane..
- Nie powiedziałaś mi o tym tak samo jak o wielu innych rzeczach. I nie, nie chodzi o Neymara, a o Ciebie. - niespodziewanie mi przerwał, a ton jego głosu był mocno zawiedziony i ewidentnie ział odrazą do mojej osoby.
- Jak to o mnie...? - zapytałam zbita z tropu. Zrobiłam coś nie tak? Przecież starałam się jak mogłam, żeby sprawić, by Alex miał krótkie, ale za to najlepsze wakacje w swojej ukochanej Barcelonie, o czym zawsze tak marzył. Robiłam wszystko, ale widocznie nie było to wystarczające.
- Siostra myślałem, że jesteś inna, że brzydzisz się takimi rzeczami. - powiedział po chwili dobitnie. Czułam się teraz jakby to on był "tym starszym" i właśnie pouczał mnie, infantylną, bezmyślną małolatę co robi nie tak, że przynosi mu tak wielkie rozczarowanie.
- Jakimi? Całowaniem? Mam 18 lat i chyba nie powinno mnie to już brzydzić.. - powiedziałam ostrożnie stając obok niego przy szerokim murze.
- Nie samym całowaniem, Mel. Całowaniem się z cudzym chłopakiem. - powiedział, a ja czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody i podłączył do elektrowstrząsów. Jak to "cudzym"? Co on przez to rozumie.. Stałam tak zszokowana tym co przed chwilą usłyszałam. Alex spojrzał na mnie i dobił mnie mówiąc - Tak. Neymar ma dziewczynę. Ma na imię Bruna i jest modelką.
- Czemu mówisz mi takie rzeczy? Jeśli jesteś wściekły, że trzymałam to przed tobą w sekrecie to po prostu powiedz! Ale nie kłam. - zaatakowałam go wściekłym tonem na co on spojrzał na mnie z politowaniem w oczach.
- Bo to prawda. Bo jesteś moją siostrą i mi cię żal. Tego, że okazałaś się być taka naiwna. Nie kłamię, a jedyne osoby, które oszukują to ty i Ney. On oszukuje ciebie, a ty samą siebie. - odparł tonem, o który bym go nie podejrzewała. - Przemyśl to i zrób co uważasz. Przynajmniej teraz jesteś w pełni świadoma jak wygląda rzeczywistość. - dodał i minął mnie idąc w stronę hotelu. Nie powinnam puszczać go samego o tej godzinie, jednak aktualnie byłam w stanie ciężkiego szoku co uniemożliwiało mi normalną motorykę mojego ciała. Jak on mógł mi to zrobić..? Wiedziałam, że jest nieco próżny i egocentryczny, ale nie myślałam, że jest w stanie posunąć się do takich rzeczy. Po tym jak zachowywał się ostatnimi czasy ciężko było mi uwierzyć, że może okazać się aż takim palantem. Chwiejnym krokiem wróciłam na imprezę, ale unikałam przebywania z Brazylijczykiem. Nie byłam w 100 % pewna, że mnie tak podle oszukał i nie chciałam tego sprawdzać na własną rękę. Chciałam usłyszeć to od niego, bo i tak prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw jeśli odważył się na taką głupotę. Mój dobry humor zniknął bezpowrotnie i w okolicach północy wymknęłam się samotnie do hotelu. Było mi szkoda całej pracy i organizowania mojej urodzinowej niespodzianki, ale zabawa, tańce i głośna muzyka były ostatnimi na co miałam teraz ochotę. Pół godziny spaceru otrzeźwiło trochę mój zmęczony umysł. Wjechałam windą na moje piętro i ruszyłam w głąb korytarza. Zatrzymałam się przed pokojem Alexa i już podniosłam dłoń z zamiarem zapukania, jednak szybko jednak zrezygnowałam z tego pomysłu przypominając sobie gorzkie słowa brata. Nie miałam mu nic konkretnego do powiedzenia, nic czego by ode mnie już nie usłyszał. Żadnych racjonalnych argumentów, zero dowodów na niewinność Neymara, w którą z resztą też zaczynałam już sama wątpić. Jednak wyznawałam prostą zasadę o domniemaniu niewinności. Dopóki nie było ewidentnych i niepodważalnych dowodów na przewinienie, Katalończyk pozostawał w moich oczach niewinny. Był jedynie podejrzanym, w stosunku do którego narodził się w mojej głowie pewien dystans. Wolno podeszłam do drzwi swojego pokoju, przekręciłam klucz i weszłam do środka. Otworzyłam balkon i oparłam się o barierkę. Popatrzyłam w stronę plaży skąd dobiegały jeszcze odgłosy dudniącej w barze muzyki. Stwierdziłam, że pewnie wszyscy są już w takich wyśmienitych nastrojach, że nie zauważą mojego zniknięcia. Sami też mają co świętować, więc nie jestem im do niczego potrzebna, okazję mają i beze mnie. Udałam się do łazienki marząc o długim zimnym prysznicu. Mijając laptopa zawahałam się na moment. Sprawdzić kim jest tajemnicza, idealna Bruna? Nie. Nie będę się zadręczać jeszcze bardziej. Powie mi to sam, jeśli nie to prawdopodobnie straci w moich oczach resztki szacunku i zapewne czegoś jeszcze go pozbawię, ale to kwestia do przemyślenia. Ot właśnie tak to będzie wyglądać. Postanowione i nieodwołalne. Ocknęłam się i minęłam sprzęt bez słowa zamykając za sobą drzwi od łazienki.


*****

Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się na przemian zrzucając i wciągając pościel na łóżko. To co dzisiaj usłyszałam nie dawało mi spokoju. Tyle sprzecznych myśli gotowało się w mojej głowie, że miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Co jeśli mój brat ma rację? Co jeśli moje obawy co do Neymara były mocno uzasadnione i niestety odnajdywały się w rzeczywistości? Co jeśli za własnym pozwoleniem znów pozwoliłam komuś zabawić się moim kosztem? Muszę przyznać, że byłam nawet trochę wściekła. Może nie na niego, a bardziej na samą siebie. Kiedy pierwszy raz go odepchnęłam, przecież dobrze zrobiłam, a ziarnko wątpliwości, które zasiał we mnie Alex właśnie zaczęło kiełkować w zastraszającym tempie. Utwierdzałam się w przekonaniu, że tak jak było wtedy, powinno pozostać. Nie powinnam zmięknąć i zmieniać stanu rzeczy. Każdy zasługiwał na szansę, chociaż wiadomo, że od każdej reguły są wyjątki.. Z drugiej strony jeśli był niewinny, to pewnie żałowałabym prędzej czy później, że nie uległam jego urokowi na tyle, żeby spróbować stworzyć z nim cokolwiek wspólnego. Około 3 nad ranem wreszcie zasnęłam.
Poranek był naprawdę ciężkim doświadczeniem. Niemalże sturlałam się z łóżka, co może nie byłoby najprzyjemniejsze, ale przynajmniej zapewniłoby mi pewną pobudkę. Byłam totalnie bez życia, niewyspana z dręczącymi wydarzeniami bieżącej nocy w głowie. Nie zarejestrowałam nawet kiedy znalazłam się na dole w poszukiwaniu Johna, który miał przydzielić mi kolejne obowiązki. Czekałam na niego chyba 15 minut, kiedy wreszcie się pojawił.
- A co ty tu robisz Mel? - zapytał zabierając z blatu recepcji pocztę. - Przecież jest niedziela, wczoraj świętowałaś odpocznij. - uśmiechnął się do mnie delikatnie. Przyjrzałam mu się dokładniej i zauważyłam niedające się ukryć wory pod oczami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kto balował to balował.
- Moje prywatne sprawy nie mają znaczenia, nie chcę być traktowana wyjątkowo, jestem w pracy John. - uśmiechnęłam się ponownie, ale tym razem nieco szerzej i wstałam z oparcia kanapy, na którym przysiadłam czekając na pojawienie się wujka.
- Okey Pani Porządna - westchnął i odłożył na moment papiery z powrotem na blat, zamyślając się na moment - W takim razie dzisiaj masz wolne, ale w zamian za to pomożesz mi przy bankiecie, który jest za tydzień w sobotę. Rozdawanie drinków i pilnowanie, żeby ogółem niczego nie brakowało, co ty na to? - powiedział po chwili namysłu, a ja przytaknęłam.
- W takich okolicznościach, zapomnij, że mnie tu dzisiaj rano widziałeś. - rzuciłam i ruszyłam szybko w stronę windy, na wypadek, gdyby jednak się rozmyślił co do wyjątkowego umorzenia obowiązków. Kiedy znalazłam się na korytarzu znowu odezwały się we mnie natrętne głosy, które nie dawały mi spać w nocy. Postanowiłam je uciszyć, przynajmniej na razie. Odetchnęłam głęboko i zapukałam do drzwi brata.
- Wejdź. - usłyszałam z drugiej strony i natychmiast skorzystałam z tego zaproszenia. Nie wiedziałam po co właściwie przyszłam. Może byłam głupia, ale nawet nie chciałam, żeby Alex tłumaczył mi skąd miał takie informacje. Pewnie jeśli wpisze się odpowiednie hasło to internet o tym huczy, aczkolwiek ja się w takie czeluści sieci nigdy nie zagłębiałam. I nie zamierzałam tego zmieniać. Jak już wspomniałam, może jestem głupia, albo chcę udawać głupszą niż jestem, ale jeśli to co usłyszałam od brata okaże się prawdą, to chcę żyć jeszcze w tej naiwnej nieświadomości ile będzie mi dane. Pierwszy raz moje życie było tak nieprzyzwoicie idealne, że za wszelką cenę chciałam utrzymać ten stan. Tak jakbym dobrowolnie zakładała sobie klapki na oczy. Po co tu przyszłam..? A tak, już wiem. Właściwie to tylko powiedzieć mu, żeby się nie przejmował i nie tracił dobrego zdania o swoim idolu. Tak.. to by było na tyle. Melisa Henderson, królowa dyplomacji.
- Cześć. - zaczęłam może niezbyt obiecująco i usiadłam na skraju łóżka obok Alexa, który od rana grał w jakieś gry na konsoli - Musimy sobie chyba pewne rzeczy wyjaśnić, co do wczorajszego zajścia. - spotkałam się jedynie z powolnym kiwnięciem głową. Nawet nie zaszczycił mnie jednym, krótkim spojrzeniem. - Widzę, że masz mi dużo do powiedzenia, więc może zacznę. To, co widziałeś wczoraj równie dobrze mogło w ogóle się nie wydarzyć. - zapauzował grę i spojrzał na mnie krzywo. Słysząc nieskładne bzdury, które właśnie mówię, sama miałam ochotę tak na siebie spojrzeć. - Chodzi mi o to, że to nic nie zmienia. Alex, nadal jestem twoją siostrą, tą samą starą, dobrą Mel, a on nadal jest twoim idolem i w sumie nikim więcej ani dla mnie, ani dla ciebie. Muszę przyznać, że relacje jakie mnie z nim łączą, jeśli można to tak nazwać, są nieco skomplikowane i właściwie to żadne pewnie nie znaczy dla drugiego nic więcej jak tylko partnerstwo do zabawy w podchody. - sama nie wierzyłam w to co mówię. Nie wiedziałam co myśli i czuje sam zainteresowany, ale ja nie traktowałam go jak zabawki. Może na początku miałam taką ochotę, ale z czasem się jej wyzbyłam. Było mi ciężko, plątałam się w tym co mówię nerwowo zgniatając swoje palce. Nie umiałam mu tego wytłumaczyć, nie wiedziałam co powinnam powiedzieć, żeby wszystko wróciło do wcześniejszej normy. - Może ty coś powiesz. - zaproponowałam nieśmiało, próbując ratować dyskusję, bo mi jej prowadzenie nie szło zbyt dobrze.
- Nie jestem pewny, czy nadal jesteś taka sama jak wcześniej. Bardzo prawdopodobne, że te kilka tygodni tutaj zmieniło cię w całkiem inną osobę. Od kiedy to relacje z drugim człowiekiem traktujesz w kategorii zabawy i podkradasz komuś chłopaka? - zapytał. Mój brat był naprawdę mądry, kiedy tak go czasami słuchałam, byłam w stanie stwierdzić, że jest momentami mądrzejszy ode mnie. Teraz było tak samo. Czułam się obdarta z wszelkich argumentów i głupsza od 11-sto latka.
- Niczego nie traktuje jako zabawy. Jeśli chodzi o dziewczynę to też myślę, że Ney jest dorosły i wie co robi, gdyby ją miał to by mi o niej powiedział. Nie patrz na nas jak na kosmitów, proszę cię. Nie wiesz jak jest więc nie oceniaj żadnego z nas i ciesz się wakacjami. - uśmiechnęłam się delikatnie. Nie chciałam produkować mu wywodów moralizatorskich. Taka jest prawda, że nie powinno się wtrącać do cudzego życia, nawet jeśli to osoba publiczna i stając się sławna, sama dała na to przyzwolenie. Każdy może starać się chronić swoją prywatność jak może, nie wolno ufać mediom, bo nie zawsze każdy mówi w nich prawdę. A właściwie jest to bardzo rzadko spotykane zjawisko. Popatrzyłam na Alexa, miał nieco skonsternowaną minę.
- Jesteś dla mnie ważna, jesteś moją jedyną siostrą i nie chce żebyś się zmieniała ani, żeby żaden pacan źle cię traktował, nawet jak tym pacanem miałby być sam Neymar. - powiedział cicho i spuścił głowę. Tak, właśnie odzyskał postawę adekwatną dla swojego wieku. Przytuliłam go mocno. Może nie miałam starszego, troskliwego brata, o którym marzy większość dziewczyn, ale miałam młodszego, opiekuńczego i kochanego braciszka, który chciał dbać o mnie jak tylko możliwości mu na to przyzwalały. Nie byłam już rozgoryczona ani wściekła. On też nie. Kiedy tak go przytulałam, gdzieś w czeluściach mojego serca muszę przyznać, że byłam nawet nieco wzruszona jego postawą.
- Nie martw się o mnie Młody. - powiedziałam spokojnie odsuwając go od siebie i patrząc mu w oczy - Pamiętaj, twoja siostra jest twardą sztuką nie do zdarcia i nie da sobą pomiatać ani się poniżać. Ty ciesz się wakacjami i nie przejmuj moimi sprawami. Tak będzie ci znacznie wygodniej, gwarantuje - uśmiechnęłam się do niego. - Umowa stoi? - zapytałam wyciągając dłoń w jego stronę, a on uścisnął ją z lekkim uśmiechem na znak zgody. Alex wrócił do przerwanej gry, a ja z o wiele lżejszym sercem wyszłam z pokoju utwierdzona w przekonaniu, że zrobiłam dobrze. Nie chciałam, żeby niepotrzebnie się przejmował, ma 11 lat, jest jeszcze dzieckiem. A ja tak czy inaczej sobie poradzę. Jeśli Neymar się mną zabawił to mu nie odpuszczę i dobrze o tym wie. W takiej ewentualności mój brat nie powinien martwić się o mnie a raczej o swojego ukochanego idola. Kiedy znalazłam się w pokoju zerknęłam przelotnie na telefon na, którym zobaczyłam 10 nieodebranych połączeń. Z przerażeniem odblokowałam telefon i sprawdziłam listę nieszczęśników, którzy próbowali się ze mną skontaktować. 5 połączeń - Neymar, 3 połączenia - Leo, 2 połączenia - Pique. Cholera co oni mogli ode mnie chcieć o tej godzinie, w niedziele, po imprezie. Postanowiłam zadzwonić do tego ostatniego. Mimo tego, że teoretycznie nic się nie stało nie miałam ochoty rozmawiać z Brazylijczykiem, mój mózg widocznie musiał ochłonąć.
- Cześć Gerard, dzwoniłeś, o co chodzi? - zapytałam od razu nie tracąc czasu.
- Cześć Meeelll - przeciągnął zabawnie moje imię, a ja się roześmiałam. Widocznie na nim można było jeszcze zaobserwować działanie alkoholu. - Ale wiesz, bo jest taka sprawa i chcemy wiedzieć czy się zgadzasz. - powiedział wesolutkim tonem, a ja opanowując kolejne salwy śmiechu odpowiedziałam.
- Ale jaką sprawę Gerdziu? Bo nadal nie wiem o co chodzi. - zatkałam dłonią usta, żeby nie parsknąć śmiechem.
- No dzwonię bo chłopaki chcą wiedzieć czy się na to piszesz - zacmokał niezadowolony, że nie usłyszał oczekiwanej odpowiedzi. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc kompletnie o chodzi. Usłyszałam niepokojące trzaski w słuchawce i odsunęłam ją nieco od ucha krzywiąc się.
- Dawaj. Ten. Telefon. Debilu. Mel jesteś tam? - usłyszałam po drugiej stronie Alvesa i myślałam, że za moment umrę ze śmiechu. Padłam na łóżko ostatkiem sił tłumiąc dziki wybuch.
- Cały czas jestem i was słyszę. - rzuciłam przyglądając się swoim paznokciom.
- Temu pijanemu osobnikowi chodziło o to czy nie macie może ochoty iść z nami dzisiaj trochę pograć na Camp Nou? Od razu mówię, że to żaden ważny trening, po prostu niektórym przyda się trochę ruchu i świeżego powietrza. - tu nie musiałam go widzieć, żeby wiedzieć, że pewnie teraz patrzy znacząco na Pique, którego jak na komendę usłyszałam w słuchawce.
- Mel, no ja nie mogę bez ciebie żyć, noo weź przyjdź.
- Zamknij się bo powiem wszystko Shaki. - Dani urwał jego błagalny monolog i ponownie zwrócił się do mnie - Przepraszam za niego, ale uparł się, że to on będzie dzwonić, bo jego lubisz najbardziej i na pewno odbierzesz i się zgodzisz. - zaśmiałam się słysząc jego słowa.
- Nie przepraszaj, to nawet zabawne. To do zobaczenia niedługo. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem słysząc w tle śmiejących się chłopaków i nucącego coś pod nosem Gerarda.
- Zabawne dla ciebie bo nie musisz tu z nim siedzieć. Do zobaczenia - rzucił i się rozłączył, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana. Miałam gdzieś, że zapewne siedząc kilka pokoi dalej piłkarze mnie słyszeli. Po prostu nie mogłam się opanować i wiedziałam, że tego było mi właśnie trzeba. Dobrej zabawy w świetnym towarzystwie.


*****

Punkt o 17 ruszyliśmy spod hotelu. Tym razem siedziałam z tyłu razem z całą bandą składającą się z Pique, Bartry, Tello i Messiego. Neymar tradycyjnie siedział z przodu słuchając muzyki razem z Alexem. Mogę się założyć, że nie było to dla nich proste zadanie, ponieważ śpiewy naszej "wspaniałej" piątki słychać było pewnie jakieś pół kilometra za autokarem. Zapewne było to dla uszu całej reszty ciężkim doświadczeniem, tym bardziej, że po wczorajszym balowaniu połowa z nich miała niezłego kaca. Ich dziękczynne modły zostały w końcu wysłuchane i dotarliśmy cali i zdrowi na parking stadionu. Wychodząc z pojazdu uśmiechnęłam się przelotnie do napastnika co nieśmiało odwzajemnił. Dalsza część popołudnia minęła mi na oglądaniu treningu FC Barcelony i mojego uniesionego w nieprzyzwoitej ekstazie brata. Miałam wrażenie, że za każdym razem kiedy któryś z piłkarzy podawał do niego piłkę on wstrzymywał powietrze na tak długo, że byłam pewna, że za którymś razem zemdleje. Musiałam przyznać, że rozgrzewka była nadzwyczaj dokładna i gdyby nie wesoły Gerard zapewne byłoby nudno patrzeć na to tyle czasu, tym bardziej, że żadnemu z Katalończyków nie chciało się za bardzo ruszać z miejsca. W końcu podzielili się na drużyny.
- Zagraj z nami Mel! - krzyknął Xavi na co się roześmiałam kręcąc głową.
- O nie. Dzisiaj jestem widownią, co najwyżej mogę być cheerleaderką. - odkrzyknęłam z trybuny.
- Ale są dwie drużyny. - zauważył Bartra posyłając mi szeroki uśmiech.
- W takim razie będę dwulicową cheerleaderką i będę kibicować raz jednym raz drugim, to ponoć teraz takie modne. - zaśmiałam się, a reszta mi zawtórowała. Ku mojej ogromnej uldze po tych słowach mi odpuścili i zaczęli grać. Po pierwsze nie miałam co dziwne ochoty na grę, a po drugie i chyba najważniejsze chciałam, żeby to Alex się wykazał i w pełni cieszył się meczem ze swoimi idolami. Nie zamierzałam zabierać mu należytej uwagi. Widziałam, że bardzo szybko się uczył i rosłam z dumy widząc, że potrafi już lepiej-gorzej wykorzystywać triki, których uczył go Ney i reszta chłopaków. Po każdej bramce lub bardziej zaciętej akcji krzyczałam i wiwatowałam przynajmniej za 15 napalonych kibiców i czułam jak gardło powoli odmawia mi posłuszeństwa. Kiedy skończyli i poszli przebrać się do szatni skorzystałam z okazji i zeszłam na murawę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Wzięłam w dłonie piłkę, po czym zaczęłam odbijać ją na przeróżne sposoby tak aby nawet na chwilę nie dotknęła ziemi. Co i raz lądowała na przemian na moich stopach, kolanach, głowie lub w fazach przejściowych na plecach. Kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok, upuściłam piłkę i odwróciłam się za siebie. Brazylijczyk stał oparty o barierkę i przyglądał mi się z uśmiechem.
- Niesamowite. - powiedział i podszedł - Ty naprawdę świetnie sobie radzisz z piłką.
- Wątpiłeś w to? - zapytałam z wyrzutem zabierając mu piłkę stopą w momencie kiedy chciał ją podbić. Czując, że trafił nogą w próżnię uśmiechnął się szerzej.
- Ciężko było mi uwierzyć, bo nie wyznaje wiary w ideały. - spojrzał na mnie, a ja czułam, że może czasami tandetny, ale ma swój urok, który z pewnością na mnie działa. Spojrzałam mu w oczy i w jednym momencie zapragnęłam odepchnąć od siebie wszystkie wątpliwości, bez względu na to czy były prawdą czy nie. Jedyne o czym teraz marzyłam to poczuć znów jego usta na swoich.
- Ney, jak zwykle romantyczny. - zaśmiałam się, a on wywrócił oczami z rozbawieniem na twarzy.
- Wszystko okey? - zapytał po chwili ciszy przyglądając mi się bardziej uważnie. Pewnie chodziło mu o wczoraj. Przełknęłam ślinę i podniosłam wzrok.
- Tak, wszystko w porządku. - odpowiedziałam spokojnie, żeby nie zdradzić się żadnym wahaniem w głosie. - Z resztą ty mi powiedz. - dodałam kiedy się odwrócił z zamiarem powrotu. Stałam w miejscu, a on błyskawicznie zrobił zwrot w moją stronę. Zmierzył mnie pytającym spojrzeniem, a ja wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę szatni. Możliwe, że uznał mnie w tym momencie za nieco niezrównoważoną, ale miałam to gdzieś. Skoro nie miał mi nic do powiedzenia to nie zamierzałam naciskać i trzeba było czym prędzej urwać temat. Wróciliśmy do hotelu gdzie rozbiliśmy obóz w pokoju Alexa. Katalończycy byli bardzo chętni do nauki gry na konsoli w przeróżne gry jakie serwował im mój brat. Nawet trochę się z nich podśmiewałam, że po prostu coś na ich poziomie, ale w końcu dałam im spokój i również wkręciłam się w zabawę.
Do wyjazdu Alexa dni były praktycznie takie same. Do południa pracowałam, a on jeździł z chłopakami na stadion, wieczorem siedzieliśmy wszyscy razem z wujkiem Johnem w hotelu oglądając filmy, albo wychodziliśmy na plaże, bo w tych godzinach była już praktycznie pusta. W dniu kiedy Alex miał wracać do domu czuło się w powietrzu nastrój przygnębienia. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że bez niego na pewno nie będzie tu tyle do roboty co przez te kilka dni. Niby tylko jedenastolatek, ale tchnął w nich więcej życia niż ja. Czuję się niedoceniona tak na marginesie, ale o tym trochę później. Późnym popołudniem siedziałam na murku przed hotelem patrząc na morze, kiedy ktoś się do mnie przysiadł.
- Pięknie tu. - powiedział chłopiec patrząc na horyzont, a ja się uśmiechnęłam.
- Nie chcesz wracać no nie? - zapytałam po chwili ciszy widząc kątem oka rzuconą niedbale na ziemię walizkę. Pokręcił przecząco głową. - Wcale ci się nie dziwię. - dodałam.
- Ty też nie chcesz. - stwierdził, a ja spuściłam głowę. To było aż tak widać? W tym miejscu odżyłam, wreszcie zaczęłam nie jedynie istnieć, ale naprawdę żyć, podejmować decyzje i doświadczać miłych i mniej miłych zdarzeń. Z tego składa się prawdziwe życie, którego wcześniej nie miałam.
- Masz rację Młody, ja też nie chcę wracać i poważnie zastanawiam się nad taką opcją. - odpowiedziałam i popatrzyłam na niego wzrokiem proszącym o dyskrecję. Widząc wyraz jego twarzy zagarnęłam go ramieniem. - Nie martw się, nie zostawię cię samego, nigdy. W końcu zawsze będziesz moim kochanym młodszym braciszkiem - zaśmiałam się targając mu grzywkę. Zeskoczył z murku patrząc w stronę gdzie podjechał już samochód odwożący go na lotnisko. Ruszyliśmy w tamtą stronę wolnym krokiem. Przed wejściem stał John oraz większość FC Barcelony przebywająca w hotelu.
- Nie odjeżdżaj bez pożegnania i prezentów, pierwsza zasada panująca w Barcelonie. - wyrecytował wujek z szerokim uśmiechem. Wręczył mojemu bratu kilka gier na konsole, które spodobały mu się najbardziej. - Tak żeby ci się nie nudziło. Na przenośnej konsoli też działają także w podróży też już masz co robić. - przytulił go do siebie. - Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
- Dobra, teraz my bo oczywiście jak zwykle zaraz nas pominiecie! - wtrącił się Pique ze śmiechem.
- Cóż długo się kłóciliśmy, którego z nas lubisz najbardziej. - zaczął Brazylijczyk z uśmiechem.
- A, że niektórzy ciężko znoszą prawdę. - wtrącił się Messi patrząc na Neya z zadziorną miną .- W takim razie dostaniesz od nas kilka prezentów. - widziałam jak Alex mało co nie mdleje z zachwytu, a ja spojrzałam na '11', który widząc moje spojrzenie mrugnął do mnie wesoło.
- Dostaniesz od nas nasze koszulki, oczywiście podpisane, w razie gdybyś nas znielubił i chciał sprzedać je na EBay'u. Będą miały większą wartość z tymi bazgrołami. - powiedział ulubieniec mojego brata.
- Neymar, to że ty jesteś materialistą to nie znaczy, że każdy jest taki sam. Także Alex, jeśli niczym ci nie zawinimy to też myślę, że będą bardziej wyjątkowe i jak będziesz je zakładał to będziesz o nas pamiętał. - dokończył Leo trącając Brazylijczyka łokciem.
- No i oczywiście powodzenia w piłkarskiej karierze. - dorzucił Xavi.
- Kto wie, może kiedyś trafisz do FC Barcelony. - powiedział Iniesta.
- Dzięki chłopaki, na żywo jesteście jeszcze lepsi niż w TV. - zaśmiał się Alex i podszedł do każdego z nich, żeby go uściskać. Kiedy pożegnał się z wszystkimi wyszłam z nim na zewnątrz, ale aż serce się krajało kiedy patrzyłam jak bardzo jest mu żal wyjeżdżać.
- To ja nie mogę być gorsza od tamtej zgrai. Trzymaj Młody, to dla ciebie. - powiedziałam wręczając mu małe pudełko. Spojrzał na mnie pytająco, a ja kiwnęłam głową na znak, ze bez obaw może je otworzyć. Wsunęłam dłonie w tylne kieszenie dżinsów i obserwowałam reakcję Alexa.
- O kurcze.. - wyszeptał zaglądając do wnętrza prezentu. W środku znajdowały się nietypowej wielkości wszystkie zdjęcia, które robiliśmy podczas pobytu w Hiszpanii. Na większości wszyscy robili głupie miny albo śmieli się sami z siebie. I oczywiście był to kolejny niepodważalny dowód na to, że mój młodszy braciszek poznał swoich idoli. Baa, poznał. To jego nowi najlepsi kumple. - Dzięki siostra, kiedy udało ci się to zorganizować? - zapytał i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Wiesz, przysługuje mi jeszcze coś takiego jak przerwa w pracy. - odpowiedziałam skromnie, a on podszedł i mocno mnie przytulił.
- Trzymaj się Mel. - powiedział po czym zniknął za drzwiami czarnego samochodu, który zawiózł go prosto na lotnisko. A ja postanowiłam wziąć sobie jego słowa głęboko do serca.


******

Perspektywa kolejnego meczu była bardziej stresująca niż poprzednio. Tym razem Blaugrana miała zmierzyć się z Borussią Dortmund, która była naprawdę poważnym przeciwnikiem. Chłopcy trenowali całymi dniami, a kiedy wracali żaden z nich nie miał siły nawet ruszyć się otworzyć drzwi. Na tą okazję dostałam komplet kluczy, żeby nie musieli się fatygować, wstawać i wpuszczać mnie do środka. Swoją drogą lenistwo ich zgubi, bo z pewnością klucze zatrzymam i pewnie kiedyś wykorzystam. Zbliżała się 20, a ja czekałam przed szatnią na Katalończyków, którzy właśnie przebierali się w stroje. W pewnej chwili poczułam dłonie na moich biodrach i ciepły oddech na szyi.
- Długo kazałem ci na siebie czekać? - usłyszałam szept, a dłonie, które wcześniej znajdowały się na moich biodrach powędrowały na moje podbrzusze, żeby tam się spotkać.
- Nie powinieneś się teraz rozpraszać. - odpowiedziałam i odwróciłam się przodem do uśmiechniętego Brazylijczyka.
- Ja się nie rozpraszam, ja się nastrajam przed meczem - zaśmiał się, a ja przekrzywiłam głowę zaplatając mu dłonie na karku.
- Mhmm skoro tak, to trzeba dodać ci jeszcze trochę energii. - szepnęłam wprost do jego ust i złożyłam na nich czuły pocałunek, który z każdą chwilą nabierał coraz więcej pasji. Oprzytomnił mnie jedynie fakt, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, do którego w dodatku w każdej chwili mogli wtargnąć paparazzi. Napastnik niechętnie oderwał się od moich ust. - Reszta później.. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - Jak zasłużysz oczywiście - dodałam widząc niebezpieczne błyski w jego oku, które po moich słowach natychmiast ustały. Tu cię mam panie Neymar, nie o taką "resztę" mi chodziło, ty męska nierządnico.
- Jesteś straszna. - skwitował, jednak jego uśmiech świadczył o tym, że nie traktuje tego w kategoriach wady.
- Wiem o tym i wzajemnie. - odpowiedziałam i mrugnęłam w jego stronę. Spojrzałam na zegar umieszczony w holu, wskazywał 19:50, co oznaczało, że zaraz piłkarze będą wybiegać na murawę. - Powodzenia! - krzyknęłam i pomachałam reszcie, która właśnie wypełzała z szatni. Dostałam miejsce w tej samej loży co ostatnio, także widok był naprawdę świetny. Szczerze mówiąc patrząc na rozgrywający się mecz stwierdziłam, że w sumie nie było się czego bać. Barcelona radziła sobie naprawdę dobrze, a Borussia również trzymała poziom o jaki była podejrzewana od samego początku. Jednak oglądając tą rozgrywkę sama nie czułam już takich emocji jak wtedy, kiedy oglądałam ją z Alexem. Mecz zakończył się remisem 2:2. Osobiście uważałam to za niezły wynik jak na początek sezonu. W czasie kiedy ludzie opuszczali stadion, ja zeszłam z powrotem do holu obok szatni, żeby poczekać na piłkarzy. W końcu ktoś mnie musi odwieść do domu. Czy ja powiedziałam domu? Chyba tak.. i chyba nawet nie jest mi z tym źle. Dokładnie, od teraz tu jest mój dom. W końcu tam dom gdzie i twoje serce. Mimo ostatnich odważnych ataków Neymara zaburzających moją sferę prywatności nadal udawało mi się pozostać anonimową w tłumie fotoreporterów. Widocznie nie byłam dla nich wystarczająco łakomym kąskiem, co bawiło mnie w każdej sekundzie, kiedy stałam koło nich o nic nie podejrzewana. Po około 20 minutach napastnik razem z kilkoma innymi piłkarzami wreszcie wyłonił się z szatni. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że zmierza prosto w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego, jednak uśmiech ten nie zagościł długo na mojej twarzy, ponieważ usłyszałam głośne wołanie, a to co stało się później przekraczało granice mojej upośledzonej w tym momencie wyobraźni.
- Ney! Kochanie! Ney! - wysoka brunetka rzuciła się Brazylijczykowi na szyję po czym złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Odwzajemnił go. Byłam pewna, że jestem w jakiejś ukrytej kamerze. Zaczęłam rozglądać się jak wariatka po suficie i po ludziach, mając nadzieję, że zaraz zza winkla wyskoczy jakiś podstarzały prowadzący i krzyknie coś w stylu "Mamy cię!". Jednak nic takiego się nie działo. Nadal patrzyłam na obłapiających się przed reporterami Neymara i tajemniczą brunetkę. Mimo, że byłam bliska natychmiastowej ciężkiej depresji postanowiłam się jej przyjrzeć. Wysoka, piękna, szczupła, czarująca, na pewno też, w momentach kiedy nie wysysa komuś twarzy. Czułam jakby czas się zatrzymał. Czy to właśnie była owa Bruna o której powiedział mi brat? Wszystko pasowało. Piękna, bogata, uwielbiana przez obiektyw, to nie było to, co widziałam codziennie patrząc w lustro. Przyrzekłam sobie być twarda, jednak czułam jak mimowolnie w moich oczach zbierają się łzy.
- Kto to jest? - zapytałam starając się opanować drżenie głosu.
- To Bruna Marquezine, dziewczyna Neymara. - odpowiedział paparazzo, a nogi się pode mną ugięły.
- Ney Skarbie, trochę się spóźniłam, nie widziałam jak grasz, ale na pewno świetnie, wiesz zakupy w Mediolanie się przedłużyły, później ta okropna podróż samolotem, pogniotła mi się sukienka, ale chyba ci to nie przeszkadza. Ważne, że jestem prawda? - trajkotała tak głośno, że było ją słychać w promieniu kilometra, jednak napastnik sprawiał wrażenie jakby jej nie słuchał. Z bezsilnością wypisaną na twarzy patrzył w moją stronę. Jednak nie znalazł tam współczucia ani zrozumienia, jedynie ziejącą pogardę.
- Taak. Witaj w domu Bruna. - syknęłam przechodząc obok niego i wpadając w niego ramieniem.
- Mel zaczekaj, wszystko wytłumaczę. - rzucił, a ja popatrzyłam na niego z grymasem na twarzy.
- Mel, daj sobie wytłumaczyć. - usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Leo. W tym momencie poczułam się dotknięta do żywego, zdradzona, podwójnie zdradzona. Gniew mieszał się z żałosną rozpaczą na mojej twarzy.
- O wszystkim wiedziałeś! - powiedziałam słabo jednak czuć było wyrzut i jad ociekający z każdej pojedynczej literki, z których składały się moje słowa - Jesteście beznadziejni. Obydwaj. - rzuciłam i wyszłam wpadając na ludzi na mojej drodze. Nie widziałam ich, nie słyszałam, szłam przed siebie najszybciej jak to było możliwe, za zakrętem zaczęłam biec. Biegłam przed siebie aż zabrakło mi tchu. Zatrzymałam się na środku drogi ocierając łzy. Ogarniała mnie pustka z zewnątrz i od środka. Zaczęłam krzyczeć. Pragnęłam wyrzucić z siebie wszystko co w tym momencie rozdzierało mnie od wewnątrz. Wiedziałam, że świat teraz powinien zamilknąć. Zamilknąć razem ze mną.




Nie wiem, czy oglądałyście ten filmik, ale ja go znalazłam przedwczoraj i wzruszyłam się jak głupia :D Także podzielę się nim z wami, żebym nie czuła się osamotniona. ;)
https://www.youtube.com/watch?v=M0xaQc-B_wY

A poza tym jak pewnie zauważyłyście kolejny rozdział skończony ;)
Trochę się zadziało, ale mam nadzieję, że się wam spodoba ;)
Generalnie jakoś tak trochę drętwo wyszło jak teraz to czytam i nie jestem z tego jakoś wybitnie dumna, ale obiecuję poprawę ;)
Tym czasem zapraszam do czytania i komentowania  <3
No i oczywiście ciąg dalszy niebawem ;)
Dzięki, że jesteście. <3

środa, 6 sierpnia 2014

7. Jeśli kogoś kochasz, chcesz mu dać to co najlepsze.

Pierwszy mecz w tym sezonie zbliżał się wielkimi krokami. Chłopaki codziennie musieli meldować się wypoczęci na treningu, a ja codziennie na recepcji w oczekiwaniu na odbiór listy kolejnych obowiązków. Co mówi samo za siebie - żadnych imprez, hałasowania, dekoncentracji i niezdrowego jedzenia w przypadku piłkarzy. Ooo tak chłopcy, surowa dieta. Swoją drogą zaskakiwała mnie kreatywność mojego wujka, zastanawiałam się ile jest jeszcze w stanie wymyślić, żeby nic się nie powtarzało. Niedługo każe mi wozić hotelowych gości po Barcelonie. Byłoby to oczywiście jedną wielką pomyłką bo ani nie znam miasta, ani języka, a tym bardziej jazda samochodem to dla mnie czarna magia. Poza tym to zajęcie Toma i nie będę mu go podkradać bo i tak chyba jestem u niego na spalonej pozycji. Właśnie, Tom. Nie odzywa się do mnie od tamtego zajścia na basenie. Czyżby aż tak się wściekł? Myślałam, że się zaprzyjaźnimy, ale chyba trochę przegięłam. No nic, zajmę się tym nieco później. A teraz prawdziwy powód mojego starania się bycia najlepszym i najbardziej punktualnym pracownikiem w miesiącu. Ma około 1,70 wzrostu i na imię Alexander. Po telefonie, który wykonałam do mojego brata kilka dni temu kombinowałam jak wyrwać go z domu chociaż na tydzień. I w końcu po długich, nocnych kontemplacjach, Bingo! Przecież John to tak samo jego wujek jak i mój, może gdybym go bardzo ładnie poprosiła to okazałby miłosierdzie mojej marnotrawnej istocie i spróbował ściągnąć sobie na głowę drugi kłębek chodzących kłopotów w postaci mojego młodszego brata. Plan był ryzykowny, ale innego nie miałam. Aktualnie przygotowywałam grunt pod negocjacje będąc niezwykle pilna i punktualna. Czas nieuchronnie mnie naglił, ponieważ chciałam, żeby Alex był tu na moje urodziny, które chcąc nie chcąc wypadały już za trzy dni. Cudownym zbiegiem okoliczności był fakt, że mecz FC Barcelony miał odbyć się tego samego dnia. Nikt nie widział w tym nic nadzwyczajnego, sobota jak każda inna. Jednak tylko John wiedział, ( o ile pamiętał ) że są to moje 18 urodziny. Była przerwa na lunch, kiedy zadecydowałam, że jest to odpowiedni moment, żeby zacząć pracować nad swoją ofiarą.
- Cześć John! - uśmiechnęłam się promiennie wchodząc do jego klimatyzowanego gabinetu. Biedny siedział zagrzebany po uszy w papierach.
- Cześć Mel. - mruknął tylko nawet nie podnosząc wzroku z nad jakiś rozliczeń i rachunków. Usiadłam w wygodnym fotelu naprzeciwko niego.
- Nie masz przerwy? - zapytałam z lekkim uśmiechem, a on odpowiedział tym samym.
- Niestety, chociaż bardzo bym chciał, bo zaraz w tym utonę. - odłożył papiery na blat i zdjął okulary. Muszę przyznać, że dodawały mu powagi. Bez nich nadal wyglądał jak niemalże nastolatek z czarnymi włosami, przystojną twarzą i wysportowanym ciałem. Jego wiek zdradzały jedynie zmarszczki w kącikach oczu i ust, bo zachowanie na pewno nie. Podziwiałam go za to jaki potrafi być roztrzepany i niedojrzały, jednocześnie będąc poważnym człowiekiem biznesu, który musi zadbać o finanse i resztę niezmiernie ważnych spraw. Taka dwulicowość mi wręcz imponowała. I była to jej jedyna akceptowalna dla mnie forma.
- To zostaw to i chodź, zjemy coś razem, papiery nie uciekną, a ja stanę się twoją bohaterką i uratuje cię od niechlubnej śmierci w stercie makulatury. - uśmiechnęłam się chyba najszerzej jak potrafiłam. Szczerze to nawet naprawdę mi na tym zależało. Odkąd przyjechałam wujek wiecznie nie miał dla mnie czasu, pokazywał się z jedynie odpowiedzialnie sztucznej strony. A ja tęskniłam za moim zdrowo postrzelonym Johnem, z którym jeszcze ani razu nigdzie nie byłam, bo ma wiecznie mnóstwo pracy,a nasze relacje ograniczają się do ( niezbyt rozsądnego moim skromnym zdaniem ) przydzielania mi obowiązków. Dziwne, ale zależało mi na spędzaniu z nim czasu, bardziej niż na zyskaniu uwagi rodziców. Był wobec mnie szczery i kochający od początku. Zna mnie krócej, ale jak widać lepiej, ponieważ nie wścieka się o każdy najmniejszy wybryk. Rozumie mnie bo sam był, lub nawet pod tym garniturem nadal jest dokładnie taki sam.
- Ale tylko na godzinkę. - spojrzał tęsknie na zegarek, złożył papiery na biurku, włożył do kieszeni portfel i telefon.
- On zostaje. Chyba, że nie jest służbowy - powiedziałam wskazując na komórkę. Mężczyzna spojrzał na mnie zdezorientowany, ale posłusznie odłożył swój środek komunikacji na blat. - Teraz idealnie. - uśmiechnęłam się i wyszliśmy. Udaliśmy się spacerem do jakiejś nieznanej mi z nazwy nadmorskiej knajpy. Obserwowałam Johna i widziałam jak delektuje się każdą minutą wolności. Naprawdę niebywały i jednocześnie smutny widok. Mieszka tu na co dzień, ale nawet nie ma czasu, żeby tak beztrosko sobie pospacerować, odciąć się od pracy i codziennych obowiązków. Usiedliśmy przy stoliku w połowie umieszczonym na zewnątrz i w połowie w środku. Widok z góry na morze i krajobraz był piękny, wręcz nie do opisania.
- Głupio się przyznać, ale na pewno sama zauważyłaś, że odkąd się tu pojawiłaś jeszcze nigdzie cię nie zabrałem. Tylko ganiam cię całymi do południami po hotelu. - powiedział i spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem.
- Nie da się ukryć, ale ważne, że dopiero bo dopiero, ale udało nam się wreszcie gdzieś wyjść. - powiedziałam odrywając wzrok od obrazu za balustradą.
- Może nie jest to superdroga restauracja, wyjdę na sknerę.. - zaczął speszony i podrapał się po czuprynie.
- John, nie chodzi o to ile gwiazdek ma restauracja, ale o wspólne spędzenie czasu, nie oczekuję celebryckiego traktowania. Wyluzuj bo zacznę do ciebie przy ludziach mówić wujku. - puściłam do niego oko, a on odpowiedział mi uśmiechem. Zamówiliśmy jakieś podejrzanie nazywające się danie dnia, ale muszę przyznać, że było całkiem smaczne i chyba się nie zatrułam, a przynajmniej jeszcze nie odczuwam skutków. Tak czy inaczej, było warto.
- I jak ci się tu żyje? - zapytał między kęsami. - Wiesz, niedługo kończysz 18 lat, może pomyślisz o stałym zakwaterowaniu. - uśmiechnął się lekko. Mówił poważnie?! Marzenie. I pamiętał o moich urodzinach! Przynajmniej jak na razie.
- Jest cudownie, wspaniale i to wszystko generalnie jest jak piękny sen, o którym nigdy nie miałabym śmiałości nawet śnić. Hiszpania, praca i zakwaterowanie w przepięknym hotelu, świetny szef i chrzestny jednocześnie, FC Barcelona.. - zaczęłam wymieniać.
- I Neymar. - dokończył, a ja prawie się zakrztusiłam tym co miałam w ustach. Musiałam mieć nieźle przestraszony wyraz twarzy bo mężczyzna wesoło się roześmiał. - Aaaa, mam cię! Czuły punkt. - i zaniósł się kolejną salwą śmiechu patrząc na moją zdezorientowaną istotę, która coraz bardziej mrużyła oczy. Teraz właściwie patrzyłam na niego przez wąskie szparki.
- Bardzo śmieszne. - syknęłam, jednak zaraz uśmiech powrócił mi na twarz i rozpoczęłam kolejną porcję znęcania się i bolesnych tortur nad moim jedzeniem na talerzu.
- Aż ci apetyt odebrało. - ciągle się podśmiewał, ale mi to o dziwo nie przeszkadzało. Pewnie gdyby to była każda inna osoba już dawno nie miałaby powodów do śmiechu, ale nie mój wujek. Cieszyłam się widząc, że praca jeszcze go nie zniszczyła do reszty i potrafi być takim samym zabawnym uroczo wnerwiającym człowiekiem jak kiedyś.
- A żebyś wiedział. Jak pomyślę o tym jak całuję to aż mi dech zapiera. - tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem widząc, że o mały włos John nie udusił się jedzeniem aktualnie znajdującym się w jego przełyku. Nie wiedziałam czy nie było to przypadkiem mordercze posunięcie i czy Ney nie zginie jeszcze dziś tragiczną i bolesną śmiercią z rąk mojego wujka. Także cóż.. kolejny raz mogę dumnie powiedzieć widząc jego minę - było cholernie warto.
- Ale jak to?! Kiedy? Gdzie? Jak? - rzucał pytaniami jak oszalały, ale co dziwne nie widziałam w nim ani krzty złości. To zrozumiałe, że się o mnie martwił, ale jak wielka była moja radość, kiedy zorientowałam się, że wie, że nie może też z tym przesadzać. - Wy?! Wy się przecież nawet nie lubicie! Ciągle was słyszę jak skaczecie sobie nawzajem do gardeł i to racze nie w uczuciowych zamiarach. - oparł się o krzesło patrząc na mnie zszokowany.
- Wychodzi na to, że kto się czubi, ten się lubi. - odpowiedziałam upijając łyk soku.
- Chyba muszę sobie zamówić coś mocniejszego bo na trzeźwo tego nie ogarniam. - rzucił i zaśmiał się cicho. - Kto by pomyślał, że taka mała, drobna istotka przyjedzie do Barcelony i zaledwie tydzień tak tu namiesza. -pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja udałam, że się kłaniam.
- Ahh dziękuję, dziękuję - zaśmiałam się i wyprostowałam do pionu. - Widzisz, jak pewnie mówili, że jestem złem wcielonym to to zbagatelizowałeś i masz efekty. Nie doceniłeś skali chaosu jaką potrafię rozsiać. - mrugnęłam do niego porozumiewawczo.
- Nie no nie jesteś taka znowu zła. Bardziej bym powiedział, że kogoś takiego mi tu brakowało. Było nudno, nic się nie działo. Odkąd przyjechałaś co chwila coś się dzieje, wprowadzasz jakąś przyjemną aurę do każdego pomieszczenia, w którym przebywasz, to właśnie ciebie brakowało Barcelonie, żeby była taka magiczna jak ją opisują. - powiedział z lekkim uśmiechem.
- U mnie w domu raczej nikt nie jest tego zdania. A w szkole i okolicy to już w ogóle lepiej nie mówić. Dasz wiarę, ja nawet nie mam przyjaciół. Ani jednego. Nikt oprócz brata za mną nie tęskni. - powiedziałam powoli i spokojnie. Była to smutna, ale szczera prawda. Nic mnie tam nie trzymało i nic nie sprawiało, że chciałabym tam wrócić. Może Alex, ale zdecydowanie bardziej wolałabym, żeby to on tu przyjechał. A ja? Ja chciałabym tu zostać już na zawsze. To miejsce rzeczywiście było magiczne, nie wiem czy ze mną czy beze mnie, ale dla mnie na pewno. Wreszcie czułam, że wszystko się układa. Miałam kumpli i to jakich, kochającego członka rodziny i chłopaka? Nie, Neymar to nie mój chłopak. Powiedzmy, że obiekt westchnień odwzajemniający moje wzdychanie. O czym więcej tu marzyć?
- Aż trudno mi w to uwierzyć. - powiedział mężczyzna. - Ale widzisz czasami tak się zdarza. Jedno wiem na pewno, widzę jak świetnie tu sobie radzisz, z ludźmi, z obowiązkami i powiem ci w sekrecie, że z tobą wbrew pozorom wszystko w porządku, po prostu tam nie pasowałaś. - uśmiechnął się ciepło i dodał. - A co do Alexandra to jestem jego wujkiem, a właściwie go nie znam aż mi wstyd. - czy to możliwe, że to byłoby takie proste? Sam się podkłada? Ale nie czas, żeby się nad tym zastanawiać, lepszej okazji nie będzie.
- Wieszzz, on też ma teraz wakacje, może mógłbyś naprawić jakoś te lata zaniedbania. - zaczęłam z subtelnością lawiny śnieżnej. Nie wiem czy panuje tu inna mentalność, wpływ czynników na pracę mózgu, ale ku mojemu zaskoczeniu John nie odebrał tego jako nietakt. Wręcz przeciwnie. Klasnął w dłonie i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. - Zostawiłeś go w biurze. - powiedziałam powoli, a on klepnął się w czoło. Prawdziwy biznesmen, bez telefonu, jak bez tlenu. Kto by pomyślał, że to moja rodzina.
- Myślisz, że chciałby tu przylecieć? - zapytał mężczyzna, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. Zdecydowanie zbyt gładko mi to poszło.
- No pewnie, marzy o tym! - odpowiedziałam szybko - No i jeszcze powiem ci, że lubi piłkę nożną, jest w szkolnej reprezentacji. - wiedziałam, że ten fakt przeważy już moje małe zwycięstwo, ponieważ widziałam jak wuj cieszył się kiedy okazało się, że jego chrześnica cokolwiek się na tym zna.
- Cudownie! Kolejny wartościowy członek rodziny. - zaśmiał się robiąc ukłon w moją stronę. - Hmm nie uważasz, że byłoby miło, gdyby przyleciał tu już na twoje urodziny? - zapytał i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej. - To wracajmy do hotelu, zaraz wykonam parę telefonów, zarezerwuje mu lot i co najgorsze pogadam z waszymi rodzicami. - skrzywił się na samą myśl, bo wiedział, że nie będzie to raczej najprzyjemniejsza rozmowa. Kolejne i ostatnie ich dziecko ściąga do Hiszpanii w trybie natychmiastowym. - Ty pogadaj z bratem powiedz mu co ma spakować i niech się uwija bo jak wszystko dobrze pójdzie to pojutrze rano wylatuje na wakacje.
- Jejku, naprawdę?! - nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Dostawałam dokładnie to co chciałam, a przecież nigdy tak nie było. John spełniał niemal każdą moją zachciankę, no ale w sumie kto bogatemu zabroni. Na pewno nie ja. Nie żebym była jakaś interesowna czy coś. Absolutnie, jestem całkowitym przeciwieństwem tego stwierdzenia, tak skromnie mówiąc.
- No naprawdę naprawdę, wszystko dla mojej wspaniałej, ulubionej chrześnicy i to jeszcze na jej 18 urodziny. - zaśmiał się wesoło obejmując mnie ramieniem kiedy wracaliśmy.
- Jestem jedyną twoją chrześnicą? - zapytałam mrużąc oczy.
- No przecież mówię, że ulubioną. - po tych słowach obydwoje wybuchnęliśmy wesołym śmiechem i śmieliśmy się prawie całą drogę do hotelu. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale w Barcelonie wszystko wydawało się o wiele prostsze. Dosłowny raj na ziemi.


******

Obudziłam się nie czując żadnej różnicy. Dzisiaj zmieni mi się jedynie cyferka z 7 na 8. Jednak muszę się wam przyznać, że kurczowo trzymałam się ostatnich minut i sekund jak to nazwałam "beztroskiego dzieciństwa" wczoraj przed samą północą. Bałam się tego skrycie, chociaż wiem, że to głupota. Dzień jak każdy inny i każdy następny też będzie bez zmian. Niepotrzebna panika jaka narodziła się we mnie odnośnie akurat tych urodzin towarzyszyła mi do samego zaśnięcia. Pierwsze i ponoć najważniejsze ( zaraz po pierwszych czy też zerowych wynikających z samego faktu moich narodzin ) urodziny w moim życiu z dala od domu. Głupio się przyznać, ale nie było mi z tym wcale tak bardzo źle. Tu czułam się dobrze, jakby tu właśnie było moje małe miejsce na ziemi. Spojrzałam na zegarek, było przed 9. Alex miał przylecieć za dwie godziny. John dał mi dziś wolne z racji "mojego święta", jednak zgodziłam się na to, tylko po to, żeby móc zająć się bratem. Tym bardziej, że przyjeżdżał tylko na kilka dni. Więcej wujkowi nie udało się ugrać u moich rodziców, ponieważ ich linia argumentacji w świetle prawnym była dość mocna, a mianowicie niepełnoletność zainteresowanego osobnika. Zgodzili się po chyba godzinnej rozmowie na 5 dni. Mało i teoretycznie się nie opłaca, ale w przypadku, gdy mój wspaniały i ulubiony chrzestny John niemalże spał na pieniądzach i zadeklarował się, że pokryje wszelkie koszty, czas nie miał większego znaczenia. Było mi głupio, że wydaje na mnie i teraz też na Alexa takie sumy pieniędzy. Jednak kiedy pokazał mi swój miesięczny dochód podliczając wszystkie jego luksusowe hotele, moje wyrzuty sumienia nieco ucichły. Oczywiście nie powiedział mi tego wprost, ale z przebiegu rozmowy wynikało, że rodzice pomstowali, że to pewnie mój głupi, poroniony pomysł z tym, żeby Alex przyjechał. Że to kolejna zachcianka rozkapryszonej małolaty. Jakoś nigdy wcześniej jak w tym momencie nie miałam tego głębiej w poważaniu. Niechętnie wstałam z łóżka i posprzątałam swój pokój. Zeszłam na dół z nadzieją, że spotkam zawsze poprawiających mi humor piłkarzy FC Barcelony, jednak nic takiego się nie stało. Sala była prawie pusta, a ich samych brak. Usiadłam sama przy stoliku i ugryzłam tosta. Z całym szacunkiem do umiejętności kulinarnych Peggy, smakował jakbym gryzła karton. Zapewne nie było to spowodowane jakością jedzenia, a ogólnym brakiem humoru. Siedziałam tak chyba z pół godziny słuchając muzyki, która co prawda nie podnosiła mnie na duchu, ale była tak przyjemna dla ucha, że nie miałam serca wyjść z pomieszczenia.
- Ptaszki mi wyćwierkały, że ktoś tu dzisiaj ma urodziny. - przed moim nosem wylądowała duża czekoladowa babeczka z zapaloną świeczką. - Wszystkiego najlepszego Gwiazdko. - Peggy uściskała mnie, a ja nieco się rozpromieniłam. Zazwyczaj czuję się w takich sytuacjach niezręcznie, chociaż muszę przyznać, że często mi się one nie zdarzają, ale tym razem naprawdę się ucieszyłam.
- Dziękuję, jesteś taka kochana. - pocałowałam ją w policzek i popatrzyłam na moją małą imitację tortu.
- Nie jest to może piękny, duży tort z cukierni, ale - zaczęła kobieta patrząc na swoje dzieło.
- Ale jest zrobiony z miłością. - dokończyłam z uśmiechem - Co wy wszyscy macie z tym, że wszystko musi być wielkie i drogie, żebym to doceniła. Nie jestem aż tak płytka, doceniam najmniejsze gesty jeśli są prosto z serca. - zaśmiałam się. - To co, teraz życzenie? - spojrzałam na tą małą świeczuszkę, zamknęłam oczy i zdmuchnęłam płomień.
- Oby się spełniło. -powiedziała i poruszała zabawnie brwiami. - Okey ja muszę wracać do pracy, bo mnie John w końcu prześwięci. Do zobaczenia potem - rzuciła z uśmiechem i oddaliła się w stronę kuchni a ja tylko odprowadziłam ją wzrokiem. Spojrzałam na małą smugę dymu wciąż ulatującego ze świeczki.
- Oby się spełniło - szepnęłam i zabrałam mój "tort" do pokoju, żeby zostawić go sobie na później. Wujka oczywiście nigdzie nie było, a Alex właściwie powinien być już na miejscu. Bez codziennych obowiązków pierwszy raz od przyjazdu czułam, że się nudzę. Okropne uczucie, od którego szczerze się już odzwyczaiłam. Patrzyłam przez okno na ogrom ludzi, którzy napłynęli do Barcelony na dzisiejszy mecz Katalończyków z klubem Celtic Glasgow. Musiałam przyznać, że bez chłopaków ten hotel wydawał się być martwy. Mimo propozycji jechania z nimi na trening odmówiłam, argumentując to tym, że dzisiaj nie wolno im się rozpraszać, a i ja mam co robić. W końcu zobaczyłam duży, czarny, błyszczący samochód, z którego wyskoczył Alex. Zerknęłam na pojazd i stwierdziłam, że nie można powiedzieć, ale John się naprawdę postarał. Szybko zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół. - Witaj Młody w naszych skromnych progach. - zaśmiałam się i utuliłam go na przywitanie.
- Wow siostra, tu jest jak w pałacu. - rozglądał się na boki z zachwytem wymalowanym na twarzy. - Ale czekaj, jak to w "naszych"? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Wiesz, przecież jestem tu teraz taką ważną personą, że to prawie jak współwłaściciel. - roześmiałam się i zagarnęłam go ramieniem w stronę recepcji. - Masz pokój koło mnie, na VIP-owskim piętrze. - oznajmiłam, chociaż on chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co to oznacza. Zabraliśmy walizkę i udaliśmy się w stronę windy.
- Nie wiem czy to najlepszy moment, ale Wszystkiego najlepszego Mel, a to dla ciebie. - wręczył mi średniej wielkości pudełeczko. W środku było wypchane po brzegi moimi ulubionymi żelkami, ale było jeszcze coś. Malutkie, czerwone pudełko z kremową wstążką na wierzchu. Popatrzyłam na niego niepewnie, ale Alex tylko uśmiechnął się zachęcająco - No dalej, otwórz i powiedz czy ci się podoba. - posłuchałam go i zdjęłam wieczko. Moim oczom ukazał się piękny, złoty naszyjnik w kształcie drobnego serduszka. Zawsze o takim marzyłam. Wiem, że to banał, ale każda dziewczyna chyba podświadomie chce mieć coś z czym się nie rozstaje, czy to pierścionek, czy naszyjnik.
- O matko! To jest prześliczne! - rzuciłam mu się momentalnie na szyję, a on uśmiechnął się szeroko i odwzajemnił uścisk. - Chyba wydałeś na to swoje całe kieszonkowe! - nie mogłam wyjść z podziwu. To był chyba najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostałam. Nie chodziło nawet o sam wygląd naszyjnika, czy fakt, że będę miała co jeść przez następne dwa tygodnie. Liczył się gest i to nie byle jaki, ze strony mojego młodszego brata. Jedenastolatek podarował mi na urodziny złotą biżuterię... No no dziewczyny, będzie z niego niezły materiał na chłopaka, tudzież męża, jeśli wcześniej nie wykończy was nerwowo.
- Odkładałem od dawna. - powiedział, a mi mało nie roztopiło się serce z zachwytu. Przyrzekłam sobie, że będę pilnować tego jak oczka w głowie.
- Najlepszy brat na świecie. - skwitowałam kiedy wyszliśmy z windy. Otworzyłam mu pokój i weszliśmy do środka. Alex nigdy wcześniej nie spał w hotelu, dlatego widziałam jaki jest rozentuzjazmowany tym faktem. - No dalej, wypróbuj jak skacze się na łóżku. Wiem, że chcesz to zrobić. - zaśmiałam się i widząc jego radość zaraz do niego dołączyłam. Nagle usłyszałam sygnał sms-a. Zeskoczyłam z łóżka z włosami rozwianymi na wszystkie strony i odczytałam wiadomość, była od Messiego.
" Spotkajmy się za 5 minut na schodach ewakuacyjnych na 3 piętrze."
Przeczytałam tekst kilka razy i z zaskoczeniem schowałam telefon do kieszeni. Mimo gigantycznych rozmiarów zdziwienia, postanowiłam tam iść.
- Wzywają mnie, zaraz wracam. - uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju schodząc schodami niżej. Zżerała mnie ciekawość o co mu może chodzić. I ta ciekawość była silniejsza niż wszystkie inne uczucia, które miotały mną w środku. Kiedy dotarłam w umówione miejsce, Leo już czekał. Powitał mnie ciepłym uśmiechem i czułym uściskiem. - Coś się stało? - zapytałam, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się powodu tej "akcji". Było to na tyle ryzykowne, że na razie nie chciałam, żeby Młody wiedział o mojej znajomości z piłkarzami Blaugrany.
- Oj tam od razu się stało. - mrugnął do mnie okiem - Jak wiesz, mamy teraz trening, ale mi jako jedynemu udało się uciec. I w imieniu nas wszystkich chcę złożyć ci życzenia i wręczyć taki malutki prezent. - totalnie mnie zatkało. Ale jak to? Ale skąd? Oni wiedzieli, że mam urodziny.. Pewnie od Johna. A to kapuś. - Oczywiście jest z myślą o tobie i twoim bracie. - dodał sypiąc informacjami niczym dobra encyklopedia. Zajrzałam do koperty, w której znalazłam 2 bilety na dzisiejszy mecz. I to w loży honorowej. Przecież i ja i Alex dalibyśmy się pokroić za to, co właśnie trzymam w rękach.
- Jesteście wspaniali - wyszeptałam z zapartym tchem. Ten dzień był coraz lepszy.
- A tak w ogóle to ktoś tu się nie pochwalił, że ma dzisiaj urodziny. - powiedział kręcąc głową z udawanym niezadowoleniem.
- Czym tu się chwalić. Małolata ze mnie. - uśmiechnęłam się krzywo.
- Teraz już nie. - poruszał zabawnie brwiami, a ja się zaśmiałam.
- Ty już lepiej idź bo trenerowi się w końcu cierpliwość skończy i udusi cię gołymi rękami. A wtedy kto strzeli bramkę w dzisiejszym meczu? - zapytałam zadziornie.
- Neymar. - odpowiedział krótko, a ja uniosłam brwi do góry nie dając za wygraną.
- Wiesz, sam Neymar meczu nie wygra, a reszta będzie w opłakanym stanie po twojej tragicznej śmierci. Nie ryzykuj takich nakładów depresji, bo będziesz miał nas na sumieniu. - odparłam poważnym tonem.
- Wtedy to już mnie mało wszystko będzie obchodzić - zaśmiał się i popatrzył na mnie wciskając dłonie w tylne kieszenie spodni.
- Oh ale się przejąłeś. - wytknęłam mu język - I ty niewdzięczniku jesteś w stanie uwierzyć w to, że bym cię dała zamordować? - zaśmiałam się z wyrzutem wypisanym na twarzy.
- Oczywiście, że ty nie, ale reszta... - roześmiał się po czym zerknął na zegarek - To ja chyba rzeczywiście muszę już wracać - powiedział po czym mocno mnie przytulił - Widzimy się na meczu. - mrugnął i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć już zbiegał schodami w dół. Popatrzyłam na bilety i nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście pognałam do pokoju Alexa.
- Młody, patrz co mam! - zamachałam mu kartkami przed oczami i obydwoje zaczęliśmy piszczeć jak dwie szalone nastolatki na widok Jonas Brothers.


******

Zbliżała się 19, a ja chyba pierwszy raz w życiu byłam gotowa do wyjścia nie na ostatnią chwilę. Ubrana w dżinsowe spodenki i luźną, ale w miarę elegancką koszulkę na ramiączkach podpinałam długie włosy wsuwkami, żeby nie wpadały mi do oczu. Razem z Alexem w wyśmienitych nastrojach zeszliśmy na dół i jakiś nieznany mi z imienia szofer zawiózł nas na Camp Nou. Kiedy wysiedliśmy z auta usłyszałam westchnienie zachwytu.
- Jest piękniejszy niż na zdjęciach.. - mój brat był widocznie oczarowany, ale wcale mu się nie dziwiłam, bo ja widząc ten stadion po raz pierwszy też nie miałam słów, żeby sprawiedliwie go opisać.
- Tylko się nie zakochaj. - zaśmiałam się i pociągnęłam go w stronę wejścia.
- Ciekawe kto dzisiaj będzie grał. O matko, myślisz, że zobaczę z bliska Neymara...? I Messiego? - mój brat nadawał jak najęty przez całą drogę do środka, a ja śmiałam się w duchu, że zapewne zobaczy ich z większego bliska niż mu się wydaje. Podałam ochroniarzowi bilety, a on zlustrował nas wzrokiem. Oddał kawałki papieru, po czym wskazał oddzielną bramkę przez którą przeszliśmy od razu bez nawet sekundy wyczekiwania w kolejce. Okazało się, że był to całkiem osobny korytarz prowadzący bezpośrednio do loży VIP. Kiedy weszliśmy na stadion tak, że było już dobrze widać murawę usłyszałam kolejny słowotok na temat atrakcyjności tego miejsca, zakończony słowami - Mel, wyobrażasz sobie zagrać na tym stadionie? Nawet przez chwilę, ale to w końcu nie byle jaki stadion, to Camp Nou! - emocjonował się dalej, a ja uśmiechnęłam się półgębkiem i zajęliśmy miejsca. Były rewelacyjne, siedzieliśmy blisko widząc dokładnie wszystko co działo się na boisku jak i na ławkach rezerwowych, oczywiście po stronie gospodarzy.
- O tak, wyobrażam sobie - odpowiedziałam mu wpatrując się w miejsce, gdzie ostatnio rozgrywałam mecz z jednym z najlepszych napastników na świecie. Drugi był moim dobrym kumplem. Paranoja.
- Skąd ty w ogóle wyczarowałaś takie extra bilety? - zapytał w końcu patrząc na mnie podejrzliwie. Czekałam pół dnia aż zada to pytanie, jednak i tak nie miałam żadnej obmyślonej odpowiedzi.
- Obiecałam, że zabiorę cię przecież na mecz, to musiałam się postarać. Poza tym powiedzmy, że to urodzinowy prezent, który z tobą dzielę. - odpowiedziałam i od dalszego krętego tłumaczenia uratował mnie ryk tłumów i muzyka. Właśnie się zaczynało. Na boisko wbiegła cudowna 11.
- Bravo, Xavi, Iniesta, Song, Tello, Alves, Pique, Bartra, Mascherano, Messi, Neymar! - krzyczał komentator z taką mocą jakby przynajmniej padł pierwszy gol w meczu.
- O matko! Patrz to Neymar! Patrzy się tu! - Alex prawie podskakiwał na siedzeniu, a ja próbowałam opanować salwę niekontrolowanego śmiechu. Nie ma się co śmiać, ja po prostu lepiej się maskowałam, tak naprawdę przy ostatnim nazwisku wykrzyczanym przez komentatora moje serce zrobiło potrójne salto w tył. Patrzy się tu?! Ale jak to, tak przy wszystkich? Czułam, że na policzki wpełza mi rumieniec. Spojrzałam na Brazylijczyka, który widząc moje spojrzenie wyszczerzył do mnie dwa rzędy swoich śnieżnobiałych zębów. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć. Przy tych wszystkich ludziach, on patrzył właśnie na mnie. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy wszyscy klaskali, a zawodnicy ustawiali się na przypisanych im pozycjach, szybko odwróciłam się w tył, żeby zobaczyć czy nie siedzi za mną jakaś wystrzałowa laska, do której uśmiecha się Ney. Nikogo tam nie było. A może inaczej, nikogo wartego uwagi, ponieważ loże w 90% wypełniała płeć męska. Spojrzałam na Alexa, który już wciągnął się w mecz i obserwował z zapartym tchem każdą akcje, które zaczęły się wraz z pierwszym gwizdkiem. Po tak długiej przerwie obie drużyny miały bardzo dużo werwy i aż miło było popatrzeć na taką grę, a nie jakąś marną kopaninę zakończoną remisem 0:0. Z przykrością muszę stwierdzić, że Celtic przynajmniej w pierwszych minutach prezentował się lepiej i ku wielkiej fali jęku zawodu strzelił Barcelonie bramkę w 20 minucie. Popatrzyłam na reakcję chłopaków. Było widać, że nie są zadowoleni z takiego obrotu sytuacji, jednak to co działo się później utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że ten stracony gol był motorem do działania. Co chwila akcja rozgrywała się teraz pod bramką Szkotów. Siedzieliśmy na trybunach z ostrym stanem przedzawałowym za każdym razem kiedy piła szybowała w stronę bramki. Uwolniliśmy emocje, kiedy w 30 minucie Leo strzelił wyrównującą bramkę dla Blaugrany. Tłumy wiernych kibiców ryknęły głośnym wiwatem i oklaskami. Pierwsza połowa minęła już bez żadnych bramek, jednak razem z bratem wstaliśmy ze swoich miejsc, ponieważ adrenalina i emocje były tak silne, że nie dawały nam usiedzieć na miejscach. 80 minuta i nadal remis, którym nie ukrywam, ale byłam nieco zaskoczona i trochę też zawiedziona. Po chwili zwątpienia padła bramka dla Barcelony, 86 minuta.
- Niesamowite! Neymar, proszę Państwa! - krzyczał komentator nad nami, próbując przekrzyczeć tłumy szalejących na trybunach kibiców. W naszym sektorze ryk był równie głośny, oczywiście ja i Alex mocno się do tego przyczyniliśmy. Nie mogłam w to uwierzyć, on rzeczywiście jest niesamowity. Obserwowałam go na boisku, poruszał się wręcz z diabelską precyzją, momentami niemal jak maszyna. Wiedział co ma robić i konsekwentnie dążył do realizacji swoich planów. To był całkiem inny Neymar. W normalnym życiu powiedziałabym, że czasami był nawet trochę niezdarny i tak też się poruszał, jednak na boisku był nie do zatrzymania. Spojrzałam na uśmiechniętego Brazylijczyka, który teraz biegł po boisku napawając się wiwatami fanów wykrzykujących jego imię. Przebiegając obok naszej trybuny zatrzymał się nagle i mrugnął okiem wskazując mnie palcem. Otworzyłam szerzej oczy, jednak wiedziałam teraz, że na pewno zrobił to do mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie i piłkarz pobiegł na swoją pozycję, żeby dokończyć mecz. Była to jedynie formalność. Po golu młodego ulubieńca tłumów, kibice nieustannie śpiewali, ściskali się i cieszyli. Usłyszeliśmy gwizdek kończący mecz.
- I jak ci się podobało Młody? - zapytałam brata, który z niemal narkotycznym uniesieniem na twarzy wpatrywał się w piłkarzy na boisku.
- Było naprawdę extra! Jesteś najlepszą siostrą na świecie! - powiedział po czym mnie uściskał. Jego radość była dla mnie największą nagrodą. W końcu, jeśli kogoś kochasz, chcesz mu dać to co najlepsze.
- To teraz chodź, to jeszcze nie koniec niespodzianek. - uśmiechnęłam się i pociągnęłam go za łokieć.
- Ale nie możemy zostać jeszcze chwilę? Jeszcze sobie popatrzę na stadion, na moich idoli, no proszę.. - powiedział błagalnym głosem na co ja się roześmiałam.
- Nie martw się, zobaczysz jeszcze będziesz miał ich dosyć, obiecuję. A teraz naprawdę chodź i przygotuj się na prawdziwą bombę. - mrugnęłam do niego i wyprowadziłam go z sektora, ale zamiast do wyjścia ruszyliśmy w głąb ciemnego korytarza, na którego końcu miały znajdować się drzwi, którymi można było podobno dostać się do korytarza koło szatni Dumy Katalonii. A przynajmniej tak Leoś zapisał mi to na odwrocie mojego biletu, co i tak zauważyłam dopiero przed wyjściem z hotelu. Wiwat spostrzegawczość!
- Gdzie idziemy? - zapytał i w głosie czułam, że jest trochę zaniepokojony. Gdybym była złym człowiekiem to nastraszyłabym go za te wszystkie horrory, które ogląda po nocach. Ale w końcu byłam "najlepszą siostrą na świecie" i nie chciałam stracić tego miana.
- Nic się nie martw. Wiem co robię. Chyba.. - odpowiedziałam, ale czując na sobie jego wzrok, dodałam szybko - No żartuje przecież. Jak mówię, że wiem, to wiem. - kiedy znaleźliśmy się w znanym mi już korytarzu odetchnęłam z ulgą, że się nie zgubiliśmy. Bo z moją orientacją w terenie to było wysoce prawdopodobne. - Poczekaj tu na mnie chwilę i nigdzie się stąd nie ruszaj. Za minutę jestem z powrotem. - rzuciłam i pobiegłam w stronę szatni. Zobaczyłam kilku dobrze zbudowanych ochroniarzy, co sprawiło, że od razu zahamowałam. Przecież wyglądam jak jakaś napalona fanka, a nie ich znajoma. Uratował mnie Pique, który jeszcze nie wszedł do szatni.
- Gerard! - krzyknęłam, a on się odwrócił. Na szczęście mnie zauważył.
- Cześć Mel! - pomachał do mnie i przedarł się przez żywy mur w moją stronę. - I jak Ci się podobał mecz?
- Był extra, świetnie graliście i nawet nie wiesz jak się cieszę z waszej wygranej. - powiedziałam szczerze ucieszona - Mogłabym mieć do was małą prośbę? - zapytałam z niewinnym wyrazem twarzy.
- Pewnie Mała, proś o co chcesz. - uśmiechnął się szeroko - Oczywiście poza bieganiem nago po boisku, bo jeszcze wszyscy kibice nie wyszli. - dodał jeszcze ze śmiechem.
- Nie martw się, nie zrobię wam tego. - powiedziałam powoli. - Jeszcze. - wybuchnęłam śmiechem, a obrońca mi zawtórował. - Jak już pewnie wiecie z jakiegoś tajnego źródła, jest tu ze mną mój młodszy brat i byłabym wam bardzo wdzięczna gdybyście mogli do niego chociaż na chwilę teraz wyjść, żeby mógł was poznać. Tak dosłownie na 5 minutek. On was uwielbia. - poprosiłam patrząc na piłkarza.
- Okey nie ma sprawy zaraz do was przyjdziemy, może nie wszyscy, ale pewnie jakaś zgrabna delegacja się ułoży. - odpowiedział i zniknął za drzwiami, a ja wróciłam biegiem do Alexa.
- Gdzie byłaś? - zapytał opierając się o ścianę.
- Obiecałam ci przecież, że to będzie najlepszy mecz w twoim życiu no nie? Więc tak się skończyć nie może. - odpowiedziałam rozglądając się. - O już idą. - uśmiechnęłam się i zerknęłam na brata, którego szczęka właśnie szorowała po podłodze. Podeszli do nas Pique, Bartra, Messi, Neymar, Tello, Alves i Xavi.
- Ty pewnie jesteś Alex. - powiedział Ney i uścisnął rękę oniemiałemu chłopcu, reszta poszła w jego  ślady.
- Mel, to mi się śni? - wyszeptał, a wszyscy się roześmialiśmy.
- Nie Młody, nie śni ci się to, także korzystaj póki możesz. - uśmiechnęłam się do niego, a Katalończycy podeszli do niego bliżej i zaczęli z nim rozmawiać albo podpisywać mu się na koszulce. Poczułam pociągnięcie, było tak niespodziewane, że prawie się potknęłam. Jak ostatnia niezdara uświadomiłam sobie, że wylądowałam w ramionach uśmiechniętego Neymara.
- Wiesz, że ta bramka była specjalnie dla ciebie? - szepnął mi do ucha, a ja zdrętwiałam w odpowiedzi na jego otwartość uczuciową w miejscu publicznym, w dodatku pełnym dziennikarzy i fotoreporterów.
- Nie, nie wiem. - pokręciłam przecząco głową - Z resztą każdy może tak powiedzieć. - dodałam i spojrzałam mu w oczy wyzywająco lekko się od niego odsuwając.
- Okey rozumiem. - powiedział powoli. -W takim razie teraz patrz. - uśmiechnął się zadziornie i dobrowolnie podszedł do grupki fotoreporterów. - Chciałem coś powiedzieć i skorzystam z tego, że tu jesteście - zaczął, a ja patrzyłam na niego zdezorientowanym wzrokiem. Co on do cholery wyprawia? - Bramkę, którą dzisiaj strzeliłem, strzeliłem specjalnie dla Melisy Henderson, która obchodzi dzisiaj urodziny. Wszystkiego najlepszego Mel! - posłał firmowy uśmiech i mrugnięcie w stronę kamery i odszedł od dziennikarzy. Ja stałam z oczami jak 5 złoty i nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą zrobił ten szaleniec. - Teraz też mi nie wierzysz? - rzucił z uśmiechem przechodząc obok i poszedł do szatni, zapewne po swoje rzeczy. Stałam tak chyba jeszcze z dobre kilak minut niezdolna do poruszania kończynami.
- Mel? Melisa? - zobaczyłam Xaviego, który machał mi dłonią przed oczami - Jedziecie z nami na imprezę? - otrzeźwiałam i instynktownie rozejrzałam się w poszukiwaniu Alexa, który teraz stał i gawędził z Brazylijczykiem.
- Wykluczone. - odpowiedziałam po chwili zamyślenia. - Na miłość Boską, on ma 11 lat, jaką imprezę?! - uniosłam brwi do góry. No ładnie dopiero co stałam się dorosła i już gadam jak własna matka. Może nie było to bardzo pocieszające, ale za to wiedziałam, że są pewne granice i choćby Alex miał mnie znienawidzić za to do końca życia, nie mogę mu na to pozwolić. To zbyt wiele, a ja jestem przecież za niego odpowiedzialna. W ogóle co im strzeliło do głowy? Po co im dzieciak na imprezie? - spojrzałam na pomocnika.
- Ehh no dobra, powiem chłopakom, że nie - podrapał się po głowie - To chociaż was podwieziemy do hotelu bo będziemy przejeżdżać po drodze. - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jeśli to nie problem to z tej propozycji chętnie skorzystam - odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do brata, który był tak oczarowany obecną sytuacją, że nawet nie zarejestrował mojego powrotu. - Wracamy z nimi do hotelu. - rzuciłam, chociaż wiedziałam, że mimo, że przytaknął, to totalnie nie zarejestrował co właśnie do niego powiedziałam. Poczekaliśmy na resztę i udaliśmy się do ogromnego autokaru. Nie wiem czy udawali, a raczej bym ich o to nie podejrzewała, ale chyba bardzo polubili mojego brata. Kiedy tylko wsiedliśmy zrobili mu miejsce na tyle i popisywali się różnymi sztuczkami z piłką i uczyli go nowych trików, oczywiście na miarę miejsca w autobusie. Usiadłam sama bliżej przodu, a cisza, która panowała teraz w moim otoczeniu rozsadzała mi głowę. Poczułam, że ktoś siada obok. Odwróciłam głowę i wcale niezaskoczona widokiem zadowolonego Neymara, oparłam głowę o fotel.
- Nie popisujesz się swoimi świetnymi umiejętnościami tak jak reszta? - zapytałam przymykając oczy.
- Wolałbym pochwalić się moimi umiejętnościami tobie - szepnął i poczułam łaskotanie obok swojej twarzy. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam jego twarz milimetry od mojej.
- Ney, jesteś straszny. -uśmiechnęłam się i delikatnie go od siebie odsunęłam, a on się roześmiał.
- Może jeszcze zmienisz o mnie zdanie. - powiedział, a ja spojrzałam za okno.
- Minęliśmy hotel. - powiedziałam patrząc na napastnika, który wydawał się tym nie przejmować.
- Pewnie ci się wydawało. - odpowiedział spokojnie.
- Nie, nic mi się nie wydawało. - powiedziałam dobitnie i z niedowierzaniem pokręciłam głową. - Wiesz, że to się nazywa porwanie! - szturchnęłam go w ramię, a on się głośniej roześmiał.
- Jesteś urocza kiedy się złościsz. Myślisz, że gdybyś poszła na policję i powiedziała, że porwała cię kadra FC Barcelony to co by zrobili? - uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. No tak pewnie uznaliby mnie za stukniętą. Po pierwsze, nie uwierzyliby mi. Po drugie, niejedna marzy o tym, żeby spędzić z nimi czas, a ja zgłaszam to na policję. Wariatka. - Nie martw się, ze mną nie stanie ci się krzywda, ale gwarantuje ci, że impreza ci się spodoba - i żeby uniknąć dalszych pytań założył na uszy słuchawki, co było dla mnie szczytem chamstwa i prostactwa, ale postanowiłam się nie odzywać. W sumie to miał rację, na swój sposób sprawiał wrażenie bardzo opiekuńczego mimo swojej postrzelonej natury. Był jeden problem, on zaopiekuje się mną, a kto zaopiekuje się Alexem?
Dojechaliśmy na miejsce i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że zajechaliśmy od drugiej strony do restauracji przy plaży, w której byłam z Neymarem na naszej "pierwszej randce". Chyba tylko ja nie byłam w szampańskim nastroju, ale postanowiłam to zmienić. Popatrzyłam na Brazylijczyka, który rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wstałam i usiadłam mu na kolanach przerzucając nogi na drugą stronę. Podniosłam się powoli zalotnie kręcąc biodrami i odwróciłam się w stronę reszty chłopaków.
- No ruchy ruchy chłopaki! Impreza nie lubi czekać. - zaśmiałam się i przelotnie zerknęłam na zaskoczonego napastnika, który nie odrywał ode mnie spojrzenia. Piłkarze jak na komendę poderwali się z miejsc i wyskoczyli z autokaru. Ruszyli do baru niemalże tanecznym krokiem, w końcu mieli co świętować. Pierwszy mecz w sezonie i zwycięstwo. Mogłoby się wydawać, że mój własny rodzony brat o mnie zapomniał bo szłam sama zanim dogonił mnie Leo i Gerard.
- Gotowa na zabawę? - zapytał Pique z uśmiechem.
- Przekonamy się. - odpowiedziałam kiedy byliśmy przed wejściem. Reszta piłkarzy gdzieś już zniknęła. Weszliśmy do środka.
- Niespodzianka!!! - okrzyk, który mnie powitał niemalże powalił mnie na ziemię.
- Wszystkiego najlepszego Kochanie. - wujek John podszedł do mnie i mocno mnie uściskał, a ja nie mogłam wyjść z podziwu jak to się stało, że w przeciągu 2 tygodni poznałam ludzi, którym na mnie zależy bardziej niż tym których znam od kilku dobrych lat. W oczach zakręciły mi się łzy szczęścia.
- Jejku dziękuję wam wszystkim. Jesteście najlepsi. - odpowiedziałam osuszając sobie dłonią oczy.
- Mała nie płacz, patrz tam - mężczyzna wskazał głąb sali, gdzie piłkarze stanęli w rządku na krzesłach, bez koszulek, a na brzuchach namalowali sobie napis " Wszystkiego najlepszego Mel". Nie mogłam się nie roześmiać. podeszłam do każdego z nich i uściskałam mocno. Na moją "imprezę niespodziankę" przyszła również Peggy i Louis Enrique, z którymi przywitałam się niemal jak z serdecznymi przyjaciółmi. - A teraz z okazji pełnoletności mam dla ciebie prezent. Stoi na zewnątrz. - słysząc te słowa spojrzałam na niego zszokowana, a on tylko uśmiechnął się zachęcająco i wskazał drzwi. Wyszłam na dwór i zaparło mi dech w piersiach, na plaży stał piękny nowy samochód Audi RS 7. Zapewne kosztował więcej niż kiedykolwiek uda mi się w całym życiu zarobić.
- Boże.. to dla mnie? - udało mi się tylko tyle z siebie wydukać, kiedy zobaczyłam, że John potakuje - Ale ja nawet nie mam prawa jazdy.
- Nic nie szkodzi, jak zrobisz to będziesz jeździć. Jest twój i nikt ci go nie zabierze, dlatego że nie masz prawka. - odpowiedział i mnie przytulił.
- Dziękuję dziękuję dziękuję. - odpowiedziałam i ucałowałam go w obydwa policzki. Impreza z czasem się rozkręcała. Chłopaki dostali dyspensę na picie trunków alkoholowych także wszyscy zrobili się wesolutcy i śmigali na parkiecie tańcząc do każdego rodzaju muzyki jaka leciała z konsoli.
- Mogę cię prosić na chwilkę? - usłyszałam stojąc przy barze i rozmawiając z Bartrą.
- Skoro prosisz to nie mogę odmówić. - uśmiechnęłam się i wyszłam na zewnątrz z Brazylijczykiem. Kiedy zniknęliśmy za drzwiami objął mnie w pasie i położył brodę na moim ramieniu.
- Nareszcie chwila ciszy. - powiedział cicho i poczułam jak się uśmiecha.
- Mhmm. - zamruczałam i odwróciłam się do niego przodem. Dawno nie spędziliśmy nawet 5 minut sam na sam. Nadal nie byliśmy parą, ale polubiłam spędzanie czasu w jego towarzystwie. A same czułe, bezinteresowne gesty były czymś co zawsze poprawiało mi nawet najgorszy humor. - Tylko po to chciałeś wyjść? - zapytałam i spojrzałam mu w oczy.
- Między innymi. Przede wszystkim wszystkiego najlepszego. - założył mi włosy za ucho uśmiechając się, kiedy wzdrygnęłam się pod wpływem jego dotyku. - I chciałbym porozmawiać o tym co między nami jest.. - dodał nieśmiało po chwili ciszy nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, która nieco stężała na te słowa. On to naprawdę powiedział, nie wydaje mi się. ON, Neymar twierdzi, że coś między nami jest..
- W porządku. - odpowiedziałam. Nie było to może bardzo odkrywcze, ale mój mózg aktualnie pędził autostradą beztroskiej głupoty i nie był w stanie wymyślić czegoś lepszego.
- Może najpierw przygotuję grunt do tej rozmowy, co ty na to? - zapytał i się uśmiechnął. Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach ciepły, przepełniony delikatnością pocałunek. Odwzajemniłam go kładąc mu dłonie na ramionach, a on w odpowiedzi  przyciągnął mnie do siebie mocniej splatając swoje ręce w mojej talii. Zapomniałam o całym świecie, to było jak sen. Sen, z którego nie chciałam się obudzić. Jednak trzask drzwi wyrwał nas obydwoje z tego swego rodzaju uniesienia. W drzwiach stał mój młodszy brat Alex, z miną która ziała nienawiścią i rozczarowaniem. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Pamiętacie jak mówiłam, że cieszę się z miana "najlepszej siostry na świecie" i nie chcę go stracić? Chyba już za późno, bo właśnie się to stało.



Pisałam ten rozdział tak długo, że aż sama siebie przerażałam, ale notka jest chyba najdłuższa jak do tej pory. ;)
Mam nadzieję że długość i jakość, chociaż w zasadzie bardziej długość wynagrodzi wam czekanie. :)
Zapraszam do czytania i komentowania <3
Nowy odcinek już wkrótce. :)