środa, 6 sierpnia 2014

7. Jeśli kogoś kochasz, chcesz mu dać to co najlepsze.

Pierwszy mecz w tym sezonie zbliżał się wielkimi krokami. Chłopaki codziennie musieli meldować się wypoczęci na treningu, a ja codziennie na recepcji w oczekiwaniu na odbiór listy kolejnych obowiązków. Co mówi samo za siebie - żadnych imprez, hałasowania, dekoncentracji i niezdrowego jedzenia w przypadku piłkarzy. Ooo tak chłopcy, surowa dieta. Swoją drogą zaskakiwała mnie kreatywność mojego wujka, zastanawiałam się ile jest jeszcze w stanie wymyślić, żeby nic się nie powtarzało. Niedługo każe mi wozić hotelowych gości po Barcelonie. Byłoby to oczywiście jedną wielką pomyłką bo ani nie znam miasta, ani języka, a tym bardziej jazda samochodem to dla mnie czarna magia. Poza tym to zajęcie Toma i nie będę mu go podkradać bo i tak chyba jestem u niego na spalonej pozycji. Właśnie, Tom. Nie odzywa się do mnie od tamtego zajścia na basenie. Czyżby aż tak się wściekł? Myślałam, że się zaprzyjaźnimy, ale chyba trochę przegięłam. No nic, zajmę się tym nieco później. A teraz prawdziwy powód mojego starania się bycia najlepszym i najbardziej punktualnym pracownikiem w miesiącu. Ma około 1,70 wzrostu i na imię Alexander. Po telefonie, który wykonałam do mojego brata kilka dni temu kombinowałam jak wyrwać go z domu chociaż na tydzień. I w końcu po długich, nocnych kontemplacjach, Bingo! Przecież John to tak samo jego wujek jak i mój, może gdybym go bardzo ładnie poprosiła to okazałby miłosierdzie mojej marnotrawnej istocie i spróbował ściągnąć sobie na głowę drugi kłębek chodzących kłopotów w postaci mojego młodszego brata. Plan był ryzykowny, ale innego nie miałam. Aktualnie przygotowywałam grunt pod negocjacje będąc niezwykle pilna i punktualna. Czas nieuchronnie mnie naglił, ponieważ chciałam, żeby Alex był tu na moje urodziny, które chcąc nie chcąc wypadały już za trzy dni. Cudownym zbiegiem okoliczności był fakt, że mecz FC Barcelony miał odbyć się tego samego dnia. Nikt nie widział w tym nic nadzwyczajnego, sobota jak każda inna. Jednak tylko John wiedział, ( o ile pamiętał ) że są to moje 18 urodziny. Była przerwa na lunch, kiedy zadecydowałam, że jest to odpowiedni moment, żeby zacząć pracować nad swoją ofiarą.
- Cześć John! - uśmiechnęłam się promiennie wchodząc do jego klimatyzowanego gabinetu. Biedny siedział zagrzebany po uszy w papierach.
- Cześć Mel. - mruknął tylko nawet nie podnosząc wzroku z nad jakiś rozliczeń i rachunków. Usiadłam w wygodnym fotelu naprzeciwko niego.
- Nie masz przerwy? - zapytałam z lekkim uśmiechem, a on odpowiedział tym samym.
- Niestety, chociaż bardzo bym chciał, bo zaraz w tym utonę. - odłożył papiery na blat i zdjął okulary. Muszę przyznać, że dodawały mu powagi. Bez nich nadal wyglądał jak niemalże nastolatek z czarnymi włosami, przystojną twarzą i wysportowanym ciałem. Jego wiek zdradzały jedynie zmarszczki w kącikach oczu i ust, bo zachowanie na pewno nie. Podziwiałam go za to jaki potrafi być roztrzepany i niedojrzały, jednocześnie będąc poważnym człowiekiem biznesu, który musi zadbać o finanse i resztę niezmiernie ważnych spraw. Taka dwulicowość mi wręcz imponowała. I była to jej jedyna akceptowalna dla mnie forma.
- To zostaw to i chodź, zjemy coś razem, papiery nie uciekną, a ja stanę się twoją bohaterką i uratuje cię od niechlubnej śmierci w stercie makulatury. - uśmiechnęłam się chyba najszerzej jak potrafiłam. Szczerze to nawet naprawdę mi na tym zależało. Odkąd przyjechałam wujek wiecznie nie miał dla mnie czasu, pokazywał się z jedynie odpowiedzialnie sztucznej strony. A ja tęskniłam za moim zdrowo postrzelonym Johnem, z którym jeszcze ani razu nigdzie nie byłam, bo ma wiecznie mnóstwo pracy,a nasze relacje ograniczają się do ( niezbyt rozsądnego moim skromnym zdaniem ) przydzielania mi obowiązków. Dziwne, ale zależało mi na spędzaniu z nim czasu, bardziej niż na zyskaniu uwagi rodziców. Był wobec mnie szczery i kochający od początku. Zna mnie krócej, ale jak widać lepiej, ponieważ nie wścieka się o każdy najmniejszy wybryk. Rozumie mnie bo sam był, lub nawet pod tym garniturem nadal jest dokładnie taki sam.
- Ale tylko na godzinkę. - spojrzał tęsknie na zegarek, złożył papiery na biurku, włożył do kieszeni portfel i telefon.
- On zostaje. Chyba, że nie jest służbowy - powiedziałam wskazując na komórkę. Mężczyzna spojrzał na mnie zdezorientowany, ale posłusznie odłożył swój środek komunikacji na blat. - Teraz idealnie. - uśmiechnęłam się i wyszliśmy. Udaliśmy się spacerem do jakiejś nieznanej mi z nazwy nadmorskiej knajpy. Obserwowałam Johna i widziałam jak delektuje się każdą minutą wolności. Naprawdę niebywały i jednocześnie smutny widok. Mieszka tu na co dzień, ale nawet nie ma czasu, żeby tak beztrosko sobie pospacerować, odciąć się od pracy i codziennych obowiązków. Usiedliśmy przy stoliku w połowie umieszczonym na zewnątrz i w połowie w środku. Widok z góry na morze i krajobraz był piękny, wręcz nie do opisania.
- Głupio się przyznać, ale na pewno sama zauważyłaś, że odkąd się tu pojawiłaś jeszcze nigdzie cię nie zabrałem. Tylko ganiam cię całymi do południami po hotelu. - powiedział i spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem.
- Nie da się ukryć, ale ważne, że dopiero bo dopiero, ale udało nam się wreszcie gdzieś wyjść. - powiedziałam odrywając wzrok od obrazu za balustradą.
- Może nie jest to superdroga restauracja, wyjdę na sknerę.. - zaczął speszony i podrapał się po czuprynie.
- John, nie chodzi o to ile gwiazdek ma restauracja, ale o wspólne spędzenie czasu, nie oczekuję celebryckiego traktowania. Wyluzuj bo zacznę do ciebie przy ludziach mówić wujku. - puściłam do niego oko, a on odpowiedział mi uśmiechem. Zamówiliśmy jakieś podejrzanie nazywające się danie dnia, ale muszę przyznać, że było całkiem smaczne i chyba się nie zatrułam, a przynajmniej jeszcze nie odczuwam skutków. Tak czy inaczej, było warto.
- I jak ci się tu żyje? - zapytał między kęsami. - Wiesz, niedługo kończysz 18 lat, może pomyślisz o stałym zakwaterowaniu. - uśmiechnął się lekko. Mówił poważnie?! Marzenie. I pamiętał o moich urodzinach! Przynajmniej jak na razie.
- Jest cudownie, wspaniale i to wszystko generalnie jest jak piękny sen, o którym nigdy nie miałabym śmiałości nawet śnić. Hiszpania, praca i zakwaterowanie w przepięknym hotelu, świetny szef i chrzestny jednocześnie, FC Barcelona.. - zaczęłam wymieniać.
- I Neymar. - dokończył, a ja prawie się zakrztusiłam tym co miałam w ustach. Musiałam mieć nieźle przestraszony wyraz twarzy bo mężczyzna wesoło się roześmiał. - Aaaa, mam cię! Czuły punkt. - i zaniósł się kolejną salwą śmiechu patrząc na moją zdezorientowaną istotę, która coraz bardziej mrużyła oczy. Teraz właściwie patrzyłam na niego przez wąskie szparki.
- Bardzo śmieszne. - syknęłam, jednak zaraz uśmiech powrócił mi na twarz i rozpoczęłam kolejną porcję znęcania się i bolesnych tortur nad moim jedzeniem na talerzu.
- Aż ci apetyt odebrało. - ciągle się podśmiewał, ale mi to o dziwo nie przeszkadzało. Pewnie gdyby to była każda inna osoba już dawno nie miałaby powodów do śmiechu, ale nie mój wujek. Cieszyłam się widząc, że praca jeszcze go nie zniszczyła do reszty i potrafi być takim samym zabawnym uroczo wnerwiającym człowiekiem jak kiedyś.
- A żebyś wiedział. Jak pomyślę o tym jak całuję to aż mi dech zapiera. - tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem widząc, że o mały włos John nie udusił się jedzeniem aktualnie znajdującym się w jego przełyku. Nie wiedziałam czy nie było to przypadkiem mordercze posunięcie i czy Ney nie zginie jeszcze dziś tragiczną i bolesną śmiercią z rąk mojego wujka. Także cóż.. kolejny raz mogę dumnie powiedzieć widząc jego minę - było cholernie warto.
- Ale jak to?! Kiedy? Gdzie? Jak? - rzucał pytaniami jak oszalały, ale co dziwne nie widziałam w nim ani krzty złości. To zrozumiałe, że się o mnie martwił, ale jak wielka była moja radość, kiedy zorientowałam się, że wie, że nie może też z tym przesadzać. - Wy?! Wy się przecież nawet nie lubicie! Ciągle was słyszę jak skaczecie sobie nawzajem do gardeł i to racze nie w uczuciowych zamiarach. - oparł się o krzesło patrząc na mnie zszokowany.
- Wychodzi na to, że kto się czubi, ten się lubi. - odpowiedziałam upijając łyk soku.
- Chyba muszę sobie zamówić coś mocniejszego bo na trzeźwo tego nie ogarniam. - rzucił i zaśmiał się cicho. - Kto by pomyślał, że taka mała, drobna istotka przyjedzie do Barcelony i zaledwie tydzień tak tu namiesza. -pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja udałam, że się kłaniam.
- Ahh dziękuję, dziękuję - zaśmiałam się i wyprostowałam do pionu. - Widzisz, jak pewnie mówili, że jestem złem wcielonym to to zbagatelizowałeś i masz efekty. Nie doceniłeś skali chaosu jaką potrafię rozsiać. - mrugnęłam do niego porozumiewawczo.
- Nie no nie jesteś taka znowu zła. Bardziej bym powiedział, że kogoś takiego mi tu brakowało. Było nudno, nic się nie działo. Odkąd przyjechałaś co chwila coś się dzieje, wprowadzasz jakąś przyjemną aurę do każdego pomieszczenia, w którym przebywasz, to właśnie ciebie brakowało Barcelonie, żeby była taka magiczna jak ją opisują. - powiedział z lekkim uśmiechem.
- U mnie w domu raczej nikt nie jest tego zdania. A w szkole i okolicy to już w ogóle lepiej nie mówić. Dasz wiarę, ja nawet nie mam przyjaciół. Ani jednego. Nikt oprócz brata za mną nie tęskni. - powiedziałam powoli i spokojnie. Była to smutna, ale szczera prawda. Nic mnie tam nie trzymało i nic nie sprawiało, że chciałabym tam wrócić. Może Alex, ale zdecydowanie bardziej wolałabym, żeby to on tu przyjechał. A ja? Ja chciałabym tu zostać już na zawsze. To miejsce rzeczywiście było magiczne, nie wiem czy ze mną czy beze mnie, ale dla mnie na pewno. Wreszcie czułam, że wszystko się układa. Miałam kumpli i to jakich, kochającego członka rodziny i chłopaka? Nie, Neymar to nie mój chłopak. Powiedzmy, że obiekt westchnień odwzajemniający moje wzdychanie. O czym więcej tu marzyć?
- Aż trudno mi w to uwierzyć. - powiedział mężczyzna. - Ale widzisz czasami tak się zdarza. Jedno wiem na pewno, widzę jak świetnie tu sobie radzisz, z ludźmi, z obowiązkami i powiem ci w sekrecie, że z tobą wbrew pozorom wszystko w porządku, po prostu tam nie pasowałaś. - uśmiechnął się ciepło i dodał. - A co do Alexandra to jestem jego wujkiem, a właściwie go nie znam aż mi wstyd. - czy to możliwe, że to byłoby takie proste? Sam się podkłada? Ale nie czas, żeby się nad tym zastanawiać, lepszej okazji nie będzie.
- Wieszzz, on też ma teraz wakacje, może mógłbyś naprawić jakoś te lata zaniedbania. - zaczęłam z subtelnością lawiny śnieżnej. Nie wiem czy panuje tu inna mentalność, wpływ czynników na pracę mózgu, ale ku mojemu zaskoczeniu John nie odebrał tego jako nietakt. Wręcz przeciwnie. Klasnął w dłonie i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. - Zostawiłeś go w biurze. - powiedziałam powoli, a on klepnął się w czoło. Prawdziwy biznesmen, bez telefonu, jak bez tlenu. Kto by pomyślał, że to moja rodzina.
- Myślisz, że chciałby tu przylecieć? - zapytał mężczyzna, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. Zdecydowanie zbyt gładko mi to poszło.
- No pewnie, marzy o tym! - odpowiedziałam szybko - No i jeszcze powiem ci, że lubi piłkę nożną, jest w szkolnej reprezentacji. - wiedziałam, że ten fakt przeważy już moje małe zwycięstwo, ponieważ widziałam jak wuj cieszył się kiedy okazało się, że jego chrześnica cokolwiek się na tym zna.
- Cudownie! Kolejny wartościowy członek rodziny. - zaśmiał się robiąc ukłon w moją stronę. - Hmm nie uważasz, że byłoby miło, gdyby przyleciał tu już na twoje urodziny? - zapytał i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej. - To wracajmy do hotelu, zaraz wykonam parę telefonów, zarezerwuje mu lot i co najgorsze pogadam z waszymi rodzicami. - skrzywił się na samą myśl, bo wiedział, że nie będzie to raczej najprzyjemniejsza rozmowa. Kolejne i ostatnie ich dziecko ściąga do Hiszpanii w trybie natychmiastowym. - Ty pogadaj z bratem powiedz mu co ma spakować i niech się uwija bo jak wszystko dobrze pójdzie to pojutrze rano wylatuje na wakacje.
- Jejku, naprawdę?! - nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Dostawałam dokładnie to co chciałam, a przecież nigdy tak nie było. John spełniał niemal każdą moją zachciankę, no ale w sumie kto bogatemu zabroni. Na pewno nie ja. Nie żebym była jakaś interesowna czy coś. Absolutnie, jestem całkowitym przeciwieństwem tego stwierdzenia, tak skromnie mówiąc.
- No naprawdę naprawdę, wszystko dla mojej wspaniałej, ulubionej chrześnicy i to jeszcze na jej 18 urodziny. - zaśmiał się wesoło obejmując mnie ramieniem kiedy wracaliśmy.
- Jestem jedyną twoją chrześnicą? - zapytałam mrużąc oczy.
- No przecież mówię, że ulubioną. - po tych słowach obydwoje wybuchnęliśmy wesołym śmiechem i śmieliśmy się prawie całą drogę do hotelu. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale w Barcelonie wszystko wydawało się o wiele prostsze. Dosłowny raj na ziemi.


******

Obudziłam się nie czując żadnej różnicy. Dzisiaj zmieni mi się jedynie cyferka z 7 na 8. Jednak muszę się wam przyznać, że kurczowo trzymałam się ostatnich minut i sekund jak to nazwałam "beztroskiego dzieciństwa" wczoraj przed samą północą. Bałam się tego skrycie, chociaż wiem, że to głupota. Dzień jak każdy inny i każdy następny też będzie bez zmian. Niepotrzebna panika jaka narodziła się we mnie odnośnie akurat tych urodzin towarzyszyła mi do samego zaśnięcia. Pierwsze i ponoć najważniejsze ( zaraz po pierwszych czy też zerowych wynikających z samego faktu moich narodzin ) urodziny w moim życiu z dala od domu. Głupio się przyznać, ale nie było mi z tym wcale tak bardzo źle. Tu czułam się dobrze, jakby tu właśnie było moje małe miejsce na ziemi. Spojrzałam na zegarek, było przed 9. Alex miał przylecieć za dwie godziny. John dał mi dziś wolne z racji "mojego święta", jednak zgodziłam się na to, tylko po to, żeby móc zająć się bratem. Tym bardziej, że przyjeżdżał tylko na kilka dni. Więcej wujkowi nie udało się ugrać u moich rodziców, ponieważ ich linia argumentacji w świetle prawnym była dość mocna, a mianowicie niepełnoletność zainteresowanego osobnika. Zgodzili się po chyba godzinnej rozmowie na 5 dni. Mało i teoretycznie się nie opłaca, ale w przypadku, gdy mój wspaniały i ulubiony chrzestny John niemalże spał na pieniądzach i zadeklarował się, że pokryje wszelkie koszty, czas nie miał większego znaczenia. Było mi głupio, że wydaje na mnie i teraz też na Alexa takie sumy pieniędzy. Jednak kiedy pokazał mi swój miesięczny dochód podliczając wszystkie jego luksusowe hotele, moje wyrzuty sumienia nieco ucichły. Oczywiście nie powiedział mi tego wprost, ale z przebiegu rozmowy wynikało, że rodzice pomstowali, że to pewnie mój głupi, poroniony pomysł z tym, żeby Alex przyjechał. Że to kolejna zachcianka rozkapryszonej małolaty. Jakoś nigdy wcześniej jak w tym momencie nie miałam tego głębiej w poważaniu. Niechętnie wstałam z łóżka i posprzątałam swój pokój. Zeszłam na dół z nadzieją, że spotkam zawsze poprawiających mi humor piłkarzy FC Barcelony, jednak nic takiego się nie stało. Sala była prawie pusta, a ich samych brak. Usiadłam sama przy stoliku i ugryzłam tosta. Z całym szacunkiem do umiejętności kulinarnych Peggy, smakował jakbym gryzła karton. Zapewne nie było to spowodowane jakością jedzenia, a ogólnym brakiem humoru. Siedziałam tak chyba z pół godziny słuchając muzyki, która co prawda nie podnosiła mnie na duchu, ale była tak przyjemna dla ucha, że nie miałam serca wyjść z pomieszczenia.
- Ptaszki mi wyćwierkały, że ktoś tu dzisiaj ma urodziny. - przed moim nosem wylądowała duża czekoladowa babeczka z zapaloną świeczką. - Wszystkiego najlepszego Gwiazdko. - Peggy uściskała mnie, a ja nieco się rozpromieniłam. Zazwyczaj czuję się w takich sytuacjach niezręcznie, chociaż muszę przyznać, że często mi się one nie zdarzają, ale tym razem naprawdę się ucieszyłam.
- Dziękuję, jesteś taka kochana. - pocałowałam ją w policzek i popatrzyłam na moją małą imitację tortu.
- Nie jest to może piękny, duży tort z cukierni, ale - zaczęła kobieta patrząc na swoje dzieło.
- Ale jest zrobiony z miłością. - dokończyłam z uśmiechem - Co wy wszyscy macie z tym, że wszystko musi być wielkie i drogie, żebym to doceniła. Nie jestem aż tak płytka, doceniam najmniejsze gesty jeśli są prosto z serca. - zaśmiałam się. - To co, teraz życzenie? - spojrzałam na tą małą świeczuszkę, zamknęłam oczy i zdmuchnęłam płomień.
- Oby się spełniło. -powiedziała i poruszała zabawnie brwiami. - Okey ja muszę wracać do pracy, bo mnie John w końcu prześwięci. Do zobaczenia potem - rzuciła z uśmiechem i oddaliła się w stronę kuchni a ja tylko odprowadziłam ją wzrokiem. Spojrzałam na małą smugę dymu wciąż ulatującego ze świeczki.
- Oby się spełniło - szepnęłam i zabrałam mój "tort" do pokoju, żeby zostawić go sobie na później. Wujka oczywiście nigdzie nie było, a Alex właściwie powinien być już na miejscu. Bez codziennych obowiązków pierwszy raz od przyjazdu czułam, że się nudzę. Okropne uczucie, od którego szczerze się już odzwyczaiłam. Patrzyłam przez okno na ogrom ludzi, którzy napłynęli do Barcelony na dzisiejszy mecz Katalończyków z klubem Celtic Glasgow. Musiałam przyznać, że bez chłopaków ten hotel wydawał się być martwy. Mimo propozycji jechania z nimi na trening odmówiłam, argumentując to tym, że dzisiaj nie wolno im się rozpraszać, a i ja mam co robić. W końcu zobaczyłam duży, czarny, błyszczący samochód, z którego wyskoczył Alex. Zerknęłam na pojazd i stwierdziłam, że nie można powiedzieć, ale John się naprawdę postarał. Szybko zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół. - Witaj Młody w naszych skromnych progach. - zaśmiałam się i utuliłam go na przywitanie.
- Wow siostra, tu jest jak w pałacu. - rozglądał się na boki z zachwytem wymalowanym na twarzy. - Ale czekaj, jak to w "naszych"? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Wiesz, przecież jestem tu teraz taką ważną personą, że to prawie jak współwłaściciel. - roześmiałam się i zagarnęłam go ramieniem w stronę recepcji. - Masz pokój koło mnie, na VIP-owskim piętrze. - oznajmiłam, chociaż on chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co to oznacza. Zabraliśmy walizkę i udaliśmy się w stronę windy.
- Nie wiem czy to najlepszy moment, ale Wszystkiego najlepszego Mel, a to dla ciebie. - wręczył mi średniej wielkości pudełeczko. W środku było wypchane po brzegi moimi ulubionymi żelkami, ale było jeszcze coś. Malutkie, czerwone pudełko z kremową wstążką na wierzchu. Popatrzyłam na niego niepewnie, ale Alex tylko uśmiechnął się zachęcająco - No dalej, otwórz i powiedz czy ci się podoba. - posłuchałam go i zdjęłam wieczko. Moim oczom ukazał się piękny, złoty naszyjnik w kształcie drobnego serduszka. Zawsze o takim marzyłam. Wiem, że to banał, ale każda dziewczyna chyba podświadomie chce mieć coś z czym się nie rozstaje, czy to pierścionek, czy naszyjnik.
- O matko! To jest prześliczne! - rzuciłam mu się momentalnie na szyję, a on uśmiechnął się szeroko i odwzajemnił uścisk. - Chyba wydałeś na to swoje całe kieszonkowe! - nie mogłam wyjść z podziwu. To był chyba najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostałam. Nie chodziło nawet o sam wygląd naszyjnika, czy fakt, że będę miała co jeść przez następne dwa tygodnie. Liczył się gest i to nie byle jaki, ze strony mojego młodszego brata. Jedenastolatek podarował mi na urodziny złotą biżuterię... No no dziewczyny, będzie z niego niezły materiał na chłopaka, tudzież męża, jeśli wcześniej nie wykończy was nerwowo.
- Odkładałem od dawna. - powiedział, a mi mało nie roztopiło się serce z zachwytu. Przyrzekłam sobie, że będę pilnować tego jak oczka w głowie.
- Najlepszy brat na świecie. - skwitowałam kiedy wyszliśmy z windy. Otworzyłam mu pokój i weszliśmy do środka. Alex nigdy wcześniej nie spał w hotelu, dlatego widziałam jaki jest rozentuzjazmowany tym faktem. - No dalej, wypróbuj jak skacze się na łóżku. Wiem, że chcesz to zrobić. - zaśmiałam się i widząc jego radość zaraz do niego dołączyłam. Nagle usłyszałam sygnał sms-a. Zeskoczyłam z łóżka z włosami rozwianymi na wszystkie strony i odczytałam wiadomość, była od Messiego.
" Spotkajmy się za 5 minut na schodach ewakuacyjnych na 3 piętrze."
Przeczytałam tekst kilka razy i z zaskoczeniem schowałam telefon do kieszeni. Mimo gigantycznych rozmiarów zdziwienia, postanowiłam tam iść.
- Wzywają mnie, zaraz wracam. - uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju schodząc schodami niżej. Zżerała mnie ciekawość o co mu może chodzić. I ta ciekawość była silniejsza niż wszystkie inne uczucia, które miotały mną w środku. Kiedy dotarłam w umówione miejsce, Leo już czekał. Powitał mnie ciepłym uśmiechem i czułym uściskiem. - Coś się stało? - zapytałam, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się powodu tej "akcji". Było to na tyle ryzykowne, że na razie nie chciałam, żeby Młody wiedział o mojej znajomości z piłkarzami Blaugrany.
- Oj tam od razu się stało. - mrugnął do mnie okiem - Jak wiesz, mamy teraz trening, ale mi jako jedynemu udało się uciec. I w imieniu nas wszystkich chcę złożyć ci życzenia i wręczyć taki malutki prezent. - totalnie mnie zatkało. Ale jak to? Ale skąd? Oni wiedzieli, że mam urodziny.. Pewnie od Johna. A to kapuś. - Oczywiście jest z myślą o tobie i twoim bracie. - dodał sypiąc informacjami niczym dobra encyklopedia. Zajrzałam do koperty, w której znalazłam 2 bilety na dzisiejszy mecz. I to w loży honorowej. Przecież i ja i Alex dalibyśmy się pokroić za to, co właśnie trzymam w rękach.
- Jesteście wspaniali - wyszeptałam z zapartym tchem. Ten dzień był coraz lepszy.
- A tak w ogóle to ktoś tu się nie pochwalił, że ma dzisiaj urodziny. - powiedział kręcąc głową z udawanym niezadowoleniem.
- Czym tu się chwalić. Małolata ze mnie. - uśmiechnęłam się krzywo.
- Teraz już nie. - poruszał zabawnie brwiami, a ja się zaśmiałam.
- Ty już lepiej idź bo trenerowi się w końcu cierpliwość skończy i udusi cię gołymi rękami. A wtedy kto strzeli bramkę w dzisiejszym meczu? - zapytałam zadziornie.
- Neymar. - odpowiedział krótko, a ja uniosłam brwi do góry nie dając za wygraną.
- Wiesz, sam Neymar meczu nie wygra, a reszta będzie w opłakanym stanie po twojej tragicznej śmierci. Nie ryzykuj takich nakładów depresji, bo będziesz miał nas na sumieniu. - odparłam poważnym tonem.
- Wtedy to już mnie mało wszystko będzie obchodzić - zaśmiał się i popatrzył na mnie wciskając dłonie w tylne kieszenie spodni.
- Oh ale się przejąłeś. - wytknęłam mu język - I ty niewdzięczniku jesteś w stanie uwierzyć w to, że bym cię dała zamordować? - zaśmiałam się z wyrzutem wypisanym na twarzy.
- Oczywiście, że ty nie, ale reszta... - roześmiał się po czym zerknął na zegarek - To ja chyba rzeczywiście muszę już wracać - powiedział po czym mocno mnie przytulił - Widzimy się na meczu. - mrugnął i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć już zbiegał schodami w dół. Popatrzyłam na bilety i nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście pognałam do pokoju Alexa.
- Młody, patrz co mam! - zamachałam mu kartkami przed oczami i obydwoje zaczęliśmy piszczeć jak dwie szalone nastolatki na widok Jonas Brothers.


******

Zbliżała się 19, a ja chyba pierwszy raz w życiu byłam gotowa do wyjścia nie na ostatnią chwilę. Ubrana w dżinsowe spodenki i luźną, ale w miarę elegancką koszulkę na ramiączkach podpinałam długie włosy wsuwkami, żeby nie wpadały mi do oczu. Razem z Alexem w wyśmienitych nastrojach zeszliśmy na dół i jakiś nieznany mi z imienia szofer zawiózł nas na Camp Nou. Kiedy wysiedliśmy z auta usłyszałam westchnienie zachwytu.
- Jest piękniejszy niż na zdjęciach.. - mój brat był widocznie oczarowany, ale wcale mu się nie dziwiłam, bo ja widząc ten stadion po raz pierwszy też nie miałam słów, żeby sprawiedliwie go opisać.
- Tylko się nie zakochaj. - zaśmiałam się i pociągnęłam go w stronę wejścia.
- Ciekawe kto dzisiaj będzie grał. O matko, myślisz, że zobaczę z bliska Neymara...? I Messiego? - mój brat nadawał jak najęty przez całą drogę do środka, a ja śmiałam się w duchu, że zapewne zobaczy ich z większego bliska niż mu się wydaje. Podałam ochroniarzowi bilety, a on zlustrował nas wzrokiem. Oddał kawałki papieru, po czym wskazał oddzielną bramkę przez którą przeszliśmy od razu bez nawet sekundy wyczekiwania w kolejce. Okazało się, że był to całkiem osobny korytarz prowadzący bezpośrednio do loży VIP. Kiedy weszliśmy na stadion tak, że było już dobrze widać murawę usłyszałam kolejny słowotok na temat atrakcyjności tego miejsca, zakończony słowami - Mel, wyobrażasz sobie zagrać na tym stadionie? Nawet przez chwilę, ale to w końcu nie byle jaki stadion, to Camp Nou! - emocjonował się dalej, a ja uśmiechnęłam się półgębkiem i zajęliśmy miejsca. Były rewelacyjne, siedzieliśmy blisko widząc dokładnie wszystko co działo się na boisku jak i na ławkach rezerwowych, oczywiście po stronie gospodarzy.
- O tak, wyobrażam sobie - odpowiedziałam mu wpatrując się w miejsce, gdzie ostatnio rozgrywałam mecz z jednym z najlepszych napastników na świecie. Drugi był moim dobrym kumplem. Paranoja.
- Skąd ty w ogóle wyczarowałaś takie extra bilety? - zapytał w końcu patrząc na mnie podejrzliwie. Czekałam pół dnia aż zada to pytanie, jednak i tak nie miałam żadnej obmyślonej odpowiedzi.
- Obiecałam, że zabiorę cię przecież na mecz, to musiałam się postarać. Poza tym powiedzmy, że to urodzinowy prezent, który z tobą dzielę. - odpowiedziałam i od dalszego krętego tłumaczenia uratował mnie ryk tłumów i muzyka. Właśnie się zaczynało. Na boisko wbiegła cudowna 11.
- Bravo, Xavi, Iniesta, Song, Tello, Alves, Pique, Bartra, Mascherano, Messi, Neymar! - krzyczał komentator z taką mocą jakby przynajmniej padł pierwszy gol w meczu.
- O matko! Patrz to Neymar! Patrzy się tu! - Alex prawie podskakiwał na siedzeniu, a ja próbowałam opanować salwę niekontrolowanego śmiechu. Nie ma się co śmiać, ja po prostu lepiej się maskowałam, tak naprawdę przy ostatnim nazwisku wykrzyczanym przez komentatora moje serce zrobiło potrójne salto w tył. Patrzy się tu?! Ale jak to, tak przy wszystkich? Czułam, że na policzki wpełza mi rumieniec. Spojrzałam na Brazylijczyka, który widząc moje spojrzenie wyszczerzył do mnie dwa rzędy swoich śnieżnobiałych zębów. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć. Przy tych wszystkich ludziach, on patrzył właśnie na mnie. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy wszyscy klaskali, a zawodnicy ustawiali się na przypisanych im pozycjach, szybko odwróciłam się w tył, żeby zobaczyć czy nie siedzi za mną jakaś wystrzałowa laska, do której uśmiecha się Ney. Nikogo tam nie było. A może inaczej, nikogo wartego uwagi, ponieważ loże w 90% wypełniała płeć męska. Spojrzałam na Alexa, który już wciągnął się w mecz i obserwował z zapartym tchem każdą akcje, które zaczęły się wraz z pierwszym gwizdkiem. Po tak długiej przerwie obie drużyny miały bardzo dużo werwy i aż miło było popatrzeć na taką grę, a nie jakąś marną kopaninę zakończoną remisem 0:0. Z przykrością muszę stwierdzić, że Celtic przynajmniej w pierwszych minutach prezentował się lepiej i ku wielkiej fali jęku zawodu strzelił Barcelonie bramkę w 20 minucie. Popatrzyłam na reakcję chłopaków. Było widać, że nie są zadowoleni z takiego obrotu sytuacji, jednak to co działo się później utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że ten stracony gol był motorem do działania. Co chwila akcja rozgrywała się teraz pod bramką Szkotów. Siedzieliśmy na trybunach z ostrym stanem przedzawałowym za każdym razem kiedy piła szybowała w stronę bramki. Uwolniliśmy emocje, kiedy w 30 minucie Leo strzelił wyrównującą bramkę dla Blaugrany. Tłumy wiernych kibiców ryknęły głośnym wiwatem i oklaskami. Pierwsza połowa minęła już bez żadnych bramek, jednak razem z bratem wstaliśmy ze swoich miejsc, ponieważ adrenalina i emocje były tak silne, że nie dawały nam usiedzieć na miejscach. 80 minuta i nadal remis, którym nie ukrywam, ale byłam nieco zaskoczona i trochę też zawiedziona. Po chwili zwątpienia padła bramka dla Barcelony, 86 minuta.
- Niesamowite! Neymar, proszę Państwa! - krzyczał komentator nad nami, próbując przekrzyczeć tłumy szalejących na trybunach kibiców. W naszym sektorze ryk był równie głośny, oczywiście ja i Alex mocno się do tego przyczyniliśmy. Nie mogłam w to uwierzyć, on rzeczywiście jest niesamowity. Obserwowałam go na boisku, poruszał się wręcz z diabelską precyzją, momentami niemal jak maszyna. Wiedział co ma robić i konsekwentnie dążył do realizacji swoich planów. To był całkiem inny Neymar. W normalnym życiu powiedziałabym, że czasami był nawet trochę niezdarny i tak też się poruszał, jednak na boisku był nie do zatrzymania. Spojrzałam na uśmiechniętego Brazylijczyka, który teraz biegł po boisku napawając się wiwatami fanów wykrzykujących jego imię. Przebiegając obok naszej trybuny zatrzymał się nagle i mrugnął okiem wskazując mnie palcem. Otworzyłam szerzej oczy, jednak wiedziałam teraz, że na pewno zrobił to do mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie i piłkarz pobiegł na swoją pozycję, żeby dokończyć mecz. Była to jedynie formalność. Po golu młodego ulubieńca tłumów, kibice nieustannie śpiewali, ściskali się i cieszyli. Usłyszeliśmy gwizdek kończący mecz.
- I jak ci się podobało Młody? - zapytałam brata, który z niemal narkotycznym uniesieniem na twarzy wpatrywał się w piłkarzy na boisku.
- Było naprawdę extra! Jesteś najlepszą siostrą na świecie! - powiedział po czym mnie uściskał. Jego radość była dla mnie największą nagrodą. W końcu, jeśli kogoś kochasz, chcesz mu dać to co najlepsze.
- To teraz chodź, to jeszcze nie koniec niespodzianek. - uśmiechnęłam się i pociągnęłam go za łokieć.
- Ale nie możemy zostać jeszcze chwilę? Jeszcze sobie popatrzę na stadion, na moich idoli, no proszę.. - powiedział błagalnym głosem na co ja się roześmiałam.
- Nie martw się, zobaczysz jeszcze będziesz miał ich dosyć, obiecuję. A teraz naprawdę chodź i przygotuj się na prawdziwą bombę. - mrugnęłam do niego i wyprowadziłam go z sektora, ale zamiast do wyjścia ruszyliśmy w głąb ciemnego korytarza, na którego końcu miały znajdować się drzwi, którymi można było podobno dostać się do korytarza koło szatni Dumy Katalonii. A przynajmniej tak Leoś zapisał mi to na odwrocie mojego biletu, co i tak zauważyłam dopiero przed wyjściem z hotelu. Wiwat spostrzegawczość!
- Gdzie idziemy? - zapytał i w głosie czułam, że jest trochę zaniepokojony. Gdybym była złym człowiekiem to nastraszyłabym go za te wszystkie horrory, które ogląda po nocach. Ale w końcu byłam "najlepszą siostrą na świecie" i nie chciałam stracić tego miana.
- Nic się nie martw. Wiem co robię. Chyba.. - odpowiedziałam, ale czując na sobie jego wzrok, dodałam szybko - No żartuje przecież. Jak mówię, że wiem, to wiem. - kiedy znaleźliśmy się w znanym mi już korytarzu odetchnęłam z ulgą, że się nie zgubiliśmy. Bo z moją orientacją w terenie to było wysoce prawdopodobne. - Poczekaj tu na mnie chwilę i nigdzie się stąd nie ruszaj. Za minutę jestem z powrotem. - rzuciłam i pobiegłam w stronę szatni. Zobaczyłam kilku dobrze zbudowanych ochroniarzy, co sprawiło, że od razu zahamowałam. Przecież wyglądam jak jakaś napalona fanka, a nie ich znajoma. Uratował mnie Pique, który jeszcze nie wszedł do szatni.
- Gerard! - krzyknęłam, a on się odwrócił. Na szczęście mnie zauważył.
- Cześć Mel! - pomachał do mnie i przedarł się przez żywy mur w moją stronę. - I jak Ci się podobał mecz?
- Był extra, świetnie graliście i nawet nie wiesz jak się cieszę z waszej wygranej. - powiedziałam szczerze ucieszona - Mogłabym mieć do was małą prośbę? - zapytałam z niewinnym wyrazem twarzy.
- Pewnie Mała, proś o co chcesz. - uśmiechnął się szeroko - Oczywiście poza bieganiem nago po boisku, bo jeszcze wszyscy kibice nie wyszli. - dodał jeszcze ze śmiechem.
- Nie martw się, nie zrobię wam tego. - powiedziałam powoli. - Jeszcze. - wybuchnęłam śmiechem, a obrońca mi zawtórował. - Jak już pewnie wiecie z jakiegoś tajnego źródła, jest tu ze mną mój młodszy brat i byłabym wam bardzo wdzięczna gdybyście mogli do niego chociaż na chwilę teraz wyjść, żeby mógł was poznać. Tak dosłownie na 5 minutek. On was uwielbia. - poprosiłam patrząc na piłkarza.
- Okey nie ma sprawy zaraz do was przyjdziemy, może nie wszyscy, ale pewnie jakaś zgrabna delegacja się ułoży. - odpowiedział i zniknął za drzwiami, a ja wróciłam biegiem do Alexa.
- Gdzie byłaś? - zapytał opierając się o ścianę.
- Obiecałam ci przecież, że to będzie najlepszy mecz w twoim życiu no nie? Więc tak się skończyć nie może. - odpowiedziałam rozglądając się. - O już idą. - uśmiechnęłam się i zerknęłam na brata, którego szczęka właśnie szorowała po podłodze. Podeszli do nas Pique, Bartra, Messi, Neymar, Tello, Alves i Xavi.
- Ty pewnie jesteś Alex. - powiedział Ney i uścisnął rękę oniemiałemu chłopcu, reszta poszła w jego  ślady.
- Mel, to mi się śni? - wyszeptał, a wszyscy się roześmialiśmy.
- Nie Młody, nie śni ci się to, także korzystaj póki możesz. - uśmiechnęłam się do niego, a Katalończycy podeszli do niego bliżej i zaczęli z nim rozmawiać albo podpisywać mu się na koszulce. Poczułam pociągnięcie, było tak niespodziewane, że prawie się potknęłam. Jak ostatnia niezdara uświadomiłam sobie, że wylądowałam w ramionach uśmiechniętego Neymara.
- Wiesz, że ta bramka była specjalnie dla ciebie? - szepnął mi do ucha, a ja zdrętwiałam w odpowiedzi na jego otwartość uczuciową w miejscu publicznym, w dodatku pełnym dziennikarzy i fotoreporterów.
- Nie, nie wiem. - pokręciłam przecząco głową - Z resztą każdy może tak powiedzieć. - dodałam i spojrzałam mu w oczy wyzywająco lekko się od niego odsuwając.
- Okey rozumiem. - powiedział powoli. -W takim razie teraz patrz. - uśmiechnął się zadziornie i dobrowolnie podszedł do grupki fotoreporterów. - Chciałem coś powiedzieć i skorzystam z tego, że tu jesteście - zaczął, a ja patrzyłam na niego zdezorientowanym wzrokiem. Co on do cholery wyprawia? - Bramkę, którą dzisiaj strzeliłem, strzeliłem specjalnie dla Melisy Henderson, która obchodzi dzisiaj urodziny. Wszystkiego najlepszego Mel! - posłał firmowy uśmiech i mrugnięcie w stronę kamery i odszedł od dziennikarzy. Ja stałam z oczami jak 5 złoty i nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą zrobił ten szaleniec. - Teraz też mi nie wierzysz? - rzucił z uśmiechem przechodząc obok i poszedł do szatni, zapewne po swoje rzeczy. Stałam tak chyba jeszcze z dobre kilak minut niezdolna do poruszania kończynami.
- Mel? Melisa? - zobaczyłam Xaviego, który machał mi dłonią przed oczami - Jedziecie z nami na imprezę? - otrzeźwiałam i instynktownie rozejrzałam się w poszukiwaniu Alexa, który teraz stał i gawędził z Brazylijczykiem.
- Wykluczone. - odpowiedziałam po chwili zamyślenia. - Na miłość Boską, on ma 11 lat, jaką imprezę?! - uniosłam brwi do góry. No ładnie dopiero co stałam się dorosła i już gadam jak własna matka. Może nie było to bardzo pocieszające, ale za to wiedziałam, że są pewne granice i choćby Alex miał mnie znienawidzić za to do końca życia, nie mogę mu na to pozwolić. To zbyt wiele, a ja jestem przecież za niego odpowiedzialna. W ogóle co im strzeliło do głowy? Po co im dzieciak na imprezie? - spojrzałam na pomocnika.
- Ehh no dobra, powiem chłopakom, że nie - podrapał się po głowie - To chociaż was podwieziemy do hotelu bo będziemy przejeżdżać po drodze. - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jeśli to nie problem to z tej propozycji chętnie skorzystam - odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do brata, który był tak oczarowany obecną sytuacją, że nawet nie zarejestrował mojego powrotu. - Wracamy z nimi do hotelu. - rzuciłam, chociaż wiedziałam, że mimo, że przytaknął, to totalnie nie zarejestrował co właśnie do niego powiedziałam. Poczekaliśmy na resztę i udaliśmy się do ogromnego autokaru. Nie wiem czy udawali, a raczej bym ich o to nie podejrzewała, ale chyba bardzo polubili mojego brata. Kiedy tylko wsiedliśmy zrobili mu miejsce na tyle i popisywali się różnymi sztuczkami z piłką i uczyli go nowych trików, oczywiście na miarę miejsca w autobusie. Usiadłam sama bliżej przodu, a cisza, która panowała teraz w moim otoczeniu rozsadzała mi głowę. Poczułam, że ktoś siada obok. Odwróciłam głowę i wcale niezaskoczona widokiem zadowolonego Neymara, oparłam głowę o fotel.
- Nie popisujesz się swoimi świetnymi umiejętnościami tak jak reszta? - zapytałam przymykając oczy.
- Wolałbym pochwalić się moimi umiejętnościami tobie - szepnął i poczułam łaskotanie obok swojej twarzy. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam jego twarz milimetry od mojej.
- Ney, jesteś straszny. -uśmiechnęłam się i delikatnie go od siebie odsunęłam, a on się roześmiał.
- Może jeszcze zmienisz o mnie zdanie. - powiedział, a ja spojrzałam za okno.
- Minęliśmy hotel. - powiedziałam patrząc na napastnika, który wydawał się tym nie przejmować.
- Pewnie ci się wydawało. - odpowiedział spokojnie.
- Nie, nic mi się nie wydawało. - powiedziałam dobitnie i z niedowierzaniem pokręciłam głową. - Wiesz, że to się nazywa porwanie! - szturchnęłam go w ramię, a on się głośniej roześmiał.
- Jesteś urocza kiedy się złościsz. Myślisz, że gdybyś poszła na policję i powiedziała, że porwała cię kadra FC Barcelony to co by zrobili? - uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. No tak pewnie uznaliby mnie za stukniętą. Po pierwsze, nie uwierzyliby mi. Po drugie, niejedna marzy o tym, żeby spędzić z nimi czas, a ja zgłaszam to na policję. Wariatka. - Nie martw się, ze mną nie stanie ci się krzywda, ale gwarantuje ci, że impreza ci się spodoba - i żeby uniknąć dalszych pytań założył na uszy słuchawki, co było dla mnie szczytem chamstwa i prostactwa, ale postanowiłam się nie odzywać. W sumie to miał rację, na swój sposób sprawiał wrażenie bardzo opiekuńczego mimo swojej postrzelonej natury. Był jeden problem, on zaopiekuje się mną, a kto zaopiekuje się Alexem?
Dojechaliśmy na miejsce i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że zajechaliśmy od drugiej strony do restauracji przy plaży, w której byłam z Neymarem na naszej "pierwszej randce". Chyba tylko ja nie byłam w szampańskim nastroju, ale postanowiłam to zmienić. Popatrzyłam na Brazylijczyka, który rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wstałam i usiadłam mu na kolanach przerzucając nogi na drugą stronę. Podniosłam się powoli zalotnie kręcąc biodrami i odwróciłam się w stronę reszty chłopaków.
- No ruchy ruchy chłopaki! Impreza nie lubi czekać. - zaśmiałam się i przelotnie zerknęłam na zaskoczonego napastnika, który nie odrywał ode mnie spojrzenia. Piłkarze jak na komendę poderwali się z miejsc i wyskoczyli z autokaru. Ruszyli do baru niemalże tanecznym krokiem, w końcu mieli co świętować. Pierwszy mecz w sezonie i zwycięstwo. Mogłoby się wydawać, że mój własny rodzony brat o mnie zapomniał bo szłam sama zanim dogonił mnie Leo i Gerard.
- Gotowa na zabawę? - zapytał Pique z uśmiechem.
- Przekonamy się. - odpowiedziałam kiedy byliśmy przed wejściem. Reszta piłkarzy gdzieś już zniknęła. Weszliśmy do środka.
- Niespodzianka!!! - okrzyk, który mnie powitał niemalże powalił mnie na ziemię.
- Wszystkiego najlepszego Kochanie. - wujek John podszedł do mnie i mocno mnie uściskał, a ja nie mogłam wyjść z podziwu jak to się stało, że w przeciągu 2 tygodni poznałam ludzi, którym na mnie zależy bardziej niż tym których znam od kilku dobrych lat. W oczach zakręciły mi się łzy szczęścia.
- Jejku dziękuję wam wszystkim. Jesteście najlepsi. - odpowiedziałam osuszając sobie dłonią oczy.
- Mała nie płacz, patrz tam - mężczyzna wskazał głąb sali, gdzie piłkarze stanęli w rządku na krzesłach, bez koszulek, a na brzuchach namalowali sobie napis " Wszystkiego najlepszego Mel". Nie mogłam się nie roześmiać. podeszłam do każdego z nich i uściskałam mocno. Na moją "imprezę niespodziankę" przyszła również Peggy i Louis Enrique, z którymi przywitałam się niemal jak z serdecznymi przyjaciółmi. - A teraz z okazji pełnoletności mam dla ciebie prezent. Stoi na zewnątrz. - słysząc te słowa spojrzałam na niego zszokowana, a on tylko uśmiechnął się zachęcająco i wskazał drzwi. Wyszłam na dwór i zaparło mi dech w piersiach, na plaży stał piękny nowy samochód Audi RS 7. Zapewne kosztował więcej niż kiedykolwiek uda mi się w całym życiu zarobić.
- Boże.. to dla mnie? - udało mi się tylko tyle z siebie wydukać, kiedy zobaczyłam, że John potakuje - Ale ja nawet nie mam prawa jazdy.
- Nic nie szkodzi, jak zrobisz to będziesz jeździć. Jest twój i nikt ci go nie zabierze, dlatego że nie masz prawka. - odpowiedział i mnie przytulił.
- Dziękuję dziękuję dziękuję. - odpowiedziałam i ucałowałam go w obydwa policzki. Impreza z czasem się rozkręcała. Chłopaki dostali dyspensę na picie trunków alkoholowych także wszyscy zrobili się wesolutcy i śmigali na parkiecie tańcząc do każdego rodzaju muzyki jaka leciała z konsoli.
- Mogę cię prosić na chwilkę? - usłyszałam stojąc przy barze i rozmawiając z Bartrą.
- Skoro prosisz to nie mogę odmówić. - uśmiechnęłam się i wyszłam na zewnątrz z Brazylijczykiem. Kiedy zniknęliśmy za drzwiami objął mnie w pasie i położył brodę na moim ramieniu.
- Nareszcie chwila ciszy. - powiedział cicho i poczułam jak się uśmiecha.
- Mhmm. - zamruczałam i odwróciłam się do niego przodem. Dawno nie spędziliśmy nawet 5 minut sam na sam. Nadal nie byliśmy parą, ale polubiłam spędzanie czasu w jego towarzystwie. A same czułe, bezinteresowne gesty były czymś co zawsze poprawiało mi nawet najgorszy humor. - Tylko po to chciałeś wyjść? - zapytałam i spojrzałam mu w oczy.
- Między innymi. Przede wszystkim wszystkiego najlepszego. - założył mi włosy za ucho uśmiechając się, kiedy wzdrygnęłam się pod wpływem jego dotyku. - I chciałbym porozmawiać o tym co między nami jest.. - dodał nieśmiało po chwili ciszy nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, która nieco stężała na te słowa. On to naprawdę powiedział, nie wydaje mi się. ON, Neymar twierdzi, że coś między nami jest..
- W porządku. - odpowiedziałam. Nie było to może bardzo odkrywcze, ale mój mózg aktualnie pędził autostradą beztroskiej głupoty i nie był w stanie wymyślić czegoś lepszego.
- Może najpierw przygotuję grunt do tej rozmowy, co ty na to? - zapytał i się uśmiechnął. Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach ciepły, przepełniony delikatnością pocałunek. Odwzajemniłam go kładąc mu dłonie na ramionach, a on w odpowiedzi  przyciągnął mnie do siebie mocniej splatając swoje ręce w mojej talii. Zapomniałam o całym świecie, to było jak sen. Sen, z którego nie chciałam się obudzić. Jednak trzask drzwi wyrwał nas obydwoje z tego swego rodzaju uniesienia. W drzwiach stał mój młodszy brat Alex, z miną która ziała nienawiścią i rozczarowaniem. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Pamiętacie jak mówiłam, że cieszę się z miana "najlepszej siostry na świecie" i nie chcę go stracić? Chyba już za późno, bo właśnie się to stało.



Pisałam ten rozdział tak długo, że aż sama siebie przerażałam, ale notka jest chyba najdłuższa jak do tej pory. ;)
Mam nadzieję że długość i jakość, chociaż w zasadzie bardziej długość wynagrodzi wam czekanie. :)
Zapraszam do czytania i komentowania <3
Nowy odcinek już wkrótce. :)

7 komentarzy:

  1. aww, Ney jest tak cholernie słodki, że nie mogę!<3 więcej Neylisy poproszę w następnym rozdziale. Co do całości no to wiesz...jest cudownie ;* Masz wielki talent, kurcze zazdroszcze! Czekam na kolejne cudeńko z twoich rąk, weeeeny ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heeej, zapraszam do siebie na nowy rozdział : http://loveme-or-hatemexxx.blogspot.com ;)

      Usuń
  2. Awwww... :* Neymar taki słodki i wogóle. Ale Alex chyba nie jest tego zdania :/ No cóż :( I tak rozdział świetny. Te drobne prezenty jak i te większe słodkie i to Bardzooo.. :) A ta impreza to już chyba masakryczne szczęście *.*
    Bardzoooo... Bardzoo.. mi się podoba jesteś genialna :) Pisz szybko nexta :)
    Czekam zniecierpliwiona i zapraszam do mnie na 4, liczę na komentarz :)
    http://elpassatielfutur-acaciaandcristian.blogspot.com/2014/08/rozdzia-4-wciaz-jestes-dla-mnie-wazny.html?m=1
    <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozpisałaś się :DD
    Rozdział jest jednym z lepszych który napisałaś :)
    Bardzo mi się podoba.
    Oby pogodziła sie z bratem.
    Zaskoczyło mnie to że Ney powiedział przed kamerą że ta bramka była dla niej ;3
    Czekam na kolejny,
    Pozdrawiam Zuza ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. omg jaki długi i świetny! aw jak słodko tylko szkoda że Alex im przeszkodził :( czekam na następny obyś dodała go jak najszybciej! xx

    OdpowiedzUsuń
  5. długi i zajebisty <3
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam :
    http://alexisandnela.blogspot.com/2014/08/rozdzia-10-nic-sie-nie-stao.html?m=1 <3

    OdpowiedzUsuń