wtorek, 28 kwietnia 2015

29. Nic się nie martw, tu jest gdzie spać, dach nie przecieka, a i ja chyba nie jestem taki znowu najgorszy.

Kilka chwil po wiekopomnym zwycięstwie nad piekielnym rodzeństwem, siedziałam na miękkim fotelu w pięknym, białym Audi.
- Jest środek nocy, gdzie ty mnie ciągniesz? - uniosłam brwi do góry, śmiejąc się z ucieszonego wyrazu twarzy piłkarza, który jechał przed siebie ze wzrokiem utkwionym w czarnej jak noc drodze. - Ostrzegali mnie, że jesteś czubkiem, ale nie chciałam ich słuchać i proszę bardzo - teatralnie zaprezentowałam dłońmi przestrzeń. Neymar jedynie zaśmiał się pod nosem i podgłośnił radio, nucąc pod nosem. Bezczel.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie, co zapewne było spowodowane ciekawością, która wyżerała mnie od środka z taką prędkością, że nawet samochód Brazylijczyka by jej nie dogonił. Była 2 w nocy, a my jakby nigdy nic mknęliśmy w ciemną noc. Moja nieprzyzwyczajona do jakiejkolwiek niewiedzy osoba, czuła się jak na najgorszych torturach, jednak w środku mojej głowy jakiś cichy głosik uspokajał całą resztę, szepcąc, że to nie może być nic złego ani nieprzyjemnego. Wyluzuj się Melisa i ciesz się życiem, w końcu masz o jeden, a właściwie nawet o dwa problemy mniej. Co może się dzisiaj nie udać?
- Wyskakuj, jesteśmy na miejscu. - wyrwana z zamyślenia, przycisnęłam nos do szyby, żeby przez otaczający mrok dostrzec cokolwiek, co naprowadziłoby mnie na trop naszego aktualnego położenia. Na nic jednak były moje próby skorzystania z "super mocy" widzenia w ciemnościach, ponieważ nie zobaczyłam kompletnie nic, a w dodatku tylko rozbolały mnie oczy i miałam nieodparte wrażenie, że zamarły w mało atrakcyjnym wytrzeszczu. Po prostu świetnie, chociaż ta ciemność akurat teraz nie byłaby taka zła, przynajmniej Ney nie widziałby mojego żabiego, ponętnego spojrzenia. Jak na złość nagle stała się jasność. Tak właśnie, po prostu się stała, totalnie znikąd. Oślepiające reflektory sprawiły, że cofnęłam się machinalnie, wpadając na zamknięte drzwi samochodu i nabijając sobie zapewne ogromnego siniaka. Zasłoniłam instynktownie dłonią oczy, które powoli wracały do normalnych rozmiarów. Czułam się jak w cyrku, albo na przesłuchaniu, chociaż patrząc na kaliber powszechnie znanej "lampy" to chyba był to Sąd Ostateczny. - Witaj w moich skromnych progach. - usłyszałam znajomy głos za plecami. Odwróciłam się w stronę piłkarza z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. On widząc moje inteligentne oblicze jedynie się roześmiał i pociągnął mnie za rękę w stronę wejścia. Dom był ogromny przez duże "O". Myślałam, że John oszalał kupując ten, w którym teraz mieszkaliśmy, ale przy nowym lokum Neymara, nasz dom wyglądał jak kawalerka, tym bardziej, że nie mieszkały już tam dwie a aż cztery osoby. Ogromna kuchnia, ogromny salon, ogromna sala do treningów, ogromna sypialna i najogromniejsza z wszystkich ogromnych pomieszczeń - łazienka. Nie chciałam być nietaktowna, bo jak wiadomo subtelność i wyczucie chwili to moje dwie najlepsze cechy, więc nie zasugerowałam mu, że dom jak na jego jednego jest ciut za duży. Mieszkając tu sama chybabym się zgubiła idąc gdziekolwiek, a jak wiadomo rano szczególnie nie jest pożądane szukanie drogi z łazienki do na przykład garderoby.
- Dom jest wspaniały! Kiedy go kupiłeś? - zapytałam opierając się o brzeg długiej, skórzanej kanapy stojącej pod kilkoma schodkami w głębi salonu.
- Kupiłem kilka miesięcy temu. Remontowałem, meblowałem i w końcu jest w miarę gotowy. - odpowiedział wyraźnie z siebie dumny.
- No ja nie wierzę, sam to robiłeś? - uniosłam brwi do góry, drocząc się z piłkarzem.
- Z małą pomocą fachowców, czepiasz się szczegółów Jędzo. - zaśmiał się, a za moją nową ksywkę oberwał puchatą poduszką, którą miałam do tej pory pod ręką. Jego przebłysk weny nazewniczej chyba bardzo mu się spodobał, bo od tej pory chichotał jak wariat.
- To ja może cię zostawię samego.. - wycofałam się asekuracyjnie, posyłając mu szeroki uśmiech i zanim się obejrzał zniknęłam na schodach, by po chwili znaleźć się na piętrze. Nie zawiodłam się. Tam też było kilka ładnie urządzonych pokoi i dwie łazienki. Musiałam przyznać, że jeśli napastnik sam urządzał dom, to miał naprawdę niezłe wyczucie stylu. Oczywiście moja wrodzona ciekawość, nie pozwoliła mi ominąć jakiegokolwiek pomieszczenia. Moją uwagę od zwiedzania odwróciły dopiero dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek dochodzące z parteru. Wiedziona chęcią sprawdzenia co je wydaje, podeszłam do drewnianej barierki i oparłam się o nią łokciami. Pod schodami przy pianinie siedział nie kto inny jak Neymar i to on wydobywał z instrumentu te piękne, na swój sposób, dźwięki. Grą byłam totalnie oczarowana, może też z tego względu, że osobiście nie potrafiłam  zagrać nawet najprostszej melodii. Czar prysł, kiedy Brazylijczyk zaczął śpiewać. O mały włos ze śmiechu nie sturlałam się ze schodów, prosto pod jego nogi. Uwielbiałam tego gościa, ale chyba mimo wszystko wolałam, kiedy nie próbował prezentować swoich wokalnych zdolności. Mało to było subtelne z mojej strony, ale sam nakręcił tą spiralę jeszcze bardziej, łapiąc gitarę i drąc się w niebogłosy. Miałam wrażenie, że moje uszy zaraz oderwą mi się od głowy i wybiegną przez frontowe drzwi, nawet nie machając mi na pożegnanie. Ledwo mogłam złapać oddech, ponieważ śmiech zdawał się być coraz silniejszy. - Ney, Słońce zrób światu przysługę i nie śpiewaj już nigdy więcej - położyłam dłoń na strunach gitary tłumiąc kolejną salwę śmiechu. Ten nabzdyczył się lekko, ale posłusznie odłożył instrument. Spojrzałam na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, czas płynął nieubłaganie i robiło się coraz później, chociaż właściwie powinnam powiedzieć, coraz wcześniej. Chłopak widząc moje wahanie, delikatnie odwrócił opuszkami palców moją twarz i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Nic się nie martw, tu jest gdzie spać, dach nie przecieka, a i ja chyba nie jestem taki znowu najgorszy. - tym razem to on się roześmiał, patrząc mi w oczy. Wywróciłam nimi, jednocześnie się uśmiechając.
- Dwie na trzy informacje są zgodne z prawdą. - mrugnęłam okiem i podniosłam się do pionu, drocząc się z piłkarzem.
- Nooo sorry za ten dach, ale naprawię go jutro. - odparł i obydwoje wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem. - Czuj się jak u siebie w domu. - dodał już nieco spokojniejszym tonem.
- Uważaj co mówisz, John tak powiedział jak przyjechałam i teraz musi się ze mną użerać. - powiedziałam robiąc "mądrą minę", a on w odpowiedzi porwał mnie na ręce i obkręcił kilka razy wokoło.
- Już o to się nie martw, jakoś sobie z tobą poradzę. - odsłonił zęby z śnieżnobiałym uśmiechu i odcisnął na moich nadal uśmiechniętych ustach pocałunek, który przez w ogóle niedziurawy dach zaniósł mnie do najjaśniejszych gwiazd.


*****

Kilka godzin później ze snu wyrwał mnie bezlitosny budzik, który dzwonił tak długo, że miałam wielką ochotę utopić go  szklance z wodą, stojącej obok łóżka. Delikatnie podniosłam dłoń Neymara, która trzymała mnie od pewnego czasu w niedźwiedzim uścisku i wstałam rozprostowując kończyny. Spojrzałam na totalnie zaspanego piłkarza, który widocznie wyczuł więcej miejsca, ponieważ przekręcił się na brzuch, zajmując teraz całą powierzchnię łóżka. Kusiło mnie strasznie, żeby urządzić mu jakąś "przyjemną" pobudkę, z wykorzystaniem na przykład wspomnianej już szklanki z zimną wodą, jednak powstrzymałam się, będąc od niego mobilnie zależna. Nawet nie znałam adresu, a na piechotę nie uśmiechało mi się maszerować do hotelu, skoro droga samochodem zajęła nam w nocy tyle czasu. Ostrożnie stawiając koki, zeszłam na dół w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się do zjedzenia, jednak nic takiego nie znalazłam. Wzdychając ciężko nad własną niedolą, nalałam sobie do szklanki soku i postanowiłam trochę poćwiczyć. Tak, Melisa Henderson zaczyna prowadzić zdrowy, relaksujący tryb życia! Nie no, sama w to nie wierzę. To byłoby zdecydowanie zbyt piękne, cisza, spokój, jakaś joga, medytacja. Chyba nie w tym wcieleniu.
Włączyłam muzykę i zaczęłam powoli się rozciągać. Przez to, że byłam zajęta wywracaniem swojego życia do góry nogami, zupełnie nie miałam czasu na jakiekolwiek dbanie o swoje ciało ponad ogólnie przyznawaną normę. Przykurcze pod kolanami zrobiły mi się takie, że byłam zdziwiona jakim cudem nadal mogę stać wyprostowana. Oparłam nogę na oparciu krzesła i wykonałam kilka podstawowych skłonów do mojej prawej nogi. Musiałam zacisnąć zęby, żeby nie pisnąć, kiedy czułam jak moje mięśnie dzielnie walczą, żeby pozostać nadal w rozmiarze mini. Nie dałam jednak za wygraną, argumentując to sama przed sobą chęcią wrócenia do formy. Zdrowie ważna sprawa, więc nie mogłam sama sobie przecież odmówić. W efekcie, pół godziny później kręciłam piruety na środku salonu. Zmieniłam piosenkę i zamknęłam oczy. Nie musiałam długo czekać aż moje ciało samo zacznie wyginać się w rytm muzyki. Czułam ją w sobie i pozwoliłam jej przejąć nad sobą kontrolę.
- Bez piłki między nogami też wyglądasz zgrabnie. - usłyszałam, kiedy dźwięki ucichły, a ja opadłam bez tchu na panele.
- Jak długo tu stoisz? - zapytałam, łapiąc oddech i mierząc Brazylijczyka spojrzeniem.
- Wystarczająco długo, żeby przekonać się, że jesteś najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek spotkałem. - roześmiał się, a ja podniosłam się do pionu i podeszłam bliżej do chłopaka.
- Zaraz spotkasz martwą istotę jeśli nie znajdziesz czegoś do jedzenia. - dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową, ukrytą teraz pod koszulą w czerwoną kratę.
- Lodówki też jeszcze nie podłączyłem - podrapał się po głowie i pociągnął mnie za sobą do przedpokoju. - Ale Peggy na pewno poratuje nas czymś pysznym - zaproponował, ochoczo wciągając buty na nogi. Spojrzałam na niego, unosząc brwi do góry.
- Peggy raczej nic nie przygotuje, bo ta małpa ją zwolniła. - odpowiedziałam powoli, ale również założyłam buty i po chwili dodałam - Najpierw pojadę to naprawić, a później pomyślimy o jedzeniu. - bez słowa wyszliśmy na dwór i wsiedliśmy do byle jak zaparkowanego Audi.


*****


Pokój 325. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Ostatnio doszłam do wniosku, że jeszcze kilka tygodni takiego życia i po prostu się wykończę. Zapukałam do drzwi z nadzieją, że za moment ujrzę w progu znajomą twarz kobiety, która była niemalże członkiem mojej rodziny. Naturalnie nie poinformowałam Johna o niczym co zaszło dzisiejszej nocy w jego ukochanym hotelu. Uznałam to za zbędny wysiłek i zmarnowane pieniądze, ponieważ on i tak w tym momencie miał to w głębokim poważaniu. Po tylu latach pracy miał do tego prawo chociaż przez jakiś czas, a ja byłam na 1200% pewna, że gdyby uwierzył w skalę zniszczenia do jakiej dołożył rękę, wróciłby tu pierwszym samolotem i biczował się za to do końca swojego marnego żywota. Do tego nie mogłam przecież dopuścić.
- Mam czas do 15, żeby się stąd wynieść ty cholerna żmijo! - usłyszałam zza drzwi, po kolejnej salwie mojego, donośnego pukania.
- Peggy spokojnie, to ja, Mel! - odkrzyknęłąm jej i na zaproszenie do środka nie musiałam długo czekać.
- Pomóż mi z łaski swojej dorzucić kilka rzeczy do tamtej walizki. - poprosiła i zniknęła za drzwiami łazienki, a ja ochoczo zabrałam się do rozpakowywania starannie ułożonych pamiątek z powrotem na półkach. - Opętało cię?! Co ty wyprawiasz? - krzyknęła oniemiała kobieta stojąc w przejściu i przyglądając mi się w taki sposób, jakby przez te kilka minut wyrosły mi puchate uszy i ogonek.
- Jak to co? Pomagam ci się rozpakować, po urlopie. - mrugnęłam do niej okiem. - Co prawda może nie był to długi wypoczynek na jakiejś nieziemskiej plaży, więc nie rozumiem po co pakowałaś tyle rzeczy. - gestykulowałam, rozstawiając kolejne rzeczy na swoje dawne miejsca.
- Już tu nie pracuje, wariatko. - uśmiechnęła się do mnie smętnie, a ja wywróciłam oczami i obdarowałam ją firmowym uśmiechem.
- Pracuję, nie pracuję, szczegóły. - prychnęłam i podeszłam bliżej. - Peggy, mam dla ciebie złe wieści. Z moich skromnych obliczeń wynika, że jeszcze trochę ci brakuje do emerytury, więc tak szybko się od nas nie uwolnisz. W imieniu spółki Henderson. Zoo proszę cię o powrót na stanowisko. - patrzyłam jak zdziwienie nie ustępuje z jej twarzy. - O podwyżce porozmawiam z Johnem jak przyjedzie. - mrugnęłam do niej okiem i rozłożyłam ramiona, które za moment oplotły kobietę.
- Jesteś niesamowita. - wyszeptała i ucałowała moją głowę. - Od kiedy jesteś w spółce z Johnem? - zaśmiała się i z ulgą opadła na fotel, wyciągając ubrania z otwartej walizki.
- Od wczoraj, a konkretniej od momentu kiedy uratowałam jego hotel przed nieodwracalnym zniszczeniem. Myślę, że coś mi się za to należy i nie mówię tu o dozgonnej wdzięczności. - rozsiadłam się wygodnie na puchatym dywanie i pomagając Peggy wypakowywać rzeczy, opowiedziałam jej ze szczegółami jak z pomocą piłkarzy i Bastiana udało mi się wypędzić stąd Anastasie. Zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer Basha.
- Gdzie ty się szlajasz?! - krzyknął zanim zdążyłam otworzyć usta. Zmarszczyłam brwi i wyszłam na balkon, żeby nie zmuszać kobiety do wysłuchiwania jego lamentów. - Już miałem policję wzywać!
- Czemu dzisiaj wszyscy na mnie wrzeszczą? Przegapiłam jakąś kartkę z kalendarza czy jak? - oparłam się o barierkę i odsunęłam telefon na bezpieczną odległość od mojego ucha.
- Dzwoniłem do ciebie chyba z miliard razy, bo nie wróciłaś do domu. Martwiłem się. - powiedział, a moje oczy zamieniły się w pięciozłotówki. - Martwiłem się to w skrócie: John urwałby mi głowę i parę innych części ciała gdyby coś ci się stało. - no tak, do przewidzenia.
- Nie martw się żyję i jestem w jednym kawałku w hotelu. Byłam bezpieczna z Neyem. - odpowiedziałam spokojnie, ale oczami wyobraźni widziałam parę buchającą z jego nozdrzy. W tym momencie chyba nie chciałabym znaleźć się w domu.
- To rzeczywiście maksimum bezpieczeństwa. - prychnął - Mam nadzieję, że zaczęłaś już sprzątać cały ten bajzel, który zostawiliśmy w nocy. - powiedział, a ja automatycznie palnęłam się dłonią w czoło. Zupełnie o tym zapomniałam! Piłkarze pojechali na trening, a sprzątanie przypadło biednej, nieszczęsnej Mel.
- Pomożesz mi no nie? - zapytałam z dziecięcą naiwnością. Właściwie to od początku znałam odpowiedź i naprawdę nie wiem na co liczyłam. Tym razem również nie zawiodłam się jego reakcją.
- Chyba kpisz! - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
- Nie to nie, w takim razie ta rozmowa jest bezcelowa, zupełnie jak z obsługą klienta. Ciao. - rzuciłam i nie czekając na dalsze wrzaski bruneta, rozłączyłam połączenie. Przeprosiłam Peggy, informując ją, że niestety już jej nie pomogę i pognałam na dół gdzie kilkoro ludzi z obsługi próbowało uporać się z powodzią z kilku częściach holu. Tabliczki z napisami o śliskiej podłodze były porozstawiane z częstotliwością co jeden metr, żeby przypadkiem nikt ich nie przeoczył. Westchnęłam ciężko, nie pozostawało mi przecież nic innego jak tylko złapać za mopa i ratować panele, a właściwie to, co jeszcze z nich zostało. Nie ma tego złego, gościom można mówić, że to taka orientalna atrakcja, zanim dostaną się do windy, będą musieli przeprawić się przez góry i doliny. Ciekawe czy przyjeżdża tu dużo fanów taternictwa..
Po dwóch godzinach pracy bez wytchnienia udało się doprowadzić hol do względnego porządku. Za pieniądze zaoszczędzone z niedoszłej pensji Anastasi i jej braciszka zadzwoniłam po fachowców od nawierzchni płaskich, którzy obiecali przywrócić podłodze normalny wygląd. W duchu wiedziałam bowiem, że John nie załapie żartu o pokoju za Siedmiogórogrodem. Pierwszy raz usiadłam do papierkowej roboty. Uwielbiałam segregować dokumenty, ale czytanie ich, podliczanie cyferek i wykonywanie ważnych telefonów nie było zupełnie w moim stylu. Jednym słowem, kompletnie mnie nie bawiło. Patrząc na straty na jakie naraziła hotel ta wiedźma przez zaledwie kilka dni, musiałam uciec się do swojej wielkiej dobroduszności i zrezygnować z pieniężnej nagrody za trud włożony w funkcjonowanie tego cyrku na kółkach, żeby powoli wyszedł na prostą. Oczywiście to, że teraz nie miałam zamiaru niepokoić Johna telefonami o katastrofie jaką ściągnęła na niego jego ukochana Carol, nie oznaczało absolutnie, że zamiotę wszystko pod dywan i udam, że Ana sprawowała się świetnie i wyjechała akurat pół godzinki przed ich przyjazdem. Moje niedoczekanie. Zamierzałam, już wtedy na spokojnie, opowiedzieć chrzestnemu wszystko co do joty, co zaszło po jego wyjeździe. Zamierzałam być konkretna i szczegółowa jak nigdy dotąd. Rachunki zobaczy sam, ale do tej pory postaram się jakoś kilka rzeczy załagodzić, żeby przypadkiem nie dostał zawału, kiedy zobaczy spadek obrotów.
John wracał jutro, a ja nawet nie miałam okazji naprawdę poszaleć i skorzystać z wolności. Kiepska sprawa, ponieważ w domu cały czas miałam niczego sobie wrzoda, ale nadal wrzoda, z którym u boku ciężko było się do końca zrelaksować. Nie wiem czy miał tego świadomość, ale szczerze w to wątpię, ponieważ jak widać, żadne aluzje do niego nie trafiały. Kiedy wracałam, nadal tam był. Jakiś koszmar.
- Mam nadzieję, że zrobiłeś jakiś dobry obiad, bo jestem głodna jak wilk. - krzyknęłam od wejścia, po czym wykazując się nadprzyrodzonym refleksem, uniknęłam trafienia poduszką. - No co?! Ja pracuje, ty gotujesz. - prychnęłam i opadłam obok niego na kanapę.
- Zamierzasz dzisiaj zostać w domu, czy wyruszasz na jakąś nocną eskapadę? - puściłam jego złośliwe pytanie mimo uszu, zabrałam mu pilota i wyłączyłam telewizor. - Ej! Oglądałem to.. - zaprotestował z oburzeniem, ale bez słowa odłożyłam urządzenie na stół.
- John i twoja matka wracają jutro popołudniu? - zapytałam kontrolnie, a brunet zmierzył mnie swoimi przenikliwie niebieskimi oczami,
- Taaak.. - odpowiedział przeciągle, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Więc wypadałoby tu zrobić taką pożegnalną imprezę. - skwitowałam i zadowolona z siebie, oparłam się o poduszki za plecami.
- Zajmij się prowiantem, ja zaproszę ludzi. - odezwał się po chwili Bash, złapał za telefon i wyszedł na taras. Byłam w niemałym szoku. To się nazywa nie musieć powtarzać czegoś dwa razy. Za rączkę i na imprezę, zupełnie jak dziecko. Nie chcąc być gorsza, ja również podniosłam swoje szanowne cztery litery i zaniosłam je do kuchni, gdzie wyciągnęłam całe stado plastikowych kubków z szafki nad zlewem i zaczęłam szperać w innych skrytkach w poszukiwaniu zapasów. Poszukiwania okazały się owocne, ponieważ, mający zdolność przewidywania takiego rozwoju wydarzeń, Bash zrobił X-temu większe zakupy.
Po około 1,5 godziny przez nasze drzwi zaczęły wlewać się tłumy, spragnionych imprezy, nastolatków. Muzyka dudniła w głośnikach, które prawdopodobnie Bastian przy przeprowadzce przytachał na plecach, a ludzie wyraźnie zadowoleni tańczyli, pili, jedli i na szczęście niczego jeszcze nie demolowali. Zadzwoniłam do Neya, Messiego, Bartry i Alvesa czy nie mają ochoty wpaść na najlepszą balangę w Barcelonie, ale nudziarze i marudy do kwadratu wyjęczały jedynie, że są zmęczeni po treningu i nawet na metr z łóżka się nie ruszą, więc ich przybycie było wątpliwe.
Organizowanie imprezy u siebie w domu jest o tyle męczące, że musisz mieć oczy i uszy jak Inspektor Gadżet. Jednym słowem wszędzie.
- Mogę usiąść? - usłyszałam dziewczęcy głos obok siebie i odwróciłam w ową stronę wzrok. Niewysoka, opalona z czarno-niebieskimi włosami, zdecydowanie sprawiała przyjemne wrażenie.
- Jesteś pierwszą osobą, która pyta mnie w moim domu o jakiekolwiek pozwolenie więc pozwól, że podelektuje się tą chwilą - posłałam jej krzywy uśmiech, który właściwie odczytała jako zaproszenie.
- Nadine. - wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja bez zastanowienia ją uścisnęłam. Pierwszy raz od dawna poczułam się pełna dziwnego zaufania, które rozlewało się po moim ciele, niszcząc wszelkie bariery. Otrzymałam w darze od losu niezrozumiałe przeświadczenie, że ta mała istotka z kolorowymi włosami jest godna zaufania. Skoro los daje, to nie będę się z nim kłócić.
- Melisa, dla przyjaciół Mel. - przedstawiłam się dokładnie tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu w hotelowym lobby przed gromadą piłkarzy FC Barcelony.
- Ej kolorowa! Masz ochotę na małe "co nie co"? - jakiś pijany chłopak podszedł do Nadine, próbując objąć ją niedźwiedzimi ramionami.
- Odejdź stąd Przeszczepie jeśli ci życie miłe. - warknęła, odpychając delikwenta na stosowną odległość. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Już cię lubię, Nad. - poklepałam ją delikatnie po ramieniu - Bash, bądź tak miły i zrób drinka dla mojej nowej koleżanki, tylko wiesz, takiego z miłością.


*****


Los tak chciał, że z Nadine stałyśmy się nierozłączne. Takie dwie głupie papużki, drwiące z idiotów, którzy próbowali je zrozumieć. Oczywiście ja sama zaliczałam się do tego zacnego grona wspomnianych.
Kolejną rzeczą, którą zauważyłam u barcelońskich nastolatków, to wieczna chęć do imprezowania. Zawsze. Wszędzie. O każdej porze dnia i nocy. Zazwyczaj było to widoczne na zajęciach, gdzie uczniowie słaniali się na ławkach, w zeszytach robiąc notatki jedynie własnymi nosami. Odpowiedź przy tablicy (tak, jeszcze praktykuje się coś takiego) była chyba najgorszą formą tortury po takich nocnych atrakcjach. W moim (nie)normalnym domu nigdy nie miałam o to absolutnie żadnych problemów, słyszałam jedynie: "To wspaniale Mel, że wreszcie masz więcej znajomych i że czujesz się tu jak w domu". Nie protestowałam, ale też nie nadużywałam tego naiwnego podejścia do życia w wykonaniu mojego chrzestnego. Dzisiaj padło na Nad, stała szorując czołem o powierzchnię tablicy i nawet niespecjalnie ukrywała, że nie ma ochoty tam być. Po 10 minutach czystej męki, nauczycielka zlitowała się nad jej marną, ziemską powłoką i kazała usiąść. Sama prychając i fukając na wszystkie strony świata, wzięła kredę i rozwiązała zadanie w niecałe 2 minuty.
- Jakby nie można było tak od razu. - wymamrotała niezadowolona dziewczyna, opadając na twarde krzesełko.
Musiałam przyznać, że w towarzystwie czas płynął zdecydowanie szybciej i przyjemniej. Nadine okazała się być moją pokręconą, drugą połówką banana.
- Obiecałam, że dzisiaj zabiorę cię na Camp Nou. - poinformowałam ją kolejny raz tego dnia, nie będąc pewna czy wcześniejsze razy do niej dotarły i czy je pamięta.
- Chętnie, chociaż jedynie jako widz. Nie zapominaj, że jestem asportowa. - upiła łyk wody z wielkiej butelki, szczerząc w moją stronę rzędy śnieżnobiałych zębów.
- Myślałam, że na aspołecznej skończyłaś wymieniać swoje największe zalety. - odparłam z równie szerokim uśmiechem i obydwie udałyśmy się w stronę przystanku. Kolejną korzyścią niewątpliwie było uczenie się jeżdżenia liniami komunikacji miejskiej, która była o niebo tańsza od taksówek. Pół godziny później stałyśmy przed wejściem na stadion. - Mam nadzieję, że nie jesteś w żadnym histerycznie zakochana i nie ściągnęłam im na głowę psychofanki? - zmierzyłam ją wymownym spojrzeniem od stóp do głów, na co ona skwitowała to perlistym śmiechem.
- Oczywiście po kryjomu podkochuje się w Neymarze, Lessim (jak go zdrobniale nazywała), Sergim Roberto, a z Bartrą mam ołtarzyk pod łóżkiem. - pchnęła drzwi i wkroczyła do holu, gdzie wmieszała się w tłum zwiedzających.
- Chodź świrusko, my mamy wejścia dla VIP-ów. - pociągnęłam ją za rękaw w stronę szatni i przywitałam się ze znajomym ochroniarzem, który pilnował, żeby nikt niepożądany nie kręcił się w pobliżu osobistych rzeczy chłopaków, jak i wokół nich samych. - Gotowa? - zapytałam, kiedy stałyśmy w korytarzu prowadzącym na murawę. Czułam się jak przed ważnym meczem mimo, że moja drużyna liczyłaby zaledwie dwie osoby. Ruszyłyśmy przed siebie i kiedy zauważyłam piłkarzy dryblujących na środku boiska razem z Luisem Enrique, który biegał za nimi z gwizdkiem w zębach, zauważyłam również brak Nadine obok mnie. Kiedy się odwróciłam, zdążyłam dostrzec tylko kawałek niebieskiego końskiego ogona, znikającego za zakrętem korytarza. Uniosłam oczy ku niebiosom. - Gotowa jak nigdy przedtem - wymamrotałam i ruszyłam za przyjaciółką z zamiarem wyciągnięcia ją za uszy na boisko.
- Cholera, cholera, cholera! Merde, scheisse i nie wiem co jeszcze.. - dziewczyna chodziła w te i z powrotem wzdłuż korytarza, klnąc pod nosem.
- O co chodzi, Nad? Przecież mówiłaś, że te "sławne korposzczury" nie robią na tobie żadnego wrażenia. - zatrzymałam ją prawie, że zakładając jej Nelsona na ramię.
- Oni nie, ale ten co siedzi na ławce to już inna historia. Skąd mogłam wiedzieć, że to też ważniak z Barcelony! - lamentowała dalej, a ja przyglądałam się jak urodzona anarchistka, która bunt wyssała z mlekiem matki, miota się jak mol w komodzie.
- Świat jest mały. - skwitowałam, wzruszając ramionami. Ciekawa, co wytrąciło tą skałę emocjonalną z idealnej jak dotąd równowagi, wychyliłam się zza winkla i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Sergi Samper we własnej, skromnej i lekko nieogarniętej osobie.





Nareszcie udało mi się dokończyć ten rozdział! Nauka przed maturą pochłania mnóstwo czasu i siły, a to już za kilka dni.. ja się załamię :C Mam nadzieję, że ten cały czas, kiedy nie mogłam pisać i który poświęciłam na dokształcanie mojej niedokształconej osoby się opłaci :)
Proszę trzymajcie za mnie kciuki, chociaż w sumie modlitwa chyba byłaby bardziej wskazana w moim przypadku.. :D :*
Co do rozdziału to standardowo nic nie wiem, ocenę pozostawiam Wam :) Mam tylko nadzieję, ze się Wam spodoba i coś mi o nim napiszecie :):* Na uwagi i pomysły też jestem otwarta, nie gryzę, więc piszcie śmiało :)
Dziękuję za miłe komentarze i za głosy, które oddaliście w plebiscycie o który żebrałam ładnie pod ostatnią notką :) Między innymi dzięki Wam moja pokręcona klasa została okrzyknięta najsympatyczniejszą, więc hołd, klęczki i ciastka w Waszą stronę Kochani <3
Teraz powinnam mieć więcej czasu, bo zbliżają mi się wakacje, więc notki postaram się dodawać częściej jeśli wena na to pozwoli :) Na godzinę nawet nie patrzcie, ja widocznie normalnie nie mogę :D

Tęskniłam za Wami i mam nadzieję, że szybko znowu będę mogła coś dodać ;)
 A teraz już zmykam, za błędy przepraszam, co złego to nie ja :)
Buziaki :*

<3

niedziela, 5 kwietnia 2015

28. Panna Montez chciała wojny, to będzie ją miała, ale powinna wiedzieć jedno, ja nie biorę jeńców.

 Ekhem, ekhem na początku chciałam podziękować najlepszemu prototypowi Neymara, bez którego zapewne to opowiadanie byłoby nudne jak flaki z olejem albo w ogóle by nie istniało. Wiem, że na pewno to przeczytasz i będziesz wiedział, że chodzi właśnie o Ciebie. Pamiętaj, co złego to nie Ty. Jesteś bezcenny. Dziękuję za uwagę i nie przedłużając, zapraszam na rozdział 28. <3




Zasady były proste, a pierwsza i najważniejsza krzyczała : "Nie wchodzimy sobie w drogę". Kolejne były zwykłą formalnością, ale byłam osobą, która zdecydowanie woli wiedzieć na czym stoi. Lubiłam niespodzianki, chociaż dla tych niemiłych robiłam od tej sympatii wyjątek. Oczywiście mimo mojego poważnego tonu, o jaki sama bym się swoją drogą nie posądzała, w tych całych zasadach nie było nic specjalnie złego. Po prostu chciałam wiedzieć o planach Basha, które były bezpośrednio związane z miejscem naszego zamieszkania i ewentualnie mojej osoby. Ma się rozumieć, że w drugą stronę też to działało. Obydwoje zgodziliśmy się, że to uczciwy układ i po części bardzo wygodny, ponieważ właściwie nie posiadał on żadnych ograniczeń, jedynie wzajemne podzielenie się pewną, "tajemną" wiedzą. Zastraszająco zaczynaliśmy przypominać rodzeństwo, a bez jego matki kręcącej się pod nogami, nawet zaczynałam lubić tego gościa. Chociaż nie! Może inaczej.. przestawało mi przeszkadzać, że kradnie mój tlen. Tak brzmi zdecydowanie lepiej.
Kolejne dni coraz bardziej dawały mi w kość, mimo że od przyjazdu Anastasi minęło ich zaledwie dwa. W szkole nie mogłam w ogóle skupić się na tym, co działo się na zajęciach. Mój spokój mąciło tysiące czarnych scenariuszy, o tym, co w tym momencie może dziać się w hotelu. Tego pięknego dnia moje obawy się potwierdziły. Treść sms-a jaką otrzymałam od Bartry, siedząc w ostatniej ławce na lekcji hiszpańskiego sprawiła, że niemal spadłam z i tak wąskiego krzesła.
" Ta kobieta rozniesie ten hotel w ciągu kilku godzin! Przyjedź najszybciej jak możesz."
Wiedziałam, że jedynym wyjściem w tym momencie jest urwanie się z trzech ostatnich lekcji. Edukacja, ważna rzecz, jednak w tym momencie to dobro hotelu mojego kochanego, zakręconego Johna było priorytetem. Bez większego namysłu od razu po dzwonku na upragnioną przerwę, puściłam się biegiem w stronę wyjścia. Złapałam pierwszy autobus (tak właśnie, wreszcie nauczyłam się jak te batmobile kursują) i po pół godzinie stanęłam przed drzwiami hotelu. Podwinęłam rękawy bordowej bluzki i niczym Jackie Chan wtargnęłam do środka. W zazwyczaj zatłoczonym i żywym holu, tym razem było cicho. Ludzie, którzy się rejestrowali, stali w nudnej, długiej kolejce, a większość foteli zniknęła. Widząc to, zmarszczyłam brwi w zastanowieniu, bo w końcu nie dostały nóg i same stąd nie poszły. Ktoś ochoczo w tej nauce chodzenia im pomógł, a ja miałam nieodparte wrażenie, że to pewna osoba o imieniu zaczynającym się i kończącym na literę "A". Potencjalnej szefowej całego zamieszania nie widziałam na horyzoncie, dlatego napisałam do Hiszpana, że właśnie dotarłam na miejsce. Wiadomość zwrotną otrzymałam ekspresowo, a było w niej nieco ponaglające zaproszenie na górę. Rozejrzałam się jeszcze raz, uważnie wypatrując przylizanych gładko włosów, kiedy ich jednak nigdzie nie dostrzegłam, ruszyłam do windy, aby udać się na piętro należące do FC Barcelony. Muzyka w windzie tym razem irytowała mnie coraz bardziej z każdą sekundą. Koniecznie muszę powiedzieć chrzestnemu, że to wcale nie jest relaksujące i kojące zmysły. W moim przypadku na przykład budzi to we mnie odruch morderczy, a to chyba nie wpływa najlepiej na samopoczucie, czyż nie? Jeśli inni goście podzielają moje odczucia, to niech John się nie dziwi, kiedy któregoś dnia zastukają do jego drzwi z widłami i pochodniami, a ja, jeśli przyjdzie mi tą windą jeździć, chętnie stanę na ich czele.
Kiedy otworzyły się drzwi windy, prawie pobiegłam do drzwi pokoju, w którym rezydował Marc i bez pukania wpadłam do środka.
- Co tu się do ciężkiej cholery dzieje? - wysapałam łapiąc oddech po biegu przez korytarz. Zwróciło się ku mnie 8 zdezorientowanych twarzy.
- Powiedziałeś jej? - te same twarze, ale tym razem w liczbie 7 zwróciły się w kierunku Bartry.
- Pewnie, że mi powiedział. - stanęłam w obronie piłkarza, chociaż tak naprawdę to blefowałam, bo nie wyjawił mi żadnych super tajnych informacji, więc nie wiedziałam skąd to oburzenie.
- Miałeś poczekać aż skończy zajęcia. - Iniesta wystrzelił z ręką w stronę czupryny Hiszpana.
- Czy ktoś mi łaskawie wreszcie wytłumaczy co to za nagła sytuacja, od której zależy prawdopodobnie dobro całej populacji? - przerwałam im chrząknięciem i usiadłam na skraju łóżka.
- Ta cała zastępczyni Johna chyba za bardzo się tu rządzi. Dzisiaj rano obwieściła wszystkim poprawiony regulamin hotelu - odpowiedział Pique, żeby nie przedłużać. Oczy rozszerzyły mi się do granic możliwości. W pierwszej chwili się we mnie zagotowało, jednak ugryzłam się w język i ku niemalże śmiercionośnemu zdziwieniu reszty, odparłam spokojnie.
- Może ją do tego upoważnił, w końcu teraz nie muszę już o wszystkim wiedzieć. - gorycz w moim głosie była wyczuwalna chyba na trzy kilometry.
- Serio? - Leo uniósł brwi do góry i wyciągnął w moim kierunku różową kartkę formatu A4. - To powiedz mu, żeby odstawił ciężkie dragi, które ostatnio bierze, bo zupełnie wyprały mu mózg.
- To żart? - zapytałam kontrolnie, jednak widząc miny piłkarzy, znałam odpowiedź. Spuściłam wzrok na ciasno zapisane literki i zaczęłam czytać, a z każdym słowem nie mogłam nadziwić się poziomowi bezczelności tej dziewuchy. Zmniejszenie różnorodności Menu do kilku podstawowych posiłków, jak na szkolnej stołówce, godzina policyjna! Tak godzina policyjna o 21 i zamknięcie basenu oraz części dla dzieci. Po dobrnięciu do końca nie mogłam złapać tchu ze złości jaka ogarnęła moje małe ciało. Poczułam jak Leo kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Spokojnie Mel.. - powiedział, próbując zabrać mi świstek papieru. Zamknęłam na moment powieki, oddychając ciężko.
- Jakie spokojnie?! Mam być spokojna?! - poderwałam się do pionu, kiedy rozsądek przegrał walkę z furią rozlewającą się po moich kończynach. - Nie chcę i nie będę spokojna, Leo, kiedy jakaś wywłoka obraca ten hotel w ruinę! - krzyknęłam, po czym ruszyłam w stronę drzwi.
- Co chcesz zrobić? - Andrés również się podniósł, robiąc krok w moją stronę.
- A jak myślisz? - odwróciłam się w stronę piłkarzy z dłonią na klamce. - Zamierzam za te doczepiane, ulizane kłaki, wyrzucić to babsko na jej napchany implantami tyłek, prosto za próg tego hotelu. Bezpowrotnie - odparłam, cedząc przez zęby ostatnie słowo i wyszłam, zamykając drzwi głośniej niż to miałam w zamiarze.
Na dole panował chaos. Tak jak przypuszczałam, wcześniejsza cisza, była tylko ciszą przed burzą. Niemiłosiernie długa kolejka do recepcji ciągnęła się wężykiem prawie, że do holu windy. Jak się domyślałam, wszyscy chcieli się wymeldować. Weszłam wgłąb lobby i usłyszałam piskliwy, protekcjonalny głosik.
- Wymeldowanie się jest niemożliwe, ponieważ wykupił pan jeszcze 3 dni w naszym hotelu. Jeśli pan się wymelduje musi pan zapłacić odszkodowanie. - klepnęłam się w czoło i sprintem, jakiego nigdy jeszcze nie uświadczył u mnie żaden nauczyciel wf-u, pobiegłam za biurko recepcjonistki, tym samym odpychając ją od lady.
- Przepraszam pana bardzo za zamieszanie. Ostatnio zmieniła się załoga i nie umieją się odnaleźć w polityce naszego hotelu. Pan pewnie sam wie jakie to uciążliwe, kiedy okaże się, że trafiło się na tylu niekompetentnych ludzi w zespole. - obdarowałam mężczyznę przepraszającym uśmiechem, chociaż wiedziałam, że w tym momencie to nic nie pomoże. Wielka kolejka stanowiąca znakomitą większość hotelowych gości i tak chciała się stąd wynieść w trybie natychmiastowym. Nie pozostało mi nic innego jak tylko im na to pozwolić, przecież nie zatrzymam ich siłą, tym bardziej, że nie mogę im obiecać, że pozbędę się tego pokracznego problemu w kilka godzin, w końcu to nie awaria rury kanalizacyjnej. Chociaż zniszczenia, niesmak i smród ten sam. Sukcesem okazał się prawdopodobnie, nieskromnie mówiąc mój urok osobisty i zdolności komunikacji międzyludzkiej, ponieważ niewielka część gości zdecydowała się na danie hotelowi drugiej szansy, a ja czułam się zobowiązana, żeby tą sprawę szybko rozwiązać. Kiedy ostatnia osoba odeszła od blatu recepcji, odwróciłam się do zdziwionej dziewczyny, nadal siedzącej na swoim krześle. Podeszłam kilka kroków i nachyliłam się, żeby lepiej mnie usłyszała. - Radzę ci się pakować, bo po powrocie Johna osobiście sporządzę listę pracowników do zwolnienia, którą podpisze, a ty Słonko, jesteś na razie moją faworytką. - po tych słowach, złapałam torbę z książkami, która leżała w nieładzie na podłodze i ruszyłam do kuchni. Chciałam zobaczyć się z Peggy, która zawsze była podporą i tak naprawdę z nas wszystkich to ona jako jedyna była tą "mądrą sową", która na wszystko miała odpowiedź. Weszłam do pomieszczenia, ale jedyne co tam zobaczyłam to dwóch facetów w średnim wieku, uwijających się przy garnkach. Zwolniłam kroku, obserwując dokładnie każdy kąt pomieszczenia, jednak nigdzie nie było kobiety. Przeszłam bez słowa do pomieszczenia dla kelnerów i pomocników kucharza (wiem, że mówi się na nich kuchciki, ale pomocnik brzmi godniej i poważniej, więc dla ich dobra, tak ich będę właśnie nazywać), ale również i  tam pośród tej całej krzątaniny nie zauważyłam tak dobrze mi znanej twarzy. Za to w kącie dostrzegłam kątem oka śmigający szybko długopis po drewnianej podkładce. Uniosłam oczy ku niebiosom, w niemym zapytaniu "Dlaczego?" i podeszłam do dziewczyny w myślach odliczając do 10.
- Wreszcie na swoim miejscu, co? - zapytała nie podnosząc wzroku znad notatek, a ja nabrałam wielkiej ochoty na zmiażdżenie jej odsłoniętej nogi, trampkiem. Jednak postanowiłam się opanować i zachować resztki klasy, bez względu na to czy otoczenie było świadome jej istnienia i definicji.
- Gdzie jest Peggy? - zapytałam bez ogródek, próbując nie dać się wciągnąć w jej głupie, słowne prowokacje.
- Na dożywotnim urlopie - odparła beznamiętnie, kreśląc kolejne linijki na papierze. Myślałam, że się przesłyszałam.
- Zwolniłaś ją? - zapytałam z niedowierzaniem i nie czekając na odpowiedź, wyrwałam jej ten cholerny notes z rąk i cisnęłam w kąt z taką siłą, że kilkoro kelnerów musiało uciec na boki, żeby uniknąć ciosu plikiem kartek.
- Słuchaj.. - zaczęła zirytowanym tonem, jednak tym razem to ja przerwałam jej ruchem dłoni.
- Nie, to ty mnie posłuchaj. Pojawiasz się tu znikąd i w kilka dni sprowadzasz na ten hotel ruinę, kto cię nasłał? Myślisz, że puszczę ci to wszystko płazem? Jeśli tak, to bardzo, ale to bardzo się mylisz. - wycedziłam przez zęby. - Jakim prawem zwalniasz ludzi i wprowadzasz tu jakiekolwiek zmiany? To mój teren, rozumiesz? I jeszcze pożałujesz, że postanowiłaś wejść mi w drogę. - powiedziałam dobitnie, zmierzyłam ją morderczym spojrzeniem, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Miarka się przebrała. Obiecałam Johnowi nie szukać problemów, przynajmniej pod jego nieobecność, ale problemy same mnie znalazły, a skoro już tak się stało, trzeba było się nimi zająć. Nie chciałam niepokoić chrzestnego, ponieważ  miał odpocząć, a nie ciągle rozwiązywać problemy, ale telefon do niego był moją ostatnią deską ratunku. Pomijam fakt, że sam sobie je ściągnął na głowę, ale jak to się mówi, ściągnął to ściągnął i po co drążyć temat. Odebrał za czwartym razem - sukces.
-Cześć mała, co u ciebie słychać? - usłyszałam wesoły i o dziwo zrelaksowany głos w słuchawce. Było mi przykro, że za moment prawdopodobnie zburzę jego beztroskę.
- Ogólnie jest okey, ale w hotelu nie dzieje się dobrze.. - zaczęłam, nie budując niepotrzebnego napięcia, ponieważ sytuacja musiała być załatwiona natychmiastowo. - Ta cała Anastasia za dobrze się tu czuje i za bardzo się rządzi. - dodałam znaczącym tonem, a w odpowiedzi usłyszałam jedynie pobłażliwy śmiech, wielce starszego, dorosłego i odpowiedzialnego faceta.
- Tak przeczuwałem, że możecie się na początku z Aną średnio dogadywać, w końcu jesteście oderwane z dwóch zupełnie równych światów. - uniosłam machinalnie brwi ku górze. Czekaj, czekaj, jak to na początku? Chyba na początku końca.
- Ona tu wywraca wszystko do góry nogami, wprowadza jakieś dzikie zmiany, John na litość Boską! Tak nie może być. To ty jesteś właścicielem, nie ona. - irytacja coraz mocniej narastała w mojej głowie, rozsadzając ją od środka na miliony kawałeczków. Przecież ten hotel był oczkiem w głowie Johna, oczywiście zanim pojawiłam się ja, ale dzielnie utrzymywał się na drugim miejscu, więc jak mógł teraz tak spokojnie pozwalać na jego ruinę? Czego nie widzi to go nie boli, ale bardzo dobrze wiedziałam, że będzie boleć pięć razy bardziej jak tu wróci i zobaczy pustki.
- Może jakieś zmiany rzeczywiście są potrzebne.. cóż, nie przejmuj się niczym Mel, ufam Anastasii, w końcu to siostra mojej kochanej Carol - usłyszałam chichot w słuchawce i tego było dla mnie za wiele. Czy już nie mogłam spokojnie z nim porozmawiać? Tylko z nim, a nie z tym rzepem, który wiecznie był obok. Od pewnego czasu nie rozmawiałam z Johnem, rozmawiałam z Johnem i Carol. Zawsze, wszędzie, o każdej godzinie. - Idziemy na basen, są naprawdę piękne widoki, trzymaj się i pozdrów od nas Bastiana! - rzucił po ponaglającym szepcie obok słuchawki.
- Ale John.. - jęknęłam zirytowana, jednak on nie wziął sobie tego widocznie do serca, ponieważ następnym co usłyszałam był dźwięk skończonej rozmowy. - Ona zwolniła Peggy.. - dokończyłam żałośnie do pustej słuchawki, po czym wcisnęłam ją w kieszeń. Nie mogłam uwierzyć, że jakakolwiek kobieta przysłoniła mu wszystko, dosłownie i w przenośni. Już wiem dlaczego wcześniej był sam. Dzięki temu prawdopodobnie odniósł taki sukces, bo nic go nie rozpraszało. Wiedziałam, że teraz nie ma już odwrotu i nie mogę liczyć na jego pomoc, więc przyszedł czas na to, żeby wziąć sprawy w swoje ręce.


*****


To, co działo się w Barcelonie przechodziło ludzkie pojęcie, a zachowanie Johna mogło świadczyć jedynie o tym, jak bardzo klimat wpływa na psychikę człowieka. Nie widziałam innego rozwiązania, jak tylko wypędzić tą wiedźmę własnymi metodami. Szłam przez opustoszały hol niczym w marnym horrorze, kiedy zobaczyłam zbiegowisko obok foteli w kącie pomieszczenia. Przypuszczałam, że prawdopodobnie będę tego żałować, ale postanowiłam podejść i sprawdzić o co chodzi. Dziwnie było mi rozganiać tłum ludzi, z których każdy jest starszy ode mnie. W normalnej sytuacji by to niezbyt wypadało, ale ratowanie dobytku mojego zacnego chrzestnego nie było czymś, co na co dzień robią 18-sto latki.
Pośrodku stał wysoki, ciemnowłosy, młody mężczyzna, który mówił zupełnie tak, jakby rozdzielał zadania, stojącym przed nim pracownikom hotelu. Przecisnęłam się do przodu, żeby lepiej mu się przyjrzeć. On też miał tą beznadziejną podkładkę pod notatki. Chyba mam już jakiś uraz, ale miałam nieodparte wrażenie, że moja nowa "przyjaciółka" maczała w tym palce.
- Jakieś pytania? - zapytał mierząc zgromadzonych kocimi oczami.
- Tak, ja mam jedno. - zaplotłam ręce na piersiach - Kim do cholery jesteś? - mimo, że byłam przynajmniej o głowę niższa, zadarłam ją i wyzywająco spojrzałam mu w oczy. Przez ostatnie kilka dni musiałam awanturować się tyle razy, co przez ostatnie kilka lat. Widocznie do tej pory Bozia chroniła mnie przed takimi upierdliwymi ludźmi. Do tej pory zazwyczaj wystarczył jeden płynny tekst i nie było dyskusji, jednak Ana była godną przeciwniczką. Wreszcie stanowiła wyzwanie, chociaż spokojem i względną normalnością również bym nie pogardziła.
- Mattias, nowy menadżer tego hotelu. - odpowiedział bez zająknięcia, poprawiając plakietkę. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że nie jest różowa, jak pozostałe ślady terroru.
- Nic mi to nie mówi. - odparłam, a dotychczas zaaferowani sprawą gapie się ulotnili. Przelotnie zerknęłam na plakietkę, a to co tym razem zauważyłam zmroziło mi krew w żyłach. Montez. Znałam to nazwisko, Anastasia takie miała. Nie dając nic po sobie poznać, włączyłam opryskliwy ton. - Siostrzyczka załatwiła pracę? - zapytałam z kpiną w głosie, a on tylko rozciągnął usta w żabim uśmiechu. Przełknęłam ślinę.
- Zalecam większy szacunek, ponieważ niedługo to ona będzie rządzić tym całym grajdołkiem, a tacy jak ty, nie będą mieli wtedy czego tu szukać. - zostawił mnie z tymi słowami, odchodząc i nie zaniedbując okazji do tego, żeby przy okazji mnie potrącić.
- Gbur. - syknęłam pod nosem, a lekceważenie z jakim zostałam potraktowana przelało czarę goryczy. Wyciągnęłam drżącymi dłońmi telefon z kieszeni dżinsów i wybrałam numer Basha. - Jest ważna sprawa i potrzebuję twojej pomocy. Bądź w hotelu najszybciej jak możesz. - po tym jak usłyszałam niewyraźne, ale twierdzące mruknięcie, rozłączyłam rozmowę i ruszyłam w stronę windy. Panna Montez chciała wojny, to będzie ją miała, ale powinna wiedzieć jedno, ja nie biorę jeńców.


*****


Pół godziny później w pokoju Messiego i Pique, który uchodził za "główną bazę" zebrało się całkiem pokaźne grono osób, które chętnie postanowiły utrzeć nosa tej dwójce, okrzykniętej mianem Piekielnego Rodzeństwa.
- Pewnie nas wszystkich kojarzysz. - Bartra odezwał się do syna Caroline, który właśnie wkroczył do pokoju, ten jednak nie sprawiał wrażenia, jakby podzielał opinię Hiszpana.
- Niekoniecznie, nie interesuje się piłką nożną. - odpowiedział i oparł się o ścianę obok drzwi, mierząc wszystkich podejrzliwym spojrzeniem błękitnych oczu.
- To czym się interesujesz? - zapytał Xavi, zaskoczony faktem, że w obecności chłopaka mógłby chodzić gdziekolwiek bez ochrony i ciemnych okularów.
- Czasami śpiewam, poza tym gitara, motory i tego typu sprawy, niestety do was mi daleko. - po jego ustach przebiegł nikły uśmiech.
- Oo Ney on śpiewa, to może stworzycie duet? - roześmiał się Gerard, a reszta mu zawtórowała, znając zdolności wokalne Brazylijczyka. On za to nabzdyczył się jeszcze bardziej, niż po tym, jak zobaczył Bastiana w drzwiach.
- Pod prysznicem każdy czasami śpiewa. - odburknął, a ja podśmiewując się pod nosem z jego dziecinnego zachowania, podeszłam i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek.
- No już dobrze panie artysto, cicho. - usiadłam na kolanach chłopaka, wygodnie się o niego opierając. - Tak więc zebraliśmy się tutaj, żeby zapobiec różowemu terrorowi, który jak sami zauważyliście opanował hotel. - czułam się komicznie, jakbym przemawiała jako przywódca, czego nigdy nie można było o mnie powiedzieć. - Więc w krótkich, żołnierskich słowach, próbowałam załatwić to pokojowo, jednak efekt nic z pokojem nie miał wspólnego. Dzwoniłam do Johna, ale on kompletnie się tym nie przejmuje, żyje na swojej planecie, w swoim świecie, a hotel widać przestał go obchodzić. Robię to z myślą o nim, bo jak wróci i nie będzie miał z czego opłacić swojego upojnego urlopu, to się facet załamie. Pomijam już ewentualne pozwy od hotelowych gości, którzy mieli to nieszczęście w tym tygodniu tu mieszkać.
- My mamy to nieszczęście cały czas. - zażartował Mesii, a ja cisnęłam w niego poduszką, kryjąc rozbawienie.
- Trzeba się stąd pozbyć państwa Montez i to w trybie natychmiastowym. Co proponujecie? - zaplotłam dłonie na kolanie i przebiegłam wzrokiem po chłopakach. Widziałam na ich twarzach pełne skupienie, za co byłam im wdzięczna. Chyba, że tak dobrze udawali, wtedy niech nawet się do tego nie przyznają.
- Może by im tak uprzykrzyć życie. - zaproponował Iniesta po chwili namysłu, a ja uznałam to za dobry początek, ponieważ to najprostsza i najłatwiejsza droga do pozbycia się tej zarazy.
- Urządźmy im takie przedstawienie jak Kevin sam w domu. - zaśmiał się Brazylijczyk, a ja odwróciłam się w jego stronę z zainteresowaniem.
- Mów dalej, bo to może się udać. - zachęciłam go uśmiechem, a on przedstawił nam cały, szczegółowy wręcz plan działania. Muszę przyznać, że mógłby być z niego niezły strateg. Gra w piłkę, więc w końcu ma to we krwi. - Zaczynamy dzisiaj w nocy, nie ma czasu do stracenia i tak już połowa gości się wyniosła. - jak ustaliliśmy, tak też zrobiliśmy. - Nie, nie ty kochany chodź ze mną - uśmiechnęłam się w stronę napastnika i ruszyliśmy do drzwi prowadzących na zewnątrz.
- Tyle ostatnio się dzieje, myślałem, że już o mnie zapomniałaś. - zażartował, a ja szturchnęłam go w bok, jednocześnie się w niego wtulając.
- Jesteś zbyt hałaśliwy, o tobie nie da się zapomnieć. - wymamrotałam, topiąc się w jego koszulce.
- I całe szczęście. - poczochrał mi włosy i zaczęliśmy spacerować alejkami parku, w którym jeszcze niedawno piłkarz bawił się z synem.
- Przepraszam, że was w to wszystko wciągam, ale potrzebuję silnie zorganizowanej grupy, która mnie wesprze, bo sama jak widać nie dałam rady. - uśmiechnęłam się przepraszająco, kiedy zabrnęliśmy na sam koniec terenu.
- Nie masz za co przepraszać, przecież wszyscy się przyjaźnimy. - przyjaźnię się z piłkarzami FC Barcelony o mamuniu! Tak, nadal nie przestałam się tym ekscytować. Wiem, wiem, głupia ja. - Poza tym taka mała forma rozrywki, odskoczni od rzeczywistości jest całkiem niezłą opcją dla nas wszystkich. To trochę taka bitwa o Hogwart. - zaśmiał się chłopak, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Czytałeś Harry'ego Pottera? - zapytałam powoli, a on roześmiał się jeszcze głośniej.
- Jak widać. - zamachał brwiami, a ja pokręciłam głową, próbując przyswoić informacje.
- Ile rzeczy jeszcze o tobie nie wiem? - zagrodziłam mu drogę, tupiąc teatralnie nogą.
- Malutko, ale o niektórych mogłaś zapomnieć, na przykład o tych. - ze śmiechem porwał mnie w ramiona i obkręcił kilka razy wokół własnej osi, a na koniec złączył nasze usta w długim, słodkim pocałunku. Ooo tak, tego mi brakowało.


*****


O godzinie zero, którą na naszych zsynchronizowanych wcześniej zegarkach była 1:00, wszyscy zajęli ustalone wcześniej pozycje. Anastasia tak bardzo chciała rządzić hotelem? Zobaczymy jak jej to pójdzie, kiedy będzie miała na głowie stado rozwydrzonych piłkarzy. Muszę nam przyznać, że byliśmy naprawdę profesjonalnym zespołem, ponieważ udało nam się nawet zdobyć krótkofalówki, które w tym momencie były nam niezbędne do porozumiewania się ze swoich punktów obserwacyjnych.
- Niech zacznie się piekło. - powiedziałam z uśmiechem do małego odbiornika, dając tym samym reszcie znak, że mogą zaczynać zabawę. Po kilku sekundach na środkowym piętrze huknęła głośna muzyka, która poderwała na nogi chyba pół Barcelony, nie mówiąc o hotelu. Z błogim uśmiechem na ustach przystawiłam do oczu niewielką lornetkę, żeby móc się rozkoszować lepszym widokiem przedstawienia. Ana przybiegła niemal natychmiast, poczochrana i nieumalowana, bleee. Dzięki Ci Boże jeszcze raz za kosmetyki. To co zastała w hotelowym korytarzu przechodziło wszelkie wyobrażenia. Neymar i Bartra tańczyli niemrawo do rytmów rozgłośnionej muzyki, drąc się przy tym w niebogłosy.
- Co wy wyprawiacie?! Wiecie która jest godzina?! - wrzeszczała na nich, jednak chłopcy z pełnym spokojem podeszli do dziewczyny.
- Chyba nie znasz obyczajów, my bardzo dobrze wiemy która jest godzina. - powiedział Brazylijczyk twardym tonem.
- Czas na trening - zawtórował mu Marc, a ja mało nie udusiłam się ze śmiechu, obserwując zza zakrętu całe zajście. Po chwili na horyzoncie pojawił się Sergi, który zawodowo zataczał się od barierki do barierki. Za pijacką rolę powinien dostać Oskara.
- Przepszam dobrą panią - bredził, opadając przy tym ciężko na ramię Anastasii, co o mało nie powaliło ją na ziemię. - Którędy na imprezę? - dziewczyna zaczęła wołać swojego brata, jednocześnie próbując strącić z siebie ciężkiego piłkarza. Kiedy brunet przebiegł korytarzem, przyszedł czas na mnie. Przez otwarte drzwi do pokoju Any wślizgnęłam się do środka i z wielką czułością ułożyłam w jej łóżku cztery dorodne żaby.
- Zrób coś z nimi, Matt! Zaraz do ciebie przyjdę. - kiedy usłyszałam kroki, zorientowałam się, że znalazłam się w pułapce. Jedyne co mi przychodziło do głowy to założyć sobie kubeł, który trzymałam w rękach na głowę i udawać, że mnie nie ma. Uchylone drzwi do łazienki okazały się moim wybawieniem. W podskokach, omijając zmyślnie pozostawiane na podłodze przeszkody, wpadłam do pomieszczenia, starając się nie zabić o własne nogi i nie zwracać na siebie zbędnej  uwagi. Kiedy usłyszałam pisk, nie musiałam wychodzić z mojej kryjówki, żeby wiedzieć, że dziewczyna znalazła swój prezent w postaci czwórki przystojnych książąt z dostawą prosto do jej łóżka. Wypadła z pomieszczenia jak wystrzelona z procy, ja natomiast z obawy, że zrobi coś moim małym przyjaciołom szybko zgarnęłam żabki do wiaderka i po wcześniejszym rozejrzeniu się, wybiegłam na korytarz. Schowałam się za rogiem i wyciągnęłam krótkofalówkę.
- Czas na część 2. - powiedziałam, łapiąc oddech po morderczym biegu i opierając się o ścianę.
- Zaczynamy. - usłyszałam w odpowiedzi głos Leo, a zaraz po tym huki i pluski dochodzące z parteru.
- Basen jest zamknięty, jak oni się tam dostali - Mattias niemal rwał sobie kasztanowe włosy z głowy, kiedy biegł w kierunku windy.
- To na pewno sprawka tej małej żmii! - dziewczyna pobiegła za bratem. - Rusz tyłek, zamiast czekać, aż ten złom tu podjedzie! - razem z Brazylijczykiem, Bartrą i "pijanym" Sergim odczekaliśmy moment i ruszyliśmy za nimi, żeby móc dokończyć dzieła. Na dole panował istny armagedon. Messi i Alves skakali na tak zwaną bombę do basenu, powodując taką powódź, jakiej chyba ten hotel nigdy jeszcze nie widział. - Wy też macie trening?! - krzyknęła rozjuszona dziewczyna, a my modliliśmy się w duchu, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.
- O każdej porze dnia i nocy. Mamy to zapewnione w umowie. - Argentyńczyk obdarzył Anę niewinnym uśmiechem, po czym wyszedł z wody, otrzepując się przy niej jak pies. Pierwszy raz widziałam jak ktoś dobrowolnie odskakuje od Lionela Messiego, ale cóż, jak już mówiłam, ona nie była do końca normalna. Chłopcy przechodzili samych siebie, a to jeszcze nie był koniec. Kolejny w kolejce był Gerard vel Lunatyk. Chwiejnym krokiem, z przymkniętymi powiekami podszedł do Mattiasa i chcąc przejść, próbował go staranować.
- A temu co znowu? - zapytał wściekły chłopak, odsuwając się, jednak Hiszpan z uporem maniaka ciągle zastępował mu drogę.
- Lunatykuje, to u niego normalne. - odparł beznamiętnie Dani Alves, podchodząc do samego zainteresowanego i zostawiając przy tym jeziora kałuż na podłodze. Kiedy brat Anastasii próbował go odepchnąć, Brazylijczyk szorstko interweniował. - Nie radzę używać jakiejkolwiek przemocy, jest ubezpieczony na najmniejsze zadrapanie, na tyle, że twoje prawnuki się nie wypłacą. - w tym momencie Pique jak na komendę przylgnął do pleców chłopaka bredząc coś o Shaki. Z góry zaczynali napływać rozwścieczeni goście, których obudziły krzyki Anastasii i muzyka rozlewająca się po hotelu.
- Czas na finał. - szepnęłam konspiracyjnie do chłopaków, którzy podali mi dwie stalowe linki, a ja popatrzyłam na nie z uwielbieniem. Teraz czas na własnoręcznie dokonaną zemstę, za te wszystkie zniewagi, których dopuściła się ta czarownica.
- Czekaj. - Neymar wyciągnął zza pleców plastikową torbę. Przekrzywiłam głowę z zaciekawieniem, jednocześnie jednak przestępując z nogi na nogę, bo każda sekunda się teraz liczyła. Piłkarz z wielkim uśmiechem na ustach wyciągnął długie, zielone płaty, które prawdopodobnie były jakimiś wodorostami z kuchennych odpadków.
- Jesteś nieopisany - pocałowałam go szybko, po czym Brazylijczyk zamontował swój wkład w resztę słodkiej zemsty. - Marc daj znać, kiedy będzie na pozycji. - poprosiłam chłopaka, a on z uśmiechem przystawił brązowe oczy do lornetki. Nie musiałam długo czekać, jak otrzymałam od niego umówiony sygnał. Z całej siły pociągnęłam za linki w dłoniach, po czym puściłam je z impetem. Rzuciłam wszystko i wyszłam za winkiel, żeby zobaczyć efekty. I tym razem się nie zawiodłam. Piłkarze ulotnili się zgodnie z umową, kiedy zaczęli pojawiać się ludzie, żeby nie zostać posądzeni o współpracę przy tym show. Na środku lobby stała Ana, ociekająca wodą i obwieszona wodorostami od góry do dołu.
- Wy wszyscy jesteście nienormalni! - krzyknęła i wybiegła przez drzwi, a ja pomachałam jej na pożegnanie. Zmierzyłam Mattiasa wzrokiem, na co ten też w pośpiechu opuścił pomieszczenie. Jednak byłoby zbyt gładko, miałam coś jeszcze na odchodne. Między dwiema doniczkami po dwóch stronach frontowych drzwi, czaili się Iniesta i Xavi, którzy zręcznie napięli żyłkę, w momencie, kiedy brat różowego dyktatora robił kok do przodu. Matt runął jak długi, mało nie zostawiając zębów na posadzce. Kiedy obydwoje pozbierali się do kupy, wybiegli na zewnątrz nie oglądając się za siebie. Byłam pewna, że żadne z nich już tu nie wróci. Przed hotelem czekał Bash na motorze, który rycząc silnikiem, gonił ich aż poza mury hotelu. Odwróciłam się w stronę niezadowolonych gości, których uwagę ściągnęłam na siebie dwoma sprawnymi klaśnięciami.
- Przepraszam państwa za zamieszanie, ale jak tu stoję, obiecuję, że było to ostatnie takie zamieszanie w tym hotelu. Wszystko wróciło do normy, a żadne zmiany nie obowiązują. Wróćcie do łóżek, a rano zapraszam na urozmaicone śniadanie na koszt hotelu. - ostatnie słowa widocznie przekonały wściekły tłum, ponieważ posłusznie zaczął on wycofywać się do swoich pokoi. - Jesteście cudowni! - krzyknęłam do piłkarzy, którzy czekali w korytarzu, aż widownia sobie pójdzie. Rzuciłam się każdemu na szyję, ponieważ nieopisana była moja wdzięczność do nich, za taki zawodowy popis aktorstwa. Przy Neymarze zatrzymałam się stosunkowo dłużej, a on objął z czułością moje biodra.
- Po tym całym zamieszaniu, mam dla ciebie niespodziankę. - wyszeptał mi do ucha, a po moim ciele przegalopował przyjemny dreszcz. Nie pytając o nic więcej, wybiegłam z hotelu z dłonią piłkarza w swojej, zostawiając wiwatującą FC Barcelonę, po kolejnym zespołowym sukcesie. Teraz nic się nie liczyło. Nic oprócz nas.






Wiem, wiem, że jestem do zabicia, tyle mnie nie było, ale rzeczywistość absorbuje ogromne ilości czasu :(
Matura już za miesiąc, nauki i zajęć więcej niż czasu no i co chyba najgorsze to dopadł mnie brak weny. Jakoś tak nie mogłam się do tego zabrać, mimo szczerych chęci, dlatego też przepraszam za oczekiwanie i jakość odcinka :*
Mam nadzieję, że jeszcze jesteście, niestrudzeni i nieustępliwi w czekaniu na ciąg dalszy :)
Do napisania niedługo Mordki :*


P.S : W wolnej chwili w imieniu całej mojej cudnej klasy proszę o głosik w głosowaniu :) Sami rozumiecie, pierdoła, a cieszy :* Więc zostawiam linka i może ktoś zajrzy ;)

http://plebiscyty.echodnia.eu/plebiscyt/karta/i-liceum-ogolnoksztalcace-imienia-tadeusza-kosciuszki-w-starachowicach-klasa-iiia,26737,1379425,t,id,kid.html


<3.