Kilka chwil po wiekopomnym zwycięstwie nad piekielnym rodzeństwem, siedziałam na miękkim fotelu w pięknym, białym Audi.
- Jest środek nocy, gdzie ty mnie ciągniesz? - uniosłam brwi do góry, śmiejąc się z ucieszonego wyrazu twarzy piłkarza, który jechał przed siebie ze wzrokiem utkwionym w czarnej jak noc drodze. - Ostrzegali mnie, że jesteś czubkiem, ale nie chciałam ich słuchać i proszę bardzo - teatralnie zaprezentowałam dłońmi przestrzeń. Neymar jedynie zaśmiał się pod nosem i podgłośnił radio, nucąc pod nosem. Bezczel.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie, co zapewne było spowodowane ciekawością, która wyżerała mnie od środka z taką prędkością, że nawet samochód Brazylijczyka by jej nie dogonił. Była 2 w nocy, a my jakby nigdy nic mknęliśmy w ciemną noc. Moja nieprzyzwyczajona do jakiejkolwiek niewiedzy osoba, czuła się jak na najgorszych torturach, jednak w środku mojej głowy jakiś cichy głosik uspokajał całą resztę, szepcąc, że to nie może być nic złego ani nieprzyjemnego. Wyluzuj się Melisa i ciesz się życiem, w końcu masz o jeden, a właściwie nawet o dwa problemy mniej. Co może się dzisiaj nie udać?
- Wyskakuj, jesteśmy na miejscu. - wyrwana z zamyślenia, przycisnęłam nos do szyby, żeby przez otaczający mrok dostrzec cokolwiek, co naprowadziłoby mnie na trop naszego aktualnego położenia. Na nic jednak były moje próby skorzystania z "super mocy" widzenia w ciemnościach, ponieważ nie zobaczyłam kompletnie nic, a w dodatku tylko rozbolały mnie oczy i miałam nieodparte wrażenie, że zamarły w mało atrakcyjnym wytrzeszczu. Po prostu świetnie, chociaż ta ciemność akurat teraz nie byłaby taka zła, przynajmniej Ney nie widziałby mojego żabiego, ponętnego spojrzenia. Jak na złość nagle stała się jasność. Tak właśnie, po prostu się stała, totalnie znikąd. Oślepiające reflektory sprawiły, że cofnęłam się machinalnie, wpadając na zamknięte drzwi samochodu i nabijając sobie zapewne ogromnego siniaka. Zasłoniłam instynktownie dłonią oczy, które powoli wracały do normalnych rozmiarów. Czułam się jak w cyrku, albo na przesłuchaniu, chociaż patrząc na kaliber powszechnie znanej "lampy" to chyba był to Sąd Ostateczny. - Witaj w moich skromnych progach. - usłyszałam znajomy głos za plecami. Odwróciłam się w stronę piłkarza z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. On widząc moje inteligentne oblicze jedynie się roześmiał i pociągnął mnie za rękę w stronę wejścia. Dom był ogromny przez duże "O". Myślałam, że John oszalał kupując ten, w którym teraz mieszkaliśmy, ale przy nowym lokum Neymara, nasz dom wyglądał jak kawalerka, tym bardziej, że nie mieszkały już tam dwie a aż cztery osoby. Ogromna kuchnia, ogromny salon, ogromna sala do treningów, ogromna sypialna i najogromniejsza z wszystkich ogromnych pomieszczeń - łazienka. Nie chciałam być nietaktowna, bo jak wiadomo subtelność i wyczucie chwili to moje dwie najlepsze cechy, więc nie zasugerowałam mu, że dom jak na jego jednego jest ciut za duży. Mieszkając tu sama chybabym się zgubiła idąc gdziekolwiek, a jak wiadomo rano szczególnie nie jest pożądane szukanie drogi z łazienki do na przykład garderoby.
- Dom jest wspaniały! Kiedy go kupiłeś? - zapytałam opierając się o brzeg długiej, skórzanej kanapy stojącej pod kilkoma schodkami w głębi salonu.
- Kupiłem kilka miesięcy temu. Remontowałem, meblowałem i w końcu jest w miarę gotowy. - odpowiedział wyraźnie z siebie dumny.
- No ja nie wierzę, sam to robiłeś? - uniosłam brwi do góry, drocząc się z piłkarzem.
- Z małą pomocą fachowców, czepiasz się szczegółów Jędzo. - zaśmiał się, a za moją nową ksywkę oberwał puchatą poduszką, którą miałam do tej pory pod ręką. Jego przebłysk weny nazewniczej chyba bardzo mu się spodobał, bo od tej pory chichotał jak wariat.
- To ja może cię zostawię samego.. - wycofałam się asekuracyjnie, posyłając mu szeroki uśmiech i zanim się obejrzał zniknęłam na schodach, by po chwili znaleźć się na piętrze. Nie zawiodłam się. Tam też było kilka ładnie urządzonych pokoi i dwie łazienki. Musiałam przyznać, że jeśli napastnik sam urządzał dom, to miał naprawdę niezłe wyczucie stylu. Oczywiście moja wrodzona ciekawość, nie pozwoliła mi ominąć jakiegokolwiek pomieszczenia. Moją uwagę od zwiedzania odwróciły dopiero dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek dochodzące z parteru. Wiedziona chęcią sprawdzenia co je wydaje, podeszłam do drewnianej barierki i oparłam się o nią łokciami. Pod schodami przy pianinie siedział nie kto inny jak Neymar i to on wydobywał z instrumentu te piękne, na swój sposób, dźwięki. Grą byłam totalnie oczarowana, może też z tego względu, że osobiście nie potrafiłam zagrać nawet najprostszej melodii. Czar prysł, kiedy Brazylijczyk zaczął śpiewać. O mały włos ze śmiechu nie sturlałam się ze schodów, prosto pod jego nogi. Uwielbiałam tego gościa, ale chyba mimo wszystko wolałam, kiedy nie próbował prezentować swoich wokalnych zdolności. Mało to było subtelne z mojej strony, ale sam nakręcił tą spiralę jeszcze bardziej, łapiąc gitarę i drąc się w niebogłosy. Miałam wrażenie, że moje uszy zaraz oderwą mi się od głowy i wybiegną przez frontowe drzwi, nawet nie machając mi na pożegnanie. Ledwo mogłam złapać oddech, ponieważ śmiech zdawał się być coraz silniejszy. - Ney, Słońce zrób światu przysługę i nie śpiewaj już nigdy więcej - położyłam dłoń na strunach gitary tłumiąc kolejną salwę śmiechu. Ten nabzdyczył się lekko, ale posłusznie odłożył instrument. Spojrzałam na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, czas płynął nieubłaganie i robiło się coraz później, chociaż właściwie powinnam powiedzieć, coraz wcześniej. Chłopak widząc moje wahanie, delikatnie odwrócił opuszkami palców moją twarz i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Nic się nie martw, tu jest gdzie spać, dach nie przecieka, a i ja chyba nie jestem taki znowu najgorszy. - tym razem to on się roześmiał, patrząc mi w oczy. Wywróciłam nimi, jednocześnie się uśmiechając.
- Dwie na trzy informacje są zgodne z prawdą. - mrugnęłam okiem i podniosłam się do pionu, drocząc się z piłkarzem.
- Nooo sorry za ten dach, ale naprawię go jutro. - odparł i obydwoje wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem. - Czuj się jak u siebie w domu. - dodał już nieco spokojniejszym tonem.
- Uważaj co mówisz, John tak powiedział jak przyjechałam i teraz musi się ze mną użerać. - powiedziałam robiąc "mądrą minę", a on w odpowiedzi porwał mnie na ręce i obkręcił kilka razy wokoło.
- Już o to się nie martw, jakoś sobie z tobą poradzę. - odsłonił zęby z śnieżnobiałym uśmiechu i odcisnął na moich nadal uśmiechniętych ustach pocałunek, który przez w ogóle niedziurawy dach zaniósł mnie do najjaśniejszych gwiazd.
*****
Kilka godzin później ze snu wyrwał mnie bezlitosny budzik, który dzwonił tak długo, że miałam wielką ochotę utopić go szklance z wodą, stojącej obok łóżka. Delikatnie podniosłam dłoń Neymara, która trzymała mnie od pewnego czasu w niedźwiedzim uścisku i wstałam rozprostowując kończyny. Spojrzałam na totalnie zaspanego piłkarza, który widocznie wyczuł więcej miejsca, ponieważ przekręcił się na brzuch, zajmując teraz całą powierzchnię łóżka. Kusiło mnie strasznie, żeby urządzić mu jakąś "przyjemną" pobudkę, z wykorzystaniem na przykład wspomnianej już szklanki z zimną wodą, jednak powstrzymałam się, będąc od niego mobilnie zależna. Nawet nie znałam adresu, a na piechotę nie uśmiechało mi się maszerować do hotelu, skoro droga samochodem zajęła nam w nocy tyle czasu. Ostrożnie stawiając koki, zeszłam na dół w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się do zjedzenia, jednak nic takiego nie znalazłam. Wzdychając ciężko nad własną niedolą, nalałam sobie do szklanki soku i postanowiłam trochę poćwiczyć. Tak, Melisa Henderson zaczyna prowadzić zdrowy, relaksujący tryb życia! Nie no, sama w to nie wierzę. To byłoby zdecydowanie zbyt piękne, cisza, spokój, jakaś joga, medytacja. Chyba nie w tym wcieleniu.
Włączyłam muzykę i zaczęłam powoli się rozciągać. Przez to, że byłam zajęta wywracaniem swojego życia do góry nogami, zupełnie nie miałam czasu na jakiekolwiek dbanie o swoje ciało ponad ogólnie przyznawaną normę. Przykurcze pod kolanami zrobiły mi się takie, że byłam zdziwiona jakim cudem nadal mogę stać wyprostowana. Oparłam nogę na oparciu krzesła i wykonałam kilka podstawowych skłonów do mojej prawej nogi. Musiałam zacisnąć zęby, żeby nie pisnąć, kiedy czułam jak moje mięśnie dzielnie walczą, żeby pozostać nadal w rozmiarze mini. Nie dałam jednak za wygraną, argumentując to sama przed sobą chęcią wrócenia do formy. Zdrowie ważna sprawa, więc nie mogłam sama sobie przecież odmówić. W efekcie, pół godziny później kręciłam piruety na środku salonu. Zmieniłam piosenkę i zamknęłam oczy. Nie musiałam długo czekać aż moje ciało samo zacznie wyginać się w rytm muzyki. Czułam ją w sobie i pozwoliłam jej przejąć nad sobą kontrolę.
- Bez piłki między nogami też wyglądasz zgrabnie. - usłyszałam, kiedy dźwięki ucichły, a ja opadłam bez tchu na panele.
- Jak długo tu stoisz? - zapytałam, łapiąc oddech i mierząc Brazylijczyka spojrzeniem.
- Wystarczająco długo, żeby przekonać się, że jesteś najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek spotkałem. - roześmiał się, a ja podniosłam się do pionu i podeszłam bliżej do chłopaka.
- Zaraz spotkasz martwą istotę jeśli nie znajdziesz czegoś do jedzenia. - dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową, ukrytą teraz pod koszulą w czerwoną kratę.
- Lodówki też jeszcze nie podłączyłem - podrapał się po głowie i pociągnął mnie za sobą do przedpokoju. - Ale Peggy na pewno poratuje nas czymś pysznym - zaproponował, ochoczo wciągając buty na nogi. Spojrzałam na niego, unosząc brwi do góry.
- Peggy raczej nic nie przygotuje, bo ta małpa ją zwolniła. - odpowiedziałam powoli, ale również założyłam buty i po chwili dodałam - Najpierw pojadę to naprawić, a później pomyślimy o jedzeniu. - bez słowa wyszliśmy na dwór i wsiedliśmy do byle jak zaparkowanego Audi.
*****
Pokój 325. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Ostatnio doszłam do wniosku, że jeszcze kilka tygodni takiego życia i po prostu się wykończę. Zapukałam do drzwi z nadzieją, że za moment ujrzę w progu znajomą twarz kobiety, która była niemalże członkiem mojej rodziny. Naturalnie nie poinformowałam Johna o niczym co zaszło dzisiejszej nocy w jego ukochanym hotelu. Uznałam to za zbędny wysiłek i zmarnowane pieniądze, ponieważ on i tak w tym momencie miał to w głębokim poważaniu. Po tylu latach pracy miał do tego prawo chociaż przez jakiś czas, a ja byłam na 1200% pewna, że gdyby uwierzył w skalę zniszczenia do jakiej dołożył rękę, wróciłby tu pierwszym samolotem i biczował się za to do końca swojego marnego żywota. Do tego nie mogłam przecież dopuścić.
- Mam czas do 15, żeby się stąd wynieść ty cholerna żmijo! - usłyszałam zza drzwi, po kolejnej salwie mojego, donośnego pukania.
- Peggy spokojnie, to ja, Mel! - odkrzyknęłąm jej i na zaproszenie do środka nie musiałam długo czekać.
- Pomóż mi z łaski swojej dorzucić kilka rzeczy do tamtej walizki. - poprosiła i zniknęła za drzwiami łazienki, a ja ochoczo zabrałam się do rozpakowywania starannie ułożonych pamiątek z powrotem na półkach. - Opętało cię?! Co ty wyprawiasz? - krzyknęła oniemiała kobieta stojąc w przejściu i przyglądając mi się w taki sposób, jakby przez te kilka minut wyrosły mi puchate uszy i ogonek.
- Jak to co? Pomagam ci się rozpakować, po urlopie. - mrugnęłam do niej okiem. - Co prawda może nie był to długi wypoczynek na jakiejś nieziemskiej plaży, więc nie rozumiem po co pakowałaś tyle rzeczy. - gestykulowałam, rozstawiając kolejne rzeczy na swoje dawne miejsca.
- Już tu nie pracuje, wariatko. - uśmiechnęła się do mnie smętnie, a ja wywróciłam oczami i obdarowałam ją firmowym uśmiechem.
- Pracuję, nie pracuję, szczegóły. - prychnęłam i podeszłam bliżej. - Peggy, mam dla ciebie złe wieści. Z moich skromnych obliczeń wynika, że jeszcze trochę ci brakuje do emerytury, więc tak szybko się od nas nie uwolnisz. W imieniu spółki Henderson. Zoo proszę cię o powrót na stanowisko. - patrzyłam jak zdziwienie nie ustępuje z jej twarzy. - O podwyżce porozmawiam z Johnem jak przyjedzie. - mrugnęłam do niej okiem i rozłożyłam ramiona, które za moment oplotły kobietę.
- Jesteś niesamowita. - wyszeptała i ucałowała moją głowę. - Od kiedy jesteś w spółce z Johnem? - zaśmiała się i z ulgą opadła na fotel, wyciągając ubrania z otwartej walizki.
- Od wczoraj, a konkretniej od momentu kiedy uratowałam jego hotel przed nieodwracalnym zniszczeniem. Myślę, że coś mi się za to należy i nie mówię tu o dozgonnej wdzięczności. - rozsiadłam się wygodnie na puchatym dywanie i pomagając Peggy wypakowywać rzeczy, opowiedziałam jej ze szczegółami jak z pomocą piłkarzy i Bastiana udało mi się wypędzić stąd Anastasie. Zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer Basha.
- Gdzie ty się szlajasz?! - krzyknął zanim zdążyłam otworzyć usta. Zmarszczyłam brwi i wyszłam na balkon, żeby nie zmuszać kobiety do wysłuchiwania jego lamentów. - Już miałem policję wzywać!
- Czemu dzisiaj wszyscy na mnie wrzeszczą? Przegapiłam jakąś kartkę z kalendarza czy jak? - oparłam się o barierkę i odsunęłam telefon na bezpieczną odległość od mojego ucha.
- Dzwoniłem do ciebie chyba z miliard razy, bo nie wróciłaś do domu. Martwiłem się. - powiedział, a moje oczy zamieniły się w pięciozłotówki. - Martwiłem się to w skrócie: John urwałby mi głowę i parę innych części ciała gdyby coś ci się stało. - no tak, do przewidzenia.
- Nie martw się żyję i jestem w jednym kawałku w hotelu. Byłam bezpieczna z Neyem. - odpowiedziałam spokojnie, ale oczami wyobraźni widziałam parę buchającą z jego nozdrzy. W tym momencie chyba nie chciałabym znaleźć się w domu.
- To rzeczywiście maksimum bezpieczeństwa. - prychnął - Mam nadzieję, że zaczęłaś już sprzątać cały ten bajzel, który zostawiliśmy w nocy. - powiedział, a ja automatycznie palnęłam się dłonią w czoło. Zupełnie o tym zapomniałam! Piłkarze pojechali na trening, a sprzątanie przypadło biednej, nieszczęsnej Mel.
- Pomożesz mi no nie? - zapytałam z dziecięcą naiwnością. Właściwie to od początku znałam odpowiedź i naprawdę nie wiem na co liczyłam. Tym razem również nie zawiodłam się jego reakcją.
- Chyba kpisz! - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
- Nie to nie, w takim razie ta rozmowa jest bezcelowa, zupełnie jak z obsługą klienta. Ciao. - rzuciłam i nie czekając na dalsze wrzaski bruneta, rozłączyłam połączenie. Przeprosiłam Peggy, informując ją, że niestety już jej nie pomogę i pognałam na dół gdzie kilkoro ludzi z obsługi próbowało uporać się z powodzią z kilku częściach holu. Tabliczki z napisami o śliskiej podłodze były porozstawiane z częstotliwością co jeden metr, żeby przypadkiem nikt ich nie przeoczył. Westchnęłam ciężko, nie pozostawało mi przecież nic innego jak tylko złapać za mopa i ratować panele, a właściwie to, co jeszcze z nich zostało. Nie ma tego złego, gościom można mówić, że to taka orientalna atrakcja, zanim dostaną się do windy, będą musieli przeprawić się przez góry i doliny. Ciekawe czy przyjeżdża tu dużo fanów taternictwa..
Po dwóch godzinach pracy bez wytchnienia udało się doprowadzić hol do względnego porządku. Za pieniądze zaoszczędzone z niedoszłej pensji Anastasi i jej braciszka zadzwoniłam po fachowców od nawierzchni płaskich, którzy obiecali przywrócić podłodze normalny wygląd. W duchu wiedziałam bowiem, że John nie załapie żartu o pokoju za Siedmiogórogrodem. Pierwszy raz usiadłam do papierkowej roboty. Uwielbiałam segregować dokumenty, ale czytanie ich, podliczanie cyferek i wykonywanie ważnych telefonów nie było zupełnie w moim stylu. Jednym słowem, kompletnie mnie nie bawiło. Patrząc na straty na jakie naraziła hotel ta wiedźma przez zaledwie kilka dni, musiałam uciec się do swojej wielkiej dobroduszności i zrezygnować z pieniężnej nagrody za trud włożony w funkcjonowanie tego cyrku na kółkach, żeby powoli wyszedł na prostą. Oczywiście to, że teraz nie miałam zamiaru niepokoić Johna telefonami o katastrofie jaką ściągnęła na niego jego ukochana Carol, nie oznaczało absolutnie, że zamiotę wszystko pod dywan i udam, że Ana sprawowała się świetnie i wyjechała akurat pół godzinki przed ich przyjazdem. Moje niedoczekanie. Zamierzałam, już wtedy na spokojnie, opowiedzieć chrzestnemu wszystko co do joty, co zaszło po jego wyjeździe. Zamierzałam być konkretna i szczegółowa jak nigdy dotąd. Rachunki zobaczy sam, ale do tej pory postaram się jakoś kilka rzeczy załagodzić, żeby przypadkiem nie dostał zawału, kiedy zobaczy spadek obrotów.
John wracał jutro, a ja nawet nie miałam okazji naprawdę poszaleć i skorzystać z wolności. Kiepska sprawa, ponieważ w domu cały czas miałam niczego sobie wrzoda, ale nadal wrzoda, z którym u boku ciężko było się do końca zrelaksować. Nie wiem czy miał tego świadomość, ale szczerze w to wątpię, ponieważ jak widać, żadne aluzje do niego nie trafiały. Kiedy wracałam, nadal tam był. Jakiś koszmar.
- Mam nadzieję, że zrobiłeś jakiś dobry obiad, bo jestem głodna jak wilk. - krzyknęłam od wejścia, po czym wykazując się nadprzyrodzonym refleksem, uniknęłam trafienia poduszką. - No co?! Ja pracuje, ty gotujesz. - prychnęłam i opadłam obok niego na kanapę.
- Zamierzasz dzisiaj zostać w domu, czy wyruszasz na jakąś nocną eskapadę? - puściłam jego złośliwe pytanie mimo uszu, zabrałam mu pilota i wyłączyłam telewizor. - Ej! Oglądałem to.. - zaprotestował z oburzeniem, ale bez słowa odłożyłam urządzenie na stół.
- John i twoja matka wracają jutro popołudniu? - zapytałam kontrolnie, a brunet zmierzył mnie swoimi przenikliwie niebieskimi oczami,
- Taaak.. - odpowiedział przeciągle, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Więc wypadałoby tu zrobić taką pożegnalną imprezę. - skwitowałam i zadowolona z siebie, oparłam się o poduszki za plecami.
- Zajmij się prowiantem, ja zaproszę ludzi. - odezwał się po chwili Bash, złapał za telefon i wyszedł na taras. Byłam w niemałym szoku. To się nazywa nie musieć powtarzać czegoś dwa razy. Za rączkę i na imprezę, zupełnie jak dziecko. Nie chcąc być gorsza, ja również podniosłam swoje szanowne cztery litery i zaniosłam je do kuchni, gdzie wyciągnęłam całe stado plastikowych kubków z szafki nad zlewem i zaczęłam szperać w innych skrytkach w poszukiwaniu zapasów. Poszukiwania okazały się owocne, ponieważ, mający zdolność przewidywania takiego rozwoju wydarzeń, Bash zrobił X-temu większe zakupy.
Po około 1,5 godziny przez nasze drzwi zaczęły wlewać się tłumy, spragnionych imprezy, nastolatków. Muzyka dudniła w głośnikach, które prawdopodobnie Bastian przy przeprowadzce przytachał na plecach, a ludzie wyraźnie zadowoleni tańczyli, pili, jedli i na szczęście niczego jeszcze nie demolowali. Zadzwoniłam do Neya, Messiego, Bartry i Alvesa czy nie mają ochoty wpaść na najlepszą balangę w Barcelonie, ale nudziarze i marudy do kwadratu wyjęczały jedynie, że są zmęczeni po treningu i nawet na metr z łóżka się nie ruszą, więc ich przybycie było wątpliwe.
Organizowanie imprezy u siebie w domu jest o tyle męczące, że musisz mieć oczy i uszy jak Inspektor Gadżet. Jednym słowem wszędzie.
- Mogę usiąść? - usłyszałam dziewczęcy głos obok siebie i odwróciłam w ową stronę wzrok. Niewysoka, opalona z czarno-niebieskimi włosami, zdecydowanie sprawiała przyjemne wrażenie.
- Jesteś pierwszą osobą, która pyta mnie w moim domu o jakiekolwiek pozwolenie więc pozwól, że podelektuje się tą chwilą - posłałam jej krzywy uśmiech, który właściwie odczytała jako zaproszenie.
- Nadine. - wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja bez zastanowienia ją uścisnęłam. Pierwszy raz od dawna poczułam się pełna dziwnego zaufania, które rozlewało się po moim ciele, niszcząc wszelkie bariery. Otrzymałam w darze od losu niezrozumiałe przeświadczenie, że ta mała istotka z kolorowymi włosami jest godna zaufania. Skoro los daje, to nie będę się z nim kłócić.
- Melisa, dla przyjaciół Mel. - przedstawiłam się dokładnie tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu w hotelowym lobby przed gromadą piłkarzy FC Barcelony.
- Ej kolorowa! Masz ochotę na małe "co nie co"? - jakiś pijany chłopak podszedł do Nadine, próbując objąć ją niedźwiedzimi ramionami.
- Odejdź stąd Przeszczepie jeśli ci życie miłe. - warknęła, odpychając delikwenta na stosowną odległość. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Już cię lubię, Nad. - poklepałam ją delikatnie po ramieniu - Bash, bądź tak miły i zrób drinka dla mojej nowej koleżanki, tylko wiesz, takiego z miłością.
*****
Los tak chciał, że z Nadine stałyśmy się nierozłączne. Takie dwie głupie papużki, drwiące z idiotów, którzy próbowali je zrozumieć. Oczywiście ja sama zaliczałam się do tego zacnego grona wspomnianych.
Kolejną rzeczą, którą zauważyłam u barcelońskich nastolatków, to wieczna chęć do imprezowania. Zawsze. Wszędzie. O każdej porze dnia i nocy. Zazwyczaj było to widoczne na zajęciach, gdzie uczniowie słaniali się na ławkach, w zeszytach robiąc notatki jedynie własnymi nosami. Odpowiedź przy tablicy (tak, jeszcze praktykuje się coś takiego) była chyba najgorszą formą tortury po takich nocnych atrakcjach. W moim (nie)normalnym domu nigdy nie miałam o to absolutnie żadnych problemów, słyszałam jedynie: "To wspaniale Mel, że wreszcie masz więcej znajomych i że czujesz się tu jak w domu". Nie protestowałam, ale też nie nadużywałam tego naiwnego podejścia do życia w wykonaniu mojego chrzestnego. Dzisiaj padło na Nad, stała szorując czołem o powierzchnię tablicy i nawet niespecjalnie ukrywała, że nie ma ochoty tam być. Po 10 minutach czystej męki, nauczycielka zlitowała się nad jej marną, ziemską powłoką i kazała usiąść. Sama prychając i fukając na wszystkie strony świata, wzięła kredę i rozwiązała zadanie w niecałe 2 minuty.
- Jakby nie można było tak od razu. - wymamrotała niezadowolona dziewczyna, opadając na twarde krzesełko.
Musiałam przyznać, że w towarzystwie czas płynął zdecydowanie szybciej i przyjemniej. Nadine okazała się być moją pokręconą, drugą połówką banana.
- Obiecałam, że dzisiaj zabiorę cię na Camp Nou. - poinformowałam ją kolejny raz tego dnia, nie będąc pewna czy wcześniejsze razy do niej dotarły i czy je pamięta.
- Chętnie, chociaż jedynie jako widz. Nie zapominaj, że jestem asportowa. - upiła łyk wody z wielkiej butelki, szczerząc w moją stronę rzędy śnieżnobiałych zębów.
- Myślałam, że na aspołecznej skończyłaś wymieniać swoje największe zalety. - odparłam z równie szerokim uśmiechem i obydwie udałyśmy się w stronę przystanku. Kolejną korzyścią niewątpliwie było uczenie się jeżdżenia liniami komunikacji miejskiej, która była o niebo tańsza od taksówek. Pół godziny później stałyśmy przed wejściem na stadion. - Mam nadzieję, że nie jesteś w żadnym histerycznie zakochana i nie ściągnęłam im na głowę psychofanki? - zmierzyłam ją wymownym spojrzeniem od stóp do głów, na co ona skwitowała to perlistym śmiechem.
- Oczywiście po kryjomu podkochuje się w Neymarze, Lessim (jak go zdrobniale nazywała), Sergim Roberto, a z Bartrą mam ołtarzyk pod łóżkiem. - pchnęła drzwi i wkroczyła do holu, gdzie wmieszała się w tłum zwiedzających.
- Chodź świrusko, my mamy wejścia dla VIP-ów. - pociągnęłam ją za rękaw w stronę szatni i przywitałam się ze znajomym ochroniarzem, który pilnował, żeby nikt niepożądany nie kręcił się w pobliżu osobistych rzeczy chłopaków, jak i wokół nich samych. - Gotowa? - zapytałam, kiedy stałyśmy w korytarzu prowadzącym na murawę. Czułam się jak przed ważnym meczem mimo, że moja drużyna liczyłaby zaledwie dwie osoby. Ruszyłyśmy przed siebie i kiedy zauważyłam piłkarzy dryblujących na środku boiska razem z Luisem Enrique, który biegał za nimi z gwizdkiem w zębach, zauważyłam również brak Nadine obok mnie. Kiedy się odwróciłam, zdążyłam dostrzec tylko kawałek niebieskiego końskiego ogona, znikającego za zakrętem korytarza. Uniosłam oczy ku niebiosom. - Gotowa jak nigdy przedtem - wymamrotałam i ruszyłam za przyjaciółką z zamiarem wyciągnięcia ją za uszy na boisko.
- Cholera, cholera, cholera! Merde, scheisse i nie wiem co jeszcze.. - dziewczyna chodziła w te i z powrotem wzdłuż korytarza, klnąc pod nosem.
- O co chodzi, Nad? Przecież mówiłaś, że te "sławne korposzczury" nie robią na tobie żadnego wrażenia. - zatrzymałam ją prawie, że zakładając jej Nelsona na ramię.
- Oni nie, ale ten co siedzi na ławce to już inna historia. Skąd mogłam wiedzieć, że to też ważniak z Barcelony! - lamentowała dalej, a ja przyglądałam się jak urodzona anarchistka, która bunt wyssała z mlekiem matki, miota się jak mol w komodzie.
- Świat jest mały. - skwitowałam, wzruszając ramionami. Ciekawa, co wytrąciło tą skałę emocjonalną z idealnej jak dotąd równowagi, wychyliłam się zza winkla i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Sergi Samper we własnej, skromnej i lekko nieogarniętej osobie.
Nareszcie udało mi się dokończyć ten rozdział! Nauka przed maturą pochłania mnóstwo czasu i siły, a to już za kilka dni.. ja się załamię :C Mam nadzieję, że ten cały czas, kiedy nie mogłam pisać i który poświęciłam na dokształcanie mojej niedokształconej osoby się opłaci :)
Proszę trzymajcie za mnie kciuki, chociaż w sumie modlitwa chyba byłaby bardziej wskazana w moim przypadku.. :D :*
Co do rozdziału to standardowo nic nie wiem, ocenę pozostawiam Wam :) Mam tylko nadzieję, ze się Wam spodoba i coś mi o nim napiszecie :):* Na uwagi i pomysły też jestem otwarta, nie gryzę, więc piszcie śmiało :)
Dziękuję za miłe komentarze i za głosy, które oddaliście w plebiscycie o który żebrałam ładnie pod ostatnią notką :) Między innymi dzięki Wam moja pokręcona klasa została okrzyknięta najsympatyczniejszą, więc hołd, klęczki i ciastka w Waszą stronę Kochani <3
Teraz powinnam mieć więcej czasu, bo zbliżają mi się wakacje, więc notki postaram się dodawać częściej jeśli wena na to pozwoli :) Na godzinę nawet nie patrzcie, ja widocznie normalnie nie mogę :D
Tęskniłam za Wami i mam nadzieję, że szybko znowu będę mogła coś dodać ;)
A teraz już zmykam, za błędy przepraszam, co złego to nie ja :)
Buziaki :*
<3
to opowiadanie chyba nigdy mi się nie znudzi ;) =D takie genialne że masakra =D pozdrawiam i życzę powodzenia na maturze ;) ja już po testach ;)
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili zapraszam do mnie ;)
Cudny rozdział :-D No to w takim razie ja trzymam kciuki za Ciebie, Kochana. Ewentualnie jakaś tam modlitwa się znajdzie, hehe ;*
OdpowiedzUsuńŚwietna notka! ;3 Wyczekuję tylko powrotu Johna i jego reakcji ;>
OdpowiedzUsuńPowodzenia na maturze! ;*/Zuza
Fantastico *00*
OdpowiedzUsuńNey zapomniał podłączyć lodówki - padłam ;D
W ogóle niech ta Carol jak najszybciej się ulotni z życia Mel! ;d
Iiii co ta Nadine? ;O Podejrzewam że ona i ten facet ten tego, no wiesz... :')
Pozdrawiam i do następnego! :*
Powodzenia na maturze! ^^
Uwielbiam to opowiadanie, jedno z najlepszych!!! rewelacyjne dialogi, opisy jak trzeba, nie za długie idealnie wyjaśniające sytuację. No po prostu bomba!!! Powodzenia i czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział ♥
OdpowiedzUsuńJedno z najlepszych jakie czytam!
Masz cudowne pomysły i genialnie opisujesz sytuację w jakich są bohaterzy :)
Jednym słowem CUDOWNIE ♥
Pozdrawiam i życzę weny oraz powodzenia na maturze :*
Świetny rozdział :) juz nie moge doczekac sie nexta <3 powodzenia na maturze :* weny życzę :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział !! :D
OdpowiedzUsuńCzekam na następny i życze POWODZENIA NA MATURZE!!! :** <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJuż od dłuższego czasu czytam Twojego bloga i uważam, że piszesz świetne rozdziały! <3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i zapraszam do mnie: http://www.sinellos-nosoynada.blogspot.com/ :)
Kiedy kolejny? *,*
OdpowiedzUsuńTak dawno mnie tu nie było, że aż mi głupio, ale nadrobiłam wszystkie zaległe rozdziały i uświadomiły mi one, że tęskniłam za Tobą i tym opowiadaniem bardziej niż mi się wydawało!
OdpowiedzUsuńTa Nadine wydaje się być fajna, mam nadzieję, że szybko stąd nie zniknie :)
Oczywiście trzymałam za Ciebie kciuki podczas matur, a teraz czekam na kolejną część opowiadania :*
/Camille