środa, 30 lipca 2014

6. Zobaczymy czy poza boiskiem ruszasz się równie zgrabnie co na nim.

Dziękuję Zuzie, która podsunęła mi pomysł na spójny rozwój dalszej akcji ;) Gdyby nie Ty, zapewne 6 odcinek by nie powstał ;) :*


Ucieczka była moją jedyną nadzieją. Niestety nie potrafiłam latać, a każda inna forma ewakuacji została odcięta przez trzy wściekłe na mnie osoby. A mianowicie, przede mną stał Tom cały ociekający wodą z miną mordercy, za moimi plecami Peggy lamentowała nad bałaganem w kuchni, a koło mnie stał wujek John trzymając się za głowę i mamrocząc przeprosiny do mijających go gości.
- Miało cię nie być 20 minut, a nie prawie godzinę! - pierwszy wybuchł Tom. - 15 minut temu skończyła mi się przerwa, a popatrz jak wyglądam. Jakieś dzieciaki wrzuciły mnie do basenu! - denerwował się nie na żarty. Już miałam się odezwać, ale właściciel hotelu mnie ubiegł.
- Nie denerwuj się Thomasie, zaraz wypożyczę ci nowe, suche ubranie - powiedział pokazując mu drzwi, w które miał wejść. - A z wami zaraz sobie porozmawiam. - rzucił mierząc mnie i Brazylijczyka groźnym spojrzeniem, po czym zniknął z Tomem za drzwiami.
- Przepraszam Peggy, głupio wyszło. - odwróciłam się do kucharki ze skruszoną miną. Ona tylko uniosła brwi do góry. - Posprzątamy kuchnię na błysk. - zreflektowałam się, co sprawiło, że na twarzy kobiety zagościł nikły uśmiech.
- Ja myślę i sprawdzę osobiście czy się błyszczy. - odpowiedziała, a ja z wielką ulgą usłyszałam w jej głosie żartobliwy ton. - Co was napadło?! To wszystko wygląda jakby przeszło tamtędy tornado. - zapytała w końcu patrząc na nas już nieco łagodniejszym spojrzeniem.
- Wiesz jak to jest. Człowiek się kłóci, potem się godzi i wszystko co pod ręką fruwa w powietrzu w obydwu sytuacjach. - zaśmiałam się cicho szturchając znacząco Neymara w bok. On natomiast wywrócił oczami i również się uśmiechnął. Drzwi się otworzyły i powiało grozą bo do holu znowu wpadł John. Nie byłam dumna z tego, że chciałam nim manipulować, ale trzeba było ratować swoją skórę i tej piłkarzyny przy okazji też. Dawaj Mel, teraz albo nigdy.
- Strasznie cię przepraszam wujku. - spuściłam wzrok i zaczęłam przemowę. - Nie powinnam była zostawiać tam Toma samego, przecież ma inne obowiązki. Ale uwierz John, że brazylijskie słońce chyba jednak nie jest dla mnie, bo strasznie źle się poczułam. Czułam jak bardzo kręci mi się w głowie. Musiałam iść się czegoś napić, więc poprosiłam go, żeby popilnował ludzi, kiedy mnie nie będzie. - kłamałam jak z nut. Spłoniesz za to w piekle Mel. Spłoniesz, mówię Ci. - Nie przypuszczałam, że tyle mnie nie będzie, obiecałam mu, że postaram się szybko wrócić, tylko czegoś się napiję, posiedzę w chwilę w cieniu i zapewne mi przejdzie. Ale kiedy poszłam do kuchni sprawy się nieco skomplikowały.
- Melisa zemdlała. - usłyszałam głos piłkarza i powstrzymałam się ostatkiem sił, żeby nie spojrzeć na niego zdziwiona, bo wtedy bylibyśmy obydwoje skończeni.Wujek na pewno zdemaskowałby kłamstwo. Czułam jak ogarniają mnie nerwy spowodowane utratą kontroli nad sytuacją. Wiedziałam jak podejść Johna, żeby go ugłaskać, ale teraz kiedy wtrącił się Ney, nie byłam pewna czy uda nam się wyjść z tego żywo. - Prawdopodobnie był to szok termiczny. Za bardzo nagrzała się na słońcu i kiedy wyszła do chłodnej kuchni i napiła się zimnej wody po prostu zemdlała. - muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem skąd on zna się na takich rzeczach. Kiedy o tym mówił, był tak przekonywujący, jakby opowiadał sytuację, która naprawdę miała miejsce. Korzystając z chwili ciszy wtrąciłam się.
- Ney mnie złapał, ale kiedy upadałam chciałam się czegoś złapać i na nieszczęście trafiłam na miskę z mąką, w której to teraz cali jesteśmy. - skrzywiłam się nieco na znak, że nie jestem dumna ze swojego zachowania.
- Rzuciłem wszystko co miałem w rekach, żeby zdążyć ją złapać zanim rozbije głowę o posadzkę, stąd ten bałagan. - dodał szybko napastnik. Był spokojny i opanowany. Nie powinno mi to imponować, ale było widać gołym okiem, że musiał mieć niezłą wprawę w kłamaniu.
- Oczywiście wszystko zaraz posprzątamy. Nie będzie śladu po tym nieszczęśliwym wypadku. - ta forma skruchy była wisienką na torcie i tak jak przypuszczałam, wujek John złagodniał jak baranek.
- W porządku, idźcie się umyć i przebrać, a później widzę was na dole i zabieracie się za szorowanie kuchni. - powiedział grzebiąc w kieszeni zapewne w poszukiwaniu dzwoniącego właśnie telefonu. - Już lepiej się czujesz Mel? - zapytał jeszcze, mimo ze był już całkowicie zaabsorbowany innymi sprawami.
- Tak, już lepiej, ale na razie będę unikać słońca. - odpowiedziałam, a po minie mężczyzny dało się wywnioskować, że poczuł się trochę winny. Było mi strasznie głupio widząc jego zmieszanie, jednak akurat w całej tej bajce fragment o tym, że czułam się naprawdę źle był prawdziwy. Telefon przestał dzwonić w momencie kiedy John namierzył jego lokalizację.
-  Cholera. - syknął cicho - Cóż też zachowałem się niezbyt odpowiedzialnie, nie powinienem od razu zostawiać cię tam na tyle godzin, skoro nie jesteś przyzwyczajona do tutejszego klimatu i pogody. - przytaknęłam potulnie.
- Teraz już to wiesz. - odpowiedziałam spokojnie - Idziemy na górę i zaraz bierzemy się za sprzątanie. - rzuciłam po czym nie czekając na protest odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę windy, a Neymar podreptał za mną.
- Niezła historyjka - szepnął z uznaniem, a ja spojrzałam na niego z delikatnym, krzywym uśmiechem
- Dzięki, lata praktyki. Swoją drogą ty też złapałeś wenę. - powiedziałam i przejrzałam się w lustrze w windzie, otrzepując włosy z resztek mąki. Odpowiedział mi szerokim uśmiechem. Każde poszło do swojego pokoju. Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się w czyste ubrania. Stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Taka szara myszka, kto by pomyślał, że kiedyś ktokolwiek ją dostrzeże i będzie to akurat gwiazda Blaugrany. Poprawiłam włosy wpinając w nie 2 miliony wsuwek i ponownie udałam się na dół, żeby odpokutować swoje grzechy szorując posadzkę w hotelowej kuchni.
- Daliście czadu. - zaśmiała się Peggy, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. Zawtórowałam jej kręcąc głową.
- Jeszcze raz Cię przepraszam za ten bajzel. - powiedziałam i poszłam po szczotkę, która stała w kącie. - Przyszłam mu pomóc, a wyszło jeszcze gorzej.
- Posprzątacie i nie będzie tematu - uśmiechnęła się biorąc torebkę. Z racji naszego "wybryku" dostała kilka godzin wolnego zanim doprowadzimy to miejsce do stanu użytkowego przed wydawaniem kolacji gościom. - Powiedz mi Mel, wy coś ze sobą..? - zatrzymała się w pół drogi do drzwi i spojrzała na mnie widocznie pytając całkiem poważnie.
- Marzenia. - odpowiedziałam ze słabym uśmiechem. Zdałam sobie sprawę, że przecież dwa niewinne pocałunki pod wpływem impulsu o niczym nie świadczą.
- Trochę więcej optymizmu mała. Marzenia lubią się spełniać, szczególnie w Barcelonie. - mrugnęła do mnie okiem. - Powodzenia i cierpliwości - zaśmiała się i wyszła.
- Taaak. Powodzenie i cierpliwość na pewno się przyda. - mruknęłam i zabrałam się za zamiatanie brudnej do granic możliwości podłogi. Po około 10 minutach dołączył do mnie Neymar. Zmierzyłam go wzrokiem i uniosłam do góry brwi, jednak w duchu cieszyłam się jak dziecko na widok jego rozpromienionej wręcz twarzy. - No nie mów, że zostawiłeś mnie z tym na tak długi czas bo układałeś sobie włosy? - zapytałam powoli mrużąc oczy, a on odwrócił się do mnie tyłem pod pretekstem poszukiwań jakiś środków czystości. - Neymar! Mówię do ciebie. - udawałam poważny i wkurzony ton, ale w rzeczywistości już nie wiedziałam jak się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. O nie! Tego już za wiele! Zaczął nucić pod nosem udając, że mnie nie słyszy. Bez większego wahania, bo i tak w kuchni nadal panował istny armagedon, złapałam dzbanek z zimną wodą i wylałam mu zawartość na nowo ułożone włosy. Krzyknął czując lodowatą ciecz na swojej skórze i poderwał się na równe nogi. - Uratowałam cię przed nieśmiertelnym mianem pierwszej księżniczki Barcelony. Nie ma za co. - mrugnęłam do niego okiem i zaśmiałam się cicho. Pokręcił głową ze śmiechem co mnie nieco zdziwiło, bo byłam pewna, że się wścieknie. No ale, który facet układa sobie fryzurę do sprzątania, ludzie.. Musiałam.
- Bardzo ci dziękuję, Mel - uśmiechnął się i zanim się obejrzałam zarządził odwet wylewając na mnie drugi dzbanek. Cały przód mokry. Zabije dziada! - Uratowałaś mnie przed mianem królewskim, za to ja w podzięce załatwiłem ci "Miss Mokrego Podkoszulka" - roześmiał się jeszcze głośniej widząc moją niewzruszoną minę i kosmyki włosów opadające i przyklejające się do twarzy.
- Jesteś taki uczynny Ney.. - syknęłam i odgarnęłam mokre włosy z czoła. To było nie fair, ja mu tylko rozwaliłam fryzurę, a nie sprawiłam, że wygląda jakby tylko od pasa w górę wszedł w ubraniu pod prysznic. - Dawaj w zamian swoją koszulkę, nie ma tak dobrze. - uśmiechnęłam się, a on wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Ale bez żadnego uszczypliwego komentarza posłusznie ją zdjął i z uśmiechem rzucił w moją stronę.
- A ja z włosami nie mam co zrobić. A chciałem przy tobie tak ładnie wyglądać. - udał zmartwionego i oparł się o blat prezentując swój świetnie wyrzeźbiony brzuch, na którego widok omal nie dostałam zawału. Działo się ze mną coś naprawdę niepokojącego, ale zauważyłam, że powoli zaczynam to po ludzku olewać. Nie zabijam przecież ludzi, może on mi się podoba, a to przecież nic złego.
- Przy mnie możesz być sobą, luzz gwiazdorze - zaśmiałam się przechodząc obok niego ze zdobyczą wojenną w postaci podkoszulka w dłoni. Kiedy wróciłam praca ruszyła pełną parą. Dziwne, że jak do imprezy i tym podobnych rzeczy to barcelońscy piłkarze są niczym najlepiej wyszkoleni ninja. Pojawiają się znikąd w sekundzie, ale dzisiaj nikt nie zainteresował się gdzie zniknęliśmy na cały dzień, co się z nami dzieje, czy żyjemy no i czy broń Boże czy trzeba nam w czymś pomóc. Mają instynkt przebiegłe bestie. Pomocą na pewno żadne z nas by nie pogardziło, jednak duma nakazywała nam dać sobie z tym radę we dwójkę bez zbędnego narzekania. Kilka godzin mimo niezbyt porywającego zajęcia minęło nam bardzo szybko i mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że było miło. Siedziałam na blacie popijając sok, a Brazylijczyk stał obok.
- Peggy i John powinni być z nas dumni, tu jest chyba czyściej niż kiedykolwiek - powiedział rozglądając się po pomieszczeniu.
- Masz rację, razem udało nam się tego dokonać. - odpowiedziałam i spojrzałam na niego przelotnie. - I patrz, nawet się nie pozagryzaliśmy. - dodałam z nikłym uśmiechem, jednak wcale nie czułam już potrzeby dorzucania żadnych zgryźliwych wstawek. Patrzyłam na niego nieco inaczej. Moja zgryźliwa, wredna i złośliwa do granic możliwości warstwa ochronna zniknęła. Puff. I nie ma.
- Nie wiem jak tobie, ale mi z tym nawet dobrze. - popatrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami, a ja zapominając o wcześniejszych zasadach BHP obsługiwania się z osobnikiem takim jak Neymar, niemalże utonęłam w jego głębokim spojrzeniu. - Mel, mam dla ciebie propozycję. - zaczął poważnym tonem, a po całym moim ciele z szybkością stada sprinterów przebiegły ciarki - Spróbujmy jeszcze raz zacząć wszystko od nowa. - powiedział spokojnie. - Zaczęliśmy nie najlepiej i muszę ci się przyznać, że zaprezentowałem się z niezbyt dobrej strony. - uśmiechnął się przepraszająco, a ja nie mogąc oprzeć się jego urokowi tylko się uśmiechnęłam i przytaknęłam.
-Myślę, że to dobry pomysł. Ja też w rzeczywistości nie jestem taką jędzą jaką dotychczas mnie widziałeś - odparłam odrywając, a muszę powiedzieć, że niechętnie, wzrok od piłkarza. Nie wiem jak to się stało, ale chyba właśnie Neymar da Silva Santos Junior mnie totalnie zaczarował.
- Cześć, jestem Neymar. - nie przestając się uśmiechać wyciągnął do mnie dłoń, a ja zaskoczona tym co powiedział i zrobił zeskoczyłam z blatu i również podałam mu dłoń.
- Jestem Melisa, miło cię poznać. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Będzie mi milej jeśli zgodzisz się umówić ze mną dziś wieczorem. - powiedział nieśmiało. Czułam jak wewnątrz mnie zamarły wszelkie czynności życiowe. Przypadkowe pocałunki nic nie znaczą, ale randka to już naprawdę coś.. Chcąc dać sobie czas do okiełznania wariatki, która właśnie w mojej głowie tańczyła salsę, żeby nie rzucić mu się na szyję, powiedziałam nieco filuternym tonem.
- Wiesz, dopiero się poznaliśmy, a ja nie umawiam się po minucie znajomości - jednak widząc jak uśmiech mu blednie dodałam szybko - Ale coś czuję, że w tym przypadku zrobię wyjątek.
- 20:30 w holu? - zapytał wesoło, a ja przytaknęłam - W takim razie idę teraz szykować się na trening, do zobaczenia wieczorem Mel. - rzucił i wychodząc przytulił mnie krótko. Stałam w tym samym miejscu jeszcze z 5 minut w totalnym bezruchu. Nie docierało do mnie to co się przed chwilą wydarzyło.
- Właśnie idol mojego brata zaprosił mnie na randkę..


*****

Było przed 20 kiedy zaczęły mocno trawić mnie wyrzuty sumienia. Ja świetnie bawiłam się w Barcelonie z dala od rodziców, ciągłego pilnowania, zrzędzenia i wytykania palcami na ulicy, a mój brat siedział tam i musiał to znosić ze zdwojoną siłą beze mnie, która zawsze brałam go w obronę. Postanowiłam zadzwonić. Był wieczór, ale podejrzewałam, że i tak siedzi w swoim pokoju także nie będzie problemu z jego namiarem. Odebrał po 4 sygnałach.
- Cześć braciszku. - powiedziałam jednocześnie wciskając się w granatową tunikę bez ramiączek.
- Cześć Mel. - odpowiedział bez większego entuzjazmu - Co jest?
- Nic, po prostu się stęskniłam za tobą i chciałam cię usłyszeć czy wszystko z tobą okey. - odpowiedziałam spokojnie idąc do łazienki, żeby upiąć włosy.
- Mhmm.. - cisza w słuchawce. Momentalnie odłożyłam szczotkę i usiadłam na brzegu wanny.
- Hej młody, co jest grane? - zapytałam słysząc, że ewidentnie jest na mnie zły - Obraziłeś się na mnie? - westchnięcie w słuchawce.
- Nie to, że się obraziłem, ale ty poleciałaś do Barcelony nawet tego nie chcąc, a to zawsze było moje marzenie - poczułam się jakby jego dłoń wyszła z słuchawki i wymierzyła mi soczysty policzek - Tymczasem ty jesteś tam, a ja tu gnije i nawet nie bardzo mam co ze sobą zrobić.
- Zapytaj rodziców czy nie możesz do mnie przylecieć chociaż na kilka dni. - rzuciłam jednak wolną ręką miałam ochotę klepnąć się w czoło. Sama znałam odpowiedź. "Że jest za młody, że nie śpią na pieniądzach, żeby spełniać takie zachcianki". - No tak to nie był najmądrzejszy pomysł. - cisza - Alex, obiecuje ci jak tu stoję, że cię chociaż na chwilę tu ściągnę i wiesz co..? Zabiorę cię na mecz FC Barcelony. To będzie najlepszy mecz w twoim życiu. - znowu powiedziałam zanim pomyślałam czy to w ogóle możliwe. Taka obietnica, jeśli się nie uda to młody mnie znienawidzi do końca życia.
- Naprawdę?! - usłyszałam w słuchawce szczęśliwy głos. - Siostra jesteś najlepsza! - uśmiechnęłam się smutno.
- To się okaże czy najlepsza. - powiedziałam patrząc na swoje odbicie w lustrze - Nie mów nic rodzicom na razie, bo w przeciwnym razie chyba będę musiała wyłączyć telefon, bo mnie zbombardują wściekłymi sms-ami. - dodałam próbując nałożyć na twarz delikatną warstwę kremu z pudrem.
- Spoko. Będę milczał jak grób. - nie musiałam go widzieć, żeby być pewna, że cieszy się jak dziecko. - To ja już ci dłużej nie przeszkadzam. Trzymaj się. - powiedział. Ależ on ma zmysł i wyczucie, nie przeszkadzanie bardzo mi się teraz przyda, bo zostało mi 20 minut, a ja jestem tylko w połowie wyszykowana.
- Jakby coś się działo to pisz. Pozdrów rodziców. - rzuciłam i się rozłączyłam. Włosy upięłam w luźnego koka na głowie tak, że powyciągałam z niego część pasemek, które nawet ładnie układały się wokół mojej twarzy. Miała taki kształt, że nienawidziłam kiedy wszystko wokół niej było ściągnięte do tyłu. Mówili, że mam jakąś manię, ale zawsze jakieś niesforne kosmyki musiały wesoło huśtać się w okolicach moich uszu. Naciągnęłam na nogi cienkie, czarne legginsy i obróciłam się przed lusterkiem. - Lepiej nie będzie. - powiedziałam z krzywym uśmiechem, założyłam długie kolczyki i granatowe baleriny po czym wyszłam z pokoju zamykając go na klucz. Według zegarka miałam jeszcze 5 minut. Spokojnie zjechałam windą do holu, gdzie czekał już na mnie Neymar. Ubrany był w połowie elegancko, w połowie tak jak zazwyczaj, ale trzeba mu było przyznać, że miał wyczucie stylu. Kiedy podeszłam do niego wyciągnął zza pleców małą, czerwoną różyczkę. Niemożliwe! Neymar romantyk, świat się kończy!
- Pięknie wyglądasz. - powiedział wręczając mi roślinkę. Dobrze, że nałożyłam śladowe ilości pudru, które nie zdradziły mojego intensywnie czerwonego rumieńca, który zapewne teraz oblałby z dokładnością co do milimetra całą powierzchnie mojej twarzy.
- Dziękuję. - i dziwnym zrządzeniem losu było to jedyne co potrafiłam z siebie wykrztusić. Cała moja czujność i nieufność odpłynęła. Czułam się jak zakochana małolata, której uginają się kolana na widok swojego obiektu westchnień. Jedyne co mnie zastanawiało to to jacy obydwoje byliśmy naprawdę. Czy udawaliśmy teraz romantycznych, miłych, słodkich i podobających się sobie nawzajem? Czy udawaliśmy wcześniej złośliwych, zamkniętych w sobie, szukających okazji, żeby sobie dokuczyć? Tego nie wiedziałam, ale chciałam bardzo, żeby to co właśnie się działo było prawdą. Niebo zachodziło szarościami, a my szliśmy w stronę plaży. Kiedy doszliśmy na miejsce, moim oczom ukazała się pięknie oświetlona lampionami, drewniana restauracja umiejscowiona prawie przy samym morzu.
- I jak ci się podoba? - zapytał kiedy weszliśmy do środka. Rozejrzałam się po otaczającym mnie miejscu. Było naprawdę magiczne.
- Jest pięknie. - odpowiedziałam oczarowana, na co on się uśmiechnął. Siedzieliśmy, całkiem swobodnie czując się w swoim towarzystwie. Zamówiliśmy coś do picia, ponieważ żadne z nas nie miało nastroju na jedzenie. W tle leciały piosenki z typowo tanecznym rytmem, jak na Hiszpanię przystało. Rozmawialiśmy o wszystkim i okazało się, że wbrew pozorom mamy ze sobą sporo wspólnego. Nasz spokój zmącił w pewnym momencie pisk.
- O mój Boże, patrzcie to Neymar! - kilka młodych dziewczyn pokazywało na nasz stolik wzbudzając powszechne zainteresowanie.
- O niee. - jęknął Brazylijczyk starając się nie tracić pogodnego wyrazu twarzy. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko małemu maratonowi dla zdrowia. - powiedział i wstał, a ja poszłam w jego ślady widząc kątem oka coraz więcej ludzi zbierających się w niebezpiecznej odległości od naszego stolika. Pokręciłam głową i rzuciliśmy się pędem do schodów prowadzących na plażę - Panie przodem - zatrzymał się i przepuścił mnie przed schodami, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Wariat - skwitowałam, a on złapał mnie za dłoń i pognaliśmy przed siebie słysząc za plecami nawoływania i odgłos biegnących za nami ludzi. Niesamowicie bawiła mnie ta sytuacja, nigdy nie przypuszczałam, że spotka mnie coś takiego. Takiego rozwoju wypadków mimo wszystko się nie spodziewałam. Gwałtownie skręciliśmy chowając się za średniej wielkości skałami. Siedzieliśmy skuleni dusząc się ze śmiechu. Po kilku minutach Ney wyjrzał czy zgraja jego napalonych fanów obydwu płci już odpuściła pogoń za idolem. Podał mi dłoń, którą chwyciłam i podniosłam się do pionu. - Zawsze tak reagują? - zapytałam kiedy wyszliśmy na otwartą przestrzeń.
- W 99% przypadków - odpowiedział śmiejąc się a ja popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Nie wierzę ci Neymar, na pewno jest więcej niż 1% ludzi, którzy cię nie lubią - zaśmiałam się.
-  Masz rację, ale reagują podobnie. Krzyczą i mnie gonią. - odpowiedział rozbawiony. Weszliśmy na długi pomost wybiegający w Morze Śródziemne. Nadal znajdowaliśmy się stosunkowo niedaleko plażowego baru, jednak nikt nie zwracał na to już większej uwagi. - Ich reakcją nie jestem zdziwiony. To twoja zawsze mnie zaskakuje. - powiedział odwracając się w moją stronę, a ja zaszczyciłam go nikłym uśmiechem. - Na początku nie krzyczałaś, nie uganiałaś się za mną, mimo, że nie pałałaś do mnie sympatią to też nie próbowałaś tez mnie zabić. A teraz, każda normalna dziewczyna już dawno by się obraziła o taką sytuację, a ty wydajesz się być bardziej rozbawiona niż zła. - powiedział, a ja uniosłam brwi i spojrzałam mu w oczy. Kiedy natknął się na moje spojrzenie, lekko się speszył i sprostował. - Nie chodzi mi o to, że jesteś jakaś nienormalna czy coś, bardziej bym powiedział wyjątkowa.
- No widzisz, od razu lepiej to brzmi. - zaśmiałam się i szturchnęłam go delikatnie w bok. Staliśmy tak chwilę wpatrując się w wodę, kiedy piłkarz nagle się poderwał.
- O! Lubię tą piosenkę. - powiedział ucieszony, a ja spojrzałam na niego jak na wariata, kiedy zaczął ruszać biodrami w rytm i nucić pod nosem bo nie znał wszystkich słów. Przysunął się do mnie i wyszeptał mi na ucho kawałek tekstu.
- Que ironía del destino no poder tocarte, Abrazarte y sentir la magia de tu olor* - również lubiłam tą piosenkę i to było jedyne co mnie w miarę ratowało, bo nie znałam jeszcze na tyle hiszpańskiego żeby wyłapywać każde słowo. Zazwyczaj posługiwałam się angielskim z domieszką hiszpańskiego i jak na razie świetnie sobie radziłam. Słysząc z jego ust te słowa cieszyłam się jednak, że chociaż trochę tego języka rozumiem. Uśmiechnęłam się i splotłam swoje dłonie na jego karku.
- W takim razie chodź, zobaczymy czy poza boiskiem ruszasz się równie zgrabnie co na nim. - zaśmiałam się cicho i zaczęliśmy obydwoje poruszać się w rytm muzyki. Na początku wyglądało to niezbyt atrakcyjnie bo każde robiło coś innego, w dodatku całkiem po swojemu. Jednak po niecałej minucie zaczęliśmy szaleć, robiliśmy obroty i kręciliśmy biodrami jak szaleńcy. Aż dziwne, że nic nie nadwyrężyliśmy. Pod koniec napastnik złapał mnie w biodrach i zakręcił mną tak, że oboje ze śmiechem runęliśmy w wodę. - Z taką zgrabnością nie wezmą cię do następnej edycji Tańca z Gwiazdami. - rzuciłam przeczesując mokre włosy palcami i patrząc na rozbawionego sytuacją chłopaka.
- Ale nie jest źle? - poruszał brwiami szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby.
- Powiem tyle, masz szczęście, że nie wzięłam ze sobą telefonu. - wywróciłam oczami śmiejąc się i odpłynęłam w stronę brzegu. Wróciliśmy do hotelu po około pół godzinie. Ociekający wodą, zostawiając mokre ślady stóp w hotelowym holu przemknęliśmy na palcach do windy. - Gdyby mnie tak zobaczył wujek John, to chyba by mnie jutro stąd deportował. - zaśmiałam się patrząc w lustro i przy okazji zerkając na Brazylijczyka, który cały czas mi się przyglądał. Odprowadził mnie pod drzwi, a ja przekręciłam klucz i odwróciłam się do niego.
- Cieszę się, że się zgodziłaś ze mną dzisiaj wyjść. - powiedział patrząc na mnie, a ja podniosłam wzrok.
- Też się cieszę. To była chyba najlepsza pierwsza randka o jakiej kiedykolwiek słyszałam, pełna niespodzianek, zwrotów akcji, przypadkowych atrakcji. - zaśmiałam się wyliczając.
- Jak była pierwsza, to liczę, że kiedyś będzie druga - odparł opierając dłonie na ścianie obok mojej głowy, a ja uśmiechnęłam się szerzej.
- Jeśli będzie tak samo udana jak pierwsza to mogę w ciemno obiecać, że przyjdzie czas na numer 2. - odpowiedziałam nie odrywając spojrzenia od jego oczu.
- To żeby ta randka była idealna, nie może zabraknąć jeszcze jednej rzeczy. - szepnął i złożył na moich ustach długi, słodki pocałunek. Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie oddałam pocałunek. Tym razem w pełni świadomie, bez żadnych wątpliwości. Wszystko było dokładnie tak jak być powinno. - Dobranoc Mel. - powiedział cicho, pstryknął mnie delikatnie w nos i odszedł. Weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Jeśli to sen to nie chcę się budzić. Czy właśnie zaczęłam umawiać się z Neymarem?! To jest tak piękne, że nie może być prawdziwe. Padłam na łóżko i tak jak przed chwilą stałam tak zasnęłam z wielkim uśmiechem na ustach.


* - Co za ironia losu nie móc cię dotknąć, objąć i poczuć magii twoich perfum.


Nie wiem dlaczego, ale tak długo pisałam tą notkę, że szok. :(
Mam nadzieję, że chociaż było warto i wam się spodoba ;)
Czytajcie, komentujcie, polecajcie dalej. :*
Kolejny odcinek już niebawem. <3

czwartek, 24 lipca 2014

5. Na drugi raz po prostu zapytaj, a nie obrażaj się jak dziecko.

Stałam tak wpatrując się w piłkarza. On przeczesał dłonią już i tak zmierzwione włosy i stłumił ziewanie.
- Jasne Mel, coś się stało, że potrzebujesz pogadać? - zapytał szeptem zamykając drzwi. W tle dało się słyszeć chrapanie Gerarda.
- Jak ty to wytrzymujesz? - wskazałam palcem na drzwi delikatnie się uśmiechając i jednocześnie zgrabnie odbiegając od tematu.
- Wiesz.. sam się sobie czasami dziwię, że jeszcze go nie zamordowałem. - zaśmiał się cicho. Usiedliśmy na schodach. - To jak będzie? Dowiem się co to za powód, dla którego wyciągasz mnie o tej nieprzyzwoitej porze z mojego nieprzyzwoicie wygodnego łóżka? - nie dał za wygraną i powrócił do tematu patrząc na mnie z niewielkiej odległości. Milczałam jak zaklęta. Potrzebowałam rozmowy, potrzebowałam to z siebie wyrzucić. Pogubiłam się już w tym wszystkim. Z jednej strony nie chciałam dać się wykorzystać gwiazdce piłki nożnej, a z drugiej coraz ciężej szło mi oszukiwanie się, że on mi się nie podoba. - Ney gdzieś przepadł, widziałaś go może? - zapytał obserwując moją reakcję. Przeniosłam na niego wzrok, który do tej pory był utkwiony w moich dłoniach.
- Nie, nie widziałam go. - pokręciłam przecząco głową - Nie był na treningu?
- Był, ale zniknął zaraz po i nikt go do tej pory nie widział. - powiedział nie spuszczając ze mnie swojego przenikliwego wzroku.
- Pewnie się znajdzie. - odpowiedziałam bez większych emocji. Leo tylko wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
- No tak pewnie zabalował w jakimś klubie, w końcu tyle tu ładnych dziewczyn. - mina mi stężała i poczułam dziwne ukłucie zazdrości w środku. Barcelońska '10' uśmiechnęła się triumfalnie.
- No i mamy zwycięzcę. - westchnął prostując kończyny.
- Nie wiem zupełnie o co ci chodzi. - grałam na czas. Nie rozumiałam samej siebie. Chciałam z nim porozmawiać, a od 10 minut unikam tematu. Paraliżowała mnie myśl o tym, że widać gołym okiem o co chodzi. Czy było ze mną aż tak źle? Czy miałam wypisane na czole " Całowałam się z Neymarem"?
- Nie udawaj Mel - wywrócił oczami i spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy - Chodzi o Neymara, prawda? - przełknęłam głośno ślinę słysząc jego imię, wytarłam dłonie w spodenki ze zdenerwowania. Przytaknęłam sztywno i przymknęłam oczy.
- Aż wstyd się przyznać. - zaśmiałam się gorzko.
- Jak na razie nie widzę żadnego powodu do wstydu. - powiedział spokojnie i położył mi dłoń na ramieniu. Spojrzałam na niego wzrokiem zbitego psa, a on przywołał mnie bliżej siebie palcem, po czym nadstawił ucho. - Mów dziecko, ja słucham. - odparł poważnym głosem na co zaśmiałam się cicho i klepnęłam go w ramię.
- Głupek. - pokręciłam głową z szerokim uśmiechem.
- Ale przynajmniej udało mi się ciebie rozbawić chociaż na chwilę. - puścił mi oko.
- Całowaliśmy się. - wypaliłam nagle. Messi dosłownie wytrzeszczył na mnie oczy.
- Ty i Ney? - zapytał powoli rozwlekając sylaby, a ja potaknęłam
- Też nie mogę w to uwierzyć. Jak mogłam tak stracić nad sobą kontrolę, żeby do tego dopuścić. - powiedziałam ciszej.
- Hmm teoretycznie nie ma w tym nic złego. - podrapał się po głowie po chwili namysłu.
- Bycie kolejną naiwną laską na jeden raz nie jest twoim skromnym zdaniem wystarczająco upokarzające? - zapytałam unosząc brwi.
- Tego nie powiedziałem. Skąd ta pewność, że od razu cię wykorzysta i za chwilę rzuci? - zapytał i oparł się głową o barierkę siedząc teraz przodem do mnie.
 - Ten typ tak ma. Interesuje go do czasu kiedy jest trudno i dziewczyna stanowi wyzwanie. Później zostaje tylko odhaczyć kolejną na liście i szukać kolejnej naiwnej. - odpowiedziałam krzywiąc się lekko.
- Ney może nie jest ideałem, trzeba mu to przyznać, ale zasługuje chyba na szansę. Nie uważasz? - utkwił ponownie we mnie swój przenikliwy wzrok, od którego nie dało się uciec. To robiło się przerażające ile razy tak na mnie spojrzał, tyle razy czułam jakby rozwiązywał mi się język. Ale istniało duże prawdopodobieństwo, że miał racje. Może napastnik nie był wcale taki zły i stereotypowy jak sądziłam. Potraktowałam go tak jak ja bałam się zostać potraktowana.
- Przemyślę to. - stwierdziłam i również popatrzyłam na piłkarza. - Dzięki Leoś. - uśmiechnęłam się szeroko po czym wtuliłam się w niego.
- Szaleńcu, bo zaraz spadniemy. - zaśmiał się cicho i mocniej mnie przytulił. - A za tego "Leosia" to cię zaraz uduszę. - pisnęłam cicho, a on się roześmiał. Usłyszałam kroki na korytarzu. Zamarliśmy w bezruchu nadal przytuleni.
- My jesteśmy grzeczni, nie hałasujemy. - szepnęłam z uśmiechem, piłkarz stłumił śmiech i zerknął kątem oka na korytarz.
- Teren czysty. - powiedział i jak na komendę obydwoje wstaliśmy i odeszliśmy do swoich pokoi.
- Dziękuję. - szepnęłam prawie bezgłośnie, a w odpowiedzi dostałam szeroki uśmiech i mrugnięcie okiem. Zamknęłam drzwi od pokoju i usiadłam na łóżku. Długo myślałam, rozważałam "za" i "przeciw". Powiedziałam, że ON przestał dla mnie istnieć, ale sama dobrze wiedziałam, że to nieprawda. Mogłam się oszukiwać przez kilka godzin, ale nie dłużej. Dostawałam dreszczy na ciele na samą myśl o nim. Co dziwne było to bardzo przyjemne uczucie. Zdecydowałam, że dam mu szansę, w końcu każdy na nią zasługuje.


*****

Kolejny poranek w słonecznej Barcelonie zaczął się tak jak dotychczas. Wyścig z czasem, żeby zdążyć zameldować się na dole w gotowości do pracy. Zeszłam na dół w nadziei, że spotkam tam Neymara, jednak go nie było. Czekałam na próżno, ale się nie pojawił.
- Jest w kuchni, pomaga Peggy. - usłyszałam po 10 minutach desperackiego czekania. Recepcjonistka nawet na chwilę nie oderwała się od swojej pracy. Już odwróciłam się w tamtą stronę szykując w głowie monolog, który chciałam wygłosić do piłkarza, kiedy usłyszałam tym razem głos wujka.
- Hola hermoso! - mężczyzna był w świetnym humorze. Podszedł do mnie i zagarnął mnie ramieniem. - Piękny dzień, prawda Mel?
- Hmm powiedziałabym, że jak dla kogo. Mogę iść do pracy? - nie wierzyłam, że kiedykolwiek, ktokolwiek usłyszy z moich ust te słowa. A jednak.
- Dzisiaj twoja praca będzie polegać na opiekowaniu się basenem. - powiedział zadowolony z siebie - Umiesz pływać? - zapytał szybko, a ja przytaknęłam. - Wyśmienicie! - klasnął w dłonie i z niezmąconym uśmiechem na twarzy zaprowadził mnie na moje nowe stanowisko pracy.
- Skąd ta zmiana? Czy robię coś nie tak? - zapytałam, chociaż akurat mnie to bardzo obchodziło. Jasssne.
- Niczym się nie przejmuj Mel, jestem jak na razie bardzo zadowolony z twojej pracy. Jesteś sumienna, punktualna, a ja chciałem, żebyś miała z tego trochę frajdy. W końcu jesteś w Barcelonie, a ciągle siedzisz w tym hotelu i słońce to cię chyba jeszcze nie widziało. - spojrzał krytycznie na odcień mojej skóry, a ja w duchu przewróciłam oczami. Czemu akurat teraz pozwala mi pracować na powietrzu, kiedy ja potrzebuję być w środku? Wszystko przeciwko mnie, do przewidzenia. - No i chcę ci zapłacić uczciwie zarobione przez ciebie pieniądze za każdy dzień pracy, a nawet Katalończycy nie brudzą tak, żeby sprzątać tam na błysk codziennie. - puścił do mnie oko i zostawił mnie na basenie zostawiając krótką instrukcję na czym polegają moje obowiązki. Jednak nie mogłam się na nich skupić nawet na chwilę. Moje myśl zaprzątał ktoś inny. Siedziałam jak na szpilkach, marząc o szybkiej ewakuacji. Słońce prażyło niemiłosiernie, a moje ciemne włosy nagrzały się w momencie do takiej temperatury, że bałam się, że zaraz zapłonę niczym żywa pochodnia. W okolicach południa zostawiłam kartkę "Zaraz wracam" i weszłam do holu. Na szczęście nikt się nie topił i miałam nadzieję, że się to nie zmieni w przeciągu następnych 20 minut.
- Ładnie to tak opuszczać stanowisko pracy? - usłyszałam za plecami i mało nie dostając zawału odwróciłam się do sprawcy.
- Matko jedyna i niepowtarzalna, to znowu ty. - powiedziałam łapiąc się za serce. Miałam wrażenie, że na chwilę stanęło. To co właśnie robiłam nie należało do szczytu odpowiedzialności, ale sytuacja była tak beznadziejna, że wszystko inne było dla mnie jedynie cienką warstwą kurzu w porównaniu do tornada reszty brudów, które stworzył wczorajszy incydent.
- Cóż za miłe powitanie. - rzucił Tom sarkastycznie, a ja posłałam mu przepraszające spojrzenie.
- Przepraszam, źle to zabrzmiało. W sumie to nawet cieszę się, że cię widzę. - sprostowałam szybko. - Masz teraz dużo pracy? - zaczęłam nieśmiało, a on uniósł brwi do góry z niewerbalnym komentarzem pt. " Co kombinujesz?"
- Mam półgodzinną przerwę. - odpowiedział powoli chyba przeczuwając co się szykuje.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, czy nie chciałbyś spędzić swojej przerwy wygrzewając się w brazylijskim słońcu i chłodząc się co jakiś czas w pięknym, dużym basenie? - zapytałam z uśmiechem.
- Mam cię zastąpić? - zapytał wprost, a ja zaszurałam butami spuszczając wzrok w podłogę.
- Dosłownie na 20 minut, no może 30, ale to wszystko. - powiedziałam szybko błagalnym tonem.
- To już druga przysługa, nie wypłacisz się Mel. - westchnął po chwili, a ja słysząc te słowa od razu się rozpromieniłam.
- O to będę się martwić później. Jesteś wielki! - odpowiedziałam już prawie biegnąc. Zatrzymałam się przed kuchnią. Teraz czekała mnie najtrudniejsza część. Rozmowa z Neymarem. Odetchnęłam głęboko i wkroczyłam do pomieszczenia na nieco chwiejnych nogach. Zauważyłam go przy jednym ze stołów. Stał i kroił warzywa, nawet nie zauważył, że ktoś wszedł. Peggy nie było nigdzie na horyzoncie. Ubrałam fartuch wiszący na wieszaku przy drzwiach i jakby nigdy nic podeszłam stając na przeciwko niego i zabierając mu część produktów.
- Co tu robisz? - zapytał sucho podnosząc wzrok.
- Przyszłam ci pomóc. Miałeś mi pomagać, a nie odwalać za mnie całą robotę. - odpowiedziałam zaczynając kroić ogórki. Zapanowała niezręczna cisza. Nienawidziłam takiej ciszy, ale nienawidziłam też kiedy to akurat ja musiałam ją przerwać. - Ney, musimy porozmawiać.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli o czym rozmawiać. Naprawdę Mel,  nie jestem aż tak tępy i sam to rozumiem. - odpowiedział chłodno, a ja podniosłam brwi ze zdziwienia, nie spodziewałam się po nim takiej reakcji. Czyżbym wczoraj przegięła? Ale przecież nie zrobiłam nic złego..
- Jeśli chodzi o wczoraj, to przepraszam, że wypchnęłam cię za drzwi. Byłam winna tej sytuacji tak samo jak ty. - kontynuowałam, chociaż jego nastrój wybijał mnie z już i tak chwiejnego rytmu,a to co chciałam powiedzieć wcale nie brzmiało na głos tak jak w mojej głowie.
- Winna? - prychnął i spojrzał na mnie z grymasem na twarzy. - Melisa, do jasnej cholery! To nie przestępstwo, podobasz mi się, rozumiesz? - podniósł głos, a ja aż podskoczyłam. Chwileczkę, czy on właśnie powiedział, że mu się podobam.? Neymar powiedział, że mu się podobam! Umarłam, jestem w raju. Mój mózg szalał i tańczył makarenę, jednak fiesta nie trwała długo, ponieważ to nie był koniec jego wypowiedzi. - Chociaż w zasadzie teraz to już nieważne. Znam powód, dla którego mnie odepchnęłaś. - oczy rozszerzyły mi się w tak ekspresowym tempie, że przestraszyłam się, że coś pęknie i oślepnę. Jakiż to niby on znał powód? Że głupia? Że strachliwa?
- To może dasz mi poznać ten powód, bo jakoś sama nie jestem w stanie go zlokalizować. - opanowałam drżenie głosu. Czyżbym znowu zebrała się na szczerość zbyt późno? Panie i Panowie, Melisa Henderson, specjalistka od komplikowania sobie i innym życia.
- Hmm pomyślmy. - odłożył wszystko co miał w rękach, oparł się o blat i popatrzył na mnie - Niewysoki, ciemne włosy i ma na imię Leo. - nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Matko, on myślał, że ja i '10' coś do siebie mamy. Musiałam otrzeć łzy, które zebrały mi się ze śmiechu w kącikach oczu. - Bawi cię to? - zapytał trochę wściekły.
- Ooo tak. -odpowiedziałam próbując się opanować - Po pierwsze bawi mnie twoja mało wytłumaczalna zazdrość, a po drugie Ney, jesteś debilem. - rzuciłam patrząc na niego rozbawionym wzrokiem. Nie widząc reakcji, a jedynie rozszerzające się coraz bardziej nozdrza Brazylijczyka, dodałam. - Skąd ci w ogóle to przyszło do głowy?
- Widziałem was wczoraj. - powiedział powoli zdziwiony moją reakcją, bo chyba nie takiej się spodziewał.
- Nie może być, - zacmokałam udając niezadowolenie - nie ładnie tak podglądać ludzi Ney. - próbowałam nie dać po sobie poznać, że tracę na pewności, ale właśnie docierało do mnie jak musiało to dla niego wyglądać. Najpierw go całuje i odpycham z niewyjaśnionego powodu, a następnie widzi mnie jak siedzę w środku nocy przytulona do jego kumpla. Kiepsko wyszło. To zapewne jego kroki słyszałam na korytarzu.. Miałam ochotę klasnąć się dłonią w czoło. Jaka ja byłam bezmyślna to samą siebie przerażałam. Brazylijskie słońce chyba dopadło mnie nawet w przez mury hotelu i spowodowało złotą gorączkę nieustającej głupoty.
- Skoro wolisz jego, to ja się nie będę wtrącał, to w końcu mój kumpel i jego życie. - odparł sucho, jednak było widać, że ciężko przychodziło mu wypowiedzenie tych słów. Założyłam włosy za ucho. Przecież przyszłam tu dać mu szansę, a jak na razie to ja jestem na jego łasce.
- Nic między nami nie ma. Dobrze się dogadujemy i to wszystko. - powiedziałam siląc się na skruszony ton. W sumie między mną a Neyem też nic nie było. Ale trzeba było wyjaśnić tą niezdrową sytuację. - Wczoraj rozmawialiśmy o tobie. Powiedziałam mu co między nami zaszło. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Mina mu trochę złagodniała.
- Wiesz.. - podrapał się po głowie trochę zakłopotany - wyglądało to inaczej, skąd mogłem wiedzieć.- wyraźnie spuścił z tonu. Tak właśnie! Melisa: 1 Neymar: 0. Odzyskałam kontrolę nad sytuacją.
- Na drugi raz po prostu zapytaj, a nie obrażaj się jak dziecko. Tak jest o wiele prościej. - powiedziałam unosząc kąciki ust w górę. Zmarszczył brwi.
- Ja dziecko? Ja? - oburzył się, jednak widziałam w jego czekoladowych oczach błysk rozbawienia, który wczoraj brutalnie w nim zgasiłam. - Jestem przecież od ciebie starszy! - odparł dumnie.
- Starszy nie znaczy, że mądrzejszy. - rzuciłam z triumfem na twarzy.
- Okeey sama tego chciałaś. Skoro mówisz, że jestem dzieciak to tak zacznę się zachowywać. - zanim się obejrzałam dwa jajka poleciały w moją stronę i rozbiły się celnie na dekolcie spływając mi za bluzkę.
- Lepiej zacznij uciekać. - syknęłam i w momencie doskoczyłam do niego z furią w oczach. Złapałam miskę z mąką i wysypałam całą jej zawartość prosto na głowę napastnika. Widok uwierzcie, że był przezabawny. Prychnął, a w górę wzbił się obłok z mąki. Bez ostrzeżenia rzucił się na mnie i oboje wylądowaliśmy na podłodze. Turlaliśmy się w tym całym bałaganie tak, że teraz już każde było w miarę po równo w obydwu składnikach. Nie miałam już siły co chłopak skrupulatnie wykorzystał siadając na mnie okrakiem i przytrzymując mi nadgarstki obok głowy.
- I kto teraz jest debilem? - zaśmiał się a ja zrobiłam złośliwą minę.
- Nadal ty. - odparłam na co on zaczął mnie łaskotać. I znowu płakałam ze śmiechu, chociaż do śmiechu mi wcale nie było. Ulitował się nade mną po jakiś 5 minutach i zrobił mi wielką kropkę z mąki na nosie.
- Teraz jesteśmy kwita. - odpowiedział i oparł dłonie koło mojej twarzy. Nie wiem co mi odbiło i nie wiem czy to była w takim razie mąka czy coś innego, ale to co się stało później przekraczało granice racjonalnego myślenia.
- Nieprawda. Dopiero teraz jesteśmy kwita. - szepnęłam i przyciągnęłam go do siebie za koszulkę składając delikatny pocałunek na jego miękkich, pełnych ustach. Popatrzył na mnie zaskoczony z iskierkami w oczach. - Ney.. która jest godzina? - zapytałam po chwili przestraszona. Podniósł głowę na zegar ścienny.
- Dokładnie 12:45. - miało mnie nie być 20 minut, a nie 45! Jestem skrajnie nieodpowiedzialna. Poderwałam się na równe nogi, przy okazji strącając z siebie Brazylijczyka.
- Zachowujesz się jak Kopciuszek, co się stało? - zapytał rozbawiony moim zachowaniem. Szybko zdjęłam fartuch i nadal umorusana pobiegłam w stronę drzwi.
- Opuściłam stanowisko pracy na baardzo baardzo długo, a nie powinno mnie tam nie być nawet minuty. Wujek mnie zabije. - stanęłam w recepcji, kątem oka widząc Neymara stojącego koło mnie. A to było dopiero bezmyślne z jego strony. Gdyby teraz jakiś paparazzi zrobił mu zdjęcie, to by się nie wytłumaczył z tego nawet w przeciągu pół roku. Chociaż istniała szansa, że w tym mącznym przybranku nikt go nie rozpozna. Zdążyłam zrobić krok kiedy z trzech stron dobiegły mnie trzy gniewne głosy.
- Melisa Henderson ja cię za moment zabiję.
- Co się do jasnej cholery wyprawia w moim hotelu?!
- Co te szkodniki zrobiły z moją kuchnią?!
W takich właśnie momentach doceniasz wartość swojego życia i to jak kruche ono jest. Kiedy wiesz, że w przeciągu minuty może się ono zakończyć jedyne na co masz ochotę to zapaść się pod ziemię i tam spędzić resztki swojego nędznego żywota. Jednak mi nie było pisane tak proste rozwiązanie.




Odcinek trochę drętwy mi się wydaje, ale to już zostawiam waszej ocenie ;)
Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodoba ;)
Czekam na sugestie i pomysły co tu fajnego mogłoby się zadziać ;)

<3

poniedziałek, 21 lipca 2014

4. Nawet w karze upatrujesz dla siebie korzyści.

Ze specjalną dedykacją dla MyFamilyIsBlaugranaAndTVD, która chciała poczytać jak gwiazda piłki nożnej odnajduje się w roli hotelowej gosposi :) :*


Żołądek podszedł mi do gardła i tam chyba został, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet jednego, krótkiego słowa. W pokoju zapanowała cisza. Widocznie odwaga i beztroska piłkarzy uciekła potrącając w drzwiach mojego wujka, który teraz mierzył nas wszystkich gniewnym spojrzeniem. W głowie układałam już litanię " To przecież nic takiego, niewinny mecz, muszę w końcu mieć tu też jakieś rozrywki, obiecuję, że odrobię każdą godzinę i od teraz będę starać się jeszcze bardziej... Amen.. "
- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć.. - usłyszeliśmy, a Leo, który siedział koło mnie aż się wzdrygnął - że moja chrześnica skopała tyłek samemu Neymarowi.! - momentalnie z jego twarzy zniknęła złość i pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Wszyscy siedzieliśmy w jeszcze większym osłupieniu. Byłam pewna, że dostanę niezły ochrzan za niewypełnianie obowiązków, a chłopaki mogą zostać posądzeni o jakieś niecne zamiary. Wiadomo, zostaje się czyimś opiekunem i odbija ci szajba. A jeśli jest to już nastolatka to wszyscy odrębnej płci, nawet w związkach są potencjalnym zagrożeniem.
- Nie jesteś zły..? - zaczęłam nieśmiało, obserwując uważnie zachowanie Johna.
- Jakbym mógł być zły?- roześmiał się, a wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata - Moja krew! Wreszcie ktoś w tej rodzinie potrafi grać w piłkę. - szczerze się ucieszył, a w pokoju dało się słyszeć ciche wypuszczanie z ust powietrza w oznace ulgi. - Wiesz Mel, kiedyś też grałem, ale kontuzja mnie zdyskwalifikowała - pokazał na kolano, a chłopaki wiedząc widocznie jak bolesny uraz to musiał być syknęli krzywiąc się.
- Nie kontuzja, tylko lenistwo John. - w drzwiach stanął trener FC Barcelony i poklepał ze śmiechem mojego wujka po ramieniu. - Nie chciało ci się ćwiczyć po rehabilitacji i już nie wróciłeś do dawnej formy. A teraz chodź, zostawimy ich samych bo rozwalamy im imprezę. - zaśmiał się ponownie i tylko rzucił zamykając drzwi. - Tylko panowie, z umiarem bo jutro czeka was pierwszy trening i nie liczcie na miłosierdzie. - kiedy drzwi się za nim zamknęły, wszyscy ryknęliśmy niepohamowanym śmiechem.
- Impreza! - krzyknął Pique i włączył muzykę tak głośno, że w normalnym hotelu już dawno byśmy oglądali jedynie elewacje od frontu siedząc na własnych walizkach. Rozejrzałam się po pokoju, jednak nigdzie nie zauważyłam napastnika. Czyżby ubolewał nad porażką w jakimś ciemnym kącie? Wstałam z miejsca z zamiarem poszukiwań, kiedy usłyszałam,
- Czy mogę panią prosić? - przede mną stał Cristian z szerokim uśmiechem na ustach. Wywróciłam oczami i zacmokałam niezadowolenie.
- Skąd ten oficjalny ton, Tello? - położyłam ręce na biodrach przekrzywiając lekko głowę co go bardzo rozbawiło.
- Idzie w parze z powagą sytuacji. - odpowiedział wyciągając dłoń, którą ujęłam. Muszę przyznać, że nie byli wcale takimi złymi tancerzami. Spodobała im się zabawa w "odbijany" i takim sposobem tańczyłam po kilka razy z Xavim, Iniestą, Pique, Bartrą, Danim Alvesem oraz Messim. Nieprawdopodobne, Melisa Henderson była przebojową laską w centrum uwagi wszystkich facetów. Mniejsza o to, że była tu jedyną przedstawicielką tej płci, ale za to jakie elitarne grono. Brawo Mel.
Tracąc rachubę z czyich rąk trafiłam w czyje zapomniałam zupełnie o tym co miałam zrobić. Jednak problem rozwiązał się sam.
- Odbijany - usłyszałam za swoimi plecami cichy głos, odwróciłam się, a Brazylijczyk delikatnie wziął moje dłonie w swoje - Jeśli mogę zatańczyć ze zwyciężczynią. - uśmiechnął się lekko. Szczerze? Był rozbrajający, a ja im więcej czasu z nim spędzałam, tym trudniej było mi utrzymywać przy życiu fakt, że go nie lubię. Był zapatrzonym w siebie, egoistycznym dupkiem, ale chciałam wierzyć, że to tylko skorupa. Pod nią jest całkiem inny, lepszy. Na przykład teraz. Kiedy tak odpłynęłam w zamyślenie o osobie, która właśnie była kilka centymetrów od mojej twarzy, nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się na balkonie.
- Wreszcie trochę powietrza. - powiedziałam cicho i odsunęłam się od Neymara opierając się o barierki. Próbowałam jakoś zatuszować fakt, że nawet nie wiem jakim cudem nogi mnie tu z nim poniosły. Stanął obok mnie i popatrzył w górę.
- Jak dzisiaj czułaś się na boisku? - spytał w końcu zerkając na mnie uważnie. Otworzyłam usta,żeby coś powiedzieć jednak zatrzymałam się na moment zastanawiając się czy mogę mu cokolwiek szczerze powiedzieć. Zdecydowałam, że dam mu szansę i liczę, że się nie zawiodę. W innym przypadku dokonam na nim natychmiastowej destrukcji.
- Przerażona. To chyba dobre słowo, żeby opisać wszystkie uczucia, które mi towarzyszyły. - uniosłam delikatnie kąciki ust w górę. Uniósł nieco brwi do góry.
- Nie dawałaś tego po sobie poznać. - odpowiedział odwzajemniając uśmiech. - Ale w zupełności cię rozumiem. - popatrzył przed siebie i przymknął oczy - Pamiętam swoją pierwszą Ligę Mistrzów na Camp Nou. Byłem przerażony, a każdy oczekiwał ode mnie cudów. Komentatorzy, którzy ciągle mówili : "Neymar źle się zachował", "Neymar znowu stracił piłkę", "Uda mu się strzelić swoje pierwsze bramki w Lidze Mistrzów?". Wygraliśmy wtedy 6:1, z czego trzy bramki są na moim koncie. - otworzył oczy i zerknął na mnie kątem oka. Zrobiłam kwaśną minę sądząc, że właśnie zaczyna się przechwalać. - Do czego zmierzam, też na początku byłem przerażony, jak dostawałem piłkę to nie wiedziałem co z nią robić, coś strasznego. Ty dzisiaj pokazałaś klasę. Jeszcze raz gratuluję wygranej Mel. - powiedział cicho, a ja karcąc się za wcześniejsze myśli odpowiedziałam całkiem szczerze.
- Dziękuję, ty też byłeś dzisiaj extra. - klepnęłam go raz lekko po ramieniu, po czym dodałam zabierając dłoń - No i przy całym twoim narcyzmie jednak na boisku zachowujesz się "fair play" co niebywale przyczyniło się do mojej wygranej. - musiałam rzucić coś zgryźliwego, nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła. Poza tym, niech sobie nie myśli, że od razu go lubię czy coś.
- Należało Ci się to w zupełności. - odparł gładko i spojrzał mi w oczy. Nie patrz na niego Mel! Nie patrz bo przepadniesz, on jest jak przystojny bazyliszek. Nieco się do mnie przybliżył, a ja czując barierkę za plecami nie bardzo wiedziałam co robić. Jedyną opcją na stłumienie mojej obecnej głupoty było to, żeby wyskoczyła razem ze mną z tego właśnie balkonu, jednak wcale nie gwarantowało to nagłego przypływu zdrowego rozsądku. Wstrzymałam oddech kiedy znajdował się zaledwie o kilka milimetrów od mojej twarzy. W tym właśnie momencie nadeszło wybawienie w postaci Messiego, który rozsunął drzwi na balkon wołając mnie po imieniu.
- Tu jesteś! Wszyscy się zastanawiają gdzie zniknęłaś... - powiedział po czym urwał, marszcząc lekko brwi. - Przeszkodziłem w czymś? - zapytał i utkwił wzrok w przyjacielu.
- Nie. - odpowiedzieliśmy równocześnie, ale chyba nie uwierzył, więc dodałam. - Cóż, ciężko mi to przyznać, ale Ney jest moim bohaterem. - obydwaj unieśli brwi tak wysoko, że do tej pory myślałam, że to niewykonalne. - Coś wpadło mi do oka, a on z precyzją chirurga mnie naprawił. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tą profesją? - zapytałam zdezorientowanego napastnika gadając totalnie od rzeczy. Kiedyś przerażało mnie, że lepsze lub gorsze kłamstwa przychodzą mi tak łatwo, jednak powiem wam, że z czasem idzie się do tego przyzwyczaić. Jak widać żyję i mam się dobrze. - A co ode mnie chcieli, że mnie szukali? - szybko zmieniłam temat, czym zbiłam ich obu z tropu, a Leo udzielił mi jakiejś nieskładnej odpowiedzi zastanawiając się zapewne po co tu w ogóle przyszedł. Punkt pierwszy na liście dobrego kłamania, Ciocia Mel "Dobra Rada" radzi : Po bardziej lub mniej udanym kłamstwie, które musisz zareklamować najbardziej naturalnie jakbyś sama w to wierzyła szybko zmień temat. Prawdopodobnie uda ci się wybrnąć z kłopotu, a jeśli nie do końca, to zyskasz na czasie, żeby wymyślić kłamstwo doskonałe. Ruszyłam w stronę drzwi, jednak nie słysząc za sobą kroków, odwróciłam się. Brazylijczyk nadal stał oparty o barierkę. - Nie idziesz? - zapytałam.
- Idź, ciebie szukają. - odpowiedział delikatnym głosem. Zmierzyłam go wzrokiem szukając oznak sprzeczności, chociaż  sama nie wiem po co. Nadarzyła mi się świetna okazja na ucieczkę z sytuacji bez wyjścia, a ja dobrowolnie zostawałam w paszczy lwa. Mel, instynkt samozachowawczy! Później wszystko co się działo zlewało mi się w jedną całość i właściwie nie pamiętam z tego kompletnie nic. Wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Sprawdziłam telefon widniało na niej stado poczucia winy gdzie jedna wina ścigała się z drugą, czyli masa wiadomości od mojego brata. I jedna od "NEYMAR". Ale jak to?! Przecież on nie ma... Ale jak to... Zamorduje, którąś peple... Może jestem wyrodną siostrą, ale przeczytałam wiadomość jedynie od piłkarza.
- " Mogę kiedyś liczyć na rewanż?" - Oh oh co za dwuznaczna wiadomość. Mel, o czym ty myślisz, chodzi mu o mecz, urażona duma i te sprawy.
- " Chyba jesteś masochistą. Na razie skupmy się na obecnym meczu i wyniku. Jutro punkt 9 widzę cię w holu w gotowości bojowej. Nie spóźnij się "Kopciuszku". " - odpisałam szybko i wyciszyłam telefon. Była 3 nad ranem. Zwariowałam, czy Neymar, ten Neymar naprawdę chciał mnie pocałować..? Z tym pytaniem w głowie zasnęłam na kilka godzin.


*****

Obudziłam się około 8.30 i z przerażeniem stwierdziłam, że jestem już prawie spóźniona. W ekspresowym tempie zerwałam się z łóżka i łapiąc jakiekolwiek ciuchy wpadłam do łazienki. Muszę przyznać, że szybki prysznic pierwszy raz w moim wykonaniu był szybki. Dzisiaj los zdecydował, że wciągnęłam na siebie dżinsowe spodenki i czarną, luźną koszulkę na ramiączkach. Kończąc poranną toaletę spojrzałam na telefon. 8.55. Popatrzyłam w lustro i gumką związałam włosy na czubku tworząc z tego tak zwany "artystyczny nieład". Wcisnęłam telefon do kieszeni, zamknęłam pokój na klucz, swoją drogą jemu też przydałoby się porządne sprzątanie, po czym rzuciłam się biegiem w dół po schodach. Zdyszana jak po maratonie oparłam się o blat recepcji. Neymara nigdzie nie było jeszcze widać. Korzystając z tej chwili poprawiłam włosy i wyrównałam oddech tak by wyglądało to naturalnie, jakbym czekała tu na niego już długi czas. Planowałam z początku nieźle dać mu w kość, żeby pokazać mu jaka to ciężka praca, ale stwierdziłam, że postaram się mimo wszystko ograniczyć nieco złośliwości. Punkt o 9 chłopak wszedł do holu z nieodłącznymi słuchawkami na uszach. Mrugnął do mnie okiem i uśmiechnął się na powitanie. Zmrużyłam oczy i kiedy podszedł jednym, płynnym ruchem ściągnęłam mu słuchawki.
- Trochę szacunku do damy barbarzyńco. - powiedziałam powstrzymując uśmiech. Miałam nie być złośliwa? Zapomnijcie o tym dla własnego dobra.
- Ale się nie spóźniłem - odparł widocznie z siebie dumny, a ja wywróciłam oczami i parsknęłam śmiechem.
- I całe w tym twoje szczęście. Jeszcze 5 minut i bym tam po ciebie osobiście się pofatygowała. - odpowiedziałam i wzięłam swój mundurek. Weszliśmy do windy. Zmierzyłam zadowolonego Brazylijczyka wzrokiem i z beznamiętnym wyrazem twarzy odpięłam swój identyfikator podając mu fartuszek. - To dla ciebie. - wyraz jego twarzy bezcenny i nie zapłacisz za niego kartą mastercard.
- Żartujesz? - zapytał mierząc mnie wzrokiem, zapewne zastanawiał się nad tym czy mogę być aż tak okrutna. Owszem mogę panie gwiazda.
- Absolutnie. Widzisz ja mam identyfikator, ale ty też musisz mieć coś co sygnalizuje, że pracujesz, a nie włamujesz się do cudzych pokoi. - wyrecytowałam formułkę, którą zaledwie kilka dni temu usłyszałam od wujka Johna. - Chodź pomogę ci go zawiązać. - zaśmiałam się, a chłopak zmrużył oczy.
- Jesteś okrutna. Czy muszę naprawdę to nosić? - jęknął kiedy ubierałam go w jego nowe "pracownicze wdzianko".
- Po pierwsze primo, wiem. Po drugie primo, tak musisz, kara byłaby mało dotkliwa, miała być równowartością twojej. - cmoknęłam mu koło ucha aż podskoczył i wyszłam z windy kręcąc ręcznikiem w dłoni. Rozbrajającym był widok Neymara w białym fartuszku, który stara się niezauważony przemknąć korytarzem. Otworzyłam szybko drzwi, żeby się już dłużej nad nim nie znęcać. Wpadł do pokoju jak huragan, co wywołało u mnie kolejny atak śmiechu. Ponownie mi zaimponował, że potrafił przyjąć na klatę wszystko bez wyjątku, nie stroił fochów, nie zasłaniał się utratą wizerunku itp. Zyskał tym nieświadomie moje miłosierdzie. Zaczęliśmy spokojnie od wszystkich rutynowych czynności. Pomagał mi trzepać pościel i nawet słowem nie narzekał. Na początku bardzo mi to odpowiadało, jednak im dłużej to trwało, tym bardziej stawało się to podejrzane w jego wykonaniu. Uprzątneliśmy wszystkie pokoje, w końcu postanowiłam go nieco wykorzystać do posprzątania również mojego pokoju. Nie zaprotestował ani słowem co było dla mnie wystarczającym sygnałem, że coś jest na rzeczy. - Wiesz Ney, dziwi mnie jedna rzecz - zaczęłam - czemu jeszcze nie skrobiesz w drzwi, żeby cię stąd wypuścić.
- To skomplikowane - odezwał się po chwili z tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Nie martw się, jestem na tyle inteligentna, żeby zrozumieć twoje "skomplikowane". - zaśmiałam się cicho i otworzyłam okno.
- Pomyślałem, że jeśli przegram to spędzę z tobą więcej czasu w neutralnej atmosferze, niż jak wygram, zabiorę cię na wymuszoną randkę i nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. - odpowiedział opierając się o ścianę z uśmiechem. Mina mi zrzedła w jednym momencie. Podniosłam wzrok unosząc powoli brwi do góry. Niemożliwe, nie posunąłby się tak daleko..
- Dałeś mi wygrać? - syknęłam, a było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Musiał zobaczyć mord w moich oczach, bo wyraz jego twarzy również się zmienił. Rzuciłam w niego poduszką - Ty perfidio! - jednym susem pokonałam łózko i zaczęłam okładać go wielką poduchą z każdej możliwej strony. Upokorzył mnie jak kretynkę. Wszyscy mi gratulowali, jakaż ja jestem wspaniała. Wszystko jasne, dał mi wygrać bo tak bardziej mu się opłacało. - Jesteś niemożliwy! Nawet w karze upatrujesz dla siebie korzyści. - krzyczałam na niego, a on jedynie bronił się rękoma żeby bardzo nie oberwać, bo wkładałam w tą czynność całą swoją siłę i wściekłość jaka w tym momencie była główną siłą napędową.
- Nie dałem ci wygrać, pokonałaś mnie uczciwie. Ja jedynie szukałem korzyści w byciu przegranym po raz pierwszy. - wyrwał mi z rąk poduszkę, a ja zaczęłam w zamian okładać jego klatkę piersiową pięściami. To zła chwila, żeby rozpływać się nad jego budową, ale muszę przyznać, że pod koszulką musiał mieć niezły kaloryfer, bo po kilku uderzeniach rozbolały mnie knykcie.
- Nie wierzę ci. - powiedziałam dobitnie. Dosłownie plułam jadem. Spojrzałam mu w oczy, a kosmyki włosów, które wymknęły się spod gumki znacznie ograniczały mi widoczność - Pewnie świetnie się bawiłeś widząc jak wszyscy gratulują głupiej, naiwnej Mel wygranej. Jesteś dupkiem i żałuję, że nawet przez chwilę pomyślałam inaczej - krzyczałam mu prosto w twarz.
- Zamknij się wreszcie. - powiedział po czym przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje usta aż poczułam jakbym odrywała się od podłogi. Na początku próbowałam go odepchnąć nadal czując emanującą z mojego ciała wściekłość, jednak po chwili poddałam się jego ramionom i odwzajemniłam pocałunek. Po krótkim czasie jednak oderwałam się od niego i szepnęłam przeczesując włosy - Chyba powinieneś już iść. - popatrzył na mnie lekko zdezorientowany.
- Mel, wszystko okey? - zapytał cicho próbując dotknąć mojej twarzy, ale trafił jedynie w powietrze po miejscu gdzie się znajdowała zanim się odsunęłam.
- Nic nie jest okey. - odpowiedziałam i spojrzałam mu w oczy zbolałym wzrokiem - Po prostu już idź. - zawahał się moment, po czym bez słowa opuścił mój pokój. Oparłam się o zamknięte drzwi i zjechałam w dół. Jak to się mogło stać? Przecież on może mieć każdą, czemu tak uwziął się akurat na mnie? Pobawi się mną i pójdzie do innej, to więcej niż pewne. Nie mogę brać tego na poważnie, nie mogę dopuszczać do takich sytuacji. Nie mogę dać się zranić. Nie kolejny raz, wtedy wszystkie wcześniejsze niepowodzenia byłyby bez sensu, gdybym nie czerpała z nich żadnej nauki. Z drugiej strony czułam się jak nigdy wcześniej. Oprócz wyglądu i umiejętności miał również charakterek co bardzo mi odpowiadało. Z takim chłopakiem nie może być nudno. Nie. Czas się ogarnąć. Nic nie zaszło. Myśli galopowały w mojej głowie jak oszalałe. Wyjęłam z szuflady koło łóżka paczkę "awaryjnych" papierosów, które paliłam tylko w bardzo mocno stresowych sytuacjach jak właśnie ta. Wyszłam na balkon po czym trzęsącą się ręką odpaliłam używkę. Dym, który opuszczał moje ciało sprawiał wrażenie, że zabiera ze sobą wszystko co mnie dręczy w środku. Wypaliłam dwa i gasząc ostatniego szepnęłam - Neymar da Silva Santos Júnior od dziś dla mnie nie istnieje.
Siedziałam tak długi czas, była już prawie północ. Przez resztę dnia nie wyszłam nawet na krok z pokoju. Papierosy pomogły na krótko, ponieważ czułam jak znów ta cała sytuacja we mnie siedzi i dusi mnie coraz bardziej z każdą minutą. Każda dziewczyna o tym marzy, żeby ktoś taki jak on ją pocałował. Ale co dalej? To nie wróżyło nic dobrego. Beztroskie dziewczyny nie zastanawiały się nad częścią "co dalej", ja kiedyś też tak robiłam, jednak życie nauczyło mnie dostrzegać potencjalne problemy szybciej i sprawniej niż kiedyś. Wstałam i wyszłam na korytarz. Zatrzymałam się przed drzwiami innego pokoju i bijąc się z myślami delikatnie zastukałam. Drzwi otworzył mi nieco zaspany piłkarz.
- Leo, możemy porozmawiać?



Po trudach i znojach mam zaszczyt zaprezentować wam kolejny odcinek opowiadania ;)
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Cóż czytajcie, komentujcie, polecajcie znajomym jeśli jest to tego warte :D

Jeśli ktoś będzie miał ewentualne uwagi lub jakieś osobiste pomysły co może się tu fajnego dziać, jestem otwarta na takie sugestie :)
Czekam na ewentualne pod numerem GG : 4847750 :)

<3

czwartek, 17 lipca 2014

3. Neymar da Silva Santos Júnior nie przegrywa. Nigdy.

Następnego dnia nie byłam w stanie racjonalnie myśleć i funkcjonalnie pracować co niestety nie uszło uwadze innych.
- Coś się stało Mel? - zapytała Peggy hotelowa kucharka, której dzisiaj pomagałam w jej królestwie.
- Nie, dlaczego pytasz? - otrząsnęłam się i spojrzałam na nią z udawanym uśmiechem. Nie chciałam dać po sobie poznać, że tak naprawdę paraliżuje mnie myśl o dzisiejszym meczu.
- Od 15 minut nie ma z Tobą kontaktu i prosiłam cię o 10 pomidorów, a ty pokroiłaś ich chyba ze 30. - odpowiedziała odkładając nóż i wycierając dłonie w ścierkę. Peggy była osobą, którą lubiło się od razu, nieco zbyt młoda na babcię, ale tak właśnie ją postrzegałam. Poczciwy, wyrozumiały, troskliwy substytut babci.
- Strasznie cię przepraszam.. - odsunęłam od siebie stertę pomidorów dopiero teraz zauważając, że jest ich niepokojąco dużo.
- Nic nie szkodzi Skarbie coś z tego stworzymy. - odpowiedziała i przygarnęła moją kulinarną katastrofę do siebie - Bardziej martwi mnie powód twojej nieobecności duchowej. Czyżby piłkarze z Blaugrany namieszali ci w głowie? - puściła do mnie oczko, ale chyba szok jaki miałam na twarzy bił jasnym blaskiem na przynajmniej 3 kilometry.
- Powiedzmy, ze czeka mnie dzisiaj ważny mecz i naprawdę nie chcę go przegrać. - usiadłam na stołku i spojrzałam na kucharkę.
- Czyli jednak piłkarze. - zaśmiała się serdecznie kręcąc głową. - A masz o tym chociaż jakieś pojęcie czy dałaś się przypadkiem wciągnąć w jakiś zakład? - zapytała nie odrywając wzroku od warzyw, które we wręcz ekspresowym tempie lądowały w dużej misce.
- I tak i nie. Oczywiście, że mam o tym całkiem spore pojęcie, ale wciągnąć się dałam rzeczywiście głupio i totalnie bezmyślnie. - zaśmiałam się cicho nad własną głupotą. Co mi strzeliło do głowy, żeby rzucić wyzwanie jednemu z najlepszym piłkarzy na świecie. Chyba przez strefę klimatyczną wyparował mi totalnie mózg.
- I tak dzisiaj bujasz w obłokach więc na wiele mi się nie przydasz. - skwitowała po chwili Peggy i wręczyła mi stos talerzy. - Idź porozstawiaj talerze na stołach i ułóż sztućce, a potem masz wolne.
- Naprawdę?! - zapytałam z niedowierzaniem wymalowanym na bladej twarzy
- Naprawdę naprawdę tylko nie potłucz talerzy ze szczęścia - roześmiała się i machnęła mi ręką na znak, żebym zabierała się już do pracy. Cieszyłam się na tą chwilę wyciszenia, opracowania jakiegoś planu działania niczym Kopciuszek na bal. Dziękowałam Bogu i wujkowi Johnatanowi, że dzisiaj mogłam pracować w kuchni gdzie nie byłam narażona na towarzystwo niepożądanych osób takich jak na przykład Neymar. Grunt to nie dać podejść się psychicznie i zaufać swoim umiejętnościom.  W błyskawicznym tempie rozłożyłam całą zastawę na stolikach i wróciłam zameldować pełen sukces kucharce.
- Na pewno nie będę ci już potrzebna? - zapytałam zdejmując fartuszek z identyfikatorem. Tak, tym razem założyłam spodenki, nie popełnię drugi raz tego samego błędu.
- Poradzę sobie, a teraz leć i skop im tyłki Mel - mrugnęła do mnie okiem wskazując na drzwi.
- Dziękuję, jesteś wielka. - nie mogłam się powstrzymać, podbiegłam i uściskałam ją serdecznie po czym wybiegłam z kuchni w szaleńczym pędzie udając się do swojego pokoju.


*****

Została godzina. Chodziłam w te i z powrotem po pokoju. Gdyby to była kreskówka to pewnie już dawno wpadłabym w dziurę w podłodze, którą sama wydeptałam. Ale to nie była kreskówka ani tani film dla nastolatek, w którym wszystko się uda na tak zwane "dzień dobry". Chyba już dawno niczym się tak nie stresowałam. Zdecydowałam, że ukrywanie się w pokoju nie jest dobrym rozwiązaniem i postanowiłam udać się na stadion. Spakowałam w torbę krótkie szorty i koszulkę po czym zeszłam na dół.
- Gdzieś się młoda dama wybiera? - usłyszałam głos kiedy próbowałam przemknąć przez drzwi niezauważona. Nic nie powiedziałam Johnowi o zakładzie, bo chyba nie byłby z niego zadowolony, tym bardziej, że miałam mu pomagać, a nie bawić się z piłkarzami. Odwróciłam się i zobaczyłam Toma, który stał za mną z uśmiechem od ucha do ucha.
- Jejku całe szczęście, że to ty. - uśmiechnęłam się z ulgą nieświadomie rozglądając się czy nigdzie nie widać na horyzoncie wujka.
- Aż podskoczyłaś. - zauważył, a uśmiech nie schodził mu z przystojnej twarzy - Chyba masz coś na sumieniu. - poruszał zabawnie brwiami i przyjrzał mi się dokładnie, widocznie szukając oznak,które potwierdziłyby jego teorię.
- Nie, skąd. - skłamałam mimo, że teraz powinnam być w kuchni i pomagać Peggy. - Mam do ciebie prośbę... - zaczęłam nieśmiało, zdając sobie sprawę, że do stadionu jest kawałek drogi, którego raczej nie mam szans pokonać pieszo w pozostałym mi czasie.
- A co będę z tego miał? - zapytał zaczepnie i oparł się o framugę drzwi celowo odsłaniając moją osobę tak, że teraz było mnie widać z każdego punktu w holu.
- Kiedy będę już sławna wspomnę o tobie, kiedy będę odbierać Grammy i zatrudnię cię jako osobistego szofera. - rzuciłam na co on się roześmiał.
- Kusząca oferta. Zamieniam się w słuch. - powiedział konspiracyjnym szeptem.
- Podwieziesz mnie teraz na Camp Nou? To bardzo bardzo ważne. - zapytałam siląc się na prawie, że błagalny ton, który wcześniej mi się nie zdarzał. Matko co oni ze mną w kilka dni zrobili?! Sama siebie nie poznaję.
- Ale osobistym szoferem miałem zostać dopiero jak staniesz się sławna. - nadal się ze mną droczył wiedząc, że zależy mi na czasie.
- Od czegoś trzeba zacząć. - powiedziałam i nerwowo oblizałam wargi, które zaschły mi ze zdenerwowania.
- Okey. Chodź. - pokręcił głową ze śmiechem i ruszył w stronę samochodu. Po około 20 minutach jazdy zatrzymaliśmy się u bram stadionu. Odetchnęłam głęboko. Nie ma się czego bać, przecież on cię nie zabije. To tylko mecz. Dokładnie taki jak cała reszta. - Mam wrażenie, że zaraz padniesz mi tu na zawał. Co jest grane? - zapytał z delikatną troską w głosie.
- Nie mów nic Johnatanowi - zignorowałam jego pytanie i złapałam za klamkę.
- Nic nie powiem. A ty baw się dobrze w każdym znaczeniu tej definicji i wróć o północy Kopciuszku. - pomachał mi ręką na pożegnanie i odjechał zostawiając mnie samą przed wielkim stadionem. Bardzo chciałam stamtąd uciec, pokusa była naprawdę ogromna. Jednak zdecydowałam, że nie dam tej satysfakcji napastnikowi i przyjdę zawalczyć o zakład. Moment... Melisa ogarnij się. Przecież to tylko zabawa, a ja zachowuje się jakbym szła na egzekucję. Co będzie to będzie grunt to dać z siebie wszystko, przecież i tak są marne szanse na wygraną. Wygraną powinien być sam fakt możliwości tej gry i zaprezentowanie się z jak najlepszej strony przed Dumą Katalonii. Odetchnęłam głęboko i wkroczyłam na stadion. Przebrałam się w łazience, a torbę podrzuciłam do szatni chłopaków. Przecież nie będę się z nimi przebierać, ich niedoczekanie. Wyszłam powoli na zewnątrz i poraziło mnie jasne światło reflektorów. W pierwszym momencie zasłoniłam oczy dłonią, jednak z każdą sekundą mój wzrok przyzwyczajał się do wszechobecnej jasności. Onieśmielona wielkością boiska stanęłam przy brzegu i zaczęłam się rozgrzewać. Jak mówiła zawsze moja instruktorka taneczna kiedy swojego czasu próbowałam sił w tej dyscyplinie : Najważniejsza jest rozgrzewka. Kiedy poruszasz każdą częścią ciała i pobudzisz ją do życia jest małe prawdopodobieństwo, że odmówi ci ona posłuszeństwa". Tak też zrobiłam, z cholerną dokładnością, tak aby o niczym nie zapomnieć wykonywałam kolejne ćwiczenia, które pozostały mi gdzieś w głowie. W końcu zaciekawiona hałasem, którego źródło znajdowało się gdzieś za moimi plecami, odwróciłam się i zobaczyłam jakiś obcych ludzi, którzy już biegali za piłką. W mojej głowie obudziła się panika, którą dosłownie z pół godziny temu zdążyłam ukołysać do snu. Nie lubiłam grać z całkiem obcymi ludźmi, nie lubiłam wchodzić z nimi w żaden kontakt, nie lubiłam musieć współpracować z taką masą obcych ludzi na jeden raz. Jak na komendę z szatni wyszli Messi,Tello, Xavi, Pique, Iniesta, Alves i Neymar. Jednak tylko on był przebrany co mnie lekko zaniepokoiło.
- Cześć Melisa! Jak twój nastrój przed meczem? - Leo stanął przede mną z uśmiechem.
- Szczerze to bywało lepiej, ale wersja dla prasy to, że jest świetnie. - zaśmiałam się nerwowo, a on mi zawtórował.
- Nie martw się. Dam ci radę, wykorzystaj to, że jesteś niska i drobna, po pierwszych dwóch akcjach dam sobie uciąć obie moje cenne nogi, że sama wpadniesz na to jak okiwać Neya - poklepał mnie lekko po ramieniu i razem z resztą wdrapali się na trybuny.
- Cześć Mel. - usłyszałam za sobą głos Brazylijczyka, odwróciłam się i skinęłam mu głową.
- Oni nie grają? - wskazałam palcem na wesołych piłkarzy.
- Nie, oni dzisiaj występują w roli widowni. - uśmiechnął się lekko - Gramy z tymi co przyszli. Nie znam ich, to jakiś nowy klub, który tutaj czasami trenuje, ale myślę, że jak na standard dzisiejszego meczu oni nam wystarczą. - odpowiedział i oddalił się, żeby wykonać kilka ćwiczeń rozgrzewających.
- Kurde. - syknęłam pod nosem. - A wy.. - odwróciłam się do "widowni" z palcem skierowanym centralnie w każdego z nich - Jak zobaczę, że któryś je popcorn i robi z tego komedię to własnoręcznie uduszę. - chłopcy jak na komendę posłali mi uśmiechu numer 5 jednak widziałam kątem oka, że coś na nowo upychają pod siedzeniami.
- Zaczynamy? - Neymar podbiegł do mnie z piłką pod pachą.
- Pewnie. - przytaknęłam, przeżegnałam się i pobiegłam za nim na środek boiska.
- Panowie, mecz trwa 30 minut, ewentualna dogrywka 15. - zakomunikował napastnik i położył piłkę na środku i mijając mnie szepnął mi na ucho - Tyle mi wystarczy, żeby z Tobą wygrać. - na te słowa obudziła się we mnie żądza mordu. Zabawa, którą chciałam, żeby był ten mecz odeszła w zapomnienie. Teraz liczyło się tylko to, żeby dokopać temu zapatrzonemu w siebie kretynowi.
- Tak panowie, zaczynajmy. - rzuciłam i uśmiechnęłam się słodko. Po moich słowach rozpoczął się armagedon. Ciężko było grać z samymi facetami, tym bardziej, że ich nie znałam, ich stylu gry, także na początku prawie każde podanie było niemrawe i kończyło się tym, że drużyna przeciwna odbierała nam piłkę. Mimo całej zawziętości i zniechęcenia jakim pałałam do brazylijskiej gwiazdy, musiałam mu przyznać, że grał naprawdę świetnie. Każde podanie było precyzyjne, a jego umiejętności na żywo robiły wrażenie o wiele większe niż w telewizji. Jednak to się nie liczyło, był zbyt pewny siebie a ja chciałam utrzeć mu nosa. Nie był to mecz reprezentacji, nie miał strategii i grał dość schematycznie, co tak jak zapewniał mnie przed meczem Messi dało mi nad nim niewielką przewagę, po kilku akcjach byłam w stanie go zaskoczyć i z łatwością odebrać mu piłkę. Zastosowałam zwód, którego ostatnio uczyłam Alexa, podałam piłkę do jakiegoś bezimiennego dla mnie zawodnika, liczył się dla mnie teraz tylko kontakt z piłką nie zwracałam uwagi na nic innego. Zwinnie przecisnęłam się pomiędzy dwóch obrońców zostając jednak lekko w tyle, żeby sędzia nie podyktował spalonego i kiedy piłkarz wykopał piłkę z bezradnością na twarzy, ponieważ nie widział w zasięgu wzroku nikogo ze swojej drużyny. A ja wyskoczyłam najwyżej jak umiałam i wbiłam główką piłkę prosto do bramki. Zaskoczeni byli wszyscy z obydwu drużyn łącznie z Neymarem i bramkarzem, który widocznie mnie nie zauważył. Wreszcie dostrzegałam plusy bycia niską. Piłkarze Blaugrany wyli z radości na trybunach krzycząc głośno moje imię. To była tak niewyobrażalna sytuacja, że nigdy nawet nie śmiałam o tym śnić, a teraz to wszystko działo się naprawdę. Przyłapałam się na tym, że zerkam w stronę Neymara, żeby zobaczyć jaką ma minę. W końcu to ja strzeliłam pierwszą bramkę w meczu, nie on i to teraz on będzie musiał odrobić straty nie ja. Uśmiechał się lekko jednak kiedy napotkał mój wzrok na jego twarz wróciła zaciętość.
- Neymar da Silva Santos Júnior nie przegrywa. Nigdy. - powiedział po czym wróciliśmy do gry. Widać było, że stracił na pewności i gra coraz bardziej nerwowo i agresywnie. Precyzja jakby wyparowała i liczył się dla niego tylko wynik. Dopiął swego w 21 minucie meczu. Pięknym, dalekim strzałem wyrównał na 1:1. Ulga jaka towarzyszyła mi od kilku minut została zastąpiona przez kolejny skok paniki. Mecz zbliżał się ku końcowi, a wiedziałam, że napastnik nie odpuści i nie poprzestanie na jednej bramce kiedy już raz przedarł się przez obronę. Pilnowałam go bardziej i czujniej niż przedtem. Starałam się przewidzieć jego każdy kolejny ruch co wcale nie było łatwe bo trwało to ułamki sekund. Bawiliśmy się tak ze sobą do 27 minuty chociaż żadnemu nie było do śmiechu. Postanowiłam zaryzykować i przeprowadzić samotną akcje na bramkę przeciwnika. Kiedy Brazylijczyk dostał piłkę bez zastanowienia szybkim płynnym ruchem pchnęłam ją nogą tak, że przeleciała mu między nogami. Zwinnie go ominęłam i zaczęłam biec tak szybko jakby goniła mnie sama śmierć. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, byłam już blisko, już przekraczałam linię pola karnego, kiedy poczułam ból i to, że odrywam się od ziemi. Zdążyłam tylko wybronić się, żeby nie upaść na twarz. Usłyszałam gwizdy i buczenie dobiegające z trybun. Podniosłam głowę i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zauważyłam, że sędzia nie przerwał meczu, a piłka znajdowała się już prawie na drugim końcu boiska. Tylko jedna postać stała nieruchomo patrząc z niedowierzaniem na zgraję piłkarzy. Neymar. Zaskoczyła mnie jego reakcja, ponieważ podbiegł do mnie i wyciągając dłoń pomógł mi wstać.
- Nic ci nie jest? - zapytał patrząc jak próbuje rozruszać kostkę.
- Wszystko okey, chociaż to nie powinno tak wyglądać to nie rugby. - odpowiedziałam z niesmakiem. Tak właśnie kończy się granie z bandą facetów w piłkę nożną. Nigdy tego nie róbcie dziewczyny.  No chyba, że wszyscy są zabójczo przystojni, no to wtedy możecie rozważyć taką propozycję.
- Nie ruszaj się stąd. - powiedział pobiegł na środek do sędziego i zaczął się z nim kłócić i gestykulować. W końcu ten zarządził rzut karny dla mojej drużyny. Byłam mocno zszokowana zachowaniem Neymara. Tak bardzo chciał wygrać, a teraz ze śmiertelną powagą upierał się przy podyktowaniu prawdopodobnie pogrążającego jego drużynę rzutu. Zaimponował mi swoją postawą.
Rzut karny był tylko formalnością. Mimo obolałej nogi udało mi się posłać piłkę w okienko i moja drużyna odniosła zwycięstwo. Jednak nie czułam takiej dzikiej satysfakcji jak przypuszczałam wcześniej. Jedyne czego pragnęłam to jak najszybciej opuścić boisko.
- Gratulacje. - Ney dogonił mnie i uśmiechnął się ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
- Dziękuję. - odpowiedziałam również obdarzając go uśmiechem - Tylko sobie nie myśl, że jak będziesz dla mnie teraz miły to Cię kara ominie. - dodałam szybko, wytknęłam mu język i już porwały mnie w górę inne silne ramiona. Był to Leo i Cristian, którzy posadzili mnie sobie na ramionach.
- Gratulacje Mel, dałaś czadu. - usłyszałam z wielu ust.
- Może znalazłoby się dla ciebie miejsce w naszej barcelońskiej rodzinie - rzucił Iniesta ze śmiechem.
- I wy Judasze kibicowaliście dziewczynie? - rzucił napastnik kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Wybacz Ney, ale wiedzieliśmy od początku, że cię ogra. Ona jest świetna. - rzucił Pique ze śmiechem. Swoją drogą dziwnie się czułam balansując na ramionach chłopaków i chyba oni to wyczuli. Ani się obejrzałam jak Messi złapał mnie w pasie i powoli postawił przed sobą z szerokim uśmiechem. Mimowolnie zerknęłam w stronę Brazylijczyka, z którego twarzy zszedł uśmiech, a zastąpił go niezidentyfikowany grymas.
- Myślę, że w drzwiach byśmy się z tobą nie zmieścili. - zaśmiał się Argentyńczyk tłumacząc swoje działanie.
- Okey okey, teraz niech któryś będzie tak miły i wyniesie mi z szatni torbę z ubraniami, bo przecież tam nie wtargnę. - odsunęłam się na bok w zachęcającym geście.
- Gdzieś się musisz przebrać. Nie martw się, Ney cię obroni. - rzucił Xavi puszczając mi oko. Sam zainteresowany podniósł wzrok słysząc swoje imię, jednak zapewne nie wiedział o co chodzi, bo było widać, że jest pochłonięty rozmową z Danim Alvesem.
- Oczywiście. - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem i ruszyłam w stronę szatni ramię w ramię z napastnikiem. Panował tam tłok każdy się przebierał, suszył włosy ręcznikiem, urządzał sobie pogaduszki. Zobaczyłam swoją torbę leżącą w kącie i szybko pognałam w tamtą stronę.Rozpuściłam długie włosy, robiąc wszystko, żeby jak najbardziej odwlec w czasie moment samego przebierania. Nagle usłyszałam za plecami wyraźny głos.
- Wcale nie przegraliśmy. Gdyby nie ta delikatna panienka, nie byłoby żadnego karnego. - odwróciłam się unosząc brew do góry. Był to nikt inny jak tylko sprawca mojego bolesnego faulu. Już otwierałam usta, żeby mu się czymś odgryźć, kiedy po raz kolejny tego wieczoru doznałam szoku
- I nie byłoby również żadnego gola. - wtrącił się Neymar
- Na pewno ktoś inny by go strzelił. - odciął się tamten, a ja czułam jak z sekundy na sekundę ulatuje ze mnie pewność siebie i zastępuje ją skrajna beznadziejność. Czułam się jak mała dziewczynka, z której naśmiewają się w szkole. Bezradnie i żałośnie.
- Nie musiałeś jej faulować, chyba nie muszę ci tłumaczyć jakie są tego skutki. Przeproś ją. - powiedział napastnik spokojnie, na co Roberts*, bo tak tamten burak miał na nazwisko, wybuchnął głośnym śmiechem. Chłopak zmarszczył brwi i podszedł kilka kroków. - Powiedziałem przeproś. - powtórzył nadal siląc się na resztki spokoju. Przyglądałam się całej tej scenie jak sparaliżowana.
- A co jeśli tego nie zrobię? - zapytał tamten zakładając ręce na piersi.
- Tak niesportowego i nieprofesjonalnego zachowania jeszcze nie widziałem, gdybyś był w moim klubie zostałbyś zawieszony. - powiedział Neymar przez zęby. Taaak, a więc nie chodziło wcale o mnie, tylko o zasady. Spoko. Luz. Przecież wcale nie myślałam, że robi to dla mnie. Ani przez chwilę.
- Ale nie jestem. Jesteś młodszym ode mnie gówniarzem. - odgryzł się Roberts, a ja widziałam ogniki nienawiści w spojrzeniu Brazylijczyka.
- Wiek jak widać nie ma nic wspólnego z wychowaniem i posiadaniem jakichkolwiek manier. - rzucił zaciskając pięści. W odpowiedzi został popchnięty, na co odpowiedział tym samym. - Przeproś ją.
- Ney, uspokój się, nie warto. To zwykły kretyn, nie zniżaj się do jego poziomu. - ocknęłam się widząc, że zaraz dojdzie do rękoczynów. Minęłam Robertsa umyślnie potrącając go barkiem najmocniej jak potrafiłam i wyciągnęłam Katalończyka za łokieć z szatni.
- Co tak długo? - zapytał Pique wstając z ławki. - Chłopaki poszli już do busa, a was nie ma i nie ma, a ja siedzę tu sam. - zaczął i posłał mi lekki uśmiech.
- Melisa się grzebała. - rzucił Neymar beznamiętnie, jakby to co przed chwilą zaszło nie miało w ogóle miejsca.
- Kobiety. - westchnął jego kumpel i razem pomaszerowaliśmy do ich osobistego busa. Wszyscy mi gratulowali świetnego meczu i pomstowali na sędziego za brak reakcji po faulu. Dojechaliśmy na miejsce i każdy udał się do swoich pokoi. Przekręcając klucz w drzwiach usłyszałam Tello.
- Wpadnij do nas Mel, opijemy twoje zwycięstwo. - mrugnął okiem i wskazał na pokój Alvesa i Neymara. Przytaknęłam, chociaż byłam wykończona i najchętniej położyłabym się teraz spać. Po 15 minutach jednak zapukałam do drzwi chłopaków, gdzie rozkręciła się już dobra impreza. Usiadłam między Messim a Gerardem, bo to właśnie z nimi dogadywałam się chyba najlepiej. Nie musieliśmy długo czekać aż spełniły się moje najgorsze obawy.
- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć..?! - do pokoju bez pukania wpadł wujek John. Poczułam strach ściskający mnie za gardło. No bo co ja mu teraz powiem..


* - zbieżność  nazwisk zupełnie przypadkowa. ;)

Cóż mam powiedzieć : zaglądajcie, czytajcie, komentujcie i polecajcie znajomym. ;)
A już niedługo pojawi się kolejny rozdział.
Ciao <3

niedziela, 13 lipca 2014

2. Czy na pewno chcesz, żeby Kopciuszek cię skompromitował?

Na początku chcę podziękować tym, którzy to czytają. Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczy kiedy wchodzę i widzę jakiś komentarz pod notką. Od razu siadam i wiem, że mam dla kogo pisać. ;)
Także nie przedłużając zapraszam na kolejny rozdział ;)




Nikt chyba nie jest w stanie opisać paniki jaką poczułam kiedy zobaczyłam piłkarzy FC Barcelony wesoło wlewających się do hotelowego korytarza. Jeszcze z tydzień temu chyba zwariowałabym ze szczęścia, ale po dzisiejszym spotkaniu na lotnisku, wolałam jednak zdecydowanie oglądać ich tylko na ekranie. Rzuciłam sztuczny uśmiech recepcjonistce złapałam klucz, a walizki poderwałam z ziemi prawie, że z prędkością światła. Ruszyłam przed siebie modląc się w duchu, żeby jak najszybciej zniknąć za zakrętem w windzie. Jednak w rzeczywistości nie miałam tyle szczęścia. Po zaledwie kilku krokach usłyszałam radosny głos wujka.
- Melisa! Melisa! Patrz kto przyszedł. - pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to nie zatrzymywać się i udać, że to nie do mnie albo, że po prostu nie słyszałam. Kątem oka zobaczyłam jednak wujka Johna, który macha do mnie jak szaleniec z wielkim uśmiechem na ustach. Westchnęłam zrezygnowana i odwróciłam się w ich stronę i odmachałam. Nie chciałam robić mu przykrości już na starcie. Podeszłam na chwiejnych nogach i stanęłam przed moimi idolami. - Już się bałem, że przez to stado dzikusów mnie nie usłyszysz. - mężczyzna zaśmiał się wesoło i przygarnął mnie do siebie ramieniem, na co otrzymał krótki uśmiech.
- Wujku, co oni tu robią? - zapytałam z nadzieją, że nie usłyszę, ze są sprawcami tego wielkiego, tajemniczego zamieszania, które wszyscy przeżywają od kilku dni. Jednak w duchu już wiedziałam, że to prawda.
- Chłopaki, to jest moja chrześnica Melisa i jest przy okazji waszą fanką. - przedstawił mnie za co miałam ochotę sprzedać mu kuksańca w żebra. Usłyszałam zbiorowe powitania i nagle wszystkie pary oczu bez wyjątku były zwrócone na moją osobę. W otoczeniu tylu facetów czułam się tak malutka jakby brakowało mi jedynie kilku centymetrów, żeby zapaść się pod ziemię.
- Cześć Wam. - powiedziałam z uśmiechem, żeby nie wyjść na jakąś drętwą laskę, która zaraz zemdleje z wrażenia.
- Cześć Mel - przed szereg wysunął się Tello i dos Santos - Jestem Cristian - puścił do mnie oczko.
- A ja Johnatan - ten z kolei szarmancko ucałował moją dłoń na co reszta piłkarzy zaczęła głośno gwizdać. Zirytowała mnie ich reakcja mimo, że wiem, że w takim środowisku "samych samców alfa" to w pełni normalne.
- Miło mi was poznać. - odpowiedziałam po czym zabrałam swoją dłoń, wytarłam ją delikatnie w koszulkę dos Santosa i położyłam na swoim biodrze z totalnym spokojem na twarzy.
- Ma charakterek. - dało się słyszeć gdzieś w tłumie. Sam zainteresowany na początku miał nieco zdezorientowaną minę jednak później uśmiechnął się szeroko i również puścił mi oczko. W tym właśnie momencie zaczęłam się zastanawiać jak działają ich mózgi czy co tam mają. Ewidentnie próbowałam go zgasić i mam wrażenie, że spodobało mu się to jeszcze bardziej.
- I to, że jest moją chrześnicą weźcie sobie panowie najbardziej do serca, jeśli wiecie o czym mówię. - wtrącił się wujek z rozbawioną miną, a ja nie wytrzymałam i klepnęłam się otwartą dłonią w czoło kręcąc z niedowierzaniem głową. Niech on przestanie mnie kompromitować. Odpowiedziały mu śmiechy i zbiorowe "Jassssne". Po tym zgraja piłkarzy razem z gigantycznymi torbami na ramionach ruszyła do recepcji i mijając mnie i wujka poklepywali nas po ramionach. Ostatni jak zwykle szedł Neymar, którego trener zatrzymał ruchem ręki.
- A to nasza gwiazda, która nawet nie przywita się ze starym znajomym tylko jak zwykle buja w obłokach - Luis Enrique skomentował zachowanie młodego napastnika.
- John. - Brazylijczyk uśmiechnął się szeroko i uściskał mojego wujka. Moje oczy się rozszerzyły. Kto by pomyślał, że mój chrzestny jest taką szychą.
- Ney, miło Cię widzieć w tak dobrej formie. - powiedział po tym niemalże ojcowskim powitaniu. - To Melisa. - wskazał na mnie z uśmiechem. Czy on się tak mną musi chwalić do cholery?! Czuję się jak eksponat w muzeum albo zwierze w zoo. O tak to było bardziej trafne spostrzeżenie. Panie i Panowie na lewo sowa złotopióra na prawo totalnie zażenowana Melisa Henderson. Z tego zamyślenia wyrwał mnie dźwięczny głos chłopaka.
- My się już dzisiaj poznaliśmy. - obdarzył mnie szerokim uśmiechem i wyciągnął dłoń w moją stronę. Nie chcąc dać nic po sobie poznać uścisnęłam ją krótko. - Teraz już oficjalnie Neymar, dla znajomych Ney. - był tak pewny siebie czym strasznie mnie irytował. Ja na pozory takiej pewności pracowałam kilka dobrych lat.
- Melisa. Dla przyjaciół Mel. - rzuciłam patrząc mu wyzywająco w oczy i specjalnie kładąc nacisk na część "dla przyjaciół". Niech sobie nie myśli, a co.
- Idziemy się zakwaterować, miło mi, że zgodziłeś się na taki układ John. - wtrącił się znów trener i kładąc rękę na ramieniu piłkarza ruszył przed siebie, żeby dogonić resztę.
- Do zobaczenia Mel. - rzucił Neymar z zadziornym uśmiechem.
- Bezczel. - syknęłam cicho i odwróciłam się w stronę ucieszonego nadal wujka z wyczekującym wyrazem twarzy i skrzyżowanymi rękami na piersiach.
- Spełnienie marzeń no nie? - mrugnął do mnie, a ja powstrzymywałam się, żeby nic nie powiedzieć. Doceniałam, że chciał mi zrobić miłą niespodziankę, ale z drugiej strony była to niezręczna sytuacja, a ja w takich nie lubiłam być stawiana.
- To są Ci tajemniczy goście? - zapytałam bez ogródek. W odpowiedzi zobaczyłam głowę z bujną czupryną, która potakuje ochoczo.
- Tak, będą tu mieszkać przez jakiś czas, a Ty będziesz mi pomagać, bo sam sobie z nimi nie poradzę. Jak zauważyłaś są jak banda przedszkolaków. - zaśmiał się bez cienia konsternacji. - To co, zaczynamy jutro? - zapytał patrząc na mnie wyczekująco.
- W porządku. Niech zacznie się rebelia. - westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko do wujka.
- Moja krew. - zaśmiał się i zmierzwił mi włosy na głowie.
- Idę się rozpakować. Dobranoc. - rzuciłam i razem z bagażami weszłam do windy. Pokój, w którym miałam teraz mieszkać był przytulny jak na hotel. Miał duże łóżko, ogromną szafę, taras i co najważniejsze własną łazienkę. Położyłam walizkę koło łóżka, przebrałam się w piżamę składającą się z krótkich spodenek i topu na ramiączkach i wyszłam na zewnątrz. Niebo ciemniało i zaczynały pojawiać się na nim gwiazdy. Zadarłam głowę do góry i odpłynęłam. Zaczęłam myśleć o tym jak obce jest dla mnie to miejsce, o tym jak długo uda mi się grać pewną siebie buntowniczkę. Z letargu wyrwał mnie wesoły głos.
- Ładne wdzianko. - Brazylijczyk lustrował mnie wzrokiem.
- Ty mnie prześladujesz czy jak? Odkąd przyleciałam do Barcelony pojawiasz się dokładnie tam gdzie ja. - wywróciłam oczami i chciałam już założyć ręce na piersi jak to mam w zwyczaju, ale uświadomiłam sobie, że mogłoby paść podejrzenie, że się przed nim wdzięczę, dlatego szybko zrezygnowałam z tego kroku. Zamiast tego oparłam dłonie o barierkę.
- Przeznaczenie? - Neymar poruszał brwiami nieskrępowanie patrząc się na moją osobę.
- Nie mów takich rzeczy na głos bo pomyślę, że nie dość, że jesteś podglądaczem to jeszcze wierzysz w dziwne rzeczy typu obcy i te sprawy. - tylko się uśmiechnął. - Idę spać, w przeciwieństwie do was będę mieć jutro mnóstwo pracy. Dobranoc. - rzuciłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Dobranoc mała - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i kątem oka zobaczyłam jak odprowadza mnie wzrokiem.
- Nie jestem mała. - syknęłam, weszłam do pokoju i zatrzasnęłam drzwi.
- Jesteś, jesteś. - szepnął chłopak z uśmiechem i wrócił do pokoju.


******

Następnego dnia obudziłam się przed 8 i miałam jeszcze godzinę, żeby spokojnie wyszykować się zanim zacznę pomagać wujkowi ogarniać cały ten chaos. Wyciągnęłam z walizki ciemną spódniczkę i top na ramiączkach po czym udałam się do łazienki wziąć poranny prysznic. Wykonałam poranną toaletę i nałożyłam na twarz delikatny makijaż w postaci jasnego kremu z domieszką pudru. Zamknęłam pokój i zjechałam windą na sam dół, żeby znaleźć sprawcę zamieszania i dowiedzieć się na czym będą polegały moje dzisiejsze obowiązki.
- Bueno días princesa! - usłyszałam właściciela hotelu, który widocznie był w świetnym nastroju.
- Cześć wujku. - odpowiedziałam i usiadłam na oparciu fotela w obszernym holu.
- Jaki tam wujku, jesteś już prawie dorosła i kiedy tak do mnie mówisz czuję się staro. - zaśmiał się i mrugnął do mnie okiem - Mów mi po prostu John.
- Okey w takim razie od czego zaczynam? - zapytałam ochoczo czym zaskoczyłam niemal samą siebie.
- Ta barcelońska banda zapewne po śniadaniu rozłoży się nad basenem także byłbym wdzięczny gdybyś mogła posprawdzać czy nie zdemolowali pokoju i go ogarnąć, przez co rozumiem: pościelić łóżka, przewietrzyć, podlać kwiaty, zmienić ręczniki. - zaczął wyliczać wręczając mi fartuszek.
- Zrozumiano - przytaknęłam, chociaż aż mnie otrzepało na myśl, że będę musiała dotykać ich ręczników. Osobiście nie chciałabym, żeby ktoś to robił, jest to poniekąd rzecz intymna, ale to hotel więc cóż zrobić. Pan każe, sługa musi. - A to co to? - zapytałam widząc biały fartuszek.
- Mel, nie wymagam od Ciebie mundurka, ale na czas kiedy mi pomagasz musisz chociaż nosić fartuszek, dopiąłem do niego identyfikator. Wiesz, środki ostrożności. Nie chcę i uwierz, że ty też nie chcesz, żeby ktoś pomyślał, że wchodzisz do ich pokoi tak całkiem prywatnie. Zaczynasz mi pomagać zakładasz, kończysz mi pomagać zdejmujesz, no chyba, że Ci się podoba to chodź w nim kiedy chcesz. - mężczyzna zaśmiał się wesoło rzucając mi materiał.
- Baaardzo śmieszne. -wytknęłam mu język.
- Wszystko jasne? - zapytał poważniejszym tonem.
- Tak jest wujku, znaczy się John. - zasalutowałam i wróciłam w kierunku windy. Na szczęście była pusta. Zawiązałam fartuszek i przyjrzałam się swojemu odbiciu w wielkim lustrze. Teraz to wyglądam jak gwiazdka amatorskiego porno. Zakryłam twarz dłońmi i modląc się, żeby nikogo po drodze nie spotkać weszłam do pierwszego pokoju. Muszę przyznać, że nie było tam aż takiego chlewu jakiego się spodziewałam. Może to dlatego, że byli tu zaledwie od kilku godzin, ale zawsze mogło być gorzej. Szło mi nawet sprawnie, a pomagała mi w tym muzyka, która płynęła z zewnątrz. Wyszłam na balkon wytrzepać poduszki i przy okazji zobaczyć kto o tej porze urządza sobie imprezę nad basenem. Nie był to nikt inny jak Katalończycy. Jak na komendę zadarli głowy do góry i pomachali mi wesoło.
- Cześć Melisa! - krzyknął Tello, a reszta mu zawtórowała.
- Cześć chłopaki! - odkrzyknęłam odkładając poduszkę.
- Zejdź do nas! Mamy jeszcze kilka wolnych leżaków. - dodał dos Santos z szerokim uśmiechem.
- Nie mogę, pracuję. - odpowiedziałam siląc się na słaby uśmiech. Byłam zaskoczona własną reakcją. Czemu ogarnęło mnie uczucie smutku na myśl, że nie mogę spędzić z nimi czasu. Z drugiej strony kto by pomyślał, że w ogóle będę mieć taką możliwość. Jeszcze z tydzień temu oglądałam mecz z ich udziałem, a teraz zachowują się w stosunku do mnie jak starzy znajomi. Coś pięknego. - Może jak skończę. - odpowiedziałam po chwili namysłu na co odpowiedziano mi wesołym okrzykiem aprobaty. Został mi właściwie jeszcze tylko jeden pokój, dlatego postanowiłam szybko go uprzątnąć i dać szansę piłkarzom aby lepiej ich poznać. Weszłam do środka i zaczęłam od podciągnięcia rolet. Do pokoju wpadło ciepłe jasne światło oświetlając moją twarz. Następnie schyliłam się po kołdrę, która poniewierała się po podłodze i w tym właśnie momencie usłyszałam gwizd. Odwróciłam się i zobaczyłam Brazylijczyka w samym ręczniku przewiązanym na biodrach, opierającego się o framugę drzwi od łazienki.
- No no, nikt mi nie mówił, że ten hotel dostarcza też takich widoków. - powiedział nie odrywając ode mnie wzroku. Gdybym nie była zirytowana moja twarz spłonęłaby rumieńcem. Jak to się stało, że w żadnym pokoju nikogo nie było, a akurat musiałam trafić na niego. Jedno było pewne, od niego ręcznika nie wezmę. Jednak po chwili namysłu i uspokojenia postanowiłam nie dać się wyprowadzić z równowagi i powoli przeniosłam wzrok na jego brązowe oczy.
- Nie wiem, nie znam się ja tu tylko sprzątam. - odpowiedziałam i pochyliłam się, żeby rozprostować pościel.
- Kopciuszku możesz rzucić mi ubranie? - zapytał ze złośliwym błyskiem w oku. Co zadziałało na mnie jak płachta na byka. Nerwy, które miałam ukryć gdzieś głęboko w sobie, właśnie wyrwały się na światło dzienne.
- Co ty sobie wyobrażasz Neymar? Myślisz, że jesteś taką wielką gwiazdą, że wszystko ci się należy i możesz wszystkimi pomiatać? Powiem ci coś, zachowujesz się jak rozpieszczony bachor i tym właśnie w moich oczach jesteś. Mogę założyć się, że pokonałabym cię w każdej dziedzinie. Nawet w piłce nożnej. - powiedziałam z wyzwaniem w oczach. Rzuciłam mu w twarz koszulkę - Ubierz się bo oślepnę - i po tych słowach wyszłam. Napastnik stał tak chwilę patrząc na koszulkę, którą trzymał w dłoniach. Nikt mu jeszcze nigdy czegoś takiego nie powiedział.
- Czekaj. - będąc już przy basenie w polu widzenia reszty piłkarzy usłyszałam za sobą głos. Niechętnie się odwróciłam.
- Czego chcesz? - zapytałam unosząc brwi do góry. To był pierwszy raz kiedy na żywo przyjrzałam mu się dokładnie i z bliska. Miał ciemną karnację i ładnie wyrzeźbione ciało. Patrzył na mnie przenikliwymi, brązowymi oczami, jednak mój wzrok spoczął na wydatnych, pełnych ustach, które właśnie przemówiły.
- Możliwe, że byłem dla ciebie niemiły. - zaczął, jednak w tym pozornym skruszeniu od razu było widać drugie dno.
- Niemożliwe Ney, to ci się przecież nie zdarza. - odparł sarkastycznie Pique na co reszta wybuchła śmiechem. On jednak ich zignorował nie odrywając ode mnie uporczywego i śmiertelnie poważnego spojrzenia.
- Powiedziałaś, że jesteś w stanie pokonać mnie w każdej dziedzinie, spróbujmy się więc w piłce nożnej. - powiedział rzucając mi wyzwanie, a reszta Blaugrany zawyła z uciechy.
- Neymar. Czy na pewno chcesz, żeby Kopciuszek cię skompromitował? - zaśmiałam się patrząc na niego zadziornie.
- To się nie stanie. - odpowiedział pewnie. - Załóżmy się.
- Chętnie. Jeśli wygram pomagasz mi sprzątać przez hmm ... powiedzmy, że przez tydzień. - wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Jeśli wygram przyznasz, że jestem wspaniały i się ze mną umówisz. - uścisnął moją dłoń, a Tello w dramatycznym geście przeciął swoją dłonią nasz zakład.
- Jutro na Camp Nou. - zadecydowali, a ja przytaknęłam. Stawka była wysoka. Własna duma i honor.

środa, 9 lipca 2014

1. Nie zamierzam się rozpraszać, a w szczególności kimś takim jak TY.

Tak jak mi obiecano następnego dnia około południa siedziałam już w samolocie, który leciał prosto do słonecznej Barcelony. Nie jestem osobą, która jest fanką słońca i smażenia się całymi dniami na plaży. Na szczęście to drugie z racji obowiązków mi nie groziło. Mam bladą prawie mleczną skórę która nie toleruje słońca w tak dużym natężeniu jakie czekało mnie w Hiszpanii. Wiedziałam jedno, że na tle pięknych Hiszpanek będę wyróżniać się jako mała blada plamka z burzą ciemnych włosów.
Ciągnąc za sobą ogromną walizkę odwróciłam się ostatni raz, żeby pomachać rodzicom i bratu po czym wsiadłam do samolotu, zajęłam miejsce przy oknie i zapinając pasy bezpieczeństwa założyłam również słuchawki, w których popłynęła rockowa muzyka. Po około 10 godzinach lotu maszyna wylądowała na lotnisku gdzie powitało mnie gorące wieczorne powietrze. Udałam się po bagaż, w którym nie było wcale dużo moich rzeczy. Zadzwoniłam wczoraj wieczorem do wujka, żeby zapytać się go jakim prawem ściąga mnie do Hiszpanii w trybie natychmiastowym, jednak nie uzyskałam odpowiedzi, której oczekiwałam. Jedyne co usłyszałam to, żebym wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i dokumenty, że nie muszę się o nic martwić i wszystko kupi się na miejscu. Tak też zrobiłam, skoro nawet nie raczył mi zdradzić takiej "wielkiej tajemnicy" to niech teraz odkupi tą winę pewną sumą pieniędzy. Udałam się do wyznaczonego punktu jednak przywitała mnie ogromna kolejka i jakieś zamieszanie. Była to moja pierwsza podróż samolotem i do tego samotna, dlatego perspektywa jakichkolwiek kłopotów po drodze nie była mi na rękę. Ściągnęłam słuchawki, które zatrzymały się na moim karku.
- Co się dzieje? - zapytałam najbliżej stojącej młodej kobiety. Ona wyższa ode mnie o głowę wyjrzała i zobaczyła tłum ochroniarzy. Szepnęła coś do swojego męża i odwróciła się w moją stronę z lekkim uśmiechem.
- Chyba sobie poczekamy na bagaże, właśnie przylecieli piłkarze FC Barcelony i wzmożono środki bezpieczeństwa na lotnisku. Jednym słowem najpierw oni później reszta śmiertelników. - westchnęła i oparła się o ramię partnera. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że nikt nie jest zainteresowany swoimi bagażami, a jedynie wypatrywaniem Dumy Katalonii. Korzystając z tej okazji, mojego niskiego wzrostu i teraz już drobnej budowy zaczęłam przeciskać się przed nieświadomych tej małej zmiany ludzi prosto na sam początek kolejki. Dopiero krzyki i oklaski uświadomiły mi, że nadchodzą barcelońskie obiekty kultu. Ku mojemu zdziwieniu ochrona wcale nie interweniowała jak to często robi na wyrost. Chodziło po prostu o wstrzymanie ruchu. Moje zdziwienie wzrosło kiedy to zgraja piłkarzy, z których udało mi się zobaczyć Messiego, który wesoło rozmawiał o czymś z Danim Alvesem, zaraz za nimi Gerarda Pique, Xaviego, Alexisa Sancheza, Johnatana dos Santosa, Cristiana Tello i Inieste, zaczęli robić śmieszne pozy i miny do zdjęć jakie robili im pasażerowie. Na samym końcu tego łańcuszka z ogromnymi słuchawkami na uszach i nieobecnym wyrazem twarzy szedł ON. Neymar - idol mojego brata. To dziwne, ale pierwsze o czym pomyślałam kiedy go zobaczyłam było tylko to ile dałby Alex za tą chwilę gdyby mógł stać tu teraz zamiast mnie. Jak gdyby nigdy nic młoda gwiazda Barcelony stanęła centralnie oczko przede mną w kolejce o bagaże. Drugim dziwnym zjawiskiem jest to, że nie mdlałam, nie piszczałam ani nie płakałam z tej okazji jak połowa damskiej populacji tego lotniska. Stała przede mną prawie cała kadra mojego ulubionego klubu a ja pozostawałam niewzruszona. Jednak to tylko pozory, gdzieś w środku podskakiwałam ze szczęścia jak małe dziecko w Boże Narodzenie. Nie chcąc wyjść na wariatkę i napaloną fankę ich każdego z osobna postanowiłam zachować spokój. Na taśmie zobaczyłam swoją zwykła czarną walizkę, którą rozpoznałam jedynie po czerwonym breloczku w kształcie wydętych zalotnie ust. Już wyciągałam po nią rękę kiedy nagle na rączce pojawiła się dłoń nikogo innego jak Neymara. Zszokowana nie wiedząc co robić kiedy gwiazda piłki nożnej podprowadza Ci bagaż sprzed nosa bez myślenia ściągnęłam z taśmy identyczną walizkę, która pewnie należała do sprawcy zamieszania.
- Hej! Przepraszam? - zaczęłam nieudolnie jednak on nie słyszał przez słuchawki, że ktoś coś do niego mówi, albo świetnie udawał, że nie słyszy. W końcu usłyszał mnie Tello, który odwrócił się do mnie z błyskiem w oku.
- Ney, chyba jest sprawa do Ciebie - krzyknął tak, żeby tamten usłyszał, a ja miałam wrażenie, że 3/4 lotniska na nas patrzy. Jednak na szczęście tak nie było, okazało się, że zachowywanie się jak przedszkolaki z ADHD piłkarze preferują na porządku dziennym i nie jest to dla otoczenia nic nienormalnego albo godnego większej uwagi. Neymar z nieprzytomnym wyrazem twarzy ściągnął słuchawki i unosząc jedną brew do góry patrzył na wesołego Cristiana.
- Ekhem. - odchrząknęłam i delikatnie postukałam go palcem w ramię. Odwrócił się i popatrzył na mnie z góry.
- Przykro mi mała, ale nie rozdaje autografów. - odpowiedział, a mnie zamurowało. Uniosłam brew jeszcze wyżej chociaż nie wierzyłam, że to w ogóle możliwe i kiedy z głupkowatym wyrazem twarzy zamierzał się odwrócić wreszcie się odezwałam.
- Nie jestem mała to po pierwsze, a po drugie ja nie w tej sprawie. - zdałam się na nieco bojowy ton.
- Serio? - nie przestawał głupio się uśmiechać. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów po czym nie widząc reakcji podszedł bliżej i rzucił cicho. - A może tak Cię rozkojarzyłem, że zapomniałaś co miałaś powiedzieć. - momentalnie się od niego odsunęłam i zmarszczyłam brwi.
- Chyba ktoś tu ma za wysoką samoocenę. Nie zamierzam się rozpraszać, a w szczególności kimś takim jak TY. Chciałam jedynie odebrać Ci moją własność w postaci walizki. - spojrzałam mu zadziornie prosto w oczy. Zabawne było to, że kiedyś nawet całkiem niedawno poza umiejętnościami podobał mi się jako chłopak i wiele razy wyobrażałam sobie jak mogłoby wyglądać nasze przypadkowe spotkanie i w niczym nie przypominało ono ówczesnej rzeczywistości. Kiedyś uginały mi się kolana kiedy widziałam go w telewizji, jednak teraz kiedy stał przede mną nie widziałam w nim 8 cudu świata a normalnego człowieka, który właśnie próbuje uprowadzić moje ubrania.
- Niemożliwe. Jak chcesz parę moich bokserek to powiedz, zastanowię się czy jestem gotowy je poświęcić. - zaśmiał się wywracając oczami, a ja trzymałam się ostatniej nitki zdrowego rozsądku na której moja cierpliwość tańczyła lambadę zamiast kurczowo się jej trzymać.
- Okey nie ma sprawy, skoro mi nie wierzysz to będę ich miała pod dostatkiem tylko co ja z takim paskudztwem zrobię. Nie wiem czy taki mały rozmiar nawet ktoś kupi, za to ty wylądujesz na treningu w bikini. - prychnęłam i odwróciłam się na pięcie dumna ze swojego mistrzowskiego ataku. Nie zamierzałam dać się poniżać tylko dlatego, że pan wielka gwiazda nie wie na jakim świecie żyje i zamiast przeprosić i podziękować to jeszcze robi mi taką scenę. Pewnie większość jego szalenie zakochanych fanek poświęciłaby wszystkie swoje rzeczy i w życiu nie zwróciłaby mu jego własności. W momencie kiedy postawiłam dwa kroki do przodu poczułam jego uścisk na ręce.
- Zaczekaj. - usłyszałam, chciałam się podelektować tą chwilą triumfu kiedy to Neymar przyzna się do błędu. Odwróciłam się i spojrzałam na niego, ale ku własnemu zaskoczeniu wcale nie wyglądał na skruszonego. - Załóżmy, że masz rację w takim razie wolałbym żebyś bardziej osobiście oddała mi moje rzeczy. Może dziś wieczorem? - zapytał z szerokim uśmiechem na co ja myślałam, że zaraz zamorduję Brazylijczyka.
- Jesteś beznadziejny. - rzuciłam po czym złapałam swoją walizkę i ruszyłam przed siebie w stronę wyjścia zostawiając go na samym środku. Przed wejściem czekał na mnie duży czarny Mercedes i kierowca i dużym napisem w rękach: Melisa Henderson.
- To ja. - podeszłam i z uśmiechem przywitałam się z młodym Hiszpanem.
- W takim razie zapraszam do środka, a ja zajmę się bagażem - odpowiedział ukazując rzędy śnieżnobiałych zębów i udał się na tył samochodu. Wsiadłam z przodu na miejscu pasażera i widząc zdziwioną minę kierowcy zapytałam
- Hmm zrobiłam coś nie tak? - on tylko się roześmiał i zajął miejsce kierowcy.
- Wie Pani, zazwyczaj goście których wożę siadają z tyłu, ale będzie mi bardzo miło jeśli Pani tu zostanie. - odpalił silnik ze śmiechem. Czułam, że nieco się czerwienię. Odkąd przyleciałam do Barcelony same dziwne rzeczy się dzieją i nie myślę racjonalnie.
- Skoro to nie obraza obyczajów to pozwól, że tu zostanę. Nie jestem jakimś gościem mam na imię Mel i będę pracować w hotelu tak samo jak ty - uśmiechnęłam się i zapięłam pasy.
- No no, czyli zostaniemy kolegami z pracy - roześmiał się a wiatr zmierzwił mu kruczoczarne włosy - Mam na imię Tom, miło mi się poznać. - reszta drogi minęła nam na wesołej rozmowie i żartach. Kiedy zatrzymaliśmy się pod ogromnym hotelem, z którego widok rozpościerał się na panoramę Barcelony odetchnęłam głęboko ciepłym powietrzem. - Zapraszam do środka wujek pewnie już na ciebie czeka. - Tom otworzył mi drzwi i przepuścił przodem uparcie niosąc moją walizkę.
- Melisa, mi bella ahijada - powitał mnie od progu ciepły głos wujka i jego silne ramiona. - Tak się cieszę, że przyjechałaś, dosłownie w ostatniej chwili, bo od jutra zacznie się tu prawdziwe zamieszanie. - uśmiechnął się tajemniczo po czym zaraz zmienił temat. - Jak ty wyrosłaś ile masz lat?
- 17 za dwa tygodnie będę mieć 18. - odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
- W takim razie uważaj na całe rzesze Hiszpanów, którzy pewnie będą dobijać się do Ciebie drzwiami i oknami. - zaśmiał się i poprowadził mnie do recepcji. - Teraz się zamelduj, udostępniłem Ci ładny przestronny pokój na 5 piętrze wszystko jest na mój koszt także nie przejmuj się niczym i czuj się jak u siebie w domu. Zostawiam Cię w dobrych rękach - wskazał na schludnie ubraną z firmowym uśmiechem na ustach recepcjonistkę - Ja czekam na najważniejszego gościa tego sezonu, wybacz, że nie odebrałem Cię z lotniska, ale żyję w stresie od kilku dni i nie mam czasu nawet kawy wypić.- mrugnął do niej okiem i zniknął przy drzwiach wejściowych. Recepcjonistka z niezmienionym wyrazem twarzy wydała mi klucze i życzyła miłego pobytu. Schylałam się do torebki po telefon, żeby dać znać do Alexa, że jestem na miejscu cała i zdrowa kiedy usłyszałam podniesione głosy, krzyki i śmiechy po czym wesoły głos mojego wujka.
- Luis ! Jak dobrze widzieć Ciebie i chłopaków w formie. - zacisnęłam powieki modląc się w duchu, żeby to nie była prawda, jednak kiedy się odwróciłam zobaczyłam JEGO.