Zamarzałam.
Dźwięki, które mnie otaczały wydawały się być nierealne.
W głowie podświadomie nuciłam słowa jednej z moich ulubionych piosenek: Cause' if I could see your face once more
I could die a happy man I'm sure.*
Zaczynałam wariować. To tylko kontuzja. Jedna, głupia kontuzja, po której za parę tygodni, nie będzie nawet śladu. A głowa? I tak był już wcześniej walnięty, najwyżej będzie trochę bardziej. Wywróciłam oczami nie mając ochoty na roztkliwianie się nad własną głupotą.
Mimo, że w Hiszpanii jest gorąco cały czas, ja i tak miałam wrażenie, że całe życie i ciepło odpłynęło z mojego ciała. Bezpowrotnie.
Chyba nigdy w całym swoim życiu, tak się o nikogo nie martwiłam. Było to dziwne uczucie, jednak miałam pewność, że jest ono właściwe. Strach paraliżował mnie z każdą minutą coraz bardziej i bardziej, kiedy tak trwałam w osamotnieniu i skrajnej niewiedzy. Nie chciałam sobie nawet przypominać opisu tego wypadku, od którego słuchania aż skręcały mi się kiszki. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać jak to mogło wyglądać, jak boleć i jakie będą teraz i w przyszłości tego skutki.
Siedziałam przed szpitalem jakąś kosmiczną ilość czasu, zanim poczułam ciepłe dłonie na moich ramionach. Automatycznie chciałam przymknąć oczy z nadzieją, że to Brazylijczyk, jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Natychmiast się odwróciłam. Za mną stał Leo.
- Mel, co ty tu robisz? - zapytał spokojnie zarzucając mi bluzę na plecy. Podniosłam się gwałtownie, prawie zrzucając "podarunek" na ziemię.
- Czekam aż ktoś z was wreszcie łaskawie się tu pojawi i będę mogła wejść do środka. - odpowiedziałam i ruszyłam pewnym krokiem w stronę wejścia do budynku.
- Nikt nie mógł przyjechać wcześniej, trwał mecz. - bronił się, podbiegając, żeby dorównać mi kroku.
- Wiem, zdążyłam zauważyć, bo nikt w tym całym, cholernym szpitalu nie jest mi w stanie udzielić jednej, prostej informacji. - syknęłam i pchnęłam z impetem drzwi, mało nie zabijając przy tym jakiegoś przypadkowego faceta, który akurat chciał wyjść na zewnątrz.
- Jesteś niemiła. - usłyszałam za sobą spokojnie wypowiedziane słowa, które jednak zadziałały na mnie gorzej niż najbardziej donośny krzyk. Opadłam na puste krzesło w poczekalni.
- Wiem, przepraszam. - wymruczałam, chowając twarz w dłoniach. Poczułam jak piłkarz siada obok i kładzie otwartą dłoń na moich plecach. - Ja po prostu nie wiem co się dzieje, martwię się. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji.
- Wszystko będzie okey. Zajęli się nim profesjonaliści, a uwierz mi, że to prawdopodobnie nie jest tak groźne, na jakie wyglądało. - zapewnił Leo z takim przekonaniem w głosie, że momentalnie mu uwierzyłam. W końcu kto jak kto, ale on zapewne coś wiedział na temat takich kontuzji. Pewnie miał rację i to nic poważnego. Wszystko ładnie, pięknie, jednak ja i tak wolałabym przekonać się o tym osobiście. Nie żeby był ze mnie jakiś niewierny Tomasz, czy coś w tym stylu. Po prostu chciałam zobaczyć Neymara i widzieć, że nie mam się naprawdę o co martwić. W końcu w takich sytuacjach nikomu, oprócz własnych oczu, nie można ufać. Ludzie wtedy kłamią na potęgę, "dla naszego dobra". Mówią, że wszystko w porządku, a później nagle okazuje się, że jednak nie do końca, ale nie mieli serca nam o tym mówić. No naprawdę nie wiem co gorsze.
- Przyjechał tu ktoś jeszcze? - zapytałam, zgrabnie zmieniając temat. Jeśli kłamał, nie chciałam zmuszać go do brnięcia w to wszystko dalej. Ot taka ja, miłosierna, dobrotliwa Mel.
- Ja i trener. Stwierdziliśmy, że większa delegacja nie ma sensu. Poza tym prywatnym samochodem udało się nam przyjechać bez ogona paparazzo - odpowiedział, z widoczną ulgą w głosie, jak gdyby zmiana tematu przyniosła mu oczekiwane wybawienie. Tak jak myślałam, łgał jak pies. Tak naprawdę nic nie wiedział i niczego nie mógł mi obiecać. - Zdecydowaliśmy, że pojadę i zadzwonię do chłopaków czy wszystko z Neyem jest w porządku. - dodał widząc mój nieobecny wyraz twarzy. Jednak ja zastanawiałam się już nad czymś zupełnie innym. Rzeczywiście nie dostrzegłam na razie żadnych ludzi z aparatami, czatujących pod szpitalem. Sama o tym nie pomyślałam, bezmyślnie przyjeżdżając tutaj ze Scottem. Miałam wielką ochotę klepnąć się w czoło i to tak, żeby zapamiętać, żeby nigdy więcej tego nie robić, ale uznałam, że wyglądałoby to dziwnie, więc szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Po około 20 minutach od przyjazdu Luisa i Messiego, podeszła do nas pielęgniarka. Byłam wściekła. Zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów, po czym bez słowa skierowała głowę w stronę trenera.
- Proszę za mną - powiedziała ze słodkim uśmiechem recepcjonistka, która wcześniej nie chciała wpuścić mnie do środka. Podniosłam się z krzesła razem z piłkarzem. - Tylko dwie osoby. - bezczelnie zatrzymała mnie dłonią, a ja uniosłam brwi do góry. Bóg mi świadkiem, że gdyby nie interwencja Argentyńczyka, to odgryzłabym jej tą parszywą kończynę. Naprawdę było blisko.
- Ja zostanę w takim razie. - powiedział i pociągnął mnie za dłoń na jego wcześniejsze miejsce obok trenera. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a odchodząc odwróciłam się jeszcze do dziewczyny i wytknęłam jej język. Może i jestem czasami dziecinna, ale co tu dużo mówić, dobrze mi z tym.
- Krowa. - syknęłam pod nosem po polsku, aby nabrało to odpowiedniego dramatyzmu w związku z powszechnym brakiem znajomości tego języka. Luis Enrique nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko biegł niczym taran przez zatłoczony korytarz, prosto do sali w której podobno umieszczono barcelońskiego napastnika. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, że Leo właśnie siedzi i dusi się ze śmiechu rozpamiętując moją reakcję na widok młodej pielęgniarki.
Jestem zdecydowanie zdania, żeby w tych hiszpańskich instytucjach zainstalowali jakieś błyskawicznie rozsuwające się drzwi, albo zasłonki, ale to już zostawiam im do wyboru. A dlaczego tak sądzę? A dlatego, że cudem uniknęłam śmierci w zderzeniu z drzwiami, które puścił na mnie szanowny przyjaciel mojego chrzestnego, po tym jak wparował do sali Brazylijczyka. - Spoko, ja sobie poradzę, nawet z drzwiami na twarzy. - mruknęłam pod nosem, wchodząc do pomieszczenia.
- Mel. - chłopak uśmiechnął się na mój widok w taki sposób, że w momencie poczułam się jak najpiękniejsze stworzenie, mające czelność chodzić po ziemi. Bez słowa minęłam mężczyznę i usiadłam na brzegu obszernego, śnieżnobiałego łóżka. Czułam jak serce mi topnieje, a moje usta mimowolnie rozpływają się w czułym uśmiechu. - Hej, nie płacz Iskierko. - uśmiechnął się, delikatnie dotykając dłonią mojego ciepłego policzka. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie moje oczy zwilgotniały. Nie były to łzy smutku, a radości i ulgi, że wszystko jest w porządku.
- Martwiłam się o ciebie. - wyszeptałam po czym zawiesiłam dłonie na szyi chłopaka, wtulając twarz w jego ramię. Poczułam jak jego ramiona delikatnie mnie obejmują.
- Melisa była tu wcześniej od nas. - rzucił Luis, zapewne subtelnie chcąc przypomnieć nam o swojej obecności, co mu się z resztą w pełni udało. Pojęłam aluzję, więc odsunęłam się od piłkarza, nadal jednak wpatrując się w niego z delikatnym uśmiechem.
- Serio? - Brazylijczyk uśmiechnął się szerzej.
- Tak wyszło. Przyjechałam tu jak tylko się dowiedziałam. - odpowiedziałam skromnie wzruszając ramionami. - Gdyby nie problemy z personelem, byłabym tu wcześniej - powiedziałam głośniej, tak aby przechodząca za otwartymi drzwiami młoda pielęgniarka mnie usłyszała. Coś czułam, że nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami. Chłopak zaśmiał się i ścisnął mocnej moją dłoń.
- Cała Mel. Awanturna, zadziorna, ale urocza. - skwitował.
- Dobra nic tu po mnie, idę złapać jakiegoś lekarza, może mi powie co ci dolega. - zrezygnowany trener ruszył w stronę drzwi.
- Zwątpiłeś staruszku? - zaśmiał się Neymar patrząc w stronę mężczyzny.
- W ciebie już dawno, Łamago. - Luis pokręcił głową i również się roześmiał, po czym wyszedł z pomieszczenia zostawiając nas samych.
- Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz? - podparłam się pod boki i zmierzyłam wzrokiem zdezorientowanego nagłą zmianą chłopaka. - Raz mnie nie było, a ty w szpitalu lądujesz?! - szturchnęła go delikatnie w ramię.
- To wszystko przez ciebie. - uniósł brwi do góry, a tym razem to ja zastygłam w oczekiwaniu aż wyjaśni co miał na myśli. - Widocznie jesteś moim Aniołem Stróżem. Ciebie zabrakło i patrz. - rozłożył bezradnie ręce, a na jego usta przybłąkał się uśmiech. To było takie słoooodkie. Nawet nie zwyczajnie słodkie, tylko po prostu słoooodkie, przez 4 "o". Nie posądzałabym go o takie teksty. Może naprawdę mocno się w tą głowę uderzył... Chociaż w sumie, nie mam co marudzić. Nazwał mnie aniołem.. Jejku...
- Nie wiem dlaczego jesteś taki uroczy, ale zostań już taki na zawsze. - zaśmiałam się i zerknęłam na kroplówkę, która kapała w ciszy prosto do ręki chłopaka. Pewnie musieli podać mu ogromną ilość leków przeciwbólowych, od których jest teraz taki wesolutki. Zapewne jutro, kiedy przestaną działać, wróci mu temperament. - Pamiętasz co się właściwie stało? - przeniosłam swój wzrok z powrotem na piłkarza. Gdyby nie fakt, że mogło mu się coś poważnego stać, to pokusiłabym się o stwierdzenie, że wyglądał nawet zabawnie z tym bandażem na głowie.
- Przyjąłem piłkę, biegłem, tak jak zwykle i dalej pustka. Poczułem uderzenie i tylko tyle, że upadłem na murawę. - powiedział dotykając obolałej głowy - Następne co pamiętam to ta sala, a resztę już znasz.
- Nie jestem w tym ekspertem, ale pewnie masz jakiś lekki wstrząs mózgu, a co z nogą? - zdziwiła mnie siła przejęcia w moim głosie.
- Naderwane ścięgno. Nic, co zagrażałoby mojej karierze, ani życiu. - odpowiedział przywołując na twarz uśmiech. Poczułam się w pełni uspokojona. - Ale przez następny miesiąc mogę zapomnieć o grze. - dodał, a ja od razu wyczułam smutek w jego głosie. Wcale nie byłam zaskoczona, że go tam usłyszałam. Wiedziałam ile znaczy dla niego gra i ile znaczy życie bez tej przyjemności.
- Jakoś postaram się zagospodarować ci ten czas. - musnęłam ustami jego wargi.
- Nie wolno siedzieć na łóżku. - usłyszałam za sobą głos, na oko 20-letniej mojej "ulubionej" pielęgniarki. - Poza tym godziny odwiedzin już się dawno skończyły. - dodała bez skrępowania się w nas wpatrując. Co za tupet.
- Wychowani ludzie pukają. - powiedziałam nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem. Jednak patrząc na milczącego Neymara, zorientowałam się, że dziewczyna nadal stoi w drzwiach. - Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? - wstałam z łóżka i odwróciłam się w jej stronę z wojowniczym wyrazem twarzy.
- Godziny odwiedzin się skończyły. - powtórzyła sucho ze złośliwym grymasem.
- To już słyszałam, przyjęłam do wiadomości, nie jestem upośledzona. - zaplotłam dłonie na piersiach - Chcę się pożegnać z chłopakiem, to chyba nie przestępstwo? Poza tym wydaje mi się, że z czystej przyzwoitości nie powinno cię tu już być, to nie więzienie ani zoo, żeby nie można było mieć chwili prywatności. - dodałam dobitnie patrząc w jej oczy, które z każdym moim słowem zwężały się coraz bardziej i bardziej.
- 2 minuty. - rzuciła i wyszła z pokoju, potrącając w przejściu Messiego.
- Kobiety. - skomentował podchodząc do łóżka i witając się z przyjacielem.
- Działa mi na nerwy. - odpowiedziałam, odwracając się powoli od drzwi, a piłkarze wybuchnęli śmiechem. - O co wam chodzi? - uniosłam brew patrząc to na jednego, to na drugiego.
- O nic. Kompletnie o nic. - obydwaj bardzo mądrze pokiwali głowami, a mi nie pozostało nic tylko zostawić ten temat i pozwolić im wierzyć, że tą rundę wygrali. Ehh faceci.
- Chodź, bo cię zaraz to gestapo w spódnicy wyrzuci. - pociągnęłam Leo za rękaw koszulki, na co zrobił bardzo nieszczęśliwą minę.
- Ale ja dopiero przyszedłem. - jęknął wyraźnie niezadowolony.
- Awanturuj się na recepcji, albo podziękuj temu tutaj, że tak późno naderwał sobie ścięgno, bo jak już wszyscy słyszeli : Godziny odwiedzin już dawno się skończyly. - wywróciłam oczami rozbawiona jego protestami. Podeszłam do Brazylijczyka i zanim zdążyłam coś zrobić, wyręczył mnie złączając nasze usta w długim pocałunku.
- Fiu fiu. - zagwizdał piłkarz, a Ney wystawił mu środkowy palec, na co tamten się roześmiał.
- Do jutra. - pomachaliśmy mu na pożegnanie i wyszliśmy przez otwarte drzwi. Minęliśmy recepcję, gdzie głośno powiedziałam dobranoc, ciągle nabzdyczanej pielęgniarce.
- Odwieźć cię do domu? - zapytał Leo, kiedy wyszliśmy przed szpital. Chłodny wiatr owiał moją twarz.
- Czym mnie odwieziesz? - zaśmiałam się rozglądając po chodniku.
- Taksówką. - odpowiedział Argentyńczyk wzruszając ramionami.
- Wystarczy, że mi ją zamówisz. Mi padł telefon. - oparłam się o mur przy wejściu, obserwując piłkarza, który bez słowa wyjął telefon i wystukał na nim numer taryfy. Po około 10 minutach pod budynek podjechał samochód mający zawieźć mnie do domu. Co dziwne przez cały ten czas zamieniliśmy ze sobą chyba tylko kilka zdań. Piłkarz wyraźnie zmarkotniał. - Dzięki za wszystko. - uśmiechnęłam się delikatnie i wspięłam na palce, po to, aby odcisnąć ślad swoich ust na jego policzku. Ruszyłam prostą drogą do taksówki.
- Mel..! - odwróciłam się z dłonią na klamce i spojrzałam na Argentyńczyka, który nieco zmieszany przeczesywał palcami swoje ciemne włosy.
- Tak? - zmarszczyłam brwi z zaciekawieniem, co mogło mu się ważnego jeszcze przypomnieć. Odpowiedziało mi milczenie i przenikliwe spojrzenie przewiercające mnie na wylot.
- Nic. Wracaj bezpiecznie. - powiedział po chwili, a ja w odpowiedzi pomachałam mu z lekkim uśmiechem i zniknęłam za drzwiami samochodu.
*****
Mimo soboty nie dane było mi długo pospać. Jednak wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli.
W ogóle zauważyłam, że w Hiszpanii stałam się niemal "rannym ptaszkiem", wstawanie w soboty o 8.30? We wcześniejszym życiu - nierealne. A teraz tak oto Panie i Panowie, godzina 8:41, a Melisa Henderson melduje się w pełnej gotowości do działania.
- John! - zawołałam z dołu, nigdzie nie widząc mężczyzny. - John! - potrzebowałam transportu. Pilnie potrzebowałam, a jak na złość nigdzie go nie było. Jego obecność zdradziła gazeta spadająca z piętra, która omal nie uderzyła mnie w głowę.
- Zwariowałaś!? Wiesz, która jest godzina? Czego ty ode mnie chcesz, ja mam dzisiaj wolne.. - jęknął wychylając się z pokoju do połowy.
- Mogłeś zapytać, a nie od razu we mnie ciskać czym popadnie. - rzuciłam pokrzywdzonym tonem.
- Do rzeczy. - chrzestny ziewnął przeciągle. Już mnie widocznie trochę poznał, skoro wiedział, że muszę żywić do niego jakiś konkretny romans, skoro go szukam w sobotę o tak nieludzkiej godzinie. No przecież nie po to, żeby dowiedzieć się, co mu zrobić na śniadanie. Chociaż w sumie ... Za to wszystko, co dla mnie zrobił to mu się należy. Ale tylko raz, żeby sobie za dużo nie wyobrażał.W końcu jestem jeszcze nieczułą, wredną nastolatką.
- Zawieź mnie do szpitala. - powiedziałam bez ogródek. John wytrzeszczył na mnie swoje i tak duże, brązowe oczy.
- Nie wyglądasz jakbyś już rodziła. - podrapał się po głowie, a ja miałam ochotę go zamordować. Czy ten człowiek nigdy nie jest poważny? Ciekawe czy w Barcelonie istnieje taka instytucja jak opieka społeczna. Oby nie, bo każdy normalny człowiek nie powierzyłby mu opieki nad zwierzęciem, a co dopiero nad ludzką istotą w wieku dojrzewania. Teoretycznie byłam dorosła, ale praktycznie byłam w obcym kraju, bez rodziców, więc mój wiek się nie liczył. Musiałam posiadać prawnego opiekuna, a Bozia zesłała mi jego. Człowieka roztrzepanego jeszcze bardziej niż ja sama. Jak nic by mnie zabrali i pewnie znając moje szczęście, deportowali.
- Ha.Ha. Bardzo śmieszne. Sugerujesz, że przytyłam? - podparłam się pod boki i spojrzałam z wyrzutem na mężczyznę, który zaśmiewając się z własnej błyskotliwej aluzji, zniknął teraz z powrotem w swoim pokoju. Po 10 minutach zszedł na dół kompletnie ubrany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Miał skarpetki nie od pary, ale stwierdziłam, że jak zacznie ich szukać to zejdzie mu jeszcze z pół godziny, więc zdecydowanie lepiej było to przemilczeć. Kiedy John odszukał wreszcie kluczyki do auta w czeluściach swoich przepastnych kieszeni, było już 15 po dziewiątej. Pod szpitalem wylądowaliśmy pół godziny później, a przywitał nas tłok fotoreporterów. - Skąd oni się tu wzięli..? Wczoraj przecież udało się ich okiwać.. - myślałam na głos, obserwując sytuację pod szpitalem przez przednią szybę. W pewnym momencie zobaczyłam coś, co totalnie wybiło mnie z rytmu. Wysoka, modnie ubrana postać z czupryną kasztanowych włosów na głowie, stojąca razem z paparazii. Scott Tyler, uosobienie zła we własnej nieskromnej osobie. - Ja go zabije, jeśli to jego sprawka. - rzuciłam, po czym wyskoczyłam z samochodu jak oparzona, zanim nawet John zdążył otworzyć usta by zaprotestować, albo o cokolwiek zapytać. Miałam nadzieję, że jego obecność to czysty przypadek i nie ma on nic wspólnego z masą aparatów przed szpitalem. Jednak z drugiej strony nikt postronny oprócz niego nie znał nazwy szpitala, w którym leżał Neymar. Personel w regulaminie ma zapisane, że nie wolno im udzielać takich informacji, a praca w tym szpitalu jest ponoć bardzo dochodowa więc wątpię, żeby ktoś porwał się na taki jednorazowy zastrzyk gotówki, zapewne ledwo równoznaczny z ich comiesięczną pensją. Trener i reszta piłkarzy była poza kręgiem podejrzanych. Zostawał tylko Scott, który zapewne domyślił się po co wyciągam znienawidzonego byłego z imprezy i zniżam się do tego, żeby poprosić go o pomoc. - Oby to nie była twoja sprawka. - wysyczałam przeciskając się do wejścia, a za sobą usłyszałam jedynie drwiący śmiech. Boże, jak ja mogłam być z takim kretynem.. Przerażające. Kiedy zjawiłam się pod drzwiami sali Brazylijczyka, zapukałam i weszłam, odpowiednio wcześniej rozglądając się czy na horyzoncie nie ma mojej ulubienicy.
- Cześć Słońce. - powiedziałam i zdążyłam się uchylić, ponieważ od drzwi odbiła się gazeta. - Co wy macie z tymi gazetami do jasnej cholery!? Jakiś zbiorowy zamach dzisiaj na mnie urządzacie? - krzyknęłam zirytowana. Co to niby miało być za powitanie?! Swojego psa milej witałam.
- Przeczytaj. - rzucił wyraźnie naburmuszony. Podniosłam świstek brukowca z posadzki i otworzyłam. Długo nie musiałam szukać, ponieważ na drugiej stronie widniało zdjęcie z hotelu, gdzie stoję i rozmawiam ze Scottem. Muszę przyznać, że fotograf jest naprawdę sprytny, bo zdjęcia wyglądały naprawdę dwuznacznie. Co więcej okazało się, że ta parszywa żmija nakłamała, że rzekomo zdradzam z nim Neymara i to on wczoraj przyjechał ze mną do szpitala. To ostatnie akurat było prawdą, chociaż użyte w tym kontekście i tak miało status wierutnej bzdury.
- Ney, przecież wiesz, że to nieprawda. Brzydzę się tym parszywcem, on dla rozgłosu zrobi wszystko, przecież wiesz.. - powiedziałam i wyrzuciłam makulaturę do kosza, tam gdzie jej miejsce.
- Wierzę ci, co nie zmienia faktu, że ten gnojek naopowiadał głupot i teraz będzie o to szum. - odpowiedział zdenerwowany. Nie wiedziałam czy jest świadomy delegacji fotoreporterów pod szpitalem, więc wolałam na razie mu tego oszczędzić. - Co za człowiek! - opadł z powrotem na poduszki. Wiedziałam, że to głupota i może wcale nie polepszę tym tej całej sytuacji, ale musiałam to zrobić. Tym razem Scott przegiął. Należało zrobić to, co powinnam zrobić już dawno temu.
- Zaraz wracam. - zakomunikowałam chłopakowi, czując się już tak jakby w transie. Wyszłam z sali i ruszyłam prostym korytarzem. Z zaciśniętymi pięściami szłam przed siebie, czując się jak w marnym westernie. Emocje, które mną ostatnio targały, były poważniejsze w skutkach niż niejeden kataklizm. Gdy poczułam świeże powietrze, wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Za rogiem budynku stała cała banda z Tylerem na czele. Podeszłam pewnym krokiem, czując w sobie jakiś nadzwyczajny przypływ odwagi. Będąc wystarczająco blisko, wyrwałam chłopakowi papierosa z ręki i zgasiłam butem na chodniku. - Mamy chyba do pogadania, nie uważasz? - syknęłam patrząc mu prosto w oczu. Czułam się jak na ringu z widownią żądną krwi.
- Hej! Czemu go zgasiłaś? - papierosem przejął się bardziej niż moją obecnością. Prawdziwy dżentelmen, nie ma co.
- Ciesz się, że nie zrobiłam tego na twoim czole. - odparłam szybko. Westchnął, jak człowiek umęczony życiem.
- Co tu dużo mówić, chcąc nie chcąc i tak mi pomogłaś się wybić. Może nie był to akurat mój najlepszy profil, ale następnym razem będzie lepiej, prawda Marco? - zaszydził a fotograf przytaknął mu potwierdzając te słowa złośliwym śmiechem. Coś we mnie pękło.
- Dobrze wiesz, że to wszystko nieprawda. Wiesz, że gdybym miała do wyboru wściekłego szopa i ciebie, to i tak wybrałabym szopa. A mimo to, niszczysz ludziom życie. - powiedziałam, jednak od razu zauważyłam, że to chyba niezbyt dobra strategia, bo w ogóle moje słowa nie robią na nim wrażenia.
- Komu niszczę życie? Takiej szarej myszce jak ty? Kopciuszkowi, który zaraz i tak wróci do łachmanów? Kto ci uwierzy? - jego słowa ociekały jadem, a ja czułam jak wściekłość we mnie buzuje.
- Może i jestem kopciuszkiem, może nie wiem zbyt wiele o życiu, ale ty powinieneś wiedzieć jedno. Każdy szanujący się Kopciuszek wie, co to prawy sierpowy. - to, co wydarzyło się później było jedną, wielką, rozmazaną plamą. Pamiętam jedynie jak moja pięść wylądowała centralnie na nosie Scotta. Trysnęła krew, a ja poczułam zalewającą moje ciało, ulgę. - Mam nadzieję panowie, że robiliście zdjęcia. Szkoda byłoby, żeby taki materiał się zmarnował, bo chciałabym zobaczyć to najpóźniej w jutrzejszej gazecie. Żadnej zdrady nie było, nie ma i nie będzie. Powtarzam to ostatni raz i mam nadzieję, że nikt nie ma aż tak ciężkiego myślenia jak ten tu, żeby ręczne tłumaczenie było niezbędne. Miłego dnia. - i odmaszerowałam z wysoko uniesioną głową. Mel Henderson: 1, Upierdliwy Były : 0. Kibice szaleją. Nie wiem czy reszcie spełniły się moje życzenia, ale mój dzień był naprawdę wspaniały. Pierwszy raz czułam, że mam kontrolę nad własnym życiem. Weź swój los w swoje ręce! Ciocia Mel radzi.
* - Bo jeśli mógłbym zobaczyć twą twarz jeszcze raz. Jestem pewien że mógłbym umrzeć szczęśliwy.
No nic średnio jestem zadowolona z tego odcinka, miało być szybciej, dłużej i w ogóle trochę inaczej, ale zostawiam go standardowo wam pod osąd ;)
Wróciłam do pisania po nocach, bo inaczej niestety nie daje rady. Właściwie to po nocach powinnam pisać pracę na olimpiadę, z którą jestem w Zakazanym Lesie, a czas goni. No ale trudno, są w końcu jakieś priorytety. :)
Co powiecie na jakiś wątek kryminalny? Trochę zamieszania może?
Boże, już ta godzina. Jutro będę nie do życia, bardziej niż zwykle. To niebezpieczne dla środowiska.
Czytajcie, komentujcie, zaglądajcie na bloga, a ja zmykam się zregenerować.
Dzięki, że jesteście.
Dobranoc <3
Będę pierwsza?
OdpowiedzUsuńChyba tak!
Tak więc chcę ci powiedzieć kobieto, że kawał dobrej roboty ;)
Odcinek jest świetny.
Extra, że Neymarowi nic poważnego się nie stało, a Mel? Przeszła samą siebie.
Należało się temu Scottowi i jakbym go spotkała, to chętnie bym mu poprawiła.
Mam nadzieję, że niebawem pojawi się kolejny rozdział. :*
/ Camille
Genialny rozdział. O tak Mel należało mu się. "Upierdliwy były" Haha no nie moge. Nawet Kopciuszki nie dadzą sobą pomiatać. Rozdział świetny i mimo kontuzji Ney'a to cały czas śmiałam się do monitora. Wkurzający były, który dostaje po ryju+ Natrętna pielęgniarka, którą Mel za każdym razem gasi swoimi tekstami to najlepsze połączenie na polepszenie humoru ;3 Czekam na kolejny rozdział o kochanym Kopciuszku.
OdpowiedzUsuńJeju.. jakie to boskie.
OdpowiedzUsuńMój pan od Wf ma ochotę mnie zabić bo przed chwilą strzelałam bramki na boisku. A teraz siedzę na ławce i pisze komentarz
Jesteś wyjątkowa a to co robisz jeszcze bardziej.. kocham twojego bloga jest przepełniony śmiechem miłością i tą zadziornością jaką lubię :*
Nigdy nie myślałam, Że tak po lubie czytać czyjegoś bloga że rzuce piłkę na bok i do najgorszej dziewczyny z naszej szkoły pod względem gry powiem:
-Zmiana..:p
Na serio bądz z siebie dumna to naprawdę trudne wywołać u mnie takie emocje.
Neymar chory biedaczek... ten cytat u dołu mnie martwi ale chyba nie zrobisz tak że Leo był smutny bo z Neye, naprawdę jest gorzej i umrze ?
No mam nadzieje bo jak tak to muszę się gdzies zamknąć żeby przeczytać 19 bo będę płakać. ;(
No nic Kopciuszek j jej prawy sierpowy. Dobrze Scitowi tak.
A Teraz sorka ale pan woła mnie z powrotem żeby mały Neymar jeszcze zdobył choć jedną jeszcze bramkę. Bo nie żebym się chwaliła ale strzeliłam już 3 i 4 asysty dałam koledze.
Mały Neymar żegna się życzy wenny i mówi PAPAP KOCHANA BUZIACZKI
najlepszy odcinek 4ever.
Kocham cię za niego.
Bajoo.
Pan mnie zaraz zabije drze się Oliwia nie raguje drze się Neymar łaskawie zagra jeszcze raguje. Chyba mnie przechrzci. Papapa... :******
Idę po bramkę dla ciebie :D
Boski *-*
OdpowiedzUsuńJak ja nienawidzę Scotta ;c Czekam na kolejny rozdział :D
Geniusz!
OdpowiedzUsuńDziewczyno jesteś moim mistrzem i te twoje teksty... za każdym razem poprawiasz mi dzień. Dziękuję ;)
Ten blog wymiata! Czekam na next.
OdpowiedzUsuńŚwietny, Mel jak zwykle najlepsza:D ♡♡♡
OdpowiedzUsuńCudo cudo cudo ♡ uwielbiam to opowiadanie moje ulubione<3 dajesz dalej :*
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie jakie czytałam jest genialne masz talent którego można pozazdrościć, uwielbiam opowiadania z neymarem!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się haraktetek Melissy,Scott zasłużył,mam nadzieje że nie skończysz tego opowiadania tak jak niektóre blogerki <3
Świetny rozdział, jak zwykle mnie rozbawił :) Mel pokazała charakterek.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział:
daj-mi-szanse.blogspot.com
Zapraszam na nowy rozdział liczę na twój komentarz- ->
OdpowiedzUsuńhttp://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2014/11/rozdzia-6-po-co-ci-to-wiedziec.html?m=1
Kocham ! :*
OdpowiedzUsuńNie śpię, bo czytam twojego bloga :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że jutro niedziela. Czekam na next :*
Pięknie piszesz !!!! Najlepsze opowiadanie jakie czytałam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia i oczywiście blog
w wolnej chwili zapraszam do siebie ;)
http://julajd-blog.blogspot.com
wspaniałe !!! nie mogę się doczekać nastepnego rozdziału i tego jak to wszystko dalej się potoczy :D moim zdaniem najlepszy fragment to ''Może i jestem kopciuszkiem, może nie wiem zbyt wiele o życiu, ale ty powinieneś wiedzieć jedno. Każdy szanujący się Kopciuszek wie, co to prawy sierpowy. - to, co wydarzyło się później było jedną, wielką, rozmazaną plamą. Pamiętam jedynie jak moja pięść wylądowała centralnie na nosie Scotta. Trysnęła krew, a ja poczułam zalewającą moje ciało, ulgę. - Mam nadzieję panowie, że robiliście zdjęcia. Szkoda byłoby, żeby taki materiał się zmarnował, bo chciałabym zobaczyć to najpóźniej w jutrzejszej gazecie. Żadnej zdrady nie było, nie ma i nie będzie. Powtarzam to ostatni raz i mam nadzieję, że nikt nie ma aż tak ciężkiego myślenia jak ten tu, żeby ręczne tłumaczenie było niezbędne. Miłego dnia. - i odmaszerowałam z wysoko uniesioną głową. Mel Henderson: 1, Upierdliwy Były : 0.''
OdpowiedzUsuń+ DUŻO WENY ŻYCZĘ ;3
Dziewczyno, jesteś mistrzem! Za dużo mi się tu rzeczy podobało, żeby cytować, właściwie to musiałabym przekopiować tu cały odcinek :D
OdpowiedzUsuńMyślałaś kiedyś o tym, żeby w przyszłości wydać książkę? Mam nadzieję, że tak, bo masz ogromny talent i przyjemnie się czyta wszystko co wychodzi spod twojej ręki. Humor i język jest tak luźny, że aż rozbraja, a jednocześnie ma w sobie to "coś" co sprawia, ze jak czytasz, to wiesz, że tu nie ma przypadku. Każde zdanie ma swój sens i zadanie do spełnienia.
Jak się rozpisałam z tą filozoficzną gadką :P
Czekam na next - Karolina.
Daaaalej
OdpowiedzUsuńSuper ! Przeczytałam wszystkie rozdziały za jednym razem :D Kiedy nastepny? :)
OdpowiedzUsuńSuper Kocham twoje opowiadanie Jedno mogę się przyczepić to że dodajesz rzadko a mi się to tak fajnie czyta. Zapraszam także do mnie http://zycieponadwszytstko.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZnalazłam Twoje opowiadanie dziś rano i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zamiast uczyć się na mega trudny sprawdzian przesiedziałam pół dnia tutaj ( nie myśl że spowodowane zostało to tylko i wyłącznie moim lenistwem ) Od pierwszego rozdziału wciągneło mnie niesamowicie, a niebanalne opisy i porównania wywoływały nie pochamowany uśmiech. Super rozdział z niecierpliwoscią czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńNo dalej haloo
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta Hahahahaah:D moglabys mnie jakoś poinformować o nowym rozdziale? :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, tylko podaj do siebie jakiś namiar ;)
UsuńKiedy dalej?
UsuńZa pół godziny pojawi się część 19 ;)
Usuńhttp://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2014/11/rozdzia-12-kazdy-kopciuszek-nienawidzi.html?m=1 mię muszę przypominać o komentarzach:*
OdpowiedzUsuń