W ciągu ostatnich dni czułam się jak pies gończy. Granice absurdu były skrupulatnie przekraczane, a ja zaczęłam zapominać, jak powinna wyglądać zwykła, szara rzeczywistość. A mianowicie, po ostatniej wizycie Brazylijczyka w ośrodku wynaturzonych tortur, do którego wysłał mnie John, zapanował tam prawdziwy szał na Melisę Henderson. Kiedy wróciłam tam w poniedziałek rano, przywitali mnie niemal jak królową, a nie jak kosmitę - tak jak do tej pory. Patrzyli na mnie, ale w całkiem inny sposób, z jakimś skrywanym podziwem, czy może bardziej ciekawością, jak takiej szarej masie jak ja, udało się zostać "kimś". Nagle stałam się otoczona wianuszkiem samych popularnych osób, które mnie szczerze przerażały. Czułam się osaczona jeszcze bardziej niż przedtem, ponieważ nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, a tym bardziej w miejscach publicznych. To jednak jeszcze nie wszystko, wiszące mi nad uchem przez 8 godzin pijawki, które pragnęły się za wszelką cenę podlizać, żeby zyskać możliwość "zakręcenia" się przy piłkarzach, nie były jedyną atrakcją jaką serwowała mi codzienność. Po szkole jechałam do hotelu, gdzie jak już wspomniałam, czułam się jak pies gończy. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, Scott czuł się w Barcelonie bardzo dobrze i nie sprawiał wrażenia, jakby chciał stąd szybko wyjechać. Dzięki temu moim głównym zajęciem było pilnowanie, żeby razem z Neymarem się nie pozabijali. Oczywiście kiedy obiecali trzymać się od siebie z daleka, ani trochę im nie uwierzyłam. I bardzo dobrze, faceci to kłamliwe stwory. A wracając do tematu, było to naprawdę trudne zajęcie, ponieważ sama miałam ochotę utopić Scotta najbliższej i najpłytszej kałuży. Robiłam to tylko ze względu na uniknięcie sensacji, którą myślę, że na pewno wzbudziłby światowej sławy piłkarz okładający się pięściami z jakimś randomowym chłopakiem. Nikt wtedy nie wnikałby "dlaczego", a jedynie wybuchłby skandal, a znając chłopaka, to pewnie ucieszyłby się na swoje 5 minut w mediach i chętnie udzielałby "wywiadów". W końcu już przestał się kryć z tym, że tylko po to tu przyjechał. Mówiłby to, co chcieliby usłyszeć, nie patrząc na to, że niszczy komuś życie i karierę. Cała mentalność Tyler'a. Tak więc wyglądał mój każdy dzień, od pewnego pięknego czasu. Wracałam do domu, szłam do pokoju i padałam twarzą w poduszki, modląc się w duchu, żeby nikt mi chociaż teraz nie przeszkadzał. W innym przypadku musiałabym tego kogoś zamordować, a wybitnie mi się nic nie chciało, także swoisty konflikt interesów..
Około 22 zadzwonił telefon. Jakiś samobójca, jak nic.
Popatrzyłam na wyświetlacz, leniwie unosząc głowę znad nieprzyzwoicie miękkich poduszek. Numer nieznany. Odebrałam.
- Cześć kochana! - w słuchawce usłyszałam piskliwy głos, odsunęłam telefon od ucha, żeby zapobiec uszczerbku na słuchu. Przełączyłam dla bezpieczeństwa na głośnik.
- Eee cześć.. a kto mówi? - wymamrotałam, siadając na łóżku po turecku i przecierając oczy dłońmi.
- Nie mów, że nie dałam ci mojego telefonu głuptasie! To ja, Francisca, chodzimy do jednej klasy. - odpowiedziała nie tracąc poziomu decybeli w głosie. Zmarszczyłam brwi.
- Yhmm tak, oczywiście, że cię kojarzę. - odpowiedziałam wywracając oczami. Oczywiście, że jej nie kojarzyłam. Mogłam się jedynie domyślać, że to któraś z moich "la hermosa, artificial amigas"*. - I w jakiej ważnej sprawie do mnie dzwonisz? - zapytałam z subtelnością tornada. Byłam totalnie zmęczona i nie miałam ochoty udawać, że nie irytuje mnie dzwonienie o tej godzinie, po to, żeby pogadać o lakierach do paznokci. No bo niby o czym innym?
- Robię jutro imprezę i byłoby super gdybyś przyszła. - powiedziała, a ja mało się nie zakrztusiłam własną śliną. - Oczywiście możesz zabrać ze sobą kogo chcesz i w dowolnej ilości - ostatnie słowa powiedziała przeciągając końcówki i chichotając nerwowo na końcu. No tak, czego ja się spodziewałam. Nie chcą mnie na imprezie, tylko katalońskich piłkarzy. Uśmiechnęłam się przeciągle i podniosłam telefon, żeby było mnie lepiej słychać.
- Obawiam się, że mam już plany na jutro, trochę się spóźniłaś. - odpowiedziałam spokojnym, beznamiętnym tonem, jednak w środku gotowałam się ze śmiechu. - Ale to miło, że o mnie pamiętałaś. Dobranoc Fran. - dodałam, rozłączyłam połączenie i wybuchnęłam śmiechem. Położyłam się na plecach i patrząc w sufit wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Melisa Henderson nie będzie liczyć na niczyją łaskę. Teraz to ja ustalam zasady.
*****
Zastanawialiście się kiedykolwiek jak to jest być ofiarą stalkerów? Powiem wam, że to nic miłego. Następnego dnia, w momencie gdy tylko przekroczyłam próg szkoły, dziewczyny wyglądające jak z czasopism dla nastolatek zaczęły krążyć nade mną jak stado sępów. Szczebiotały jak skowronki, jak to muszę się pojawić na dzisiejszej imprezie i jakie to wyróżnienie, że zostałam osobiście na nią zaproszona. Niestety, "haniebna ja" nie dostrzegałam tej wyjątkowości i wspaniałomyślności jaka na mnie spłynęła w związku z wczorajszym telefonem.
- Dobra, dobra, zastanowię się - skapitulowałam po 4 godzinach, a te słowa zadziałały jak magiczne zaklęcie. Nie zrobiłam tego dlatego, że zmieniłam zdanie, tak dla jasności. Po prostu chciałam wreszcie w spokoju iść sama do łazienki. Ludzie ileż można! Po zakończonych zajęciach wybiegłam ze szkoły z takim impetem, że kilkoro uczniów również zaczęło biec, zapewne w obawie, że się pali lub coś w tym stylu. Wyglądało to komicznie, jednak nie miałam czasu na śmiech, musiałam biec ile sił w nogach, żeby zniknąć z okolic budynku, zanim sępy znowu zaczną polowanie. Po 10 minutach biegu miałam ochotę położyć się na środku chodnika i wyzionąć ducha, który i tak już w większości chyba wydostał się na zewnątrz. Oparłam się o płot i przymknęłam oczy, łapczywie łapiąc powietrze. Może i byłam dziwna, ale zdecydowanie wolałam spokój w zaciszu własnego domu, a nie huczną imprezę. Poza tym o jakim zaciszu ja mówię, dzisiaj był mecz. Spojrzałam na zegarek 15:08, rozejrzałam się dookoła, kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem. Ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu pierwszego lepszego przystanku autobusowego, pomijając fakt, że kompletnie nie znałam topografii miasta, nazw ulic, ani gdzie co jeździ. Wsiadłam w autobus linii 218, na szczęście jechał w stronę centrum. Czasami wydaje mi się, że mam więcej szczęścia niż rozumu.
Wyskoczyłam na jakimś przypadkowym przystanku, który wydawał mi się najbliższy stadionu. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę Camp Nou, którego elewacja była widoczna już z daleka. Moja orientacja w terenie znowu dała swój popis w rzeczywistości, bo myślałam, że to naprawdę jest bardzo niedaleko. Moje "niedaleko" zajęło mi 2 godziny marszu. Kiedy dotarłam na miejsce, opadłam bez sił na schody przed stadionem. Nie czekałam nawet 5 minut, kiedy usłyszałam wesołe głosy Katalończyków wychodzących z treningu.
- Cześć mała, co ty tu robisz? - usłyszałam Gerarda i od razu poderwałam się na nogi. To było totalnym błędem, bo łydki rwały mnie jak oszalałe i o mały włos nie runęłabym jak długa, gdyby nie Leo, który właśnie podszedł i zdążył mnie złapać.
- Dawno się nie widzieliśmy. - roześmiał się "stawiając mnie na nogi", a ja podparłam się barierki, poprawiłam włosy i uniosłam głowę z godnością. A właściwie jej resztką.
- Też za wami tęskniłam - odpowiedziałam patrząc po zawodnikach ze szczerym uśmiechem na ustach. - Jak tam przed dzisiejszym meczem, lekka trema? - zapytałam opierając się o barierkę w oczekiwaniu aż do moich nóg w pełni powróci krążenie.
- Jak przed każdym, ale oczywiście liczymy na wygraną. - zaśmiał się Pique, a reszta mu zawtórowała.
- Nie bądź próżny Gerdziu. - Iniesta poklepał go po ramieniu przechodząc obok, a do mnie puścił oko. Gdzieś w środku poczułam się znowu beztrosko, jak w wakacje, kiedy niczym nie musiałam się przejmować, a jedyne co robiłam, to sprzątanie w hotelu i spędzanie czasu z piłkarzami. Brakowało mi tego. Naprawdę.
- A Ney gdzie zaginął? - rozejrzałam się ponownie w poszukiwaniu znajomej czupryny nastroszonych, ciemnych włosów.
- Nic się nie martw, jemu zawsze najdłużej schodzi z ubieraniem się. - Messi zaśmiał się wywracając zabawnie oczami. - Patrz, o wilku mowa.- i rzeczywiście, po jego słowach, jak na zawołanie w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Brazylijczyk.
- Cześć księżniczko - dostałam kuksańca w bok, a cała reszta się roześmiała.
- Będziemy gdzieś iść następnym razem, to zobaczymy kto tu potrzebuje doby na szykowanie. - chłopak wytknął mi język i udał obrażonego, a ja mimo usilnych starań, nie mogąc powstrzymać śmiechu, niczym nie poprawiałam swojej sytuacji. Odcisnęłam na jego policzku długi pocałunek, po którym zauważyłam, że jego twarz znacznie złagodniała. - No dobra, już dobra, chodź tutaj - otworzył ramiona, w które bez zawahania, z wielkim uśmiechem na ustach się wślizgnęłam.
- Teraz jedziecie się przebrać? - zapytałam kiedy wszyscy skierowaliśmy się w stronę ogromnego autokaru, zaparkowanego na tyłach parkingu.
- Zjeść, wziąć prysznic, zabrać rzeczy i nie martw się, podrzucimy cię do hotelu. Za darmo. - odpowiedział zerkając na mnie z góry.
- Dobrze, że domyśliłeś się najważniejszego. - zaśmiałam się i usadowiłam wygodnie zajmując dwa miejsca na raz.
- Ej, nie żebym coś sugerował, ale chyba się tu nie zmieszczę. - Neymar stanął w przejściu i uniósł brwi do góry.
- To schudnij. - odpaliłam, jednak widząc, że jego zacne cztery litery tamują ruch, od razu usunęłam się na skromną część mojego siedzenia. Opadł obok mnie i wbił we mnie spojrzenie Bazyliszka.
- Ja cię kiedyś zamorduje. - wycedził przez zęby kręcąc głową, a ja nieświadoma realnego zagrożenia wyciągnęłam mu z rąk słuchawki. Nie zarejestrowałam nawet momentu, w którym powinnam odskoczyć, bo piłkarz rzucił się na mnie z pochodniami w oczach - Oddawaj w tej chwili! - on ryknął, ja krzyknęłam, autokar zahamował, Neymar rozpłaszczył się na szybie. Cyrk na kółkach - Auuaa! - jęknął, a ja ponownie zdusiłam w sobie śmiech.
- Musimy pogadać, później posłuchasz muzyki. - powiedziałam spokojnie, kiedy wrócił na miejsce, rozmasowując sobie policzek. Spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Nie mogłaś tak od razu? - syknął chowając sprzęt do torby, a ja w odpowiedzi musnęłam ustami jego wargi i uśmiechnęłam się przepraszająco. Przemilczałam odpowiedź na jego pytanie, w obawie, że mógłby się jeszcze bardziej obruszyć. W końcu nie kazałam mu skakać po autobusie, jakby siedział grzecznie na swoim miejscu, tak jak Bozia przykazała, to by mu się nic nie stało. - W ogóle masz wyłączony telefon? - zapytał po chwili, a ja zrobiłam "mądrą" minę i zaczęłam opowieść.
- Właśnie w związku z tym chciałam z tobą porozmawiać. Po twojej ostatniej wizycie u mnie w szkole, nie uwierzysz, ale nie wiedzieć czemu stałam się jedną z najpopularniejszych dziewczyn w całej tej chorej społeczności. Teraz za mną chodzą, napastują mnie, dzwonią, że koniecznie muszę pojawić się na ich imprezie, która z resztą jest dzisiaj, co całkiem odpada. Oczywiście nie jest to takie bezinteresowne, ponieważ na każdym kroku, bardzo subtelnie z resztą, dają mi do zrozumienia, żebym nie przyszła sama. Co w krótkich słowach, nakazuje mi zabranie całej zawartości tego autokaru, albo przynajmniej znacznej jego większości. Żałosne. Podsumowując nie zamierzam tam iść, to kompletna głupota, ale z drugiej strony zastanawiam się co będzie ze mną w szkole po weekendzie. Wiesz, spodobało mi się jak przytrzymują mi drzwi, zamiast puszczać mi je na twarz.. - gadałam jak najęta, kiedy skończyłam swój słowotok, splotłam dłonie na swoich kolanach i wbiłam wyczekujący wzrok w '11'.
- Brałaś coś? - zapytał z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
- Opętało cię, czy jak?! - rzuciłam oburzonym tonem głosu. - Ja tu ci się zwierzam, a ty mi tu jakieś niestworzone rzeczy sugerujesz.
- Po prostu jesteś jakaś taka, hmm nakręcona. Bardziej stuknięta niż normalnie. - powiedział, a tym razem to ja miałam ochotę zacisnąć moje długie, żądne mordu palce na jego szyi. Nie dane mi było jednak dokonać tego aktu, ze względu na okoliczności i ogrom świadków dookoła. - Moim zdaniem powinnaś iść. - powiedział spokojnie nie zwracając uwagi na moją drgającą powiekę.
- Jak to..? - tą odpowiedzią naprawdę mnie zaskoczył. Byłam niemal pewna, że przyzna mi rację i powie, że to rzeczywiście głupota i nie warto zawracać sobie tym głowy, a moja twarz poćwiczy refleks w łapaniu drzwi.
- Normalnie. To coś jak budowanie swojego image w mediach. Właściwie to dokładnie to samo. - powiedział i tym razem to on zrobił mądrą minę. Wyglądał jak magister inżynier z kombinatorstwa. Naprawdę profesjonalnie. - Pójdziesz tam raz, pokażesz się, zakręcisz, będziesz wyglądać super, pogadasz z kilkoma osobami, zrobisz sobie kilka zdjęć, poudajesz pijaną i jeśli ci się nie spodoba to już nigdy tam nie pójdziesz. Raz byłaś i wystarczy. - powiedział, a było strasznym, że musiałam przyznać, że brzmiało to całkiem sensownie. W końcu kto jak kto, ale on się na tym powinien trochę znać. - Powiem ci więcej, jak się "przyjmiesz", to jeśli nie będziesz chodzić na tego typu imprezy większość ludzi zacznie się zastanawiać czy naprawdę jest w nich coś fajnego. Zaczniesz wyznaczać trendy, moja droga. - mówił to z takim przekonaniem, że praktycznie mu uwierzyłam.
- Dzisiaj gracie, chciałam iść na mecz.. - powiedziałam, obracając w dłoniach wyłączony telefon.
- Przyjdziesz na każdy następny, a jeśli teraz tam się nie pojawisz, to już nigdy cię nie zaproszą. - piłkarz zręcznie złapał urządzenie i w zamian wziął mnie za dłoń.
- Jakby mi na tym strasznie zależało.. - odburknęłam odwracając wzrok.
- Mel, tutaj długo nie da się zgrywać rebelianta. Wiesz dobrze o co mi chodziło, pójdziesz tam raz, będziesz dobrze się bawić i w sumie skoro przyjdziesz i tak bez nas to cię prawdopodobnie już więcej nie zaproszą. - roześmiał się, na co ja zgromiłam go wzrokiem.
- Może i masz rację. Dobra, poświęcę im jeden cenny wieczór z mojego życia. - westchnęłam kilka razy nad swoją wspaniałomyślnością. Po powrocie do hotelu zdecydowałam się zjeść wspólny obiad z piłkarzami. Johna oczywiście widziałam tylko przez moment w przelocie, więc nawet nie zdążyłam mu zakomunikować, że wychodzę. Kiedy chłopaki powędrowali do pokoi po rzeczy, ja zdecydowałam się zajrzeć do chrzestnego, żeby przypadkiem nie przyszło mu na myśl wszczynanie poszukiwań, kiedy wróci po pracy do domu i mnie tam nie zastanie. Zastałam go w momencie, kiedy galopował po pomieszczeniu łapiąc jakieś papiery, które na chybił trafił wrzucał do dużej teczki.
- Cześć Mel, uprzedzam, że nie mam czasu. - powiedział kręcąc się wokół własnej osi. Paradoksalnie spokojnie, przysiadłam na brzegu fotela.
- Ja tylko przyszłam cię uprzedzić, że idę dzisiaj bratać się z wrogiem i mogę późno wrócić. - powiedziałam powoli, obserwując jego dziki taniec po gabinecie.
- Spoko, tylko wróć w jednym kawałku i przyzwoitym stanie. - rzucił zakładając marynarkę. Byłam w szoku.
- Tylko tyle? - zapytałam podejrzliwie. W domu nigdy by takie coś nie przeszło. Nie byłoby pewne, że w ogóle z niego wyjdę, pomijając już szereg pytań, adresów i numerów telefonów, które musiałabym zostawić rodzicom.
- Aa zapomniałbym! - klepnął się w czoło i wcisnął mi w dłoń dwa banknoty - Masz tu kasę na taksówkę, mam nadzieję, że starczy - sytuacja była tak nieprawdopodobna, że aż musiałam uszczypnąć się w ramię, żeby mieć pewność, że to nie jakiś wspaniały sen.
- Dziękuję. - uściskałam mężczyznę i szybko ulotniłam się z pomieszczenia, w obawie, że się jeszcze rozmyśli albo coś. W opustoszałej poczekalni obok holu, czekał na mnie Neymar. Podeszłam z uśmiechem i usadowiłam mu się na kolanach. - Jesteś pewny, że powinnam tam iść? - przejechałam delikatnie opuszkami palców po jego policzku, a on uśmiechnął się sprawiając, że moje palce zboczyły z wyznaczonej trasy.
- Wszystko będzie okey. Ty pójdziesz na imprezę, ja zagrać mecz, a jutro spędzimy sobie razem jakiś miły wieczór, co ty na to? - założył mi kosmyki włosów za ucho, muskając przy tym przypadkowo moją skórę.
- Już nie mogę się doczekać. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i pocałowałam go najdelikatniej jak umiałam - Uważaj na siebie. - szepnęłam patrząc mu w oczy.
- I nawzajem. - roześmiał się cicho i pocałował mnie w czoło. Wstaliśmy niechętnie i poszliśmy, on do autokaru jadącego na mecz, ja do taksówki, która miała zawieźć mnie do domu. Jeszcze tylko filmowe odwrócenie głowy w akcie tęsknoty i już znowu jestem sama. Sama, samiuteńka. Nie licząc kierowcy taksówki.
*****
Bądźmy szczerzy, nie miałam ochoty się starać, szykować. Ubrać się musiałam, ale nie było to nic wyszukanego. Czarne legginsy i szafirowa, zwiewna sukienka przed kolano, do tego baleriny, rozpuszczone włosy i odrobina jasnego błyszczyka na usta. Całość zajęła mi może z pół godziny, a efekt był naturalny. Grunt, że nie naturalistyczny, ale nie mi to oceniać.
Chyba powinnam zatrudnić własnego szofera, bo mam wrażenie, że to i tak znowu ten sam taksówkarz, który przywiózł mnie do domu jakiś czas temu. Złapałam torebkę, zamknęłam drzwi na klucz, wsiadłam do samochodu i podałam mężczyźnie adres, który dostałam wcześniej sms-em. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie, a dłonie pociły. Już nawet nie z tego powodu, że widząc przeskakujące cyfry na liczniku, miałam nieodparte wrażenie, że nie starczy mi pieniędzy na zapłatę. Ogólnie ogarnęło mnie jakieś dziwne zdenerwowanie i niepokój, którego już dawno nie miałam okazji doświadczyć. Postanowiłam jednak zignorować te wszystkie uczucia. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam z samochodu. Moim oczom ukazał się ogromny dom, chyba 3 razy większy niż mój i Johna. Z środka dochodziło dudnienie muzyki i podniesione głosy gości. Postanowiłam wślizgnąć się niepostrzeżenie do domu mojej klasowej koleżanki. To tylko w teorii wydawało się być takie gładkie i proste do zrobienia. W praktyce, kiedy tylko przekroczyłam próg, podleciały do mnie jakieś 3 dziewczyny i znowu zaczęły szczebiotać, jak to fajnie, że przyszłam. Oczywiście nie umknęło mojej uwadze to, że rozglądały się czy za mną nie idzie przypadkiem zgraja piłkarzy. W momencie kiedy okazało się, że jestem sama, nie kryły zawodu i od razu straciły zainteresowanie. Skorzystałam z tej wolności i podeszłam do baru ( tak, miała własny bar w domu! ), usiadłam na krzesełku i zamówiłam drinka.
- Cześć słodka. - usłyszałam i wywróciłam oczami, kolejne tanie teksty, pomarzyć można. Moja mina stężała, kiedy kątem oka zarejestrowałam, że osobą, która siada obok, jest Scott.
- Skąd ty się tu do jasnej cholery wziąłeś!?! - prawie krzyknęłam, patrząc na zadowolonego z siebie chłopaka.
- Twoje koleżanki cię szukały i przypadkiem na siebie wpadliśmy, okazało się, że jesteś naszą wspólną znajomą więc mnie zaprosiły. Grzech byłoby nie skorzystać. - powiedział szczerząc zęby w uśmiechu. Prawie mnie zemdliło. - Fajnie jest w tej Hiszpanii, tyle pięknych dziewczyn się wokół ciebie kręci. - dodał upijając łyk soku ze szklanki.
- Cóż, jakoś nigdy się nie kryłeś z tym, że ci się to podoba. - rzuciłam z większą goryczą w głosie niż się spodziewałam - Chociaż jak tak patrzę to raczej nie dziewczyny, a niektórzy panowie wodzą za tobą wzrokiem. Różowa koszulka, serio? Trzeba było sobie jeszcze celownik na dupie narysować. - zreflektowałam się złośliwością, żeby nie stracić twarzy, po czym z dumnie uniesioną głową odeszłam. Po kilku łykach zrezygnowałam z drinka i odstawiłam szklankę na pierwszy lepszy stolik. W głowie miałam instrukcje, którymi nafaszerował mnie dzisiaj Neymar. Tak jak mi polecił, trochę potańczyłam z różnymi ludźmi, stanęłam do kilku fotek, ogólnie Melisa Henderson - człowiek mebel.
Po jakimś czasie wspięłam się na piętro. Nie był to zbyt mądry pomysł z uwagi na to, co mogłam tam zastać, ale potrzebowałam chwili ciszy. Od tej ciągłej, głośnej muzyki, moje uszy już powoli zaczynały krwawić. Przeszłam się długim korytarzem, na końcu którego znalazłam otwarte drzwi, a za nimi kilku chłopków oglądających mecz. Uśmiechnęłam się w duchu i oparłam o framugę obserwując akcję na boisku. Barcelona to naprawdę dziwne miasto, tu nawet na imprezie jest obecna piłka nożna. Podobało mi się to. Zabawnie swoją drogą, było znów oglądać mecze Barcelony w telewizji, a nie na żywo z milionami kibiców na trybunach. Zbliżenie twarzy na Pique, Bartre, Daniego Alvesa. Barcelona prowadzi 1:0. Widzę wszystkich, prawie wszystkich. Gdzie jest Ney..?
- Działo się coś ciekawego? - zapytałam, a pięć par oczu odwróciło się w moją stronę. Taak, dziewczyna, którą interesuje piłka nożna. Na pewno kosmitka.
- Była bramka w 20 minucie i przed przerwą sfaulowali Neymara, znieśli go z boiska. - powiedział spokojnie brunet siedzący najbliżej drzwi. Myślałam, że się przesłyszałam.
- Jak to znieśli? - wydukałam jak niesprawna umysłowo. Chłopak ponownie na mnie spojrzał, zapewne badając czy jestem aż tak głupia, czy aż tak pijana.
- Normalnie. Dostał tak, że pomoc medyczna musiała go znieść z boiska. Któryś z pomocników go podciął, a drugi nie wyhamował i prawie przebiegł mu po głowie. - nie chciałam słuchać dalej, to było zbyt wiele. Wystrzeliłam z pomieszczenia jak poparzona. Zbiegłam na dół i zauważywszy Scotta bajerującego jakąś nieszczęsną, niczego nieświadomą dziewczynę, pociągnęłam go za sobą na zewnątrz.
- Jednak zmieniłaś zdanie. - rozciągnął usta w bezczelnym uśmiechu, a ja miałam wielką ochotę dać mu w twarz. Zrobiłabym to, gdybym nie potrzebowała właśnie jego pomocy.
- Piłeś coś? - zapytałam ignorując jego uwagę.
- Jeszcze nic procentowego. - odpowiedział opierając się o ścianę i nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Wspaniale. To teraz siadaj za kółko, zawieziesz mnie do szpitala. - zakomunikowałam mu stanowczym tonem.
- Chwila, chwila. - powiedział mrużąc oczy - Co ja będę z tego miał? - toż to pazerna, egoistyczna świnia..
- Zapłacę ci. - odpowiedziałam wiedząc, że dzięki Johnowi, na dnie mojej torebki spoczywa spokojna suma pieniędzy. Przestępowałam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się coraz bardziej.
- Okey, ponegocjujemy później. Wsiadaj. - otworzył samochód z wypożyczalni, a ja w prędkością światła znalazłam się w środku. Muszę sobie zapisać: Koniecznie nauczyć się jeździć! W końcu mam piękny, drogi samochód, który stoi w garażu i się kurzy. - Który szpital?
- Nie mam pojęcia! - krzyknęłam zdenerwowana. Taka była prawda, nie miałam zielonego pojęcia i nikt mi nie mógł tego powiedzieć. Chłopaki grali, a nikt poza nimi nie mógł tego wiedzieć. - Najbliższy Camp Nou. - rzuciłam, a chłopak wstukał współrzędne do GPS. Po 20 minutach zatrzymaliśmy się z piskiem opon pod szpitalem. Wybiegłam z pojazdu, prawie traktując ludzi na chodniku. Wpadłam do budynku niczym tajfun i od razu rzuciłam się w stronę recepcji. Po absurdalnej ilości czasu, którą wystałam się w kolejce, dowiedziałam się, że nie mogą udzielić mi żadnych informacji, bo nie jestem nikim z rodziny. Myślałam, że przegryzę tętnicę tej kobiecie po drugiej stronie biurka. Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławce przed szpitalem.
- Trzymaj. - Scott wyciągnął w moją stronę paczkę papierosów. Miałam skończyć z tym paskudnym nawykiem, sięgania po papierosy w stresujących sytuacjach, ale jakoś średnio mi to wychodziło.
- Dzięki. - powiedziałam sucho i zapaliłam. Zaciągnęłam się dymem i przymknęłam oczy.
- Mój numer masz, jak ci będę potrzebny to zadzwoń. - powiedział w końcu, a ja nawet nie miałam ochoty na to, by na niego spojrzeć.
- Nie martw się, nie będziesz. Wracaj na imprezę. - powiedziałam patrząc przed siebie. Po chwili usłyszałam głuche kroki, kiedy bez słowa się oddalał. Nie pozostało mi nic, tylko czekać aż mecz się skończy i ktoś wreszcie przyjdzie. Może wtedy będę mogła wejść do środka. Nie wiem ile czasu tak siedziałam. Opustoszała ulica sprawiała, że kompletnie straciłam poczucie czasu. Próbowałam się uspokajać, że to tylko tak strasznie wyglądało i nic mu nie jest. Jednak gdzieś w środku bałam się, że oszukuję sama siebie.
Wiedziałam jedno. Było przeraźliwie zimno. Zimno i cicho.
* - "piękne, sztuczne koleżanki"
Z góry przepraszam Was wszystkich za ilość czasu jaką musieliście wyczekać na kolejny odcinek. Niestety najpierw natłok obowiązków, później choroba uniemożliwiły mi pisanie. Ciężko jest wymyślić coś składnego, kiedy głowa cię łupie jak po dobrej imprezie. Także przeziębienie 1, ja 0 ;)
Ale nowy rozdział już jest, więc nie ma co rozpaczać, czasu nie cofnę. Mam tylko nadzieję, że się spodoba, zostawicie po sobie jakiś ślad z opinią i może podsuniecie mi jakiś nowy pomysł. :)
Może i tym razem nie zawiodłam :)
Jesteście super, gdyby nie wy, to już dawno to opowiadanie przestałoby istnieć. Dziękuję <3
Co się stało?? Co z Neymarem?? Pisz szybko co dalej. Ma wyjść z tego cało!!!!!
OdpowiedzUsuńJejku już się bałam, że coś ci się stało tak zniknęłaś :(
OdpowiedzUsuńDobrze, że już jesteś i to powrót w wielkim stylu, bo po przeczytaniu odcinka mam ochotę cię udusić za to, że mnie teraz będziesz trzymać w napięciu i niepewności do kolejnego odcinka!
Ale nie przejmuj się, i tak cię kocham. Jak uduszę to tak z miłości :)
Dużo czasu i weny życzę. <3
/ Camille
Neymar musi z tego wyjść ;c Mam nadzieję, że to nic poważnego ;3
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny ;D
Fajny rozdział! Neymar musi wyzdrowieć! Niech nie bedzieu nic powaznego! Czekam na nexta! Weny zycze! :-*
OdpowiedzUsuńŚwietny tak ja zawsze ;*
OdpowiedzUsuńWreszcie udało mi się wszystko nadrobić. Jeszcze raz Cię przepraszam, że nie zrobiłam tego wcześniej, ale naprawdę nie miałam czasu. Teraz pochłania go praca przez osiem godzin dziennie, studia, nauka i mnóstwo innych zajęć, które muszę wykonywać zamiast tego, co chciałabym robić, czyli czytać opowiadania. Ale postaram się nadrabiać wszystko jak najszybciej i nie robić sobie tylu zaległości, co w ostatnim czasie. Jeśli mi się uda, będę komentować z telefonu z anonimowego konta, ale będę zostawiać podpisy. Jednak postaram się znaleźć chwilę i komentować z komputera.
OdpowiedzUsuńTen odcinek był oczywiście super, tylko szkoda, że zakończyłaś go w takim momencie! Co z Neymarem?! Mam nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało i wyjdzie z tego cały i zdrowy. Szkoda, że Mel musiała prosić o pomoc Scotta... Ale jak trzeba to trzeba. Żal mi tych dziewcząt, które oceniają człowieka jedynie po tym, jakie ma znajomości. Żal. Żal. Żal.
Trzymam kciuki za Neymara, Twoją wenę i czekam na następny rozdział. :)
Pozdrawiam!
Ooooooooo.... *.*
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że tak pozno komentuje, ale niestety internet mi cinko chodzi :D
Wiesz co ci powiem podoba mi się bardzo, ale boje się o Neya ! Jak mogłaś w takim momencie przerwać. Ugh.. ale i tak cie kocham i tego bloga po prostu mega mega mega.
A te jej psiapsiuły BK :D
Hahah.. żeby być tak pazernym :D Tylko żeby do piłkarzy ;*
Chore, ale bardzo fajny i czekam zniecierpliwiona na nexta.
P,S
http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2014/11/rozdzia-11-nie-interere-bo-kici-kici.html?m=1 --> zapraszam na nowy :* licze na komentarz
Kooochaaaaaam nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Wiesz cały czas zaglądam czy jest następny... no ale dobra życzę ci baaaardzooooo ale to baaaaaaaardzooo dużo weny na następne rozdziały cieszę się z tego że piszesz i że w ogóle mogłam przeczytać poprzednie rozdziały <3<3 //dariaaa
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaa! Genialne! :))) z niecierpilwością czekam na next i weny życzę :)))
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie na świecie!
OdpowiedzUsuńWarto czekać na każdy kolejny rozdział i nie ważne ile czasu zajmie Ci jego napisanie. ;)
Oczywiście powinnam Cię znienawidzić z miejsca, że urwałaś akurat w takim momencie. Ale nie potrafię więc z miłością i pokorą czekam na next :*
Buziaki ;):*
Dziewczyno, jesteś najlepsza.
OdpowiedzUsuńTak trzymaj! :)
<3 Świetny !
OdpowiedzUsuńJejku twoje opowiadania są super wow ale nie trzymaj nas w niepewności i dodaj nexta i weny życzę :D Sory za anonimowość
OdpowiedzUsuńCudny ! <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na pierwszy rozdział :) http://po-prosu-badz.blogspot.com/2014/11/pierwszy-juz-sie-wiecej-nie-spotkamy.html
http://alexisandnela.blogspot.com/2014/11/rozdzia-14-dzien-dobry-kocham-cie.html?m=1 zapraszam licze na komentarz :*
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie
OdpowiedzUsuńDawaj dalej!!
OdpowiedzUsuńKiedy next ?!?!? Boooskie *,* ~ Paula ;*
OdpowiedzUsuńPojawił się dzisiaj w nocy :) :*
Usuń