Spokój, jaki zapanował w Barcelonie był zjawiskiem tak nieprawdopodobnym, że cały czas towarzyszyło mi uczucie pewnej nieprzyjemnej podejrzliwości. Beztroska uleciała ze mnie już dawno, mimo iż z całych sił próbowałam ją przy sobie zatrzymać. Ziarno codziennego niepokoju zasiane przez ostatnie wydarzenia, uparcie kiełkowało w moim umyśle, chociaż pieczołowicie starałam się je wycinać. Baa było to pierwszą umysłową czynnością po przebudzeniu. Mogę się założyć, że gdybym tego nie robiła, to już dawno szło by mi zwariować.
Ten dzień zaczął się zupełnie identycznie, jak każdy od pewnego czasu. Musiałam wstać bardzo, bardzo, ale to naprawdę bardzo wcześnie rano ( o 8 ) i zrobić coś o czym zdążyłam z wielką radością zapomnieć. Iść do szkoły. Taaak.. John zadbał o moją edukację. To była jedna z tych chwil, kiedy zechciał być odpowiedzialny i dorosły. Cu-do-wnie.
- Księżniczko, pospiesz się! Chyba nie chcesz się spóźnić? - krzyczał z dołu mój chrzestny. No jak Boga kocham, on chyba postawił sobie za życiowy cel, sprawienie bym stała się "wartościowym człowiekiem". Jakbym nim nie była.
- Idę, idę. - wymamrotałam w jedną rękę łapiąc ciemną torbę, a drugą odpinając telefon od ładowarki. Wygląd jakim zamierzałam uraczyć nowych kolegów, koleżanki i nauczycieli, nie był niczym szczególnym. Włosy związane na czubku głowy w "nieład artystyczny", lekkie muśnięcie twarzy kremem z pudrem, koszulka, dżinsy i trampki. Zero szału. Ot taka, zwykła Melisa.
- No ileż można na ciebie czekać, kobieto.. - jęknął znudzony mężczyzna, stojąc oparty plecami o ścianę w holu i obracając leniwie w palcach kluczyki od samochodu.
- O moją edukację dbasz, a o zdrowe odżywianie to już nie łaska? - zaśmiałam się cicho rzucając mu zadziorne spojrzenie znad blatu kuchennego.
- Zjesz po drodze. - zakomunikował, patrząc na zegarek i nerwowo potupując butem.
- A drugie śniadanie? - zapytałam niewinnie.
- Dam ci pieniądze. Ile tylko chcesz, Bóg mi świadkiem, ale chodź już. - otworzył drzwi i machał rękami w ich stronę niczym ci śmieszni faceci na lotnisku, których ruchy zazwyczaj kojarzą mi się z tańczącymi robotami. Nie pytajcie dlaczego, bo sama nie wiem. Jestem dziwna, tak wyszło i nie ma co natury poprawiać. Po odczekaniu około 15 sekund, żeby nie wyjść na skrajną materialistkę, zwlokłam się z krzesła i wyszłam przez otwarte drzwi, ku wielkiej uldze Johna.
Szkoła jak szkoła, co tu dużo mówić. Potocznie rzecz biorąc: Ośrodek Tortur Dozwolonych i Propagowanych Przez Społeczeństwo.
Tak jak już wcześniej wspominałam, wyobrażałam sobie Hiszpanki nieco inaczej. Może nie każdą tańczącą flamenco, z czerwonymi kwiatami we włosach i sukienkami do kostek, ale na pewno w mojej wyobraźni jawiły się mniej sztucznie niż w rzeczywistości. To co zobaczyłam było jedną, wielką, chodzącą reklamą różnorakich operacji plastycznych. Czułam się przy nich jak Kopciuszek po północy. Założyłam nerwowo kosmyki włosów za uszy, mimo iż wiem, że nie powinnam tak robić, bo zrobią mi się odstające, a tego by tylko brakowało. Wysiadłam z samochodu wujka i ruszyłam deptakiem w stronę szkoły. Mój marsz skazańca przerwał głośny dzwonek, który sprawił, że tłum zupełnie nieznanych mi ludzi, o mały włos by mnie nie stratował. Chociaż patrząc z perspektywy czasu, może i tak by było lepiej...
Wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza, kosmitkę, obiekt eksperymentów i nie wiem co jeszcze. Niby płatne, wręcz elitarne liceum, ale jak dobrze wszyscy wiemy z mądrych, pełnych wartości edukacyjnych, amerykańskich filmów to w rzeczywistości jest czyste zło. Masa bogatych dzieciaków, które mają zachwiania własnej osobowości i nie wiedzą już co robić z pieniędzmi rodziców. Jak nic miejsce dla takiej szare masy jak ja.
Łazienka dziewczyn była tak kosmicznym miejscem, że kiedy do niej weszłam poczułam się jak w zupełnie innym wymiarze czasoprzestrzeni. "Zagracona" dziewczynami, które albo nakładały na siebie kolejną warstwę makijażu , albo robiły sobie modne "selfie". Flesze błyskały z każdej ze stron, a ja czułam się jak na czerwonym dywanie, albo przynajmniej podczas sesji zdjęciowej u fotografa. Dopchanie się do umywalki w celu umycia rąk było wręcz niemożliwe, a spojrzenia kliki tutejszych ślicznotek w momencie, gdy zobaczyły w jakim celu się tu pojawiłam - bezcenne. Witamy w XXI wieku, gdzie łazienka wcale nie służy do tego, do czego była stworzona.
Ludzie szeptali. Patrzyli się na mnie, obgadywali. Czasami ciszej, czasami głośniej, jednak zawsze milkli, gdy przechodziłam obok. Szczytem czyjejś odwagi był napis na tablicy : Vuelve de donde vienes.* Nie ma co, zrobiło mi się okropnie miło. Nie dało się niestety już zgrywać idiotki, która nie rozumie obcego języka, więc tylko bez słowa zajęłam miejsce w ławce i pozwoliłam na kilka niezadowolonych mruknięć nauczycielki podczas, gdy wycierała tablicę. Nic nie zrobiła, nie skomentowała, miała to serdecznie gdzieś, a wcale bym się nie zdziwiła, gdyby uważała tak samo jak autor tej jakże subtelnej wiadomości. Ale kto wie.. może to ona napisała? Nie! Mel, halo! Odbiór! Znowu zaczynasz świrować! Zamknij się mózgu, błagam, bo słońce ci nie służy!
Dni mijały, a w szkole było coraz gorzej. Nagle zniknęła zadziorna, wyszczekana Melisa, a w jej miejsce pojawiła się małomówna, niewidzialna "panna Henderson". Godziny wlokły mi się niemiłosiernie i codziennie nie mogłam doczekać się momentu, w którym wreszcie będę mogła opuścić ten budynek. Z piłkarzami nie widziałam się od dobrego tygodnia i tęskniłam za nimi za każdym razem, kiedy rozglądałam się wokoło i widziałam ludzi, którzy traktowali mnie gorzej niż ułomną. Jedynym co utrzymywało mnie przy życiu, były sms-y, które wymieniałam ukradkiem, pod ławką z Brazylijczykiem. Przywoływały one na moją twarz, rzadki ostatnimi czasy, uśmiech. Gdy równo o 15 usłyszałam tak długo wyczekiwany sygnał oznajmiający zakończenie męki, podniosłam się leniwie z twardego krzesełka w kącie sali i przerzucając torbę przez ramię, wyszłam na korytarz. Wraz ze zmniejszającą się odległością do głównego wejścia rosło natężenie dziwnych pisków, śmiechów i krzyków. Ludzie biegli, potrącając mnie przy tym niemal z każdej strony. Nie domyślałam się co mogło wywołać takie ogólne poruszenie, więc i ja przyspieszyłam kroku. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Kiedy podeszłam wystarczająco blisko do frontowych drzwi, odpowiedź nadeszła w ekspresowym tempie. Centralnie przed szkołą stało zaparkowane znane mi już wcześniej ładne, sportowe auto. Niedbale oparty o nie stał nie kto inny jak Neymar. Wyglądał komicznie w wielkich, ciemnych okularach na nosie. Chociaż muszę się przyznać, że bezapelacyjnie dodawały mu uroku. Kiedy mnie zauważył, małą, zmaltretowaną przez przeciskający się tłum, zaczął machać z szerokim uśmiechem na ustach. Dziewczyny idące obok mnie prawie dostały spazmów, zapewne myśląc, że piłkarz patrzy właśnie na nie. W tym momencie poczułam jak moja zwykła, zdrowa, kobieca próżność napawa mnie przyjemnym uczuciem. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam jak one, spragniona chociażby jednego spojrzenia "tylko na mnie", a teraz mam je na wyłączność kiedy tylko zechce ( no nie do końca, bo trzeba wyłączyć treningi, mecze, wyjazdy, konferencje prasowe i wywiady... - no ale nieważne! Liczy się sam fakt. ). Kiedy przecisnęłam się na tyle blisko, by móc normalnie oddychać, obudziła się we mnie stara, dobra, wygadana, pewna siebie Mel. Z uniesioną wysoko głową i z uśmiechem tak szerokim, że miałam wrażenie, że zaraz rozerwą mi się usta, podeszłam do Katalończyka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Chłopak pocałował mnie czule w policzek, obejmując szczelnie ramionami. Otworzył mi drzwi do samochodu i nie zwracając uwagi na mdlejące wokół Hiszpanki, sam wsiadł na miejsce kierowcy, po czym ruszył z piskiem opon zostawiając za sobą zszokowany tłum. Roześmiałam się wesoło napawając się szybkością, wiatrem szumiącym w uszach i obecnością Neymara. Teoretycznie powinnam być na niego nieźle wkurzona o taką akcję, przecież to było więcej niż pewne, że od jutra nie będę mieć życia. Ale zaraz.. i tak nie mogło być gorzej niż jest, więc postanowiłam nie myśleć o rówieśnikach i cieszyć się chwilą.
- No no uratowałeś mnie - zaśmiałam się odwracając głowę w stronę chłopaka. - Mój rycerzu..
- Dlaczego "rycerzu"? - roześmiał się wesoło, wchodząc w kolejny zakręt.
- Bo masz zakuty łeb. - wydusiłam z siebie, po czym wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Ooo tak śmiech to zdecydowanie było to, czego mi było trzeba, po prawie całym tygodniu męczarni w tej szkole dla sztywniaków.
- Jesteś straszna. Nie znoszę cię. - powiedział powoli i spokojnie, jednak nadal z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Nie kłam! I tak wiem, że mnie skrycie uwielbiasz. - uniosłam do góry brwi w znaczącym geście, a Brazylijczyk pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Niezaprzeczalnie i otwarcie cię uwielbiam. - skwitował i właśnie w takiej atmosferze minęła reszta wieczoru.
*****
Z Neyem dogadywałam się tak dobrze jak chyba nigdy przedtem. Nie wiem co miało na to bezpośredni wpływ, ale przypuszczam że nasza, wzajemna, rzadka frekwencja w swoim otoczeniu. Widywaliśmy się góra dwa razy w tygodniu, jednak całe szczęście nie traciliśmy czasu na kłótnie i sprzeczki.
Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do środka ospale, rzucając torbę z książkami w kąt. Po omacku otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej karton pomarańczowego soku. Odwróciłam się i mało nie wypuściłam z ręki szklanki pełnej zdrowego płynu. Na bufecie stał ogromny, ale to naprawdę ogromny bukiet czerwonych róż. Podeszłam powoli i niepewnie jak gdyby prezent miał zaraz wybuchnąć. Odszukałam bilecik "Dla pięknej Melisy". Jakie urocze.. Oparłam się o blat i wyciągnęłam telefon, po czym wybrałam numer do Brazylijczyka.
- Cześć Ney.. - rzuciłam rozmarzonym głosem do słuchawki jednocześnie wyciągając jedną różę i zatracając się w jej zapachu.
- No cześć. Jakie miłe powitanie. - roześmiał się serdecznie.
- Dziękuję. - powiedziałam obracając kwiat w palcach i uśmiechając się delikatnie.
- Miło mi, że dziękujesz, tylko jeszcze nie wiem za co.. - powiedział chłopak, a moje brwi automatycznie powędrowały ku górze.
- Jak to nie wiesz za co? Za kwiaty. Są naprawdę piękne! - odpowiedziałam marszcząc lekko brwi.
- Mel, Skarbie chętnie bym to zrobił, ale ja nie wysyłałem ci żadnych kwiatów.. - jego słowa uderzyły we mnie z siłą tornada. Jak to nie wysyłał..? To w takim razie od kogo one były?! Stałam w osłupieniu, a uśmiech spełzł z mojej twarzy i zastygł na jej cienkich krawędziach. - Mel..jesteś tam? Wszystko okey? - kolejne pytania nieco mnie otrzeźwiły.
- Tak, okey. - odpowiedziałam machinalnie, wpatrując się w bukiet, który w tym momencie bardziej napawał mnie dziwnym strachem niż przyjemnością.
- Przyjechać do ciebie? - usłyszałam w słuchawce, jednak miałam tak wielki mętlik w głowie, że nie potrzebowałam tu większego zamieszania.
- Nie, spotkamy się później. Przyjadę do hotelu za około 2 godziny. - rzuciłam i się rozłączyłam. Położyłam telefon na blacie i podparłam się pod boki, wpatrując się w róże. - Kto was kurna przysłał... - wyszeptałam nachylając się nad nimi, ponieważ kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy.
*****
Jakiś czas później zamówiłam taksówkę i pojechałam do hotelu. Gdzieś we mnie żyła jakaś mała nadzieja, że kwiaty są od Johna. Jedynym mankamentem tej teorii był fakt, że nie mogłam domyślić się żadnej okazji do takiego prezentu. Będąc pod budynkiem wysiadłam i zapłaciłam taksówkarzowi. Spojrzałam na zegarek, piłkarze powinni byli wrócić z treningu pół godziny temu. Wysłałam sms-a do Neymara, że jestem na dole i weszłam do zatłoczonego holu, oświetlonego ciepłym światłem. Usiadłam na oparciu fotela, przyglądając się gościom dla zabicia nudy w oczekiwaniu na piłkarza. W pewnym momencie jednak dostrzegłam coś, co mnie zaniepokoiło.
"Nieee.. to nie może być prawda. Niemożliwe." - pomyślałam i rzeczywiście w tamtym momencie bardzo chciałam, żeby moje myśli okazały się nieomylne. Jednak gdzieś w środku czułam, że się mylą i to bardzo. A mianowicie, w odległości około metra stał, odwrócony tyłem wysoki chłopak z burzą nastroszonych, ciemnych włosów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie duży tatuaż w kształcie skrzydeł na odsłoniętym przedramieniu. Tylko jedna osoba, ze wszystkich, które do tej pory poznałam, miała taki tatuaż. Scott. No tak... wy nie znacie tej historii. Zaraz to naprawię.
Otóż Scott Tyler, brązowooki drań z amerykańskimi korzeniami. Idiota, przystojny, ale to nadal idiota. W telegraficznym skrócie mój jedyny były chłopak, znany powszechnie jako czerwonotyłkowaty Scott oraz zdradliwa szuja na pełny etat. W obecnych czasach, gdybym chociaż przez chwilę zaprzątała sobie nim głowę, pewnie zastanawiałabym się jak w ogóle mogłam być taka ślepa i z nim kiedyś być. Nie chciałam słuchać znajomych ( tak, wtedy miałam jeszcze znajomych ), którzy mówili, że jest kretynem, że mnie zdradza i wcale mu na mnie nie zależy. A ja? Ja byłam tak ślepo i naiwnie zauroczona, że z miejsca odsuwałam od siebie każdą złą myśl na jego temat. Znajomi odeszli, argumentując to tym, że nie chcą już więcej patrzeć jak on robi ze mną co chce, a do mnie nic nie trafia. Po krótkim czasie zostałam z niczym. Nie miałam znajomych, nie miałam chłopaka, który jak się okazało, regularnie mnie zdradzał z kilkoma innymi dziewczynami, a i moja godność oraz poczucie własnej wartości nie wykazywało najlepszej kondycji. Przez cały ten czas starałam się o tym wszystkim nie myśleć, ale teraz stał tu. Tuż przede mną. Byłam tego prawie pewna.
Na rozwianie dalszych wątpliwości nie musiałam długo czekać, ponieważ chłopak odwrócił się prosto w moją stronę. Rozum krzyczał: UCIEKAJ!!! Jednak głupie serce nie wiedzieć czemu, tańczyło cha-che. Czułam się jakbym zaraz miała dostać zawału, a nogi wrosły mi w posadzkę. Nie było odwrotu, nasze oczy się spotkały i nie dało się udawać, że się nie znamy. Kiedy w końcu udało mi się oderwać od podłoża, ruszyłam w jego stronę. Starałam się, żeby mój krok wyglądał na pewny, a wyraz twarzy wskazywał na chłodne opanowanie, a nie skrajny popłoch.
- Co ty tu robisz? - zapytałam beznamiętnie patrząc w jego duże, niemal okrągłe oczy.
- Przyjechałem do ciebie. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. Myślałam, że zaraz się obudzę, albo ludzie wypełzną z kątów pomieszczenia, zaczną bić brawo i powiedzą, że jestem w ukrytej kamerze. Sytuacja była aż tak absurdalna.
- W dalszym ciągu nie wiem co tu robisz. - odparłam mierząc go zaciętym spojrzeniem. Emocje jakie się we mnie gotowały na jego widok, były nie do opisania. Mieszanka czegoś dziwnego, może sentymentu i wściekłości z nutą zawodu i rozżalenia. Od tamtego felernego dnia minęło trochę czasu, a smutek jaki mnie trawił zamienił się w złość i nieskrywaną niechęć do jego osoby, która wręcz kipiała, kiedy na niego patrzyłam.
- Dostałaś kwiaty ode mnie? - zapytał luźnym tonem, jak gdyby pytał o pogodę. Nie widziałam swojego wyrazu twarzy w tym właśnie magicznym momencie, ale zapewne musiał być ciekawy. Co jak co, ale oczy pewnie miałam jak dwie 5-cio złotówki. Nie mieściła mi się w głowie taka bezczelność.
- Niebywałe, masz tupet jak stąd do Los Angeles! - wysyczałam podchodząc bliżej, a resztki opanowania odpłynęły z mojej twarzy. - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem?
- Od twoich rodziców, a konkretniej od mamy - rzucił pewnym siebie głosem, patrząc na swoje dłonie. Kolejny cios w moją małą biedną głowę. Zapomniałam, że moi rodzice wręcz uwielbiali Scotta i nie mogli mi darować, dlaczego z nim zerwałam. Taki mały szczegół, że zdradzał mnie na prawo i lewo. Poza tym idealny zięć, naprawdę polecam.
Powoli czułam, że to dla mnie zbyt wiele i mój mózg nie zniesie dzisiaj już niczego więcej. Wtedy przy moim boku pojawił się Neymar.
- Cześć. - odcisnął na moim policzku powitalny pocałunek - My się chyba nie znamy. - powiedział obejmując mnie ramieniem i mierząc wzrokiem bruneta.
- To jest Scott, błąd mojej młodości. - wskazałam na chłopaka - Błędzie mojej młodości, to jest Neymar, moja druga połówka. - dałabym sobie rękę uciąć, że w tym momencie w tle leciała muzyka podobna do tych z westernów, a przynajmniej świetnie by się nadawała do tej sytuacji. Napięcie, które wytworzyło się w powietrzu było tak gęste, że można by je kroić plastikowym nożem. Skąd te wnioski? Pewnie z palców Brazylijczyka, które instynktownie coraz bardzie wbijały się w moje ramię. Chcąc uratować niezbędną mi do życia rękę, odsunęłam się o krok. - Życzę ci miłego pobytu, jeszcze milszego i szybszego powrotu i nie zatruwania mi dnia swoim widokiem. - rzuciłam, wyginając na moment usta w sztucznym uśmiechu, po czym złapałam swojego "dobermana" za dłoń i pociągnęłam w stronę wyjścia.
- Do zobaczenia! - krzyknął rozbawionym tonem chłopak, a w odpowiedzi otrzymał jedynie wysoko uniesiony środkowy palec.
*****
Pięknie, pięknie, pięknie.. Nie dość, że Bóg pokarał mnie obecnością Scotta, który nie wyzwalał we mnie absolutnie żadnej empatii, a wręcz żądze mordu, to jeszcze Katalończyk chodził przed ławką, na której siedziałam, w te i z powrotem z wkurzoną miną.
- Kto to do cholery jest?! - ryknął w końcu, a ja aż podskoczyłam uśpiona jego dotychczasowym spokojem.
- Jeśli powiem, że nikt, nie zabrzmi to dobrze, ale będzie to zgodne z prawdą. - odpowiedziałam dyplomatycznie podnosząc wzrok na chłopaka. Jednak wyraz jego twarzy mówił, że raczej moje oratorskie zdolności do niego nie przemawiają. Westchnęłam głośno. - Scott był moim pierwszym i jedynym chłopakiem jakiego miałam. Byłam naiwna i zakochana po uszy, ale okazało się, że nie był wart nawet najmniejszej cząstki moje uczucia, bo za bardzo kochał wszystkie inne dziewczyny. On potrafił dzielić swoje "uczucie" pomiędzy kilka, niestety ja tak nie potrafiłam i się rozstaliśmy. A teraz naprawdę nie wiem jak i po co się tu pojawił. - powiedziałam na jednym wydechu, splatając ze sobą nerwowo dłonie i bacznie obserwując reakcję Brazylijczyka na moje słowa. Stał naprzeciwko mnie z uniesionymi w górę brwiami i założonymi na pierś rękami. Jego postawa nie wróżyła nic dobrego, jednak i tym razem się myliłam. Bez słowa usiadł obok mnie i najzwyczajniej w świecie mnie do siebie przytulił.
- W porządku Mel, to przecież nie twoja wina, że tu przyjechał. - powiedział cicho i ucałował czubek mojej głowy, a ja wtuliłam się w niego mocno czując, że naprawdę mnie rozumie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłam w stanie uwierzyć, że jest taki jak go opisują w mediach. To prawda, że jest szalonym, zakręconym i momentami chamskim człowiekiem, ale prawdą jest również to, że ma drugą twarz, zarezerwowaną dla osób, przy których może czuć się swobodnie. - Jest już późno, widzimy się jutro? - zapytał, a ja otrząsnęłam się z błogiego transu, uświadamiając sobie, że jeszcze chwila, a będę wracać na piechotę, bo John odjedzie beze mnie, a nie miałam już pieniędzy na taksówkę.
- Jutro z racji wolnego obiecałam pomóc Peggy w kuchni, bo dawno mnie tam nie było. - uśmiechnęłam się na samą myśl o spotkaniu z kobietą.
- Extra. Coś czuję, że jutro wpadnę osobiście podziękować za śniadanie. - Brazylijczyk roześmiał się i podniósł z miejsca. - Wskakuj. - nadstawił plecy, a ja wskoczyłam mu na barana, oplatając rękami jego szyję. Śmiejąc się na cały głos i zataczając parkowymi alejkami wreszcie dotarliśmy pod frontowe drzwi, w których na całe szczęście dopiero stał mój chrzestny.
- Kogo tu przywiało. - pokiwał głową w naszą stronę. - Masz szczęście młoda, że musiałem się trzy razy wracać do biura, bo już dawno bym odjechał. - skomentował wyłączając alarm w samochodzie.
- Szczęście mi sprzyja. - mrugnęłam do niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jeszcze nic straconego, jak się nie pospieszysz to i tak odjadę. - wytknął mi język niczym małe dziecko i włożył teczkę z dokumentami na tylne siedzenie.
- Ney, obiecaj mi, że nie będziesz przejmować się obecnością tego marnego żartu Matki Natury. - odwróciłam się w stronę piłkarza, patrząc mu w czekoladowe oczy. - Żyjmy tak, jakby to był zwykły, bezimienny, hotelowy gość. - zaproponowałam niepewnym głosem. Chłopak wywrócił oczami i westchnął ciężko.
- Postaram się, ale nie oczekuj cudów. - uniósł kąciki ust w górę, a ja złożyłam na nich krótki, pożegnalny pocałunek.
- Do jutra. - machnął do mnie dłonią, po czym wsunął obydwie ręce do kieszeni i czekał aż razem z Johnem zniknę za zakrętem, by znów pojawić się na nim jutro rano.
*****
Nadeszła upragniona sobota. Człowiek w wakacje naprawdę nie docenia weekendu, a w momencie, kiedy zaczyna chodzić do szkoły, wraca na klęczkach do jego uwielbienia, niczym syn marnotrawny. Tak samo było ze mną. Prawdziwym błogostanem było obudzić się samemu, bez irytującego budzika i wiedzieć, że przez cały dzień będę mogła robić to, na co będę mieć ochotę. Wykonałam poranną toaletę, ubrałam się, po czym w wyśmienitym nastroju zbiegłam na dół do kuchni. John siedział już przy stole, popijając czarną kawę, którą od czasu do czasu przegryzał maślanym rogalikiem.
- Jaki cudowny dzień.. - zanuciłam wieszając się na drzwiach od lodówki i wyciągając z niej naturalny jogurt.
- Chyba cię ktoś podmienił. Pierwszy raz od tygodnia widzę w tobie życie, a nie wieczne zombie. - skomentował mężczyzna grając we Fruit Ninja na swoim telefonie.
- Powiedział facet w nosem w telefonie przyrośniętym do ręki. - odgryzłam się siadając naprzeciwko i jedząc śniadanie. Po pół godzinie byliśmy już w drodze do hotelu. Cieszyłam się na samą myśl o powrocie do pracy chociaż na jeden dzień, ponieważ napawała mnie ona wielkim sentymentem. W końcu tak to się wszystko zaczęło.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, od razu pognałam przez hol, prosto do kuchni i rzuciłam się na Peggy z okrzykiem szczęścia.
- No no mała, kiedy ja cię widziałam. - roześmiała się, ściskając mnie przyjaźnie.
- Melduje się na służbę. - zasalutowałam, sięgając po fartuch wiszący na wieszaku przy wejściu.
- Od dawna suszę głowę Johnowi o kogoś do pomocy, ale jak widać mogę liczyć jedynie na twój wolontariat i dobre serce. - pokręciła głową z lekkim uśmiechem, po czym rzuciła we mnie ścierką.
- Zacznij od naczyń, bo po śniadaniu jest ich tyle, że sama się nie wyrobię, a później pomożesz mi z obiadem. - powiedziała zadowolona z faktu, że dzięki mojej obecności może na spokojnie zająć się czymś innym. Miała co prawda do pomocy kelnerów i kelnerki, ale była perfekcjonistką, więc każda nieuwaga z ich strony kończyła się natychmiastową eksmisją z kuchni. Byłam chyba jedyną osobą, która nie działała jej na nerwy. Nie chcąc tego zmieniać, zabrałam się za szorowanie talerzy. Zajęło mi to około półtorej godziny, po której nie czułam już swoich palców. Zakręciłam wodę i oparłam się o blat, rozmasowując dłonie. Była 12 i właśnie zaczęła mi się półgodzinna przerwa, jednak nie rwałam się do wychodzenia z "bezpiecznej strefy". Dlaczego? To proste, bo prawdopodobieństwo spotkania Scotta, który był niechlubnym sprawcą większości nieszczęść w moim życiu, wynosiło 98%. Skrupulatnie odpędzałam od siebie każdą myśl o jego osobie, jednak od wczoraj wciąż dręczyło mnie pytanie o powód jego przyjazdu i nagłe, niezdrowe zainteresowanie się moją osobą. Od momentu rozstania nie mieliśmy ze sobą kontaktu, nawet na święta, więc tym bardziej było dla mnie szokiem, jego pojawienie się znikąd i to jeszcze w Barcelonie. Po około 10 minutach postanowiłam wyjść na tył hotelu, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W końcu siedzenie cały dzień w jednym pomieszczeniu, też nie było szalenie zdrowe. Pchnęłam ewakuacyjne drzwi od kuchni, przy okazji zostawiając koło kontenera worek ze śmieciami i ruszyłam powoli wzdłuż ściany budynku. Hotel był na tyle ogromny, że można było urządzić sobie tam naprawdę niezły spacer. Cisza, spokój, krzyki...?
Normalny człowiek pewnie by odszedł, ale ciekawska Mel oczywiście musi zrobić na odwrót. Tak więc podeszłam bliżej, chowając się za rogiem budynku, było to już przy części, na której czas mogą spędzać goście.
- Człowieku ty się słyszysz? - serce mi zamarło, ponieważ rozpoznałam nikogo innego jak Neymara.
- Pewnie, że się słyszę. Zobaczysz, jeszcze kilka dni i twoja kryształowo czysta Melisa rzuci cię dla mnie. Jak to się mówi, stara miłość nie rdzewieje, a dla mnie to bardzo bardzo dobrze. - drugą osobą był Scott. To połączenie nie mogło zwiastować niczego co skończy się dobrze. Zaciekawiona ich dialogiem, przywarłam do ściany i słuchałam uważnie każdego ich słowa.
- To się nie stanie, ona ma swój rozum i nie da się oszukać drugi raz.
- Jesteś tego taki pewien, jakbyś rzeczywiście ją znał. Jest tylko małą, naiwną dziewczynką, która pomoże mi zdobyć rozgłos, jeśli tylko ją o to poproszę. - ej..niefajnie. Trochę mnie zabolały te słowa, mimo że kiedyś takie stwierdzenie nie byłoby do końca fałszywe. Ale ja już dawno skończyłam z "małą, naiwną Mel". Postanowiłam wkroczyć, duma poniosła moje nogi za róg, ale to co zobaczyłam sprawiło, że szczęka opadła mi do samej podłogi. Pięść Brazylijczyka właśnie wylądowała na gładkim policzku Scotta. Pięść, pchnięcie, pchnięcie, pięść. Koniec tego!
- Stop! - krzyknęłam stanowczym głosem. Byłam tak zirytowana, że bez chwili zawahania wtargnęłam pomiędzy chłopaków, rozdzielając ich sprawnym rozepchnięciem ramionami. Złapałam jednego i drugiego za koszulkę i pociągnęłam w stronę przejścia do kuchni. - Jesteście obydwaj dziecinni i niepoważni! Ty, jesteś największą, interesowną kreaturą jaką znam, pomarzyć możesz, że moim kosztem wypromujesz się jako model. Nie chcę cię już nigdy oglądać na oczy. - zwróciłam się z niekrytą już pogardą w stronę Scotta. - A ty, jak mogłeś być tak głupi i dać mu się sprowokować?! - ryknęłam na piłkarza, którego policzek bił czerwienią na kilometr. Czy wszyscy faceci są tacy bezmyślni? Bezceremonialnie wepchnęłam ich do kuchni i pokazałam dwa stołki oddalone od siebie na szerokość pomieszczenia. Otworzyłam zamrażalnik i wyjęłam z niego dwa woreczki lodu. Jedną rzuciłam w bruneta, natomiast drugą przyłożyłam do policzka '11'. Poparzyłam na nich i uniosłam oczy do nieba. Absurd poganiał absurd. Pierwszy raz biło się o mnie dwóch chłopaków, a ja jakoś nie czułam tej wewnętrznej dumy i ekscytacji, o jakiej podobno marzy każda nastolatka. Dziwny ze mnie egzemplarz. Barcelona była magicznym miejscem, ale intensywność i tempo zdarzeń jakie się tu rozgrywały przyprawiały mnie o zawroty głowy. W którym innym, normalnym miejscu w ciągu jednego dnia zadziało by się aż tyle "ciekawych" rzeczy? Życie tutaj było jak z filmu, z taką o tyle różnicą, że nikt nie znał scenariusza.
- Żeby mi się to już nigdy nie powtórzyło. - powiedziałam sucho patrząc to na jednego, to na drugiego. Przytaknęli bez słowa, a ja wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę im wierzyć.
* - w wolnym tłumaczeniu z hiszpańskiego "Wracaj skąd przyszłaś".
Jejku, chyba teraz każdą notkę powinnam zaczynać od przeprosin. :( Na pytanie czy żyję, odpowiadam : żyję, chociaż wszyscy wokoło są na dobrej drodze, żeby mnie wykończyć. Aktualnie brak czasu dopada mnie bardziej niż zwykle, stąd opóźnienia w dodaniu kolejnego rozdziału. Obiecuję poprawę. ;)
Napiszę, żeby nie było wątpliwości. Przepraszam z góry za wszelkie literówki, ale niestety zazwyczaj, kiedy dodaje rozdziały jestem już skrajnie nieprzytomna i moje ledwo otwarte oczy nie wyłapują tego typu mankamentów. Oczywiście będę się starać, żeby było ich jak najmniej, albo nie było ich wcale, ale jestem tylko człowiekiem i liczę na zrozumienie z Waszej strony w tym temacie ;)
Bardzo mi miło czytając wasze komentarze, cieszę się, że podoba wam się moja skromna twórczość i mam nadzieję, że nigdy nie dam wam powodu, do tego, żebyście zmienili zdanie ;)
Co do rozdziału, to pozostawiam go Waszej ocenie. Ja nie mam o nim osobiście zdania, bo tworzony był w totalnym chaosie :)
Zapraszam: Czytajcie, komentujcie, zaglądajcie, uśmiechajcie się i do napisanie niedługo :)
<3
Super! Czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze rozdziały
OdpowiedzUsuńSuper:) czekam ma nexta
OdpowiedzUsuńNo to tak moja kochana. Też pisze rozdziały w nocy ledwo przytomna i nie mam kompletnie ochoty na sprawdzanie więc cie rozumiem.
OdpowiedzUsuńPiszesz bosko, a żyjesz jak każdy i dlatego nie masz czasu. Więc nie bój się dla mnie żyjesz i nawet jakby po roku miał być następny to przeczytałabym go. xD (ale pomimo wszystko nie chce tyle czekać bo kocham tego bloga.)
A co do rozdziału !
Oderwał mnie od Geografii i jestem mu wdzięczna za to.
Zawsze jak czytam bloga wpadam w tą krainę i z tej uwierz nie mogę się wyrwać :*
Jakoś tak wtedy nikt mi nie przeszkadza bo słuchawki na uszach uśmiech na ustach i skupione oczy oznacza:
-Czytam porządnego bloga, nie warzyć mi się nawet przerywać.
Jednym z nich jest właśnie twój.. :D
Ciesz się naprawdę.
Ney taki aw.. jak walczy o Mel, a pod tą szkołą jak go sobie wymarzyłam.. *.*
Melissa taka krucha, słodka drobna a zarazem zadziorna bezczelna, moja kochana :D xD
Czekam na nexta i już nienawidze tego Scotta.
Mam nadzieje że zniknie tak szybko jak przybył (lecz rozum mówi coś innego :/)
No to buziaki i czekam na nexta.
P.S
http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2014/10/rozdzia-5-moje-zycie-jest-jak-moje-wosy.html?m=1 --> Licze na was jak czytasz skomentuj. Kochana <3
Miło mi poznać Scotta. ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny ! ♥
OdpowiedzUsuńCzekam
Odcinek jest świetny!
OdpowiedzUsuńBez dwóch zdań, warto było na niego trochę dłużej czekać. :)
Nic się nie martw, nie wiem jak reszta, ale ja Cię świetnie rozumiem w kwestii braku czasu, więc nie mam o to absolutnie żadnych pretensji.
Z tego Scotta to niezła cholera, ładnie sobie to wymyślił. Najpierw zdradzał i zostawił biedną Mel, a teraz kiedy jest rozpoznawalna to sobie o niej przypomniał. Takich to się powinno w kosmos wysyłać. :P
Za to reakcja Neya była cudowna, no facet idealny! :D
Czekam z niecierpliwością (ale wyrozumiałością) na ciąg dalszy :*
/ Camille
Geniusz, nie dziewczyna!
OdpowiedzUsuńChyba założę Ci fanclub, kto popiera? :D
Świetny ;3 Nie potrzebnie Scott się pojawił ;c
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i życzę dużo wolnego czasu ;d
Piszesz cudownie :* bardzo mi się podoba wiesz caly czas sprawdzam cz jest nowy rozdział nigdy mi się to nie znudzi życzę ci żebyś miała jak najwięcej czasu żeby uszczęśliwić mnie i inne czytelniczki które czekają z niecierpliwością na następny rozdział to jest uzależniające //anonimeek
OdpowiedzUsuńSuperrr <3 uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze rozdzialy :*
Każdy rozdział jest coraz lepszy ;) Nie mogę doczekać się następnych!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: daj-mi-szanse.blogspot.com
Kocham Cię za to, że piszesz tego bloga! <3
OdpowiedzUsuńFantastyczne! <3 kocham to opowiadanie :3 świetnie piszesz i masz super poczucie humoru :) czekam na następny rozdział ^^
OdpowiedzUsuńKocham! <3
OdpowiedzUsuńKiedy następny? ;-)
Uwielbiam Cię! Blog jest bardzo bardzo wciągający. Kocham go czytać! <3
OdpowiedzUsuńKiedy next? ;*
No to się porobiło. Ależ ten Scott ma tupet! Jestem ciekawa czy Mel powie Neymarowi o tym bukiecie od niego i jak na to wszystko piłkarz zareaguje. Pewnie nieźle się wkurzy.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawy wątek starej miłości Melisy. Oby nic złego z tego nie wynikło. I interesujący będzie powrót dziewczyny do szkoły. :D
Lecę do następnego.
jeeej *o* to opowiadanie jest cuudne! ♥ wpadłam przypadkiem i będę odwiedzać częściej! :* serdecznie zapraszam do siebie na kolejną część: http://forever-hyhy.blogspot.com/2014/11/czesc-12_1.html
OdpowiedzUsuń