Patrzyłam na burzę miodowych włosów, która gwałtownie odwróciła się w moją stronę, machając zapalczywie otwartą dłonią.
- Cześć Melisa! - krzyknął chłopak z szerokim uśmiechem, a ja przeklinając w duchu moją wrodzoną zdolność do nierzucania się w oczy, odmachałam mu i rozciągnęłam usta w zakłopotanym uśmiechu. Wciągnęłam z powrotem swoją ciekawską głowę na korytarz, po którym nadal błąkała się, widocznie wytrącona z równowagi, Nadine.
- Nie ma tak dobrze kochana. - mruknęłam pod nosem, podeszłam do dziewczyny i chwyciłam ją za łokieć, ciągnąc w stronę wyjścia na stadion. Skoro już nas ktoś zauważył, nie wypadało tak bez wyjaśnienia zniknąć. Gdybyśmy teraz wyszły, mogę się założyć o pół mojego domu, że przez następny miesiąc nie mogłabym sobie poradzić ze złośliwymi docinkami ze strony piłkarzy Blaugrany. Było mi szkoda Nad, chociaż nawet nie wiedziałam dokładnie co ją tak odstraszyło, bo Samper to całkiem miły chłopak. Może trochę nieśmiały jak dla niej, dlatego tym bardziej nie powinien jej tak stresować. Cena mojego świętego spokoju była wysoka, jednak spokój to to, co cenię sobie najbardziej. - Pogadamy o tym później, a teraz wybacz. - szepnęłam jej na ucho i niemalże kopniakiem wypchnęłam na murawę, gdzie piłkarze właśnie schodzili się do "wodopoju".
- Zabije cię we śnie.. - syknęła, ale ja tylko szturchnęłam ją łokciem w żebra, dając tym samym znak, żeby się uśmiechała i na razie nic nie mówiła.
- Miło was widzieć panowie. - przywitałam się czule z Katalończykami, przy Neymarze zatrzymując się stosunkowo dłużej i czulej. - Poznajcie Nadine. - zaprezentowałam dziewczynę dłonią, a ona machnęła swoją niczym robot. Miałam ochotę palnąć się dłonią w czoło. Gdzie podziała się ta zadziora, która jeszcze godzinę temu groziła szkolnemu cwaniakowi, że powiesi go za gacie na maszcie od sztandaru?
- Cześć Nadine. - odpowiedzieli chórem, podśmiewując się pod nosami z widocznej nieśmiałości ich gościa. - Młody, a ty się nie przedstawisz? - Xavi szturchnął Sergiego, który jak wmurowany w ziemię stał koło niego i patrzył z niedowierzaniem na niebieską. Miałam wrażenie, że jak przyjrzeć mu się bliżej to zdążył zapuścić już w tym miejscu korzenie, bo stał tam całe wieki, zanim łaskawie otworzył usta.
- My się już znamy.. - wydukał wreszcie, a reszta zawyła z uciechy. Rozejrzałam się po nich z dezaprobatą, dając im do zrozumienia, że są naprawdę okropni.
- Poznałaś już naszego Sergiego? - zaśmiał się Marc, machając zabawnie brwiami.
- To pewnie opowiadał ci jak poszła plota, że depiluje sobie nogi, bo Mel musiała się za niego przebrać? - zawsze niezawodny Gerard stał się nagle ulubieńcem publiczności, chociaż chyba ja i Samper mieliśmy inne zdanie w tym temacie. Obydwoje zgromiliśmy go wzrokiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię tak głęboko, żeby odkopali mnie dopiero jacyś nieszczęśnicy na plantacji ryżu w Chinach. Wyraz twarzy Nadine był totalnie nie do odgadnięcia, chociaż miałam nieodparte wrażenie, że w środku właśnie dusi się ze śmiechu. Po rozluźniającym się ścisku szczęki poznałam, że dziewczyna powoli oswaja się z otoczeniem.
- Nie mieliśmy zbyt dużo okazji do rozmowy, ale to brzmi całkiem ciekawie. - usłyszałam ożywiony głos i szeroki uśmiech przyjaciółki, który spotkał się ochoczymi ponaglaniami do kontynuowania tematu przez Pique ze strony chłopaków. On sam zagarnął ją ramieniem i zaczął snuć opowieść, która w rzeczywistości wcale nie była pasjonująca.
- Już nigdy nie oddam ci mojego deseru zdrajco! - krzyknęłam za nim, ale spotkałam się jedynie z wesołym wybuchem śmiechu. Brazylijczyk oczywiście pajacował razem z innymi. Można powiedzieć, że był w sztabie honorowym loży szyderców, która niepostrzeżenie utworzyła się na Camp Nou przez kilkoma minutami. Spojrzałam na Sergiego, który nadal stał bez ruchu i wpatrywał się zbolałym wzrokiem w oddalającą się Nadine. Po jego minie i wcześniejszym zachowaniu dziewczyny byłam prawie pewna, że coś jest albo było między nimi na rzeczy. - Nic się nie martw, my wiemy jak było i to najważniejsze. - położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się serdecznie, co chłopak po chwili odwzajemnił.
*****
- Jesteście totalnie nieprzystosowani do stosunków międzyludzkich. - burknęłam z wyrzutem, kiedy razem z gromadą piłkarzy weszłam do hotelu. Miałam porozmawiać z Johnem o tym felernym czasie, kiedy puścił rękę z hotelowego pulsu, ale niestety musiałam czekać jak każdy inny śmiertelnik, ponieważ on dla nikogo nigdy nie ma czasu. Zastanawiałam się kiedyś, czy gdyby zadzwonił papież, to czy John nie odpowiedziałby machinalnie do słuchawki "Sorry, teraz nie mogę gadać, ale zapiszę cię na najbliższy termin". Dramatycznie żałosny przypadek.
- O co ci chodzi mała? - zaśmiał się Leo, który szedł po mojej prawej stronie i zrobił minę słownikowego "niewiniątka". Wywróciłam oczami.
- No jakbyś nie wiedział.. - syknęłam delikatnie kiwając głową do tyłu, gdzie oddalony od nas kilkoma warstwami piłkarzy, szedł Sergi.
- Bo zacznę być zazdrosny. - upomniał się Ney i mocniej ścisnął moją lewą dłoń, na co spojrzałam na niego z niemym politowaniem. On roześmiał się w odpowiedzi i przybił piątkę z Argentyńczykiem nad moją głową. Palnęłam się w czoło i pokręciłam ze zrezygnowaniem głową.
- Jak dzieci.. - mruknęłam pod nosem i ruszyłam przed siebie zostawiając ich za sobą. Słyszałam jeszcze za sobą ich rozbawione krzyki, ale nie zaszczyciłam ich niczym poza środkowym palcem, na co zareagowali równie "poważnie".
Czekałam przed drzwiami chrzestnego, nerwowo wyginając palce. Nie zdawałam sobie sprawy dlaczego to robię, w końcu nie miałam nic do ukrycia. Jaki był więc tego powód? Bardzo prosty: nie miałam na imię Carol. Miałam wrażenie, że ostatnimi czasy ona była prawdziwym asem, który przebijał wszystkie inne argumenty. Wiedziałam, że muszę dobierać słowa ostrożniej niż kiedykolwiek, żeby nie trafić w czuły punkt, który przekreśliłby całą moją wersję wydarzeń. Nie chciałam usłyszeć czegoś w stylu: "Przesadzasz, na pewno nie było aż tak strasznie. Po prostu jesteś uprzedzona do Carol".
Wydawało mi się, że czekałam w nieskończoność. Nienawidziłam czekać, ponieważ to właśnie wtedy w człowieku narasta to dziwne, niewytłumaczalne uczucie strachu, który zbyt długo pielęgnowany, paraliżuje. Nie mogłam sobie teraz na to pozwolić. Kiedy w końcu uchyliły się drewniane, masywne drzwi od gabinetu wuja, wsunęłam ostrożnie głowę, po czym widząc jak kończy rozmawiać przez telefon, przycupnęłam na jednym z wygodnych foteli nieopodal biurka. Obserwowałam go uważnie, jak żywiołowo gestykuluje, jak konkretnie rozmawia, jaki ma poważny i zdecydowany ton głosu. W niczym nie przypominał roztrzepanego Johna, którego znałam z domu. Wyprostowałam się i odchrząknęłam, aby pozbyć się nieznośnej guli, która zadomowiła się w moim gardle.
- To o czym chciałaś pogadać? - usłyszałam spokojny głos za plecami i aż podskoczyłam, bo w ogóle nie zarejestrowałam momentu, w którym mężczyzna przestał prowadzić konwersację przez służbowy telefon.
- Lepiej usiądź.. - zaczęłam niezbyt zgrabnie, a i z subtelnością nie miało to wiele wspólnego, jednak John posłusznie usiadł naprzeciwko mnie i odłożył komórkę na blat. Przełknęłam ślinę ze zdenerwowania. Bo jak tu mu powiedzieć, że jego ukochana ściągnęła takie nieszczęście na jego hotel? Delikatnie raczej nie da się tego załatwić, poza tym sama nie zamierzałam jej usprawiedliwiać. Z tyłu mojej głowy bowiem nadal kłębiły się nieznośne myśli o tym, że może zrobiła to specjalnie. Chciała doprowadzić ten hotel do ruiny, a później wykupić go za bezcen i zostawić Johna z niczym. Nie zamierzałam jednak mówić mu o swoich podejrzeniach, ponieważ były one zbyt poważne, a ja nie posiadałam na nie żadnych dowodów. Jedynym był fakt, że Anastasia i jej przygłupi braciszek byli bliskimi kuzynami Caroline, ale to nadal zbyt mało. Ja też nie odpowiadam za to co robi moja rodzina, więc nie mogłam osądzać jej ich miarą.
- Siedzę i zamieniam się w słuch - posłał mi przyjazny uśmiech, na co odpowiedziałam krzywym grymasem, który owy uśmiech miał przypominać. Odetchnęłam głęboko i puściłam wolno swoje i tak zmaltretowane palce. Musiałam skończyć z tym głupim nawykiem, bo groziło mi, że za niedługo zacznę sobie łokcie wyłamywać, kiedy mi palców braknie.
- Wiesz.. kiedy wyjechałeś z Carol na zasłużony urlop zatrudniłeś Anę. - powiedziałam powoli, obserwując uważnie jego twarz, aby móc z niej odczytać czy przypomina sobie ten fakt. Kiedy wrócił, wszystko było na swoim miejscu, więc nie musiał szukać odpowiedzialnej za zniszczenia osoby, żeby później odgryźć jej głowę. Tym samym mógł nawet nie zarejestrować faktu, że ktoś zajmował się tym hotelem podczas jego nieobecności. Tak, było to do niego podobne.
- Kuzynkę Caroline, pamiętam. - odpowiedział po chwili zastanowienia. - I co w związku z tym? - zapytał opierając się plecami o oparcie miękkiego fotela.
- To, że nie był to dobry wybór John, hotel stanął na czułkach. - odparłam delikatnym tonem, widząc jak jego czoło marszczy się w dość nienaturalny sposób. Całe szczęście, że ta pusta lala nie namówiła go jeszcze na żaden botox, bo chybaby w tym momencie eksplodował.
- Do czego zmierzasz, Mel? - ton jego głosu zmienił się na nieco twardszy, ale postanowiłam się nie zrażać. Wiedziałam, że tak jak żaden facet, nie lubi kiedy trzeba mu zwrócić uwagę na złą decyzję, jednak to konieczne, żeby miał jej świadomość i nie popełniał nieświadomie tego samego błędu w przyszłości. Wszystko dla jego dobra. Przygryzłam wargę i westchnęłam. Z tym człowiekiem nie da się delikatnie.
- Do tego, że groziła ci ruina i to zaledwie na drugi dzień po twoim wyjeździe! - odpowiedziałam dobitnie i widziałam, że aż go przysłowiowo zatkało. Zapanowała cisza, która tłukła się po wnętrzu mojej czaszki jak zawodowy kickbokser. Mężczyzna siedział przez chwilę w osłupieniu i przypominał złotą rybkę z czupryną kruczoczarnych włosów. Naprzemiennie otwierał i zamykał usta, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Nalałam mu do szklanki wody i podałam, żeby biedak mógł zwilżyć oniemiałe usta. Napił się łapczywie, prawie się przy tym krztusząc. Nie było mi miło patrzeć na taką reakcję, ale ciągle powtarzałam sobie, że postępuje słusznie. Wydarzyło się zbyt wiele, żeby po prostu zamieść to pod dywan. Bałam się, żeby biedny John nie dostał zawału, ale mimo wszystko kontynuowałam. - Ta cała Anastasia zrobiła tu totalną rewolucję. Zaczęła wprowadzać jakieś dziwne zasady, utrudniać pobyt gościom, straszyć ich sądem, kiedy chcieli się wymeldować przed czasem i zwalniać pracowników. Co więcej zatrudniła sobie do pomocy swojego brata, Mattiasa i wypłaciła mu kierowniczą pensję, więc lepiej sprawdź czy cokolwiek masz odnotowane w papierach. - mężczyzna cały czas trzymał się za głowę i wyglądał naprawdę marnie. Nie chciałam fundować mu takiego stresu, ale nie chcąc, żeby Anastasia Montez została pracownikiem miesiąca, musiałam przedstawić mu całą prawdę.
- Z całym szacunkiem Mel, ale to co mówisz jest dość nieprawdopodobne.. - podniósł się z miejsca i zajrzał do opasłego segregatora z dokumentami. Powstrzymałam się ostatkiem sił, żeby nie klepnąć się z całej siły w czoło. On był taki naiwny! Nawet niczego nie sprawdził po powrocie. - Niemożliwe, żeby Ana była aż tak niekompetentna..
- Dlaczego uważasz, że to niemożliwe? Bo jest siostrą Carol? Wybacz, ale to kompletnie nic nie znaczy i nie ma z nią nic wspólnego. - odburknęłam, patrząc na niego z niemym politowaniem, kiedy gorączkowo szukał jakichkolwiek sprawozdań z tamtego tygodnia. Dobrze wiedziałam, że niczego tam nie znajdzie. - Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale nie jestem gołosłowna. - wyciągnęłam z kieszeni poskładaną w kostkę, różową kartkę, która informowała o zmianach dla gości w okresie panowania piekielnego rodzeństwa. Mężczyzna zwęził oczy i przeczytał od góry do dołu, sukcesywnie rozszerzając źrenice. - Zapytaj kogo chcesz, a potwierdzi moją wersję. Zwolniła Peggy i kazała jej się wynosić z hotelu, rozumiesz? - spojrzałam mu twardo w oczy.
- Nie wiedziałem.. - wyjąkał, a ja powstrzymałam się od złośliwego komentarza. Gdyby mnie słuchał, kiedy do niego dzwoniłam, wiedziałby co się dzieje.
- Nie martw się, jak widzisz sytuacja jest opanowana, a Peggy nadal tu pracuję, chociaż osobiście uważam, że należy jej się jakaś rekompensata za te nieprzyjemności. - zaproponowałam, chociaż w moim głosie pojawiła się nuta niepewności.
- Masz rację, Mel. Peggy zdecydowanie należy się podwyżka i to od dłuższego czasu. - powiedział nieprzytomnie John, układając papiery w równą stertę. - Jak mogłem dopuścić do takiego stanu, co mnie oślepiło? - podparł czoło dłońmi, a ja przemilczałam to pytanie, wymownie wbijając wzrok w podłogę.
- Nie martw się, zapanowaliśmy nad sytuacją i nie stało się nic wielkiego, chociaż mogło. - powiedziałam, a chrzestny podniósł na mnie wzrok. Wyczułam sytuacją i dodałam prędko. - Absolutnie nie mówię ci o tym, żeby się gloryfikować, czy dlatego, że oczekuję za to jakiejś nagrody, chociaż nowa suszarka by się przydała, ale nie naciskam. Mówię ci o tym, żebyś na drugi raz uważał przy osobach, które są jedynie z czyjegoś polecenia, bo jak widać nie zawsze można im ufać. - posłałam mu delikatny uśmiech, który słabo odwzajemnił.
- Poczekaj na mnie, to wrócimy razem do domu. - przytulił mnie mocno i ucałował w czubek głowy, a ja nie pytając już o nic, z ciężkim sercem wyszłam z pomieszczenia. Niemal czułam jak zamykając drzwi, bezpowrotnie wynoszę na plecach bezgraniczne zaufanie Johna do obcych ludzi i Carol.
*****
Siedziałam pod obszernym parasolem w kawiarni przed hotelem, popijając wodę z cytryną z Neymarem u boku. Patrzyliśmy na słońce, które chyliło się już ku zachodowi. Było mi cholernie głupio mimo, że od dawna planowałam powiedzieć o wszystkim Johnowi.
- Prawda czasami musi być przykra, nie przejmuj się, mała. - usłyszałam ciepły głos po swojej lewej stronie. Spojrzałam na Brazylijczyka z nikłym uśmiechem.
- Nie mówmy o tym. Co się stało to się nie odstanie. - odpowiedziałam spokojnie, odstawiając szklankę na stolik.
- Pomówmy o czymś przyjemniejszym, może wakacje? - chłopak wyszczerzył się w śnieżnobiałym uśmiechu, opierając się plecami o drewniane krzesło.
- Wakacje? Ja tu mam wieczne wakacje. - roześmiałam się, unosząc brwi do góry. Piłkarz pokręcił głową i nachylił się konspiracyjnie.
- Chodzi mi o takie bardziej egzotyczne wakacje, w przerwie kiedy skończymy sezon, ty zamkniesz rok w szkole.. - mrugnął bursztynowym od słońca okiem, a ja rozciągnęłam usta w szerszym uśmiechu.
- Po co czekać? - zażartowałam i ściągnęłam mu z czubka nosa okulary, które wylądowały po chwili na mojej bladej twarzy. Wyciągnęłam kopytka pod stolikiem i zrobiłam rozmarzoną minę. - Wsiądźmy teraz w jakiś samolot i lećmy przed siebie. - powiedziałam patrząc w niebo nad naszymi głowami.
- Jesteś szalona. - zaśmiał się chłopak i poczochrał odruchowo swoje nastroszone na czubku głowy włosy. - Teraz nie mogę bo jutro urządzam chrzciny mojego nowego domu. Oczywiście jesteś zaproszona. - zamachał wesoło brwiami, a ja zwróciłam na niego swój wzrok, opuszczając okulary niżej, żeby móc go normalnie zobaczyć.
- Jestem zaszczycona panie da Silva Santos. - posłałam mu uśmiech i splotłam swoje palce z jego długimi, opalonymi palcami, spoczywającymi na oparciu mojego krzesła.
Po bliżej nieokreślonym czasie z hotelu wyszedł John, który machnął w moim kierunku dłonią, co zapewne znaczyło: "Pospiesz się, bo w przeciwnym razie wracasz na piechotę". Uroczo.
Pożegnałam się z Brazylijczykiem czułym pocałunkiem i pobiegłam za moim chrzestnym z nieprzyzwoicie długimi nogami, co dodało mi kilka dodatkowych przerzutek w mojej skali szybkości, kiedy musiałam za nim gonić. W samochodzie panowała luźna atmosfera, jednak czułam w kościach, że kiedy tylko wrócimy do domu, zacznie się prawdziwa jatka. Z jednej strony powinnam się cieszyć, że wreszcie kryształowość Carol rozsypie się w drobny mak i to tuż pod moimi stopami, ale z drugiej nie byłabym dumna z tego, że zrównałam z ziemią związek Johna, w którym był szczęśliwy.
W domu paliło się tylko jedno światło, kiedy weszliśmy do środka, poczułam jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. W jadalni siedziała Carol i wypełniała jakieś papiery, co oznaczało, że konfrontacja była nieunikniona. Zdjęłam buty, ociągając się przy tym bardziej niż zwykle, ponieważ uśmiech chrzestnego prysł jak bańka mydlana.
- Masz mi coś do powiedzenia na temat twojej siostry? - zaczął od progu, a zaskoczona kobieta zdjęła z nosa okulary i odsunęła papiery na bok, przyglądając się swojemu partnerowi.
- Nie rozumiem John, o co chodzi? - zapytała marszcząc brwi zupełnie tak samo jak mój chrzestny przed paroma godzinami w swoim gabinecie. Obserwowałam całą tą sytuację stojąc w zaciemnionym przedpokoju i modląc się, żeby John zapomniał o mojej obecności.
- Jak mogłaś polecić kogoś tak nieprzystosowanego, niekompetentnego i mającego chyba nie po kolei w głowie?! - podniósł głos i uderzył szklanką w blat, a ja aż podskoczyłam na ten dźwięk. Nigdy go takiego nie widziałam. Przerażenie z zaskoczeniem mieszało się na mojej twarzy, jednak Carol była zupełnie spokojna.
- Nie krzycz Kochanie. - powiedziała nieco znudzonym głosem. - Kto ci naopowiadał takich głupot? Anastasia to specjalistka w kierowaniu hotelami. - zapytała, a ja nie wytrzymałam i wyskoczyłam z ukrycia zanim chrzestny zdołał w ogóle się odezwać.
- Specjalistka?! Chyba w rujnowaniu hoteli, albo konkretnie tego. - prychnęłam, mierząc ją zirytowanym spojrzeniem. Kobieta uśmiechnęła się kpiąco i zwróciła ponownie do Johna.
- Ona ci naopowiadała tych wszystkich bredni? Nawet nie mów, że jej wierzysz.. - spojrzała na mężczyznę, a we mnie momentalnie się zagotowało. Wyobraziłam sobie jak w przeciągu kilku następnych minut Carol wylatuje za drzwi, a jej walizka ląduje centralnie na jej pustej głowie. Ile bym dała, żeby zobaczyć na jawie takie przedstawienie z nią w roli głównej. Za to nie zapłacisz żadną kartą kredytową.
- Carol, to nie jest jedynie jej opinia. Pracownicy i goście potwierdzają jej wersję. - powiedział mężczyzna, a ja wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Zrobił wywiad środowiskowy? Zwariował do reszty..
- Tej smarkuli wiecznie coś nie pasuje, może ich przekupiła? - to stwierdzenie było tak niedorzeczne, że nawet nie miałam siły się roześmiać. Obdarzyłam na kobietę pogardliwym spojrzeniem, które miałam zarezerwowane jedynie dla naprawdę beznadziejnych przypadków i zacisnęłam pięści ze złości.
- Wszystkich gości w hotelu?! I całą FC Barcelonę? - zapytałam ironicznym tonem, na co ona tylko wzruszyła ramionami.
- Cóż, to nie takie trudne. Myślę, że ich łatwo czymkolwiek przekupić. - odpowiedziała pewnym siebie tonem. Zdawałam sobie sprawę, że mord mam wypisany na twarzy.
- W takim razie zapytaj twojego syna chyba, że on też w twoim mniemaniu jest w stanie się tak łatwo sprzedać. - rzuciłam rozwścieczona i pobiegłam na górę. Zastukałam do drzwi Basha jednak nikt nie odpowiadał. Jak zwykle go nie było, wtedy kiedy był potrzebny. Zrezygnowana powędrowałam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Nie zapalając światła, położyłam się na łóżku i włączyłam muzykę, żeby uspokoić poszarpane nerwy. Zamknęłam oczy i wyłączyłam świadomość, całkowicie odpływając do krainy snu.
*****
Ten poranek był przyjemniejszy niż kiedykolwiek i w moim wykonaniu również o wiele bardziej zorganizowany. Wszystko kierowane silnym uczuciem niechęci do partnerki wuja, z którą wybitnie nie miałam ochoty się spotkać. Nawet perspektywa siedzenia w szkole nie była tak straszna, jak mus przebywania z tą kobietą, po tym co wczoraj powiedziała. Miałam jej serdecznie dość, a moje obawy co do jej wiarygodności tylko przybrały na sile.
- Spałaś coś dzisiaj? - zapytała Nadine, kiedy opadłam na stołówkowe krzesło tuż obok niej.
- Tak, czemu pytasz? - mruknęłam nieprzytomnie, ponieważ mimo rześkiego poranka, miałam kiepską noc. Atmosfera jaka panowała w domu nie sprzyjała na pewno spokojnemu spaniu.
- Bo wyglądasz okropnie. - rzuciła, nadgryzając ogromną kanapkę.
- Dzięki, to właśnie chciałam usłyszeć. - uśmiechnęłam się krzywo w stronę dziewczyny i upiłam łyk kawy z jej kubka. Nie zaprotestowała, zajmując się swoim śniadaniem. - Ney powiedział, żebym cię zaprosiła na dzisiejszą imprezę, przyjdziesz? - zapytałam, a dziewczyna zatrzymała zęby w bułce i popatrzyła na mnie przestraszonym wzrokiem. Wyglądała komicznie i musiałam się naprawdę powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem. Nadal nie spuszczając ze mnie wzroku, przeżuła liść sałaty, przypominając małego, puchatego królika z czarno-niebieską sierścią.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.. - odpowiedziała po chwili, zabierając mi kubek i upijając spory łyk ciepłego płynu.
- Niby dlaczego? Uwierz, że z nimi nie da się nudzić, na pewno będzie extra. - przemilczała moje słowa, udając wielkie zainteresowanie swoją plastikową łyżeczką, którą zawzięcie mieszała rozpuszczony już dawno cukier. - Może inaczej, skąd znasz Sergiego? - uderzyłam prosto z mostu po czym usłyszałam głuchy jęk, kiedy kolano Nadine wylądowało na stolikowej belce. Nie miałam złudzeń, że nie był jej obojętny, skoro za każdym razem tak dziwnie na niego reagowała.
- Jakiego Sergiego? - udała idiotkę i z uporem wpatrywała się w swoje zadbane dłonie.
- Sergiego Sampera, lat 20, piłkarza FC Barcelony, grającego na pozycji pomocnika.. - zaczęłam wymieniać na głos, a wtedy dziewczyna złapała mnie za rękę i ściągnęła twarz do blatu stolika.
- Nie tak głośno! - rozejrzała się konspiracyjnie, ale każdy zajęty był swoimi sprawami. Uniosłam brwi do góry w niemym oczekiwaniu. Nad westchnęła tak ciężko, jakby miała mi wyjawić receptę na nieśmiertelność. - Poznaliśmy się jakieś dwa miesiące temu na imprezie w jakimś klubie w centrum Barcelony. Było fajnie, spodobał mi się, ale skończyło się dość kiepsko..
- Czyli jak..? - zrobiłam wielkie oczy, ale ona jedynie trzepnęła mnie w ramię.
- Nie tak jak myślisz. - wywróciła oczami i ściszyła głos jeszcze bardziej. - Wstyd się przyznać, ale trochę za dużo wypiłam i kiedy już było naprawdę extra, puściłam pawia. Prosto na jego buty, myślałam, że tego nie przeżyje..
- Co zrobiłaś?! - wypsnęło mi się trochę za głośno, a kilkoro przechodzących obok uczniów, spojrzało na nas jak na wariatki, kiedy Nadine wyrzuciła z pretensją w góre swoje górne kończyny.
- Zamknij się. - pisnęła, a ja wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Nie zwracałam uwagi na to, że przyjaciółka morduje mnie spojrzeniem, po prostu nie mogłam się powstrzymać.
- To dzisiaj będziesz miała okazję to naprawić, bo on też tam będzie.. - rzuciłam i ruszyłam w stronę klasy, machając do niej telefonem.
- Nie waż się! - krzyknęła z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Za późno. - odkrzyknęłam z szerokim uśmiechem i upewniłam się, że Samper potwierdził swoją wizytę w skromnym przybytku Neymara. Teraz wystarczyło tylko zaciągnąć tam tą upartą oślicę.
Matura, matura i po maturze! :D
Nareszcie wakacje, chociaż z drugiej strony w szkole nigdy nie było nudno. Wieeeeeeelkim plusem za to jest fakt, że teraz będę miała o wiele więcej czasu na pisanie rozdziałów i powinny pojawiać się one częściej niż ostatnio ( wiem, że 3 tygodnie to zbyt dużo ;c ). :*
Dziękuję wszystkim za wyrozumiałość oraz za trzymanie kciuków, bo każda pomoc się przydała :)
Co do rozdziału, to mam nadzieję, że jego długość zrekompensuje długość czekania, a o jakości zdecydujecie sami :)
Czekam na Wasze opinie i mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani. Co złego to nie ja :)
Tęskniłam i mam nadzieję, że do napisania niedługo :*
Ciao. <3