Kochani moi! <3
Tęskniłam za Wami strasznie i muszę się Wam przyznać, że po tym, kiedy wreszcie udało mi się nieco naprostować moje życie na stabilne tory, było mi najzwyczajniej w świecie głupio. Tak właśnie, po prostu głupio, że Was tak zostawiłam. Nie zaglądałam tu w obawie, że zjedzą mnie własne wyrzuty sumienia, ale dzisiaj postanowiłam się przełamać. Przeczytałam te wszystkie wspaniałe komentarze i to, że czekacie. Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale poczułam taką dziwną siłę, wzruszenie i determinację, żeby dalej pisać. Dziękuję Wam za to i nie przedłużając już więcej, zapraszam na kolejny rozdział, który powstał tylko i wyłącznie dzięki waszemu wsparciu. :*
Milczenie, w którym wspierali mnie moi przyjaciele zdawało się trwać całe wieki. Mieli całkowitą rację. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Czułam się jak w szponach dwugłowego smoka, jeden łeb to wredna pijawka zwana Carol, a drugi to głupiutkie panny wlewające się przez okna naszego domu. Naprawdę Bóg mi świadkiem, że nie wiedziałam co było gorsze.
Nie wiedziałam też jak rozmawiać z Johnem. Zmienił się nie do poznania. Co prawda nadal był kochanym, nieogarniętym, roztrzepanym mężczyzną, ale granice jego "wyluzowania" sięgały z kolei moich granic wytrzymałości. Zachowywał się najlżej mówiąc, niepoważnie. Zupełnie jakby wstąpił w niego jakiś głupiutki nastolatek, który ma w głowie jedynie siano i obciążniki między uszami. Nie miałam ochoty bawić się w surową matkę i wychowywać na nowo własnego chrzestnego. To było przecież niedorzeczne.
- Rozmawiałeś z sam wiesz kim? - spytałam, siedząc po turecku na łóżku Bastiana, podczas gdy on przetrząsał z ożywieniem jakiś stos z notatkami. Zatrzymał się i spojrzał na mnie z ukosa, kiedy zadałam pytanie.
- Jeśli chodzi ci o Voldemorta to nie, nie rozmawiałem. Jeśli o moją matkę to inna sprawa. - odpowiedział spokojnie, a ja nie mogłam kolejny raz wyjść z podziwu, jak udaje mu się utrzymać to cholerne opanowanie. Sama czułam jak od środka mnie nosi w te i wewte po całym domu, a może nawet i całej Barcelonie. Moja odporność psychiczna na bodźce zewnętrzne malała z każdym dniem. Czułam to w swoich kościach.
- Dobrze wiesz, że mówię o twojej matce. - odparłam sucho. Nie lubiłam o niej wspominać, a wypowiadanie jej imienia w tym domu, było dla mnie niemal bluźnierstwem. Z niechęcią wymalowaną na drobnej twarzy, odwróciłam wzrok. - Nie mów, że ci to w ogóle nie przeszkadza. Masz pokój obok Johna. - kontynuowałam, kiedy zobaczyłam jak chłopak traci zainteresowanie i wraca do poprzedniej czynności.
- Wręcz przeciwnie, to czasami interesujące jak wiele można się o ludziach dowiedzieć tylko ich słysząc. - odparł kolejny raz, a ja czułam, że zaraz eksploduje. Wbiłam paznokcie w poduszkę, po czym jednym, sprawnym ruchem posłałam ją w stronę chłopaka.
- Przestań się zachowywać jak ignorancki kretyn! Ty też zwariowałeś?! Jeśli ci to nie przeszkadza, to pomyśl chociaż raz o kimś innym poza sobą. O mnie na przykład...- dokończyłam już nieco ciszej, widząc jak szok powoli ustępuje z jego osłupiałej twarzy. Nieprzyzwyczajony do takich wybuchów szczerości, potrzebował chwili, żeby ochłonąć. Ja z kolei ostatnimi czasy zaprawiona w tej technice, niemal perfekcyjnie doprowadziłam się do pełnego opanowania w przeciągu sekundy.
- Okey okey, pogadam z nią jutro. - odpowiedział, spoglądając kątem oka w moją stronę. Zapewne obawiał się, czy nie oberwie czymś po raz kolejny. Słusznie się obawiał.
- Wszystko odkładacie na jutro to jest nie do wytrzymania. Oddychanie sobie odłóżcie na jutro, zobaczymy ile wytrzymacie. - jęknęłam oburzona i wymaszerowałam z pokoju. Na dole usłyszałam chichot i krew się we mnie zagotowała. Byłam osobą, która jak na otoczenie, w którym żyła wykazywała się i tak dużą dozą cierpliwości, jednak czułam, że ta Melisa powoli umiera. Zastępuje ją natomiast żądna mordu, niecierpliwa i na granicy jakiegokolwiek miłosierdzia, panna Henderson. Zostając sama ze swoimi myślami, byłam przerażona tym, jak w ostatnim czasie mój mózg został zaprzątnięty przez najdziwniejsze sposoby na to, jak pozbyć się tego całego plastiku jaki ostatnio oblepił mój dom. Co było w tym najgorsze? Że żadne rozwiązanie nie wydawało się być wystarczająco dobre. Wychyliłam się przez barierkę i spojrzałam na nonszalancko rozpartego na kanapie Johna, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni. Może nie było to zbyt uprzejme z mojej strony, ale w tym momencie miałam ochotę soczyście napluć mu do płynu, który teraz spokojnie sączył. Obok niego zauważyłam czuprynę natapirowanych blond włosów i co mnie zszokowało, nienaganny ubiór. Pomijając ogromny dekolt, który zapewne miał rekompensować braki znajdujące się pod wierzchnim okryciem i brak osobowości, nie odstraszała zbytnio swoim wyglądem. Ciekawość wygrała z uprzedzeniem i zsunęłam się kilka schodków w dół, żeby przyjrzeć się nieco lepiej nowej nieznajomej. Z wrodzoną delikatnością uderzyłam kostką o wystającą krawędź schodów, a huk jaki spowodowałam przypominał odgłos szalejącego tornada. - Kurna! - zaklęłam pod nosem wiedząc, że na pewno zostałam zauważona
- O Melisa! Miło, że jesteś, poznałaś już Natalie? - usłyszałam głos chrzestnego i wyprostowałam się z godnością, której nie powstydziłaby się angielska królowa.
- Nie miałam tej....przyjemności? - akcentując pytająco ostatnie słowo, stanęłam teraz już bez skrępowania przed drobną kobietą o kocim uśmiechu i szarych oczach.
- Widzisz, poznaliśmy się na koncercie i totalnie mnie oczarowała. - John posłał kolejny komplement w stronę Natalie i zachichotał jak stary wariat. Myślałam, że mnie zemdli.
- John mi sporo o tobie opowiadał, Melly - wtrąciła główna zainteresowana przesłodzonym głosem. O mały włos nie nabawiłam się cukrzycy, słysząc zdrobnienie, jakim mnie obdarowała. Patrząc na kobietę pewnie rozpartą na siedzeniu kanapy, do głowy napływała mi jakaś nieznana, nagła i niczym nieuzasadniona sympatia do matki Basha. Teraz byłam już pewna, że mój chrzestny chce, żebym oszalała.
- Myślałam, że dwoje dorosłych ludzi ma ciekawsze tematy niż nastoletni krewni, ale nie wnikam. - posłałam obojgu uśmiech, aby nieco złagodzić ton mojej wcześniejszej wypowiedzi. - Tak czy inaczej, ja już wychodziłam, więc nie będę wam przeszkadzać. - machnęłam dłonią i ruszyłam w stronę drzwi.
- Do zobaczenia. - usłyszałam za plecami głos Natalie.
- Nie sądzę. - mruknęłam pod nosem i wyszłam na zewnątrz. Rześkie powietrze omiotło natychmiast moją twarz, przywołując na nią gęsią skórkę. Wcisnęłam dłonie w kieszenie cienkiej kurtki, którą zarzuciłam na siebie przed wyjściem. Dzisiejszy dzień był wybitnie chłodny i pochmurny jak na zwykle słoneczną Barcelonę. Może pogoda miała odzwierciedlać stan mojego życia, w którym aktualnie się znajdowałam. Jedna, wielka, czarna d....dziura. Miałam wrażenie, że ciągle przed czymś uciekam i byłam tym już naprawdę zmęczona. Wskakiwałam w różne sytuacje, powodując jedynie szkody, ale nie miałam czasu na zastanawianie się nad lepszymi rozwiązaniami. - Tak kończy się pomaganie innym ludziom, Mel. Obiecuję, nigdy więcej. - wymruczałam pod nosem i z miną chmury gradowej opuściłam podjazd domu, udając się nigdzie indziej, jak tylko do mojej śmiertelnie obrażonej przyjaciółki.
*****
- Idź sobie wariatko! - Nadine krzyczała przez otwarte okno, zwracając przy tym na mnie niezdrowe zainteresowanie swoich sąsiadów.
- Nie zamierzam, dopóki mnie nie wpuścisz. - odpowiedziałam, uparcie tkwiąc na zadbanym trawniku przed domem przyjaciółki.
- Tak się ośmieszyłam, cała moja reputacja upadła! I wszystko przez ciebie! - darła się w dalszym ciągu i w tym momencie, to ona bardziej przypominała wariatkę niż ja, ale stwierdziłam, że chyba nie jest to dobra pora, żeby ją o tym uświadamiać.
- Nie przeze mnie, tylko przez twojego ukochanego, ślepego Sergiego. - zaśmiałam się, ale było to błędem, bo po chwili w moim kierunku pomknęła salwa najtwardszych owoców jakie świat widział. Ciekawe czy Nad się przygotowywała na moje odwiedziny, czy po prostu mogłaby otworzyć stragan w swoim pokoju.
- Nie nazywaj go tak! I nie jest mój do cholery! - w oknie razem ze słowami pojawiła się wykrzywiona grymasem wściekłości twarz dziewczyny. Jej niebieskie włosy powiewały na wietrze i smagały jej twarz niczym płomienie z samego Hadesu. Musiałam jej to przyznać, wyglądała groźnie. Zupełnie jak wtedy, kiedy ją poznałam. Wróciła do formy.
- Oo kogo moje piękne oczy widzą - obdarowałam ją uśmiechem, a ona prychnęła, wzbijając przy tym w górę kosmyk swoich włosów, które wiatr zaprowadził teraz na środek jej twarzy.
- Jestem na ciebie tak zła Henderson, że sobie nawet tego nie wyobrażasz! - fuknęła ponownie, ale widziałam, że mięknie. Rysy jej drobnej twarzy już się rozluźniły i wiedziałam, że mimo wcześniejszej furii, już się nie gniewa.
- Będę tu stać dopóki mi nie powiesz, że się nie gniewasz, za to, że cię wyciągnęłam na tamten trening. - oznajmiłam pewnym głosem i oparłam się o pień drzewa, które rosło naprzeciwko okna przyjaciółki.
- To trochę sobie postoisz. - odparła, ale nie zniknęła na powrót w swoim pokoju, co uznałam za dobry znak. Nadal stała w oknie z zaplecionymi na piersiach rękami i udawała oburzoną moją obecnością.
- Jak tego zaraz nie powiesz to zacznę tańczyć po twoim podjeździe z tamtym flamingiem i śpiewać serenady. A ty dobrze wiesz jak ja śpiewam. - zagroziłam unosząc znacząco brwi ku górze. Nadine nie odezwała się ani słowem, ale jej zaciśnięte w wąską linię usta znaczyły jedno. Powstrzymywała się ostatkiem sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Postanowiłam jej to nieco ułatwić i jak obiecywałam, tak zrobiłam. Zanim Nad zdążyła zaprotestować już porwałam różowego, długonogiego towarzysza z jej ogrodu i zaczęłam z nim skakać po całym trawniku.
- Es que yo sin ti,
Y tu sin mi
Dime quien puede ser feliz?
Esto no me gusta!
Esto no me gustaaaaaaaa! * - wyłam tak, dopóki nie usłyszałam jak niebieskowłosa biegnie do mnie po podjeździe.
- Zamknij się już wariatko i chodź do środka. - rzuciła i chwytając pod rękę, niemalże wciągnęła mnie do przedpokoju. Śmiała się razem ze mną, a na jej twarzy nie było już ani śladu po złości jaką jeszcze pół godziny temu czule pielęgnowała.
- Muszę przyznać, że twoja mama ma dobry gust, ale te flamingi mogła sobie odpuścić. - pokręciłam głową wdrapując się po schodach do pokoju przyjaciółki.
- Boże, z kim ja się zadaje.. - jęknęła ze zrezygnowaniem, jednak po chwili na jej ustach zagościł szeroki uśmiech, prezentujący jej idealne uzębienie.
- Widzę, że został ci ślad. - skrzywiłam się nieco widząc fioletowego siniaka niemal na środku czoła dziewczyny.
- Nie wychodzę z domu dopóki mi to nie zniknie. Nawet niezliczona ilość tapety, którą nakłada mi moja starsza siostra nie jest w stanie tego zakryć. - opadła na puchaty fotel w rogu pokoju, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Ty masz siostrę? - nie udało mi się zakamuflować zainteresowania, które podstępnie wkradło się do moich oczu. Przyjaciółka widząc moją reakcję, zdecydowała się nieco podelektować trzymaniem mnie w niepewności.
- Ano mam. - zaczęła, robiąc nieznośną pauzę - Ma 26 lat i rodzice dali jej na imię Jessica. Jessica, rozumiesz? Ja bym ich chyba pozwała, gdyby mnie tak nazwali. Przecież to tak, jakby od dziecka założyli, że będzie plastikową lalą z twarzą, która nigdy nie była skalana myślą. - zaśmiała się z własnego "dowcipu", ale mój mózg zaczął myśleć o wiele szybciej ode mnie. Galopował do przodu, a ja całkowicie odcięłam się od rzeczywistości, by móc jakoś za nim nadążyć. Jeszcze w tamtym momencie nie byłam świadoma, czemu zarejestrował tą informację jako istotną, ale postanowiłam mu zaufać.
- I jak mniemam te wszystkie kosmetyki i pokłady różowego koloru w tym domu pochodzą od niej? - zapytałam powoli, patrząc na dziewczynę, która leniwie obgryzała ryżowego wafla. Po moim pytaniu powoli przytaknęła i przeniosła wzrok z jedzenia na mnie, zapewne doszukując się powodów mojego nagłego zainteresowania jej rodziną. - Nieważne, Opowiedz lepiej co się działo po tym jak cię Samper ustrzelił. - zmieniłam szybko temat, po czym usiadłam na fotelu naprzeciwko niej i spojrzałam na dziewczynę z niekrytym wyczekiwaniem na jej wersję wydarzeń.
- A jak myślisz co się mogło stać? Umarłam ze wstydu. - klepnęła się dłonią w czoło i zaraz tego pożałowała, ponieważ inteligentnie wycelowała w sam środek jej "wojennej" blizny. Pogratulowałam jej bezgłośnie pomyślunku, co zignorowała i przeszła do dalszego opowiadania. - Zrobiłam się cała czerwona do tego stopnia, że wtedy nawet tego pieroństwa nie było widać - tu wskazała z pretensją na swoje czoło.
- Ty byłaś czerwona? Trzeba było zobaczyć Sampera! Myślałam, że chłopak tam zaraz zawału dostanie. Nie ruszył się z miejsca przez 10 minut, baliśmy się, że jakiegoś szoku dostał i trzeba go będzie wynosić do szatni. - streściłam jej w kilku słowach sytuację po tym, jak Stegen zabrał ją do punktu medycznego. Rzeczywiście wtedy nie było mi do śmiechu, Sergiemu też, jedynym, który uznał to za zabawne był Neymar, ale on ma dziwne pojęcie o poczuciu humoru. - Teraz chłopaki wołają za nim "Kupidyn", bo niby cię ustrzelił tylko, że piłką.. - dodałam automatycznie, poprawiając się na miękkiej powierzchni fotela. - Ale osobiście uważam to za mało zabawne, Sergi chyba też.. - dokończyłam, widząc wyraz twarzy przyjaciółki.
- Słusznie, że mu głupio. Widziałam się z nim, kiedy wychodziłam ze stadionu. - odpowiedziała siląc się na beznamiętny ton, a ja mimowolnie się skrzywiłam znając temperament Nadine i to, co mógł usłyszeć od niej ten biedak.
- I co mu powiedziałaś..? - zapytałam ostrożnie mimo, że nie byłam pewna czy chcę poznać odpowiedź.
- Powiedziałam mu, że jeśli następnym razem będzie chciał ze mną pogadać, albo zaprosić mnie na randkę to niech podejdzie i porozmawia, a nie dokonuje zamachu na moje życie. - odpowiedziała lekko, oglądając swoje świeżo pomalowane na czarno paznokcie.
Cała Nadine, jednym prostym, wręcz żartobliwym zdaniem zapewne pozbawiła chłopaka resztek pewności siebie, której i tak zbyt wiele do tej pory nie miał. Zrobiło mi się szkoda młodego piłkarza, ponieważ był naprawdę sympatyczny i zasługiwał na lepsze traktowanie. Nie, stop Melisa! Obiecałaś sobie już nikomu nie pomagać.. Bo znowu skończysz tańcząc po trawniku z jakimś flamingiem, albo gorzej. - Ten cały Stegen jest całkiem miły. - powiedziała dziewczyna po chwili ciszy, a ja wróciłam do rzeczywistości, zostawiając swoje alter ego Matki Teresy w spokoju.
- Miły? - zapytałam niezbyt inteligentnie, a Nad tylko wykręciła młynka oczami.
- No wiesz, przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i jaki troskliwy.. - zaczęła wyliczać ze śmiechem, a ja zrobiłam zbolałą minę. Czy to się da leczyć?
- Myślałam, że uważasz ich za egoistyczne korposzczury, niegodne twojej uwagi, a tu proszę jaka zmiana. - zaśmiałam się widząc, że Nadine absolutnie nie bierze na poważnie własnych słów. Dostałam sms-a. Nie spodziewałam się żadnych wiadomości, więc ciekawa jej treści, wyciągnęłam telefon. Była od Neymara, który zapraszał mnie dzisiaj do siebie. Uśmiechnęłam się do ekranu i od razu odpisałam, że będę na pewno.
- Czyżby twój brazylijski Romeo cię wzywał? - zapytała dziewczyna, teraz żywo zainteresowana moją komórką.
- Romeo to z niego nie jest, ale chyba mówimy o tej samej osobie. - uśmiechnęłam się i ku wielkiemu niezadowoleniu Nad, schowałam telefon do kieszeni. - Mam mu pomóc zaaranżować miejsce przed domem, już dawno mu obiecałam i jakoś nie było czasu.
-
Jakże romantycznie, dwoje zakochanych, magiczna Barcelona, nastrojowy wieczór, pusty dom i przekopywanie grządek. Masz rację, z nikim go nie pomyliłam, to na pewno Ney. - zaczęła rechotać, a ja tylko machnęłam ręką i podniosłam się z wygodnego fotela.
- Czas na mnie, świrusko. - powiedziałam, po czym pożegnałyśmy się i ruszyłam w stronę domu. Szłam przed siebie i czułam lekkość. Zupełnie jakby nie kamień, a tona gruzu spadła mi z serca. Teraz co by się nie działo wiedziałam, że mam przy sobie Nadine. Ona zawsze będzie po mojej stronie.
*****
Wracając do domu poczułam nieprzyjemny skurcz w okolicach żołądka. Samochód Natalie nadal stał na podjeździe co znaczyło zapewne, że jego właścicielka nadal okupowała salon. Zamknęłam na moment oczy. Możecie pomyśleć, że po prostu jestem małą, wredną istotą, która nie cierpi żadnej istoty tej samej płci, ale to nieprawda. To nie moja niechęć, a celność na poziomie niewidomego w doborze towarzystwa przez mojego chrzestnego. Miałam przeczucie, że przy Natalie, Carol może okazać się prawdziwym aniołem, piekącym szarlotkę i czekającym na Johna z szerokim uśmiechem i porcją miłości każdego dnia.
Widziałam ją zaledwie chwilę, ale wzbudzała we mnie taki niepokój, że niemal wstrząsały mną dreszcze. Z pozoru drobna, uśmiechnięta, poukładana, dla mnie była jednym słowem demoniczna. To chyba najtrafniejsze określenie jakim jestem w stanie ją opisać. Światło w pokoju Basha okazało się być dla mnie otuchą, że w razie jakichkolwiek problemów może chociaż raz mnie wesprze.
Weszłam do mieszkania, wcale się z tym specjalnie nie kryjąc i od razu ruszyłam w kierunku schodów. Stara, dobra metoda, przejść pewnie z uniesioną głową i zupełnie naturalnie, bo wtedy nie wzbudza się zbędnego zainteresowania. Co innego skradając się jak ninja amator.
Szło mi całkiem nieźle, do momentu kiedy znalazłam się pod schodami, postanowiłam więc ratować się pierwszą myślą jaką podsunął mi instynkt samozachowawczy.
- Bastian! - zawołałam i czym prędzej wbiegłam po stopniach, które zdawały się być dzisiaj wyjątkowo strome. Nie zastanawiając się co i czy cokolwiek od niego chcę, wparowałam mu do pokoju.
- Puka się. - usłyszałam westchnięcie w okolicach okna. Spojrzałam w tamtą stronę i moim oczom ukazał się chłopak siedzący niedbale na parapecie i wydmuchujący papierosowy dym w stronę otwartej przestrzeni.
- Musisz w domu? - skrzywiłam się, wachlując ręką i przedzierając się przez stosy ubrań i kartek na podłodze. - Sprzątasz tu w ogóle?
- A ty co, Sanepid? - spytał złośliwie i chuchnął mi nikotynowym odorem prosto w twarz. Zatrzymałam się zaciskając pięści i powieki.
- Nie, ale nawet nie masz pojęcia jak bardzo bym cię chciała teraz zepchnąć z tego okna. - odburknęłam na co chłopak tylko się roześmiał, odrzucając głowę do tyłu. Uniosłam brwi do góry, bo nie przypominałam sobie, żebym powiedziała coś śmiesznego.
- Do rzeczy. - klasnął w dłonie, zgasił peta na parapecie i zamknął okno. - Bo przecież po coś przyszłaś, no nie? - mrugnął do mnie swoimi nienaturalnie błękitnymi oczami i zanim zdążyłam coś powiedzieć, minął mnie i rozsiadł się na krześle. Brakowało mu tylko kota i wypchanych policzków.
- To już nie mogę tak po prostu do ciebie wpaść? - zapytałam, patrząc na niego uważnie, na co Bash wskazał roztworzone drzwi.
- Wpaść to naprawdę dobre określenie, Melisa. Ledwo wiszą na zawiasach. - zaśmiał się i porwał na kolana swoją ukochaną gitarę. Może to nie kot, ale gitara też może być. Oh zamknij się mózgu! Do rzeczy.
- Dobra, nie ma sensu odgrywać tej całej szopki. - przestąpiłam z nogi na nogę, nerwowo wyginając palce. Zmierzyłam chłopaka uważnym spojrzeniem. W niczym nie przypominał swojej matki. Nie ma co ukrywać, nie polubiłyśmy się, nie wzbudziła mojego zaufania, a i ja jej tego nie ułatwiałam, rzucając kłody pod nogi kiedy tylko to było możliwe. Miałam dość głupawego zachowania Johna i sprowadzania sobie do domu jeszcze głupszych panienek. Patrząc na Bastiana, miałam pewność, że to, co mój chrzestny poczuł do jego matki było prawdziwe. Jak inaczej można wytłumaczyć obecność jej syna w tym domu?
Czułam jak boleśnie wbijają mi się własne paznokcie, kiedy tak zaciskałam pięści, zmuszając się w myślach, żeby wykrztusić z siebie tych kilka słów. Jedynym co mnie do tego motywowało był upływający czas, który uciekał nieubłaganie do spotkania z Neyem i ta potworna Natalie na dole.
- Ja cię cały czas słucham - powiedział brunet, pobrzdękując na instrumencie.
- Wiesz, sporo myślałam o tej całej sytuacji ostatnio i jak już ci wcześniej mówiłam, nie podoba mi się ani trochę to, co się tutaj dzieje. - zaczęłam oczywiście na około, żeby dać sobie czas na zebranie odpowiednich słów. No dalej Mel, czas przestać dławić się własną żółcią i wyciągnąć dłoń na zgodę. Bądź dużą dziewczynką.. - Chcę namówić twoją matkę do powrotu. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, a oczy Basha urosły do niepokojących rozmiarów. Naprawdę, bałam się, że za moment gałki oczne mu eksplodują. - Tak, dobrze słyszałeś. - dodałam widząc szok, malujący się na jego twarzy.
- To może jutro? - zapytał, przywołując na usta swój firmowy uśmiech i nieodłączne opanowanie.
- Najpierw musimy pozbyć się Natalie, ale sama nie dam rady. - odpowiedziałam, na co chłopak wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jutro nadal aktualne. - uśmiechnął się z błyskiem w oku, a ja bez ani krzty wątpliwości w niepowodzenie tej akcji, uścisnęłam jego dłoń.
*****
Podniesiona na duchu, chciałam wierzyć, że wszystko wróci do normy. Może nawet jutro. Magiczne jutro. Jedno słowo pełne obietnic i nadziei, a jednocześnie skrywające strach i szansę na rozczarowanie, której nikt nie chce wykorzystać.
Korzystając z okazji, że John ze swoją nową "przyjaciółką" wyszli do ogrodu, wymknęłam się frontowymi drzwiami i wskoczyłam w czekającą już na mnie taksówkę. Pół godziny później stałam pod drzwiami domu piłkarza, z którego jak zwykle dobiegała głośna
muzyka. Zapukałam kilka razy i o dziwo drzwi otworzył mi uśmiechnięty od ucha do ucha Brazylijczyk.
- Witaj moja piękna. - powiedział i porwał mnie od progu w ramiona, tym samym wciągając do środka i zamykając nogą drzwi.
- Mmm co za płomienne powitanie. - zaśmiałam się, kiedy chłopak po raz dziesiąty obracał mnie w powietrzu. Delikatnie pogładziłam dłonią jego policzek i złożyłam na jego ustach stęskniony pocałunek, na co odpowiedział tym samym. Znowu to samo, wspaniałe uczucie, jakby cały świat zniknął. Wszystkie problemy, zmartwienia nie miały racji bytu, bo on był obok. Teraz, kiedy byłam szczelnie zamknięta w jego ramionach, zdałam sobie sprawę jak ostatnimi czasy przebywaliśmy jedynie obok siebie, a nie z sobą. Zawsze z kimś, zawsze po coś, zawsze milion spraw na głowie każdego z nas i czas na jedynie szybkie złączenie ust, w biegu po kolejny tysiąc do miliona wcześniejszych rzeczy do zrobienia. Aż do momentu, kiedy zasmakowałam spokoju, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak bardzo mnie to zmęczyło. Miałam ochotę chrzanić ten ogródek i co się w nim znajduje, a zamiast tego spędzić z Neyem każdą minutę tak cennego dla nas czasu.
- Słyszysz to? - zapytał z uśmiechem, trącając nosem mój nos, a ja zmarszczyłam brwi w niemym pytaniu. - Cisza. Wreszcie nikt nam nie zawraca głowy. - zaśmiał się, a ja szczerze mu zawtórowałam.
- Przyznaj się, czym ich przekupiłeś, żeby się od nas odczepili chociaż na kilka godzin. - zaczepiłam go, kiedy odsunął się na kilka kroków, jednak tylko po to, żeby zaraz znów wyciągnąć do mnie dłoń.
- Myślę, że nawet z moją pensją się nie wypłacę, ale ważne, że cel został osiągnięty. A teraz chodź.. - ze śnieżnobiałym uśmiechem pociągnął mnie w stronę wyjścia do ogrodu za domem.
- Neymar, ty i taki zapał do pracy? Nie spodziewałabym się tego po tobie, leniu - zaśmiałam się, kiedy prędkość z jaką musiałam omijać meble osiągnęła pożywkę dla fotoradarów. Ten bez słowa, za to ciesząc się jak wariat wypchnął mnie na zewnątrz, a ja wprost oniemiałam. Stanęłam i nie byłam w stanie zrobić ani jednego, małego kroku naprzód. Nabieranie powietrza również okazało się być trudniejsze niż zwykle. I nie jest to skutek dziury ozonowej, a otoczenia, w którym się znalazłam. Określenie "piękne" było w tym przypadku obelgą dla całej wspaniałości tego, w co Brazylijczyk zamienił swój ogród. Z drzew zwisały lampiony, które dawały przyjemne, ciepłe światło, na równo przystrzyżonym trawniku widniała teraz dróżka z płatków czerwonych róż, wiodąca prosto do pięknie nakrytego stolika pod rozłożystym drzewem. Wszystko wyglądało cudownie, a ja? W rurkach, podkoszulku i bluzie, zupełnie nie pasowałam do tego obrazka. Teraz już wiedziałam, co musiał czuć Kopciuszek, kiedy dobra wróżka zrobiła "Babidi babidi bum" i wysłała ją na imprezę do pałacu.
- I jak ci się podoba księżniczko? - wyszeptał, przytulając się do wciąż oniemiałej mnie.
- To jest... matko jedyna brak mi słów.. - wykrztusiłam wreszcie i rzuciłam mu się na szyję. W odpowiedzi poczułam jak oplatają mnie silne ramiona, przymknęłam oczy i poczułam jak wszystkie moje napięte do granic możliwości, mięśnie się rozluźniają. Ufne, że nie muszą spodziewać się żadnego niebezpieczeństwa.
W tym nastrojowym miejscu zjedliśmy kolację, rozmawiając i śmiejąc się do rozpuku. Już zapomnieliśmy jak przyjemnie spędzaliśmy czas w swoim towarzystwie. Szansa, żeby sobie o tym przypomnieć, była warta każdej ceny. Na dworze było już zupełnie ciemno, a oświetlenie ogrodu w tej konfiguracji krajobrazu, naprawdę wyglądało nieziemsko.
Piłkarz podniósł się z miejsca i kliknął małym pilotem, po czym muzyka się zmieniła.
Piosenka, którą włączył była wolna, z przyjemnymi dla ucha dźwiękami, który każdy osobno pieścił zmysł słuchu.
- Mogę prosić? - podbiegł do mnie i nie czekając na odpowiedź, przyciągnął mnie do siebie, tym samym podrywając z krzesła.
- Jesteś stuknięty.. - roześmiałam się, opierając głowę o jego czoło. Obrócił mnie sobie pod ręką, po czym z powrotem oplótł ramionami moją talię, a ja splotłam swoje dłonie na jego karku. Może nie był to profesjonalny taniec, ale zdecydowanie najlepszy, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Z pasją, uczuciami i tym tonięciem w oczach partnera z każdą kolejną sekundą coraz głębiej.
Gwiazdy świeciły tej nocy jasnym blaskiem, zupełnie jak te ukryte w jego oczach, które znajdowały się teraz zaledwie kilka centymetrów od moich. Czułam na swoich ustach jego gorący oddech, a mimo to po plecach dreszcze grały w berka. Wszystko, co składało się na ten stan było wyjątkowe, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Brazylijczyk wziął mnie na ręce, a ja nie protestowałam, szliśmy coraz dalej i dalej, w głąb mieszkania.
Jeden schodek.
Drugi schodek.
Kolejne,
I ostatni schodek.
Pokój chłopaka, gdzie zniknęliśmy za płatem masywnego drewna. A co stało się za zamkniętymi drzwiami, za nimi też zostało.
*- "
Jest tak że ja bez Ciebie
I Ty beze mnie Powiedz mi, kto może być szczęśliwyTo mi się nie podoba To mi się nie podoba" - ( Nicky Jam - "El Perdón" [ Enrique Iglesias ] )
Jak już wspominałam na początku, wróciłam. Po prostu nie mogłam bez Was żyć, wiedząc, że ciągle tu jesteście, czekacie, zaglądacie. To dało mi takiego kopa, że usiadłam i napisałam cały rozdział. Nie wiem jak z jego jakością, ale mam nadzieję, że jest znośna ;)
Co od siebie mogę dodać to to, że mam nadzieję, że moje życie trochę zwolni w ciągu kolejnych tygodni, a przynajmniej się unormuje.
Na ten moment wracam do Was jako studentka z dachem nad głową i kierowca bez samochodu ;)
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku :*
-
my life is football, football forever pewnie, że Cię pamiętam! Tęskniłam Mordko <3
Zaległości na Waszych blogach nadrobię na dniach, a o co Was proszę, to o pozostawienie mi adresu do nich w komentarzach pod tą notką, żebym na pewno żadnego nie przeoczyła i mogła zebrać je w jednym miejscu :*
Tęskniłam.
Mówiłam to już? :)
To powtórzę, tęskniłam za Wami bardzo, a teraz do napisania niedługo.
Serio serio.
Obiecuję. :D
<3