środa, 14 października 2015

34. Czekała, my też czekaliśmy, minuty upływały, Nadine kończyły się tematy, a John nadal nie wracał. To oznaczało, że koniec był bliski.

Otworzyć oczy tego dnia, było mi o wiele ciężej niż zwykle. Może to dlatego, że było mi nieziemsko wygodnie, a może dlatego, że perspektywa konfrontacji z matką Basha nie jawiła się jako najbardziej wyczekiwana część dnia. Na moje nieszczęście zbliżała się ona wielkimi krokami.
Sięgnęłam leniwie po telefon, uchylając jedną powiekę i zerknęłam na godzinę.
- Jezus Maria... - jęknęłam, widząc, że jest już 11. Poczułam jak chłopak przekręcił się na drugi bok, słysząc mój głos. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc, że nadal nie otworzył oczu, a jedynie mocniej objął poduszkę, na której spoczywała teraz jego głowa. Co tu dużo mówić, wyglądał jednocześnie zabawnie i uroczo, do tego stopnia, że nie miałam serca go budzić. Nie wiem co się ze mną stało i skąd nagle taki przypływ empatii, ale nie zastanawiając się nad tym więcej, wstałam najciszej jak potrafiłam, zabrałam swoje ubrania i zamknęłam się w łazience. Mając świadomość, że nikt mi nie będzie przeszkadzał, postanowiłam pozwolić sobie na dłuższą kąpiel, pełną piany i aromatycznych olejków. Piana nie była jednak dobrym pomysłem, przynajmniej w moim wykonaniu, ponieważ po jakiś 5 minutach zupełnie straciłam nad nią panowanie. Kiedy zaczęła wyłazić poza krawędzi wanny, po prostu odpuściłam i pozwoliłam jej na totalną "samowolkę". Może niezbyt to wychowawcze, ale w tym momencie miałam większe zmartwienia od niewychowanej wody z mydłem.
Moje myśli ciągle uciekały do jednej z wielu skrytek w moim mózgu, która usilnie nie chciała się domknąć. Nie potrafiłam tak łatwo odpuścić, zapomnieć chociaż na chwilę o spoczywających na moich barkach obowiązkach. Nazywałam to obowiązkami mimo, że wcale nikt nie kazał mi tego robić. Nikt oprócz sumienia.
Pół godziny później zabrałam swoje rzeczy i wróciłam z powrotem do pokoju, tym razem już skąpanego w barcelońskim słońcu.
- Hola mi Hermosa! - zanim zdążyłam otworzyć moje zmrużone mocno oczy, piłkarz już był obok mnie. Mmm "moja piękna", może to próżność, ale uwielbiałam, kiedy tak mnie nazywał. W końcu nie do każdej tak mówił. A przynajmniej żywiłam taką głęboką nadzieję.
- A ty nie na treningu? - zapytałam, tuląc się do jego torsu i wdychając spokojnie zapach jego ciała. Aktualnie wyczuwałam wanilię z nutką cynamonu. Na samą myśl zaburczało mi w brzuchu. Nie to, żeby jakieś kanibalistyczne odruchy się we mnie odezwały. Nic z tych rzeczy. Po prostu mój wiecznie niedopieszczony żołądek postanowił o sobie przypomnieć.
- Dzisiaj jest środa? - usłyszałam po chwili powolny głos chłopaka i z niemym zaciekawieniem zadarłam głowę do góry, żeby na niego spojrzeć.
- Czwartek? - odpowiedziałam mu pytaniem z lekkim niedowierzaniem w głosie. W jednym momencie Brazylijczyk odskoczył ode mnie jak rażony prądem, a ja, jakże z wielką gracją, wylądowałam tyłkiem na dywanie.
- Już jestem martwy.. - mamrotał, biegając po pokoju i w pośpiechu wrzucając rzeczy do swojej torby treningowej. Ja z kolei przyglądałam mu się z iście stoickim spokojem, uważając przy tym, żeby mnie nie nadepnął w swoim "szaleńczym tańcu".
- Ney uspokój się, Luis zrozumie.. - powiedziałam odruchowo, jednak nie osiągnęłam zamierzonego celu, ponieważ chłopak zatrzymał się w miejscu z obłędem w oczach.
- Zrozumie? Luis mnie zabije. - odparł i chwycił torbę w rękę. Drugą podniósł mnie w mgnieniu oka z podłogi i wypchnął przed sobą z pokoju. - Zamorduje mnie, wypatroszy, odprawi milion rytuałów, ożywi i zamorduje ponownie. - mamrotał pod nosem idąc w dół schodami, a ja uskakiwałam po stopniach, przed nadepnięciem przez zdenerwowanego piłkarza. - Podwiozę cię do centrum. - zakomunikował mi i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już pędził w stronę swojego samochodu. Nie czekając aż się rozmyśli, wskoczyłam na siedzenie pasażera i zapięłam pasy. Później dziękowałam Bogu, że o tym pamiętałam, ponieważ chłopak jechał jakby go otchłanie piekielne goniły. Niemal z piskiem opon zatrzymał się przy krawędzi chodnika na jednej z głównym ulic Barcelony i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Okey, okey już mnie nie ma.. - westchnęłam, unosząc lekko kąciki ust w górę. Odcisnęłam szybko usta na policzku piłkarza i wysiadłam z samochodu. Nie zdążyłam nawet machnąć ręką, kiedy Audi zniknęło już za zakrętem.
Na chodniku mijały mnie setki, a może nawet tysiące ludzi, dla których byłam jedynie zbitkiem liter z alfabetu czy numerem konta. Każdy z nich był inny, każdy się gdzieś spieszył, kogoś lub czegoś szukał. Ja, stojąca na środku chodnika, puszczająca mimo uszu tony przekleństw wydobywających się z ust mijających mnie przechodniów, wiedziałam dokładnie gdzie idę i kogo szukam.
Caroline, matki Basha.


*****


W moim telefonie widniał adres hotelu, łącznie z numerem pokoju, w którym aktualnie pomieszkiwała była już partnerka mojego chrzestnego. Moim zadaniem było to zmienić. Wymagało to ode mnie nadprzyrodzonego sprytu i skłonności kombinatorskich, których szczerze, niewiele miałam. Do budynku weszłam mimo wszystko raźnym krokiem. Wiedziałam, że wystarczy jeden moment zawahania, żeby odpuścić, wrócić do domu i znosić kolejne panny panoszące się po naszych pokojach. Chociaż i tak były chyba lepszą opcją od wyrachowanej Natalie, która swoją osobą pokazała mi, że Caroline wcale nie była taka zła.
Wystrój hotelu różnił się od tego, który prowadził John, jednak nie można było mu odmówić gustowności i ładnego wystroju. Wjechałam na czwarte piętro, gdzie mieścił się pokój, który był moim celem. Z sercem bijącym jak oszalałe stanęłam przed właściwymi drzwiami i niedużą piąstką zastukałam w masywne drewno. Słyszałam szuranie po podłodze, wskazujące na to, że Carol na pewno jest w środku. Jednak dopiero teraz zaczęłam zauważać luki w planie, którego tak kurczowo się trzymałam. A może ona nie jest tam sama? Może zmieniła lokum? A może po prostu nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Tysiące pytań gryzło mnie w czaszkę, ale postanowiłam je zignorować i chociaż raz zachować się jak dojrzała, dorosła osoba.
- Czego chcesz? - oschły ton kobiety stojącej w drzwiach, sprowadził mnie boleśnie na ziemię. Spojrzałam na nią i dawna hardość powróciła. Zgrzytnęłam zębami i podniosłam z dumą głowę do góry.
- Dogadać się. - odpowiedziałam nieustępliwym tonem, w duchu jednak panikując jak świetlik w żarówce. - Jak dwie dorosłe, rozsądne osoby. - dodałam, kiedy Carol nie ruszyła się nawet na milimetr. Wyglądała jakby w jej mózgu zachodził właśnie proces trawienia informacji, jednak po kilku sekundach kobieta odsunęła się z przejścia, tym samym dając mi do zrozumienia, że mogę wejść do środka.
Usiadłam na oparciu niedużego fotela w kącie pokoju i spojrzałam wyczekująco na matkę Bastiana. Żałowałam, że ze mną nie przyszedł, bo on przynajmniej wiedział jak z nią rozmawiać. Ja tymczasem patrzyłam na nią jak przysłowiowa sroka w gnat i czekałam sama nie wiem na co. Gdzieś w głębi duszy liczyłam na to, że to ona zacznie mówić. Byłoby z pewnością o wiele łatwiej się porozumieć gdyby tak się stało, ponieważ ja nie miałam zielonego pojęcia, od czego zacząć. Odchrząknęłam nerwowo i wyłamałam palce, ale nadal panowała cisza.
- Trochę mi się spieszy, po co przyszłaś? Dopięłaś swego, pozbyłaś się mnie ze swojego życia, czego jeszcze ode mnie chcesz? - usłyszałam kolejne słowa owiane pogardą. Wiedziałam, że kłamie i że wcale nigdzie jej się nie spieszy z bardzo prostej przyczyny. Brak makijażu, dresy i niedbale upięte włosy na czubku głowy, nie sprawiały wrażenia, żeby Carol zaraz gdzieś wychodziła. Jej słowa były dla mnie niczym bezlitośnie wylany kubeł lodowatej wody, na moją rozpalona od barcelońskiego słońca, głowę.
- Popełniłam błąd. - wydusiłam wreszcie z siebie po dłuższej chwili milczenia. Zadziorny, twardy charakter rzadko pozwalał mi na posunięcie się do takiego kroku, ale to była sytuacja wyjątkowa. Co więcej, wcale nie wykluczone, że rzeczywiście zbyt pochopnie oceniłam Caroline. - Nie wykluczam takiej możliwości, dlatego uważam, że zbyt szybko cię oceniłam.
- A zdążyłam chociaż przekroczyć próg twojego domu zanim to zrobiłaś? - odgryzła się, widocznie wracając do formy z czasów, kiedy jeszcze u nas mieszkała. Gdyby tak było, pewnie odpowiedziałabym jej czymś równie miłym, ale jak już wcześniej wspomniałam, była to sytuacja wyjątkowa. Dlatego też puściłam tę zniewagę mimo uszu, zaciskając zęby tak mocno, że prawie popękała mi na nich płytka. W końcu przyszłam tu się pogodzić, a nie dolewać benzyny do ognia.
- Owszem, byłaś w środku, ale nie do tego zmierzam. - odparłam, prędko próbując wrócić na dobry tor rozmowy. - Chcę się pogodzić i no wiesz, może to zabrzmi tandetnie, ale zacząć od nowa. - dokończyłam zmieszanym głosem, patrząc na matkę Basha z niemym wyczekiwaniem, wypisanym na twarzy.
- Od nowa? - zapytała niezbyt inteligentnie, jednak wyraz jej twarzy wyraźnie złagodniał
- Możemy pominąć sam moment przedstawiania się, ale chodzi mi o wyczyszczenie swoich kont. Zupełnie jakbyśmy się nigdy wcześniej nie poznały, nie były dla siebie wredne ani złośliwe. - wytłumaczyłam jej mój pogląd na sprawę i po części moje oczekiwania co do rezultatu tej rozmowy.
- A co cię skłoniło do takiego aktu poniżenia, żeby przychodzić tutaj i starać się ze mną godzić? - westchnęła, po kolejnej niewielkiej przerwie. Dla mnie z kolei było to kolejne pytanie, które totalnie zbiło mnie z tropu. Czy naprawdę aż tak źle o mnie myślała?
- Może nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy, które mogę mieć w planach, ale nie postrzegam tego jako coś, czego muszę się wstydzić. - odparłam z pełnym przekonaniem.
- Ohh dobra już dobra.. - westchnęła ponownie, ale sprawiała wrażenie, jakby mój pozornie pewny ton głosu ją przekonał. - Ja też nie byłam dla ciebie zbyt przyjemna i na pewno nie ułatwiałam ci zaakceptowania tego, że będę teraz z wami mieszkać. Przepraszam. - przyznała, a na moich ustach automatycznie zagościł słaby uśmiech.
- Też przepraszam, bo z pewnością mam za co. - kobieta odwzajemniła uśmiech, a ja poczułam się jakby nie kamień, a tona ciężkiego gruzu spadła właśnie z mojego serca. Poczułam się nagle takim dobrym człowiekiem i tak lekko, że mogłabym bez problemów wzbić się wyżej niż barcelońskie samoloty.
- Obydwie mamy rozgrzeszone sumienia, w takim razie chyba to już wszystko. - zasugerowała nieśmiało, a ja uniosłam brwi do góry.
- Jestem też tu z innego powodu. Chcę żebyś wróciła do Johna. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, jednak zamiast odpowiedzią mogłam napawać się zdziwioną do granic możliwości, miną Carol.
- Mel, nie sądzę, żeby twój chrzestny podzielał twoje chęci. Nie wyszło nam, bo nie potrafiliśmy się dogadać, poza tym sądzę, że ktoś już zajął moje miejsce. - odpowiedziała przygnębionym głosem i potarła swoje ramię. Jak ja mogłam być taka głupia! Patrząc na to, jak zachowuje się na chociażby wzmiankę o Johnie świadczy tylko o tym, że to, co do niego czuje jest prawdziwe. A ja, wścibska, zaszczuta pani detektyw bez doświadczenia, okrzyknęłam ją pustą babą, która leci tylko na jego kasę. Nie pomyślałam o tym, że nie każdy musi taki być i ta świadomość chyba bolała mnie najbardziej. W końcu o mnie przez długi czas ludzie też tak mówili i zapewne nie przestali, a przecież taka nie jestem. Nie zostałam dziewczyną jednego z najmłodszych i najbardziej znanych napastników na świecie po to, żeby jedynie pławić się w luksusach. Nie kierowało mną nic innego jak tylko uczucie, więc skąd u mnie ta zawziętość w stosunku do matki Bastiana? Dlaczego nie potrafiłam zmierzyć jej swoją miarą i założyć, może nieco naiwnie, że jest wyjątkiem od reguły? Zupełnie jak ja.
- Nie dogadywaliście się przeze mnie i sądzę, że kiedy przestałam stanowić problem, wszystko będzie okey. Poza tym on za tobą tęskni.. - sięgnęłam do chyba najmocniejszego argumentu, chociaż wcale nie byłam przekonana w 100% o jego trafności. Tak sobie to tłumaczyłam, że tęskni i stąd te jego wszystkie beznadziejne wybory. Wołanie o pomoc i o to, żeby Carol wróciła.
Moje słowa brzmiały niedorzecznie nawet w mojej głowie, ale mimo wszystko chciałam wierzyć, że są prawdą. Chciałam, żeby Caroline też w to uwierzyła. - Niby czemu zatrudnił Basha w swoim hotelu i pozwolił mu nadal u nas mieszkać? On ciągle ma nadzieję, że do niego wrócisz, dlatego dba, żebyś miała do czego wrócić. - to spostrzeżenie wprost spadło mi z nieba, ponieważ kiedy wypowiedziałam je na głos, nawet ja nabrałam pewności co do dalszych uczuć mojego chrzestnego. - Przyjdź dzisiaj do restauracji Boca Grande o 21, obiecuję, że wszystko odkręcę. - powiedziałam, zmierzając w stronę drzwi. Nie usłyszałam żadnego potwierdzenia, ani żadnego słowa sprzeciwu. To był z pewnością dobry znak.


*****


Plan działania w mojej głowie rysował się niestety wolniej niż biegły wskazówki zegara. Zanim się obejrzałam wybiła 19, a na dole rozległo się nerwowe szuranie butami po podłodze. Czarna, prosta sukienka może nie była tym, w co chciałam się ubrać, ale stwierdziłam, że kolor będzie na pewno adekwatny do tego, co dzisiaj będzie czekać Natalie. Założyłam długie, srebrne kolczyki, w niewielką kieszonkę upchnęłam telefon i w miarę możliwości ograniczonych strojem, zbiegłam na parter.
W przedpokoju stała już Nadine, uśmiechnięta od ucha do ucha, równie elegancka jak ja. Na swój widok obie parsknęłyśmy ironicznym śmiechem, ponieważ widok naszej dwójki w takiej odsłonie nie zdarzał się często. Nie zdarzał się właściwie nigdy.
- Wszystko gotowe? - szepnęłam konspiracyjnie, stojąc koło niej, a ona pokiwała znacząco głową i ponownie przywołała na twarz uśmiech jak z reklamy Colgate, ponieważ na horyzoncie pojawił się John, aktualnie ubrany w jednego buta i pół marynarki.
- Znacie adres? Weźcie taksówkę, w kuchni zostawiłem wam pieniądze. Ja jadę po Natalie. - z zadyszką "starego człowieka", którym zresztą już jest, lub w bardzo niedalekiej przyszłości będzie, wyrzucał z siebie te polecenia, rozpaczliwe szukając swojego drugiego buta. Biznesmen pełną gębą, nie ma co.
- O nic się nie martw, dotrzemy na czas i w dobre miejsce. - odpowiedziałam, tłumiąc śmiech chyba całą siłą swojej woli. Nie przypuszczałam, że ma ona aż tak wielkie pokłady, żeby powstrzymać mnie przed tarzaniem się po podłodze ze śmiechu na widok całej tej komedii. Żeby jeszcze była taka silna, kiedy sięgam po kokosowe ciasteczka z szafki z kuchni... Wtedy byłabym z niej naprawdę dumna.
Nagle na schodach rozległ się huk, a następnie usłyszałyśmy jedno, płynne przekleństwo z ust Basha.
- Kto tu zostawił tego buta, do jasnej cholery?! - syknął wściekle, rozmasowując sobie kark. Obydwie z Nad jak na komendę wpadłyśmy do łazienki, zatrzasnęłyśmy za sobą drzwi i wreszcie dałyśmy stosowny upust swojemu rozbawieniu, śmiejąc się jak opętane. Kiedy po dobrych kilku minutach niebieskowłosa wystawiła kawałek głowy za framugę zobaczyła mamrotającego przeprosiny Johna, który właśnie wychodził.
- Droga wolna. - powiedziała i otworzyła drzwi na oścież z taką zamaszystością, że przechodzący obok Bastian mało nie dostał zawału.
- Wy mnie chcecie dzisiaj wykończyć, czy z jakiej okazji jest ta kolacja? - zapytał, trzymając się kurczowo ściany za sobą i próbując opanować przyspieszony oddech.
- Z okazji powrotu twojej matki do tego domu i serca mojego kochanego lecz ciamajdowatego chrzestnego. - odpowiedziałam mu, wychodząc z toalety i wygładzając sukienkę przed wielkim lustrem w przedpokoju.
- W takim razie okazja jest godna świętowania. - odpowiedział, a jego twarz rozjaśnił uśmiech, przekradający się do jasnych oczu.
- Jessica wie co ma robić i kiedy wkroczyć do akcji? - zwróciłam się w stronę przyjaciółki, która z kocim uśmiechem przypatrywała się teraz synowi Caroline. Szturchnęłam ją lekko pod żebra, tym samym brutalnie sprowadzając na ziemię. - Nie mamy miejsca na błędy, jak to nie wypali, to nie dostaniemy drugiej szansy. Trzeba pozbyć się Natalie zanim Carol pojawi się w restauracji, a będziemy mieć niewiele czasu. - uświadomiłam ich oboje o powadze sytuacji. Czułam się niczym strateg wojenny, a wojny spowodowane miłością nosiły największe prawdopodobieństwo nie wrócenia z nich żywymi. Tak samo było i tym razem. Jeśli wszystko nie pójdzie według ściśle opracowanego, co do minuty wręcz, planu. Nie spodziewam się wrócić żywa do tego mieszkania.
Usłyszeliśmy trąbienie taksówki przed domem, które było dla nas sygnałem, że Neymar już czeka, aż wyjdziemy. Bez zbędnego ociągania się, niemal wybiegliśmy z domu, zamykając drzwi i popędziliśmy w stronę taksówki. Powód był prosty, od tej pory liczyła się każda minuta.


*****


Pod restaurację podjechaliśmy prawie równocześnie z Johnem i jego nowym "genialnym wyborem życiowym". Cała nasza czwórka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia i niemal niezauważalnie skinęła głowami.
- Cześć dzieciaki! - powitał nas mój chrzestny, machając entuzjastycznie w naszą stronę.
- Za te dzieciaki to mam ochotę mu wypomnieć na głos jego wiek, perfidnie, przy wszystkich, najlepiej przez megafon, jadąc przez całą Barcelonę.. - prychałam pod nosem, kiedy zbliżaliśmy się do wejścia, a Neymar, który szedł przy moim boku zamiast mnie uspokoić, chichotał jak opętany. Jak zwykle mocno pomocny. Dobrze, że chociaż jest niezmiennie uroczy.
Szeroko uśmiechająca się, miła kelnerka zaprowadziła nas do dużego stolika w jednym z kątów restauracji. Był idealny i lepszego na zaplanowane na dzisiaj atrakcje nie mogliśmy sobie wymarzyć. Chyba wszyscy pomyśleli o tym samym, bo kiedy omiotłam ich twarze niedbałym spojrzeniem, zauważyłam trzy pary błyszczących oczu i uniesione w górę wargi. Znak nadchodzącego zwycięstwa.
Zajęliśmy miejsca, Neymar usiadł koło Johna, ja obok niego, a naprzeciwko mnie usadowił się Bastian z Nadine, która wylądowała po jego lewej stronie, a tym samym obok zniesmaczonej naszym licznym towarzystwem, Natalie. 
- Czy mogę przyjąć już zamówienie? - kobieta w czarnym fartuchu podeszła do naszego stolika po pewnym czasie, który spędziliśmy, ślęcząc nad menu. Zerknęłam nerwowo na zegarek, była już 20:07. Zostało jedynie 53 minuty do pojawienia się Carol i to naprawdę w najlepszym wypadku..
- Poprosimy lampkę czerwonego wina dla każdego. - odezwał się w końcu John, subtelnie szturchnięty przez piłkarza, siedzącego obok.
- Już przynoszę. - kolejny szeroki uśmiech był oznaką zniknięcia kelnerki i pojawienia się dosłownie za 2 minuty z tacą wyładowaną czerwonym trunkiem. Każdy zamówił przystawkę, która na szczęście nie znalazła się na naszym stole tak szybko, jak wino.
- Co u Ciebie słychać, Ney? - zagadnął mój chrzestny, po jeśli nie straciłam rachuby w liczeniu, setnym razie, kiedy piłkarz chcąc zwrócić na siebie uwagę, mało nie wsadził mu nosa do kieliszka. Chłopak szarmancko upił łyk wina, po czym zaczął opowiadać o treningach, wyrywającym sobie włosy z głowy Luisie i spotkaniach jakie ich czekają,
- I wiesz John, oni mają taki naprawdę ogromny ten stadion.. - tu barceloński napastnik teatralnie rozciągnął ręce i celnie wylał zawartość swojego kieliszka na mężczyznę, który automatycznie poderwał się w górę, uderzając nogą o kant stołu. Siedzieliśmy blisko, więc słyszalne było dla nas przekleństwo jakim John obrzucił Neya albo stół. Nikt nie był do końca pewny o kogo mu chodziło, ale nie liczyło się to dla nas tak bardzo. Najważniejsze było to, że wszystko jak na razie szło zgodnie z planem.
- Trzeba z tym coś jak najszybciej zrobić, bo zostanie plama. - rzekłam tonem eksperta, widząc kątem oka, że Bastian w środku zwija się ze śmiechu. - Przepraszam, gdzie jest łazienka? - zagadnęłam kelnerkę, która przechodziła obok, a ona wskazała przeciwny róg sali.
- Przepraszam John, czasami jestem taki roztrzepany. - przeprosił piłkarz podając mężczyźnie serwetki ze stołu. Ten nic nie odpowiedział , tylko odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę toalety. Natalie podniosła się z miejsca zapewne nosząc się z zamiarem pójścia razem z nim. Godzina 20:28, sms do Jess wysłany, a panika w naszych oczach była nadzwyczaj realna.
- Natalie, tak? - tym razem niebieskowłosa uratowała sytuację, z zaskakującą pewnością ciągnąc kobietę zamaszystym ruchem z powrotem na krzesło. Kiedy opadła na siedzenie, Nad zasypała ją milionem pytań, na które Natalie nie nadążała odpowiadać. Ja natomiast obserwowałam uważnie wejście do restauracji, gdzie pojawiła się już siostra mojej przyjaciółki. Nie były do siebie bardzo podobne, no może poza drobną budową ciała i twarzą anielskiego stworzenia, które było jedynie przykrywką dla charakteru, którym zapewne zostały obdarowane z drugiego końca wszechświata. Czekała, my też czekaliśmy, minuty upływały, Nadine kończyły się tematy, a John nadal nie wracał. To oznaczało, że koniec był bliski.
W końcu się pojawił, zmierzając do recepcji, zapewne w poszukiwaniu kogoś, kto pomoże mu uratować jego koszulę. Miał ich co prawda ze sto, ale i tak każda musiała być w nienagannym stanie. Niby taki dorosły, poważny facet, a banda dzieciaków manipuluje jego życiem towarzyskim na wszystkie możliwe strony. Wiadomo, że dla jego dobra, ale i tak wszystko robimy za niego, bo niestety John wykazuje zachwiany system wartości w stosunku do tego, co jest dla niego naprawdę dobre.
Całe szczęście Bastian pomyślał wcześniej, żeby pokazać Jessice, jak wygląda jej "ofiara", więc teraz bez problemu mogła wczuć się w swoją rolę. Wykorzystując zamieszanie przy wejściu, to ona podeszła do mojego chrzestnego i czule położyła dłoń na jego ramieniu, obdarowując go ciepłym uśmiechem. John nie protestował, kiedy coś mu w ten sposób tłumaczyła. Nadszedł czas na kolejny etap naszego planu, więc niezbyt mocno wycelowałam pod stołem czubkiem buta w nogę przyjaciółki, która nagle przestała mówić i utkwiła wzrok w swojej siostrze. Zaintrygowana jej zmianą zainteresowania, Natalie również odwróciła się w tamtą stronę, w idealnym momencie, żeby zobaczyć jak Jess i mężczyzna kierują się pod ramię w ustronne miejsce. Jej mina była nieodgadniona, ale raczej nie sprawiała wrażenia, że cieszy się z tego obrazka.
- 20:40, no dalej Jessica, pospiesz się.. - prosiłam w głowie, ponieważ czas uciekał, a jeśli wszystko zostanie przerwane w tym momencie, to jeśli nie zginę na miejscu, wrócę pierwszym samolotem do Polski, zabierając ze sobą całą tą zgraję za współudział. Po kilku minutach grozy i niezręcznej ciszy, siostra Nadine podeszła do naszego stolika kołysząc biodrami tak, że mało nie postrącała ludziom talerzy wypchanych po brzegi jedzeniem, które stały niebezpiecznie blisko krawędzi ich stołów. Jakby nigdy nic usiadła na miejscu Johna, a my przywitaliśmy ją entuzjastycznie, udając, że znamy się od wieków,
- Przepraszam, mogę zapytać kim jesteś? - zmieszana Natalie nie przestawała wpatrywać się w rozpartą na krześle Jess, która właśnie nadmuchiwała wielkiego balona z gumy owocowej, którą żuła tak zamaszyście, że jej dentysta na ten widok zapewne dostałby palpitacji serca. - Jesteś siostrą Mel? - zapytała, a ja nie dowierzałam, że w ogóle coś tak niedorzecznego mogło jej przyjść do głowy.
- Siostrą? Nic z tych rzeczy kochaniutka. - dziewczyna zaśmiała się perliście i nachyliła w stronę kobiety - John to mój misiaczek, - odpowiedziała przesłodzonym tonem i mlasnęła ponownie gumą. Musiałam jej przyznać, że mimo niepozornego wyglądu, była naprawdę genialna i obdarzona niezwykłymi pokładami inwencji twórczej, którą właśnie uwydatniała.
- Chyba się nie zrozumieliśmy.. jak to "misiaczek"? - wszyscy zrobiliśmy w miarę możliwości naturalne miny, jak gdyby to była dla nas najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Czego nie rozumiesz, kochaniutka? - zapytała Jess i przekrzywiła głowę na bok. - John to mój facet. Umówiliśmy się dzisiaj na wyścigi o północy. - dodała konspiracyjnym szeptem, puszczając oko do zagotowanej ze złości kobiety.
- Twój facet...ale jak to? Przecież jest ze mną.. - wyjąkała, zapewne krztusząc się własną żółcią, a ja byłam dumna z tego, jak skuteczni okazaliśmy się być.
- Tak to już jest z gangsterami, koch..- zaczęła ponownie dziewczyna, jednak Natalie przerwała jej ruchem dłoni.
- Nie mów do mnie "kochaniutka", nie jesteśmy na "Ty". - syknęła, plując jadem na wszystkie strony świata. - Jakimi do cholery gangsterami?! - niemal krzyknęła, a kilka osób odwróciło się z zaciekawieniem. Posłaliśmy im znaczące spojrzenia, które na tyle ich speszyły, że wróciły do zaglądania w swoje talerze.
- Słonko, umawiamy się z szefem gangu motocyklowego, a dziś o północy wybieramy się na wyścigi. Chyba ty jesteś tą jego nową zdobyczą, o której tyle gadał z chłopakami. Pewnie ich dzisiaj wszystkich poznasz. - Jess użyła ostatecznej broni, która zgodnie z zamiarem przelała czarę goryczy. Kobieta poderwała się z siedzenia, a jej i tak już wyłupiaste oczy wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit.
- Jesteście wszyscy nienormalni! - fuknęła - Przecież to bzdury, co ona wygaduje! - kobieta wyglądała jakby oszalała, a obłęd, który zawsze czaił się w jej szarych oczach teraz dał swój upust. Dokończyliśmy znakomitego dzieła siostry Nadine, w odpowiedzi patrząc tylko na Natalie i przykładając sobie palec do ust na znak milczenia. - Niech do mnie nigdy więcej nie dzwoni! - krzyknęła, porwała swoją torebkę z siedzenia, i wypadła z restauracji, o mały włos nie tratując przy tym kelnerki, która właśnie niosła nasze jedzenie. Okrzyk radości jakim skomentowaliśmy nasz wyczyn poniósł się echem po sali jednej z najlepszych restauracji w Barcelonie. Po dzisiejszym wieczorze już się nie dziwiłam, czemu John nigdy nas nigdzie nie zabiera.
- No proszę 20:54, pozbyliśmy się jej jeszcze przed przystawką. - skwitował Bash, a wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Jess, przeszłaś samą siebie, byłaś genialna! A ta historia z tym gangsterem obłędna! Lepiej byśmy tego nie wymyślili. - uściskałam siostrę Nadine, a ona spojrzała na zegarek i podniosła się z miejsca.
- Cała przyjemność po mojej stronie, ale chyba lepiej będzie jeśli już zniknę. Powodzenia czubki. - mrugnęła do nas okiem i oddaliła się w stronę wyjścia, tym razem idąc całkiem normalnie.
- A ja dobrze zagrałem? - zagadnął Brazylijczyk, obejmując mnie ramieniem, a ja złożyłam słodki pocałunek na jego wargach. - Przecież wszyscy tutaj wiemy, że tak naprawdę nie jestem taką niezdarą. - dodał, na co wszyscy parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. Neymar się naburmuszył, a ja spojrzałam na Bastiana, który wyczekująco wypatrywał swojej matki.
- A co jeśli ona nie przyjdzie? - zapytał w końcu, a uśmiech spełzł z moich ust w przeciągu kilku sekund. Każdy plan ma lukę, ta niestety była całkiem spora i prawdopodobna, a mimo to jej nie zauważyliśmy.
- O to się nie martwcie, chyba tu idzie. - powiedziała Nadine z uśmiechem, kiedy Carol w dopasowanej, czerwonej sukni zmierzała w stronę naszego stolika. Bastian przywitał się z nią czule i pomógł jej usiąść przy stole.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że zamówiliśmy bez ciebie? - uśmiechnęłam się do niej naprawdę życzliwie, a ona odpowiedziała tym samym. O ile bardziej podobała się nam ta atmosfera, od tego co panowało przed tym sielskim spokojem. Pojawienie się Natalie w moim życiu nie było przyjemne, ale konieczne. Pokazało mi to, jak bardzo niesprawiedliwa byłam w stosunku do matki Basha, co dało mi szansę aby to naprawić.
- Gdzie jest John? - zapytała kobieta nerwowo wyłamując palce. Też się denerwowałam, nie wiedząc jak mężczyzna zareaguje na tą zmianę dekoracji, ale przeczuwałam, że tym razem wszystko będzie dobrze. Dosłownie minutę później zauważyliśmy jak między stolikami lawiruje mój chrzestny w nowej, czystej koszuli. Ludzie przy stolikach najbliżej nas, rozsunęli się na boki, kiedy przechodził, zapewne w obawie, że narażą się na gniew motocyklowego gangstera. Zdezorientowany mężczyzna podszedł do naszego stolika gładząc swoją koszulę.
- Jak dobrze, że to porządna restauracja i są przygotowani na takie wypadki. - powiedział i podniósł wzrok, który od razu padł na Carol, która sprawiała wrażenie jakby kuliła się na krześle. - Caroline.. - wyszeptał i podszedł do niej, a ona podniosła się z miejsca i ucałowała go w oba policzki na przywitanie. - A gdzie.. - zaczął pytanie mężczyzna, znacząco patrząc na krzesło, na którym wcześniej siedziała Natalie.
- Coś jej wypadło.. - odpowiedziałam wymijająco, przywołując na usta uroczy uśmiech, który miał za zadanie zakończyć wszelkie dyskusje na ten temat. Tak też się stało, chrzestny już nie dopytywał co mogło wypaść kobiecie o tej godzinie, bo chyba tylko górna jedynka. Był szczęśliwy z tej zamiany i wszyscy to widzieliśmy. Śmiały się jego usta i śmiały się jego oczy. Nikt, kto teraz na niego spojrzał, nie mógł zaprzeczyć, że prawdopodobnie Johnatan Henderson patrzy na miłość swojego życia.






Studia, studia, studia, a mój mózg czuje się jakby go ktoś, przepuścił przez imadło. Tyle miesięcy leniuchowania, więc teraz ciężko się przestawić. Ale przynajmniej ludzie wspaniali :* :D
Ważne, że udało mi się napisać kolejny rozdział, może nie było to tak szybko, jak chciałam, żeby się stało, ale ważne, że w ogóle doszło do skutku. Niezbyt mi się on podoba, bo chyba jest trochę przekombinowany jeśli chodzi o dialogi, ale może mi wybaczycie :)
Teraz czeka mnie ciężki i pracowity okres czasu, ze względu na kierunek jaki sobie wybrałam, więc apeluje do wszystkich czytających, żeby nie zniechęcali się czekaniem, bo opowiadanie będzie kontynuowane, tak szybko jak tylko czas i siły na to pozwolą.
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że wszystko u Was w porządku i że treść rozdziału wynagrodzi Wam czekanie. :*
Kochani moi! <3 Oby do napisania niedługo :)


<3