czwartek, 12 lutego 2015

25. Szczęście jest kruche i łatwopalne. Jego płomień daje wiele ciepła, ale spala się za szybko.

(...) wpatrywała się we mnie para nienaturalnie jasnych oczu, wyłaniających się spod grzywy ciemnych włosów. Owe oczy należały do wysokiego osobnika płci brzydszej, który z wyraźnym skrępowaniem na twarzy stał na środku mojego pokoju. Szkoda, że zawstydzony swoją obecnością w moim przybytku jest dopiero teraz, a nie pomyślał o tym wcześniej, zanim do niego wtargnął. Poczułam jak adrenalina buzuje mi w żyłach. Staliśmy na przeciwko siebie, wpatrując się jedno w drugie, jakby szukając jakiś oznak anomalii.
- Przepraszam, to chyba twój pokój... - odezwał się w końcu niepewnie nieznajomy, a ja wytrzeszczyłam na niego swoje piękne oczy. Podświadomie czułam jak moja mała, wredna istotka w środku budzi się do życia.
- Skoro tu jestem to chyba na to wygląda. Chociaż robiąc takie założenie nie jestem w stanie wytłumaczyć sobie w żaden sposób TWOJEJ obecności tutaj. - specjalnie dałam większy nacisk na słowo "twojej", tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze nie zauważył, że nie jestem z obecnego stanu zbytnio zadowolona. Wyglądał na zmieszanego moim zachowaniem, jednak nie zamierzałam ani trochę mu odpuścić. Nawet za te wyjątkowe oczy. Był intruzem. Intruzem na moim terenie, a ja nie tolerowałam obcych ludzi, pojawiających się w moim życiu z czystego przypadku. Widziałam niepewność, która rozlewała się po jego twarzy, zmieniając jej wyraz, jak żrąca ciecz.
- Mam na imię Bastian. - jedną ręką nerwowo gładził swoją bujną czuprynę, a drugą wyciągnął w moją stronę. Uniosłam brwi do góry.
- Melisa. Chciałabym powiedzieć, że mi miło, ale niestety nie lubię kłamać. - odpowiedziałam sucho na jego gest, nie spuszczając z niego wzroku. Był ode mnie wyższy o głowę i zapewne starszy, jednak w tym momencie wyglądał jak zagubione dziecko, rugane przez dorosłego.
- Ja.. eee.. przepraszam, widocznie pomyliłem drzwi. - wydukał, starając się nie patrzeć mi w oczy, czym rozjuszył mnie jeszcze bardziej. Ciśnienie podniosło mi się tak, że mało nie zemdlałam z gorąca jakie rozchodziło się po moim małym ciele. Nie widziałam jak wyglądam, ale miałam nieodparte wrażenie, że para dymi mi z uszu, niczym na disney'owskich kreskówkach.
- Jak to pomyliłeś drzwi? A któreś są twoje? - wycedziłam przez zęby. Czułam ból jaki sama sobie zadaje, instynktownie zaciskając pięści i wbijając sobie tym samym paznokcie w cienką skórę na dłoniach. Pytanie widocznie ociekało jadem do tego stopnia, że brunet nie znajdywał na nie dobrej odpowiedzi, po której miałby pewność, że za chwilę nie zginie. Jedynie otworzył na jeden, krótki moment usta, tak jakby chciał coś powiedzieć, ale widocznie bardzo szybko z tego zrezygnował, ponieważ nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Staliśmy tak chwilę w krępującej ciszy, otoczeni powietrzem tak gęstym, że można by je kroić nożem. W końcu wyciągnęłam telefon, z zamiarem dokonania niemożliwego, czyli w krótkich, żołnierskich słowach : chciałam dodzwonić się do Johna. Ktoś musiał mi przecież to wszystko wyjaśnić, a ja miałam bardzo dziwne przeczucie, że był idealną osobą do tego zabiegu. Musze przyznać, że nieco się zdziwiłam, kiedy Bastian nic nie powiedział. Nie zareagował, nie pytał co robię, po prostu stał i się na mnie patrzył. Irytowało mnie to na zwykły dziewczęcy sposób, jedynie dlatego, że coraz trudniej przychodziło mi nie okazywanie zakłopotanie, które niemal biło pięściami w wewnętrzną stronę moich policzków. - Powinnam wezwać policję. - wymamrotałam pod nosem, krążąc nerwowo po pokoju. Jedynym co mnie przed tym powstrzymywało, była pamięć o walizkach leżących u stóp schodów, które boleśnie zaznaczyły na mnie swoją obecność.
- Stało się coś? - przy piątym połączeniu przywitał mnie beztroski głos chrzestnego. Zastanawiałam się czy ja się jakoś uszkodziłam, czy świat zwariował, ale wszyscy byli nienaturalnie spokojni, a sytuacja zdecydowanie nie napawała mnie takim uczuciem.
- Eee co w moim pokoju robi jakiś obcy chłopak? Urodziny już miałam, a na striptizera nie wygląda bo jest zbyt nieśmiały, także słucham cię uważnie. - rzuciłam pozornie luźnym tonem, mimo że w środku się we mnie gotowało. Taka już byłam, zazwyczaj starałam się maskować swoją frustrację lub lęk "luzackim" zachowaniem, chociaż chyba tak naprawdę nigdy nie znałam jego definicji. Przelotnie spojrzałam na wcześniej wspomnianego, który sprawiał wrażenie jakby wrósł w ziemię. W słuchawce natomiast usłyszałam głośne westchnięcie, świadczące zapewne o braku zaskoczenia moim trudnym pytaniem.
- To dość skomplikowana sprawa, Bastian to syn Caroline. - powiedział zmęczonym głosem, jednak w tym momencie ani trochę nie było mi go szkoda. Kim do cholery była Caroline?! - Wytłumaczę ci wszystko w domu, Mel. Musze kończyć. - zakomunikował i bezceremonialnie się rozłączył, a ja zastygłam w miejscu z telefonem przy uchu. O nie, nie porozmawiamy w domu, bo zanim wrócisz, mnie już tu nie będzie. Ale dokąd pójdę? Do hotelu? No przecież to pierwsze miejsce, w którym będzie mnie szukał, Camp Nou otwarte dzisiaj tylko dla turystów, a Ney jest dopiero w trakcie kupna własnego domu. Swoją drogą, pytałam się kiedyś piłkarzy, czy nie przeszkadza im mieszkanie w hotelu przez większość roku, ponieważ nie ukrywam, że bardzo mnie to ciekawiło. Odpowiedzieli, że trochę przeszkadza, że mieszkają z kumplem zamiast z dziewczyną czy z żoną, ale poza tym nie jest to takie złe. Warunki są niemal królewskie, mają wszystko czego chcą, podstawiane pod nos z pocałowaniem dłoni. Jest to dla nich dobre rozwiązanie, jeśli tak jak w znakomitej większości, są już jakoś "ustatkowani" i dom wybudowali sobie gdzie indziej. Inni osobnicy, tacy jak Neymar, którzy formalnie jeszcze nikogo niezmiennie codziennie rano nie doprowadzają do szału, mają w tym temacie zupełną dowolność. Zależy to pewnie od ich planów związanych z dalszą karierą w FC Barcelonie. Tak czy inaczej, nie miałam gdzie się podziać, a ta świadomość nie była zbytnio napawająca nadzieją i optymizmem.
- Będziesz tu tak stał? - warknęłam bez cienia uśmiechu na twarzy, co zostało odebrane jedynie milczeniem. Po chwili brunet opuścił pomieszczenie. Byłam ciekawa czy normalnie też jest z typu ludzi pod tytułem "przepraszam, że żyję", czy tylko moja osoba wzbudza w nim takie uczucia. Jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie tym dalej głowy. Wyjęłam trochę gotówki ze skrytki, złapałam z powrotem swoją torbę i zbiegłam na dół, tym razem uważając na zmyślnie zastawione pułapki pod schodami. Rozdzwonił się mój telefon, jednak nie miałam teraz głowy do tego, żeby odbierać. Złapałam kurtkę i ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie idź. - usłyszałam za plecami głos w którym mieszała się niepewność i jednocześnie nuta stanowczości zaburzająca cały ład odbioru tego krótkiego komunikatu. Zszokowana, odwróciłam się.
- Boisz się zostać sam? Dlaczego miałabym cię posłuchać? - uniosłam brwi do góry i zmierzyłam intruza wzrokiem. Zyskał na elemencie zaskoczenia, który wyraźnie zbił mnie z tropu i osłabił moją czujność.
- Bo cię o to proszę. - powiedział już pewniej, a ja nie mogłam wyjść z podziwu dla jego opanowania. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że może zaraz oberwać jakimś podręcznym wazonem. Spojrzałam na niego ponownie i musiałam przyznać, że było w nim coś niepokojąco uspokajającego, co automatycznie przywracało mi równowagę psychiczną. Oczywiście nie czarujmy się, jedynie na tyle, na ile to było w moim przypadku możliwe. Kilka razy westchnęłam ciężko, żeby zaznaczyć, że wcale to na mnie nie podziałało i opadłam na krzesło w jadalni, które znajdowało się najbliżej drzwi. Tak naprawdę wcale nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, bo byłam zmęczona po całym dniu i jedyne o czym teraz marzyłam to długa kąpiel. Nie zamierzałam również z nim rozmawiać. W ogóle nie zamierzałam z nikim rozmawiać. Czułam się oszukana, zdradzona przez niemal najbliższego mi człowieka. Jak mógł mi o czymś takim nie powiedzieć? Podkuliłam nogi i całkowicie ignorując obecność Bastiana, odpłynęłam w krainę własnych myśli. Co dokładnie działo się właśnie w naszej rodzinie? Kim byli ci obcy ludzie? Czy to ta cała Caroline absorbowała ostatnio cały czas Johna? Odpowiedź na te wszystkie natrętne pytania kłębiące się w mojej głowie, nadeszła bardzo szybko w postaci mojego chrzestnego, z ową nieznajomą kobietą u jego boku. Nie byłabym sobą, gdybym od razu nie zlustrowała jej spojrzeniem. Była naprawdę ładna. Wysoka brunetka, ze smukłą sylwetką i modnie dobranymi częściami garderoby. Czegóż chcieć więcej. Odchrząknęłam ceremonialnie.
- O Mel, już wróciłaś! - mężczyzna podszedł do kuchennego blatu i jakby nigdy nic, złapał jabłko, które chciwie nadgryzł.
- Tak się przypadkiem złożyło, że wróciłam do NASZEGO domu, tylko wyjaśnij mi proszę ciebie te walizki, jeśli możesz. - wskazałam wściekłym ruchem dłoni, leżące na podłodze niedoszłe narzędzie mordu, tym samym o mały włos nie nokautując Bastiana, który w ostatniej chwili odskoczył na bok. To nie moja wina, nikt nie kazał mu stać tak blisko. Nie dość, że wtargnął do mojego domu, to jeszcze zabiera mi przestrzeń osobistą, należałoby mu się. Chrzestny spojrzał na mnie w milczeniu i odłożył owoc na blat. Instynktownie założyłam ręce na piersi.
- John,  powiedz jej. - usłyszałam cienki głosik, którego właścicielkę do tej pory starałam się usilnie ignorować. Może i była ładna, ale to raczej nie było zbyt inteligentne. Skoro już zwaliła się tu ze swoimi rzeczami, to nie byłam idiotką, domyślałam się co się dzieje. Miałam jedynie cień nadziei, że to jedna z moich dalekich ciotek, których nigdy nie widziałam na oczy. Bardzo szybko moja ostatnia deska ratunku, została brutalnie porąbana na małe kawałeczki, kiedy owa brunetka podeszła do Johna i wzięła go za dłoń, a on ją do siebie przytulił i ucałował jej głowę. To znacznie zmniejszyło prawdopodobieństwo, że to moja ciotka.
- Mel, poznaj Caroline, to moja nowa partnerka. - mężczyzna wydusił z siebie w końcu to jedno, krótkie, niczego niewyjaśniające zdanie. Kobieta wyciągnęła w moim kierunku szczupłą rękę, ale nie odwzajemniłam gestu, uporczywie i z niedowierzaniem wywiercając wzrokiem Johnowi dziurę w czaszce. - Jej syna chyba już poznałaś. Dzisiaj się wprowadzają i będą z nami mieszkać. - zakomunikował obserwując uważnie moją reakcję. Musiałam przyznać losowi rację, że John nie nadawałby się z pewnością do przekazywania ludziom ważnych informacji. Jego zwięzłe, wojskowe komunikaty wcale ni były jasne i zrozumiałe, a po prostu pozbawione wyczucia. Nie wyobrażam go sobie jako lekarza, który ma poinformować o zgonie pacjenta, albo o narodzinach czyjegoś dziecka. W sumie w jego wykonaniu, zapewne wyglądałoby to tak samo. John z kolei widział nie raz kiedy sprzeczaliśmy się o coś z Brazylijczykiem i wiedział, że rzucanie zastawą stołową nie jest mi obce, więc jego mina nadal była dość niepewna. Jednak mimo całego rozgoryczenia jakie we mnie buzowało, starałam się zachować resztki pozorów normalności.
- Musimy porozmawiać. SAMI. - syknęłam przez zęby i pociągnęłam go za rękaw do ogrodu, zanim zdążył zaprotestować. Trzasnęłam balkonowymi drzwiami i na pięcie odwróciłam się w jego stronę. - Czy ja mogę się dowiedzieć skąd oni się wzięli w naszym domu? - starałam się panować nad głosem, ale wiedziałam nie wychodziło mi to nawet w najmniejszym stopniu. Mężczyzna spokojnie oparł się o ścianę domu z miną, która wskazywała na to, że z pewnością spodziewał się podobnej reakcji.
- Poznałem Carol jakiś czas temu, pracuje w branży hotelarskiej jako dekoratorka wnętrz. Kiedy poszedłem z twoimi rodzicami na imprezę, znowu ją spotkałem, zaiskrzyło i od tamtej pory się spotykamy. Wczoraj podjęliśmy decyzję o przeprowadzce. - streścił krótko, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, jak może nie wiedzieć o co mi chodzi. Nie obchodziło mnie kim była Carol, ale skąd się wzięła. Tu patrz barbarzyńskie, bezpośrednie pytanie: "Dlaczego ja nic o tym nie wiem?!".
- To miło, że tak się wszystko ułożyło, tylko szkoda, że ja już w tym domu znaczę tak mało, że nie widziałeś potrzeby, żeby mnie o tym poinformować. Masz mnie za kretynkę, która nie zauważy dodatkowych dwóch osób w domu? Zamierzałeś ze mną w ogóle porozmawiać, czy liczyłeś na to, że przejdę po prostu do porządku dziennego? Może jeszcze mam dzielić pokój z tym bękartem? - skinęłam głową w stronę stojących za szklaną ścianą postaci.
- Nie, ale mogłabyś być dla niego milsza i dla Carol też. Jesteś dorosła, więc się tak zachowuj. - odparł, a ja wyczułam, że powoli traci cierpliwość. W stosunku do mnie, nigdy mu się to nie zdarzało, więc podświadomie zapaliła się we mnie czerwona lampka z napisem: PANIKA. Widziałam kilka razy jak wściekał się niemal ciskając telefonem o podłogę, kiedy ktoś w pracy doprowadzał go do granic wytrzymałości. Absolutnie nie chciałam być wtedy w skórze tej osoby i teraz też nie było to moim marzeniem.
- Pogadamy jak zaczniesz mnie tak traktować. - rzuciłam, po czym szybko urwałam dyskusję i wróciłam do domu. Bez słowa minęłam nowych domowników i popędziłam do swojego pokoju. Wściekłość powoli ustępowała rozczarowaniu, które teraz powoli mnie zalewało. Nie chciałam zachowywać się jak rozpieszczona panienka, ale John nie pozostawił mi wyboru. Raniło mnie na swój sposób to, że od razu założył taką wersję mojego zachowania, nie próbując nawet wcześniej o tym porozmawiać. Czy miał o mnie naprawdę aż tak złe zdanie, że nie wierzył, że będę potrafiła się zachować i zaakceptować jego nowy związek, nawet jeśli niósł ze sobą spory bagaż emocjonalny? Absolutnie nie chodziło mi o pojawienie się w jego życiu jakiejś kobiety, bo że przydałoby mu się jakąś znaleźć, powtarzałam mu od dawna, ale o to, że nie uznał mnie za godną zaufania i nic mi nie powiedział. Postawił mnie przed faktem dokonanym, jakby nie zakładał tego, że moglibyśmy się po ludzku dogadać. Postawił mi tym samym nieformalne ultimatum "Albo się przystosujesz, albo się wyprowadź". Nie było mi to na rękę, ale jak już wspominałam, nie miałam dokąd pójść, więc nie pozostawało mi nic innego jak zacząć sprawiać wrażenie słodkiej i kochanej. Przynajmniej wtedy, kiedy John patrzył. Z tymi jakże dziecinnymi przemyśleniami, zasnęłam licząc na to, że może chociaż sen przyniesie mi ukojenie i odpoczynek po wyczerpującym dniu.


*****


- Dobry Boże, oby to był tylko kolejny koszmar. - jęknęłam po przebudzeniu, uchylając powieki i przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Słońce już dawno wzeszło i przedzierało się przez  staromodne żaluzje, tańcząc na mojej nieprzytomnej twarzy. Zwiesiłam nogi z krawędzi łóżka i zaspanym krokiem ruszyłam w stronę schodów. Ku swojemu nieszczęściu na korytarzu dobiegł mnie z jadalni wesoły szczęk talerzy i strzępki rozmów co nie znaczyło nic innego, jak tylko to, że koszmar jednak trwał i miał się całkiem dobrze. W momencie odechciało mi się  jeść, więc wróciłam do pokoju ubrałam się i wykonałam cały rytuał porannej toalety. Już nie pamiętam, kiedy zajęło mi to tak wiele czasu, ale nie ukrywam też, że nigdzie mi się nie spieszyło Spakowałam sportową torbę i tym razem pewnym siebie krokiem, zeszłam na parter. - Dzień dobry. - mruknęłam ledwo słyszalnie i przemknęłam do przedpokoju.
- W kuchni, na stole leży jakiś list do ciebie, przyszedł dziś rano. - usłyszałam niosący się echem po domu, głos mężczyzny.
- Żeby to szlag.. - zaklęłam po cichu pod nosem i dokończyłam proces wciągania butów na nogi, żeby w razie czego móc prędko się stąd ewakuować. Jednak nikt nie przejął się zbytnio moją obecnością, rozmawiali tak jak do tej pory, radio grało, nic ich poza sobą nie obchodziło jednym słowem. Zwinnym ruchem złapałam świstek papieru i wróciłam na pozycję startową obok drzwi. - Wychodzę. - krzyknęłam jednie i nie czekając na żadną odpowiedź lub ewentualny protest, opuściłam lokum. Zanim zamknęły się za mną drzwi, w domu zapanowała cisza, ale uznałam, że jeśli teraz zebrało im się na rozmowę to trochę za późno i jeśli chcą takową odbyć to niech się umówią na późniejszy termin.
Oparłam się o drzwi wzdychając ciężko. Czego się spodziewałam? Życie w takim raju musiało kiedyś się skończyć, a ja nie miałam Johna na wyłączność. Teraz pozostało tylko modlić się o to, żeby ta cała Caroline była jakaś w miarę normalna. A przynajmniej, żeby nie była seryjną morderczynią, kleptomanką czy nie wykazywała zbytniego zainteresowania piromanią. Poza tym powinno być dobrze. No i wiadomo, jeśli ruszy moje rzeczy bez pytania, zginie. Ale to inny kaliber, na razie jesteśmy na tym poziomie znajomości, czy zapyta, czy nie zapyta to i tak ją spotka zagłada jeśli cokolwiek ruszy.
List w moich dłoniach niemal je parzył, a ja patrzyłam na niego sceptycznie, no bo przecież kto w Barcelonie mógł do mnie pisać? I to w dodatku list. Neymara nie podejrzewałam o taki el romantico gest. Otworzyłam go ze średnim zaciekawieniem, jednak to, co tam znalazłam ukradło mi oddech. Nie był to list od Brazylijczyka, ani od żadnego innego, pięknie opalonego mieszkańca Hiszpanii. To był list z hiszpańskiego sądu. Na co dzień posługiwałam się językiem potocznym, więc nie ukrywam, że miałam lekkie problemy w zrozumieniu niektórych słów i odczytaniu intencji listu. Po wielkich trudach i znojach oraz małej pomocy słownika (Niech Bóg błogosławi internet w telefonie) odszyfrowałam wszystkie hieroglify, które ktoś zmyślnie do mnie zaadresował. Było to nic innego jak tylko wezwanie do sądu na rozprawę. Czułam jak serce zwalnia tempo pracy, ciało mi drętwieje i odpływa z niego całe życie. Czy tak się czują ludzie, którzy mają zawał? Nie zazdroszczę. Zamrugałam kilka razy powiekami, patrząc na kawałek kartki w mojej dłoni, jak gdyby mając nadzieję, że po którymś mrugnięciu po prostu wyparuje. Jednak nic takiego się nie działo. Drżącymi dłońmi wcisnęłam papier razem z kopertą do torby i ruszyłam w stronę podjazdu. Szłam chodnikiem z słuchawkami na uszach, nie zwracając uwagę na przechodniów, którzy w biegu potrącali mnie średnio kilka razy w ciągu minuty. Muzyka wypełniała moją ludzką powłokę, dając jej nieopisaną siłę do każdego nowego kroku. Później był przystanek, autobus, przystanek i kolejny i kolejny i tak przez pół godziny, aż nogi same poniosły mnie na Camp Nou. Weszłam tam bez większego problemu, okazując na recepcji kartę honorowego członka FC Barcelony, którą w tamtym tygodniu podarował mi Neymar wraz z pękającym z dumy Luisem Enrique. Na moje szczęście rano, nikt nie miał treningów, więc stadion był zupełnie pusty. Przebrałam się w strój, ułożyłam włosy w "nieład artystyczny" na czubku mojej biednej głowy i ruszyłam na murawę. Zaczęłam od rozgrzewki, w końcu nie jestem samobójczynią, ale nie trwała ona długo, ponieważ nie należę do cierpliwych osób, a piłki leżące w kącie skutecznie mnie kusiły. Może nie byłam w szczytowej formie, ale wściekłość i strach, które w sobie nosiłam od tego poranka sprawiały, że byłam śmiertelnie dokładna, a moje strzały pełne mocy i precyzji. Po około godzinie intensywnego treningu padłam na murawę, ciężko oddychając. Zamknęłam oczy, czując jak spokój i wielkość tego miejsca napełniają mnie spokojem. Wysiłek dokonał niemożliwego, czyli dał upust moim skrajnym emocjom, które ostatnio rządziły się zbyt wielką autonomią w moim organizmie. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? Czy aby nie zatęsknię za domem w Polsce? Miałam cichą nadzieję, że jednak barceloński sen, nie pryśnie tak szybko. Pocieszałam się w myślach, że przecież tak nie może być, bo nic złego się przecież nie wydarzyło, jednak podświadomość krzyczała co innego. Szczęście jest kruche i łatwopalne. Jego płomień daje wiele ciepła, ale spala się za szybko. Niestety miałam nieodparte wrażenie, że tym razem moja kochana, dobra, wierna i lekko stuknięta podświadomość ma rację. Starałam się tego nie zauważać na co dzień, ale wiele się zmieniło i nie były to zmiany na lepsze. Coraz częściej dręczyły mnie pytania: Jak dalej potoczą się moje losy? Co ze mną będzie? Co chcę robić w życiu? Przecież nie mogę zaprzestać na moim obecnym statusie, ponieważ dzisiaj go mam, a za kilka dni może go mieć inna. Co prawda nie brałam pod uwagę tak dramatycznego rozwoju wypadków, ale powiedzmy, że zakładałam pesymistyczną wersję, która niestety nosiła w sobie zalążki realizmu. Zaczynał się sezon, co ciągnęło za sobą niemal absolutny brak czasu ze strony piłkarzy dla czegokolwiek co nie było piłką. Nie byłam przysłowiowym wieszakiem, ale piłki też nie przypominałam, więc chyba byłam na straconej pozycji. Co więcej, miejsce, które zwykłam nazywać domem, zostało splugawione. Nie było już tylko moim domem, a w kolejnym hotelu nie zamierzałam mieszkać. Tym bardziej, że przypominałoby to raczej przytułek niż 5-cio gwiazdkowy ośrodek wypoczynkowy. I jeszcze ta rozprawa. Koszmary dotycząc "tego dnia" dręczyły mnie niemal każdej nocy, a teraz miałam tam tak po prostu pójść i spojrzeć temu choremu człowiekowi w oczy. Wzrok to dar i przekleństwo, potężna siła, która czasami mówi więcej niż słowa. Wiedziałam jedno, Tom nie zasługiwał nawet na jedno, krótkie spojrzenie z mojej strony. Co ci ludzie mają w głowie? Telewizja chyba rzeczywiście ma na niektórych destrukcyjny wpływ, ale żeby aż tak? Zabójstwo to coś, czego nie da się cofnąć, powiedzieć przepraszam, naprawić..
Na samą myśl o tej sprawie przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Termin rozprawy był wyznaczony  na za cztery dni, a ja byłam pewna, że do tego czasu nie zmrużę oka. Spojrzałam leniwie na wielki zegar, była 13. Miałam godzinę na opuszczenie przybytku, zanim juniorzy zaczną trening. Niechętnie podniosłam swoje zwłoki z wygodnej murawy i pokierowałam się w stronę szatni. Z ławki zgarnęłam telefon, na którego ekranie widniało kilka połączeń nieodebranych. Wszystkie od Brazylijczyka. Wzięłam szybki prysznic, pozwalając, żeby woda drążyła w moim zmęczonym ciele przyjemne, gorące strumyki. Owinięta ręcznikiem, przyłożyłam słuchawkę do ucha, wcześniej wybierając numer piłkarza.
- Mała, nic ci nie jest? - odebrał prawie, że od razu, co często mu się nie zdarzało. Odkryłam w jego głosie troskę pomieszaną ze strachem. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jeden, który się interesował moim losem, przynajmniej na razie.
- Jestem cała i zdrowa na Camp Nou. - odpowiedziałam i rozpuściłam włosy, wycierając je ręcznikiem.
- Chociaż tyle. Nie odezwałaś się wczoraj, coś się stało? - zapytał, a ja oparłam głowę o chłodną ścianę za mną i przymknęłam oczy.
- Co tu dużo mówić, John przyprowadził do domu obcych ludzi i liczy na to, że teraz będziemy wszyscy udawać szczęśliwą rodzinkę, moje niedoczekanie. - odpowiedziałam z zaskakującym nawet siebie spokojem.
- Chcesz o tym pogadać? - jego reakcja zaskoczyła mnie w dość pozytywny sposób, ponieważ Ney nie należał do ludzi, którzy często okazywali takie ludzkie odruchy. Przez większość społeczeństwa, która nie była w nim szaleńczo zakochana, postrzegany był jako chamski, omamiony pieniędzmi gwiazdor, który nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Muszę przyznać, że sama tak myślałam, a i on nie kłopocze się, żeby próbować sprawiać inne wrażenie. Tak mu jest wygodnie i póki gra na takim poziomie jak teraz, może pozwolić sobie na to, żeby niuanse odnośnie jego charakteru, nie były dla niego czymś istotnym. Media kreowały piłkarza, nie człowieka i póki nim był jego prawdziwe "ja" zostawało tylko dla najbliższego otoczenia.
- Nie przypuszczałam, że to powiem, ale chyba tak. - odpowiedziałam po chwili miękkim głosem.
- Jedź do domu, przyjadę za pół godziny. - zakomunikował, a ja poczułam ciepło w okolicach serca. Wreszcie jakiś miły, niewymuszony gest od drugiego człowieka.
- Nie wiem czy jeszcze mam inny dom, niż ten, w którym jestem teraz. - odparłam. Zabrzmiało nieco dramatycznie, ale niestety takie były moje odczucia. Dotknęłam ściany budynku niemal z sakralną powagą. - To tutaj zawsze był mój dom.






Jejku tyle się działo, że aż nie wiem od czego zacząć.
Mnóstwo, mnóstwo pracy, w tej szkole nie mają litości dla uciśnionego tłumu, ale tego niestety chyba żadna reforma nie obejmuje.
Będziecie się śmiać, lub też nie, ale dzisiaj miałam zamiar dodać rozdział o normalnej godzinie. Tak NORMALNEJ, ale oczywiście wyszło jak zwykle, bo co się stało? Bo po 22 zasnęłam i jak się obudziłam po kilku godzinach, to czekała na mnie niedokończona notka. Chyba od dzisiaj muszę przyznać sobie miano "arcypierdoły" no ale trudno. Ja już pomijam w ogóle kwestie, tego, że miało się pojawić to wszystko wcześniej. Bo to już się nie udaje niestety. :(
Kazałam Wam czekać, znowu, ale mam nadzieję, że przynajmniej było warto. Coś się zadziało, może średnio to długie, odkrywcze, porywające, wciągające, ale teraz zaczynam ferie i obiecuję, że nad następną notką popracuję tak, żeby była cud, miód, orzeszki ziemne.
Krytykę pozostawiam Wam, przepraszam za błędy i mam nadzieję, że jeszcze trochę mnie lubicie :)
Bo ja Was kocham. Naprawdę :* :D
Do napisania niedługo (wiecie ile trwa to "niedługo", ale postaram się, żeby było naprawdę niedługo, tak jak głosi definicja w słowniku normalnych ludzi)
Ciao.

<3

24 komentarze:

  1. Skarbie czekałam tyle czasu i nie opuszcze cię.. :**
    Nie zawiodłam się wcale jest boski.
    Tylko niech jak Ney będzie u niej w pokoju z nią wparuje ten Bastian a mu sama zajebie czymś ciężkim!! :D
    Hahaha... xDDD
    Naprawdę Mega rozdział nwm jak to możliwe ale chce dzisiaj nexta już.... :D
    Heh.. u mnie też dzisiaj będzie wieczorem.
    Chyba będę pierwsza z komentarzem. Oby :D czekam na nexta kocham tego bloga <3333
    Neymar niech z nią pogada uspokoi.*,*,*,*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to jest gienialne ;) jeden z najlepszych jaki czytałam ;)
    Jak będziesz miała ochotę to wpadaj http://barcaismylife.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze rozdział świetny ;P Nie mogę się doczekać kolejnego, dodaj szybko i weny życzę ;) /Jagoda

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczny ♥ już nie mogę się doczekać kolejnego :)
    Zapraszam także do siebie :)
    http://on-iona.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, super, super rozdział. Życzę weny. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się! <3
    Czekam na następny! ;**/Zuza

    OdpowiedzUsuń
  7. No pewnie, że było warto czekać! :D I o jakiej krytyce ty mówisz? Przecież to jest świetne! ;) No pewnie, że cię nadal lubię i czekam na kontynuację ;* A w międzyczasie, jak znajdziesz już na feriach ociupinkę czasu, zapraszam do mnie
    http://wposzukiwaniuszczescianaswiecie.blogspot.com
    http://nigdynieprzestawajsieusmiechac.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak samo jak moje poprzedniczki zapewnię Cię, że to czekanie na kolejny post jest warte :) Na bloga wpadłam przypadkiem jakiś tydzień temu i przeczytałam wszystko w ciągu ok. 2 dni. Muszę Ci przyznać, że piszesz świetnie, bardzo ciekawie. Jest ogrom opisów uczuć czy miejsc,a także dialogów, więc Twoje opowiadanie to taki malutki raj dla mnie. Z doświadczenia wiem jak to jest pisać bloga i mieć jeszcze 1000 innych rzeczy do zrobienia, więc całkowicie Cię rozumiem i powiem Ci, że najważniejsze jest to, iż znajdujesz dla Nas czas :) W sumie blog nie jest z moich klimatów, ale naprawdę wpadł mi w oko i jest wspaniały :) Kończąc dodam, że zostaję tu! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka. Ostatnio przypadkiem tu trafiłam i blog mi się spodobał. Sorry, nie interesuje mnie nijak tego typu tematyka, ale to co piszesz jest świetne i z chęcią przeczytam więcej:] Mam nadzieję, że znajdzie się tu miejsce dla kolejnej oczarowanej czytelniczki (czyt. mnie). Życzę weny i pozdrawiam!
    Tysja

    OdpowiedzUsuń
  10. Cud miód . Chce więcej , to jest świetne !

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie miałam internetu, wracam, a tu nowy rozdział już od tygodnia na mnie czeka!
    Zaintrygował mnie ten Bastian i mam nadzieję, że szybko stąd nie zniknie. :)
    Mel namieszało się w życiu i wcale się nie dziwię, że się wściekła, też bym tak zrobiła. Czekam na kolejny Zdolniacho! :*
    /Camille

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniałe!
    Kiedy następny? :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Wow :) bardzo fajny blog :), tylko czegoś mi brakuje najbardziej podobały mi się twoje początki kiedy ona dopiero przyjeżdzała tu na wakacje :) teraz jest okey ale dupy nie urywa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety też to zauważam, że czegoś brakuje, tylko mam problem z namierzeniem tego defektu. Ale może jako ktoś "świeży" tutaj, masz pomysł co mogłoby sprawić, że znów będzie ciekawie? ;]

      Usuń
    2. Kiedy kolejny ????!!!!!!!!!

      Usuń
  14. http://vas-a-aprender-a-amarme.blogspot.com/2015/02/zwiastun.html?m=1 zapraszam na zmienioną wersję. Zwiastun oraz ważna notke pod spodem. Liczę na komentarze ze szczerych opiniami💙

    OdpowiedzUsuń
  15. Heii, powiem Ci tyle: zaczarowałaś mnie swoim opowiadaniem *,* Przeczytałam wszystko w przeciągu 3 dni. Uwierz, że nie mogę doczekać się na ciąg dalszy :) Genialnie! Pisz dalej :D // Marysia

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy dalej? Już prawie 2 tyg nie ma:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za taką długą zwłokę, ale ostatni tydzień spędziłam w towarzystwie jakiejś cholernej grypy więc niestety z wszystkim mam tydzień w plecy :( Odcinek pojawi się dzisiaj :)

      Usuń
    2. Już 2 dni i nie ma dalej o co chodzi?

      Usuń
    3. O teraz dopiero zobaczyłam sorki

      Usuń
  17. Odpowiedzi
    1. KIEDY NEXT??

      http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2015/02/rozdzia-15-cay-swiat-twych-oczu-mi_39.html?m=1 zapraszam na nowy liczę na szczere opinie😘

      Usuń