Jak zwykł mawiać mój mądry, kochany dziadek: Kac morderca nie ma serca. Kiedy śmiał się tak ze mnie bezpodstawnie, uznawałam to za świetny żart, jednak teraz, kiedy były ku tej sentencji powody wiedziałam, że jest cholernie prawdziwa. Po prostu lepiej bym tego sama nie ujęła.
Miałam ochotę się nieco rozerwać, ale nie przypuszczałam, że następnego dnia będę umierać. O ile pobyt na tarasie w towarzystwie Nadine i świeżego powietrza działał na mnie kojąco, jazda taksówką była istną walką z moimi nieznośnymi wnętrznościami z żołądkiem na czele. Modliłam się w duchu, żeby nie trafić na jakieś cholerne, barcelońskie korki, w których spędzę dobrą godzinę, ponieważ mój obecny stan zdrowia niezbyt mi na to pozwalał. Przeczytałam wiadomość od Basha od razu, jednak nie dostał on ode mnie żadnej odpowiedzi. Wcale a wcale nie byłam ciekawa jakie tym razem przedstawienie odegrała jego matka, na biednych oczach mojego chrzestnego. Mimo to z chłodną koniecznością wymalowaną w ciemnych oczach, osadzonych na bladej twarzy, zmierzałam właśnie w stronę domu. Gdzieś w głębi czułam, że to, co tam zastanę, nie będzie niczym, co chociaż przypominałoby normalność. I tym razem również się nie zawiodłam.
W środku było zupełnie cicho. Spodziewałam się co prawda, że John już pewnie od dawna jest w pracy, ale w takim razie zupełnie nie rozumiałam, w jakim celu Bastian ściągał mnie w trybie natychmiastowym do pustego domu. Zirytowana ściągnęłam buty i ostrożnie wysunęłam głowę z przedpokoju. W takich przypadkach, ostrożności nigdy zbyt wiele. Kto wie, czy to nie jedynie cisza między jedną a drugą burzą, a ja nie miałam ochoty oberwać flakonem lub innym równie "przyjaznym" przedmiotem użytku codziennego. Zaledwie kilka kroków wystarczyło mi, Królowej Bystrości, żeby zorientować się, że nie jestem tutaj sama. Przy kuchennym blacie siedział John i wyglądał jak kupka nieszczęścia z burzą czarnych włosów. Głowę miał zwieszoną i nawet nie podniósł jej, żeby przekonać się, kto narusza jego świątynię samotności i rozpaczy. Pachniało depresją na kilometr. Właściwie to pachniało moim dawnym, dobrym przyjacielem Jack'iem Danielsem, ale on był swego rodzaju specjalistą w dziedzinie takiego samopoczucia. Gdzie on, tam i smęty w radiu, taka nastrojowa, niezrozumiała magia.
- Czemu mój ulubiony chrzestny jest taki zgaszony? - zagadnęłam go ostrożnie, opierając się o framugę drzwi. Usłyszałam głośne, umęczone życiem westchnięcie. Uniosłam oczy ku niebiosom i bez słowa usiadłam obok niego. Siedzieliśmy tak w ciszy, którą rozdzierała jedynie muzyka płynąca z wieży w salonie. Po 20 minutach, nie wytrzymałam i podjęłam kolejną próbę porozumienia. - Powiesz mi wreszcie o co poszło? Przysięgam, jeszcze 5 minut tych kocich jęków i palne sobie w łeb.. - jęknęłam zrezygnowana i zatkałam dłońmi uszy. Nic nie miałam do Celine Dion i reszty łzawych kawałków z wybitną owczą manierą, które John starannie zmiskował na jakiejś samobójczej składance, ale wiedziałam, że w niczym mu one nie pomogą, a tylko nasilą niezdrowy, melancholijny nastrój.
- Po prostu wzięła walizki i się wyniosła.. - wydukał w końcu. Chrzestny spojrzał na mnie mętnym wzrokiem przez ułamek sekundy, po czym znów wrócił do śledzenia grających w berka na dnie szklanki, ostatnich kropelek bursztynowego płynu. Powstrzymałam westchnięcie i starając się panować nad swoim tonem głosu, kontynuowałam.
- O co poszło? - zapytałam bez ogródek. Odpowiedzi brak. W sumie czego się spodziewałam? Że padnie mi w ramiona, rozpłacze się i powie o wszystkich swoich uczuciach, niczym amerykańska nastolatka na tych ambitnych filmach, które wszędzie nam wciskają? Chyba do końca zwariowałam. - "Gdzie ty do cholery jesteś?! Widzę cię w domu za pięć minut, za sześć zacznę wyrzucać wszystkie twoje graty przez okno. Zacznę od gitary. Całusy. Mel." - Dyskretnie wyciągnęłam z kieszonki telefon i drżącym od gniewu palcem, wystukałam sms do syna Caroline. Jeszcze godzinę temu, wielce zatroskany pisał do mnie o wsparcie, a teraz gdzie zniknął? Zostawił mnie samą problemem, jakże to męskie i rycerskie z jego strony. Jednak wiedziałam, że zaraz się tu pojawi. Nie z powodu troski, czy wyrzutów sumienia, a ze strachu o swoją ukochaną gitarę, ponieważ jak sądzę, zdawał sobie sprawę, że wcale nie żartowałam. Nastrój miałam naprawdę daleki od żartów.
- Wiesz, dużo krzyczała, wszystkiego nie pamiętam. - mężczyzna zaśmiał się gorzko, a ja aż podskoczyłam, nie spodziewając się zupełnie jakiegokolwiek odzewu z jego strony. Byłam wściekła. Wściekła na tą kretynkę, że tak grała na uczuciach Johna, odstawiając mu jakieś chore sceny i to w dodatku w jego domu, w którym jak sądzę zapomniała, że jest jedynie gościem. Wściekła byłam też na siebie, że wczoraj wyszłam, zamiast załatwić sprawę od razu i rozwiać jej wszelkie wątpliwości co do mojego mieszkania razem z wujem. Na Basha też byłam wkurzona, że nic nie zrobił, w końcu to jego matka i ma chyba na nią jako taki wpływ. Ogólnie byłam wściekła na cały świat.
- To przeze mnie? - zapytałam ponownie, znając już odpowiedź, a przewlekłe milczenie, tylko ją potwierdziło. - Rozumiem. John, jeśli chcesz i jest to dla ciebie i Caroline jakiś problem, to mogę się spakować i zmienić lokum. - zaproponowałam opanowanym głosem.
- Nie ma żadnego problemu! - trzepnął pięścią w stół tak nagle, że tym razem omal nie spadłam z krzesła, odskakując od blatu. Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem i byłam już pewna, że o to właśnie poszło. - Nigdzie nie będziesz się wynosić, Mel. To jest tak samo twój jak i mój dom i jeśli dobrowolnie nie będziesz chciała go opuścić, nigdy nie zamierzam cię wystawić z niego za drzwi. - wzruszające. Naprawdę.
- Carol chyba nie jest tego samego zdania? - padło kolejne pytanie na poziomie przedszkolaka. Jednak wiedziałam, że tym razem tylko takie muszę zadawać i obchodzić się z Johnem jak z tykającą bombą.
- Powiedzmy tak, Carol tym razem nie ma zbyt wiele do gadania. Nikt nie może rozkazać mi, żebym wybierał między kimś obcym a rodziną. - już dawno chyba chrzestny nie zaskoczył mnie taką miłą niespodzianką. Ucieszyły mnie jego słowa i to, że wreszcie zrozumiał, że nie można dać sobą manipulować. Przytuliłam się do niego, a on niezdarnie mnie objął. Dopóki siedziałam, prawie zapomniałam o rollercoasterze w mojej głowie, dlatego znalazłszy oparcie w ramionach Johna, nie zamierzałam tak szybko się z nich wyswobadzać.
- Rozstaniecie się..? - wyszeptałam cicho i poczułam jak mężczyzna wstrzymuje oddech. Teraz to już kompletnie brzmiałam jak dziecko. W tym samym momencie usłyszałam trzaśnięcie frontowych drzwi. Naszym oczom ukazał się Bastian z włosami rozwianymi we wszystkie strony świata, w ręku trzymał kask i patrzył równie niepewnym wzrokiem, jak ja godzinę temu. - Masz szczęście - zakomunikowałam mu bezgłośnym ruchem warg i odsunęłam się od Johna. - Co będzie teraz z Bashem? - zapytałam, patrząc uważnie w stronę chłopaka, mężczyzna również spojrzał w jego stronę.
- Nie było czasu, żeby o tym porozmawiać, ale jeśli chcesz możesz tu zostać, z tego co wiem, nie macie stałego mieszkania. - powiedział, a moje oczy rozszerzyły się do maksymalnej wielkości. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało, ale odkąd mieszkam w Barcelonie mięśnie tej części mojej twarzy mają zapewniony regularny trening.
- Z przyjemnością, ale źle bym się czuł, niby czemu masz mnie przygarnąć? - chłopak był widocznie równie zaskoczony co ja, propozycją mojego wielkodusznego chrzestnego.
- Właśnie, John przecież to nie Caritas ani schronisko dla bezdomnych.. - próbowałam zażartować, ale obydwaj zgromili mnie spojrzeniem.- Okey, rozumiem, za wcześnie. - uniosłam ręce w obronnym geście i wycofałam się w stronę lodówki.
- Nie za darmo. - sprostował mężczyzna i momentalnie się wyprostował. Coś jakby załączył mu się tryb pracy. Diagnoza: nieuleczalny pracoholizm. Myślę, że powinnam pomyśleć o medycynie. - Co wieczór słuchałem przez ścianę jak brzdękasz na tej swojej gitarze. Może chciałbyś grać wieczorami u mnie w hotelu? - zaproponował, a ja mało nie zakrztusiłam się sokiem, który właśnie łapczywie pochłaniałam. John chyba naprawdę upadł na głowę, albo Carol podczas wczorajszej kłótni rzuciła w niego jakąś ciężką walizką. Zignorowali obaj moje próby walki o oddech i wpatrywali się w siebie niczym dwaj bohaterzy z westernu w samo południe. Nie żeby od razu chcieli się pozabijać, to raczej ich powaga zabijała wszelkie, wesołe stworzenie dookoła.
- Nie mogłem marzyć o lepszej propozycji. - odpowiedział w końcu syn Carol z szerokim uśmiechem na wąskich ustach i podszedł do właściciela hotelu, ściskając jego dłoń.
- Koniec tych czułości, bo czuje się ignorowana. - przerwałam i podeszłam bliżej. John zagarnął mnie ramieniem i uśmiechnął się pierwszy raz tego dnia.
- Nie ma tego złego, mam nadzieję, że twoja matka nie będzie miała nic przeciwko temu, że tu zostaniesz i będziesz dla mnie pracował. - powiedział, ściągając ledwie zauważalnie usta, jakby na samą myśl o Carol, coś wykrzywiało mu twarz.
- Jestem dorosły, to moja decyzja. - odpowiedział i popatrzył na mnie wzrokiem pod tytułem "co tu się przed chwilą stało". Posłałam mu nikły uśmiech i zwróciłam się do Johna.
- Nie przypuszczałam, że kiedyś ci to zaproponuje, ale może idź, popracuj, w sumie to cię relaksuje. - położyłam dłoń na ramieniu chrzestnego, a on podniósł się z miejsca i wziął szklankę w dłoń. - Jack zostaje. - wykazując się nadprzyrodzonym refleksem, zabrałam mu sprzed nosa butelkę i schowałam ją za plecami. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wyszedł na taras, zgarniając po drodze teczki z dokumentami.
- Nie spodziewałem się takiego powitania. - z zamyślenia, w które wpadłam wyrwał mnie głos Basha. Niczym trzygłowy smok, natychmiastowo odwróciłam głowę w jego stronę, czułam jak automatycznie zamiast oczu powstają w tym miejscu małe szparki.
- Żarty sobie ze mnie robisz? - dźgnęłam go palcem w pierś, a on uniósł do góry brwi ze zdziwienia. - Nie wiedziałeś co zastaniesz, ale ściągnąłeś mnie tu, żebym sprawdziła teren, zanim łaskawie wrócisz. Mam ochotę rozwalić ci tą twoją gitarę na głowie! - warknęłam mijając go i wspinając się po schodach.
- Nie lubisz jak gram? - zapytał, doganiając mnie, a ja przewróciłam oczami. Słyszałam to rzępolenie codziennie przed snem i z ciężkim sercem musiałam przyznać, że miał talent.
- Jeśli przez ciebie ogłuchnę, to do końca życia się nie wypłacisz na moje odszkodowanie. - odpowiedziałam jedynie i zatrzymałam się przed drzwiami. Nie miałam zamiaru mówić mu o moich, prawdziwych odczuciach dotyczących jego muzyki, ponieważ było więcej niż pewne, że wpadnie w samozachwyt i stanie się absolutnie nie do zniesienia. Jeden narcyz w zupełności wystarczył. Narcyz, który jeszcze się nie odezwał.
- W takim razie nic tu po mnie, idę na randkę z Clarissą. - usłyszałam głos, który ściągnął mnie z powrotem na ziemię.
- Kto to jest Clarissa? - zapytałam nieprzytomnie i zaplotłam dłonie na piersi, a chłopak wybuchnął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego jak na niezrównoważonego psychicznie, którym chyba był i czekałam aż wyjaśni, co go tak bardzo rozbawiło.Nie dane mi było jednak tego doświadczyć, bo zniknął za drzwiami swojego pokoju, nadal zanosząc się śmiechem jak wariat. Po chwili otworzył drzwi z gitarą w dłoni.
- Nie musisz być taka zazdrosna, przedstawiam ci Clary. - mrugnął do mnie okiem, a we mnie aż się zagotowało.
- Zazdrosna? O ciebie? Chyba od tego kasku resztki szarych komórek ci się przegrzały. - odpowiedziałam mu i wsunęłam ciało do swojego pokoju. Co za bezczelny typ! Jak mógł w ogóle sugerować coś tak niedorzecznego? Jednak ja, Mel Henderson, nie zamierzałam dać się sprowokować takiemu żółtodziobowi w dziedzinie sarkazmu. Tym bardziej, że sytuacja wskazywała na to, że tak łatwo się go z domu nie pozbędę.
*****
- Ostatnio masz same głupie pomysły! Myślałam, że to ja jestem wystrzelona na inną orbitę, ale poznałam ciebie i nagle jestem ostoją normalności. Nie podoba mi się to, wariatko! - Nadine znowu na mnie krzyczała, tym panicznym, piskliwym głosem, który nawet trzylatka by nie przestraszył.
- Myślałam, że wiesz w co się pakujesz, stając się "mi pettite" przyjaciółką.. - odpowiedziałam beznamiętnie, zmierzając w stronę Camp Nou z torbą treningową przewieszoną przez ramię i z niebieskowłosą, uwieszoną na mojej drugiej kończynie. Ona również ściskała torbę ze strojem.
- Wydawało mi się, że jesteś normalniejsza. - odburknęła, niechętnie powłócząc nogami. Mimo "gorącej pory" w świecie piłki nożnej, Luis Enrique, po długich i mozolnych błaganiach, zgodził się, żebyśmy mogły dzisiaj dołączyć do chłopaków. Nadine nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, ile czasu zajęło mi urabianie trenera, żeby pozwolił nam się tam pojawić, nie mogłam zmarnować tej szansy na porządny trening. Czemu wlokłam ją tam ze sobą? Z bardzo prostej przyczyny o nazwisku Samper.
- Wydawało mi się, że jesteś odważniejsza. - zripostowałam i pchnęłam drzwi frontowe, wchodząc pewnym krokiem do środka. Po moich słowach dziewczyna widocznie się nabzdyczyła, wyprostowała i przybrała pozę bojową. W rzeczywistości wyglądała jak przestraszona surykatka, ale już nie odezwałam się na ten temat ani słowem. W końcu leżącego się nie kopie.
Po drodze nie spotkałyśmy ani jednej znajomej twarzy, co było lekko przytłaczające w takim tłumie ludzi, jednak dzielnie przecisnęłyśmy się do wydzielonych miejsc na szatnie. W pierwszej chwili przez myśl przemknął mi szatański pomysł, żeby ze śmiertelną powagą powiedzieć Nad, że jest tylko jedna szatnia, razem z chłopakami. Jednak patrząc na jej aktualny stan psychiczny, stwierdziłam, że nie mogę jej tego zrobić. Gdybym się odważyła sądzę, że nie musiałabym czekać do śmierci, żeby smażyć się w piekle na wolnym ogniu, bo natychmiast zakończyłabym żywot samozapłonem. Bez większych wyjaśnień pociągnęłam ją w stronę dobrze znanych mi drzwi, które z hukiem za nami zamknęłam. Spojrzałam na zegarek. - Okey mamy 10 minut do rozpoczęcia treningu i około dodatkowe pól minuty zanim Enrique dostanie piany, także pełen spokój. - roześmiałam się i zaczęłam wyjmować z torby korki, podczas gdy moja przyjaciółka siedziała jak w transie na jednej z ławek. Rzuciłam w nią ręcznikiem, żeby się obudziła, jednak puchaty materiał wylądował bez odzewu na jej twarzy. - Następnym razem to może być piłka, radzę ci się obudzić Nad. - odwróciłam się plecami i zaczęłam przebierać, a ona poszła w moje ślady. Naprawdę jej ostatnio nie poznawałam. Po tym, jak pierwszy raz pojawiła się na tym stadionie, totalnie się zmieniła. Nadal miałam jednak nadzieję, że to tylko przejściowe i już niedługo wróci ta sama, szalona kupka nieszczęścia, z którą zaprzyjaźniłam się jakiś czas temu.
- Jak wyglądam? - zapytała, a ja zmierzyłam ją wzrokiem.
- Jak profesjonalny piłkarz. - odpowiedziałam z uśmiechem, a ona spojrzała na mnie wzrokiem małego, niebieskiego oposa.
- Sugerujesz, że mam krzywe nogi? - zaczęła w popłochu oglądać swoje kolana, a ja podeszłam do niej i poklepałam ją po plecach, żeby się wyprostowała. Kiedy to zrobiła, z chirurgiczną precyzją i saperskim wyczuciem kopnęłam ją w kolano, które automatycznie się zgięło.
- Teraz są krzywe. - zaśmiałam się i ruszyłam w stronę drzwi. Mówiłam już? Mam problemy z okazywaniem uczuć.
*****
Zgodnie z przewidywaniami, Luis fukał i zapowietrzał się z częstotliwością co 5 sekund, kiedy spóźnione wmaszerowałyśmy na trening. Stwierdzając, że rozkładamy mu cały plan treningowy, cisnął podkładką o murawę i poszedł napić się kawy. Przy takiej ilości stresu sugerowałabym mu raczej melisę, kubek, dwa, ewentualnie wiadro, ale to jego życie.
- Cześć piękna. - poczułam ciepły oddech na karku i momentalnie się odwróciłam.
- Cześć przystojniaku! - bez zastanowienia rzuciłam się Brazylijczykowi na szyję, zasypując go przy tym bliżej nieokreśloną masą, odwzajemnionej z resztą, czułości.
- Nie przy ludziach. - niezwykle romantyczną chwilę przerwał nam jęk pozostałych, a chłopak w odpowiedzi jedynie wesoło się roześmiał.
- Mogę to korzystam. - wyszczerzył białe zęby w uśmiechu, a ja nie przedłużając, zabrałam mu spod nogi piłkę i pobiegłam z nią na środek boiska.
- Plotki później, teraz czas na grę panowie! - zawołałam z uśmiechem. Wreszcie czułam się cudownie, jakbym odnalazła coś, co dawno temu straciłam. Miękkość trawy pod stopami, akustyka stadionu, tysiące, pustych teraz, krzesełek, niepowtarzalna atmosfera. To właśnie tutaj działy się cuda. Zwycięstwa, porażki, pot, łzy radości, smutku. Stojąc w tym miejscu czułam, że mogę wszystko. Latanie też nie stanowiło problemu, ponieważ i tak duchem lewitowałam nad idealnie przyciętą trawą, żeby nie zbeszcześcić jej przypadkiem moją marną, ziemską powłoką. Po wysączeniu wystarczającej ilości brązowego płynu, na boisko wrócił trener i zarządził taśmowe strzały na bramkę. Wszyscy zmęczeni jak konie po westernie, posłusznie wykonali polecenie. Ja też ustawiłam się dzielnie w kolejce i szukałam wzrokiem Nadine. Namierzyłam ją dopiero w okolicach bramki, gdzie gadała z ter Stegenem i zaczęłam machać w jej stronę, żeby uciekła stamtąd póki nie zauważy jej Luis.
- Świetnie! Jedna niech spróbuje bronić. Tylko delikatnie chłopcy, żeby jej krzywdy nie zrobić! - moje wysiłki poszły na marne, ponieważ Nad została już namierzona i zestrzelona przez Luisa per Sokole Oko. Chciałam jej tego oszczędzić, ale kolejny raz się nie udało. W miarę jak przesuwała się kolejka, myślałam ile jeszcze minie dni, godzin, a może minut zanim moja przyjaciółka mnie do końca znienawidzi.
Każdy oddał po kilka mocnych strzałów kiedy bronił Marc i trener wyglądał na zadowolonego. Pod koniec, kiedy cała drużyna była już totalnie zmęczona, bramkarz wciągnął do obrony Nad. Byłam z niej dumna, obroniła kilka naprawdę dobrych strzałów, ale później stało się "to". Widziałam tylko jak piłka leci prosto w jej głowę. Nawet, prawie dwumetrowy, Stegen, który rzucił się, żeby obronić ją przed uderzeniem, nie zdążył doskoczyć do piłki. Nadine upadła na murawę powalona strzałem, "ukochanego" Sergiego, który wyglądał jakby ktoś poraził go prądem.
- Zabił mnie! - zawyła Nad, trzymając się za głowę. Bramkarz podniósł dziewczynę i zanim Samper zdążył wykonać jakikolwiek ruch, już niósł ją w stronę trybun, gdzie siedzieli medycy.
- Zabawna ta twoja Nadine. - powiedział Neymar, a mi jedynie drgnęła powieka w nerwowym tiku. Jeszcze przed chwilą zastanawiałam się kiedy mnie znienawidzi? Czułam w kościach, że chyba nastąpi to szybciej niż myślę.
*****
Przez ostatnie kilka dni odnosiłam wrażenie, że jestem jak jakaś jednostka interwencyjna. Mel to, Mel tamto, wynieś, przynieś, pozamiataj, skoś trawnik, zdejmij kota z drzewa, umyj odrzutowiec i zamieć pustynię. Ten dzień nie różnił się niczym od innych.
- "Przyjedź do hotelu, ktoś musi chyba ogarnąć Johna" - dostałam sms-a od Leo. Zdziwiłam się najpierw widząc nadawcę, a następnie treść, ponieważ totalnie mi to do siebie nie pasowało. Nie zadając żadnych pytań, wsiadłam w taksówkę i po pół godzinie wysiadłam pod hotelem. Słońce prażyło tak nieznośnie, że wydawało mi się, że zaczynam się roztapiać z każdą sekundą zanim weszłam do klimatyzowanego lobby. Na miękkich fotelach w kącie siedzieli Neymar i Messi, co zauważyłam po nastroszonych włosach Brazylijczyka. Podeszłam do nich zaciekawiona i zaniepokojona nagłą wiadomością. Przywitałam się z Leo, po czym podeszłam do Neya i złożyłam na jego ustach długi, czuły pocałunek. Usadził mnie sobie na kolanach i objął mnie w pasie, a ja na moment zapomniałam, że przyszłam tu w konkretnym celu.
- Co nie tak z Johnem? - zapytałam Argentyńczyka, patrząc na niego uważnie, a on skrzywił się lekko i skinął głową w stronę recepcji.
- Sama zobacz. - powiedział ostrożnie, prowadząc mnie wzrokiem. Spodziewając się co mogę tam zobaczyć i jednocześnie prosząc, żeby nie mieć racji, odwróciłam głowę we wskazanym kierunku. Tym razem moje błagania nie zostały wysłuchane. Osobiście uważam, że proszę o tyle, że już po prostu tam na górze mają mnie dość, coś na wzór tabliczki "Tej pani już nie obsługujemy".
Nonszalancko oparty o blat recepcji stał mój chrzestny, rzekomy poważny właściciel hotelu i flirtował z jakąś dwudziestoparoletnią młódką, która nie wyglądała na najjaśniejszą gwiazdę na niebie. Ciągle chichotała, wyglądając jakby predator próbował z niej właśnie uciec i owijała sobie wokół palców kosmyki blond włosów, co stanowiło poważne zagrożenie dla oczu przechodzących obok gości. Patrzyłam jak chrzestny zaprasza tą sztuczną pannę do restauracji mimo, że powinien wskazać jej raczej drogę powrotną do kliniki chirurgii plastycznej.
- Która to w tym tygodniu? - usłyszałam cichy głos Neymara za plecami.
- A co dzisiaj mamy? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie i zerknęłam na piłkarza kątem oka.
- Czwartek.
- To czwarta. - odpowiedziałam beznamiętnie, jednak w środku mnie wszystko krzyczało. Odkąd Carol się wyprowadziła, tak właśnie John odreagowywał ich kłótnię. Codziennie inna, równie głupia i pusta panna. Powoli zaczynałam mieć tego serdecznie dość i nawet zaczęłam się zastanawiać, czy matka Basha nie była mniejszym złem. Poczułam silniejszy nacisk ramion Brazylijczyka, które z troską owinęły się teraz również wokół moich ramion. Byłam mu wdzięczna za takie zwykłe, ludzkie wsparcie. Leo też, nawet za to, że siedział i milczał. Milczał razem ze mną, bo co lepszego można było zrobić?
I kolejny skończony! :D
Taki skromny prezent Wam zrobiłam w swoje urodziny :) Mam nadzieję, że chociaż udany :*
Jakoś mało Neymara tu wychodzi, ale w sumie nie wiem czy Wam to jakoś bardzo przeszkadza. Jak przeszkadza to proszę mówić, upominać się, składać zamówienia :D
Godzina nawet przyzwoita, szczególnie patrząc na to, że dopiero za pół godziny zaczyna się mecz Brazylia - Kolumbia. Nie wiem czy ktoś pokusi się o oglądanie, ale ja sądzę, że mnie za drzwi wystawią jak im włączę telewizor o tej godzinie i będę przeżywać jak to grają i jaki sędzia jest ślepy bądź zbyt dokładny. No nic zawsze pod górkę :)
Mam nadzieję że do napisania jeszcze w czerwcu <3
<3
świetne opowiadanie, świetne dialogi, wystarczające opisy, super historia i oby trwała jeszcze dłuuugooo :)
OdpowiedzUsuńCudny. Już się nie mogę doczekać kontynuacji ;*
OdpowiedzUsuńŚwietny czekam na next <33 ;**
OdpowiedzUsuńBoskie <3 W sumie to bardzo bym chciała, żeby Mel była z Bastianem xD
OdpowiedzUsuńWięcej Neya <3
OdpowiedzUsuńChoć i z małymi jego akcentami rozdział jest super ;3
Czekam na kolejny! ;*/Zuza
Świetny,tylko żeby się częściej pojawiały rozdziały
OdpowiedzUsuńMega :) Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńZapraszam na 15 rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńhttp://przeznaczeniedwochserc.blogspot.com/
Pozdrawiam ;*
jak ja to kocham <3 mega ;) zapraszam do siebie na nowy
OdpowiedzUsuńNie nie nie Mel ma być z Neyem i wiecej jego poprosze :) :) :)
OdpowiedzUsuńCo by tu dużo mówić ... jest cudowny tak jak wszystkie Twoje rozdziały ;D pozdrawiam i czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńCudny ale niech Mel będzie z Neyem <3
OdpowiedzUsuńNiech Mel będzie z Neyem
OdpowiedzUsuńZapraszam na 16 rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńhttp://przeznaczeniedwochserc.blogspot.com/
Pozdrawiam ;*
Hej. chciałam poinformować Cię że zostałaś nominowana do Libsten Blog Award
OdpowiedzUsuńhttp://neymaranddreamer.blogspot.com
Spóźnione, ale szczere : dziękuję bardzo <3
UsuńMel ma być z Neyem!!!! I więcej Neymara :**I oczywiście więcej scen miłosnych Mel i Neya <3
OdpowiedzUsuńcudownee <3 nie mogę się doczekać następnego :* weny życzę :))
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCzekamy ^^
OdpowiedzUsuńKiedy bd rozdział
OdpowiedzUsuńZapraszam na 17 rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńhttp://przeznaczeniedwochserc.blogspot.com/
Pozdrawiam ;*
Kiedy next ???
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzekamy na nastepny !!!
OdpowiedzUsuńJuż minęły 3 tyg haaaalo kiedy dalej?
OdpowiedzUsuńsuper *-*
OdpowiedzUsuńPs. są już kolejne Rozdzały
http://bellailaura.blogspot.com
Zapraszam :)
CZEKAMY!!!!!!!
OdpowiedzUsuń