sobota, 5 sierpnia 2017

35. Neymar był sercem, Leo duszą, a reszta każdym jednym, niezmiernie ważnym narządem, który tylko kiedy byli wszyscy razem, miał prawo właściwie funkcjonować.

Lepiej późno niż wcale, ale już nie przedłużając, zapraszam na zwieńczenie gorącej, barcelońskiej historii, która tak ciepło została przyjęta przez wasze serca.
Ja ello mis amigos! <3






Po wiekopomnej akcji pozbycia się Natalie, w naszym domu zapanował idealny spokój i harmonia. Osobiście pomogłam Carol się rozpakować, a John nie mógł wyjść z podziwu dla mojej postawy. Przez pierwsze kilka godzin myślał, że ma po prostu halucynacje z przepracowania, a zmiana mojego nastawienia to tylko wytwór jego zbyt bujnej wyobraźni. Sama zastanawiałam się czy moja nagła sympatia nie wyda mu się być nazbyt podejrzana i czy nie zacznie drążyć jakim cudem Caroline pojawiła się wtedy w restauracji, a nasza demoniczna, myszo-podobna ulubienica rozpłynęła się
w powietrzu i już nigdy nikt o niej nie słyszał.
To nie wszystko.
John narzekał również o wiele częściej, że ludzie patrzą na niego dość dziwnym wzrokiem i ustępują mu miejsca w kolejkach totalnie bez powodu. Nie mógł pojąć czym sobie zasłużył na takie przywileje, ale wytłumaczył to sobie tym, że widocznie ludzie uznają go za tak świetnego właściciela sieci hoteli, że stał się już barcelońskim gwiazdorem. Ani Bash, ani ja, ani tym bardziej Carol nie wyprowadzaliśmy go z błędu, zawierając między sobą zmowę milczenia.
Czasy, kiedy chciałam, żebyśmy z Johnem mieszkali znowu tylko we dwójkę odeszły
w zapomnienie. Teraz ten dom wydawałby mi się zbyt pusty i spokojny, a cisza pośród tych gustownie urządzonych ścian zapewne przyprawiłaby mnie o szaleństwo. Dlatego jak wielkie było moje szczęście, kiedy któregoś pięknego wieczora mój kochany chrzestny oświadczył się matce Bastiana wśród ogrodowych, i na mój gust nieco tandetnych, girland. Najważniejsze w tej krótkiej historii jest to, że kobieta się zgodziła i wśród akompaniamentu naszych zachwyconych pisków, pozwoliła sobie wsunąć na palec pierścionek, który był zapewne droższy od obydwu moich nerek.
Kolejne tygodnie w hiszpańskim raju mijały nam na planowaniu ślubu, który miał odbyć się za kilka miesięcy. Okazało się, że Carol to naprawdę ,,równa babka'' i spędzanie z nią czasu wcale nie musi być torturą. I ja i Nadine polubiłyśmy tę formę zagospodarowywania sobie prawie każdego popołudnia, tym bardziej, że nasza Blaugrana wyjechała na jakiś arcyważny turniej do USA. Wracali dopiero w przyszłym tygodniu, a ja już czułam jak tęsknota zżera mnie od środka i odbiera zdolność racjonalnego myślenia. O ile kiedykolwiek takową zdolność posiadałam.
Warczałam na Bastiana za każdym razem kiedy biegał po domu cały w skowronkach, bo właśnie kolejny raz umówił się z Jess. Może to po prostu zielonooki potwór, który się we mnie zadomowił,
a może infantylność jego zachowania tak działała mi na nerwy. Po krótkim namyśle jestem w stanie stwierdzić, że to prawdopodobnie pierwsza opcja i po prostu zazdroszczę mu, że może widywać się ze swoją nową dziewczyną, kiedy mi muszą wystarczyć jedynie telefony w środku nocy i masa zdjęć, które regularnie wysyłali mi piłkarze. Tęskniłam za nim jak szalona i już nie mogłam się doczekać aż znowu zobaczę na żywo jego roześmianą twarz i ten prowokujący błysk w czekoladowych oczach. Kiedy znowu będę mogła uwiesić się na jego opalonej szyi i obdarować jego pełne usta milionem słodkich pocałunków. Kiedy będziemy tylko my, nasze urocze złośliwości i splecione razem dłonie
w świetle księżyca...
Bez chłopaków Camp Nou było jak martwe. Nikt z nas tam nie przychodził, nie grał meczy i nie trenował. Przecież żaden organizm nie może funkcjonować bez organów, a tym właśnie byli dla niego piłkarze FC Barcelony. Neymar był sercem, Leo duszą, a reszta każdym jednym, niezmiernie ważnym narządem, który tylko kiedy byli wszyscy razem, miał prawo właściwie funkcjonować.
- Mel, to dopiero za trzy dni, a ty już od tygodnia chodzisz jakby ci ktoś pieprzu do tyłka nasypał. - Nadine wywróciła zabawnie oczami i wróciła do przeglądania czasopisma z sukniami ślubnymi, które Carol zostawiła nam na stoliku w moim pokoju razem z dwoma kubkami Cappuccino. Był piątkowy wieczór, a my obiecałyśmy jutro wybrać się z nią na polowanie po salonach z masą białych sukni w witrynach. Przynajmniej byłam pewna, że mają tam wygodne kanapy, na których będę mogła rozłożyć swój zmęczony życiem odwłok. Niebieskowłosa również nie była orędowniczką pradawnej sztuki zwanej potocznie zakupami, ale zmuszona szantażem nie miała wyjścia jak tylko się zgodzić towarzyszyć mi w tej niedoli. Pewnie zastanawiacie się jaką to przebiegłą sztuczkę na niej zastosowałam. Proste. Gdzie Melisa nie może, tam Kupidyna pośle. Mówiąc w prostych, żołnierskich słowach, gapiostwo Nadine i kawalera o nazwisku Samper spadło mi z nieba, bo tak zaaferowani świeżością swojej relacji, zapomnieli wymienić się numerami. Więc kiedy Sergi wyjechał, a Nad usychała z tęsknoty, zaproponowałam jej tą małą wymianę: 9 magicznych cyfr, za prawdopodobnie 9 długich godzin w otoczeniu białego tiulu i pustych kieliszków po darmowym szampanie. Nie muszę chyba dodawać, że bez słowa sprzeciwu się zgodziła. Jutro pewnie będzie mnie za to przeklinać do trzeciego pokolenia wprzód, ale to była uczciwa umowa.
- Lepiej mi powiedz co się dzieje między tobą a naszym lekko roztrzepanym, katalońskim pomocnikiem? - zatrzymałam się w miejscu, unosząc sugestywnie brwi do góry. Przyjaciółka niemal zamordowała mnie spojrzeniem, ale przez tyle czasu już zdążyłam się na nie uodpornić. Bash, to co innego. Za każdym razem, kiedy tak na niego patrzyła, omal nie wypuszczał z rąk tego, co aktualnie w nich trzymał. Mnie naturalnie, niezmiennie to bawiło.
Nie osądzajcie mnie, trzeba mieć przecież jakieś rozrywki w życiu.
- Meliso Henderson, jesteś oficjalnie najbardziej wścibską młodą kobietą jaką znam - odparła tonem starej, zrzędliwej ciotki, przy okazji zmieniając temat, na co ja tylko ukłoniłam się teatralnie, udając zachwyt, jakby co najmniej powiedziała mi, że właśnie zdobyłam Oscara. No cóż, nie każdy może mieć tyle szczęścia, co Leonardo DiCaprio, lub nieszczęścia niedźwiedzia, który był jego najmocniejszym konkurentem w walce o statuetkę.
- Nie praw mi komplementów, tylko odpowiadaj na pytanie - ponagliłam ją, opadając bezwładnie na poduszki obok jej wyciągniętych, opalonych nóg. Usłyszałam szereg westchnień, które zawsze jej towarzyszyły, kiedy temat naszej rozmowy schodził na Sampera. Naprawdę zabawne było obserwować jak wyszczekana Nadine pokornieje jak baranek i próbuje wydusić z siebie logicznie brzmiące zdania. Swoją drogą ciekawe czy wyglądałam tak samo mówiąc o Brazylijczyku. Oby nie, chociaż patrząc na swoje życie, więcej wstydu ciężko było sobie narobić.


******


Kolejny dzień minął nam pod znakiem marszu weselnego, który jako tandetny dzwonek do drzwi ustawiły sobie chyba wszystkie salony ślubne w Barcelonie. Odwiedzając ostatnie razem z Nad zaczynałyśmy swój koncert jeszcze zanim przekroczyłyśmy próg pomieszczenia. Caroline była równie zmęczona co my, więc nawet nie zwracała uwagi na nasze zachowanie. Jestem w stanie jej wybaczyć, że nie doceniła naszych zdolności muzycznych, ponieważ ciągły szelest materiału tysiąca sukienek, które dzisiaj przymierzyła, musiał jej uszkodzić słuch.
Dwa kolejne dni przesiedziałyśmy obydwie jak na szpilkach, czekając na powrót chłopaków. Zgodnie z zaleceniem Johna nie pojechałyśmy na lotnisko, żeby nie wzbudzać większej sensacji i z naszym szczęściem nie zostać przy okazji zdeptane przez tłum fotografów. Jednak powitalnej manifestacji przed hotelem już nie mogłyśmy sobie odpuścić. Stałyśmy tam chyba z godzinę, przebierając nerwowo nogami i paląc się w barcelońskim, bezlitosnym słońcu. Każdy warkot silnika podrywał nasze serca do biegu, jednak za każdym razem to samo rozczarowanie podcinało mu nogi. Kiedy już zdążyłyśmy kilkanaście razy zwątpić, że doczekamy się na piłkarzy przez zmrokiem, na zakręcie hotelowej drogi zauważyłyśmy wielki, ciemny, metaliczny autokar, który nie mógł należeć do nikogo innego jak do Dumy Katalonii. Czułam takie podekscytowanie jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Teraz byłam w stanie sobie wyobrazić, co czują te wszystkie przysłowiowe dzieci w oczekiwaniu na prezenty w Boże Narodzenie. Mój prezent właśnie tu jechał i nie mogłam się doczekać aż będę mogła zabrać go do domu.
Kiedy autokar zgasił silnik, popatrzyłam na Nadine, która miała minę jakby właśnie przeżywała ciężki zawał. Trąciłam ją delikatnie łokciem, jednak niezbyt mocno, żeby nie ryzykować, że wyłoży się na schodach jak długa.
Drzwi autokaru rozsunęły się powoli i na podjazd zaczęli wylewać się zmarnowani długą podróżą piłkarze, z Luisem Enrique na czele. Kiedy w przejściu zamajaczyła mi nastroszona czupryna brązowych włosów, zostawiłam w momencie niebieskowłosą na pastwę losu i pognałam przed siebie, prosto w ramiona zaskoczonego Brazylijczyka.
- Cześć Mel, ciebie też miło widzieć - zażartował trener, kiedy minęłam go z prędkością światła, wieszając się kilka sekund później na szyi napastnika. Niesamowite uczucie, kiedy wreszcie oplatają cię kochające ramiona i dosłownie unosisz się pół metra nad ziemią.
- Trochę przyzwoitości, tak przy ludziach? No naprawdę.. - Gerard zacmokał z udawanym zniesmaczeniem, jednak po chwili jego pełne usta rozciągnął jeszcze szerszy uśmiech. Chłopak odstawił mnie na ziemię, a moje stopy z powrotem dotknęły gorącej ziemi. Obydwoje wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem, jednak mimo gwizdów i docinków ze strony piłkarzy nadal trzymaliśmy się za ręce. Wiedziałam, że przez najbliższy czas długo go nie puszczę, w końcu muszę nadrobić wszystkie czułości i złośliwości, co w naszym przypadku bardziej prawdopodobne, jakie ominęły mnie przez ostatni miesiąc. Tylko kilkadziesiąt dni, a ciągnęło się jak cholerne dwa lata. Barcelona zmienia wszystko, jednak nad zaginaniem czasoprzestrzeni musi jeszcze popracować.
- Chyba nigdy się tak jeszcze nie cieszyłaś na mój widok - zażartował chłopak, rzucając się na łóżko należące prawdopodobnie do Iniesty. Zmrużyłam oczy i zaplotłam dłonie na piersi z kocim uśmiechem. Miał w tym trochę racji. Na początku niezbyt za sobą przepadaliśmy, a później byłam po prostu przyzwyczajona do jego obecności, więc nie dało się dostrzec jak bardzo jestem w stanie tęsknić za jego obecnością.
- Dobrze, że wróciliście. Bez was było tu koszmarnie nudno.. - wymigałam się od wylewności, specjalnie używając liczby mnogiej i szczerząc zęby do reszty, która kręciła się po pokoju. W hotelu Johna zawsze mogli liczyć na chwilowe zakwaterowanie na najwyższym poziomie, zanim rozjadą się do swoich domów. Brazylijczyk jednak uśmiechnął się w swoim stylu i tak wiedząc, co mam naprawdę na myśli.
- My też tęskniliśmy, Mel.. - Pique zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, odrywając nieco od ziemi. Zaczęłam instynktownie wierzgać nogami, co rozbawiło wszystkich, oprócz pewnej dwójki, która siedziała na łóżku w kącie pokoju i nieśmiało rozmawiała, patrząc sobie w oczy. No proszę, można być wrażliwym i uczuciowym, to nie boli.
- I co w związku z tym, że wszyscy tęsknili? - uniosłam brwi do góry, patrząc po wszystkich
i starając się wygładzić bluzkę, którą swoimi ramionami pogniótł Hiszpan. Szczerze? Wyglądali jak siedem nieszczęść, każdy jeden, ale chciałam się nimi nacieszyć zanim znowu trener wparuje tu
i powie, że gdzieś ich porywa.
- Teraz pójdziemy spać w naszych miękkich łóżkach - wtrącił Leo, wyciągając część swoich gratów na śnieżnobiałą pościel. Skrzyżowałam ponownie dłonie na piersiach, obserwując ich jednego po drugim.
- A później zjemy dobry obiad i znowu pójdziemy spać, tym razem może na leżakach w ogrodzie. Tak dla urozmaicenia.. - rzucił ter Stegen ze śmiechem, na co reszta mu ochoczo zawtórowała. Nie mogąc się powstrzymać, klepnęłam się dłonią w czoło, kręcąc z dezaprobatą głową. Ciemne kosmyki długich włosów opadły mi na twarz, która teraz wyrażała czyste niedowierzanie. W tej Ameryce ktoś ich chyba podmienił. Opadłam na łóżko obok Neymar'a z jękiem zawodu i przymknęłam oczy. Nie otworzyłam ich nawet, czując jak mnie do siebie przytula. Zmęczenie zmęczeniem, ale miałam nadzieję, że wieczór po ich przyjeździe będzie pełen wrażeń, zabawy, głupich żartów i generalnie wszystkiego, z czego składała się nasza znajomość. Tymczasem panowie woleli oddać się romansom ze swoimi poduszkami, które co prawda były lekko puszyste, ale za to pachniały świeżą łąką.
- Chociaż ty mi powiedz, że gdzieś ze mną pójdziesz.. - poprosiłam, patrząc szczenięcym wzrokiem na Brazylijczyka. Jego czułe spojrzenie topiło moje serce z każdą sekundą coraz bardziej. Królowa Lodu, znana jako Melisa Henderson właśnie doznawała efektów globalnego ocieplenia, ale wcale nie miała tego nikomu za złe. Cóż od zawsze czułam, że mam w sobie coś destrukcyjnego.
- Oczywiście, że pójdę - odpowiedział z delikatnym uśmiechem, gładząc dłonią mój lekko zarumieniony policzek. - Pójdę spać - dodał, po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Bez słowa się odsunęłam i nadal z beznamiętnym wyrazem twarzy, zaczęłam okładać go poduszką. Chłopak nadal zwijał się ze śmiechu, a ja poczułam się zdradzona. Tak chciał się bawić? Dobra, niech śpi ile wlezie, ale żeby później nie żałował, że go coś ominęło.
- Chodź Nad, jak chcą to niech śpią, my idziemy się opalać, pić drinki i dryfować na nowych nadmuchiwanych ''leżakach'', bo przecież mamy basen tylko dla siebie - powiedziałam teatralnie, posyłając im złośliwy uśmieszek. Ney przygryzł wargę, kalkulując zapewne w myślach jak tu teraz wybrnąć z tej sytuacji. Cóż, było za późno. Mieli rację odpoczynek im się należał, ale jeśli woleli gnieździć się wszyscy w jednym pokoju, zamiast relaksować się nad basenem, to ich sprawa. My ich przecież nigdy nie będziemy do niczego namawiać. Podsumowując dzisiejszy rozrachunek:
Melisa&Nadine spółka ZŁO: 1 - FC Barcelona: 0.


******


Mogłyśmy się wydawać niektórym rozkapryszone i nie przyjmujące odmowy, ale w głębi duszy obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Lubiłyśmy absorbować uwagę, ale tylko wybranych osób i to
w dodatku w rzadkich, wyjątkowych momentach. Zupełnie tak, jak po przyjeździe chłopaków. Musieli poczuć wyrzuty sumienia, bo zlitowali się nad naszymi marnymi żywotami i następnego dnia zabrali nas do najlepszego parku wodnego jaki tylko był w Barcelonie. I to na wyłączność.
Nie dąsałyśmy się długo, bo i na co? Nie należałyśmy do dziewczyn, które mają pretensję o to, że ktoś za głośno oddycha albo, że nie jest na ich zawołanie przez 24 godziny na dobę. Każdy miał prawo do swojej sfery prywatności, ale tęsknota uderzyła nam wtedy zdecydowanie do głowy zabijając resztki szarych komórek, które się tam jakimś cudem zachowały.
Następne dwa tygodnie mijały tak szybko, że właściwie przypominało to galop bez opamiętania. My przygotowywałyśmy się do egzaminów i w wolnych chwilach pomagałyśmy John'owi w hotelu. Bash grał prawie każdego wieczoru w restauracji dla hotelowych gości, a piłkarze przygotowywali się do meczu z ich ,,ulubieńcami'', czyli Atletico Madryt. Widywaliśmy się rzadko i można to nazwać bardziej niefortunnym mijaniem się niż chociażby egzystencją w swoim pobliżu.
Tego dnia urwałam się z ostatnich zajęć, żeby zdążyć na trening i chociaż tylko jako widz i tak nie mogłam się doczekać, kiedy znowu poczuję ducha Barcelony na Camp Nou. Nigdy tak szybko nie pakowałam swoich rzeczy i nie podążałam wzdłuż ulicy, żeby wsiąść do pierwszego nadjeżdżającego autobusu, który zabrał mnie niemal pod drzwi stadionu. Wesołym, pełnym życia krokiem ruszyłam
w stronę trybun, witając się ze znajomym, siwym ochroniarzem. Pomachałam mu zaaferowana wizytą, zupełnie jakbym była tu pierwszy raz. Kiedy rozsiadłam się na trybunach, piłkarze dopiero wylewali się powoli na murawę, ociągając się jak tylko mogli, żeby opóźnić moment, kiedy Luis Enrique zmusi ich do karkołomnego rozciągania się na najdziwniejsze sposoby. Przyzwyczajona do jego innowacyjnych metod, nie robiły już one dla mnie ogromnego wrażenia. Uśmiechałam się jedynie myśląc, jak szybko płynął czas i jak szybko stało się rutyną to, co kiedyś wydawało się być kompletnie niemożliwe. Zerknęłam na chłopaków, którzy zaczynali przebieżkę wokół boiska
i zarejestrowałam szeroki uśmiech Brazylijczyka, skierowany w moją stronę. Odwzajemniłam go od razu, mając pewność, że to mi nigdy nie spowszednieje.
Gra zaczęła się jakieś pół godziny później, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Zazwyczaj idealnie zgrani, pracujący jak jeden organizm i zaprogramowani na zwycięstwo, dzisiaj przypominali bandę amatorów, która gra ze sobą po raz pierwszy w życiu. Z przerażeniem patrzyłam na dziury w obronie, których nie powstydziłby się szwajcarski ser, na niedokładne podania, strzały ,,Panu Bogu w okno'' i rosnące zirytowanie piłkarzy. W drugiej połowie czara goryczy się przelała
i to, co ściągnęło moją uwagę na środek pola karnego nie było bynajmniej okrzykami radości po zdobytym golu.
- Weź się w garść do cholery! - Głos Messi'ego potoczył się po stadionie, a idealna akustyka dodała mu tylko mocy. Ney zatrzymał się centralnie przed ''10'' i podparł się pod boki. Nawet z tej odległości mogłam dostrzec grymas zdenerwowania, wykrzywiający jego przystojną twarz.
- A co ja niby robię? To ty grasz jakby ci ktoś te przeszczepy przetrącił! - Argentyńczyk nie musiał długo czekać na odpowiedź, a znając temperament Ney'a i tak dobrze, że tylko to wyszło z jego ust. Do tej wymiany zdań po chwili przyłączył się Iniesta, Pique, Alves i Bartra, a później było już tylko gorzej. Jeden wielki zamęt, plątanina nóg i głosów. Patrzyłam na tę scenę z rozdziawionymi ustami, zupełnie jak Luis Enrique, który chyba bił się z myślami, czy powinien interweniować, czy zostawić ich samych sobie.
To, co się tam działo było nie do pojęcia.
Biblijna Wieża Babel powróciła i zadomowiła się w słonecznej Barcelonie na kultowym pomniku zwycięstwa - Camp Nou.






Wiem, że zdecydowanie zbyt długo mnie nie było i pewnie większość z Was mi tego nie wybaczy.
Mimo to, tak jak sobie i Wam przy okazji, przyrzekłam, wróciłam i mam  zamiar dokończyć tę historię bez względu na to ile osób ją przeczyta. Liczę po cichu, że niektórzy z Was z chęcią tu zajrzą, inni może kiedyś w przypływie sentymentu przypomną sobie tego bloga i postanowią tu zajrzeć. Wtedy moi kochani będzie czekać tu na Was, tym razem miła, niespodzianka.
Zbliżamy się ku końcowi, a i wydarzenia ostatnich dni nie pozwalają nam myśleć inaczej. Kariera Neymara w FC Barcelonie jest skończona, więc zwieńczenie tej historii również powinno znaleźć tu swój koniec. Nie wcześniej, nie później, ale właśnie w tym momencie.
Klub pozostaje klubem i zawsze zostawi ślad w sercu. Co do Neymara, oby realizował się w Paryżu
i czuł zawodowe spełnienie, którego tu najwidoczniej zaczęło mu brakować.

Z nim, czy bez niego : Forca Barca <3

5 komentarzy:

  1. Jestem ,czytam i skacze z radości :)
    Ps.jeszcze nie dalej jak tydzień temu powróciłam do tej historii z myślą że może ją dokończysz :)

    NY

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecałam, więc jestem i czekam w takim razie na kolejny rozdział :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak długo czekałam i było naprawdę warto!
    Najlepsze opowiadanie w internecie i mimo przerwy nadal trzymasz formę.
    Dziękuję, że wróciłaś <3
    Camille

    OdpowiedzUsuń
  4. Wróciłaaaaaaaaś! <3

    OdpowiedzUsuń