czwartek, 10 sierpnia 2017

36. Nienawidził spadać i równie mocno irytowały go wszystkie osoby po drodze, o które się potykał.

Jechaliśmy w milczeniu, bo żadne z nas nie znajdowało słów na to, żeby opisać dzisiejsze zajście na boisku. Podobno ,,konflikt'' i zdenerwowanie narastały już w Ameryce, ale tłumaczyli to wszystko zmęczeniem i tęsknotą za domem.
Teraz okazało się, że powstały zgrzyt wcale nie zniknął. Mecz był za dwa dni, a oni grali coraz gorzej, co chwila skacząc sobie do gardeł.
- Masz ochotę na kolację? - Głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia i zmusił do tego, żebym na niego popatrzyła. Zerkał na mnie co jakiś czas, odrywając wzrok od drogi, a ja pewnie wyglądałam jak jakaś nawiedzona, gapiąc się nieustannie w jeden punkt przed sobą. Postarałam się szybko otrząsnąć i zmazać sobie z twarzy ten jakże seksowny wyraz przestraszonego oposa.
- Zależy co masz na myśli pod hasłem kolacja - powiedziałam, zerkając krytycznie na swoje chwilowe ubranie. Byłam zmęczona całym dniem, w zwykłych szortach i koszulce, z włosami spiętymi na czubku głowy. Wyglądałam raczej jak pomoc kuchenna, a nie klient restauracji. Z drugiej strony jeśli miał na myśli budkę z frytkami na rogu Las Ramblas i Plaza Reail to była całkiem inna rozmowa.
- Uznam to za zgodę. - Delikatny uśmiech przemknął przez jak dotąd skupioną twarz Brazylijczyka. Odpowiedziałam mu tym samym, zakładając, że widocznie wie co robi. Po około 20 minutach zajechaliśmy na spokojniejszą część plaży. Ze zdecydowanie niezdrowym jedzeniem w dłoniach ruszyliśmy przed siebie, brodząc w piasku i ogrzewając twarze w zachodzącym słońcu.
- Ney, co się dzieje? - Zdobyłam się w końcu na to, żeby zapytać go o sytuację w drużynie. Wiedziałam, że nic się nie poprawiło, a on po prostu wyszedł z treningu, zostawiając wszystkich
w niemej konsternacji. Mogłam sobie wyobrazić jak Luis gryzie ze złości swoją nieśmiertelną podkładkę i ciska nie tylko przekleństwami w stronę wychodzącego Brazylijczyka. Aż się wzdrygnęłam po wyobrażeniu sobie tej wizji.
- Idziemy po plaży, jemy kolację, jest ciepły wieczór.. - zaczął wyliczać, a ja tylko przewróciłam ciemnymi oczami. Jak zwykle ,,poważny'' i jak zwykle unikający odpowiedzi. Uwielbiałam spędzać czas z tym gościem, ale nie wiedziałam jak pozbyć się w nim tego chorego nawyku do zatajania każdego najmniejszego szczegółu z jego życia. O emocjach już nie wspomnę. Jednak zgrywanie typowego macho wcale mi się nie podobało i gdybym chciała niekomunikatywną, oschłą i oszczędną w słowach osobę, to bym sobie kupiła przenośny głaz meteorologiczny. Pewnie sprawiałby mniej kłopotów.- Chodzi mi o konflikt z chłopakami - przerwałam mu tę dziecinadę i usiadłam na piasku pod skałami. Dobrze Melisa, przysłowiowy kozi róg i masz go w garści. Koniec możliwości uciekania dosłownie i w przenośni, a chwila odpoczynku naszym nogom też się przyda.- Nie ma żadnego konfliktu do cholery! - Uniósł głos, jednak widząc moją spłoszoną minę, od razu spuścił
z tonu. Przygryzłam dolną wargę, obserwując jego nerwowe ruchy, jednak nie rozpoznawałam w tym tylko czystej złości. Było tam coś jeszcze. Domieszka smutku, bezsilności
i rozczarowania. - Po prostu potrzebuję wyzwań, a ostatnio zacząłem grać nie drugie, nie trzecie
a dziesiąte skrzypce. Już nawet ter Stegen ma lepsze wyniki w meczach niż ja.
- Nadal dobrze grasz, przecież nikt nie ukradł ci nagle twoich umiejętności.. - powiedziałam, zszokowana tym nagłym przypływem wylewności i szczerości z jego strony. Wiedziałam, że był nieco egocentryczny i przede wszystkim był perfekcjonistą, więc we wzlotach i upadkach akceptował jedynie wzloty. Nienawidził spadać i równie mocno irytowały go wszystkie osoby po drodze,
o które się potykał.
 Szczeble jego kariery były strome i niebezpieczne, a on nie rozumiał, że czasami trzeba było wziąć naprawdę duży rozbieg, żeby wskoczyć na kolejny, nawet jeśli ryzykowało to balansowaniem na krawędzi obecnego.- To nie o to chodzi, Mel.. - Jego głos był nieco przygaszony,
a ja czułam się zbita z tropu. Chyba nigdy nie widziałam go tak poważnego. Może wyjątkiem była tylko rozmowa dotycząca Davi'ego
i wszystkiego, co go dotyczyło. - To coś więcej niż kopanie piłki z kolegami. Tu nie ma miejsca na błędy, każdy ma jakieś zadanie, musi czuć się potrzebny i nie może wybijać się na pracy innych. - Jego słowa mnie zaskoczyły, ale szczególnie te ostatnie zaświeciły lampkę w moim kurzym móżdżku, dając mi podstawy do domyślania się o co może chodzić.
- Jesteście drużyną i musicie się dogadać, Ney. Jesteście zawodowcami, ale co ważniejsze przyjaciółmi i to nie może tak wyglądać - odpowiedziałam po chwili, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie patrzył na mnie, a jego wzrok był skierowany w dal, zupełnie jakby siedziała koło mnie tylko ziemska powłoka piłkarza. Umysłem, duszą i sercem był gdzieś indziej, a ja nie chciałam dociekać gdzie. Wolałam przemilczeć fakty, które mogłyby przyprawić mnie o kilka nieprzespanych nocy. Co jak co, ale sen ceniłam sobie naprawdę wysoko.


******


W dzień meczu nie wiem kto stresował się bardziej.
Ja? Piłkarze? Czy może Luis Enrique, który za porażkę prawdopodobnie musiałby zapłacić głową?
Myślę, że gdyby zebrać razem poziom naszego stresu, to wyszłaby z tego jakaś klęska żywiołowa na miarę kolejnego Jeźdźca Apokalipsy.
Wszystko musiało wypaść idealnie i nie tylko dlatego, że to był mecz o awans. Powód był jeszcze jeden i kto wiedział, czy nawet nie był odrobinę ważniejszy. Na trybunach siedziało pół zarządu, który patrzył trenerowi na ręce, które swoją drogą trzęsły się jak ziemia po erupcji wulkanu. Współczułam staremu, dobremu Luisowi, ale nic nie mogłam zrobić.
Sytuacja w szatni również była napięta. Na szczęście złagodniała do tego stopnia, że nikt nie rzucał w siebie butami, ani nie wyzywał innych od pokrak bez talentu. W powietrzu jednak dało wyczuć się znajome poddenerwowanie, tym razem spowodowane jednak czymś więcej niż 90-minutowa walka
o zwycięstwo. Milczałam jak zaklęta, nie chcąc się mieszać w sprawy, o których nie miałam zielonego pojęcia. Tak, na koniec wam się przyznam. Ciocia Mel aka Dobra Rada nie jest wszechwiedząca. Uff, powiedziałam to w końcu, bo nieładnie tak oszukiwać.
- Trzymaj za nas kciuki, Mała - usłyszałam za sobą niski głos Gerarda i odwróciłam się machinalnie w jego stronę. Na szczęście było na tyle wcześnie, że fotoreporterzy nie plątali się pod nogami, robiąc milion natrętnych zdjęć i wprowadzając jeszcze większy poziom irytacji, niż obecnie. I tak miałam wrażenie, że gdyby go zmierzyć, to przeskoczyłoby skalę tak z trzy razy, ale nie mnie to oceniać.
- Będę jak zwykle kibicować najgłośniej z tych sztywniaków, którzy ze mną siedzą, obiecuję - spróbowałam zażartować, żeby nieco rozluźnić atmosferę, bo co innego pozostało małej, szarej Mel. Wiedziałam w głębi serca, że dzisiaj trzymanie kciuków to trochę za mało. Bardziej przydałaby im się gorliwa modlitwa, a co za tym idzie, cud. Innego wyjścia na uratowanie drużyny nie widziałam.
Neymar nie kwapił się, żeby wyłonić się chociaż na chwilę z szatni. Siedział z słuchawkami na uszach, a ja nudziłam się coraz bardziej w oczekiwaniu na Nadine, którą pierwszy raz Samper zdecydował się zaprosić na swój mecz. Wybrał sobie chyba nie najlepszy moment, ale ten chłopak jakoś ogólnie nie miał szczęścia i wyczucia do serwowania jej romantycznych chwil.
- A ty nie na trybunach? - Zdezorientowany moją obecnością Luis Enrique wyszedł zza zakrętu, a ja aż podskoczyłam na niespodziewany dźwięk jego głosu. Cholera, ten facet to jakiś ninja. Naprawdę powinien przemyśleć karierę w tym temacie, chociaż oczywiście nie życzę mu, żeby musiał to robić.
- Czekam na Neya, ale nie rwie się, żeby wyjść, więc chyba rzeczywiście tam pójdę - westchnęłam i  poczułam się po prostu głupio. Byłam zażenowana, zupełnie jak dziecko, które dorosły przyłapał na kłamstwie. Czekałam tu bez celu, gapiąc się w drzwi szatni jak sroka w gnat i czekając aż książę raczy zaszczycić mnie chociaż jednym spojrzeniem. Otrząśnij się dziewczyno!
- Ostatnio ma chyba trochę ciężki czas. Wiesz może czym to jest spowodowane? - Trener zaskoczył mnie pytaniem, a ja w rezultacie spojrzałam na niego z niezbyt inteligentną miną. To było świetne pytanie i sama coraz częściej je sobie zadawałam, jednak odpowiedź nie nadchodziła z żadnej strony. Obopólne westchnięcie stanowiło chyba najlepszy komentarz dla tej sytuacji i na nim zakończyliśmy ten temat. - Idę zobaczyć co da się z nich wykrzesać - powiedział mężczyzna z delikatnym uśmiechem na ustach, jednak widziałam w jego oczach zmęczenie i zrezygnowanie, które chyba jeszcze nigdy w nich nie gościło tak wyraźnie jak teraz. Sama miałam ochotę tam wejść i nimi ostro potrząsnąć. Jednym po drugim aż wypadną im z kieszeni klucze, drobniaki i wszystkie złe emocje. Postanowiłam jednak zostawić to w rękach trenera, wierząc w jego zdolności motywacyjno-dyplomatyczne. Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem i kiedy drzwi się za nim zamknęły, ruszyłam szerokim korytarzem w stronę wejścia, gdzie umówiłam się z Nad. Brazylijczyk zachowywał się od wczoraj naprawdę nieznośnie. Był jak rozkapryszone dziecko, obrażone na cały świat, bo nie może dostać wymarzonej zabawki, a ja nie zamierzałam tego w spokoju tolerować i jeszcze głaskać go po głowie. Napisałam mu jedynie sms, że życzę im powodzenia oraz, że będę czekać na niego po meczu. I wiecie co? Pierwszy raz w życiu miałam naprawdę głęboko w poważaniu, czy chociaż odczyta tą wiadomość.


*******


Już po pół godzinie siedziałyśmy z niebieskowłosą na wyznaczonych miejscach, czekając na rozpoczęcie meczu i obserwując jak kibice powoli wlewają się na stadion, zapełniając trybuny. Czułam niemiły ścisk w żołądku przeczuwając, co będzie się tu zaraz działo. W tym momencie nawet trochę zazdrościłam tym wszystkim nieświadomym fanom, którzy byli przekonani o świetnej formie swojej drużyny i o jej pewnym zwycięstwie. Przyszli obejrzeć przyjemne dla oka widowisko i pokaz siły niesamowitej FC Barcelony, ale nie byłam pewna ile z tej wspaniałości po ostatnich dniach im zostało. Piłka to niestety sport drużynowy i nie mogą uratować sytuacji w pojedynkę, bo jeszcze ją pogorszą. Razem albo wcale i to jedyne, o czym musieli pamiętać. Niby niedużo, a i tak miałam wrażenie, że gdzieś im to umknęło, niespostrzeżenie prześlizgując się pod nogami w stronę wyjścia ze stadionu. Zniknęło, oby nie bezpowrotnie.
- O czym tak myślisz? - przyjaciółka wyrwała mnie z zamyślenia, a ja popatrzyłam na nią nieprzytomnym wzrokiem. Miałam wrażenie, że odleciałam myślami znacznie dalej niż tylko w mury stadionu. Dziewczyna roześmiała się, widząc jak próbuję zarejestrować, co do mnie mówi. Mi jakoś wyjątkowo nie było do śmiechu, jednak obdarowałam ją niemrawym grymasem, przypominającym coś na kształt uśmiechu. Wiedziałam, że to dla niej ważny dzień i po meczu razem z Sergim wybierają się na pierwszą prawdziwą randkę. Nie wspominałam jej wcześniej o problemach jakie pojawiły się na treningu, ani o tym, że nikt do tej pory ich nie rozwiązał. Tak bardzo się cieszyła i jeszcze nigdy nie widziałam jej tak rozanielonej. Wyglądała jak trzepnięta małolata po spotkaniu ze swoim idolem. Miłość uskrzydla i nikogo nie oszczędza, nawet tak twardej zawodniczki jak Nadine.
Mogła kląć na boki i nazywać mnie wariatką, ale ja wiedziałam swoje. Sergi to nie tylko zauroczenie, bo gdyby tak było, to taka dziewczyna jak Nad nie zadawałaby sobie trudu, żeby rozmawiać z nim dalej po tylu wpadkach, które im jak dotąd towarzyszyły. Ich znajomość można opisać jednym słowem jako dość burzliwą, ale byli kwita. Ona spawiowała mu na buty, on postrzelił ją piłką
w głowę. Prawie jak w bajce. Może takiej nowoczesnej bajce, ale nie czepiajmy się szczegółów, najważniejsze, żeby happy end się zgadzał.
To, co działo się na boisku zdecydowanie nie zapowiadało szczęśliwego zakończenia, a przynajmniej nie dla FC Barcelony, która gryzła murawę z każdą kolejną minutą pierwszej połowy. Nadine nie przepadała za piłką nożną, ale miałam wrażenie, że do dwudziestej minuty obgryzła sobie z nerwów wszystkie paznokcie u rąk, nie zostawiając nic na drugą część tej egzekucji. To było jak najgorszy koszmar i miałam wrażenie, że rzeczywiście mi się to wszystko śni. Tak bardzo tego pragnęłam, że przyłapywałam się na tym, że zamykałam oczy i szczypałam się delikatnie w przedramię, licząc na to, że po ponownym rozchyleniu powiek zobaczę jedynie sufit swojego pokoju. Nic takiego się nie stało. Każdy błąd, stracona bramka czy kolejna kartka były prawdziwe. Uderzały w piłkarzy i kibiców ze zdwojoną mocą i wszyscy zaczynali chyba powoli tracić nadzieję na wygraną Blaugrany. Do przerwy Atletico Madryt prowadziło 2:0.
- Zaraz wracam, chcesz coś do picia? - zapytałam przyjaciółki, podnosząc się z miejsca i prostując zdrętwiałe kończyny. Chciałam ukryć grymas smutku i zawodu błąkający się po mojej twarzy, ale wiedziałam, że nawet ja nie jestem tak dobrą aktorką. A już na pewno nie tak dobrą, żeby oszukać Nad. Widziałam, że nie chce mnie dobijać i cisza, jaka panowała między nami po każdej koszmarnej sytuacji na boisku, była jak zmowa milczenia i obopólne kondolencje, które sobie nawzajem niewerbalnie składałyśmy. Wyszłam na korytarz czując, że muszę oderwać wzrok od murawy chociaż na moment i uspokoić kotłujące się w moim wnętrzu emocje. Miałam ochotę krzyczeć, bo co się tu do cholery działo i jakim beznadziejnym prawem?!
Ruszyłam przed siebie, błądząc w labiryncie korytarzy pod pretekstem znalezienia łazienki. Może kiedy przemyję twarz zimną wodą zrobi mi się odrobinę lepiej. Ta trudna sztuka w końcu mi się udała i już po chwili stałam przed dużym lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Krople zimnej wody spływały po moich policzkach, ale nie przejmowałam się tym, że wyglądało to jakbym płakała, bo przynosiły mi niesamowite ukojenie. Miałam tak naprawdę ochotę to zrobić. Płakać, krzyczeć, walić dłońmi w marmurowy blat z czystej złości i bezsilności. To było okropne siedzieć tam i patrzeć jak obrywają jeden po drugim, mimo tylu godzin treningu i wysiłku jaki włożyli w przygotowanie do tego meczu. Wynik nie był ważny, bardziej martwiło mnie, że drużyna się rozpada, a duch jedności został chyba gdzieś w USA i spóźnił się na swój samolot do Barcelony. Mimo tego, co rozgrywało się na tej równo przyciętej murawie na Camp Nou, miałam w głębi duszy nadzieję, że jeszcze stanie się coś, co obudzi ich z tego transu. To było piękno futbolu. Tysiące kibiców miało tą samą nadzieję. Wierzyli, że ich ukochana drużyna podniesie się z kolan i wiedziałam, że będą wierzyć do ostatniej minuty meczu.
Wyszłam na korytarz i niemal się roześmiałam, uświadamiając sobie, że nie pamiętam skąd przyszłam. Miałam niepokojącą myśl, że to już objaw szaleństwa i takie huśtawki nastrojów to ostatnie ostrzeżenie, ale nie miałam teraz czasu na to, żeby dłużej roztrząsać stan swojego zdrowia psychicznego. Były teraz ważniejsze rzeczy, a mianowicie mecz, który miał zostać wznowiony za dokładnie 7 minut. Ruszyłam pierwszym lepszym, najbardziej wiarygodnie wyglądającym korytarzem z nadzieją, że prędzej czy później trafię na trybuny, a przynajmniej którąś ich część. Idąc, wyobrażałam sobie co musiało dziać się teraz w szatni i jak zapewne wygląda teraz fryzura trenera. Aż skrzywiłam się na ten widok, bo pewnie kępki brązowych włosów znaczyły drogę od drzwi do jego ławki na boisku. Usłyszałam odgłosy jakiegoś zamieszania w końcu korytarza i wrodzona ciekawość kazała mi ruszyć natychmiast w tym kierunku. Podobno kiedyś ktoś napytał sobie biedy przez wsadzanie nosa w nieswoje sprawy, ale osobiście nie uznawałam w swoim opasłym słowniku stwierdzenie typu ,,przejść obojętnie''. Nie lubiłam się nudzić, nawet za cenę utraconego spokoju.
Podeszłam nieśmiałym krokiem do rozwidlenia korytarza i uświadomiłam sobie, że wylądowałam
w części dla komentatorów. Serce podskoczyło mi tak wysoko, że miałam wrażenie, że odbiło się właśnie od moich zębów i wróciło do przełyku, gdzie niefortunnie utknęło. Zdecydowanie nie powinno mnie tu być i to nie przelewki. Nawet moja przepustka nie upoważniała mnie do szwędania się po całym obszarze stadionu. W korytarzu minął mnie biegnący mężczyzna w średnim wieku, który był cały czerwony i trzymał się kurczowo za gardło. Moje oczy rozszerzyły się do nienormalnych rozmiarów, widząc tę scenę.
- Może panu pomóc? - Wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. No tak, miałam nie zwracać na siebie uwagi i co zrobiła mądra Melisa? Krzyknęła na pół korytarza. Brawo.
- Wody.. - wysapał facet i tylko machnął ręką, po czym pobiegł przed siebie i zniknął za zakrętem. Nawet na wpół umierający miał lepszą orientację w terenie niż ja, to naprawdę podniosło mnie na duchu. W sumie pokazało to, że w tej kwestii jestem przypadkiem beznadziejnym i już nie ma co się łudzić, że kiedykolwiek się to poprawi. Jeden problem z głowy i od razu lepiej się śpi. Nie masz za co dziękować, wujku John!
- Ty tam! - Usłyszałam za swoimi plecami, podskakując drugi raz tego dnia. To zdecydowanie zbyt często jak na osobę, którą zazwyczaj ciężko było zaskoczyć. Odwróciłam się powoli, chcąc odwlec
w czasie nieprzyjemny moment, kiedy ten miło wyglądający pan objedzie mnie od góry do dołu, za to, że w ogóle oddycham w tym miejscu. - Na co czekasz, chodź tu - zarządził, a ja nie mając zbytnio innego wyjścia podeszłam bliżej. Jego głos brzmiał znajomo i po chwili domyśliłam się, że to jeden
z komentatorów, których słyszałam w głośnikach na trybunach.
- Ale ja już muszę.. - zaczęłam jednak ten zaprowadził mnie do komentatorskiej budki i bezceremonialnie wręczył mi ogromne słuchawki, zdając się zupełnie nie słyszeć prób mojego tłumaczenia się. Może to i lepiej, jeśli miałyby tak brzmieć jak powyższa.
- Swoją drogą szybko kogoś przysłali. Mówiłem temu idiocie, żeby nie jadł żadnych wynalazków przed meczem, szczególnie jeśli piszą na pudełku ,,piekielnie ostre'' - zaczął nawijać jak katarynka, gestykulując przy tym tak mocno, że mało nie strącił kubka z kawą, który stał na brzegu biurka i aż prosił się o to, żeby mu się coś złego przytrafiło. - Przecież oni nie piszą tego tylko po to, bo nie mają pomysłu na projekt opakowania. Tak to jest jak się uważa, że się wszystko wie najlepiej. W ogóle to jak ty masz na imię? Ja jestem Diego - lamentował dalej, a ja przytakiwałam głową z zaciśniętymi ustami, myśląc tylko o tym, jak się stąd wydostać. To było więcej niż pewne, że brał mnie za kogoś, kim ewidentnie nie byłam.
- Melisa - odpowiedziałam krótko, czując jak ze zdenerwowania zaraz zabawię się w Nadine i  komentator ujrzy moje dzisiejsze śniadanie. Było naprawdę smaczne, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał oglądać je w wydaniu wtórnym.
- Świetnie Melisa, mamy jeszcze 3 minuty do rozpoczęcia drugiej połowy. Pokaż na co cię stać, bo kibice przysypiają. - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie promiennie i zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby wydać z siebie jęk sprzeciwu, on już założył gigantyczne słuchawki, kliknął przycisk włączania mikrofonu i pokazał mi uniesione w górę kciuki. Tego jeszcze nie było, pierwszy raz zapomniałam języka w gębie. Czułam jak gula w gardle rośnie z sekundy na sekundę, prawie tak szybko jak marszczyły się brwi mojego nowego ,,kolegi po fachu''. Mój mózg krzyczał o chwilę uwagi i błagał o jak najszybszą ucieczkę, jednak Mel, która siedziała w środku skutecznie go uciszyła, nakłaniając mnie do tego, żebym się odezwała.
- Przerwa dobiega końca, a my nadal znajdujemy się na słonecznym stadionie. Jak myślisz Diego, to nadal Camp Nou? Jak dla mnie to jest tu zdecydowanie za cicho jak na to legendarne miejsce. Gdzie kibice? - zawołałam do mikrofonu, uwalniając ze swoich ust prawdziwy słowotok. Nie kontrolowałam tego, co mówię i tak jak przypuszczałam, nie miało to pewnie większego sensu, ale
w tym momencie się to nie liczyło. Nie miałam innego wyjścia jak tylko grać na zwłokę i udawać, że wiem co robię. Ku mojemu zdziwieniu jak na komendę po trybunach potoczyły się okrzyki zebranych tu fanów. Nie kilku, nie kilkudziesięciu, a kilka tysięcy głosów wzbiło się w górę, przecinając powietrze. Popatrzyłam na swoje ręce, na których pojawiła się gęsia skórka. Diego posłał mi zachęcający uśmiech, pokazując tym, żebym kontynuowała. Przełknęłam ślinę, co pewnie słyszała połowa stadionu, ale to chyba nie był aktualnie mój największy problem - Pokażmy im, że tu jesteśmy, że wierzymy, że mecz jeszcze nie jest przegrany. Śpiewajcie, krzyczcie, niech was usłyszą! Pokażcie naszej wspaniałej jedenastce, że FC Barcelona to więcej niż klub, że to rodzina! Jesteśmy tu wszyscy razem i tylko razem nasze głosy tak wiele mogą zdziałać. Obudźcie się chłopaki, wierzymy w was do końca! - Może i brzmiało jak stek bzdur, który wyplułby z siebie przeciętny dwunastolatek, ale nie wiedziałam co zrobić, więc najzwyczajniej w świecie dałam się ponieść emocjom. Diego mi nie przerywał, więc uznałam, że tak to ma właśnie wyglądać. Kibice chyba też nie mieli nic przeciwko mojego rzewnego nawoływania o pobudkę, której chyba wszyscy potrzebowali. Od tej pory śpiew i skandowanie nie ustawały przez następne 45 minut. Nawet nie wiedziałam kiedy minęły i zapomniałam zupełnie o tym, że właśnie relacjonuje mecz FC Barcelony na żywo. Wyparłam to ze świadomości, przynajmniej na obecny moment, wyobrażając sobie, że siedzę z Alexem przed telewizorem z wyciszonym dźwiękiem i bawię się w komentatora, jak mieliśmy w zwyczaju zanim przyleciałam do Hiszpanii. Wspomnienie domu, śmiechu brata i tego, że potrafiłam relacjonować przebieg całego meczu, używając profesjonalnych terminów i nadążając za akcją dodało mi skrzydeł i utwierdziło w przekonaniu, że nie ma chyba rzeczy niemożliwych. Ogranicza nas tylko strach i dopóki nie jesteśmy w stanie go pokonać, nic nie da nam prawdziwego szczęścia.
Piłkarze potrzebowali jakiegoś impulsu, który by ich obudził, ale nie przypuszczałam, że mój głos roztaczający się po trybunach da im kopniaka, który przywróci dawny stan rzeczy. To, jak druga połowa różniła się od pierwszej nie byłby w stanie opisać nawet sam Shakespeare. Kunszt, synchronizacja, pokaz talentów, a przede wszystkim współpraca doprowadziły do remisu w doliczonym czasie, po którym sędzia zarządził rzuty karne, które miały rozstrzygnąć, która drużyna awansuje do finału.
Poderwałam się z miejsca, obserwując z zapartym tchem to, co dzieje się na boisku. Tak jak niemal wszyscy kibice, którzy skandowali teraz imię Messi'ego. Decydujący strzał i wtedy stało się coś, czego chyba nikt, włącznie z samym zainteresowanym, się nie spodziewał. Leo odszedł od ustawionej do strzału piłki i podszedł do Neymara, któremu szepnął coś na ucho i poklepał go po bratersku po ramieniu. Zaskoczony Brazylijczyk szybko opanował emocje i podszedł po piłki, którą po kilku sekundach celnie posłał w prawy górny róg bramki. Bramkarz nie miał żadnych szans i mimo poświęcenia z jakim rzucił się za piłką, posmyrała ona jedynie opuszki jego palców. Radość jaka wybuchła na Camp Nou nie mogła mierzyć się z niczym, co działo się tu do tej pory. Fatalna pierwsza połowa poszła w zapomnienie, a kibice pod moją skromną dyrygenturą wyśpiewywali teraz hymn klubu.
Już wspominałam, że Barcelona to magiczne miejsce?
Jeśli tak, to powtórzę to z pełną odpowiedzialnością raz jeszcze.
Tu może stać się wszystko i żadne marzenie nie jest niemożliwe.
Trzeba jedynie uważać, o czym się marzy.




I tak oto nadszedł koniec, bo przed nami jeszcze tylko Epilog.
Nie wiem czy dokładnie tak wyobrażałam sobie zakończenie tej historii, ale nie jestem pewna czy
w ogóle byłabym w stanie ubrać je w słowa.
Historia ma nadal jakieś wyświetlenia i nawet komentarze, co nie ukrywam, że topi moje serduszko intensywniej niż globalne ocieplenie lodowce na Antarktydzie. <3
Dziękuję wam, że jesteście i tym co wcześniej też tu zaglądali, bo ich też nie mogłabym pominąć. Tym bardziej, że nie ma ich tu teraz tylko i wyłącznie z mojej winy ;)
W takim razie, do ostatniego.


Ciao. <3


5 komentarzy:

  1. Ale jak to koniec? Tak szybko? Napisz chociaż jak potoczą się losy naszych bohaterów za 10 lat ;)

    NY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niestety koniec, bo wiem, że nie znajdę więcej czasu na regularne pisanie tego opowiadania, a dokończenie go, żeby miało to ręce i nogi to chyba najlepszy pomysł :)
      Jeśli Ci się podobało to zapraszam do czytania innych moich prac, chociaż ich liczba nie powala głównie ze względu na brak czasu :)

      Usuń
  2. Zostawiłam sobie ten na dzisiaj i to był bardzo dobry wybór. Mel jako komentatorka sportowa? Genialne!
    Ta dziewczyna serio ma gadane więc się nadaje jak nikt :D
    Szkoda, że to koniec, ale chyba wszyscy rozumiemy, że nic nie trwa wiecznie i ty też masz swoje obowiązki.
    Czekam na epilog! <3

    Camille.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem tu nowa, spędziłam ostatnie kilka dni na czytaniu tego bloga od początku i muszę przyznać, że już dawno mnie nic tak nie wciągnęło.
    Dziewczyno masz talent!
    Czekam na koniec ;)

    OdpowiedzUsuń