- Cholera, John! - Usłyszałam krzyki z dołu i powstrzymałam wybuch śmiechu, ponieważ od kilku dni w tym domu takie zachowanie było jasnym sygnałem, że komuś życie przestało być miłe. Carol biegała jak w amoku, tratując wszystko, co na drodze i klnąc znacznie więcej niż zwykle.
Powód był prosty.
Dzisiejszego popołudnia miała razem z moim szanownym chrzestnym stanąć na ślubnym kobiercu i powiedzieć sobie wyczekane i pełne mocy prawnej: ,,TAK''.
Nie mogłam jednak wyzbyć się wrażenia, że mimo skrupulatnych przygotowań piękni państwo młodzi są w kompletnej rozsypce.
- Powinien się przyzwyczajać skoro nawet w dniu ślubu na niego krzyczy - zażartował Brazylijczyk, leżąc na moim starannie pościelonym łóżku i szczerząc śnieżnobiałe zęby jak wariat. Stłumiłam kolejną falę śmiechu i przyłożyłam sobie konspiracyjnie palec do ust. Gorączka przedślubna dotknęła ten dom w swoim największym natężeniu, a uszczypliwe komentarze piłkarza nie bawiły domowników tak bardzo jak zazwyczaj. Z wyjątkiem mnie rzecz jasna, ale to przecież nie mój dzień, nie mój stres i nie moje pogniecione falbanki w sukience.
- Mów ciszej jak chcesz dożyć wieczora - zaśmiałam się cicho i opadłam plecami na miejsce obok niego. Do 17 zostało jeszcze sporo czasu, ale nie próbowałam wychylać nawet koniuszka nosa ze swojego pokoju. Wiedziałam, że dzisiaj w Barcelonie szalał huragan Caroline i zbierał naprawdę krwawe żniwo.
- Co się stało, moja piękna? - Głos Johna, a później jego truchtanie oznaczało, że całkiem świadomie pakował się w oko cyklonu. Od zawsze miałam wrażenie, że ma jakieś zaburzenia instynktu samozachowawczego, chociażby ściągając mnie do Hiszpanii jakiś czas temu. Nikt z nas nie spodziewał się, że moja obecność wywróci to miasto, a przynajmniej jego pewne kręgi do góry nogami. Czasami odnosiłam wrażenie, że wujek do tej pory nie był tego do końca świadomy.
Czas płynął i wszyscy się zmienialiśmy, chociaż nikt nie chciał się do tego przyznać. Ja twardo utrzymywałam, że jedyne, co się we mnie zmieniło to cyfra z przodu z 1 na 2 jeśli chodzi o mój wiek. Nadine twierdziła, że w niej tylko fryzura uległa metamorfozie, nie żeby złagodniał jej charakter, czy poglądy w sprawach sercowych. Niee, nic z tych rzeczy.
Królem niezmienności, stałości i permanentnej wspaniałości był jednak Ney, cały czas święcie przekonany o swoim nieprzemijającym uroku osobistym i kondycji na boisku. Może to nasza wina, że nigdy nie wyprowadziliśmy go z błędu, ale każdy musi mieć przecież jakieś przyjemności
w życiu. Nawet jemu się one należą.
- Dzwoniłam do zespołu i wiesz co mi powiedzieli? Że myśleli, że są zamówieni na ślub za tydzień! Za tydzień! Rozumiesz, John? - Krzyki z pokoju na końcu korytarza było słychać tak wyraźnie, że zapewne sąsiadom zagłuszały one telewizory na całej ulicy. Zakryłam twarz dłońmi, przesuwając nimi w dół i mimowolnie rozciągając swoją skórę. Ta symfonia na dwadzieścia różnych głosów trwała już od dobrego tygodnia i z każdą kolejną oktawą zastanawiałam się, czy ten ślub dojdzie w ogóle do skutku.
- Ja mogę zaśpiewać - usłyszałam poważny ton Brazylijczyka i tym razem już nie byłam w stanie się opanować. Perlisty, głośny śmiech potoczył się po pokoju, odbijając się od ścian i wypadając na nagrzany słońcem podjazd. Złowieszcza cisza zapadła w całym mieszkaniu, ale nie potrafiłam się tym przejmować. Wszyscy ostatnio zachowywali się, jakby co najmniej mieli bardzo niewygodne buty na nogach, pomrukując i wrzeszcząc na wszelkie stworzenie. Może to właśnie śmiechu nam brakowało. Zwykłego, zdrowego szczerego śmiechu. Ten dzień miał być przecież piękny, przepełniony szczęściem i radością, a nie stresem i dolegliwościami żołądkowymi.
- Ney, to poważna sprawa.. - popatrzyłam na naburmuszonego chłopaka. Zapomniałam przecież, że w jego mniemaniu był tancerzem i piosenkarzem tak wspaniałym, jak piłkarzem. Nie docierało do niego, że na scenie nie radzi sobie tak dobrze, jak na boisku i żadną mocą nie dało mu się tego przetłumaczyć.
- Ale ja mówiłem całkiem poważnie - odparł tonem obrażonego pięciolatka i odwrócił wzrok. Oczywiście, jego uczucia zostały zranione, a rzekome rozległe talenty niedocenione. Mel, jak mogłaś być tak okrutna?
Z dwojga złego lepiej, żeby usłyszał to ode mnie w domowym zaciszu, niż od milionów jego fanów, którzy śmialiby się z niego do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej.
- Mi możesz zawsze śpiewać, ale inni chyba jeszcze nie są gotowi na twój sukces w branży muzycznej - szepnęłam, przytulając się do niego, żeby złagodzić efekty wyznania tej brutalnej prawdy. Poczułam jak silne ramię oplata się wokół mojej talii i uśmiechnęłam się znacznie szerzej wiedząc, że już mu nieco przechodzi. Oparłam brodę o jego tors i przeniosłam wzrok na jego oczy, które patrzyły na mnie teraz uważnie spod wachlarza ciemnych rzęs. Może i był narcystycznym dupkiem, ale musiałam przyznać, że miał powody do tego, żeby uważać się za kogoś atrakcyjnego. Jego spojrzenie mogłoby stopić lodowiec i pewnie powiecie, że to naukowo niemożliwe i że zaczęłam bredzić, ale ja mam na to dowód.
Ja nim jestem, Melisą Henderson we własnej osobie.
Jego spojrzenie stopiło największe składowisko lodu jakie znała ta ziemia.
Moje serce.
******
- Jak mój krawat? - Neymar stał przed wielkim lustrem w holu i obsesyjnie poprawiał na zmianę swoje nastroszone włosy, mankiety od marynarki i wspomniany, nieszczęsny krawat.
- Idealnie, jak cała reszta - odpowiedziałam po raz kolejny, wywracając oczami i stanęłam przed nim, strącając jego palce z wąskiego materiału. Powolnymi, dokładnymi ruchami poprawiłam go tak, żeby wyglądał dobrze i już więcej nie był narażony na molestowanie ze strony tego narcyza. Podniosłam na niego czekoladowe tęczówki, a kąciki moich umalowanych ust powędrowały nieco do góry. - To chyba ja powinnam się ciebie dopytywać o takie rzeczy i żebrać o komplementy - stwierdziłam, unosząc z lekkim rozbawieniem brwi.
- Ty zawsze wyglądasz pięknie, Mel. Dlatego z tobą jestem - chłopak się roześmiał, a ja zrobiłam kwaśną minę i trzepnęłam go delikatnie w ramię. Bóg jeden wie, co ja w nim widziałam.
- Tylko grzecznie tu, nie po to ratowałem to wesele, żebyście się tu teraz pojedynkowali. - Bastian wyłonił się zza rogu, kończąc przygotowywać instrumenty i podpinać kable od mikrofonów. Zgodził się razem ze swoim zespołem zastąpić niedoszłych, weselnych muzyków i zrobić przy okazji swojej matce ogromny prezent. Zgodził się bez sekundy wahania, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nic innego na ten piękny dzień im nie kupił.
- Już nie zgrywaj takiego bohatera, bo gdyby nie ja, to byś został z pustymi rękami - wytknęłam mu język, jednak od razu się roześmiałam. Nie mogąc już dłużej słuchać lamentów Carol i w obawie, że Ney rzeczywiście zaraz złoży im propozycję wokalną, a oni przyjmą ją w akcie desperacji, zaryzykowałam opuszczenie swojej bezpiecznej jaskini i zaproponowanie im Basha jako rozwiązanie idealne. Byłam zdziwiona, że sami na to nie wpadli, ale stres już pewnie do końca wyżarł im szare komórki.
- Twoi rodzice zaraz będą? - Pytanie, które padło z ust Brazylijczyka nieco mnie zaskoczyło, jednak szybko otrząsnęłam się z szoku i rozciągnęłam ponownie usta w uśmiechu.
- Tak, przyjadą razem z Alexem, a Davi z Rafaella? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zmieniając tylko podmioty. Wygładziłam dłońmi rubinową sukienkę i przygryzłam nerwowo dolną wargę w takim samym kolorze. Nigdy nie byłam czyjąś druhną, więc trochę się stresowałam. Na szczęście miałam do pary Nad, która była równie obeznana w tym temacie co ja.
- Bartra uparł się, że po nich pojedzie - mlasnął z niezbyt zadowoloną miną, a ja się roześmiałam, patrząc na niego z niedowierzaniem. Rozumiem, że nie akceptowałby obcego faceta, ale to jego kumpel. Chociaż w sumie to mógł być największy minus tego wszystkiego. - Raf naprawdę straciła głowę dla tego gościa. Nie wiem co ona w nim widzi. - prychnął ponownie jak zignorowany kocur, a ja złapałam jego dłoń i splotłam razem nasze palce. Widziałam jak za każdym razem, kiedy dotykam jego ciała, wyraz jego twarzy łagodnieje. To miłe widzieć, że stanowi się lekarstwo na cały wkurzający dobytek tego świata.
- Dokładnie to, co ja w tobie - powiedziałam szeptem, nie dbając o to, czy mnie usłyszy. Na horyzoncie zobaczyłam Nad, która machała do mnie zamaszyście drobną dłonią. Jej ognisty kolor na włosach, dla którego poświęciła lazurowy błękit, świetnie pasował do koloru kreacji, jaką wybrała dla nas Carol. Goście już powoli zajmowali wyznaczone miejsca, a ja nie mogłam się wręcz napatrzeć na to, jak uroczyście to wyglądało. Tylu pięknych ludzi, w tak pięknym miejscu i ja. Melisa Henderson, druhna z przypadku i swatka z wyboru.
- Sergi, na miłość Boską, przestań się ze mnie śmiać! - warknęła Nad, obrzucając swojego partnera morderczym spojrzeniem. Samper pomachał do nas przyjaźnie, chcąc odwrócić uwagę jego dziewczyny, która prawdopodobnie miała chwilowo atak wścieklizny. Trudno mu się było jednak dziwić, bo zobaczyć Nadine w tak iście księżniczkowym wydaniu było prawdziwą rzadkością, żeby nie powiedzieć cudem.
- On tylko werbalnie się uśmiecha - Ney przybił piątkę z kolegą i stanął po jego stronie, a Nad mało para nie poszła z uszu. Interweniuj Mel, bo zaraz będziesz zdrapywać tych dwóch nieszczęśników z pobliskiej ściany!
Złapałam przyjaciółkę pod ramię i pociągnęłam ją w stronę ślubnego łuku, pod którym miałyśmy stać i ładnie wyglądać. W naszym przypadku to i tak było wyzwanie. Nienawidziłam jak ludzie się na mnie gapili, ale na szczęście istniało takie prawdopodobieństwo, że jeśli nie wpakujemy się w jakieś spektakularne kłopoty, to Caroline skutecznie odwróci od nas uwagę. Po drugiej stronie przejścia już ustawił się Bastian i Luis Enrique, którzy w przeciwieństwie do nas wyglądali na profesjonalistów.
Godzinę później wszyscy byli już ekstremalnie szczęśliwi i to wcale nie za sprawą szampana, który lał się wodospadami. Carol oficjalnie została przyjęta do rodziny, a wraz z nią ten opryskliwy niewdzięcznik, Bash, znany również jako Człowiek Impreza. Mogło to wynikać z jego specyficznego stylu życia, a może z tego, że gdyby wyszedł to tej imprezy by nie było. Głupio byłoby prosić gości, żeby śpiewali przez całe wesele, nawet jeśli robili to naprawdę zjawiskowo.
- Gerard wciągnij ten brzuch, bo zdjęcia robią! - Blondynka z burzą kręconych loków, klepnęła Pique po koszuli, na co on wyprostował się jak struna.
- To mięśnie, same mięśnie i ani grama tłuszczu - odparł tonem eksperta i tylko kiedy fotograf odwrócił się do innego stolika, piłkarz wrócił do pałaszowania zawartości swojego talerza.
- Mogę prosić? - Usłyszałam w pewnym momencie za plecami znajomy głos. Nie musiałam się odwracać, żeby mieć pewność, że to Ney. Przeprosiłam towarzystwo przy stole i bez słowa wstałam, podając mu dłoń. - Lubię tę piosenkę.
- Gdzie zniknąłeś? - Szepnęłam mu na ucho, przytulając się do jego ramienia. Gust do muzyki mieliśmy identyczny, bo wybrał naprawdę uroczy kawałek, żeby zatańczyć. Poczułam jak jego dłonie oplatają mnie w biodrach, a uśmiech rozświetla jego twarz. Nie słysząc odpowiedzi, odchyliłam się nieco, żeby popatrzeć mu w oczy, z których nie wyczytałam nic poza błyskiem, który świecił jaśniej od wszystkich lampionów w ogrodzie.
- Zobaczysz - mruknął z uśmiechem, a ja poczułam jak w niesamowicie upalny wieczór po mojej skórze przebiega gęsia skórka. Co dziwniejsze, było to naprawdę przyjemne uczucie, które sprawiało, że motylki w moim brzuchu znowu budziły się do życia.
Tańczyliśmy tak jeden kawałek za drugim. Szybsze i wolniejsze, ale wszyscy razem, jak jedna wielka rodzina. Piłkarze z partnerkami, moi rodzice, Alex, Peggy, Luis Enrique ze swoją piękną żoną, Eleną i cała reszta zbiegowiska. Najważniejsze jednak były dwie osoby, które trwały w swoich objęciach cały czas, nie zwracając uwagi na rytm piosenek, miejsce na parkiecie czy innych ludzi. Zapatrzeni w siebie zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy, a iskry, które leciały z ich oczu wynagradzały właśnie w tym momencie cały trud przygotowań. Pewnie gdybym zaraz po przyjeździe powiedziała chrzestnemu, że w najbliższej przyszłości się ożeni, a on mi, że polubię to miejsce i będę je w takim samym czasie nazywać domem, to pewnie nawzajem popukalibyśmy się w czoła zamiast uścisku na przywitanie. Magia Barcelony robiła swoje i sprawiała, że życie stawało się naprawdę ekscytujące.
- Przyjęłaś staż jako komentator sportowy? - Leo przysiadł się na chwilę, korzystając z tego, że jego narzeczona biega za dziećmi w sumie tak samo jak Ney za swoją pociechą.
- Długo się wahałam, ale nie miałam lepszych propozycji - odpowiedziałam, popijając kolorowego drinka z palemką. Tą całą dekorację mogli sobie darować, bo była ona jedynie niebezpieczeństwem dla oczu, ale John się uparł, że wszystko ma wyglądać ,,cool''. Dosłownie powiedział ,,cool'', a ja nie wierzę, że to powiem, ale jak dobrze, że Caroline wróciła i będzie pilnować tego starego wariata
w trakcie jego kryzysu, który jak widać chyba nie tylko się zbliżał, ale już tu był.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie ty, to puchar powędrowałby do innej drużyny - brodacz zaśmiał się, wodząc wzrokiem za swoją miłością, a ja uśmiechnęłam się na ten widok. Leo i Antonella stanowili naprawdę dobraną parę i było to widać gołym okiem. Ktoś kto twierdził inaczej musiał być już chyba po bliskim spotkaniu z ekstrawaganckimi parasolkami z drinków John'a.
- Przesadzasz. Nigdy tak nie improwizowałam jak w tamtym momencie, ale zależało mi na tym, żebyście się wzięli w garść. Naprawdę niczego innego wtedy tak nie pragnęłam - odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem i mrugnęłam okiem do Davi'ego, który galopował ze śmiechem w naszą stronę, zostawiając swojego tatusia daleko za sobą. - Chwila urlopu i kondycja siada? Nie ładnie, panie da Silva Santos Junior - wyartykułowałam ten zarzut z udawaną, srogą miną, na co blondynek zaniósł się głośnym śmiechem.
- Może ty tak za nim pobiegaj. Nie wiem co Rafaella mu dała do picia, ale chyba miało w sobie bardzo dużo kofeiny - westchnął i opadł niedbale na krzesło obok. Miał w sobie jednak coś takiego, że nawet niechlujne gesty miały w sobie pewien kokieteryjny urok i szyk. - No Davi, chciałbyś kiedyś rodzeństwo? - Ryk zachwytu ponownie potoczył się po stole, na co obydwaj jakże dorośli panowie zaczęli się śmiać. Ja jedynie zrobiłam sceptyczną minę i popatrzyłam na Brazylijczyka uważnie.
- Ty mu nic nie obiecuj, najpierw sobie żonę znajdź - odgryzłam się ze śmiechem, na co Leo mało się nie udusił, powstrzymując kolejną salwę kotłującą się w jego przeponie. Uniosłam brwi do góry, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że to nie był mój najlepszy tekst, a przynajmniej nie taki, który doprowadziłby go do takich drgawek.
- Właśnie to robię - napastnik rzucił niedbale, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ton głosu i zadziorny uśmiech, błąkający się po jego pełnych ustach pozwoliły mi myśleć, że albo się przesłyszałam, albo źle zinterpretowałam intencję tej wypowiedzi.
- Że co proszę? - Zapytałam niezbyt inteligentnie, ale wolałam mieć pewność. W końcu taki temat to już nie przelewki. Spokojnie Mel, za dużo komedii romantycznych przed snem. To wszystko wina Carol, tfuu tfuuu.
- To ja proszę. Meliso Henderson, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - Świat stanął w miejscu, a ja nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Niee to na pewno jakiś chrzaniony sen, zaraz się obudzę i powiedzą mi, że byłam przez kilka lat w śpiączce. Ot co, całe zwieńczenie historii.
Zamrugałam kilka razy, ale nic nie zniknęło. Wszystko stało na swoich miejscach, jedynie muzyka ucichła, a wszystkie oczy tym razem zwrócone były na naszą dwójkę. Popatrzyłam na piłkarza, który z zachęcającym uśmiechem klęczał, trzymając w dłoniach lśniący pierścionek. Niepewność, która kryła się w jego oczach nie pozostawiła żadnych wątpliwości, że robi to prosto z serca. Ta sama niepewność nie pozwoliła mi go dłużej w niej trzymać.
- Da Silva Santos Junior, ty narcystyczny, urokliwy łamaczu dziewczęcych serc. - Dramatyczna pauza zapadła pomiędzy moimi słowami, a ja miałam wrażenie, że wszyscy na sali przestali oddychać. Szok ustąpił z mojej twarzy i nadał jej znacznie łagodniejszy wyraz, kiedy tak patrzyłam w te zagubione, lśniące oczy. Może to było barcelońskie powietrze, a może ostatnie stadium mojego szaleństwa, ale wiedziałam, że chcę widzieć je już do końca. - Po tym jak poznałam cię naprawdę, nie mogłabym odpowiedzieć inaczej niż TAK.
Zakochanie to reakcja chemiczna, a szczęście to pojęcie względne.
Jedno jest pewne, ono istnieje naprawdę.
Czasami trzeba na nie poczekać.
Czasami trzeba utrzeć mu nosa i kilka razy wyartykułować jak bardzo się go nie lubi.
Czasami trzeba zaryzykować.
ALE..
Zawsze trzeba w nie wierzyć.Nazywam się Melisa Henderson i oficjalnie deklaruję, że wszystkie powyższe zdania są prawdą, bo w końcu: Każda dziewczyna szuka księcia z bajki, a ja swojego znalazłam właśnie na boisku.
Koniec.
Tak ciężko mi to napisać, ale nie mam innego wyboru. Minuty upływają i wiem, że nawet jeśli poczekam kolejne 7 to nic się nie zmieni.
Czas ,,Kopciuszka na boisku'' dobiegł właśnie końca i cieszę się, że przez ten cały czas tak wiele ludzi ze mną było i po części współtworzyło tę historię.
Każdy komentarz, wiadomość, skaczący słupek wyświetleń, czy dobre słowo dawały mi więcej niż motywację. Dawały skrzydła, które zachowam już do końca.
Było Was tak wiele, że nie jestem w stanie podziękować każdemu z osobna, ale dziękuję wszystkim i ściskam każdego równie mocno.
Jest jednak jedna osoba, której chcę podziękować szczególnie, bo to właśnie ona namówiła mnie do powrotu, wspierała w każdej trudnej decyzji, była cierpliwa, okazywała zrozumienie dla wszystkiego, co się tu pojawiało i cieszyła się razem ze mną z każdego najmniejszego sukcesu. Mój chłopak i najlepszy przyjaciel w jednym. Książęta nie istnieją, ale dla takich ludzi warto spalić wszystkie płyty Disney'a i cieszyć się rzeczywistością, bo może być naprawdę cudowna. <3
Każdy moment tutaj był wyjątkowy i wiem, że nigdy już się nie powtórzy. Może właśnie dlatego tak ciężko jest mi ze świadomością, że piszę tu właśnie ostatnie słowa.
Pamiętajcie, zawsze trzymajcie głowę wysoko i nie pozwólcie nikomu zabrać wam wiary w swoje możliwości. To wy determinujecie to, kim jesteście, a inni mogą jedynie patrzeć, podziwiać i zazdrościć.
Tak, ciotka Mel Dobra Rada się we mnie odezwała na koniec. :)
Kontakt:
- GG: 4847750
- Profil na platformie wattpad.com, gdzie można przeczytać coś nowego mojego autorstwa:
https://www.wattpad.com/user/LenaAlien
- Lub też można zostawić kontakt do siebie w komentarzu, a na pewno się odezwę.
Dziękuję za wszystko i mam nadzieję, że nie żegnamy się na zawsze <3
Dzieło sztuki od początku do samego końca. <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ten blog to tylko wstęp do twojej kariery i że niedługo o tobie usłyszymy!
Szkoda, że już nie będzie więcej odcinków, ale zawsze będę tu chętnie wracać.
Camille.
Pięknie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, może wspólna obserwacja? :)
veronicalucy.blogspot.com
Zawsze będe tutaj wracała z wielką przyjemnością...niestety jak mówi poeta "wszystko co dobre kiedyś się kończy" Ja też mam nadzieje ,że nie żegnamy się na zawsze :) :) :) DAJ TUTAJ ZNAĆ JEŚLI BĘDZIESZ TWORZYĆ COŚ NOWEGO ,CHĘTNIE WPADNE !!!
OdpowiedzUsuńNY
Już zapomniałam jak super czytało się to fanfiction. Piszesz niesamowicie, a teksty Mel to mistrzostwo 😂 szkoda, że to już koniec, bo chętnie poczytałabym o ich dalszych losach, ale dziękuję, że dokończyłaś to, i że w ogóle stworzyłaś coś tak fajnego 💛 pozdrawiam cieplutko 😊 i "do zobaczenia" pod innymi Twoimi dziełami 😍😎 (dziękuję także za tą piosenkę, bardzo mi się spodobała i teraz pewnie będę molestować przycisk odtwórz ponownie 😁)
OdpowiedzUsuńDziękuję za każde miłe słowo i obecność 😊 Mam nadzieję, że do napisania już niedługo ❤
Usuńnaprawdę świetne, bardzo mi się podobało!:)
OdpowiedzUsuń