Poranek, który nadszedł po nieprzyjemnej nocy, był jednym z najcięższych w moim życiu. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam mały hotelowy pokoik i dotarło do mnie, że wszystko co się wydarzyło, działo się naprawdę. Czułam jak całe moje, nienaturalnie powyginane przez noc, ciało zdrętwiało. Przeciągnęłam się ostrożnie i powoli, uważając na to, aby nic mi nie strzyknęło. Spuściłam nogi z fotela na chłodną podłogę, a po moim ciele przebiegły dreszcze. Potarłam ramiona, żeby wykrzesać dla nich chociaż odrobinę ciepła. Podniosłam się do pionu i przeszłam kilka kroków, co musiało obudzić Daviego. Przetarł oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Cześć mały. - powiedziałam odwracając się do niego. W myślach przeklinałam się za moją wzorową bezszelestność. Pomogłam mu się ubrać w czyste rzeczy i kiedy już dłużej nie mogłam odwlekać momentu wyjścia z pokoju, ścisnęłam go mocniej za rączkę. - Chodź na śniadanie. - posłusznie ruszył razem ze mną do drzwi, jednak on nie bał się tak bardzo jak ja, co za nimi zastanie. Z bijącym szaleńczo sercem uchyliłam je na połowę szerokości. Zobaczyłam Neymara śpiącego w ubraniu z wczoraj, na zaścielonym łóżku. W głębi duszy odetchnęłam z ulgą, że nie sponiewierał się jeszcze bardziej.
- Czemu tata jeszcze śpi? - usłyszałam pytanie z ust małego. Kucnęłam przed nim skutecznie zasłaniając mu widok ukochanego ojca.
- Twój tata troszkę się wczoraj rozchorował i teraz sobie odpoczywa, żeby nabrać sił. - skłamałam bez mrugnięcia okiem. Na moje szczęście nie zadawał już więcej pytań "pomocniczych", typu "Dlaczego?", "Co to za choroba?", "Kiedy wyzdrowieje?". Cieszyłam się bardzo, że Davi o nic więcej nie pytał, ponieważ odpowiedzi mogłyby być nieco niekontrolowane. Dlaczego? Bo twój ojciec jest skończonym idiotą. Co to za choroba? Permanentny kac i kretynizm pospolity. Kiedy wyzdrowieje? Lepsze pytanie, kiedy wreszcie zmądrzeje. No ale przecież tak dziecku nie powiem. Tym bardziej, że widziałam z jakim uwielbieniem mały patrzył na Neya, był w niego zapatrzony jak w obrazek, chciał być taki sam jak swój ojciec. Ale oby był mądrzejszy.
- Chodź bo wszystko nam zjedzą. - uśmiechnęłam się lekko i wyszliśmy z pokoju. Zjechaliśmy windą do bufetu, gdzie znalazłam większość Blaugrany. Już na pierwszy rzut oka widziałam, że oni też wczoraj nieźle zabalowali. Mówili do siebie niemal szeptem, pijąc hektolitry wody i podpierając głowy rękami. - Cześć chłopaki - powiedziałam odsuwając krzesło.
- Ciii. - syknął Gerard, kiedy mebel zaszurał o posadzkę.
- Nie zwracaj na niego uwagi. - rzucił Leo, który wydawał się być najbardziej przytomny z całego towarzystwa. - Jak się trzymasz? - spojrzał mi w oczy, a ja odwróciłam wzrok. Davi właśnie siedział na kolanach u Xaviego.
- Co masz na myśli? - odparłam beznamiętnie.
- Neymara. - palnął bez zastanowienia, a ja spojrzałam na niego ostro. Widziałam w jego oczach, że żałuje, że w ogóle zaczął tą rozmowę. Podniosłam się z miejsca i zawołałam go gestem, żeby odszedł ze mną na bok.
- A jak myślisz, że jak się czuję? Spędziłam noc za zamkniętymi drzwiami, zwinięta i pokrzywiona jak paragraf na fotelu, bo mój chłopak-piłkarz wrócił z imprezy napruty i zachowywał się beznadziejnie mimo, że za ścianą spało jego dziecko, któremu z resztą musiałam dzisiaj nakłamać, że jego wspaniały tatuś "jest chory". - naskoczyłam na niego, będąc już w bezpiecznej odległości od reszty. Byłam maksymalnie rozczarowana Brazylijczykiem, jednak nie tylko nim. Nie był tam sam. Dlaczego żaden nie przywołał go do porządku widząc,że przegina? Skoro nie ma własnego rozumu to miałam nadzieję, że chociaż ktoś inny, tudzież Leo, pomyśli za niego.
- Nie wiedziałem, że aż tak źle to wyglądało. - wymamrotał spuszczając głowę speszony tym co przed chwilą ode mnie usłyszał.
- No to widzisz, teraz już wiesz "jak się trzymam". - syknęłam dając powoli upust swojej stłumionej przez tyle godzin złości.
- Zrobiłem co mogłem, Mel. Naprawdę. - powiedział cicho, zerkając niepewnie, jakby bojąc się czy nie zacznę znowu na niego wrzeszczeć.
- To powiedz mi w takim razie, co udało ci się uratować? Na pewno niczyją godność ani szacunek. - zironizowałam, krzyżując ręce na piersi.
- Twoją. - odpowiedział niemalże wchodząc mi w zdanie. Otworzyłam szerzej oczy, nie rozumiejąc co miał na myśli. - Może nie pilnowałem go jak oka w głowie, co widać na załączonym obrazku, ale nie przypuszczałem, że będę musiał. Jestem jego kumplem a nie niańką. Nie wiem jak i kiedy się tak urządził, ale jedno wiem na pewno i mogę ci to przyrzec na obydwie moje cenne nogi, że Ney cię nie zdradził.
- W obecnej sytuacji mało pocieszające, ale zawsze to już coś. - odpowiedziałam twardo, jednak w głębi duszy chociaż trochę mi ulżyło. Nie oznaczało to absolutnie, że wybaczam napastnikowi jego zachowanie poniżej wszelkiej skali krytyki, ale gdzieś mi nadal na tym młotku zależało, więc cieszyłam się, że do niczego nie doszło.
- Kiedy zobaczyliśmy z Danim, że już prawie nie panuje nad swoim ciałem i nie wie kompletnie co robi, wzięliśmy go pod ręce i wyprowadziliśmy z klubu. Później przywieźliśmy go do hotelu i zostawiliśmy pod drzwiami. Zarzekał się, że teraz już sobie poradzi. Byłem wtedy strasznie głupi i lekkomyślny, nie pomyślałem o tobie ani o Davim. Zostawiliśmy go pod drzwiami i mieliśmy gdzieś, że to ty będziesz się musiała z nim użerać. Powinienem był wtedy z nim wejść do środka i was stamtąd zabrać, albo w ogóle wrzucić go do pokoju któregoś z nas i tylko powiedzieć ci, że jest okey, żebyś się nie martwiła.. - mówił przybitym głosem Argentyńczyk, a mi robiło się coraz bardziej głupio. Naskoczyłam na niego jak wariatka, a on w rzeczywistości ratował całą sytuację. Powinnam mu podziękować, a nie wrzeszczeć jak opętana.
- Dziękuję za troskę. - powiedziałam zbierając się na odwagę, żeby na niego spojrzeć.
- I co teraz zrobisz? - zapytał drapiąc się po głowie.
- Nie mam pojęcia. Wracamy dopiero za kilka godzin, nie bardzo mam co ze sobą zrobić. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie wyobrażałam sobie teraz powrotu do pokoju i spotkania z Neymarem. Co niby miałabym mu powiedzieć? A i on pewnie nie miałby za wiele logicznych i wartościowych argumentów na wytłumaczenie swojego zachowania.
- Jeśli chcesz, możesz posiedzieć ze mną i z Bartrą, chociaż patrząc na jego stan, głównie ze mną. - chłopak uśmiechnął się lekko i objął mnie ramieniem. Byłam zaskoczona jego reakcją. Nie był zły, wściekły, przybity tym, że przed chwilą nieomal zmieszałam go z błotem. Wręcz przeciwnie, wyglądał jakby w ogóle się tym nie przejął.
- Myślałam, że piłkarzom nie wolno robić takich rzeczy.. - powiedziałam w końcu, opierając się o ścinkę windy, która mknęła na najwyższe piętro.
- Wiesz, teoretycznie nie wolno, ale głównie przed meczem. Też jesteśmy ludźmi i coś od życia nam się należy, chociaż wiadomo, że są pewne granice. - odpowiedział spokojnie. Wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się do apartamentu. - Poczekam na zewnątrz, zostaw uchylone drzwi, jakbyś mnie potrzebowała to zawołaj. - oparł się o framugę posyłając mi ciepły uśmiech. Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem i weszłam do pokoju. Brazylijczyk leżał niedbale w poprzek łóżka, nadal śpiący twardym snem. Nie zwracając na niego większej uwagi, zebrałam swoje rzeczy oraz przy okazji, rzeczy Daviego i skierowała się do wyjścia. Jednak zatrzymałam się w pół kroku słysząc niewyraźnie swoje imię.
- Mel.. - mamrotał nie otwierając oczu. Westchnęłam ciężko, postawiłam torby na ziemi i podeszłam do łóżka. Najdelikatniej jak tylko mogłam, naciągnęłam na niego kołdrę i musnęłam opuszkami palców jego policzek. Nie byłam wściekła, bardziej rozczarowana i rozgoryczona tym co zrobił, ale nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Odsunęłam się od niego i już nie odwracając się ani razu, wyszłam z pokoju.
*****
O 16 czekał na nas samolot prosto na lotnisko do Barcelony. Jednak wcześniej znów zostałam zmuszona do wierutnego kłamstwa, jakim było podtrzymywanie wersji o nieobecności Neymara. Tak dalej Mel, a zostaniesz seryjnym kłamczuchem.
O 13 do hotelu przyszła Rafaella, żeby zabrać Daviego do domu. W krótkiej rozmowie przez telefon przekonałam ją, że lepiej będzie jeśli poczeka w holu, a to my do niej zejdziemy. Zgodziła się bez zbędnych podejrzeń, że coś jest nie tak. Z bijącym sercem i dzieckiem koło mojej nogi pojawiłam się na dole. Mały od razu pobiegł uściskać ciotkę.
- A gdzie Ney? - zapytała w końcu, kiedy nie zauważyła swojego brata w polu widzenia.
- Jest chory, chyba czymś się zatruł wczoraj. - "taa chyba zielskiem" dodałam w myślach, jednak w rzeczywistości ugryzłam się w język i uśmiechnęłam przepraszająco.
- No nic, to trochę dziwne, ale w porządku. - odpowiedziała z podejrzliwością w głosie siostra Brazylijczyka.
- Wiesz, chłopakom udało się wczoraj wygrać i wieczorem świętowali na kolacji. Ney próbował jakiś tutejszych, hotelowych specjałów i widocznie musiały mu zaszkodzić, prawda Leo? - wciągnęłam do rozmowy akurat przechodzącego za moimi plecami Messiego. Zamarł w bezruchu, po czym z firmowym uśmiechem odwrócił się w naszą stronę.
- Tak właśnie było. - przytaknął stając koło mnie.
- Wiesz cały czas musi być blisko łazienki - zniżyłam głos do szeptu - Dlatego doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jeśli nie zarazi Daviego, jeśli to jednak jakiś wirus. - sama się sobie dziwiłam, dlaczego go usprawiedliwiam, kłamię, kombinuje, zamiast powiedzieć prawdę. W końcu to nie ja będę mieć kłopoty z tej okazji.. Ale mimo wszystko nie chciałam, żeby jednym głupim wybrykiem przekreślił się w oczach wszystkich na których mu zależy. Ja wystarczałam w zupełności.
- No tak rzeczywiście racja, nie wybaczyłby sobie gdyby sprzedał mu jakiegoś wirusa, to do niego podobne. - mój język boleśnie krwawił od złośliwości, które cisnęły mi się na usta, jednak nerwowo wyłamując kostki w końcu pożegnałam się z małym i Rafaellą.
- Mnie w to nie mieszaj. - usłyszałam głos za moimi plecami. Argentyńczyk stał z rękami w kieszeniach i uśmiechał się lekko w moją stronę.
- To tak samo twój przyjaciel jak i mój. - odparłam unosząc brwi do góry.
- Przyjaciel? A nie przypadkiem chłopak? - zapytał patrząc na mnie uważnie, jednak ja bez słowa ruszyłam przed siebie, zostawiając go zdezorientowanego moją reakcją, na środku holu.
*****
Przytomnego Brazylijczyka zobaczyłam dopiero w samolocie. Miał niezbyt ciekawy wyraz twarzy. Próbował dostać się na miejsce koło mnie, jednak Marc zagarnął go ramieniem do siebie, uniemożliwiając tym samym naszą niechcianą konfrontację. Lot nie trwał długo, właściwie zakończył się niemal tak szybko jak się zaczął. Prawie przez całą drogę patrzyłam w małe samolotowe okienko, przebywając we własnym świecie, z wielkimi słuchawkami na uszach. Odpłynęłam przysypiając na ramieniu Gerarda, który siedział obok i również drzemał z głową wspartą na zagłówku. Na lotnisku czekał John, który prawie zmiażdżył mnie w swoich objęciach. Bez dłuższych pożegnań z piłkarzami złapałam torbę, którą wcisnęłam wujowi w dłonie i wymaszerowałam szybkim krokiem z lotniska.
- Hej mała, coś się stało? Uciekłaś jak poparzona. - zapytał niemal biegnąc za mną, z bagażem podskakującym jak oszalały i zapewne obijającym mu boleśnie biodra.
- Nie. - odpowiedziałam szybko, chociaż wiedziałam, że gwałtowność mojej odpowiedzi może wzbudzić w mężczyźnie podejrzenia. Przez to, ze spędzał ze mną tyle czasu, wyrobił mu się jakiś cholernie bezbłędny instynkt rodzicielski, który momentami ostro dawał mi w kość. - Po prostu jestem zmęczona i chcę odpocząć. Nawet od nich. - dodałam by uśpić jego czujność. Wiedziałam, że chciał zacząć drążyć temat, jednak resztki jego instynktu samozachowawczego nakazały mu milczenie. I bardzo dobrze zrobiły. Droga do domu zajęła nam pół godziny, podczas której wymieniliśmy kilka grzecznościowych odpowiedzi na pytania typu : "Jak było na meczu?" albo "Co nowego w hotelu?" czy "Co tam u Peggy?". Przez resztę czasu milczałam podając za powód zmęczenie podróżą. Po przyjeździe do domu, od razu wdrapałam się do pokoju, mając w planach pozostanie tam przez najbliższe dni. Rzuciłam torbę w kąt i zamknęłam się w łazience. O tak, długa, spokojna kąpiel, to było to czego potrzebowałam. W takich momentach doceniałam troskliwość i drobiazgowość Johna, ponieważ wiedząc, że praktycznie wszystko robię z muzyką, zamontował w łazience odtwarzacz i dobrej jakości głośniki, tak abym mogła słuchać ulubionej muzyki nawet podczas kąpieli. Tak też zrobiłam, pilotem uruchomiłam sprzęt, jednocześnie odkręcając wodę. Muzyka niosła się po pomieszczeniu, a ja pozwalałam, żeby woda swobodnie obmywała moje ciało. Jak gdyby miała zmazać ze mnie wszystkie złe wspomnienia z poprzedniego dnia.
*****
Dwa dni po powrocie, jak postanowiłam, tak zrobiłam. Siedziałam w pokoju rysując, słuchając muzyki i śpiąc na przemian. John nie mógł mieć złudzeń, że stało się coś naprawdę złego, skoro nie jęczę mu nad uchem, żeby zawiózł mnie na trening albo chociaż do hotelu, nie mówiąc już o prywatnym, indywidualnym spotkaniu z Neyem. Taka prawda, głupi by się domyślił.Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Mel, telefon do ciebie. - zirytowana bezczelnością telefonującego, chwyciłam słuchawkę z prędkością światła. Wyłączyłam swój telefon, po to, że chciałam mieć święty spokój. Kto u licha miał na tyle tupetu, żeby dobijać się do mnie na domowy telefon. Był to Luis Enrique, czyli ostatnia osoba, której bym się spodziewała.
- Wybacz, że dzwonię, nie powinienem, ale jesteś chyba jedyną osobą, która może mnie uratować. - powiedział, jakby czytał w moich myślach, a w tym samym momencie poczułam jakby cała złość ze mnie odpłynęła. Przecież to nie na niego się wściekałam.
- W porządku, nic nie szkodzi. Słucham w takim razie co to za sprawa. - oparłam się o oparcie fotela, odkładając ołówek na szkicownik i zamieniając się w słuch.
- Mógłbym mieć do ciebie prośbę? Wiesz, nie powinienem o to prosić, po tym co się ostatnio stało, ale naprawdę nie mam wyboru.. - jego "gra wstępna" dłużyła się tak, że omal nie straciłam zainteresowania całą sprawą. Myślałam, a właściwie byłam przekonana, że skoro dzwoni do mnie sam trener, to jest coś naprawdę poważnego. Może nawet sprawa wagi państwowej. Oczywiście w zakresie piłki nożnej. Może zabrzmiało to nieco niegrzecznie z mojej strony, ale ponagliłam go chrząknięciem. - Mam nowego zawodnika, którego myślę, żeby przenieść do głównego składu. Ma sprawdzić się w jutrzejszym meczu, tylko jest jeden mały problem. Wyjechał tydzień temu i ma wrócić dopiero na mecz, a chłopakom potrzebny jest ktoś do treningów. - powiedział wreszcie, zaspokajając zżerającą mnie podświadomie od środka ciekawość - I tak sobie pomyślałem, czy nie mogłabyś ty z nimi potrenować?
- Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale dlaczego ja? Przecież jest tylu rezerwowych... - zapytałam nie widząc sensu w jego prośbie. Z jednej strony nie było to dla mnie żadnym problemem, można by rzec, że nawet swego rodzaju przyjemnością, jednak z drugiej oznaczałoby to nieuniknioną konfrontację z Brazylijczykiem. Byłam pewna, jak niczego innego, że byłoby to najbardziej niezręczne spotkanie na świecie. A przynajmniej mieszczące się ściśle w czołówce.
- Właśnie o to mi chodzi, że oni wszyscy się tam świetnie znają i umieją dograć. Sergi będzie nowy, zupełnie jak ty. Muszą nastawić się na prawdziwą, przemyślaną współpracę, a nie na ślepe schematy jak zazwyczaj. - zaczął tłumaczyć, a ja powoli odnajdywać jakikolwiek sens w jego słowach. Złapałam się na tym, że nawet nie rozważałam w głowie "za" i "przeciw" jak było to do mnie zawsze podobne, tylko po prostu, zaskakując sama siebie, się zgodziłam.
- W porządku, o której jest dzisiejszy trening? - odpowiedziałam nie trzymając mężczyzny dłużej w niepewności.
- O 18. Jesteś wielka, Mel. - rzucił i się rozłączył, jakby w obawie, że mogę jeszcze zmienić zdanie. Nie ma co, rozsądny facet.
Na Camp Nou zjawiłam się niemal równo z godziną zero. Zgodziłam się na trening w ramach pomocy przyjacielowi mojego chrzestnego, jednak nie byłam masochistką, nie zamierzałam stwarzać sytuacji sprzyjających zostaniu sam na sam z '11'. Na boisko wkroczyłam niczym filmowa gwiazda, spóźniona i w świetle reflektorów. Jednak Luis nie zwracał, w moim przypadku, uwagi na przestrzeganie swojej jak zwykle diabelnie dokładnej punktualności. Dobrze wiedziałam, że jest i tak wdzięczny, że w ogóle się pojawiłam, nie rozmyślając się w ostatniej chwili. Nie wiedział o tym, ale nie miał się w rzeczywistości o co martwić. Barcelona była moim ulubionym klubem i byłam w stanie zrobić wszystko, żeby tylko pomóc im stać się jeszcze lepszymi. Podczas gdy chłopaki dostali polecenie, aby obiec kilka razy cały stadion, ja usunęłam się na bok powoli rozgrzewając swoje stawy i zastane nieco kości. Wzrok miałam wbity w murawę, jednak czułam, że ktoś inny patrzy na mnie przez cały czas. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto to, jednak nie miałam zamiaru przestać go ignorować. Robiłam to z zimną premedytacją wiedząc, że w pełni sobie zasłużył na takie traktowanie. Po 10 minutach trener podał nam piłki i kazał dobrać się w pary.
- Marc! - krzyknęłam z uśmiechem, a on szybko go odwzajemnił od razu do mnie podchodząc.
- Tobie bym nigdy nie odmówił. - roześmiał się, stając obok z piłką pod lewą stopą. Trening zaczął się spokojnie. Trochę podań, trochę biegania, kiwania. Kątem oka widziałam jak Brazylijczyk patrzy z nieukrywaną zazdrością na mnie i na Bartre, a Leo krzyczy na niego co chwila, żeby się wreszcie skupił na piłce. Okazałam się taką profesjonalistką, o jaką bym siebie samej nie podejrzewała. Bezbłędnie wykonywałam każde ćwiczenie, nie dając się wybić z rytmu przez otaczające mnie, groteskowe sytuacje. Kolejne półtorej godziny spędziliśmy na podaniach i strzałach, oraz grze na jedną bramkę. Te dwie godziny dały mi nieźle w kość, bo schodząc do szatni miałam ważenie, że czuję każdy jeden mięsień. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w czyste ubrania i wyszłam do już tak dobrze znajomego mi korytarza. Wysłałam sms-a do wujka, z prośbą czy nie mógłby mnie odebrać. "Będę za 15 minut". Po odczytaniu tej wiadomości miałam ochotę cisnąć telefonem o najbliższą ścianę. Wyrzucałam sobie, dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej, na przykład zanim weszłam pod prysznic. Teraz już nie pozostało mi nic innego jak tylko czekanie tu na Johna aż łaskawie mnie wybawi od rychłego zawału. Gorliwe modlitwy jakie odprawiałam przez kolejne 10 minut w końcu przestały działać, bo słysząc odgłos zamykanych drzwi, na korytarzu zobaczyłam Neymara.
- Boże, tylko nie on... - jęknęłam w duchu. Podniosłam się z miejsca, łapiąc torbę z zamiarem odejścia.
- Melisa, zaczekaj. - usłyszałam słowa, które były do przewidzenia. Nie odwróciłam się jednak, uparcie idąc przed siebie. Miałam jeszcze trochę czasu, więc mój wymarsz z Camp Nou był jedynie marnym blefem. Jednak Katalończyk nie musiał o tym przecież wiedzieć. - Mel.!
- Jesteś natrętny. Czego chcesz? - burknęłam w końcu krzyżując ręce na piersi i patrząc w sufit, kiedy stanął przede mną.
- Nie unikaj mnie, proszę. Zachowałem się jak skończony kretyn, ale to przecież nic nie zmieniło w moim stosunku do ciebie.. Mel, spójrz na mnie, proszę cię.. - mówił łamiącym się głosem, jednak nie wzbudził we mnie za grosz litości. Spojrzałam mu prosto w oczy z taką siłą, że niemal się cofnął. Nie takiego spojrzenia się spodziewał, nie to chciał zobaczyć w moich oczach.
- Co mam ci powiedzieć? Że zachowałeś się jak największy idiota na świecie? Że tobą gardzę i nie wiem co ludzie w tobie widzą? Wiedziałeś co robisz, nikt nie faszerował cię niczym na siłę. Byłam tam ja, był twój syn, a ty? Ty wolałeś wrócić do pokoju wesoły i ujarany jak samolot. - powiedziałam dobitnym tonem patrząc mu prosto w brązowe tęczówki.
- Dziękuję, że nic nie powiedziałaś Raf ani Daviemu. - dodał ze spuszczoną głową po chwili.
- Nie musisz dziękować, nie zrobiłam tego dla ciebie, tylko dla nich. Wiem jak cię kochają i jak są w ciebie zapatrzeni, nie chciałam psuć im twojego idealnego wyobrażenia. - odparłam szybko, prostując jego światopogląd.
- Mel, przepraszam... - zaczął robiąc krok w moją stronę.
- Czasami zwykłe przepraszam nie wystarczy. Przemyśl to Neymar. - rzuciłam sucho i wyszłam z budynku. Chłodny wiatr uderzył mnie w moją rozgrzaną z emocji twarz. Nie przypuszczałam, że potrafię być dla niego taka oschła, a jednak. John podjechał po kilku minutach, a ja opowiedziałam mu jak było na treningu, skrzętnie omijając temat pewnego Brazylijczyka.
*****
Prawdziwa panika, jakiej chyba jeszcze nigdy nie widziałam, zaczęła się następnego dnia, na około dwie godziny przed meczem. Okazało się, że lot, którym miał wrócić do Barcelony rzeczony Sergi, jest mocno opóźniony. Nie dane mi było zobaczyć do tej pory trenera Blaugrany w tak diabolicznym wcieleniu jak właśnie w tym momencie. Co chwila krzyczał stek niezrozumiałych słów i przekleństw do słuchawki, po czym się rozłączał, brał kilka oddechów i zabawa w "krzykacza" zaczynała się od początku. Trochę go rozumiałam, zgłosił listę zawodników, a klub z którym grali nie należał do najmocniejszych. Byłoby świństwem wpuścić teraz na boisko, któregoś "rasowego Katalończyka" w zamian za nowicjusza. W tym właśnie momencie wiedziałam, że moja obecność nie przyniesie mi na pewno niczego dobrego.
- Zaraz mamy przedmeczowe powitanie drużyn. Co ja teraz do cholery zrobię?! Przecież go tu nie ściągnę siłą woli. - mężczyzna chodził w te i z powrotem po szatni, a ja miałam wrażenie, że tak jak w kreskówkach, zraz wydepta wielką dziurę, do której wpadnie.
- Może jeszcze zdąży. - odezwałam się i jak się okazało było to największym błędem jaki popełniłam. Oczy trenera zwróciły się na mnie, a kiedy jego wskazujący palec wystrzelił w moją stronę wiedziałam, że żarty się skończyły.
- Wyjdziesz zamiast niego! - krzyknął, a ja mało nie zakrztusiłam się moim mrożonym latte, które właśnie najspokojniej w świecie sączyłam przez słomkę.
- No pan chyba żartuje.. - powiedziałam i poczułam jak siły witalne ze mnie odpłynęły. Byłam szalona, ale nie aż tak, żeby podszywać się pod jakiegoś piłkarza przed kamerami. - Przecież jeśli to wyjdzie to zhańbię Barcelonę na tysiąclecia, nie mówiąc już o tym, że zdyskwalifikują was z rozgrywek ligowych. - odstawiłam pojemnik z kawą na stolik, żeby wyglądać nieco bardziej poważnie.
- Do meczu mamy jeszcze godzinę powiedzmy, że to ostateczność.. - zaczął snuć niczym taktyczne ustawienia na boisku.
- Wiekopomne samobójstwo - sprostowałam, jednak trener wcale mnie nie słuchał.
- Wyjdziesz z nimi teraz, założysz czapkę, nikt się nie zorientuje. - klasnął w dłonie co wyglądało komicznie. - Idę po chłopaków, niech pożyczą ci jakieś ubrania. - wybiegł z pomieszczenia, a ja nie wiedząc co powiedzieć z powrotem opadłam na ławkę. Nikt nie pytał mnie o zdanie, a ja uważałam to za zdecydowanie zły pomysł. Pół godziny później ubrana w dżinsowe spodnie, szeroką bluzę i czapkę zsuwającą mi się non stop na oczy wymaszerowałam razem z resztą drużyny na oficjalne przywitanie przeciwników. Polegało to na uściśnięciu sobie dłoni i przedmów kapitanów przed meczem. Widziałam, że reszta chłopaków również jak ja nie jest zachwycona pomysłem, ale starali się nie dawać tego po sobie poznać. Wszyscy oprócz Gerarda, który za każdym razem, kiedy na mnie spojrzał, dusił się ze śmiechu.
- Bądź poważny. - mruknęłam i chyba po raz tysięczny poprawiłam ogromną czapkę kryjącą moje włosy. Nie wierzyłam, że nikt się nie zorientuje, ale widocznie piłkarze są trochę jak artyści. Specyficzne środowisko, w którym nikt nie zwrócił uwagi, że nowy zawodnik wygląda jak z innej planety. Czasu do rozpoczęcia meczu było coraz mniej, nie pozostało mi nic innego, jak tylko bezceremonialne wyproszenie wszystkich z szatni i przebranie się w strój Sergi'ego Sampera. No nic, najwyżej będzie miał opinię chłoptasia, który goli sobie nogi. Ściągnęłam koszulkę i zaczęłam owijać bandażem piersi, żeby sprawiały wrażenie niewidocznych pod koszulką. Usłyszałam za sobą trzask drzwi. - Neymar, jeśli to ty to obiecuje ci, że zaraz zginiesz śmiercią niezwykle brutalną i tragiczną. - rzuciłam wściekle zakrywając się koszulką. Jednak kiedy się odwróciłam, nie zobaczyłam Brazylijczyka, a wysokiego chłopaka z burzą jasnych włosów.
- Jesteś dziewczyną! - krzyknął zdumiony. No nie zaczęło się zbyt inteligentnie.
- Słuszna uwaga kolego, a ty jesteś...? - odbiłam piłeczkę, nie zwracając uwagi na szok wymalowany na jego twarzy.
- Sergi, Sergi Samper. - przedstawił się uśmiechając się niemrawo. Oczy zwęziły mi się do rozmiaru szparek.
- To ty.. - syknęłam i rzuciłam w niego koszulką - Ubieraj się w tej chwili, biegnij na boisko i módl się, żeby po meczu dziennikarze nie zadawali ci niezręcznych pytań.- powiedziałam po czym łapiąc swoje rzeczy wyszłam z szatni. Przebrałam się na spokojnie w swoje ubrania, co było naprawdę nieopisaną ulgą. Wiedziałam, że powinnam wrócić do domu, ale kusiło mnie, żeby zostać na meczu. Pokusa wzięła górę i już kilka minut później siedziałam na trybunach wypatrując piłki jak reszta kibiców. Tym razem to ja mogłam bezkarnie ich obserwować bez przeświadczenia, że oni też widzą mnie i wygląda to głupio. Mój wzrok przykuła jednak postać, nic nadzwyczajnego, ta co zwykle. Popatrzyłam na chłopaka i coś we mnie pękło. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział "Czasami warto dać komuś drugą szansę, ewentualnie siódmą". Nie zamierzałam dysponować aż takimi pokładami cierpliwości, ale jednak coś w tym było. Mierzyłam wzrokiem każdy jego gest i każde ułożenie ciała. Brakowało mi go. Nawet jeśli był największym idiotą jakiego znała ludzkość.
Tak więc oto pojawił się kolejny rozdział :)
Nie zabijajcie - muszę was trochę potrzymać w napięciu, nie może być przecież za różowo :D
Mam nadzieję, że mimo wszystko odcinek wam się spodoba, przeczytacie, może nawet skomentujecie.. Kto wie, kto wie.. :)
Jesteście cudowni, że nadal tu jesteście <3
Do napisania już niedługo. Obiecuję :D
<3
poniedziałek, 29 września 2014
sobota, 20 września 2014
13. Tak długo się oszukiwałam. Ty się przecież nigdy nie zmienisz.
Kolejne dni w Barcelonie były jednymi z najprzyjemniejszych jakich tu doświadczyłam. Wreszcie czułam, że w pełni tu należę i właśnie tu jest moje miejsce na ziemi. Miałam własny dom, własny pokój. Już nie żyłam "na walizkach" jak do tej pory. Oczywiście strasznie brakowało mi rozwrzeszczanych piłkarzy za ścianą i często łapałam się na tym, że przeszkadza mi, a wręcz drażni mnie, otaczająca cisza. Wtedy najczęściej dzwoniłam do któregoś z Katalończyków, a oni zawsze chętnie dzielili się ze mną swoimi nieprzyzwoicie wielkimi pokładami energii. Wiadomo, wszystko ma swoje plusy i minusy. "Normalny" dom był ewidentnym plusem, natomiast separacja od hotelowego życia największym minusem jaki dostrzegałam. John widząc jak się snuje po domu, z kąta w kąt zaproponował mi, żebym od czasu do czasu tam wpadała, pomóc mu, albo po prostu spędzić sobie tam miło czas. Tym jednym zdaniem naprawił mi życie.
Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem. Słyszałam przekrzykiwanie się z drugiego pokoju, za każdym razem kiedy to mój wspaniały chrzestny starał się z nimi porozmawiać o moim pobycie w Hiszpanii. Jednak nigdy taka rozmowa nie dobiegła do końca z pozytywnym rezultatem. Zawsze któreś rzucało słuchawką, a John niezrażony ich zachowaniem próbował znowu i znowu, powtarzając, że mimo iż jestem pełnoletnia, to nadal są to moi rodzice i nie powinnam tak radykalnie postępować wbrew nim. Może miał w tym trochę racji, jednak chciałam porozmawiać z nimi o tym jak z dorosłymi ludźmi. Nie satysfakcjonował mnie argument " Nie pojedziesz tam, bo nie.", albo "Nie będziesz tam mieszkać, bo nie". Dziecinada, a nie dyskusja na poziomie. Przyjęłam zimną taktykę, nie zwracania uwagi na ogólną, napiętą sytuację między mną a rodzicami. Muszę jednak przyznać, że zrobiło mi się nieco przykro, kiedy bez słowa przysłali resztę moich rzeczy. Nie walczyli o mnie w żaden sensowny sposób. Nie chcieli się dogadać, porozmawiać, dojść do kompromisu. Poddali się, bo tak było łatwiej i wygodniej. Pozbyć się moich rzeczy i zapomnieć, że istniałam. Udać, że mnie nie było. Myślę, że chyba każdego by to w jakiś sposób zabolało, więc nie uznawałam tego za żadną anomalię.
Za tydzień zaczynał się rok szkolny, a ja miałam uczęszczać do lokalnej szkoły na wzór polskiego liceum. Szczerze, nieco przerażała mnie ta perspektywa. Nie znałam języka na tyle, żeby od razu płynnie posługiwać się nim w szkole. W Polsce nie rozumiałam matematyki w ojczystym języku, a co dopiero w obcym. Tragedia. Jednak John uparł się, że to dla mojego dobra, że nie będzie tak źle, i że będzie mi pomagał jak tylko będzie mógł. Po dłuższych namowach zgodziłam się zostać uczennicą hiszpańskiej szkoły. Oznaczało to jednak nic innego jak tylko nieuchronny koniec wakacji. Moje samopoczucie z dnia na dzień staczało się coraz bardziej i na obecny moment było zakopane starannie na dnie oceanu z kilkoma kilometrami mułu. Uratował mnie jednak telefon, który rozbrzmiał w moim pokoju pewnego sierpniowego popołudnia.
- Cześć Ney! Co słychać? - rzuciłam od razu żywszym tonem, ponieważ chyba pierwszy raz aż tak ucieszyłam się z jego telefonu.
- Cześć mała. - rzucił rozbawionym tonem - Czyżbym wyczuwał nutkę tęsknoty? - mimowolnie przewróciłam oczami, jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- No pewnie. Jak można się nie stęsknić za najlepszą drużyną wszech czasów. - odparłam bawiąc się włosami, co było zdecydowanie złym znakiem. Meliso Henderson, natychmiast przestań molestować swoje włosy, bo to zaczyna robić się z lekka niepokojące!
- Za wszystkimi się stęskniłaś? - zapytał nieco przygaszony.
- Oczywiście, że tak. - powiedziałam z premedytacją, podpuszczając go coraz bardziej by zadał to pytanie. Na efekt nie musiałam długo czekać.
- A za mną? - kontynuował zadziornym tonem.
- Neymar, pomyśl czasami. Jak za wszystkimi, to za tobą też. - odpowiedziałam ze śmiechem.
- A tak indywidualnie za mną? - zapytał ponownie, a ja musiałam wykorzystać chyba całe pokłady mojej samokontroli, żeby nie zacząć się śmiać w nieskończoność.
- Wstyd się przyznać, ale indywidualnie za tobą też. - odpowiedziałam oddychając głęboko i starając się, aby mój ton głosu brzmiał najbardziej normalnie jak tylko to było możliwe.
- Za mną też co..? - zaczął się ze mną droczyć, a ja odruchowo zmarszczyłam brwi.
- Też się za tobą stęskniłam, głąbie. - zaśmiałam się czym była również odpowiedź w słuchawce.
- Idziesz z nami na trening? Poruszasz się trochę, dobrze ci to zrobi. Bo niedługo zapomnisz jak piłkę kopnąć. - zaproponował z charakterystyczną dla siebie nutką złośliwości. Pomijając ten moment, w którym prawdopodobnie wytknął mi jakiś mankament mojej figury, której osobiście nie miałam nic do zarzucenia - baa, wiedziałam, że on tym bardziej nic do niej nie ma - pomysł był ciekawy.
- Pewnie. Zobaczysz, że dzisiaj to ja będę tam numerem 1. - skwitowałam z uśmiechem, wyglądając za okno.
- O 19 na Camp Nou, Henderson. Nie spóźnij się. - rzucił twardo, jednak byłam pewna, że właśnie się szczerzy do słuchawki jak głupi do sera.
- Też cię lubię. Będę na pewno. - odparłam i zakończyłam połączenie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
John uparł się, że odwiezie mnie osobiście, co było w rzeczywistości nie było aż tak piękne jak w teorii. A mianowicie ja się denerwowałam, że się spóźnię, czego tak na marginesie strasznie nie lubię, a on, że nie może znaleźć kluczyków, bo zbyt go stresuje stojąc w korytarzu i tupiąc nogą. Dziecinna wymówka na fakt, że jest totalnym bałaganiarzem. Momentami dziwie się, że on sam siebie znajduje codziennie rano. Cudem udało mi się dotrzeć na stadion jeszcze parę minut przed czasem co dało mi bardzo małą chwilę na upięcie włosów w wysokiego kucyka, przebranie się w luźniejszy strój i zasznurowanie korków. Weszłam na boisko powoli, spokojnym krokiem, nie dając po sobie poznać, że przed momentem przebiegłam maraton po schodach stadionu i zaliczyłam ekspresową zmianę stylu w szatni.
- Cześć chłopaki! - rzuciłam wesoło i przywitałam się z każdym z nich, naturalnie przy Brazylijczyku zatrzymując się odpowiednio dłużej. Trochę ruchu w dobrym towarzystwie było naprawdę miłym i przyjemnym doświadczeniem. Ostatnio, zaabsorbowana wydarzeniami i zajęta wywracaniem swojego życia do góry nogami, nie miałam nawet czasu na choćby chwilę rozrywki w formie krótkiego treningu czy meczu. Gdzieś w duchu, trochę zazdrościłam chłopakom, że robili zawodowo to, co kochali. Też chciałabym kiedyś powiedzieć o samej sobie : " Cześć. Jestem Mel Henderson i osiągnęłam w życiu dokładnie to, czego chciałam. Niczego mi nie brakuje i jestem naprawdę szczęśliwa." Marzenia, w sumie dobra rzecz.
Sam trening był męczący, ale satysfakcjonujący. Granie z chłopakami było naprawdę sportem wyczynowym, jednak wysiłek jakiego doświadczyłam był dla mnie istnym 'katharsis'. Zmęczona udałam się pod prysznic, żeby nieco się odświeżyć przed powrotem do domu. Nie przypuszczałam, że prysznic może być tak przyjemny. Czułam niemal każdy mięsień w moim ciele, który wrzeszczał na mnie, że dzisiaj przesadziłam. Byłam jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że miałam kabinę tylko dla siebie i mogłam w niej spędzić tyle czasu, ile rzeczywiście potrzebowałam. Nie można tego powiedzieć o reszcie, która musiała poganiać się nawzajem, ponieważ nawet jak na ich standardy nie mieli osobnych prysznicy. A wiadomo, że każdy potrzebował dużo miejsca dla siebie i swojego ego. W tego efekcie przyszło mi na nich długo czekać. Zwiedziłam korytarz z trofeami, z każdą minutą będąc coraz bardziej zdumiona ile czasu można spędzić w kąpieli w obcym miejscu. Wydawało mi się, że minęła wieczność odkąd rozstaliśmy się pod drzwiami szatni. Wróciłam powolnym krokiem oddając się magii pomieszczenia, w którym przebywałam. Było tu tyle pucharów, medali, które niemalże krzyczały : "Ty też tak potrafisz! Przynieś nam kogoś do kolekcji". Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie, bo wiedziałam, że to nie jest możliwe. Byłam dziewczyną, a dziewczyny nie mogły grać w piłkę razem z mężczyznami.
Zanim się obejrzałam, w magiczny sposób znalazłam się znów w głównym holu, gdzie czekało już kilku piłkarzy.
- Czekamy jeszcze na Xaviego i Iniestę. - poinformował mnie uśmiechnięty Gerard, który siedząc na ławce, wycierał jeszcze mokre włosy ręcznikiem.
- W porządku. - odpowiedziałam i oparłam się o ścianę. Zakręciło mi się porządnie w głowie. - Poczekam na was na zewnątrz. - rzuciłam i uśmiechając się przepraszająco wycofałam się w stronę wyjścia. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, uderzyło mnie rześkie, wieczorne powietrze, które nabrałam obficie w płuca. W budynku było duszno do granic możliwości, a w połączeniu z różnymi zapachami perfum piłkarzy, było to wręcz nie do zniesienia. Woń mieszała się jedna z drugą, z trzecią i z dziesiątą, co przyprawiało mnie o mdłości. Na zewnątrz było o niebo lepiej. Delektowałam się chwilą samotności, ciszy i zapomnienia, kiedy poczułam nagły i przeszywający ból w okolicach czaszki. Poczułam jak mimowolnie osuwam się na kamienne płyty, niezdolna do tego by krzyknąć, lub chociaż odwrócić głowę. Leżałam bezwładnie, czując jak moje powieki robią się coraz cięższe i cięższe.
- Melisa! - zobaczyłam nad sobą twarz Leo, który delikatnie uniósł mnie do góry. - Ney, dzwoń po karetkę! - ich głosy wydawały mi się coraz dalsze, czułam jak odpływam. Argentyńczyk dotknął dłońmi tyłu mojej głowy, a ja skrzywiłam się z bólu, zaciskając zęby, żeby nie zawyć. Zobaczyłam jak jego dłonie nabierają szkarłatnego koloru. Nie było potrzeba mi nic więcej niż tylko umierania w kałuży własnej krwi. Przerażona tą świadomością, straciłam przytomność.
*****
- Budzi się.. - ten stłumiony szept był pierwszym co usłyszałam. Nie pamiętałam kompletnie nic. - Zawołajcie lekarza. - znowu ten sam głos wydał polecenie. Próbując uchylić powieki, pod którymi, swoją drogą chyba zebrała mi się tona piasku, wykrzywiłam twarz w grymasie, ponieważ nigdy nie przychodziło mi to z taką trudnością. Oślepiło mnie wpadające przez okno do pokoju światło. Ów pokój był średni, sterylny, z kremowymi ścianami, gdyby nie fakt, że to szpital, to pewnie uznałabym go za ładny przykład dekoratorstwa nowoczesnego.
- Jak długo spałam? - z mojego gardła wydobył się zlepek niezrozumiałych wyrazów, jednak John siedzący obok mojego łóżka delikatnie się uśmiechnął, po czym ujął moją dłoń.
- Kilkanaście godzin. - odpowiedział spokojnie. Nic więcej nie udało mi się z niego wydobyć, ponieważ do pomieszczenia wkroczył pewnym krokiem mężczyzna w sile wieku, ubrany w biały kitel. Powitał mnie firmowym, jak mniemam, uśmiechem. Bardzo dużo mówił. Ciekawych, mniej ciekawych i w ogóle nieciekawych rzeczy. Dowiedziałam się na przykład, że zostałam uderzona w głowę kamieniem z niewielkiej odległości, ale oczywiście sprawca pozostaje nieznany i nieuchwycony. Niemal jak w brazylijskiej telenoweli "Hulio, oh Hulio co się ze mną stało?! Oh Carlotto, moja miłość do ciebie cię uratowała". Żenada.
- W pokoju może zostać jedna osoba, żeby nie przemęczać pacjentki - zakończył swój wywód i udał się zapewne na kolejną porcję gorącej kawy tego dnia. Wszyscy się ulotnili, oprócz jednej plamki w kącie pokoju.
- Neymar. - wyszeptałam, przywołując na twarz grymas, który miał symbolizować uśmiech i największy stopień ucieszenia.
- Jak się czujesz, mała? - zapytał siadając na krawędzi łóżka i wbijając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
- Bywało lepiej, ale żyję. Trochę pospałam, a tu takie wielkie halo. - siliłam się na dowcip, jednak wcale nie było mi do śmiechu, kiedy uświadomiłam sobie, że ktoś na mnie tam czekał i chciał mi zrobić poważną krzywdę. Widocznie strach miałam wypisany na twarzy, ponieważ Brazylijczyk pochwycił moją dłoń, tak jak to przed kilkoma minutami zrobił John, i zaczął delikatnie gładzić ją opuszkami palców.
- Musimy wyjechać. - rzucił chłopak po dłuższej chwili ciszy, którą przerywało jedynie upierdliwe bzyczenie wentylatora. - A ty jedziesz razem z nami. - dodał uważnie mnie obserwując.
- John się nie zgodzi. Poza tym ze mną są same kłopoty. - wywróciłam oczami, ponieważ moja obecna sytuacja mówiła sama za siebie.
- Nie marudź. Jedziesz z nami do Madrytu i koniec spacja. - chłopak uśmiechnął się czule, a ja cicho się roześmiałam.
- Chyba kropka?
- Dla ciebie spacja. Widzisz nawet zasady dla ciebie naginam. - również się roześmiał.
- Nie da się ukryć. - skwitowałam patrząc na niego, jak gdyby nic poza nim nie istniało.
Reszta dnia minęła tak szybko jak się zaczęła. Był to niemal pierwszy dzień mojego życia, jak to nazwał Leo. Chłopaki przyszli późnym popołudniem prawie, że na kolanach chodząc za pielęgniarkami i prosząc, żeby wszyscy mogli wejść. Wykorzystali chyba całe pokłady swojej słodkości i uroku osobistego, bo po niedługim czasie jak zauważyłam ich sylwetki na korytarzu, wlała się pokoju fala piłkarzy. Pomieszczenie nagle wydawało się pięć razy mniejsze niż poprzednio.
- Jak się czujesz? - zapytał Messi, a ja obdarowałam go w miarę, jak na warunki, szerokim uśmiechem.
- Teraz wspaniale. Nawet nie wiecie jak mi miło, że tutaj wszyscy przyszliście, chociaż nieodwracalnie kradniecie mi tlen. - poprawiłam się na wysoko ułożonych, puchatych poduszkach.
- Jutro cię wypisują, słyszałaś? - rzucił Bartra z uśmiechem opierając się o drzwi.
- Długo ze mną nie wytrzymali a dopiero co otworzyłam oczy. - pokręciłam delikatnie głową. Ból był mniejszy niż wcześniej i czułam jak z godziny na godzinę opuszcza na dobre moje ciało. Samopoczucie również się poprawiło na tyle, że nawet nie myślałam o tym przykrym zdarzeniu. Nie zadręczałam się pytaniami typu : Kto? Dlaczego? Jak? Za co? Dlaczego właśnie ja?. Chociaż nie ukrywam, że krzątały się one po mojej głowie i czuły się tam jak u siebie. Wiedziałam, że tylko gdy wszyscy wyjdą i zostanę sama, te same pytania, które teraz potulnie "poszły spać", rozsadzą mi moją i tak zmaltretowaną głowę. Może była to forma ucieczki, ale właśnie dlatego nie chciałam zostawać sama. Nie chciałam dać się zwariować tysiącom niedorzecznych teorii i domysłów. Jedyne czego chciałam to zapomnieć, że coś takiego się w ogóle stało i żyć dalej jak gdyby nigdy nic.
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą lekarz wręczył mi rano świstek papieru, który upoważniał mnie do opuszczenia szpitala. Jedyną pamiątką jaka mi została to dwa małe szwy na czole. Na całe szczęście zbiegały się prawie z linią włosów, więc nie było ich wcale widać. John uparł się, żeby po mnie przyjechać i tak też zrobił. Sprawiał wrażenie tak zatroskanego, jakim chyba nigdy przedtem go nie widziałam. Zachowywał się jak profesjonalny szofer, skakał koło mnie i otwierał mi każde napotkane drzwi.
- Widziałeś się dzisiaj z Neyem? - zapytałam w połowie drogi do domu, zagłuszając grające radio.
- Nie widziałem, ale za to słyszałem jak darli się na siebie z Luisem. Uparł się, że chce po ciebie przyjechać, a mój drogi przyjaciel, że nie ma na to czasu, bo na wieczór wylatują, a on nie spakował nawet bokserek. - chrzestny zaśmiał się pod nosem, a ja uniosłam oczy ku niebiosom. No tak, to rzeczywiście było bardzo prawdopodobne i tłumaczyłoby nieobecność Brazylijczyka.
- Podobno chcieli mnie ze sobą zabrać.. - zaczęłam ryzykownie i nieśmiało spojrzałam na mężczyznę. Nic nie powiedział, jednak widziałam jak jego szczęki nieco mocniej się zacisnęły.
- Podobno, chociaż nie uważam tego za genialny pomysł w twoim stanie. - powiedział po długiej chwili, niemiłosiernie ciężkiej do zniesienia ciszy.
- Czuje się dobrze i jestem pewna, że będą się mną dobrze opiekować. - odpowiedziałam, na co odpowiedział mi śmiech.
- Właśnie tego się boje. Jak oni się tobą zaopiekują to ja mogę mieć poważne problemy z prawem. - zatrąbił na przejeżdżający obok slalomem samochód, a ja podskoczyłam na siedzeniu, prawie nabijając sobie nowego siniaka na czubku głowy.
- Wszystko będzie okey, John. Myślę, że to będzie dla mnie dobre. Dopóki sprawa się nie uleży, jeśli stąd zniknę będzie naprawdę dla mnie lepiej. - po moich słowach zapanowała cisza, a ja zerknęłam w bok, żeby zobaczyć co ją spowodowało. Zmarszczone czoło, które od razu zauważyłam dało mi pewność, że wuj analizuje moje słowa. Dojechaliśmy do domu i pierwszym co zrobiłam, była przyjemna podróż do mojego pokoju. Jeszcze nie zdążyłam się nim do końca nacieszyć i co i raz czułam tą samą ekscytację wchodząc do środka. Muszę przyznać, że John miał gust, jeśli sam go zaprojektował. Był idealny i mogłabym tu spędzać każdą wolną chwilę. Po około pół godziny chrzestny stanął w drzwiach z małą walizką w ręce.
- Nie gadaj, że mam się wyprowadzić.. - powiedziałam przerażona zerkając to na niego, to na przedmiot, który trzymał w dłoniach. on tylko pokręcił głową i się roześmiał.
- Jedź i uważaj na siebie. - powiedział kładąc walizkę na podłodze. - A jeśli któryś zrobi coś nie tak, to dla zachowania swojego życia, nie ma tu po co wracać. - rzucił będąc już w drzwiach. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wyszedł. Widać było gołym okiem, że Johnowi bardzo na mnie zależało. Kochał mnie i chciał się mną opiekować, ale jednocześnie dawać mi to co najlepsze i to czego potrzebuję. Przede wszystkim chciał mnie rozumieć i próbował to robić przez cały czas. Nie mogłam tego powiedzieć o rodzicach, chociaż tak naprawdę głęboko w środku wierzyłam w to, że im na mnie zależy. Po prostu nie potrafią tego należycie okazać. Pakowanie poszło mi w ekspresowym tempie, a i rzeczywistego czasu na nie nie miałam, więc w walizce z prędkością światła wylądowały kosmetyki, szczoteczka do zębów, bielizna i kilka ciuchów. Prawie, że szybując nad stopniami schodów "teleportowałam" się na parter. John już czekał w holu z kluczykami w dłoni. - Gotowa? - pokiwałam głową w odpowiedzi i wychodząc z domu pocałowałam go przelotnie w policzek. Dotarłam na lotnisko w ostatnim momencie, ponieważ Blaugrana właśnie kierowała się do swojego samolotu.
- No nie wierzę, czy ty to widzisz John? Chcieli polecieć beze mnie. - powiedziałam podniesionym głosem, pełnym udawanego wyrzutu. Podparłam się dłońmi pod boki, tupiąc prawą stopą w posadzkę. Jak na komendę piłkarze się odwrócili i usłyszałam wesoły zlepek głosów.
- Nie odlecielibyśmy bez ciebie. - rzucił Gerard, a ja się roześmiałam. Przywitałam się z wszystkimi i pożegnałam z wujkiem.
- Uważaj na siebie, mała - powiedział całując mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się, pomachałam i zniknęłam za zakrętem razem z resztą drużyny.
*****
Siedziałam w loży honorowej z Davim na kolanach. Na miejscu okazało się, że czekał na Neya razem z Rafaellą. Radości z tego spotkania nie da się opisać, więc jak już kiedyś rzekłam, nie będę próbować. Drużyna Barcelony właśnie wychodziła na boisko ze śmiertelnie poważnymi minami. Wyglądali bardziej jak żołnierze niż piłkarze, ponieważ dzisiejszy mecz był jednym z najważniejszych w sezonie. Grali z Realem Madryt, do tego na wyjeździe, co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
- Tata! - krzyknął mały kiedy zobaczył Brazylijczyka na murawie. Stojąc na moich kolanach, machał do niego, a ja z podniesionym poziomem adrenaliny, żeby dziecko nie wylądowało na posadzce, trzymałam go w pasie. Wychyliłam się zza chłopca i zobaczyłam jak Neymar macha nam z wesołym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go, po czym zabrałam się do okiełznania Daviego, który stanowczo upierał się przy tym, że pójdzie grać razem z tatą. Uśmiechając się z rozczuleniem wytłumaczyłam mu, że nie jest to teraz możliwe i teraz pooglądamy jak Ney gra z resztą wujków ( bo tak też blondynek nazywał i traktował resztę drużyny ), a później tata z nim zagra. Nadzwyczaj i podejrzanie szybko udało mi się go przekonać. Zero przekupstwa, ani wyszukanych argumentów, po prostu kilka krótkich, prostych zdań. Chłopiec usadowił się na moich kolanach przodem do boiska, tak aby śledzić małą plamkę, biegającą po murawie, którą aktualnie był Neymar. Mieliśmy z Davim podobne priorytety i wspólny obiekt obserwacji, więc nasze głowy kręciły się w niemal jednakowym tempie. Mecz, który rozgrywał się na naszych oczach był jak pole bitwy. Obydwie drużyny grały na jednym, wysokim poziomie i tylko pojedyncze spotkania zazwyczaj decydowały o tym, która z nich była aktualnie wyżej w rankingach. Dlatego właśnie wygrana była dla obydwu taka ważna. Akcje podbramkowe rozgrywały się niemal co minutę, z tym wyjątkiem, że raz z jednej, a raz z drugiej strony boiska. Wysiłek jaki musieli wszyscy włożyć w jednoczesny, skuteczny atak i obronę, sprawiły, że po pierwszej połowie piłkarze ledwo co zeszli z boiska. Patrząc na nich było mi ich niemal, że szkoda wiedząc, że czeka ich kolejne 45 minut walki o wygraną, której nie ułatwiała im wielka gwiazda Realu, w osobie Cristiano Ronaldo. Muszę powiedzieć, że jego umiejętności były naprawdę imponujące i to co słyszałam kiedyś o nim jedynie z opowiadań było jak najbardziej prawdą. Miał wybitny talent, obok którego nie dało się przejść obojętnie. Jednak nie będę się tu nad tym roztkliwiać, ponieważ w Barcelonie jest więcej niż tylko jeden takowy talent i dlatego całym sercem kibicowałam im, żeby wygrali. Moje serce widocznie miało mocną siłę przekonywania, ponieważ mecz po kilku minutach grozy w doliczonym czasie zakończył się wynikiem 3:2 dla Barcelony. Bramki strzelili Bartra 27', Messi 55' i Neymar 87'. Katalońscy kibice oszaleli na trybunach a i my daliśmy się ponieść panującym wokół emocjom. Krzyki, śpiewy i brawa niosły się po stadionie niczym najpiękniejsza pieśń chwały i podziękowanie dla niezmordowanych idoli tłumu.Razem z Davim odczekaliśmy aż większość ludzi wyjdzie z loży i spokojnie zeszliśmy do korytarza prowadzącego do szatni chłopaków. Euforia jaka panowała w pomieszczeniu napawała wszystkich obecnych pokładami optymizmu, energii i radości.
- Gratulacje. - powiedziałam, kiedy podbiegł Neymar przytulając mnie mocno i biorąc syna na ręce. Po jego uradowanej twarzy płynęły strużki potu, a oczy błyszczące ze szczęścia, chowały pod sobą skrajne wykończenie, jednak nic z tego zestawu nie przeszkodziło mi w złożeniu na jego ustach gorącego pocałunku. To było moje jedyne 5 minut, ponieważ później twarz i szyję Brazylijczyka skutecznie zarekwirował Davi, szczelnie się w niego wtulając. Chłopczyk niechętnie oderwał się od ojca dopiero wtedy, gdy ten musiał iść umyć się i przebrać. Usiadł ze mną na ławce i bawił się breloczkiem od mojej torebki, co i raz posyłając mi szeroki uśmiech. Po około pół godzinie Duma Katalonii wytoczyła się wreszcie z szatni wlokąc za sobą torby ze strojami. Jednak lekarstwem na wszelkie bóle i magicznym uzdrawiającym hasłem była "Impreza". Zadziałała na nich lepiej niż hektolitry energetyków. Spojrzałam na Neya i uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Jedź z chłopakami, w końcu macie co świętować. Ja pojadę z Davim do hotelu i położę go spać. - powiedziałam trzymając chłopca za rękę.
- Trochę mi głupio. - odpowiedział drapiąc się po głowie.
- Ja i tak nie nadaje się na imprezę bo cały czas jeszcze biorę leki przeciwbólowe na tą potłuczoną głowę. Idź tylko nie narób głupot. - odparłam, a on w odpowiedzi czule mnie pocałował. Kierowca odwiózł mnie i blondynka pod hotel, a resztę chłopaków zawiózł do klubu. Pokonaliśmy obszerny hol i za pomocą windy dostaliśmy się do dwupokojowego apartamentu. Była już 22 więc czas najwyższy, aby mały poszedł spać. Z hotelowej lodówki wyjęłam mu serek, który z radością pochłonął po czym zaprowadziłam go do drugiego pokoju, który widocznie przystosowany był dla gości z dziećmi. Zapaliłam mu lampkę i pomogłam przebrać się w piżamkę, po czym okryłam go kołdrą i poczekałam aż zaśnie. Kiedy widziałam, że odpłynął w krainę snu, bezszelestnie wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sama wzięłam relaksującą kąpiel i odświeżona usiadłam na obszernym łóżku. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie ma drugiego. Uniosłam brwi do góry i omiotłam wzrokiem pokój. Rzeczywiście nigdzie nie stało drugie, nawet małe łóżko. Czy on wziął apartament małżeński? Chyba zgłupiał do końca z góry zakładając, że będę chciała spać z nim w jednym łóżku. Oparłam się o stolik, bawiąc się troczkiem od szlafroka. Z jednej strony musiałam się przyznać sama przed sobą, że perspektywa zaśnięcia i pobudki akurat przy nim była niezwykle kusząca, jednak z drugiej była to dla mnie zupełnie dziwna i obca sytuacja.
O dziwo w ogóle nie chciało mi się spać, siedziałam na łóżku w obszernej koszulce, patrząc się w okno i słuchając cicho muzyki. Była pierwsza kiedy drzwi do pokoju się otworzyły. Odwróciłam się od okna w stronę hałasu, który spowodował Neymar. Podszedł chwiejnym krokiem i zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku, położył mi głowę na ramieniu. Odnosiłam ciężkie wrażenie, że w ogóle nie panował nad swoim ciałem, ponieważ było ono tak bezwładne, że niemal powaliło mnie na ziemię. Biła od niego woń alkoholu i coś słodkawego, co ku mojemu przerażeniu przypominało woń trawki.
- Jesteś totalnie nawalony. - wyszeptałam odpychając go od siebie całą swoją siłą. Zatoczył się do tyłu, lądując na oparciu łóżka.
- Nieprawda Skarbie. Nic mi nie jest, no chodź się przytul. - powiedział rozciągając leniwie usta w uśmiechu. Zebrało mi się na mdłości, kiedy znów do mnie podszedł. Był skrajnie nieodpowiedzialny i zachował się jak gówniarz. Jaki z niego sportowiec, idol milionów, skoro nie umie się zachować?
- Twój syn śpi w pokoju obok, chcesz żeby zobaczył cię w takim stanie? - rzuciłam z obrzydzeniem, na co on jedynie się roześmiał i podszedł bliżej. Czułam od niego jeszcze jeden zapach. Kobiece perfumy. Instynktownie zacisnęłam pięści. - Nie zbliżaj się do mnie.
- Chodź, będzie fajnie. - szepnął, a ja cofnęłam się kilka kroków w tył.
- Tak długo się oszukiwałam. Ty się przecież nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz tym samym, nieodpowiedzialnym, samolubnym dupkiem co na początku. - rzuciłam i naciskając na klamkę wpadłam do pokoju Daviego zamykając je na klucz z drugiej strony. Oparłam się o drzwi, jednak walenie pięściami dobiegające z drugiej strony skutecznie mnie od nich odepchnęło.
- Co się dzieje, Mel? - chłopiec obudził się, przecierając zaspane oczy.
- Nic kochanie, śpij dalej. - odpowiedziałam i pogłaskałam go po głowie uspokajająco. Spojrzałam na drzwi. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie, jak mógł się doprowadzić do takiego stanu. Nawet jeśli nie ze względu na mnie to na swojego syna, który przyjechał go odwiedzić, powinien zachowywać się na poziomie. Jednak tego nie zrobił. Na całe szczęście blondyn zasnął równie szybko co się obudził. Odetchnęłam z ulgą, bo mimo wszystko nie chciałam, żeby zobaczył swojego ukochanego "tatusia" reprezentującego sobą poziom poniżej wszelkiej krytyki. Z szafki pod ścianą wyciągnęłam koc i skulona w fotelu, w rogu pokoju zasnęłam niespokojnym snem, nie rozróżniając koszmaru, który się śnił od tego, który dział się naprawdę.
Na początku z góry chcę przeprosić za okropnie i niewybaczalnie długi czas czekania na kolejny rozdział. Niestety szkoła i inne zajęcia nie pozwalają mi na coś takiego jak czas wolny, a z przykrością się przekonałam, że spanie jest potrzebne wszystkim nawet komuś takiemu jak ja :)
Robiąc co w mojej mocy, oto jest kolejna część. :)
Dziękuję wszystkim za ogrom miłych słów, które spotykają mnie z waszej strony codziennie w różnych miejscach. Jesteście największą motywacją jaką mam ;)
Mam nadzieję, że i tym razem nie zawiodłam i moje wypociny wynagrodzą czas oczekiwania. :)
<3
Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem. Słyszałam przekrzykiwanie się z drugiego pokoju, za każdym razem kiedy to mój wspaniały chrzestny starał się z nimi porozmawiać o moim pobycie w Hiszpanii. Jednak nigdy taka rozmowa nie dobiegła do końca z pozytywnym rezultatem. Zawsze któreś rzucało słuchawką, a John niezrażony ich zachowaniem próbował znowu i znowu, powtarzając, że mimo iż jestem pełnoletnia, to nadal są to moi rodzice i nie powinnam tak radykalnie postępować wbrew nim. Może miał w tym trochę racji, jednak chciałam porozmawiać z nimi o tym jak z dorosłymi ludźmi. Nie satysfakcjonował mnie argument " Nie pojedziesz tam, bo nie.", albo "Nie będziesz tam mieszkać, bo nie". Dziecinada, a nie dyskusja na poziomie. Przyjęłam zimną taktykę, nie zwracania uwagi na ogólną, napiętą sytuację między mną a rodzicami. Muszę jednak przyznać, że zrobiło mi się nieco przykro, kiedy bez słowa przysłali resztę moich rzeczy. Nie walczyli o mnie w żaden sensowny sposób. Nie chcieli się dogadać, porozmawiać, dojść do kompromisu. Poddali się, bo tak było łatwiej i wygodniej. Pozbyć się moich rzeczy i zapomnieć, że istniałam. Udać, że mnie nie było. Myślę, że chyba każdego by to w jakiś sposób zabolało, więc nie uznawałam tego za żadną anomalię.
Za tydzień zaczynał się rok szkolny, a ja miałam uczęszczać do lokalnej szkoły na wzór polskiego liceum. Szczerze, nieco przerażała mnie ta perspektywa. Nie znałam języka na tyle, żeby od razu płynnie posługiwać się nim w szkole. W Polsce nie rozumiałam matematyki w ojczystym języku, a co dopiero w obcym. Tragedia. Jednak John uparł się, że to dla mojego dobra, że nie będzie tak źle, i że będzie mi pomagał jak tylko będzie mógł. Po dłuższych namowach zgodziłam się zostać uczennicą hiszpańskiej szkoły. Oznaczało to jednak nic innego jak tylko nieuchronny koniec wakacji. Moje samopoczucie z dnia na dzień staczało się coraz bardziej i na obecny moment było zakopane starannie na dnie oceanu z kilkoma kilometrami mułu. Uratował mnie jednak telefon, który rozbrzmiał w moim pokoju pewnego sierpniowego popołudnia.
- Cześć Ney! Co słychać? - rzuciłam od razu żywszym tonem, ponieważ chyba pierwszy raz aż tak ucieszyłam się z jego telefonu.
- Cześć mała. - rzucił rozbawionym tonem - Czyżbym wyczuwał nutkę tęsknoty? - mimowolnie przewróciłam oczami, jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- No pewnie. Jak można się nie stęsknić za najlepszą drużyną wszech czasów. - odparłam bawiąc się włosami, co było zdecydowanie złym znakiem. Meliso Henderson, natychmiast przestań molestować swoje włosy, bo to zaczyna robić się z lekka niepokojące!
- Za wszystkimi się stęskniłaś? - zapytał nieco przygaszony.
- Oczywiście, że tak. - powiedziałam z premedytacją, podpuszczając go coraz bardziej by zadał to pytanie. Na efekt nie musiałam długo czekać.
- A za mną? - kontynuował zadziornym tonem.
- Neymar, pomyśl czasami. Jak za wszystkimi, to za tobą też. - odpowiedziałam ze śmiechem.
- A tak indywidualnie za mną? - zapytał ponownie, a ja musiałam wykorzystać chyba całe pokłady mojej samokontroli, żeby nie zacząć się śmiać w nieskończoność.
- Wstyd się przyznać, ale indywidualnie za tobą też. - odpowiedziałam oddychając głęboko i starając się, aby mój ton głosu brzmiał najbardziej normalnie jak tylko to było możliwe.
- Za mną też co..? - zaczął się ze mną droczyć, a ja odruchowo zmarszczyłam brwi.
- Też się za tobą stęskniłam, głąbie. - zaśmiałam się czym była również odpowiedź w słuchawce.
- Idziesz z nami na trening? Poruszasz się trochę, dobrze ci to zrobi. Bo niedługo zapomnisz jak piłkę kopnąć. - zaproponował z charakterystyczną dla siebie nutką złośliwości. Pomijając ten moment, w którym prawdopodobnie wytknął mi jakiś mankament mojej figury, której osobiście nie miałam nic do zarzucenia - baa, wiedziałam, że on tym bardziej nic do niej nie ma - pomysł był ciekawy.
- Pewnie. Zobaczysz, że dzisiaj to ja będę tam numerem 1. - skwitowałam z uśmiechem, wyglądając za okno.
- O 19 na Camp Nou, Henderson. Nie spóźnij się. - rzucił twardo, jednak byłam pewna, że właśnie się szczerzy do słuchawki jak głupi do sera.
- Też cię lubię. Będę na pewno. - odparłam i zakończyłam połączenie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
John uparł się, że odwiezie mnie osobiście, co było w rzeczywistości nie było aż tak piękne jak w teorii. A mianowicie ja się denerwowałam, że się spóźnię, czego tak na marginesie strasznie nie lubię, a on, że nie może znaleźć kluczyków, bo zbyt go stresuje stojąc w korytarzu i tupiąc nogą. Dziecinna wymówka na fakt, że jest totalnym bałaganiarzem. Momentami dziwie się, że on sam siebie znajduje codziennie rano. Cudem udało mi się dotrzeć na stadion jeszcze parę minut przed czasem co dało mi bardzo małą chwilę na upięcie włosów w wysokiego kucyka, przebranie się w luźniejszy strój i zasznurowanie korków. Weszłam na boisko powoli, spokojnym krokiem, nie dając po sobie poznać, że przed momentem przebiegłam maraton po schodach stadionu i zaliczyłam ekspresową zmianę stylu w szatni.
- Cześć chłopaki! - rzuciłam wesoło i przywitałam się z każdym z nich, naturalnie przy Brazylijczyku zatrzymując się odpowiednio dłużej. Trochę ruchu w dobrym towarzystwie było naprawdę miłym i przyjemnym doświadczeniem. Ostatnio, zaabsorbowana wydarzeniami i zajęta wywracaniem swojego życia do góry nogami, nie miałam nawet czasu na choćby chwilę rozrywki w formie krótkiego treningu czy meczu. Gdzieś w duchu, trochę zazdrościłam chłopakom, że robili zawodowo to, co kochali. Też chciałabym kiedyś powiedzieć o samej sobie : " Cześć. Jestem Mel Henderson i osiągnęłam w życiu dokładnie to, czego chciałam. Niczego mi nie brakuje i jestem naprawdę szczęśliwa." Marzenia, w sumie dobra rzecz.
Sam trening był męczący, ale satysfakcjonujący. Granie z chłopakami było naprawdę sportem wyczynowym, jednak wysiłek jakiego doświadczyłam był dla mnie istnym 'katharsis'. Zmęczona udałam się pod prysznic, żeby nieco się odświeżyć przed powrotem do domu. Nie przypuszczałam, że prysznic może być tak przyjemny. Czułam niemal każdy mięsień w moim ciele, który wrzeszczał na mnie, że dzisiaj przesadziłam. Byłam jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że miałam kabinę tylko dla siebie i mogłam w niej spędzić tyle czasu, ile rzeczywiście potrzebowałam. Nie można tego powiedzieć o reszcie, która musiała poganiać się nawzajem, ponieważ nawet jak na ich standardy nie mieli osobnych prysznicy. A wiadomo, że każdy potrzebował dużo miejsca dla siebie i swojego ego. W tego efekcie przyszło mi na nich długo czekać. Zwiedziłam korytarz z trofeami, z każdą minutą będąc coraz bardziej zdumiona ile czasu można spędzić w kąpieli w obcym miejscu. Wydawało mi się, że minęła wieczność odkąd rozstaliśmy się pod drzwiami szatni. Wróciłam powolnym krokiem oddając się magii pomieszczenia, w którym przebywałam. Było tu tyle pucharów, medali, które niemalże krzyczały : "Ty też tak potrafisz! Przynieś nam kogoś do kolekcji". Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie, bo wiedziałam, że to nie jest możliwe. Byłam dziewczyną, a dziewczyny nie mogły grać w piłkę razem z mężczyznami.
Zanim się obejrzałam, w magiczny sposób znalazłam się znów w głównym holu, gdzie czekało już kilku piłkarzy.
- Czekamy jeszcze na Xaviego i Iniestę. - poinformował mnie uśmiechnięty Gerard, który siedząc na ławce, wycierał jeszcze mokre włosy ręcznikiem.
- W porządku. - odpowiedziałam i oparłam się o ścianę. Zakręciło mi się porządnie w głowie. - Poczekam na was na zewnątrz. - rzuciłam i uśmiechając się przepraszająco wycofałam się w stronę wyjścia. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, uderzyło mnie rześkie, wieczorne powietrze, które nabrałam obficie w płuca. W budynku było duszno do granic możliwości, a w połączeniu z różnymi zapachami perfum piłkarzy, było to wręcz nie do zniesienia. Woń mieszała się jedna z drugą, z trzecią i z dziesiątą, co przyprawiało mnie o mdłości. Na zewnątrz było o niebo lepiej. Delektowałam się chwilą samotności, ciszy i zapomnienia, kiedy poczułam nagły i przeszywający ból w okolicach czaszki. Poczułam jak mimowolnie osuwam się na kamienne płyty, niezdolna do tego by krzyknąć, lub chociaż odwrócić głowę. Leżałam bezwładnie, czując jak moje powieki robią się coraz cięższe i cięższe.
- Melisa! - zobaczyłam nad sobą twarz Leo, który delikatnie uniósł mnie do góry. - Ney, dzwoń po karetkę! - ich głosy wydawały mi się coraz dalsze, czułam jak odpływam. Argentyńczyk dotknął dłońmi tyłu mojej głowy, a ja skrzywiłam się z bólu, zaciskając zęby, żeby nie zawyć. Zobaczyłam jak jego dłonie nabierają szkarłatnego koloru. Nie było potrzeba mi nic więcej niż tylko umierania w kałuży własnej krwi. Przerażona tą świadomością, straciłam przytomność.
*****
- Budzi się.. - ten stłumiony szept był pierwszym co usłyszałam. Nie pamiętałam kompletnie nic. - Zawołajcie lekarza. - znowu ten sam głos wydał polecenie. Próbując uchylić powieki, pod którymi, swoją drogą chyba zebrała mi się tona piasku, wykrzywiłam twarz w grymasie, ponieważ nigdy nie przychodziło mi to z taką trudnością. Oślepiło mnie wpadające przez okno do pokoju światło. Ów pokój był średni, sterylny, z kremowymi ścianami, gdyby nie fakt, że to szpital, to pewnie uznałabym go za ładny przykład dekoratorstwa nowoczesnego.
- Jak długo spałam? - z mojego gardła wydobył się zlepek niezrozumiałych wyrazów, jednak John siedzący obok mojego łóżka delikatnie się uśmiechnął, po czym ujął moją dłoń.
- Kilkanaście godzin. - odpowiedział spokojnie. Nic więcej nie udało mi się z niego wydobyć, ponieważ do pomieszczenia wkroczył pewnym krokiem mężczyzna w sile wieku, ubrany w biały kitel. Powitał mnie firmowym, jak mniemam, uśmiechem. Bardzo dużo mówił. Ciekawych, mniej ciekawych i w ogóle nieciekawych rzeczy. Dowiedziałam się na przykład, że zostałam uderzona w głowę kamieniem z niewielkiej odległości, ale oczywiście sprawca pozostaje nieznany i nieuchwycony. Niemal jak w brazylijskiej telenoweli "Hulio, oh Hulio co się ze mną stało?! Oh Carlotto, moja miłość do ciebie cię uratowała". Żenada.
- W pokoju może zostać jedna osoba, żeby nie przemęczać pacjentki - zakończył swój wywód i udał się zapewne na kolejną porcję gorącej kawy tego dnia. Wszyscy się ulotnili, oprócz jednej plamki w kącie pokoju.
- Neymar. - wyszeptałam, przywołując na twarz grymas, który miał symbolizować uśmiech i największy stopień ucieszenia.
- Jak się czujesz, mała? - zapytał siadając na krawędzi łóżka i wbijając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
- Bywało lepiej, ale żyję. Trochę pospałam, a tu takie wielkie halo. - siliłam się na dowcip, jednak wcale nie było mi do śmiechu, kiedy uświadomiłam sobie, że ktoś na mnie tam czekał i chciał mi zrobić poważną krzywdę. Widocznie strach miałam wypisany na twarzy, ponieważ Brazylijczyk pochwycił moją dłoń, tak jak to przed kilkoma minutami zrobił John, i zaczął delikatnie gładzić ją opuszkami palców.
- Musimy wyjechać. - rzucił chłopak po dłuższej chwili ciszy, którą przerywało jedynie upierdliwe bzyczenie wentylatora. - A ty jedziesz razem z nami. - dodał uważnie mnie obserwując.
- John się nie zgodzi. Poza tym ze mną są same kłopoty. - wywróciłam oczami, ponieważ moja obecna sytuacja mówiła sama za siebie.
- Nie marudź. Jedziesz z nami do Madrytu i koniec spacja. - chłopak uśmiechnął się czule, a ja cicho się roześmiałam.
- Chyba kropka?
- Dla ciebie spacja. Widzisz nawet zasady dla ciebie naginam. - również się roześmiał.
- Nie da się ukryć. - skwitowałam patrząc na niego, jak gdyby nic poza nim nie istniało.
Reszta dnia minęła tak szybko jak się zaczęła. Był to niemal pierwszy dzień mojego życia, jak to nazwał Leo. Chłopaki przyszli późnym popołudniem prawie, że na kolanach chodząc za pielęgniarkami i prosząc, żeby wszyscy mogli wejść. Wykorzystali chyba całe pokłady swojej słodkości i uroku osobistego, bo po niedługim czasie jak zauważyłam ich sylwetki na korytarzu, wlała się pokoju fala piłkarzy. Pomieszczenie nagle wydawało się pięć razy mniejsze niż poprzednio.
- Jak się czujesz? - zapytał Messi, a ja obdarowałam go w miarę, jak na warunki, szerokim uśmiechem.
- Teraz wspaniale. Nawet nie wiecie jak mi miło, że tutaj wszyscy przyszliście, chociaż nieodwracalnie kradniecie mi tlen. - poprawiłam się na wysoko ułożonych, puchatych poduszkach.
- Jutro cię wypisują, słyszałaś? - rzucił Bartra z uśmiechem opierając się o drzwi.
- Długo ze mną nie wytrzymali a dopiero co otworzyłam oczy. - pokręciłam delikatnie głową. Ból był mniejszy niż wcześniej i czułam jak z godziny na godzinę opuszcza na dobre moje ciało. Samopoczucie również się poprawiło na tyle, że nawet nie myślałam o tym przykrym zdarzeniu. Nie zadręczałam się pytaniami typu : Kto? Dlaczego? Jak? Za co? Dlaczego właśnie ja?. Chociaż nie ukrywam, że krzątały się one po mojej głowie i czuły się tam jak u siebie. Wiedziałam, że tylko gdy wszyscy wyjdą i zostanę sama, te same pytania, które teraz potulnie "poszły spać", rozsadzą mi moją i tak zmaltretowaną głowę. Może była to forma ucieczki, ale właśnie dlatego nie chciałam zostawać sama. Nie chciałam dać się zwariować tysiącom niedorzecznych teorii i domysłów. Jedyne czego chciałam to zapomnieć, że coś takiego się w ogóle stało i żyć dalej jak gdyby nigdy nic.
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą lekarz wręczył mi rano świstek papieru, który upoważniał mnie do opuszczenia szpitala. Jedyną pamiątką jaka mi została to dwa małe szwy na czole. Na całe szczęście zbiegały się prawie z linią włosów, więc nie było ich wcale widać. John uparł się, żeby po mnie przyjechać i tak też zrobił. Sprawiał wrażenie tak zatroskanego, jakim chyba nigdy przedtem go nie widziałam. Zachowywał się jak profesjonalny szofer, skakał koło mnie i otwierał mi każde napotkane drzwi.
- Widziałeś się dzisiaj z Neyem? - zapytałam w połowie drogi do domu, zagłuszając grające radio.
- Nie widziałem, ale za to słyszałem jak darli się na siebie z Luisem. Uparł się, że chce po ciebie przyjechać, a mój drogi przyjaciel, że nie ma na to czasu, bo na wieczór wylatują, a on nie spakował nawet bokserek. - chrzestny zaśmiał się pod nosem, a ja uniosłam oczy ku niebiosom. No tak, to rzeczywiście było bardzo prawdopodobne i tłumaczyłoby nieobecność Brazylijczyka.
- Podobno chcieli mnie ze sobą zabrać.. - zaczęłam ryzykownie i nieśmiało spojrzałam na mężczyznę. Nic nie powiedział, jednak widziałam jak jego szczęki nieco mocniej się zacisnęły.
- Podobno, chociaż nie uważam tego za genialny pomysł w twoim stanie. - powiedział po długiej chwili, niemiłosiernie ciężkiej do zniesienia ciszy.
- Czuje się dobrze i jestem pewna, że będą się mną dobrze opiekować. - odpowiedziałam, na co odpowiedział mi śmiech.
- Właśnie tego się boje. Jak oni się tobą zaopiekują to ja mogę mieć poważne problemy z prawem. - zatrąbił na przejeżdżający obok slalomem samochód, a ja podskoczyłam na siedzeniu, prawie nabijając sobie nowego siniaka na czubku głowy.
- Wszystko będzie okey, John. Myślę, że to będzie dla mnie dobre. Dopóki sprawa się nie uleży, jeśli stąd zniknę będzie naprawdę dla mnie lepiej. - po moich słowach zapanowała cisza, a ja zerknęłam w bok, żeby zobaczyć co ją spowodowało. Zmarszczone czoło, które od razu zauważyłam dało mi pewność, że wuj analizuje moje słowa. Dojechaliśmy do domu i pierwszym co zrobiłam, była przyjemna podróż do mojego pokoju. Jeszcze nie zdążyłam się nim do końca nacieszyć i co i raz czułam tą samą ekscytację wchodząc do środka. Muszę przyznać, że John miał gust, jeśli sam go zaprojektował. Był idealny i mogłabym tu spędzać każdą wolną chwilę. Po około pół godziny chrzestny stanął w drzwiach z małą walizką w ręce.
- Nie gadaj, że mam się wyprowadzić.. - powiedziałam przerażona zerkając to na niego, to na przedmiot, który trzymał w dłoniach. on tylko pokręcił głową i się roześmiał.
- Jedź i uważaj na siebie. - powiedział kładąc walizkę na podłodze. - A jeśli któryś zrobi coś nie tak, to dla zachowania swojego życia, nie ma tu po co wracać. - rzucił będąc już w drzwiach. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wyszedł. Widać było gołym okiem, że Johnowi bardzo na mnie zależało. Kochał mnie i chciał się mną opiekować, ale jednocześnie dawać mi to co najlepsze i to czego potrzebuję. Przede wszystkim chciał mnie rozumieć i próbował to robić przez cały czas. Nie mogłam tego powiedzieć o rodzicach, chociaż tak naprawdę głęboko w środku wierzyłam w to, że im na mnie zależy. Po prostu nie potrafią tego należycie okazać. Pakowanie poszło mi w ekspresowym tempie, a i rzeczywistego czasu na nie nie miałam, więc w walizce z prędkością światła wylądowały kosmetyki, szczoteczka do zębów, bielizna i kilka ciuchów. Prawie, że szybując nad stopniami schodów "teleportowałam" się na parter. John już czekał w holu z kluczykami w dłoni. - Gotowa? - pokiwałam głową w odpowiedzi i wychodząc z domu pocałowałam go przelotnie w policzek. Dotarłam na lotnisko w ostatnim momencie, ponieważ Blaugrana właśnie kierowała się do swojego samolotu.
- No nie wierzę, czy ty to widzisz John? Chcieli polecieć beze mnie. - powiedziałam podniesionym głosem, pełnym udawanego wyrzutu. Podparłam się dłońmi pod boki, tupiąc prawą stopą w posadzkę. Jak na komendę piłkarze się odwrócili i usłyszałam wesoły zlepek głosów.
- Nie odlecielibyśmy bez ciebie. - rzucił Gerard, a ja się roześmiałam. Przywitałam się z wszystkimi i pożegnałam z wujkiem.
- Uważaj na siebie, mała - powiedział całując mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się, pomachałam i zniknęłam za zakrętem razem z resztą drużyny.
*****
Siedziałam w loży honorowej z Davim na kolanach. Na miejscu okazało się, że czekał na Neya razem z Rafaellą. Radości z tego spotkania nie da się opisać, więc jak już kiedyś rzekłam, nie będę próbować. Drużyna Barcelony właśnie wychodziła na boisko ze śmiertelnie poważnymi minami. Wyglądali bardziej jak żołnierze niż piłkarze, ponieważ dzisiejszy mecz był jednym z najważniejszych w sezonie. Grali z Realem Madryt, do tego na wyjeździe, co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
- Tata! - krzyknął mały kiedy zobaczył Brazylijczyka na murawie. Stojąc na moich kolanach, machał do niego, a ja z podniesionym poziomem adrenaliny, żeby dziecko nie wylądowało na posadzce, trzymałam go w pasie. Wychyliłam się zza chłopca i zobaczyłam jak Neymar macha nam z wesołym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go, po czym zabrałam się do okiełznania Daviego, który stanowczo upierał się przy tym, że pójdzie grać razem z tatą. Uśmiechając się z rozczuleniem wytłumaczyłam mu, że nie jest to teraz możliwe i teraz pooglądamy jak Ney gra z resztą wujków ( bo tak też blondynek nazywał i traktował resztę drużyny ), a później tata z nim zagra. Nadzwyczaj i podejrzanie szybko udało mi się go przekonać. Zero przekupstwa, ani wyszukanych argumentów, po prostu kilka krótkich, prostych zdań. Chłopiec usadowił się na moich kolanach przodem do boiska, tak aby śledzić małą plamkę, biegającą po murawie, którą aktualnie był Neymar. Mieliśmy z Davim podobne priorytety i wspólny obiekt obserwacji, więc nasze głowy kręciły się w niemal jednakowym tempie. Mecz, który rozgrywał się na naszych oczach był jak pole bitwy. Obydwie drużyny grały na jednym, wysokim poziomie i tylko pojedyncze spotkania zazwyczaj decydowały o tym, która z nich była aktualnie wyżej w rankingach. Dlatego właśnie wygrana była dla obydwu taka ważna. Akcje podbramkowe rozgrywały się niemal co minutę, z tym wyjątkiem, że raz z jednej, a raz z drugiej strony boiska. Wysiłek jaki musieli wszyscy włożyć w jednoczesny, skuteczny atak i obronę, sprawiły, że po pierwszej połowie piłkarze ledwo co zeszli z boiska. Patrząc na nich było mi ich niemal, że szkoda wiedząc, że czeka ich kolejne 45 minut walki o wygraną, której nie ułatwiała im wielka gwiazda Realu, w osobie Cristiano Ronaldo. Muszę powiedzieć, że jego umiejętności były naprawdę imponujące i to co słyszałam kiedyś o nim jedynie z opowiadań było jak najbardziej prawdą. Miał wybitny talent, obok którego nie dało się przejść obojętnie. Jednak nie będę się tu nad tym roztkliwiać, ponieważ w Barcelonie jest więcej niż tylko jeden takowy talent i dlatego całym sercem kibicowałam im, żeby wygrali. Moje serce widocznie miało mocną siłę przekonywania, ponieważ mecz po kilku minutach grozy w doliczonym czasie zakończył się wynikiem 3:2 dla Barcelony. Bramki strzelili Bartra 27', Messi 55' i Neymar 87'. Katalońscy kibice oszaleli na trybunach a i my daliśmy się ponieść panującym wokół emocjom. Krzyki, śpiewy i brawa niosły się po stadionie niczym najpiękniejsza pieśń chwały i podziękowanie dla niezmordowanych idoli tłumu.Razem z Davim odczekaliśmy aż większość ludzi wyjdzie z loży i spokojnie zeszliśmy do korytarza prowadzącego do szatni chłopaków. Euforia jaka panowała w pomieszczeniu napawała wszystkich obecnych pokładami optymizmu, energii i radości.
- Gratulacje. - powiedziałam, kiedy podbiegł Neymar przytulając mnie mocno i biorąc syna na ręce. Po jego uradowanej twarzy płynęły strużki potu, a oczy błyszczące ze szczęścia, chowały pod sobą skrajne wykończenie, jednak nic z tego zestawu nie przeszkodziło mi w złożeniu na jego ustach gorącego pocałunku. To było moje jedyne 5 minut, ponieważ później twarz i szyję Brazylijczyka skutecznie zarekwirował Davi, szczelnie się w niego wtulając. Chłopczyk niechętnie oderwał się od ojca dopiero wtedy, gdy ten musiał iść umyć się i przebrać. Usiadł ze mną na ławce i bawił się breloczkiem od mojej torebki, co i raz posyłając mi szeroki uśmiech. Po około pół godzinie Duma Katalonii wytoczyła się wreszcie z szatni wlokąc za sobą torby ze strojami. Jednak lekarstwem na wszelkie bóle i magicznym uzdrawiającym hasłem była "Impreza". Zadziałała na nich lepiej niż hektolitry energetyków. Spojrzałam na Neya i uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Jedź z chłopakami, w końcu macie co świętować. Ja pojadę z Davim do hotelu i położę go spać. - powiedziałam trzymając chłopca za rękę.
- Trochę mi głupio. - odpowiedział drapiąc się po głowie.
- Ja i tak nie nadaje się na imprezę bo cały czas jeszcze biorę leki przeciwbólowe na tą potłuczoną głowę. Idź tylko nie narób głupot. - odparłam, a on w odpowiedzi czule mnie pocałował. Kierowca odwiózł mnie i blondynka pod hotel, a resztę chłopaków zawiózł do klubu. Pokonaliśmy obszerny hol i za pomocą windy dostaliśmy się do dwupokojowego apartamentu. Była już 22 więc czas najwyższy, aby mały poszedł spać. Z hotelowej lodówki wyjęłam mu serek, który z radością pochłonął po czym zaprowadziłam go do drugiego pokoju, który widocznie przystosowany był dla gości z dziećmi. Zapaliłam mu lampkę i pomogłam przebrać się w piżamkę, po czym okryłam go kołdrą i poczekałam aż zaśnie. Kiedy widziałam, że odpłynął w krainę snu, bezszelestnie wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sama wzięłam relaksującą kąpiel i odświeżona usiadłam na obszernym łóżku. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie ma drugiego. Uniosłam brwi do góry i omiotłam wzrokiem pokój. Rzeczywiście nigdzie nie stało drugie, nawet małe łóżko. Czy on wziął apartament małżeński? Chyba zgłupiał do końca z góry zakładając, że będę chciała spać z nim w jednym łóżku. Oparłam się o stolik, bawiąc się troczkiem od szlafroka. Z jednej strony musiałam się przyznać sama przed sobą, że perspektywa zaśnięcia i pobudki akurat przy nim była niezwykle kusząca, jednak z drugiej była to dla mnie zupełnie dziwna i obca sytuacja.
O dziwo w ogóle nie chciało mi się spać, siedziałam na łóżku w obszernej koszulce, patrząc się w okno i słuchając cicho muzyki. Była pierwsza kiedy drzwi do pokoju się otworzyły. Odwróciłam się od okna w stronę hałasu, który spowodował Neymar. Podszedł chwiejnym krokiem i zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku, położył mi głowę na ramieniu. Odnosiłam ciężkie wrażenie, że w ogóle nie panował nad swoim ciałem, ponieważ było ono tak bezwładne, że niemal powaliło mnie na ziemię. Biła od niego woń alkoholu i coś słodkawego, co ku mojemu przerażeniu przypominało woń trawki.
- Jesteś totalnie nawalony. - wyszeptałam odpychając go od siebie całą swoją siłą. Zatoczył się do tyłu, lądując na oparciu łóżka.
- Nieprawda Skarbie. Nic mi nie jest, no chodź się przytul. - powiedział rozciągając leniwie usta w uśmiechu. Zebrało mi się na mdłości, kiedy znów do mnie podszedł. Był skrajnie nieodpowiedzialny i zachował się jak gówniarz. Jaki z niego sportowiec, idol milionów, skoro nie umie się zachować?
- Twój syn śpi w pokoju obok, chcesz żeby zobaczył cię w takim stanie? - rzuciłam z obrzydzeniem, na co on jedynie się roześmiał i podszedł bliżej. Czułam od niego jeszcze jeden zapach. Kobiece perfumy. Instynktownie zacisnęłam pięści. - Nie zbliżaj się do mnie.
- Chodź, będzie fajnie. - szepnął, a ja cofnęłam się kilka kroków w tył.
- Tak długo się oszukiwałam. Ty się przecież nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz tym samym, nieodpowiedzialnym, samolubnym dupkiem co na początku. - rzuciłam i naciskając na klamkę wpadłam do pokoju Daviego zamykając je na klucz z drugiej strony. Oparłam się o drzwi, jednak walenie pięściami dobiegające z drugiej strony skutecznie mnie od nich odepchnęło.
- Co się dzieje, Mel? - chłopiec obudził się, przecierając zaspane oczy.
- Nic kochanie, śpij dalej. - odpowiedziałam i pogłaskałam go po głowie uspokajająco. Spojrzałam na drzwi. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie, jak mógł się doprowadzić do takiego stanu. Nawet jeśli nie ze względu na mnie to na swojego syna, który przyjechał go odwiedzić, powinien zachowywać się na poziomie. Jednak tego nie zrobił. Na całe szczęście blondyn zasnął równie szybko co się obudził. Odetchnęłam z ulgą, bo mimo wszystko nie chciałam, żeby zobaczył swojego ukochanego "tatusia" reprezentującego sobą poziom poniżej wszelkiej krytyki. Z szafki pod ścianą wyciągnęłam koc i skulona w fotelu, w rogu pokoju zasnęłam niespokojnym snem, nie rozróżniając koszmaru, który się śnił od tego, który dział się naprawdę.
Na początku z góry chcę przeprosić za okropnie i niewybaczalnie długi czas czekania na kolejny rozdział. Niestety szkoła i inne zajęcia nie pozwalają mi na coś takiego jak czas wolny, a z przykrością się przekonałam, że spanie jest potrzebne wszystkim nawet komuś takiemu jak ja :)
Robiąc co w mojej mocy, oto jest kolejna część. :)
Dziękuję wszystkim za ogrom miłych słów, które spotykają mnie z waszej strony codziennie w różnych miejscach. Jesteście największą motywacją jaką mam ;)
Mam nadzieję, że i tym razem nie zawiodłam i moje wypociny wynagrodzą czas oczekiwania. :)
<3
środa, 10 września 2014
12. I nic mnie nie powstrzyma, nawet kraty w oknach.
Hiszpańskie brukowce i tym razem mnie nie zawiodły. Już następnego dnia rano w gazecie, którą jakaś dobra dusza wsunęła mi pod drzwi, było napisane " Z Kopciuszka w Księżniczkę. Dziewczyna Neymara wychodzi z ukrycia". Uśmiechnęłam się i pierwszy raz z przyjemnością, a i lekką dozą satysfakcji, przekartkowałam materiał, w poszukiwaniu poświęconej mi strony. Muszę przyznać, że robiła wrażenie. Zdjęcie z wczorajszej gali zajmowało większość miejsca. Przyjrzałam mu się dokładnie i doszłam do wniosku, że naprawdę nieźle wyglądałam. Generalnie jestem osobą z kosmicznie niską samooceną, także stwierdzenie "nieźle" było takim moim "superekstrawspanialebonexellentundwunderbar". Z niekrytym zaciekawieniem zaczęłam rozszyfrowywać artykuł. Tym razem pisali o mnie. O prawdziwej Mel Henderson. Skromnej, prostej szczęściary u boku katalońskiej gwiazdy. Bajka o "Kopciuszku" zawsze była moją ulubioną, jednak nigdy nie przypuszczałam, że znajdzie ona rzeczywiste miejsce w moim życiu. Szczęśliwa była ta słodka pomyłka, kiedy okazało się, że życie napisało już dla mnie kiedyś scenariusz w postaci genialnej opowieści dla małych dziewczynek. Jednak jak to zazwyczaj w bajkach bywa, a w szczególności w tej konkretnej o północy czar prysł. Ale zaraz... Ja wam o tym jeszcze nie opowiadałam! Muszę to w takim razie szybko nadrobić. Było to tak...
Impreza po całej uroczystości wręczenia nagród trwała niemalże w nieskończoność, ale mi to nie przeszkadzało, bo naprawdę świetnie się bawiłam. Dużo tańczyliśmy, oczywiście całą "drużyną". Poznałam nawet Shakirę, wybrankę Gerarda! Kto by pomyślał, że kiedykolwiek znajdę się nawet w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od jej osoby! Barcelona rzeczywiście jest magiczna, a moje życie co i raz daje mi na to niezbite argumenty. Wracając do biegu zdarzeń, dzięki towarzystwu chłopaków czułam się naprawdę dobrze. Nie miałam skrytej ochoty na ucieczkę, skrywanie się po kątach, czy częste wychodzenie "do łazienki", żeby zabić czas i uniknąć większości niezręcznych sytuacji. Skrupulatnie dbali o to, żeby niczego mi nie brakowało. W okolicach północy wszyscy zaczęliśmy się powoli zbierać. Wszyscy oprócz Pique oczywiście, który dzisiaj nie wracał na noc do hotelu. A bynajmniej nie swojego. Jeśli wiecie co mam na myśli. Droga powrotna minęła nam w równie dobrej atmosferze co cała reszta wieczoru. Wygłupialiśmy się, śmiejąc się głośno i żartując z wszystkiego co nam stało na drodze. Tym większym był dla nas szok i przerażenie, kiedy przed hotelem zauważyliśmy migające niebiesko-czerwone, policyjne światła. Popatrzyliśmy na siebie ze zgrozą wymalowaną na twarzy. Każdy z nas podejrzewał najgorsze. Przełknęłam głośno ślinę, która w obecnej ciszy, sprawiała wrażenie odgłosu walącego się budynku. Na trzęsących się jak galareta nogach wysiadłam z długiej limuzyny, która właśnie podjechała pod samo wejście. Z wyrywającym się z piersi sercem pchnęłam drzwi, wchodząc do środka. Ku mojej wielkiej uldze zobaczyłam w holu Johna. Całego i zdrowego.
- Co się dzieje? - zapytałam, a on spojrzał na mnie współczującym wzrokiem i podrapał się po głowie. - John.. ktoś umarł?
- Nie, oczywiście, że nie! - żywo zaprzeczył, widząc jak moja twarz zmienia odcień na kredowobiały w zastraszającym tempie. - Policja namierzyła osobę odpowiedzialną za wyciek twoich prywatnych informacji. - powiedział powoli obserwując moją potencjalną reakcję. W tym czasie do hotelu wkroczyli piłkarze. Neymar stanął za mną i objął mnie delikatnie w pasie.
- O co chodzi, Mel? - zapytał rozglądając się po pomieszczeniu.
- Serio..? Kto to? - zignorowałam Brazylijczyka, z uporem wpatrując się w chrzestnego. Jednak nie musiał nic mówić. Po chwili wszyscy dostaliśmy odpowiedź na moje pytanie. Do pomieszczenia wszedł, chodź to zbyt dużo powiedziane, Tom w asyście kilku policjantów. Nie mogłam w to uwierzyć. Tom..? Przecież to musiała być jakaś pomyłka. Niestety, jak się okazało obecna sytuacja nią nie była. On sam nie wyglądał na niewinnego. - Jak mogłeś to zrobić.. - powiedziałam kręcąc głową. Wtedy na mnie spojrzał, a jedyne co zobaczyłam w jego oczach to gniew pomieszany z rozczarowaniem.
- Naprawdę ty mnie o to pytasz? To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie. Jak mogłaś Mel? Jak mogłaś mnie wykorzystywać kiedy było ci to na rękę? Jak mogłaś nie zauważyć, że ja robię dla ciebie wszystko bez mrugnięcia okiem i nigdy tego nie docenić? Jak mogłaś Mel, wybrać tego śmiecia, który przez tyle czasu cię okłamywał, zamiast mnie? Jesteś dokładnie taka jak napisali, oni nie kłamali. - mówił, a jego słowa sprawiały, że coraz bardziej osuwałam się na podłogę. Poczułam wilgoć w kącikach oczu. Ufałam mu, ale nic do niego nie czułam. Nie zamierzałam dawać mu fałszywej nadziei, której jak widać potrzebował. Chociaż aż strach pomyśleć co by zrobił za jakiś czas gdyby takową dostał. Otrzepało mnie na samą myśl, a słabość jaka ogarnęła moje ciało nie dała się opanować. W tym momencie byłam wdzięczna Neymarowi, że mnie podtrzymuje.
- Dość tego, idziemy! - krzyknął policjant i wyprowadzili chłopaka z budynku.
- Czy to konieczne? - zapytałam słabym głosem patrząc na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli funkcjonariusze. John i reszta chłopaków wytrzeszczyli na mnie oczy, jednak mało mnie to obchodziło. Czułam się jak oblana hektolitrem lodowatej wody. Nic do mnie nie docierało.
- Niestety. W Hiszpanii takie coś traktowane jest bardzo poważnie. To przestępstwo. Sprzedał prywatne dane bez twojej wiedzy i zgody, to tak jakby je ukradł. - usłyszałam odpowiedź, chociaż głos mojego chrzestnego wydawał mi się być tak samo nierealny jak cała ta sytuacja. Właściwie to nie pamiętam zbyt wiele, z tego co zdarzyło się potem. Wiem tyle, że wtuliłam się w piłkarza i zamknęłam oczy pragnąc by to okazało się tylko złym snem. Kolejny raz otoczyłam się osobami, w których kręgu i tak musiała trafić się jedna "robaczywka".
Tak właśnie skończyła się relacja z balu ( najbardziej naiwnego na świecie ) Kopciuszka.
*****
Nieuchronnie zbliżały się urodziny mojego młodszego braciszka. Czemu nieuchronnie? A dlatego, że oznaczało to powrót do domu. Był koniec sierpnia i wiedziałam, że prawdopodobnie przyjazd "na chwilę" zmieni się w "na zawsze". Rodzice nie pozwolą mi wrócić do Barcelony. To było naprawdę więcej niż pewne. Jednak z drugiej strony, nie mogłam rozczarować Alexa i musiałam zaryzykować powrót. W końcu bądź co bądź on przyleciał aż do Hiszpanii, żeby być ze mną w moje święto. Ja jako oficjalnie i nieoficjalnie "najlepsza siostra na świecie", nie mogłam być gorsza.
- Jak myślisz, pojawię się tu jeszcze? - zapytałam Johna pakując jedynie małą walizkę. W końcu nie zamierzałam zostać tam na długo. Za bardzo brakowałoby mi wujka, Peggy, tego magicznego miasta i oczywiście całej FC Barcelony. Nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze dwa miesiące temu byłam zwykłą dziewczyną, która zapierała się rękami i nogami, żeby tylko nigdzie nie wyjeżdżać. Kretynka. Niewyobrażalne było, ile bym straciła stawiając na swoim i zostając w domu. Minęłabym się bezpowrotnie ze swoją szansą na szczęście. I prawdopodobnie nie spotkałabym jej nigdy więcej.
- Może zabierzesz tą? - zasugerował John i rzucił we mnie skąpą, plażową bluzkę, którą kupiłam w akcie desperacji w największy upał z jakim się kiedykolwiek w moim życiu spotkałam.
- Przecież mnie wydziedziczą jak to zobaczą. - postukałam się w czoło i odrzuciłam ubranie w jego stronę, na co on wesoło się roześmiał. Naprawdę, momentami zachowywał się jak dziecko. Jakim cudem zrobił taką karierę? Przecież do tego potrzeba naprawdę niezłej organizacji i tak zwanego "ogarnięcia". Patrzyłam i nie wierzyłam. Kontemplację nad jego żywotem przerwało mi pukanie do drzwi. Standardowo zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby cokolwiek powiedzieć, do pokoju wlała się fala piłkarzy. Skrępowana nieco ich obecnością przy pakowaniu swoich mocno osobistych rzeczy, kopnęłam walizkę pod łóżko i odwróciłam się w ich stronę. - Co was sprowadza w moje skromne progi? - obdarowałam ich szerokim uśmiechem, na który niewerbalna odpowiedź brzmiała tak samo.
- Ptaszki na dworze ćwierkają, że wyjeżdżasz. - powiedział Leo wygodnie rozsiadając się w fotelu koło drzwi.
- Kto znowu ćwierka na mój temat, do cholery?! - zmarszczyłam brwi, przekrzywiając głowę na prawy bok. Roześmiali się jak stado wariatów.
- Spokojnie mi hermosa. - powiedział Neymar podchodząc bliżej i starając się panować nad kolejnymi salwami śmiechu. - Ptaki, to takie żyjątka ze skrzydłami i upierzonym ciałkiem, i nie mówią po naszemu. - uniosłam brew do góry i zmierzyłam ich wszystkich litościwym spojrzeniem.
- Tak, lecę na jutrzejsze urodziny Alexa. - szybko zmieniłam temat, chcąc uniknąć rozstroju nerwowego, który zapewne byłby nieunikniony przy dalszym toku tej rozmowy. Wszyscy zrobili "mądre miny".
- Ale wrócisz? - Xavi oparł się o komodę, zrzucając przy tym na podłogę moją kosmetyczkę. Zgromiłam go spojrzeniem.
- Zastanowię się.- odparłam, po czym wszystkie pary oczu obecne w pomieszczeniu, zwróciły się prosto na mnie. Zorientowałam się, niestety zbyt późno, że niepotrzebnie to powiedziałam. Zaraz rozpoczęły się litanie.
- Jak to?
- Nie ma innej opcji niż powrót tutaj, Mel.
- Jak damy sobie bez Ciebie radę? - zapytał Gerard, a ja spojrzałam na Brazylijczyka, który z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
- Tak jak do tej pory.. - odpowiedziałam niepewnie. Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwiami. Neymara nie było już w pokoju.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić i będziesz tu mile widziana. A to co mówiłem kiedyś o twoim pobycie na stałe, było jak najbardziej serio. Przemyśl to, Mel. - powiedział John, kiwając głową. Skinęłam głową na znak, że "rozumiem, doceniam, przemyślę" i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu i za zakrętem zobaczyłam znikającego piłkarza.
- Ney! Zaczekaj! - pobiegłam w jego stronę, jednak on widocznie nie miał zamiaru się zatrzymywać.
- Na co mam czekać? - rzucił zmierzając w kierunku windy. Zablokowałam mu drogę do przycisków, przywierając ciałem do ściany.
- Na mnie. - powiedziałam bezmyślnie, szukając w głowie lepszych słów na później. Prychnął i odwrócił wzrok.
- Po co mam na ciebie czekać, skoro ty nawet nie chcesz tu wracać? Nic dla ciebie nie znaczę? Wakacyjna przygoda, żeby było co opowiadać koleżankom po powrocie? - podniósł głos, a ja instynktownie skuliłam się pod jego natężeniem. Nienawidziłam, kiedy ktoś na mnie krzyczał. Jąkałam się wtedy na zewnątrz i w środku.
- Zrozum mnie, Ney. Ja chcę tu wrócić i to bardzo. Do Johna, chłopaków, Peggy i przede wszystkim Ciebie. Po prostu nie wiem czy dam radę. Rodzice. - urwałam, nie wiedząc jak mam mu to wytłumaczyć. Nie znał ich i pewnie było to dla niego niepojętym, ale ja wiedziałam, że tu nie wrócę.
- Kocham Cię. - słowa, które przecięły ciszę, prawie zwaliły mnie z nóg. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Jednak patrząc na Brazylijczyka, który z łagodnym wyrazem twarzy wpatrywał się intensywnie i z wyczekiwaniem w moje oczy, wiedziałam, że wreszcie "TO" powiedział. Nie mogłam powiedzieć nic innego, jak tylko to samo.
- Też cię kocham. - przytuliłam się do niego, dając mu kuksańca w bok. - A to tak, żebyś sobie nie myślał, że teraz będziemy najsłodszą parą na świecie.
******
Na lotnisku powitała mnie rozciągnięta w uśmiechu twarz mojego młodszego brata. Widząc go, od razu się rozpromieniłam. Światełko nadziei w tunelu bezsensowności.
- Nawet nie przypuszczałem, że tak się za tobą stęsknię. - zaśmiał się, wypuszczając mnie z objęć.
- I wzajemnie, Młody. - roześmiałam się i tak ramię w ramię poszliśmy na parking. Rodzice czekali przed samochodem, rozglądając się nieco nerwowo. - Cześć wam. - rzuciłam i podeszłam bliżej.
- Załóż to. - mama wyciągnęła w moją stronę parę ciemnych okularów, a ja uniosłam brwi do góry i nie wytrzymałam. Co oni wszyscy mają z tymi okularami?! czy ja wyglądam na niewidomą?
- Niby po co? Żeby bardziej rzucać się w oczy? - zapytałam sarkastycznym tonem, do którego miałam pełne prawo zważając na to, że dzień był paskudnie pochmurny, a z nieba co chwilę kropił deszcz. Nie skomentowała mojego "niestosownego" tonu i bez słowa schowała z powrotem okulary do kieszeni obszernego płaszcza. Wsiedliśmy do samochodu i niewiele rozmawiając ( wymieniliśmy grzecznościowe pytania o zdrowie i te sprawy ) pojechaliśmy do domu. Przyjemnie było wejść do SWOJEGO pokoju, rzucić się na SWOJE łóżko i popatrzeć w SWÓJ sufit. Przymknęłam oczy. Nie było mnie tu zaledwie dwa miesiące, a mam wrażenie jakby to były dwa lata. Gdybym mogła zabrać coś ze sobą do Hiszpanii to właśnie ten pokój. No i może Alexa. Ale to już ewentualnie, gdyby starczyło miejsca.
Późnym wieczorem do domu napłynęła reszta rodziny. Babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni, czyli cała "śmietanka". Oczywiście robiłam za kelnerkę, co chyba już z przyzwyczajenia mi nie przeszkadzało.
- Melisa, opowiedz nam o Hiszpanii. - zaczęła ciotka, lustrując mnie od góry do dołu. swoim przenikliwym spojrzeniem "starej plotkary"
- Hiszpania ma się dobrze. Słoneczne, upalnie i gorąco. - odparłam wymijająco, zajmując miejsce przy stole.
- Komu gorąco to gorąco. - syknęłam moja 14-sto letnia kuzynka, koło której siedziałam. Posłałam jej piorunujące spojrzenie, jednak nie zrobiło ono na niej dużego wrażenia. Matko, czy ja też byłam taka okropna w tym wieku..? Tak czy inaczej, Ana kontynuowała - A jak tam twoje życie uczuciowe siostrzyczko? - po tym pytaniu byłam o krok od rzucenia się na nią z zębami. Z tym obrazem przed oczami, starałam się spokojnie oddychać. Bezczelna gówniara. Powstrzymałam się resztkami sił i odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Nie twój interes. W tym wieku, ty wiesz w ogóle co to "życie uczuciowe", bo o innym nie wspomnę? - popatrzyłam na nią z wyższością, chociaż w rzeczywistości cholernie nie lubiłam tego robić.
- Właśnie Mel, opowiedz, bo chyba masz nieco ciekawie ostatnimi czasy. - zawtórował jej wujek, na co ja w myślach wywróciłam młynka oczami i przeszłam do kolejnego etapu bolesnych tortur na jej osobie.
- Widzieliśmy cię w telewizji! - krzyknął mój 6-cio letni brat, czym tylko nakręcił całą sytuację. Pytania o moje rzekome związki i kontakty z piłkarzami FC Barcelony i Neymarem posypały się tak nagle i z takim impetem, że teraz wiedziałam jak czuli się celebryci na konferencjach prasowych.
- Melisa, mogę Cię prosić? - moja mama podniosła się z miejsca i wyszła do kuchni, a ja zaraz za nią. Po części byłam jej wdzięczna za ratunek, jednak z drugiej strony wiedziałam, że to raczej nie wróży nic dobrego. Oparłam się o blat, czekając na wybuch. I tym razem się nie zawiodłam. - Co ty sobie wyobrażasz?! Zachowujesz się jak jakaś celebrytka. Pojawiasz się tu i myślisz, że wszystko będzie się wokół ciebie kręcić?! Teraz każdy już będzie nas kojarzył z tobą. Dziewczyną piłkarza, która odbiła go innej. To święto Alexa, nie jesteś pępkiem świata, żeby wszystko skupiało się wokół ciebie, nawet dzisiaj! - 'krzyczała' szeptem, a ja z każdą sekundą nie dowierzałam w to co słyszę coraz bardziej i bardziej. Wszystko co siedziało we mnie od momentu mojego przyjazdu właśnie wybuchło.
- Zgodzę się, że to święto Alexa i właśnie zastanawiam się dlaczego je psujesz? Może mi przypomnisz kiedy ostatnio to ja byłam "pępkiem świata", bo ja chyba mam mono zaawansowaną sklerozę.Wysłaliście mnie do Barcelony i nie ukrywajmy, było to wam pewnie na rękę, jedno dziecko mniej do utrzymywania. Ale nie rozumiem tylko tego, jak mogliście myśleć, że nie będę próbowała ułożyć sobie tam życia. A to z kim, jak i gdzie to absolutnie nie jest niczyja sprawa. Chociaż widzę, że wszyscy mają z tym problem. - odparłam atak, jednak widziałam jak w kobiecie właśnie się gotuje.
- Idź do swojego pokoju. - zawyrokowała, a ja ani drgnęłam.
- Ale..
- Powiedziałam, idź do pokoju. - powtórzyła mijając mnie w drzwiach i wracając do salonu. Poczułam się jak wyrzutek. Przez mój wyjazd traktowali mnie jak trędowatą. Nikt nie mógł ze mną rozmawiać ani się widzieć. Gorzej niż w więzieniu. Co miałam zrobić. Nie pozostało mi nic innego jak tylko ruszyć się z środka kuchni do swojego azylu. Popatrzyłam na telefon, który leżał na moim nocnym stoliku i krzyczał do mnie "Zadzwoń! Zadzwoń!". Chcąc być dobrą właścicielką, wzięłam go do ręki i wybrałam numer Johna. Odebrał po trzecim sygnale, w momencie kiedy już miałam się rozłączyć.
- Nie przeszkadzam? - zapytałam ostrożnie.
- Szczerze to trochę tak, właśnie robiliśmy imprezę z okazji twojego wyjazdu - usłyszałam śmiech w słuchawce. - Oczywiście żartuję, żeby nie było. Wszyscy bardzo ubolewamy. - sprostował szybko. Nie docenił, że mimo wszystko nadal pozostały we mnie resztki poczucia humoru. Odetchnęłam głęboko i przybrałam poważny ton.
- Widzisz, ja właśnie w tej sprawie. Chciałam się zapytać czy twoja propozycja stałego zamieszkania w Barcelonie jest aktualna? - zapytałam, nerwowo okręcając kosmyk włosów na palec.
- Mel, to będzie czysta przyjemność. - jego odpowiedź przywróciła mi normalny rytm bicia serca. To była tylko i wyłącznie moja decyzja i wiedziałam, że nikt inny by jej nie podjął. - W takim razie widzimy się pojutrze. - rzucił i się rozłączył. Przez chwilę nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze, ale wierzyłam, że niedługo czas rozwieje wszelkie swoje wątpliwości. Założyłam słuchawki, rzuciłam się na łóżko i włączyłam muzykę. Po jakimś czasie, mimo podkręcenia głośników, dobiegły mnie z dołu niepokojące dźwięki. Przestraszona i zaciekawiona jednocześnie, ściągnęłam słuchawki i wyszłam z pokoju. Usłyszałam mieszaninę głosów oraz piski. Z prędkością światła zbiegłam na dół i mało nie dostałam zawału. W progu mojego domu stał nie kto inny jak Leo Messi, Gerard Pique i Neymar. Czy oni do końca zwariowali?! Stałam w osłupieniu obserwując całą niezręczną sytuację. Mały Peter przykleił się Messiemu do nogi. Poza tym cała reszta stała naprzeciwko siebie, niczym dwa wrogie obozy. Brazylijczyk mrugnął do mnie, obdarowując mnie jednym ze swoich czarujących uśmiechów. Anastasia mało nie zemdlała, a ja miałam wielką ochotę głośno się roześmiać. Wiem, że to nie na miejscu, że to wredne i wyszłabym na kompletną wariatkę, ale pokusa była silna. Rodzice odciągnęli mnie na bok z groźnymi minami.
- Co oni tu robią? - zapytał tata mierząc mnie wzrokiem.
- Pewnie przyleciało za nimi stado fotoreporterów! - mama złapała się za głowę, a ja szczerze nie wiedziałam co im odpowiedzieć.
- Naprawdę nie wiem co tu robią. Jestem w takim samym szoku jak wy, tylko chyba nieco przyjemniejszym - odparłam uśmiechając się jednocześnie do nieco zdezorientowanych chłopaków. Radość Alexa była nie do opisania, wręcz nie można było oderwać od niego wzroku. Za to moi rodzice nie należeli w tym momencie do najszczęśliwszych ludzi na świecie. Skonsternowani zaprosili wszystkich z powrotem do salonu, co szybko przetłumaczyłam im kilkoma prostymi słowami.
- Nie wierzę, że to nie twoja sprawka. - powiedziała mama zatrzymując mnie w przejściu. - Jak Boga kocham, zostaniesz uziemiona chyba do końca życia. - pokręciła głową, a ja już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, jednak rozsądek wziął górę i zaciskając zęby wróciłam do reszty gości. Nawet nie miałam okazji, żeby na spokojnie przywitać się z piłkarzami. Siedzieliśmy wszyscy sztywno przy stole, gdzie każdy patrzył się na siebie z dziwnym wyrazem twarzy. Mały Peter przywłaszczył sobie Leo, za to Ana zdecydowanie zbyt często trzepotała rzęsami w stronę Neymara, który siedział na przeciwko nas. Kiedy pod stołem napotkałam jej nogę, zmierzającą w jego stronę, z pełną premedytacją ją nadepnęłam. Nastolatka pisnęła, jednak zaraz zdusiła w sobie resztę dźwięków, nie chcąc dać nic po sobie poznać. Z triumfem, zajęłam jej miejsce, uśmiechając się uroczo w stronę Brazylijczyka. On jakby nie zwracając uwagi na resztę otaczających go ludzi, bezczelnie wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Cała bezczelność polegała na tym, że za każdym razem kiedy zerkałam w jego stronę, mimowolnie się czerwieniłam. Widząc to, piłkarz jedynie uśmiechał się zadziornie z nutką triumfu, czym sprawiał, że po moim plecach przebiegał przyjemny dreszcz. Nie, opanuj się Melisa! Wokoło kręci się masa twojej rodziny, nie wolno ci się teraz rozpłynąć.
Wieczór przebiegał w miłej chociaż okropnie sztucznej atmosferze. Co chwilę ktoś podchodził
i wykorzystywał mnie jako podręcznego tłumacza. Nawet nie miałam okazji, żeby szepnąć im słówko o moim powrocie. Około 23 towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Chłopcy też podziękowali moim rodzicom za "ciepłe przyjęcie" i skierowali się w stronę wyjścia.
- Poczekajcie na zewnątrz. - szepnęłam do Gerarda, kiedy wychodzili, a on z uśmiechem przytaknął i przekazał wiadomość reszcie. Gdy tylko drzwi się zamknęły, cieszyłam się w duchu, że żaden z nich nie zna polskiego.
- Masz szlaban! - usłyszałam głos mojej rodzicielki, co sprawiło, że automatycznie podniosło mi się ciśnienie.
- Wracam z chłopakami do Barcelony. - rzuciłam. Może niezbyt mądre zagranie, ale na inne nie miałam czasu.
- Jakimi chłopakami? Gdzie wracasz? - prychnęła podpierając się pod boki. Spojrzałam wyczekująco na ojca, jednak na jego pomoc chyba też nie miałam co liczyć.
- Mel, zaraz zaczynasz szkołę, to był wakacyjny wyjazd, ale czas wrócić do rzeczywistości.- powiedział siląc się na spokojny ton, którego ja nie miałam zamiaru uskuteczniać.
- John mi obiecał! Powiedział, że mogę wrócić na zawsze. - odparłam nieco bardziej żałosnym tonem niż miałam w zamiarze. Zapewne zabrzmiałam jak 5-letnie dziecko, które nie może dostać, swojego obiecanego po obiedzie, lizaka.
- Johnatan nie jest wyrocznią. Nigdzie nie jedziesz, zostajesz w domu. - skwitowała Marta.
- Wrócę tam. I nic mnie powstrzyma, nawet kraty w oknach. - rzuciłam twardo i poszłam do swojego pokoju. Było okrutnym, że zarzucali mi samolubstwo i nadmierne ściąganie uwagi, kiedy sami nie chcieli mi pozwolić na szczęście, którego tak długo szukałam. Wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi, a oni zachowywali się zupełnie tak, jakby zależało im na moim nieszczęściu. Wiedziałam, że to nieprawda, bo pewnie na swój dziwny sposób mnie kochali, ale nie mogłam tak dłużej żyć. Czasami sama wiedza już nie wystarczy. Teraz chciałam, żeby mi to wreszcie pokazali, udowodnili, że moje przeczucia są mylne. Wyjrzałam przez okno, na trawniku za domem siedziały trzy postaci. Zupełnie o nich zapomniałam! Otworzyłam okno. - Musicie mi pomóc.
- Ale jak? - popatrzyli po sobie zdezorientowani. Sama się nad tym zastanawiałam.
- Z drugiej strony domu jest taka kratka z roślinami, przynieście ją tu, jeśli dacie radę. - powiedziałam po chwili namysłu.
- Po co Ci to cholerstwo? - zapytał Neymar zadzierając głowę do góry.
- Uciekam stąd. - odparłam krótko. Wiedziałam, że zachowuje się może i jak małolata, ale moi rodzice nie zachowywali się wcale lepiej. Całe życie bycie zdolną nadal się nie opłacało, siedząc cicho w kącie i żyjąc z dnia na dzień. Chciałam wreszcie zacząć żyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie tylko oddychać jak do tej pory. ŻYĆ. Widziałam w ich oczach wahanie, jednak po chwili zniknęli za zakrętem domu. Wróciłam do pokoju i dopakowałam trochę rzeczy do właściwie nierozpakowanej po przyjeździe torby. Usiadłam przy biurku, delikatnie, z czułością gładząc drewniany blat. Wyciągnęłam kartkę papieru i naskrobałam kilka słów do rodziców. Napisałam, że ich kocham. Wiem, że nie będą ze mnie dumni, ale chciałam, żeby coś wreszcie zrozumieli. Z ciężkim sercem wyrzuciłam torbę przez okno, która o mało co nie zabiła Gerarda. Neymar i Leo podstawili drabinkę, trzymając ją mocno, kiedy ja przerzuciłam nogi na drugą stronę parapetu.
- Wiesz co robisz? - zapytał niepewnie Messi, obserwując moje zgrabne akrobacje. W odpowiedzi się zaśmiałam. W rzeczywistości totalnie nie miałam pojęcia co robię.
- Kochany, nic się nie martw, jestem zawodowcem. - rzuciłam i robiąc możliwie jak najmniej hałasu, schodziłam coraz bardziej w dół. Kiedy byłam już prawie na trawniku, stopa ugrzęzła mi w okienku i straciłam równowagę. Mimo upadku z niemałą gracją wylądowałam prosto na Brazylijczyku. - Dobrze, że tu byłeś. - wyszeptałam patrząc mu w oczy z niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Gołąbeczki, nie pora teraz na to. - zaśmiał się Leo podając dłoń najpierw mi, a później przyjacielowi.
- Mówiłam ci coś, kiedyś o 'gołąbeczkach'. - szturchnęłam go zaczepnie na co on odpowiedział mi tym samym. Ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu zaparkowanego ( w nieokreślonej przez nich lokalizacji ) samochodu z wypożyczalni dla 'bogaczy', jak to ładnie określił Gerard. Odwróciłam się tylko raz, żeby po raz ostatni spojrzeć na dom. Było mi szkoda, ale w tym momencie miałam już tą świadomość, że zrobiłam dobrze. Tylko jednym spojrzeniem zaszczyciłam całą swoją przeszłość.
*****
Takim sposobem ponownie znalazłam się w słonecznej, magicznej Barcelonie. Brakowało mi jej. Tego powietrza, którym można było oddychać bez końca. Na lotnisku, tym razem osobiście, powitał nas John, który aż podskakiwał z podniecenia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ci to pokażę. - ekscytował się całą drogę, a ja w ogóle nie wiedziałam o co mu może chodzić. W końcu nie było mnie zaledwie dwa dni. Jadąc, o dziwo, nie skręciliśmy w znaną mi już drogę, prowadzącą do hotelu. Spojrzałam pytająco na chrzestnego, jednak on tylko tajemniczo się uśmiechał. Po około 20 minutach jazdy, bez żadnych wyjaśnień, w końcu maszyna stanęła, a moim oczom ukazał się wielki dom.
- Niespodzianka.. -usłyszałam za plecami. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Kupiłeś dom..? - wydukałam, będąc pod ogromnym wrażeniem budynku.
- Tak, dokładnie. Kiedy byłem sam, było mi wszystko jedno gdzie mieszkałem. Trochę tu, trochę tam. Jednak teraz, kiedy będziesz tu ze mną, nie mogłem pozwolić na to, żebyś cały czas mieszkała w hotelu. - powiedział wciskając dłonie w tylne kieszenie dżinsów, niczym zawstydzony nastolatek. Bez słowa podbiegłam do niego i uściskałam go mocno. - A teraz biegnij zobaczyć swoje nowe królestwo. - na te słowa tylko czekałam. Pierwszym miejscem do, którego się udałam był mój nowy pokój znajdujący się na poddaszu. Tak jak zawsze o tym marzyłam. Był piękny, cudowny, dosłownie wyjęty z moich fantazji i przeniesiony do rzeczywistości. Ostrożnie położyłam się na kanapie i dotknęłam opuszkami palców spadzistego sufitu. Teraz mogłam go dosięgnąć, zupełnie tak jak swoich marzeń. Wierzyłam, że zaczynam nowy, lepszy rozdział w życiu. Wiedziałam, że tym razem musi mi się udać.
I pojawił się kolejny rozdział :)
Nie mam dla niego słów ( średnio mi się podoba ), więc pozostawiam go waszej ocenie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam ;)
Nie wiem jakim cudem spośród masy nauki i zajęć udało mi się go napisać, chociaż godzina publikacji, myślę, że jest dobrą odpowiedzią na to pytanie. :)
Cóż więcej mogę powiedzieć, dziękuję osobom, które czytają i tu regularnie zaglądają :)
Mam nadzieję, że mimo wszystko tu zostaniecie, bo tylko dzięki Wam ten blog nadal istnieje i nadal będziecie dawać o sobie znać ;)
Do napisania, już niedługo :*
<3
Impreza po całej uroczystości wręczenia nagród trwała niemalże w nieskończoność, ale mi to nie przeszkadzało, bo naprawdę świetnie się bawiłam. Dużo tańczyliśmy, oczywiście całą "drużyną". Poznałam nawet Shakirę, wybrankę Gerarda! Kto by pomyślał, że kiedykolwiek znajdę się nawet w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od jej osoby! Barcelona rzeczywiście jest magiczna, a moje życie co i raz daje mi na to niezbite argumenty. Wracając do biegu zdarzeń, dzięki towarzystwu chłopaków czułam się naprawdę dobrze. Nie miałam skrytej ochoty na ucieczkę, skrywanie się po kątach, czy częste wychodzenie "do łazienki", żeby zabić czas i uniknąć większości niezręcznych sytuacji. Skrupulatnie dbali o to, żeby niczego mi nie brakowało. W okolicach północy wszyscy zaczęliśmy się powoli zbierać. Wszyscy oprócz Pique oczywiście, który dzisiaj nie wracał na noc do hotelu. A bynajmniej nie swojego. Jeśli wiecie co mam na myśli. Droga powrotna minęła nam w równie dobrej atmosferze co cała reszta wieczoru. Wygłupialiśmy się, śmiejąc się głośno i żartując z wszystkiego co nam stało na drodze. Tym większym był dla nas szok i przerażenie, kiedy przed hotelem zauważyliśmy migające niebiesko-czerwone, policyjne światła. Popatrzyliśmy na siebie ze zgrozą wymalowaną na twarzy. Każdy z nas podejrzewał najgorsze. Przełknęłam głośno ślinę, która w obecnej ciszy, sprawiała wrażenie odgłosu walącego się budynku. Na trzęsących się jak galareta nogach wysiadłam z długiej limuzyny, która właśnie podjechała pod samo wejście. Z wyrywającym się z piersi sercem pchnęłam drzwi, wchodząc do środka. Ku mojej wielkiej uldze zobaczyłam w holu Johna. Całego i zdrowego.
- Co się dzieje? - zapytałam, a on spojrzał na mnie współczującym wzrokiem i podrapał się po głowie. - John.. ktoś umarł?
- Nie, oczywiście, że nie! - żywo zaprzeczył, widząc jak moja twarz zmienia odcień na kredowobiały w zastraszającym tempie. - Policja namierzyła osobę odpowiedzialną za wyciek twoich prywatnych informacji. - powiedział powoli obserwując moją potencjalną reakcję. W tym czasie do hotelu wkroczyli piłkarze. Neymar stanął za mną i objął mnie delikatnie w pasie.
- O co chodzi, Mel? - zapytał rozglądając się po pomieszczeniu.
- Serio..? Kto to? - zignorowałam Brazylijczyka, z uporem wpatrując się w chrzestnego. Jednak nie musiał nic mówić. Po chwili wszyscy dostaliśmy odpowiedź na moje pytanie. Do pomieszczenia wszedł, chodź to zbyt dużo powiedziane, Tom w asyście kilku policjantów. Nie mogłam w to uwierzyć. Tom..? Przecież to musiała być jakaś pomyłka. Niestety, jak się okazało obecna sytuacja nią nie była. On sam nie wyglądał na niewinnego. - Jak mogłeś to zrobić.. - powiedziałam kręcąc głową. Wtedy na mnie spojrzał, a jedyne co zobaczyłam w jego oczach to gniew pomieszany z rozczarowaniem.
- Naprawdę ty mnie o to pytasz? To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie. Jak mogłaś Mel? Jak mogłaś mnie wykorzystywać kiedy było ci to na rękę? Jak mogłaś nie zauważyć, że ja robię dla ciebie wszystko bez mrugnięcia okiem i nigdy tego nie docenić? Jak mogłaś Mel, wybrać tego śmiecia, który przez tyle czasu cię okłamywał, zamiast mnie? Jesteś dokładnie taka jak napisali, oni nie kłamali. - mówił, a jego słowa sprawiały, że coraz bardziej osuwałam się na podłogę. Poczułam wilgoć w kącikach oczu. Ufałam mu, ale nic do niego nie czułam. Nie zamierzałam dawać mu fałszywej nadziei, której jak widać potrzebował. Chociaż aż strach pomyśleć co by zrobił za jakiś czas gdyby takową dostał. Otrzepało mnie na samą myśl, a słabość jaka ogarnęła moje ciało nie dała się opanować. W tym momencie byłam wdzięczna Neymarowi, że mnie podtrzymuje.
- Dość tego, idziemy! - krzyknął policjant i wyprowadzili chłopaka z budynku.
- Czy to konieczne? - zapytałam słabym głosem patrząc na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli funkcjonariusze. John i reszta chłopaków wytrzeszczyli na mnie oczy, jednak mało mnie to obchodziło. Czułam się jak oblana hektolitrem lodowatej wody. Nic do mnie nie docierało.
- Niestety. W Hiszpanii takie coś traktowane jest bardzo poważnie. To przestępstwo. Sprzedał prywatne dane bez twojej wiedzy i zgody, to tak jakby je ukradł. - usłyszałam odpowiedź, chociaż głos mojego chrzestnego wydawał mi się być tak samo nierealny jak cała ta sytuacja. Właściwie to nie pamiętam zbyt wiele, z tego co zdarzyło się potem. Wiem tyle, że wtuliłam się w piłkarza i zamknęłam oczy pragnąc by to okazało się tylko złym snem. Kolejny raz otoczyłam się osobami, w których kręgu i tak musiała trafić się jedna "robaczywka".
Tak właśnie skończyła się relacja z balu ( najbardziej naiwnego na świecie ) Kopciuszka.
*****
Nieuchronnie zbliżały się urodziny mojego młodszego braciszka. Czemu nieuchronnie? A dlatego, że oznaczało to powrót do domu. Był koniec sierpnia i wiedziałam, że prawdopodobnie przyjazd "na chwilę" zmieni się w "na zawsze". Rodzice nie pozwolą mi wrócić do Barcelony. To było naprawdę więcej niż pewne. Jednak z drugiej strony, nie mogłam rozczarować Alexa i musiałam zaryzykować powrót. W końcu bądź co bądź on przyleciał aż do Hiszpanii, żeby być ze mną w moje święto. Ja jako oficjalnie i nieoficjalnie "najlepsza siostra na świecie", nie mogłam być gorsza.
- Jak myślisz, pojawię się tu jeszcze? - zapytałam Johna pakując jedynie małą walizkę. W końcu nie zamierzałam zostać tam na długo. Za bardzo brakowałoby mi wujka, Peggy, tego magicznego miasta i oczywiście całej FC Barcelony. Nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze dwa miesiące temu byłam zwykłą dziewczyną, która zapierała się rękami i nogami, żeby tylko nigdzie nie wyjeżdżać. Kretynka. Niewyobrażalne było, ile bym straciła stawiając na swoim i zostając w domu. Minęłabym się bezpowrotnie ze swoją szansą na szczęście. I prawdopodobnie nie spotkałabym jej nigdy więcej.
- Może zabierzesz tą? - zasugerował John i rzucił we mnie skąpą, plażową bluzkę, którą kupiłam w akcie desperacji w największy upał z jakim się kiedykolwiek w moim życiu spotkałam.
- Przecież mnie wydziedziczą jak to zobaczą. - postukałam się w czoło i odrzuciłam ubranie w jego stronę, na co on wesoło się roześmiał. Naprawdę, momentami zachowywał się jak dziecko. Jakim cudem zrobił taką karierę? Przecież do tego potrzeba naprawdę niezłej organizacji i tak zwanego "ogarnięcia". Patrzyłam i nie wierzyłam. Kontemplację nad jego żywotem przerwało mi pukanie do drzwi. Standardowo zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby cokolwiek powiedzieć, do pokoju wlała się fala piłkarzy. Skrępowana nieco ich obecnością przy pakowaniu swoich mocno osobistych rzeczy, kopnęłam walizkę pod łóżko i odwróciłam się w ich stronę. - Co was sprowadza w moje skromne progi? - obdarowałam ich szerokim uśmiechem, na który niewerbalna odpowiedź brzmiała tak samo.
- Ptaszki na dworze ćwierkają, że wyjeżdżasz. - powiedział Leo wygodnie rozsiadając się w fotelu koło drzwi.
- Kto znowu ćwierka na mój temat, do cholery?! - zmarszczyłam brwi, przekrzywiając głowę na prawy bok. Roześmiali się jak stado wariatów.
- Spokojnie mi hermosa. - powiedział Neymar podchodząc bliżej i starając się panować nad kolejnymi salwami śmiechu. - Ptaki, to takie żyjątka ze skrzydłami i upierzonym ciałkiem, i nie mówią po naszemu. - uniosłam brew do góry i zmierzyłam ich wszystkich litościwym spojrzeniem.
- Tak, lecę na jutrzejsze urodziny Alexa. - szybko zmieniłam temat, chcąc uniknąć rozstroju nerwowego, który zapewne byłby nieunikniony przy dalszym toku tej rozmowy. Wszyscy zrobili "mądre miny".
- Ale wrócisz? - Xavi oparł się o komodę, zrzucając przy tym na podłogę moją kosmetyczkę. Zgromiłam go spojrzeniem.
- Zastanowię się.- odparłam, po czym wszystkie pary oczu obecne w pomieszczeniu, zwróciły się prosto na mnie. Zorientowałam się, niestety zbyt późno, że niepotrzebnie to powiedziałam. Zaraz rozpoczęły się litanie.
- Jak to?
- Nie ma innej opcji niż powrót tutaj, Mel.
- Jak damy sobie bez Ciebie radę? - zapytał Gerard, a ja spojrzałam na Brazylijczyka, który z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
- Tak jak do tej pory.. - odpowiedziałam niepewnie. Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwiami. Neymara nie było już w pokoju.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić i będziesz tu mile widziana. A to co mówiłem kiedyś o twoim pobycie na stałe, było jak najbardziej serio. Przemyśl to, Mel. - powiedział John, kiwając głową. Skinęłam głową na znak, że "rozumiem, doceniam, przemyślę" i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu i za zakrętem zobaczyłam znikającego piłkarza.
- Ney! Zaczekaj! - pobiegłam w jego stronę, jednak on widocznie nie miał zamiaru się zatrzymywać.
- Na co mam czekać? - rzucił zmierzając w kierunku windy. Zablokowałam mu drogę do przycisków, przywierając ciałem do ściany.
- Na mnie. - powiedziałam bezmyślnie, szukając w głowie lepszych słów na później. Prychnął i odwrócił wzrok.
- Po co mam na ciebie czekać, skoro ty nawet nie chcesz tu wracać? Nic dla ciebie nie znaczę? Wakacyjna przygoda, żeby było co opowiadać koleżankom po powrocie? - podniósł głos, a ja instynktownie skuliłam się pod jego natężeniem. Nienawidziłam, kiedy ktoś na mnie krzyczał. Jąkałam się wtedy na zewnątrz i w środku.
- Zrozum mnie, Ney. Ja chcę tu wrócić i to bardzo. Do Johna, chłopaków, Peggy i przede wszystkim Ciebie. Po prostu nie wiem czy dam radę. Rodzice. - urwałam, nie wiedząc jak mam mu to wytłumaczyć. Nie znał ich i pewnie było to dla niego niepojętym, ale ja wiedziałam, że tu nie wrócę.
- Kocham Cię. - słowa, które przecięły ciszę, prawie zwaliły mnie z nóg. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Jednak patrząc na Brazylijczyka, który z łagodnym wyrazem twarzy wpatrywał się intensywnie i z wyczekiwaniem w moje oczy, wiedziałam, że wreszcie "TO" powiedział. Nie mogłam powiedzieć nic innego, jak tylko to samo.
- Też cię kocham. - przytuliłam się do niego, dając mu kuksańca w bok. - A to tak, żebyś sobie nie myślał, że teraz będziemy najsłodszą parą na świecie.
******
Na lotnisku powitała mnie rozciągnięta w uśmiechu twarz mojego młodszego brata. Widząc go, od razu się rozpromieniłam. Światełko nadziei w tunelu bezsensowności.
- Nawet nie przypuszczałem, że tak się za tobą stęsknię. - zaśmiał się, wypuszczając mnie z objęć.
- I wzajemnie, Młody. - roześmiałam się i tak ramię w ramię poszliśmy na parking. Rodzice czekali przed samochodem, rozglądając się nieco nerwowo. - Cześć wam. - rzuciłam i podeszłam bliżej.
- Załóż to. - mama wyciągnęła w moją stronę parę ciemnych okularów, a ja uniosłam brwi do góry i nie wytrzymałam. Co oni wszyscy mają z tymi okularami?! czy ja wyglądam na niewidomą?
- Niby po co? Żeby bardziej rzucać się w oczy? - zapytałam sarkastycznym tonem, do którego miałam pełne prawo zważając na to, że dzień był paskudnie pochmurny, a z nieba co chwilę kropił deszcz. Nie skomentowała mojego "niestosownego" tonu i bez słowa schowała z powrotem okulary do kieszeni obszernego płaszcza. Wsiedliśmy do samochodu i niewiele rozmawiając ( wymieniliśmy grzecznościowe pytania o zdrowie i te sprawy ) pojechaliśmy do domu. Przyjemnie było wejść do SWOJEGO pokoju, rzucić się na SWOJE łóżko i popatrzeć w SWÓJ sufit. Przymknęłam oczy. Nie było mnie tu zaledwie dwa miesiące, a mam wrażenie jakby to były dwa lata. Gdybym mogła zabrać coś ze sobą do Hiszpanii to właśnie ten pokój. No i może Alexa. Ale to już ewentualnie, gdyby starczyło miejsca.
Późnym wieczorem do domu napłynęła reszta rodziny. Babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni, czyli cała "śmietanka". Oczywiście robiłam za kelnerkę, co chyba już z przyzwyczajenia mi nie przeszkadzało.
- Melisa, opowiedz nam o Hiszpanii. - zaczęła ciotka, lustrując mnie od góry do dołu. swoim przenikliwym spojrzeniem "starej plotkary"
- Hiszpania ma się dobrze. Słoneczne, upalnie i gorąco. - odparłam wymijająco, zajmując miejsce przy stole.
- Komu gorąco to gorąco. - syknęłam moja 14-sto letnia kuzynka, koło której siedziałam. Posłałam jej piorunujące spojrzenie, jednak nie zrobiło ono na niej dużego wrażenia. Matko, czy ja też byłam taka okropna w tym wieku..? Tak czy inaczej, Ana kontynuowała - A jak tam twoje życie uczuciowe siostrzyczko? - po tym pytaniu byłam o krok od rzucenia się na nią z zębami. Z tym obrazem przed oczami, starałam się spokojnie oddychać. Bezczelna gówniara. Powstrzymałam się resztkami sił i odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Nie twój interes. W tym wieku, ty wiesz w ogóle co to "życie uczuciowe", bo o innym nie wspomnę? - popatrzyłam na nią z wyższością, chociaż w rzeczywistości cholernie nie lubiłam tego robić.
- Właśnie Mel, opowiedz, bo chyba masz nieco ciekawie ostatnimi czasy. - zawtórował jej wujek, na co ja w myślach wywróciłam młynka oczami i przeszłam do kolejnego etapu bolesnych tortur na jej osobie.
- Widzieliśmy cię w telewizji! - krzyknął mój 6-cio letni brat, czym tylko nakręcił całą sytuację. Pytania o moje rzekome związki i kontakty z piłkarzami FC Barcelony i Neymarem posypały się tak nagle i z takim impetem, że teraz wiedziałam jak czuli się celebryci na konferencjach prasowych.
- Melisa, mogę Cię prosić? - moja mama podniosła się z miejsca i wyszła do kuchni, a ja zaraz za nią. Po części byłam jej wdzięczna za ratunek, jednak z drugiej strony wiedziałam, że to raczej nie wróży nic dobrego. Oparłam się o blat, czekając na wybuch. I tym razem się nie zawiodłam. - Co ty sobie wyobrażasz?! Zachowujesz się jak jakaś celebrytka. Pojawiasz się tu i myślisz, że wszystko będzie się wokół ciebie kręcić?! Teraz każdy już będzie nas kojarzył z tobą. Dziewczyną piłkarza, która odbiła go innej. To święto Alexa, nie jesteś pępkiem świata, żeby wszystko skupiało się wokół ciebie, nawet dzisiaj! - 'krzyczała' szeptem, a ja z każdą sekundą nie dowierzałam w to co słyszę coraz bardziej i bardziej. Wszystko co siedziało we mnie od momentu mojego przyjazdu właśnie wybuchło.
- Zgodzę się, że to święto Alexa i właśnie zastanawiam się dlaczego je psujesz? Może mi przypomnisz kiedy ostatnio to ja byłam "pępkiem świata", bo ja chyba mam mono zaawansowaną sklerozę.Wysłaliście mnie do Barcelony i nie ukrywajmy, było to wam pewnie na rękę, jedno dziecko mniej do utrzymywania. Ale nie rozumiem tylko tego, jak mogliście myśleć, że nie będę próbowała ułożyć sobie tam życia. A to z kim, jak i gdzie to absolutnie nie jest niczyja sprawa. Chociaż widzę, że wszyscy mają z tym problem. - odparłam atak, jednak widziałam jak w kobiecie właśnie się gotuje.
- Idź do swojego pokoju. - zawyrokowała, a ja ani drgnęłam.
- Ale..
- Powiedziałam, idź do pokoju. - powtórzyła mijając mnie w drzwiach i wracając do salonu. Poczułam się jak wyrzutek. Przez mój wyjazd traktowali mnie jak trędowatą. Nikt nie mógł ze mną rozmawiać ani się widzieć. Gorzej niż w więzieniu. Co miałam zrobić. Nie pozostało mi nic innego jak tylko ruszyć się z środka kuchni do swojego azylu. Popatrzyłam na telefon, który leżał na moim nocnym stoliku i krzyczał do mnie "Zadzwoń! Zadzwoń!". Chcąc być dobrą właścicielką, wzięłam go do ręki i wybrałam numer Johna. Odebrał po trzecim sygnale, w momencie kiedy już miałam się rozłączyć.
- Nie przeszkadzam? - zapytałam ostrożnie.
- Szczerze to trochę tak, właśnie robiliśmy imprezę z okazji twojego wyjazdu - usłyszałam śmiech w słuchawce. - Oczywiście żartuję, żeby nie było. Wszyscy bardzo ubolewamy. - sprostował szybko. Nie docenił, że mimo wszystko nadal pozostały we mnie resztki poczucia humoru. Odetchnęłam głęboko i przybrałam poważny ton.
- Widzisz, ja właśnie w tej sprawie. Chciałam się zapytać czy twoja propozycja stałego zamieszkania w Barcelonie jest aktualna? - zapytałam, nerwowo okręcając kosmyk włosów na palec.
- Mel, to będzie czysta przyjemność. - jego odpowiedź przywróciła mi normalny rytm bicia serca. To była tylko i wyłącznie moja decyzja i wiedziałam, że nikt inny by jej nie podjął. - W takim razie widzimy się pojutrze. - rzucił i się rozłączył. Przez chwilę nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze, ale wierzyłam, że niedługo czas rozwieje wszelkie swoje wątpliwości. Założyłam słuchawki, rzuciłam się na łóżko i włączyłam muzykę. Po jakimś czasie, mimo podkręcenia głośników, dobiegły mnie z dołu niepokojące dźwięki. Przestraszona i zaciekawiona jednocześnie, ściągnęłam słuchawki i wyszłam z pokoju. Usłyszałam mieszaninę głosów oraz piski. Z prędkością światła zbiegłam na dół i mało nie dostałam zawału. W progu mojego domu stał nie kto inny jak Leo Messi, Gerard Pique i Neymar. Czy oni do końca zwariowali?! Stałam w osłupieniu obserwując całą niezręczną sytuację. Mały Peter przykleił się Messiemu do nogi. Poza tym cała reszta stała naprzeciwko siebie, niczym dwa wrogie obozy. Brazylijczyk mrugnął do mnie, obdarowując mnie jednym ze swoich czarujących uśmiechów. Anastasia mało nie zemdlała, a ja miałam wielką ochotę głośno się roześmiać. Wiem, że to nie na miejscu, że to wredne i wyszłabym na kompletną wariatkę, ale pokusa była silna. Rodzice odciągnęli mnie na bok z groźnymi minami.
- Co oni tu robią? - zapytał tata mierząc mnie wzrokiem.
- Pewnie przyleciało za nimi stado fotoreporterów! - mama złapała się za głowę, a ja szczerze nie wiedziałam co im odpowiedzieć.
- Naprawdę nie wiem co tu robią. Jestem w takim samym szoku jak wy, tylko chyba nieco przyjemniejszym - odparłam uśmiechając się jednocześnie do nieco zdezorientowanych chłopaków. Radość Alexa była nie do opisania, wręcz nie można było oderwać od niego wzroku. Za to moi rodzice nie należeli w tym momencie do najszczęśliwszych ludzi na świecie. Skonsternowani zaprosili wszystkich z powrotem do salonu, co szybko przetłumaczyłam im kilkoma prostymi słowami.
- Nie wierzę, że to nie twoja sprawka. - powiedziała mama zatrzymując mnie w przejściu. - Jak Boga kocham, zostaniesz uziemiona chyba do końca życia. - pokręciła głową, a ja już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, jednak rozsądek wziął górę i zaciskając zęby wróciłam do reszty gości. Nawet nie miałam okazji, żeby na spokojnie przywitać się z piłkarzami. Siedzieliśmy wszyscy sztywno przy stole, gdzie każdy patrzył się na siebie z dziwnym wyrazem twarzy. Mały Peter przywłaszczył sobie Leo, za to Ana zdecydowanie zbyt często trzepotała rzęsami w stronę Neymara, który siedział na przeciwko nas. Kiedy pod stołem napotkałam jej nogę, zmierzającą w jego stronę, z pełną premedytacją ją nadepnęłam. Nastolatka pisnęła, jednak zaraz zdusiła w sobie resztę dźwięków, nie chcąc dać nic po sobie poznać. Z triumfem, zajęłam jej miejsce, uśmiechając się uroczo w stronę Brazylijczyka. On jakby nie zwracając uwagi na resztę otaczających go ludzi, bezczelnie wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Cała bezczelność polegała na tym, że za każdym razem kiedy zerkałam w jego stronę, mimowolnie się czerwieniłam. Widząc to, piłkarz jedynie uśmiechał się zadziornie z nutką triumfu, czym sprawiał, że po moim plecach przebiegał przyjemny dreszcz. Nie, opanuj się Melisa! Wokoło kręci się masa twojej rodziny, nie wolno ci się teraz rozpłynąć.
Wieczór przebiegał w miłej chociaż okropnie sztucznej atmosferze. Co chwilę ktoś podchodził
i wykorzystywał mnie jako podręcznego tłumacza. Nawet nie miałam okazji, żeby szepnąć im słówko o moim powrocie. Około 23 towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Chłopcy też podziękowali moim rodzicom za "ciepłe przyjęcie" i skierowali się w stronę wyjścia.
- Poczekajcie na zewnątrz. - szepnęłam do Gerarda, kiedy wychodzili, a on z uśmiechem przytaknął i przekazał wiadomość reszcie. Gdy tylko drzwi się zamknęły, cieszyłam się w duchu, że żaden z nich nie zna polskiego.
- Masz szlaban! - usłyszałam głos mojej rodzicielki, co sprawiło, że automatycznie podniosło mi się ciśnienie.
- Wracam z chłopakami do Barcelony. - rzuciłam. Może niezbyt mądre zagranie, ale na inne nie miałam czasu.
- Jakimi chłopakami? Gdzie wracasz? - prychnęła podpierając się pod boki. Spojrzałam wyczekująco na ojca, jednak na jego pomoc chyba też nie miałam co liczyć.
- Mel, zaraz zaczynasz szkołę, to był wakacyjny wyjazd, ale czas wrócić do rzeczywistości.- powiedział siląc się na spokojny ton, którego ja nie miałam zamiaru uskuteczniać.
- John mi obiecał! Powiedział, że mogę wrócić na zawsze. - odparłam nieco bardziej żałosnym tonem niż miałam w zamiarze. Zapewne zabrzmiałam jak 5-letnie dziecko, które nie może dostać, swojego obiecanego po obiedzie, lizaka.
- Johnatan nie jest wyrocznią. Nigdzie nie jedziesz, zostajesz w domu. - skwitowała Marta.
- Wrócę tam. I nic mnie powstrzyma, nawet kraty w oknach. - rzuciłam twardo i poszłam do swojego pokoju. Było okrutnym, że zarzucali mi samolubstwo i nadmierne ściąganie uwagi, kiedy sami nie chcieli mi pozwolić na szczęście, którego tak długo szukałam. Wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi, a oni zachowywali się zupełnie tak, jakby zależało im na moim nieszczęściu. Wiedziałam, że to nieprawda, bo pewnie na swój dziwny sposób mnie kochali, ale nie mogłam tak dłużej żyć. Czasami sama wiedza już nie wystarczy. Teraz chciałam, żeby mi to wreszcie pokazali, udowodnili, że moje przeczucia są mylne. Wyjrzałam przez okno, na trawniku za domem siedziały trzy postaci. Zupełnie o nich zapomniałam! Otworzyłam okno. - Musicie mi pomóc.
- Ale jak? - popatrzyli po sobie zdezorientowani. Sama się nad tym zastanawiałam.
- Z drugiej strony domu jest taka kratka z roślinami, przynieście ją tu, jeśli dacie radę. - powiedziałam po chwili namysłu.
- Po co Ci to cholerstwo? - zapytał Neymar zadzierając głowę do góry.
- Uciekam stąd. - odparłam krótko. Wiedziałam, że zachowuje się może i jak małolata, ale moi rodzice nie zachowywali się wcale lepiej. Całe życie bycie zdolną nadal się nie opłacało, siedząc cicho w kącie i żyjąc z dnia na dzień. Chciałam wreszcie zacząć żyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie tylko oddychać jak do tej pory. ŻYĆ. Widziałam w ich oczach wahanie, jednak po chwili zniknęli za zakrętem domu. Wróciłam do pokoju i dopakowałam trochę rzeczy do właściwie nierozpakowanej po przyjeździe torby. Usiadłam przy biurku, delikatnie, z czułością gładząc drewniany blat. Wyciągnęłam kartkę papieru i naskrobałam kilka słów do rodziców. Napisałam, że ich kocham. Wiem, że nie będą ze mnie dumni, ale chciałam, żeby coś wreszcie zrozumieli. Z ciężkim sercem wyrzuciłam torbę przez okno, która o mało co nie zabiła Gerarda. Neymar i Leo podstawili drabinkę, trzymając ją mocno, kiedy ja przerzuciłam nogi na drugą stronę parapetu.
- Wiesz co robisz? - zapytał niepewnie Messi, obserwując moje zgrabne akrobacje. W odpowiedzi się zaśmiałam. W rzeczywistości totalnie nie miałam pojęcia co robię.
- Kochany, nic się nie martw, jestem zawodowcem. - rzuciłam i robiąc możliwie jak najmniej hałasu, schodziłam coraz bardziej w dół. Kiedy byłam już prawie na trawniku, stopa ugrzęzła mi w okienku i straciłam równowagę. Mimo upadku z niemałą gracją wylądowałam prosto na Brazylijczyku. - Dobrze, że tu byłeś. - wyszeptałam patrząc mu w oczy z niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Gołąbeczki, nie pora teraz na to. - zaśmiał się Leo podając dłoń najpierw mi, a później przyjacielowi.
- Mówiłam ci coś, kiedyś o 'gołąbeczkach'. - szturchnęłam go zaczepnie na co on odpowiedział mi tym samym. Ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu zaparkowanego ( w nieokreślonej przez nich lokalizacji ) samochodu z wypożyczalni dla 'bogaczy', jak to ładnie określił Gerard. Odwróciłam się tylko raz, żeby po raz ostatni spojrzeć na dom. Było mi szkoda, ale w tym momencie miałam już tą świadomość, że zrobiłam dobrze. Tylko jednym spojrzeniem zaszczyciłam całą swoją przeszłość.
*****
Takim sposobem ponownie znalazłam się w słonecznej, magicznej Barcelonie. Brakowało mi jej. Tego powietrza, którym można było oddychać bez końca. Na lotnisku, tym razem osobiście, powitał nas John, który aż podskakiwał z podniecenia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ci to pokażę. - ekscytował się całą drogę, a ja w ogóle nie wiedziałam o co mu może chodzić. W końcu nie było mnie zaledwie dwa dni. Jadąc, o dziwo, nie skręciliśmy w znaną mi już drogę, prowadzącą do hotelu. Spojrzałam pytająco na chrzestnego, jednak on tylko tajemniczo się uśmiechał. Po około 20 minutach jazdy, bez żadnych wyjaśnień, w końcu maszyna stanęła, a moim oczom ukazał się wielki dom.
- Niespodzianka.. -usłyszałam za plecami. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Kupiłeś dom..? - wydukałam, będąc pod ogromnym wrażeniem budynku.
- Tak, dokładnie. Kiedy byłem sam, było mi wszystko jedno gdzie mieszkałem. Trochę tu, trochę tam. Jednak teraz, kiedy będziesz tu ze mną, nie mogłem pozwolić na to, żebyś cały czas mieszkała w hotelu. - powiedział wciskając dłonie w tylne kieszenie dżinsów, niczym zawstydzony nastolatek. Bez słowa podbiegłam do niego i uściskałam go mocno. - A teraz biegnij zobaczyć swoje nowe królestwo. - na te słowa tylko czekałam. Pierwszym miejscem do, którego się udałam był mój nowy pokój znajdujący się na poddaszu. Tak jak zawsze o tym marzyłam. Był piękny, cudowny, dosłownie wyjęty z moich fantazji i przeniesiony do rzeczywistości. Ostrożnie położyłam się na kanapie i dotknęłam opuszkami palców spadzistego sufitu. Teraz mogłam go dosięgnąć, zupełnie tak jak swoich marzeń. Wierzyłam, że zaczynam nowy, lepszy rozdział w życiu. Wiedziałam, że tym razem musi mi się udać.
I pojawił się kolejny rozdział :)
Nie mam dla niego słów ( średnio mi się podoba ), więc pozostawiam go waszej ocenie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam ;)
Nie wiem jakim cudem spośród masy nauki i zajęć udało mi się go napisać, chociaż godzina publikacji, myślę, że jest dobrą odpowiedzią na to pytanie. :)
Cóż więcej mogę powiedzieć, dziękuję osobom, które czytają i tu regularnie zaglądają :)
Mam nadzieję, że mimo wszystko tu zostaniecie, bo tylko dzięki Wam ten blog nadal istnieje i nadal będziecie dawać o sobie znać ;)
Do napisania, już niedługo :*
<3
wtorek, 2 września 2014
Nominacja do Liebster Blog Award.
Nie wiem dokładnie na czym to polega, ale bardzo dziękuję za nominację my life is football, football forever. Była dla mnie totalnie miłym zaskoczeniem :)
Ogólnie przy okazji dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga. Jesteście wspaniali, kochani i nie wiem co jeszcze. Wszyscy razem i każdy z osobna. <3
Kilka słów o Liebster Blog Award:
Następnie ty nominujesz jedenaście osób, informujesz ich o tym, oaz zadajesz im jedenaście pytań.
Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.
Ogólnie przy okazji dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga. Jesteście wspaniali, kochani i nie wiem co jeszcze. Wszyscy razem i każdy z osobna. <3
Kilka słów o Liebster Blog Award:
- Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera za ''dobrze wykonywaną robotę''.
- Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje im możliwość ich rozpowszechnienia.
- Po odebraniu nominacji, należy odpowiedzieć na jedenaście pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała.
Oto moje pytania, które otrzymałam od my life is football, football forever, wraz z moimi odpowiedziami ;)
"Ukochanych piosenek" mam tak wiele, że nie jestem w stanie ich zliczyć i chyba nawet nie będę próbować. :) Często łapę się na tym, że usłyszę jakąś rzadko puszczaną piosenkę w radiu i wtedy wydaję z siebie okrzyk : " Ooo uwielbiam tą piosenkę!". Zależy od humoru, nastroju, otoczenia, ale raczej urzekają mnie mało znane piosenki. Nie te, które puszczają codziennie w radiu po 20 razy, aż je znienawidzisz do tego stopnia, że ustawiasz je sobie na budzik :)
To teraz czas na moje "jedenastki" stworzone podczas lekcji angielskiego, na której zatrważająco straszyli mnie maturą. Żeby zachować spokój i resztki zdrowia psychicznego postanowiłam zająć się czymś pożytecznym, czyli na przykład ułożeniem pytań dla nominowanych :)
1. Dlaczego tworzysz opowiadania i czym są dla Ciebie Twoje prace?
2. Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
3. Jesteś typem człowieka, który woli pisać "do szuflady", czy może pragnie zyskać dużą ilość czytelników?
4. Jakie jest Twoje największe marzenie?
5. Chciałabyś wydać kiedyś, którąś ze swoich prac?
6. Czy istnieją jacyś ludzie, którzy wyjątkowo Cię inspirują?
7. Gdybyś miała zabrać 5 rzeczy na bezludną wyspę, co by to było?
8. Jaka jest Twoja wymarzona praca?
9. Co sądzisz o ludziach, którzy źle traktują zwierzęta?
10. Kraj, w którym chciałabyś zamieszkać lub koniecznie go odwiedzić, to.... ?
11. Jaka byłą najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłaś w ostatnim czasie?
Pytania są głównie adresowane do dziewczyn, bo nie znam osobiście żadnego chłopaka piszącego bloga :)
Nominacji z mojej strony będzie niestety niewiele, ponieważ aktualnie nie znam zbyt wiele adresów wartych przeczytania. Oczywiście jest to apel do wszystkich czytających i tworzących, aby przysłali mi adresy swoich blogów, bo bardzo chętnie tam zajrzę ;)
Oto nominowani :
* http://wake-up-to-your-dreams-fanfic-paris.blogspot.com/
* http://anaandney.blogspot.com/
* http://loneliness-in-the-crowd.blogspot.com/
* http://dziewczyna-mojego-przyjaciela.blogspot.com/
A ja zapraszam na Rozdział 11, który pojawił się wczoraj :D
<3
1. Dlaczego zaczęłaś pisać?
To pytanie nie ma krótkiej odpowiedzi. Będąc w podstawówce nie znosiłam pisać, a opowiadanie do domu było najgorszą karą jaką mogłam sobie wyobrazić. Kto by wtedy pomyślał, że tak to pokocham? Na pewno nie ja ;)
Pewnego pięknego dnia w wakacje w 2009 roku czytałam różne opowiadania typu Fa Fiction i uświadomiłam sobie, że podziwiam te dziewczyny, które potrafią stworzyć coś swojego i w dodatku pokazać to światu. Zazwyczaj byłam typem "pisania do szuflady", więc było to dla mnie odważne posunięcie. Z kolei pewnego pięknego wrześniowego dnia tego samego roku, postanowiłam też spróbować swoich sił i stworzyć coś swojego. Cieszę się, że zdecydowałam się na taki krok, bo teraz nie wyobrażam sobie już życia bez pisania i tworzenia coraz to nowych historii, któe już od dziecka kłębiły się w mojej głowie.
Pewnego pięknego dnia w wakacje w 2009 roku czytałam różne opowiadania typu Fa Fiction i uświadomiłam sobie, że podziwiam te dziewczyny, które potrafią stworzyć coś swojego i w dodatku pokazać to światu. Zazwyczaj byłam typem "pisania do szuflady", więc było to dla mnie odważne posunięcie. Z kolei pewnego pięknego wrześniowego dnia tego samego roku, postanowiłam też spróbować swoich sił i stworzyć coś swojego. Cieszę się, że zdecydowałam się na taki krok, bo teraz nie wyobrażam sobie już życia bez pisania i tworzenia coraz to nowych historii, któe już od dziecka kłębiły się w mojej głowie.
2. Jakie blogi czytasz z wielką chęcią?
Blogi, które zyskują moją sympatię muszą być przede wszystkim pisane "z głową", przez co mam na myśli brak błędów ortograficznych i ciekawą, wciągającą fabułę. Może być to nawet tak zwany "tasiemiec" z ilością odcinków konkurującą z "Modą na Sukces", ale jeśli jest ciekawy, to na pewno będę go z przyjemnością czytać i wyczekiwać na każdą kolejną notkę.
Blogi, które zyskują moją sympatię muszą być przede wszystkim pisane "z głową", przez co mam na myśli brak błędów ortograficznych i ciekawą, wciągającą fabułę. Może być to nawet tak zwany "tasiemiec" z ilością odcinków konkurującą z "Modą na Sukces", ale jeśli jest ciekawy, to na pewno będę go z przyjemnością czytać i wyczekiwać na każdą kolejną notkę.
3. Ulubione kolory?
Prawdopodobnie ku rozpaczy moich bliskich - czarny. :) Ale nie pogardzę również białym, szarym i czerwonym.
Prawdopodobnie ku rozpaczy moich bliskich - czarny. :) Ale nie pogardzę również białym, szarym i czerwonym.
4. Ulubiona drużyna w piłce nożnej?
Odpowiedzi na to pytanie nie trudno się w moim przypadku domyślić. Oczywiście FC Barcelona.
Odpowiedzi na to pytanie nie trudno się w moim przypadku domyślić. Oczywiście FC Barcelona.
5. Ulubione filmy?
Jestem typem osoby, która bierze na siebie przynajmniej dwa razy więcej niż może normalnie udźwignąć także nie mam zbytnio czasu na oglądanie filmów. Wychowałam się na "Harrym Potterze" także zarówno film jak i książka należą do moich ulubionych. Poza tym może jeszcze "Requiem dla snu", "Miasto aniołów". Głównie w wolnym czasie oglądam seriale. :)
Jestem typem osoby, która bierze na siebie przynajmniej dwa razy więcej niż może normalnie udźwignąć także nie mam zbytnio czasu na oglądanie filmów. Wychowałam się na "Harrym Potterze" także zarówno film jak i książka należą do moich ulubionych. Poza tym może jeszcze "Requiem dla snu", "Miasto aniołów". Głównie w wolnym czasie oglądam seriale. :)
6. Co sądzisz o reprezentacji Brazylii?
Bardzo zgrana drużyna i widać, że każdy jest tam ważnym i niezbędnym ogniwem, którego jeśli zabraknie wszystko się sypie. Poza tym bardzo sympatyczni. Byli moimi faworytami na Mundialu, smutno mi, że nie wygrali, jednak kibicowałam im do samego końca.
Bardzo zgrana drużyna i widać, że każdy jest tam ważnym i niezbędnym ogniwem, którego jeśli zabraknie wszystko się sypie. Poza tym bardzo sympatyczni. Byli moimi faworytami na Mundialu, smutno mi, że nie wygrali, jednak kibicowałam im do samego końca.
7. Najładniejsze imię?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Każde imię jest oryginalne na swój sposób mimo, że posiada je ileś tysięcy osób. Postrzeganie imienia często wiąże się ze skojarzeniami z daną osobą, która je nosi, także nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, które jest najładniejsze. :) Nie będę wyróżniać żadnego, bo reszcie będzie smutno :)
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Każde imię jest oryginalne na swój sposób mimo, że posiada je ileś tysięcy osób. Postrzeganie imienia często wiąże się ze skojarzeniami z daną osobą, która je nosi, także nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, które jest najładniejsze. :) Nie będę wyróżniać żadnego, bo reszcie będzie smutno :)
8. Najlepsza książka jaką czytałaś?
Książek, które pochłonęłam w swoim życiu jest tak wiele, że nie pamiętam wszystkich tytułów, jednak jednymi z moich ulubionych są :
- Oczywiście "Harry Potter", którego czytałam chyba z milion razy.
- Saga "Upadli" - Lauren Kate
- Trylogia "Wezwanie", "Przebudzenie", "Odwet" - Kelley Amstrong
- Wszystkie części "Darów Anioła" - Cassandra Clare
- I coś co jest w stanie pokolorować mi na różowo nawet najczarniejszy humor, czyli "Zwierzenia Georgii Nicolson - Louise Rennison.
Książek, które pochłonęłam w swoim życiu jest tak wiele, że nie pamiętam wszystkich tytułów, jednak jednymi z moich ulubionych są :
- Oczywiście "Harry Potter", którego czytałam chyba z milion razy.
- Saga "Upadli" - Lauren Kate
- Trylogia "Wezwanie", "Przebudzenie", "Odwet" - Kelley Amstrong
- Wszystkie części "Darów Anioła" - Cassandra Clare
- I coś co jest w stanie pokolorować mi na różowo nawet najczarniejszy humor, czyli "Zwierzenia Georgii Nicolson - Louise Rennison.
9. Masz zwierzaka?
Tak, mam pieska. Wabi się Viki i jest najlepszą kumpelą ever. :D
Tak, mam pieska. Wabi się Viki i jest najlepszą kumpelą ever. :D
10. Jesteś szczera/y?
Momentami do bólu, czego niestety ludzie nie lubią. Wolę powiedzieć gorzką prawdę niż kogokolwiek okłamywać. W obecnych czasach nie odróżnia się ludzi szczerych od wrednych, więc ciężko być prawym i sprawiedliwym, a jednocześnie lubianym
Momentami do bólu, czego niestety ludzie nie lubią. Wolę powiedzieć gorzką prawdę niż kogokolwiek okłamywać. W obecnych czasach nie odróżnia się ludzi szczerych od wrednych, więc ciężko być prawym i sprawiedliwym, a jednocześnie lubianym
11. Ukochana piosenka, z którą nie możesz się rozstać?
"Ukochanych piosenek" mam tak wiele, że nie jestem w stanie ich zliczyć i chyba nawet nie będę próbować. :) Często łapę się na tym, że usłyszę jakąś rzadko puszczaną piosenkę w radiu i wtedy wydaję z siebie okrzyk : " Ooo uwielbiam tą piosenkę!". Zależy od humoru, nastroju, otoczenia, ale raczej urzekają mnie mało znane piosenki. Nie te, które puszczają codziennie w radiu po 20 razy, aż je znienawidzisz do tego stopnia, że ustawiasz je sobie na budzik :)
To teraz czas na moje "jedenastki" stworzone podczas lekcji angielskiego, na której zatrważająco straszyli mnie maturą. Żeby zachować spokój i resztki zdrowia psychicznego postanowiłam zająć się czymś pożytecznym, czyli na przykład ułożeniem pytań dla nominowanych :)
1. Dlaczego tworzysz opowiadania i czym są dla Ciebie Twoje prace?
2. Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
3. Jesteś typem człowieka, który woli pisać "do szuflady", czy może pragnie zyskać dużą ilość czytelników?
4. Jakie jest Twoje największe marzenie?
5. Chciałabyś wydać kiedyś, którąś ze swoich prac?
6. Czy istnieją jacyś ludzie, którzy wyjątkowo Cię inspirują?
7. Gdybyś miała zabrać 5 rzeczy na bezludną wyspę, co by to było?
8. Jaka jest Twoja wymarzona praca?
9. Co sądzisz o ludziach, którzy źle traktują zwierzęta?
10. Kraj, w którym chciałabyś zamieszkać lub koniecznie go odwiedzić, to.... ?
11. Jaka byłą najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłaś w ostatnim czasie?
Pytania są głównie adresowane do dziewczyn, bo nie znam osobiście żadnego chłopaka piszącego bloga :)
Nominacji z mojej strony będzie niestety niewiele, ponieważ aktualnie nie znam zbyt wiele adresów wartych przeczytania. Oczywiście jest to apel do wszystkich czytających i tworzących, aby przysłali mi adresy swoich blogów, bo bardzo chętnie tam zajrzę ;)
Oto nominowani :
* http://wake-up-to-your-dreams-fanfic-paris.blogspot.com/
* http://anaandney.blogspot.com/
* http://loneliness-in-the-crowd.blogspot.com/
* http://dziewczyna-mojego-przyjaciela.blogspot.com/
A ja zapraszam na Rozdział 11, który pojawił się wczoraj :D
<3
poniedziałek, 1 września 2014
11. Kopciuszek zamienił się w księżniczkę, tak samo będzie z tobą.
Na początku chcę zaznaczyć, że rodzice głównej bohaterki są całkowitym tworem mojej wyobraźni i nie mają absolutnie odniesienia w rzeczywistości. Moi rodzice są cudowni i nigdy nawet koło takich jak państwo Hendersonowie, nie stali :D
Zapraszam na rozdział 11. <3
Davi mieszkał z Rafaellą w hotelowym pokoju jeszcze przez kilka dni. Z tego co zaobserwowałam przez ten czas z wyglądu w ogóle nie przypominał swojego ojca, czego nie można już powiedzieć o zachowaniu. Obaj równie pełni energii i dziecinni, jednak blondyna usprawiedliwiał wiek. Kiedy coś robili to momentami byli niemalże jak dwie krople wody. Gołym okiem dawało się zauważyć, że dla małego Ney jest nieomylnym wzorem do naśladowania, kochanym ojcem i idolem w jednym. On sam z kolei usilnie próbuje zaszczepić w Davim miłość do piłki nożnej, co widać było za każdym razem kiedy w zasięgu ich wzroku znajdowała się jakakolwiek piłka. Chyba dobrze mu to szło, bo nie dało się ukryć, że chłopiec widzi w tym naprawdę dobrą zabawę. Z siostrą Brazylijczyka dogadywałam się świetnie, chociaż na początku obawiałam się, że będzie inaczej. Ostatniego dnia ich pobytu otrzymałam chyba najbardziej odpowiedzialne zadanie z wszystkich do tej pory. A mianowicie miałam zaopiekować się Davim Luccą. Muszę przyznać, że na samą myśl zmroziło mi krew w żyłach, jednak z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę odmówić.
- Mały strasznie cię polubił, a ja muszę jechać na lotnisko, bo jest jakiś problem z naszymi biletami na jutro. - prosiła dziewczyna, a ja spoglądając co raz na nią to na uśmiechniętego od ucha do ucha blond aniołka, nabierałam dziwnego przeświadczenia, że może to być jednocześnie jakiś "test". Czy aby na pewno jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu w życiu jej brata. Nie zamierzałam oblać tego egzaminu.
- Pewnie, nie ma absolutnie żadnego problemu. Jedź i załatw wszystko co potrzebne, a my zostaniemy w hotelu i będziemy się świetnie bawić, prawda Davi? - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem ku wielkiej uldze Rafaelli.
- Jesteś wielka. Dziękuję. - uśmiechnęła się i uściskała mnie mocno. - A ty bądź grzeczny, żeby Mel ani żadne z nas nie musiało się za ciebie wstydzić. - dodała nachylając się nad chłopcem i całując go czule w czoło. On tylko się roześmiał, pomachał cioci na pożegnanie i złapał moją dłoń. Spojrzałam na niego widząc, że wyczekująco się we mnie wpatruje. Tak oto Mel Henderson została ekstremalną niańką.
- Hmm. - rozejrzałam się po obszernym lobby, ale nie zauważyłam nic co mogłoby zająć 3-letnie dziecko. Za oknami deszcz lał od dobrych kilku godzin, więc wycieczki na zewnątrz definitywnie odpadały. Czułam jak mimowolnie zaczynam się denerwować nie mogąc nic wymyślić. Nie możemy tak stać na środku holu przez resztę dnia. Oświecenie spłynęło na mnie jednak w najbardziej odpowiednim momencie. Hotelowy "małpi gaj" pełny zjeżdżalni, drabinek, basenów z piłkami, rur do zjeżdżania. To się powinno nazywać "raj" anie "gaj", ale o tym porozmawiam z Johnem nieco później. - Chyba mam coś co ci się spodoba. - powiedziałam wreszcie i niewiele myśląc uprowadziłam jeden z wózków na bagaże. -Wskakuj i trzymaj się mocno. - poleciłam chłopcu, który z rozbawieniem wymalowanym na małej twarzyczce wykonał moje polecenie. Sama złapałam się konstrukcji i odpychając się jedną nogą piratowałam w ( na całe szczęście ) prawie pustym holu. Sekcja dla dzieci była na parterze, co nieco uratowało mój niebanalny środek transportu od rychłego zakończenia swojej kariery. Kiedy dotarliśmy na miejsce nie musiałam długo czekać na odpowiednią reakcję, ponieważ Davi momentalnie znalazł się na wiszącym moście prowadzącym do środka. Usiadłam na wygodnej kanapie, która mieściła się w rogu pomieszczenia jednocześnie obserwując co robi mały. W końcu miał tylko 3 lata, a ja nie chciałam być skrajnie nieodpowiedzialna i pozwalać mu na wszystko. Nie był jedynym dzieckiem, które się tam bawiło, jednak przez burzę blond loków na głowie, był zdecydowanie najbardziej widoczny. Co mnie zaniepokoiło, kiedy straciłam te loki z oczu. Chłopiec nie pojawiał się przez następne kilka minut, a po moim ciele przebiegły dreszcze. - Davi! - zawołałam go raz, drugi i trzeci i ósmy, ale moje wzywanie pozostało bez odzewu. Niewiele myśląc wczołgałam się do niebieskiej rury, która stanowiła alternatywne wejście do całej konstrukcji. Z każdym krokiem obijałam sobie coraz to nowe części ciała, a moją głowę wręcz rozsadzało od huczących w niej przekleństw. Zajrzałam chyba w każdy możliwy kąt, ale dziecka nadal nie było. Powoli zaczynałam panikować. Zgubiłam Neymarowi syna. Zabije mnie, wypatroszy, ożywi i zabije jeszcze raz. Muszę go znaleźć, przecież nie mógł nigdzie daleko zawędrować. Z każdym nowym "pomieszczeniem" traciłam nadzieję i obawiałam się coraz bardziej tego, ze w momencie kiedy weszłam do środka, żeby go odszukać, on mógł się ze mną minąć i krążyć teraz gdzieś po hotelu. Ukojenie mocno zszarganych nerwów przyniósł mi dopiero basen z piłkami, w którego rogu zauważyłam kilka jasnych loków wystających znad kolorowych zabawek. Brodząc w plastikowych odmętach dotarłam do upatrzonego miejsca i jednym zamaszystym ruchem wyciągnęłam małego dowcipnisia na powierzchnię. - Davi, jak mogłeś?! Teraz to cię chyba załaskotam na śmierć. - zaśmiałam się z ulgą sadzając go na jednej z wysepek. Chłopiec również się roześmiał machając nóżkami.
- O nie. już nie będę. - obiecał wyraźnie przerażony perspektywą takiej kary.
- Obiecujesz? - zmrużyłam oczy przyglądając mu się uważnie.
- Obiecuję. - blondyn przytaknął gorliwie, a ja pomogłam mu wdrapać się do rury, która wyprowadzała na zewnątrz. Wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju. - Lubisz kreskówki? - zapytałam, ale nie musiałam czekać na odpowiedź widząc jak z utęsknieniem krąży wokół wielkiego telewizora. Włączyłam mu jakieś dziecięce kanały i poszłam zajrzeć do hotelowej lodówki w poszukiwaniu jakiegoś serka lub jogurtu, którym mogłabym go poczęstować, ponieważ pora była akuratna na jakiś mały posiłek. Po kilkuminutowych poszukiwaniach wyciągnęłam waniliowo-czekoladową zdobycz i podałam ją chłopcu, sadowiąc się obok niego na łóżku.
- Dziękuję. - powiedział i nie prosząc o pomoc sam zaczął jeść. Kiedy skończył oddał mi kubeczek, a ja odstawiłam go na półkę. Nie znałam żadnej z bajek, które leciały w telewizji, ale oglądałam je dzielnie, chcąc dotrzymać towarzystwa Davi'emu. Po pewnym czasie poczułam coś dziwnego. Spuściłam wzrok i zobaczyłam jak blondynek się do mnie przytula. Uśmiechnęłam się mimowolnie i objęłam go ramieniem. Nie minęło wiele czasu, kiedy zorientowałam się, że syn Brazylijczyka zasnął, a ja w niewielkim odstępie czasu uczyniłam to samo.
Obudziło mnie delikatne łaskotanie po policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą Neymara. Cholera zapomniałam znowu zamknąć drzwi. Mój wzrok od razu przeniósł się na, ku mojej uldze, nadal śpiącego przy moim boku chłopca.
- Mały nie rozrabiał? - chłopak zapytał szeptem uśmiechając się czule.
- Nie, skąd. Grzeczny jak aniołek. - odpowiedziałam cicho, przecierając oczy. Delikatnie, żeby go nie obudzić wysunęłam się poza krawędzie łóżka, lądując stopami na wielkim, puchatym dywanie. - Myślę, że dobrze się bawił. - powiedziałam wstając powoli na nogi. Zabrałam pusty kubeczek ze stolika i pokazałam go piłkarzowi - I nawet coś zjadł, także chyba połowa sukcesu. - podeszłam do kosza i umieściłam w nim odpadek.
- Połowa! Żartujesz? Dobrze się bawił, zjadł, śpi? Nawet ja ani Raf nie potrafimy się nim tak dobrze zająć. - Ney obdarzył mnie uśmiechem i wyciągnął ręce w moją stronę. Podeszłam bliżej przytulając się do niego.
- Robiłam co w mojej mocy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pominęłam oczywiście część o śmiertelnej panice, kiedy myślałam, że zgubiłam mu dziecko. Dawno i nieprawda, po co o tym wspominać.
- Będziesz kiedyś świetną matką. - skomentował patrząc mi w oczy. Poczułam się niezręcznie i taka też atmosfera zapanowała w pomieszczeniu.
- Dziękuję. - odpowiedziałam widząc, że po wymownej chwili ciszy chłopak już otwierał usta, by coś dodać. Nie mogło być to nic lepszego od tego co powiedział przed chwilą, więc chcąc oszczędzić nam obydwojgu jeszcze więcej powodów do milczenia, urwałam rozmowę jednym, krótkim "dziękuję". Posiedzieliśmy ze sobą jeszcze jakąś godzinę grając w karty, po czym Ney wziął małego na ręce i zaniósł do jego tymczasowego łóżka w pokoju jego siostry. Wrócił po 5 minutach ze smętną miną. - Smutno ci, bo jutro wyjeżdżają? - zapytałam widząc jego wyraz twarzy. Na potwierdzenie nie musiałam długo czekać.
- Chciałbym móc się nim opiekować codziennie, jak prawdziwy ojciec. Wiem, że w moim zawodzie byłoby to nie lada wyzwaniem, ale mimo wszystko bardzo bym tego chciał. - powiedział przygnębiony i oparł się o ścianę. Nie znałam go od tej strony i miałam nieodparte wrażenie, że 99% populacji też tak naprawdę nic o nim nie wiedziało. Oprócz osób w jego najbliższym otoczeniu, nikt nie znał prawdziwej twarzy Neymara. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że skoro udało mi się to wszystko dostrzec, znaczy to nic innego jak tylko to, że stałam się dla niego kimś ważnym. Cieszyłam się, że dałam szansę jemu i swoim przeczuciom, które krzyczały do mnie, że opryskliwy i pewny siebie burak, to nie jego prawdziwa twarz. Podeszłam bez słowa i się do niego mocno przytuliłam. Odwzajemnił gest, opierając brodę na czubku mojej głowy.
- Może jeszcze ci się uda. Jesteś wspaniałym tatą i Davi cię uwielbia. Jesteś jego bohaterem. - odpowiedziałam cicho, na co w odpowiedzi Brazylijczyk jeszcze mocniej mnie przytulił.
*****
Sobotni poranek nie był sielanką, co oczywiście nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jednak gdzieś w środku tliła się we mnie mała iskra nadziei, że może jednak dzisiaj będę mogła spokojnie pospać i spędzić w łóżku tyle czasu na ile mam na to ochotę. Pocieszona faktem, że już jutro jest niedziela, co oznacza wolne od pracy i obowiązków, wstałam z wygodnej pościeli i udałam się do łazienki, w celu zaaplikowania sobie codziennej porcji łazienkowych zabiegów. Punkt o 9 stałam już przy recepcji czekając na dzisiejszy przydział zadań. Czekałam prawie 10 minut, kiedy recepcjonistka łaskawym gestem podała mi kartkę.
- To od właściciela. Twoja lista zadań na dziś. - powiedziała znudzonym tonem, a ja poczułam jak się we mnie zagotowało. Oczy zwęziły mi się tak, że pozostały tylko małe szparki. W tym momencie przypominałam skrzynkę na listy. Jeden wąski otwór na korespondencję w postaci moich oczu i czerwonawy kolor, który teraz wiernie oddawała moja twarz. - Kazał ci to przekazać. - dodała odwracając wzrok na moją osobę, gdy zauważyła, że o dziwo ucieszona z jej łaskawości nie pobiegłam kupić jej kwiatów.
- W to nie wątpię. Szkoda tylko, że nie napisał też, o której godzinie masz mi tą listę dać. - odgryzłam się zabierając kartkę i odchodząc w stronę windy. Do południa miałam zająć się pokojami i tak też zrobiłam. Schodząc na upragnioną przerwę w holu usłyszałam głos blondyna.
- Cześć Mel. - chłopiec machał do mnie ręką, a ja odwzajemniłam gest i podeszłam się z nim przywitać. Z pozoru krótkie przywitanie zamieniło się w spacer w hotelowym skwerku. Rafaella była mi wdzięczna za ten przypadkowy gest, ponieważ w tym czasie mogła na spokojnie dokończyć pakowanie. Zmęczeni wędrówką i wygłupami po około godzinie wróciliśmy do budynku. Odprowadziłam Davi'ego pod drzwi jego cioci i zapukałam. Otworzyła mi trzymając w rękach milion innych rzeczy, które kanonem posypały się jej na podłogę.
- Boże jestem w totalnej rozsypce. - jęknęła bezradnie zaczynając sprzątać bałagan, który przed chwilą zrobiła. Bez słowa pomogłam jej i zaproponowałam dalszą opiekę nad dzieckiem. Na co ona ucałowała mnie w obydwa policzki i mocno przytuliła. - Jesteś aniołem, Mel. - odpowiedziałam jej uśmiechem i z powrotem wróciłam z Davim do holu. Właśnie zaczynała się moja zmiana w kuchni.
- To co powiesz na małą pomoc? - zapytałam go kiedy weszliśmy do pomieszczenia.
- Super! - zawołał mały, a ja się zaśmiałam. Poszliśmy umyć ręce i zabraliśmy się do krojenia warzyw, na sałatki do obiadokolacji. To znaczy, ja kroiłam, a Davi Lucca wrzucał składniki do miski. Muszę przyznać, że obydwoje świetnie się bawiliśmy celując oliwkami w naczynie, jak gdyby była to profesjonalna piłka do kosza. Siostra Brazylijczyka przyszła po małego na około 1,5 godziny przed zakończeniem mojej pracy.I w sumie całe szczęście, ponieważ im dalej tym nie mogłabym znaleźć nic pożytecznego do robienia dla 3-letniego chłopca. Wróciłam na górę, a nogi dosłownie wypadały mi z tyłka. Cały dzień na nogach, nie usiadłam chyba nawet na 5 minut. Dlatego kiedy moje ciało dotknęło miękkiego łóżka poczułam się jak w siódmym niebie. Niestety mój raj nie trwał zbyt długo, bo może zaledwie kilka minut, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - warknęłam uchylając powieki, żeby zobaczyć kto dobrowolnie naraża się na sadystyczną śmierć. W drzwiach stanął Neymar.
- Davi i Rafaella zaraz wyjeżdżają, nie idziesz się pożegnać? - zapytał przyglądając mi się uważnie. Klepnęłam się w czoło i podniosłam do pionu sylwetkę. Na śmierć zapomniałam! Przez tą całodzienną bieganinę, totalnie wypadło mi to z głowy.
- Oczywiście, że idę. Daj mi chwilkę. - wymamrotałam i schyliłam się w poszukiwaniu butów. Wciągnęłam je na nogi i obydwoje z piłkarzem zeszliśmy do lobby, żeby pożegnać jego rodzinę. Był smutnym widok żegnającego się ojca z synem, co prawda Ney nie wyjeżdżał na wojnę, ale z drugiej strony i tak nie mógł wiedzieć, kiedy i na jaki czas ponownie zobaczy swoją pociechę.
- Dziękuję ci, Mel. Za wszystko. Mój brat naprawdę dobrze tym razem trafił. - powiedziała dziewczyna i uściskała mnie przyjaźnie. - A ty, jeśli to spieprzysz, to już się do ciebie nie odezwę. - zwróciła się do napastnika z groźną miną. Byłam zaskoczona taką dobrą opinią w jej oczach, ale widocznie jakoś na nią zapracowałam. Serce rozpłynęło mi się już do końca, kiedy to Davi podszedł do mnie i mocno się przytulił.
- Trzymaj się mały. - szepnęłam i delikatnie pocałowałam go w czoło. Chłopczyk rozpromienił się i machając nam wyszedł z Rafaellą z hotelu, by zaraz odjechać wielkim samochodem na lotnisko. Spojrzałam na Neymara, który wzrok miał nadal utkwiony w drzwiach. Położyłam mu dłoń na ramieniu. - Zobaczysz, niedługo znowu cię odwiedzi. - powiedziałam posyłając mu krzepiący uśmiech. Odwzajemnił go.
- Mam nadzieję. - odpowiedział i zmierzył mnie wzrokiem - Ciężki dzień? - zapytał zmieniając temat, a ja westchnęłam i oparłam się o niego lekko.
- Aż tak widać?
- Mam wrażenie, że zaraz mi tu padniesz. - zaśmiał się i zanim zdążyłam zaprotestować chwycił mnie na ręce i zaniósł do windy.
- Ney, co ty wyprawiasz? - roześmiałam się, jednocześnie trzymając się go mocno, żeby nie upaść na twardą posadzkę.
- Właśnie zapewniam ci bardzo wygodny i unikatowy transport do twojego pokoju. - odpowiedział rozbawiony i jak mówił tak zrobił. Zaniósł mnie do samego łóżka gdzie poprawił mi poduszkę i złożył na moich ustach długi, czuły pocałunek. - A teraz wreszcie sobie odpocznij. - szepnął biorąc mnie za dłoń. Nie wiedząc kiedy zasnęłam, z uśmiechem na ustach.
*****
Kolejny poranek był wyjątkowo niespokojny, tym bardziej, że była to niedziela, kiedy wreszcie mogłam się spokojnie wyspać. Ktoś natarczywie dobijał się do drzwi. Zaspana zwlokłam się z łóżka i podeszłam do drzwi przecierając oczy. Po drugiej stronie stał John z wyraźnie zdenerwowaną miną. Przestraszyłam się, że zaraz mnie wyrzuci z pracy i każe wracać do domu, czego nie chciałam za nic w świecie, Nie teraz.
- Co jest tak niecierpiące zwłoki, że budzisz mnie w niedziele z samego rana? - zapytałam na co on bez słowa wskazał na zegarek. - No dobra, o 10, ale to nie zmienia faktu, że to chyba coś poważnego? - zapytałam siadając na łóżku i maskując dłonią ziewanie.
- Jestem totalnie oburzony! - rzucił we mnie jakąś gazetą, a ja zaskoczona i nadal w połowie w krainie snów, oczywiście jej nie złapałam. Zaklęłam cicho pod nosem i schyliłam się po kartki. - To jakiś skandal! Oni nie mają prawa się tu panoszyć! - chodził po pokoju jak szaleniec, wykrzykując swoje niezadowolenie. Nie wiedziałam co mogło go aż tak bardzo zdenerwować, jednak jeden rzut oka na okładkę i moje wątpliwości zostały natychmiast rozwiane. Wielkimi literami, na samym środku napisany był nagłówek : " Czy to właśnie ona zastąpiła Brunę? ". Serce mi zamarło. Pod spodem było zamieszczone zdjęcie z wczorajszego spaceru z Davim. Panika ogarnęła całe moje ciało i umysł. Nie wiedziałam absolutnie jak mam się zachować w takiej sytuacji. W sumie i tak długo udawało mi się pozostać tajemnicą i wiedziałam, że kiedyś się to skończy. Jednak nie wiedziałam, że będzie to od razu taki cios. I jeszcze treść tego nagłówka. Nic indywidualnego, tylko wciąganie w to Bruny. Mogę się założyć, że w środku artykułu jest o tym, jaka to jestem zła, okropna i podstępna, że zajęłam jej miejsce. Nie chciałam tego czytać, a wujek wcale nie odciągał mnie zbytnio od tego pomysłu. Wiedziałam, że on już jest po tej ciekawej lekturze i widocznie nie znalazł tam nic dobrego, skoro nic się nie odzywa. - Zaraz do nich zadzwonię! To zwykły brak szacunku do czyjejś prywatności. - wrzeszczał na Bogu ducha winne ściany, które znajdowały się akurat w zasięgu jego wzroku.
- To ich praca. - odpowiedziałam przygaszonym tonem, jednak wcale nie byłam zadowolona z obrotu spraw. A John swoją ciągle rosnącą irytacją wcale mi w tym nie pomagał. W końcu po niekończącym się monologu, wybiegł z pokoju, nie przestając wygrażać redaktorom brukowca. Cała ta sytuacja mocno mnie zdołowała, czego nie dało się nie zauważyć.
- Ej mała co się z tobą dzieje? - zapytał Leo, kiedy po półgodzinnym błaganiu udało im się namówić mnie na wspólny obiad. Zgodziłam się dopiero wtedy, gdy zagrozili mi, że oni też przestaną jeść i jeśli umrą z głodu, to będę miała ich na sumieniu. Sprytne, bardzo sprytne.
- Dopadło mnie jarzmo sławy. - zaśmiałam się gorzko siadając przy stole. Popatrzyli na mnie z niezbyt inteligentnymi wyrazami twarzy. - Nie widzieliście? Gazety się o mnie rozpisują, jako o kimś kto "wygryzł" Brunę z życia Neymara. Lepszej reklamy nie mogli mi zrobić. - dodałam bawiąc się serwetką, która leżała na naszym stoliku.
- Nie przejmuj się. Grunt to nie dać im satysfakcji z tego, że ci to przeszkadza. - powiedział Xavi spokojnym tonem.
- Ma rację, a oni prędzej czy później się znudzą, jeśli nie będziesz podgrzewać sytuacji. - poparł go Gerard, klepiąc mnie krzepiąco po ramieniu, co w rzeczywistości prawie było zamachem na moją fizyczną sprawność lewej ręki. Może mieli rację. W sumie to już trochę się na tym znali. Byli sławni i wiedzieli jak postępować w takich sytuacjach. Z drugiej strony nikt ich nie oczerniał, a artykuły były zazwyczaj pełne uwielbienia do ich osoby. Nie byli "szkodnikami", którzy wkroczyli z buciorami w czyjeś idealne życie. Piłkarze zamówili górę jedzenia, za to ja nie miałam w ogóle ochoty na posiłek. Ciągle miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, jednak uznałam, że już powoli zakrawa to o paranoję, więc odpędziłam od siebie wszelkie głupie i niedorzeczne myśli, i wygodnie rozsiadłam się w fotelu. Towarzystwo chociaż części Blaugrany znacznie poprawiło mój nastrój. Siedzieliśmy razem kilka godzin śmiejąc się do upadłego. I wiedziałam, że to właśnie to czego mi trzeba i to właśnie to, z czego nie zrezygnuję.
******
Na kolejną wspaniałą sesję fotograficzną "Zza krzaków" nie musiałam długo czekać, ponieważ ukazała się już na drugi dzień popołudniu. Jednak tym razem zdjęcia z wspólnego obiadu nie były wszystkim co się tam znalazło. Były tam również moje imię, nazwisko, wiek, zdjęcia, na których sprzątam w hotelowym lobby, informacje o tym, że Johnatan Henderson jest moim wujem, że mam młodszego brata Alexa, dosłownie wszystko. Nagłówek wył " Kopciuszek usidlił Neymara ". Miałam wielką ochotę się rozpłakać, gdy trzymałam w rękach ten szmatławiec. Co się ze mną stało? Przecież Melisa Henderson nigdy, ale to nigdy, przenigdy nie płacze. Oklapłam bez życia na kuchennym stołku i ukryłam twarz w dłoniach.
- Co jest grane? - do pomieszczenia weszła Peggy wycierając dłonie w ściereczkę. Bez słowa i podnoszenia głowy, wskazałam na gazetę leżącą na blacie. Usłyszałam szelest papieru, po czym poczułam jak kobieta mnie przytula. - Przesadzili. Nie powinni udostępniać twoich osobistych danych.
- Skąd je mieli?! - zapytałam żałośnie drżącym głosem. - I jeszcze to zdjęcie...
- Nie mam pojęcia, ale osoba, która sprzedała informacje o twojej osobie, powinna ponieść teraz tego surowe konsekwencje. - odpowiedziała spokojnie gładząc moje włosy. Byłam wściekła. Jednocześnie będąc przerażona faktem, że teraz wiedzą o mnie praktycznie wszystko. Brakowało tylko mojego stałego adresu zamieszkania i numeru telefonu komórkowego. - Neymar wie? - zapytała po chwili, a ja odsunęłam się jak oparzona.
- Nie, nie wie. Ma swoje problemy, a ten nim nie jest. - odparłam prostując się.
- Jak to nie jego problem? A czyj w takim razie? To on cię w to wciągnął i teraz powinien coś z tym zrobić! - kucharka podparła się pod biodra i zmierzyła mnie wzrokiem nie przyjmującym odmowy.
- Powiem mu o tym, jak tylko wróci do hotelu. - odpowiedziałam. I tak też zrobiłam. Kiedy wyglądając przez okno zauważyłam autokar i wysiadających z niego piłkarzy, wyszłam na korytarz. Powitałam każdego z nich krótkim "cześć", natomiast kiedy na horyzoncie pojawił się Brazylijczyk, złapałam go za przedramię i wciągnęłam do pokoju.
- Chyba ktoś tu się za mną stęsknił. - zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie, po czym z czułością wpił się w moje wargi. Niechętnie się od niego odsunęłam i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Widziałeś? - zamachałam mu przed oczami gazetą, którą ode mnie zabrał.
- Nie, nie czytam takich gazet. - odparł luźnym tonem, jednak wyraz jego twarzy zmienił się momentalnie, kiedy spojrzał na pierwszą stronę. Popatrzył na mnie zszokowany.
- To nie wszystko, otwórz i przeczytaj dalej. - odpowiedziałam beznamiętnie i usiadłam na łóżku. Obserwowałam jak oczy barcelońskiego napastnika robią się coraz większe i większe. W końcu zamknął brukowiec i opadł koło mnie.
- Mel, tak bardzo cię przepraszam.. - wyszeptał patrząc na mnie ze zbolałą miną.
- Nie masz za co przepraszać, jeśli to nie ty sprzedałeś wszystkie moje informacje. - wzruszyłam ramionami, wbijając wzrok w ścianę. Przytulił mnie do siebie, a ja bezwładnie się temu poddałam.
- Oczywiście, że to nie ja. - powiedział cicho, przyciskając usta do mojej głowy. - Ale osobiście chciałbym ukarać osobę, która to zrobiła. To naprawdę wielkie świństwo. - dodał. Zaczął dzwonić mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, wyswobadzając się z ramion Brazylijczyka. "MAMA". Odebrałam, ale nie zdążyłam nawet powiedzieć słowa, kiedy zasypała mnie lawina krzyków i wyrzutów.
- Jak mogłaś nam to zrobić!? Teraz wszyscy wytykają nas palcami! Nie żyjemy na bezludnej wyspie, myślałaś, że się nie dowiemy co tam robisz?! Pojechałaś tam pracować, a nie stawać się celebrytką! Teraz żyjemy na świeczniku, każdy się nas o ciebie pyta. Jak mogłaś myśleć tylko o sobie?! - rodzice przekrzykiwali się nawzajem, a ja musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby do końca nie stracić słuchu. No tak, zapomniałam o najważniejszym. Jeśli rodzice się dowiedzą to mnie zabiją. Dlatego kazałam Alexowi schować głęboko w pokoju wszystkie prezenty, które przywiózł z Barcelony. Ich nieskazitelna reputacja właśnie zaczęła lecieć na łeb na szyję, przez ich córkę "czarną owce". Szmatę, która uwiodła chłopaka innej. I to nie byle jakiego. Nie znali prawdy, ale wiedziałam, że nie chcą jej poznać, bo mają już własną wersję. Nie wiedziałam co powiedzieć. W takich sytuacjach zazwyczaj oczekuje się wsparcia najbliższych, a nie czegoś takiego. Bez słowa po prostu się rozłączyłam, następnie wyjmując baterię z telefonu. Neymar mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Kto to był? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Rodzice. - odparłam i wróciłam na poprzednie miejsce, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Pewnie właśnie w tym momencie wyklinali mnie jako niewdzięczną córkę, pasożyta, który żerował na nich przez 18 lat. Dla mnie już się to nie liczyło. Sami mnie tu wysłali, nie mogli oczekiwać, że cały czas będę sama, nie będę się do nikogo odzywać i każdego przepraszać, że w ogóle oddycham tym samym powietrzem. Stracili w moich oczach nie okazując mi ani krzty zrozumienia. Nie czekając aż sama im to wytłumaczę. Uwierzyli portalom plotkarskim, a nie własnej córce. Internet też zapewne o tym huczał. Spojrzałam z niechęcią na laptopa, a piłkarz jakby wyczuwając moje myśli, położył mi dłoń na ramieniu i podał mi sprzęt.
- Sprawdzimy to razem. - powiedział stanowczym tonem. Drżącymi palcami wstukałam w wyszukiwarkę swoje imię i nazwisko. Wyskoczyła cała lista artykułów, kliknęłam w pierwszy. Był o tym jak to niby rozbiłam wspaniały związek. Kolejny był o tym jak to chytrze i pazernie poluję na status WAG i zapewne "lecę" na sławę i kasę Neymara. Prawie wszystkie komentarze były negatywne i ośmieszające. Morning_Sky pisała : "Kolejna pazerna laska chcąca wyrwać się z biedy", Castle_Of_Glass natomiast : "Ciekawe kiedy zrobią z niej celebrytkę, zwykła sprzątaczka", ale wpis niejakiej Natalie_89 dotknął mnie do żywego : " Ney, myślałam, że masz lepszy gust. Nie wiem co ty w niej widzisz. ". Brazylijczyk momentalnie zamknął laptopa, prawie przytrzaskując mi przy tym palce. Wszyscy byli przeciwko mnie. Internet i jego użytkownicy już wykreowali mój wizerunek, charakter i styl bycia. Stworzyli nową Mel Henderson, która była niemal jak moja zła bliźniaczka. - Chodź, jedziemy na zakupy. - piłkarz wstał wyciągając do mnie dłoń.
- Zwariowałeś?! Nigdzie się stąd nie ruszam. Pewnie te hieny już gdzieś tam czekają. - odparłam podciągając kolana pod brodę. - Poza tym, po co zakupy? - spytałam podejrzliwie. Chłopak westchnął i kucnął przede mną, spoglądając w moje brązowe, zaszklone oczy.
- Chcą cię zobaczyć, to niech zobaczą cię taką jaka jesteś naprawdę. Nie z zaskoczenia, nie w pracy, nie na specjalnie kompromitujących zdjęciach. Niech zobaczą cię taką jaka jesteś cały czas. Piękną, błyszczącą swoim własnym blaskiem, a nie tylko odbijająca się od mojego. - powiedział spokojnym tonem, delikatnie gładząc przy tym moją dłoń. - Kopciuszek zamienił się w księżniczkę, tak samo będzie z tobą. Jutro jedziemy z chłopakami na jakąś Galę Rozdania Nagród Sportowych, pojedziesz tam ze mną. Nie chciałem cię wyciągać na tego typu rzeczy, chcąc jak najdłużej chronić twoją prywatność. Jednak w zaistniałej sytuacji nie jest to już konieczne i chcę cię wreszcie pokazać światu Mel. - powiedział głaskając mnie ciepłą dłonią po policzku.
- Ney, ja nie wiem naprawdę, czy to jest dobry pomysł.. - wyszeptałam, spuszczając wzrok. Momentalnie chłopak uniósł mój podbródek i spojrzał mi w oczy mówiąc:
- Ale za to ja wiem, że jest dobry. - uśmiechnął się, a ja nie pytałam już o nic więcej.
******
Stres jaki zżerał mnie od środka popołudniu dnia następnego, był wręcz nie do opisania. Co chwilę miałam wrażenie, że za moment zemdleję. Im bliżej było do godziny 19, tym bardziej nie podobało mi się swoje odbicie w lustrze. Peggy zaoferowała się, że zrobi mi fryzurę, więc teraz siedziała w moim pokoju, kręcąc głową.
- Uspokój się mała. Jesteś śliczna, wszystko będzie dobrze. - uspokajała mnie tak średnio co 5 minut. Moje długie, ciemne włosy upięła w wymyślny kok, z którego wedle mojego życzenia wysuwały się co jakiś czas pojedyncze kosmyki. Oczy obrysowałam eyelinerem i podkreśliłam popielatym, perłowym cieniem. Popatrzyłam w stronę kobiety, która z uśmiechem podsuwała mi pod nos czerwoną szminkę.
- O nie, ja mam blade usta. Nie lubię się z czerwonymi wargami. - zaprotestowałam, odsuwając się znacznie, jak gdyby szminka była jakimś radioaktywnym odpadkiem.
- Będzie idealnie pasować do sukienki. Zaufaj mi, będziesz wyglądać zniewalająco. - przewróciła oczami z uśmiechem, a ja wzdychając głośno wzięłam od niej kosmetyk. Niechętnie przyznałam, że miała rację. Czerwień na ustach idealnie współgrała z czerwienią na sukience. Punktualnie o 19 usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam starając się nie zabić o własne nogi w czarnych, wysokich szpilkach. Neymar przeciągnął po mnie świdrującym spojrzeniem od góry do dołu i na koniec zagwizdał z uznaniem, za co oberwał od Messiego po głowie. Roześmiałam się widząc chłopaków wpatrujących się we mnie jak w obrazek.
- Już nie wyglądam jak Kopciuszek? - zapytałam nieśmiało, na co odpowiedziało mi gorliwe kręcenie kilkoma głowami.
- Wyglądasz olśniewająco. Na czerwonym dywanie powiędną im aparaty, kiedy cię zobaczą. - Brazylijczyk mrugnął do mnie okiem i podał mi dłoń.
- Dziękuję Peggy. - odwróciłam się w drzwiach i posłałam jej buziaka.
- Baw się dobrze Kochanie. - odpowiedziała uśmiechając się szeroko i drzwi się zamknęły.
Neymar miał rację, fotoreporterzy niemal oszaleli na nasz widok. Wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Jakby właśnie nie zniszczyli mi życia. Cała impreza rozpoczęła się o 20. Statuetki otrzymali Leo, Pique i Neymar. Ten ostatni zabrał prowadzącemu mikrofon i zaczął swoją przemowę. Szczerze myślałam, że sportowcy raczej rzadko robią coś takiego, ale może się myliłam.
- Tą nagrodę, jak wszystkie inne statuetki, jak i zdobyte bramki dedykuję oczywiście mojemu synowi Davi'emu Lucce, ale nie tylko. Niestety nie ma go dzisiaj ze mną, ale za to jest druga osoba, która w pełni jest dla mnie wsparciem - po jego słowach po widowni zaczęły błądzić reflektory. Poczułam się jak na jakiejś policyjnej obławie. - Pewnie w ciągu ostatnich kilku dni wiele z was dużo o niej słyszało, jednak to co słyszeliście nie może być prawdą, bo nikt jej tak naprawdę nie zna. Mel nie udziela wywiadów, nie pozuje do zdjęć, jest zwykłą dziewczyną, która lubi pograć ze mną w piłkę, albo pooglądać kreskówki w telewizji z Davim. Właśnie w takiej się zakochałem i to jej dedykuję tą nagrodę. Panie i Panowie, moja dziewczyna, Melisa Henderson. - zatkałam delikatnie usta dłonią, żeby nie wydać z siebie żadnego zaskoczonego dźwięku. Nie wierzyłam, że naprawdę to zrobił. Reflektory po uporczywym świeceniu połowie widowni w twarz, w końcu mnie znalazły, akurat w momencie, kiedy ocierałam kilka łez uronionych ze wzruszenia. Brazylijczyk podszedł do mnie i pocałował mnie na oczach wszystkich. Zamknęłam oczy, nic się nie liczyło. Nawet to, że jak w prawdziwym Kopciuszku, czar pryśnie o północy.
Przepraszam Was kochani, że kazałam Wam tak długo czekać na kolejny rozdział, jednak ogrom zajęć jaki teraz mam na swoich barkach nie daje mi nawet chwili wolnego czasu. :(
Nie da się nie zauważyć, że właśnie rozpoczął się rok szkolny więc tego czasu więcej nie będzie, ale obiecuję pisać i nie stracić na jakości :)
Tak czy inaczej, cieszę się, że mam dla kogo pisać, więc i czas się znajdzie. Spanie jest dla śmiertelników :) :*
Zapraszam do czytania, komentowania, zaglądania na bloga. :)
Kolejna część wkrótce. :)
<3
Zapraszam na rozdział 11. <3
Davi mieszkał z Rafaellą w hotelowym pokoju jeszcze przez kilka dni. Z tego co zaobserwowałam przez ten czas z wyglądu w ogóle nie przypominał swojego ojca, czego nie można już powiedzieć o zachowaniu. Obaj równie pełni energii i dziecinni, jednak blondyna usprawiedliwiał wiek. Kiedy coś robili to momentami byli niemalże jak dwie krople wody. Gołym okiem dawało się zauważyć, że dla małego Ney jest nieomylnym wzorem do naśladowania, kochanym ojcem i idolem w jednym. On sam z kolei usilnie próbuje zaszczepić w Davim miłość do piłki nożnej, co widać było za każdym razem kiedy w zasięgu ich wzroku znajdowała się jakakolwiek piłka. Chyba dobrze mu to szło, bo nie dało się ukryć, że chłopiec widzi w tym naprawdę dobrą zabawę. Z siostrą Brazylijczyka dogadywałam się świetnie, chociaż na początku obawiałam się, że będzie inaczej. Ostatniego dnia ich pobytu otrzymałam chyba najbardziej odpowiedzialne zadanie z wszystkich do tej pory. A mianowicie miałam zaopiekować się Davim Luccą. Muszę przyznać, że na samą myśl zmroziło mi krew w żyłach, jednak z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę odmówić.
- Mały strasznie cię polubił, a ja muszę jechać na lotnisko, bo jest jakiś problem z naszymi biletami na jutro. - prosiła dziewczyna, a ja spoglądając co raz na nią to na uśmiechniętego od ucha do ucha blond aniołka, nabierałam dziwnego przeświadczenia, że może to być jednocześnie jakiś "test". Czy aby na pewno jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu w życiu jej brata. Nie zamierzałam oblać tego egzaminu.
- Pewnie, nie ma absolutnie żadnego problemu. Jedź i załatw wszystko co potrzebne, a my zostaniemy w hotelu i będziemy się świetnie bawić, prawda Davi? - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem ku wielkiej uldze Rafaelli.
- Jesteś wielka. Dziękuję. - uśmiechnęła się i uściskała mnie mocno. - A ty bądź grzeczny, żeby Mel ani żadne z nas nie musiało się za ciebie wstydzić. - dodała nachylając się nad chłopcem i całując go czule w czoło. On tylko się roześmiał, pomachał cioci na pożegnanie i złapał moją dłoń. Spojrzałam na niego widząc, że wyczekująco się we mnie wpatruje. Tak oto Mel Henderson została ekstremalną niańką.
- Hmm. - rozejrzałam się po obszernym lobby, ale nie zauważyłam nic co mogłoby zająć 3-letnie dziecko. Za oknami deszcz lał od dobrych kilku godzin, więc wycieczki na zewnątrz definitywnie odpadały. Czułam jak mimowolnie zaczynam się denerwować nie mogąc nic wymyślić. Nie możemy tak stać na środku holu przez resztę dnia. Oświecenie spłynęło na mnie jednak w najbardziej odpowiednim momencie. Hotelowy "małpi gaj" pełny zjeżdżalni, drabinek, basenów z piłkami, rur do zjeżdżania. To się powinno nazywać "raj" anie "gaj", ale o tym porozmawiam z Johnem nieco później. - Chyba mam coś co ci się spodoba. - powiedziałam wreszcie i niewiele myśląc uprowadziłam jeden z wózków na bagaże. -Wskakuj i trzymaj się mocno. - poleciłam chłopcu, który z rozbawieniem wymalowanym na małej twarzyczce wykonał moje polecenie. Sama złapałam się konstrukcji i odpychając się jedną nogą piratowałam w ( na całe szczęście ) prawie pustym holu. Sekcja dla dzieci była na parterze, co nieco uratowało mój niebanalny środek transportu od rychłego zakończenia swojej kariery. Kiedy dotarliśmy na miejsce nie musiałam długo czekać na odpowiednią reakcję, ponieważ Davi momentalnie znalazł się na wiszącym moście prowadzącym do środka. Usiadłam na wygodnej kanapie, która mieściła się w rogu pomieszczenia jednocześnie obserwując co robi mały. W końcu miał tylko 3 lata, a ja nie chciałam być skrajnie nieodpowiedzialna i pozwalać mu na wszystko. Nie był jedynym dzieckiem, które się tam bawiło, jednak przez burzę blond loków na głowie, był zdecydowanie najbardziej widoczny. Co mnie zaniepokoiło, kiedy straciłam te loki z oczu. Chłopiec nie pojawiał się przez następne kilka minut, a po moim ciele przebiegły dreszcze. - Davi! - zawołałam go raz, drugi i trzeci i ósmy, ale moje wzywanie pozostało bez odzewu. Niewiele myśląc wczołgałam się do niebieskiej rury, która stanowiła alternatywne wejście do całej konstrukcji. Z każdym krokiem obijałam sobie coraz to nowe części ciała, a moją głowę wręcz rozsadzało od huczących w niej przekleństw. Zajrzałam chyba w każdy możliwy kąt, ale dziecka nadal nie było. Powoli zaczynałam panikować. Zgubiłam Neymarowi syna. Zabije mnie, wypatroszy, ożywi i zabije jeszcze raz. Muszę go znaleźć, przecież nie mógł nigdzie daleko zawędrować. Z każdym nowym "pomieszczeniem" traciłam nadzieję i obawiałam się coraz bardziej tego, ze w momencie kiedy weszłam do środka, żeby go odszukać, on mógł się ze mną minąć i krążyć teraz gdzieś po hotelu. Ukojenie mocno zszarganych nerwów przyniósł mi dopiero basen z piłkami, w którego rogu zauważyłam kilka jasnych loków wystających znad kolorowych zabawek. Brodząc w plastikowych odmętach dotarłam do upatrzonego miejsca i jednym zamaszystym ruchem wyciągnęłam małego dowcipnisia na powierzchnię. - Davi, jak mogłeś?! Teraz to cię chyba załaskotam na śmierć. - zaśmiałam się z ulgą sadzając go na jednej z wysepek. Chłopiec również się roześmiał machając nóżkami.
- O nie. już nie będę. - obiecał wyraźnie przerażony perspektywą takiej kary.
- Obiecujesz? - zmrużyłam oczy przyglądając mu się uważnie.
- Obiecuję. - blondyn przytaknął gorliwie, a ja pomogłam mu wdrapać się do rury, która wyprowadzała na zewnątrz. Wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju. - Lubisz kreskówki? - zapytałam, ale nie musiałam czekać na odpowiedź widząc jak z utęsknieniem krąży wokół wielkiego telewizora. Włączyłam mu jakieś dziecięce kanały i poszłam zajrzeć do hotelowej lodówki w poszukiwaniu jakiegoś serka lub jogurtu, którym mogłabym go poczęstować, ponieważ pora była akuratna na jakiś mały posiłek. Po kilkuminutowych poszukiwaniach wyciągnęłam waniliowo-czekoladową zdobycz i podałam ją chłopcu, sadowiąc się obok niego na łóżku.
- Dziękuję. - powiedział i nie prosząc o pomoc sam zaczął jeść. Kiedy skończył oddał mi kubeczek, a ja odstawiłam go na półkę. Nie znałam żadnej z bajek, które leciały w telewizji, ale oglądałam je dzielnie, chcąc dotrzymać towarzystwa Davi'emu. Po pewnym czasie poczułam coś dziwnego. Spuściłam wzrok i zobaczyłam jak blondynek się do mnie przytula. Uśmiechnęłam się mimowolnie i objęłam go ramieniem. Nie minęło wiele czasu, kiedy zorientowałam się, że syn Brazylijczyka zasnął, a ja w niewielkim odstępie czasu uczyniłam to samo.
Obudziło mnie delikatne łaskotanie po policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą Neymara. Cholera zapomniałam znowu zamknąć drzwi. Mój wzrok od razu przeniósł się na, ku mojej uldze, nadal śpiącego przy moim boku chłopca.
- Mały nie rozrabiał? - chłopak zapytał szeptem uśmiechając się czule.
- Nie, skąd. Grzeczny jak aniołek. - odpowiedziałam cicho, przecierając oczy. Delikatnie, żeby go nie obudzić wysunęłam się poza krawędzie łóżka, lądując stopami na wielkim, puchatym dywanie. - Myślę, że dobrze się bawił. - powiedziałam wstając powoli na nogi. Zabrałam pusty kubeczek ze stolika i pokazałam go piłkarzowi - I nawet coś zjadł, także chyba połowa sukcesu. - podeszłam do kosza i umieściłam w nim odpadek.
- Połowa! Żartujesz? Dobrze się bawił, zjadł, śpi? Nawet ja ani Raf nie potrafimy się nim tak dobrze zająć. - Ney obdarzył mnie uśmiechem i wyciągnął ręce w moją stronę. Podeszłam bliżej przytulając się do niego.
- Robiłam co w mojej mocy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pominęłam oczywiście część o śmiertelnej panice, kiedy myślałam, że zgubiłam mu dziecko. Dawno i nieprawda, po co o tym wspominać.
- Będziesz kiedyś świetną matką. - skomentował patrząc mi w oczy. Poczułam się niezręcznie i taka też atmosfera zapanowała w pomieszczeniu.
- Dziękuję. - odpowiedziałam widząc, że po wymownej chwili ciszy chłopak już otwierał usta, by coś dodać. Nie mogło być to nic lepszego od tego co powiedział przed chwilą, więc chcąc oszczędzić nam obydwojgu jeszcze więcej powodów do milczenia, urwałam rozmowę jednym, krótkim "dziękuję". Posiedzieliśmy ze sobą jeszcze jakąś godzinę grając w karty, po czym Ney wziął małego na ręce i zaniósł do jego tymczasowego łóżka w pokoju jego siostry. Wrócił po 5 minutach ze smętną miną. - Smutno ci, bo jutro wyjeżdżają? - zapytałam widząc jego wyraz twarzy. Na potwierdzenie nie musiałam długo czekać.
- Chciałbym móc się nim opiekować codziennie, jak prawdziwy ojciec. Wiem, że w moim zawodzie byłoby to nie lada wyzwaniem, ale mimo wszystko bardzo bym tego chciał. - powiedział przygnębiony i oparł się o ścianę. Nie znałam go od tej strony i miałam nieodparte wrażenie, że 99% populacji też tak naprawdę nic o nim nie wiedziało. Oprócz osób w jego najbliższym otoczeniu, nikt nie znał prawdziwej twarzy Neymara. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że skoro udało mi się to wszystko dostrzec, znaczy to nic innego jak tylko to, że stałam się dla niego kimś ważnym. Cieszyłam się, że dałam szansę jemu i swoim przeczuciom, które krzyczały do mnie, że opryskliwy i pewny siebie burak, to nie jego prawdziwa twarz. Podeszłam bez słowa i się do niego mocno przytuliłam. Odwzajemnił gest, opierając brodę na czubku mojej głowy.
- Może jeszcze ci się uda. Jesteś wspaniałym tatą i Davi cię uwielbia. Jesteś jego bohaterem. - odpowiedziałam cicho, na co w odpowiedzi Brazylijczyk jeszcze mocniej mnie przytulił.
*****
Sobotni poranek nie był sielanką, co oczywiście nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jednak gdzieś w środku tliła się we mnie mała iskra nadziei, że może jednak dzisiaj będę mogła spokojnie pospać i spędzić w łóżku tyle czasu na ile mam na to ochotę. Pocieszona faktem, że już jutro jest niedziela, co oznacza wolne od pracy i obowiązków, wstałam z wygodnej pościeli i udałam się do łazienki, w celu zaaplikowania sobie codziennej porcji łazienkowych zabiegów. Punkt o 9 stałam już przy recepcji czekając na dzisiejszy przydział zadań. Czekałam prawie 10 minut, kiedy recepcjonistka łaskawym gestem podała mi kartkę.
- To od właściciela. Twoja lista zadań na dziś. - powiedziała znudzonym tonem, a ja poczułam jak się we mnie zagotowało. Oczy zwęziły mi się tak, że pozostały tylko małe szparki. W tym momencie przypominałam skrzynkę na listy. Jeden wąski otwór na korespondencję w postaci moich oczu i czerwonawy kolor, który teraz wiernie oddawała moja twarz. - Kazał ci to przekazać. - dodała odwracając wzrok na moją osobę, gdy zauważyła, że o dziwo ucieszona z jej łaskawości nie pobiegłam kupić jej kwiatów.
- W to nie wątpię. Szkoda tylko, że nie napisał też, o której godzinie masz mi tą listę dać. - odgryzłam się zabierając kartkę i odchodząc w stronę windy. Do południa miałam zająć się pokojami i tak też zrobiłam. Schodząc na upragnioną przerwę w holu usłyszałam głos blondyna.
- Cześć Mel. - chłopiec machał do mnie ręką, a ja odwzajemniłam gest i podeszłam się z nim przywitać. Z pozoru krótkie przywitanie zamieniło się w spacer w hotelowym skwerku. Rafaella była mi wdzięczna za ten przypadkowy gest, ponieważ w tym czasie mogła na spokojnie dokończyć pakowanie. Zmęczeni wędrówką i wygłupami po około godzinie wróciliśmy do budynku. Odprowadziłam Davi'ego pod drzwi jego cioci i zapukałam. Otworzyła mi trzymając w rękach milion innych rzeczy, które kanonem posypały się jej na podłogę.
- Boże jestem w totalnej rozsypce. - jęknęła bezradnie zaczynając sprzątać bałagan, który przed chwilą zrobiła. Bez słowa pomogłam jej i zaproponowałam dalszą opiekę nad dzieckiem. Na co ona ucałowała mnie w obydwa policzki i mocno przytuliła. - Jesteś aniołem, Mel. - odpowiedziałam jej uśmiechem i z powrotem wróciłam z Davim do holu. Właśnie zaczynała się moja zmiana w kuchni.
- To co powiesz na małą pomoc? - zapytałam go kiedy weszliśmy do pomieszczenia.
- Super! - zawołał mały, a ja się zaśmiałam. Poszliśmy umyć ręce i zabraliśmy się do krojenia warzyw, na sałatki do obiadokolacji. To znaczy, ja kroiłam, a Davi Lucca wrzucał składniki do miski. Muszę przyznać, że obydwoje świetnie się bawiliśmy celując oliwkami w naczynie, jak gdyby była to profesjonalna piłka do kosza. Siostra Brazylijczyka przyszła po małego na około 1,5 godziny przed zakończeniem mojej pracy.I w sumie całe szczęście, ponieważ im dalej tym nie mogłabym znaleźć nic pożytecznego do robienia dla 3-letniego chłopca. Wróciłam na górę, a nogi dosłownie wypadały mi z tyłka. Cały dzień na nogach, nie usiadłam chyba nawet na 5 minut. Dlatego kiedy moje ciało dotknęło miękkiego łóżka poczułam się jak w siódmym niebie. Niestety mój raj nie trwał zbyt długo, bo może zaledwie kilka minut, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - warknęłam uchylając powieki, żeby zobaczyć kto dobrowolnie naraża się na sadystyczną śmierć. W drzwiach stanął Neymar.
- Davi i Rafaella zaraz wyjeżdżają, nie idziesz się pożegnać? - zapytał przyglądając mi się uważnie. Klepnęłam się w czoło i podniosłam do pionu sylwetkę. Na śmierć zapomniałam! Przez tą całodzienną bieganinę, totalnie wypadło mi to z głowy.
- Oczywiście, że idę. Daj mi chwilkę. - wymamrotałam i schyliłam się w poszukiwaniu butów. Wciągnęłam je na nogi i obydwoje z piłkarzem zeszliśmy do lobby, żeby pożegnać jego rodzinę. Był smutnym widok żegnającego się ojca z synem, co prawda Ney nie wyjeżdżał na wojnę, ale z drugiej strony i tak nie mógł wiedzieć, kiedy i na jaki czas ponownie zobaczy swoją pociechę.
- Dziękuję ci, Mel. Za wszystko. Mój brat naprawdę dobrze tym razem trafił. - powiedziała dziewczyna i uściskała mnie przyjaźnie. - A ty, jeśli to spieprzysz, to już się do ciebie nie odezwę. - zwróciła się do napastnika z groźną miną. Byłam zaskoczona taką dobrą opinią w jej oczach, ale widocznie jakoś na nią zapracowałam. Serce rozpłynęło mi się już do końca, kiedy to Davi podszedł do mnie i mocno się przytulił.
- Trzymaj się mały. - szepnęłam i delikatnie pocałowałam go w czoło. Chłopczyk rozpromienił się i machając nam wyszedł z Rafaellą z hotelu, by zaraz odjechać wielkim samochodem na lotnisko. Spojrzałam na Neymara, który wzrok miał nadal utkwiony w drzwiach. Położyłam mu dłoń na ramieniu. - Zobaczysz, niedługo znowu cię odwiedzi. - powiedziałam posyłając mu krzepiący uśmiech. Odwzajemnił go.
- Mam nadzieję. - odpowiedział i zmierzył mnie wzrokiem - Ciężki dzień? - zapytał zmieniając temat, a ja westchnęłam i oparłam się o niego lekko.
- Aż tak widać?
- Mam wrażenie, że zaraz mi tu padniesz. - zaśmiał się i zanim zdążyłam zaprotestować chwycił mnie na ręce i zaniósł do windy.
- Ney, co ty wyprawiasz? - roześmiałam się, jednocześnie trzymając się go mocno, żeby nie upaść na twardą posadzkę.
- Właśnie zapewniam ci bardzo wygodny i unikatowy transport do twojego pokoju. - odpowiedział rozbawiony i jak mówił tak zrobił. Zaniósł mnie do samego łóżka gdzie poprawił mi poduszkę i złożył na moich ustach długi, czuły pocałunek. - A teraz wreszcie sobie odpocznij. - szepnął biorąc mnie za dłoń. Nie wiedząc kiedy zasnęłam, z uśmiechem na ustach.
*****
Kolejny poranek był wyjątkowo niespokojny, tym bardziej, że była to niedziela, kiedy wreszcie mogłam się spokojnie wyspać. Ktoś natarczywie dobijał się do drzwi. Zaspana zwlokłam się z łóżka i podeszłam do drzwi przecierając oczy. Po drugiej stronie stał John z wyraźnie zdenerwowaną miną. Przestraszyłam się, że zaraz mnie wyrzuci z pracy i każe wracać do domu, czego nie chciałam za nic w świecie, Nie teraz.
- Co jest tak niecierpiące zwłoki, że budzisz mnie w niedziele z samego rana? - zapytałam na co on bez słowa wskazał na zegarek. - No dobra, o 10, ale to nie zmienia faktu, że to chyba coś poważnego? - zapytałam siadając na łóżku i maskując dłonią ziewanie.
- Jestem totalnie oburzony! - rzucił we mnie jakąś gazetą, a ja zaskoczona i nadal w połowie w krainie snów, oczywiście jej nie złapałam. Zaklęłam cicho pod nosem i schyliłam się po kartki. - To jakiś skandal! Oni nie mają prawa się tu panoszyć! - chodził po pokoju jak szaleniec, wykrzykując swoje niezadowolenie. Nie wiedziałam co mogło go aż tak bardzo zdenerwować, jednak jeden rzut oka na okładkę i moje wątpliwości zostały natychmiast rozwiane. Wielkimi literami, na samym środku napisany był nagłówek : " Czy to właśnie ona zastąpiła Brunę? ". Serce mi zamarło. Pod spodem było zamieszczone zdjęcie z wczorajszego spaceru z Davim. Panika ogarnęła całe moje ciało i umysł. Nie wiedziałam absolutnie jak mam się zachować w takiej sytuacji. W sumie i tak długo udawało mi się pozostać tajemnicą i wiedziałam, że kiedyś się to skończy. Jednak nie wiedziałam, że będzie to od razu taki cios. I jeszcze treść tego nagłówka. Nic indywidualnego, tylko wciąganie w to Bruny. Mogę się założyć, że w środku artykułu jest o tym, jaka to jestem zła, okropna i podstępna, że zajęłam jej miejsce. Nie chciałam tego czytać, a wujek wcale nie odciągał mnie zbytnio od tego pomysłu. Wiedziałam, że on już jest po tej ciekawej lekturze i widocznie nie znalazł tam nic dobrego, skoro nic się nie odzywa. - Zaraz do nich zadzwonię! To zwykły brak szacunku do czyjejś prywatności. - wrzeszczał na Bogu ducha winne ściany, które znajdowały się akurat w zasięgu jego wzroku.
- To ich praca. - odpowiedziałam przygaszonym tonem, jednak wcale nie byłam zadowolona z obrotu spraw. A John swoją ciągle rosnącą irytacją wcale mi w tym nie pomagał. W końcu po niekończącym się monologu, wybiegł z pokoju, nie przestając wygrażać redaktorom brukowca. Cała ta sytuacja mocno mnie zdołowała, czego nie dało się nie zauważyć.
- Ej mała co się z tobą dzieje? - zapytał Leo, kiedy po półgodzinnym błaganiu udało im się namówić mnie na wspólny obiad. Zgodziłam się dopiero wtedy, gdy zagrozili mi, że oni też przestaną jeść i jeśli umrą z głodu, to będę miała ich na sumieniu. Sprytne, bardzo sprytne.
- Dopadło mnie jarzmo sławy. - zaśmiałam się gorzko siadając przy stole. Popatrzyli na mnie z niezbyt inteligentnymi wyrazami twarzy. - Nie widzieliście? Gazety się o mnie rozpisują, jako o kimś kto "wygryzł" Brunę z życia Neymara. Lepszej reklamy nie mogli mi zrobić. - dodałam bawiąc się serwetką, która leżała na naszym stoliku.
- Nie przejmuj się. Grunt to nie dać im satysfakcji z tego, że ci to przeszkadza. - powiedział Xavi spokojnym tonem.
- Ma rację, a oni prędzej czy później się znudzą, jeśli nie będziesz podgrzewać sytuacji. - poparł go Gerard, klepiąc mnie krzepiąco po ramieniu, co w rzeczywistości prawie było zamachem na moją fizyczną sprawność lewej ręki. Może mieli rację. W sumie to już trochę się na tym znali. Byli sławni i wiedzieli jak postępować w takich sytuacjach. Z drugiej strony nikt ich nie oczerniał, a artykuły były zazwyczaj pełne uwielbienia do ich osoby. Nie byli "szkodnikami", którzy wkroczyli z buciorami w czyjeś idealne życie. Piłkarze zamówili górę jedzenia, za to ja nie miałam w ogóle ochoty na posiłek. Ciągle miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, jednak uznałam, że już powoli zakrawa to o paranoję, więc odpędziłam od siebie wszelkie głupie i niedorzeczne myśli, i wygodnie rozsiadłam się w fotelu. Towarzystwo chociaż części Blaugrany znacznie poprawiło mój nastrój. Siedzieliśmy razem kilka godzin śmiejąc się do upadłego. I wiedziałam, że to właśnie to czego mi trzeba i to właśnie to, z czego nie zrezygnuję.
******
Na kolejną wspaniałą sesję fotograficzną "Zza krzaków" nie musiałam długo czekać, ponieważ ukazała się już na drugi dzień popołudniu. Jednak tym razem zdjęcia z wspólnego obiadu nie były wszystkim co się tam znalazło. Były tam również moje imię, nazwisko, wiek, zdjęcia, na których sprzątam w hotelowym lobby, informacje o tym, że Johnatan Henderson jest moim wujem, że mam młodszego brata Alexa, dosłownie wszystko. Nagłówek wył " Kopciuszek usidlił Neymara ". Miałam wielką ochotę się rozpłakać, gdy trzymałam w rękach ten szmatławiec. Co się ze mną stało? Przecież Melisa Henderson nigdy, ale to nigdy, przenigdy nie płacze. Oklapłam bez życia na kuchennym stołku i ukryłam twarz w dłoniach.
- Co jest grane? - do pomieszczenia weszła Peggy wycierając dłonie w ściereczkę. Bez słowa i podnoszenia głowy, wskazałam na gazetę leżącą na blacie. Usłyszałam szelest papieru, po czym poczułam jak kobieta mnie przytula. - Przesadzili. Nie powinni udostępniać twoich osobistych danych.
- Skąd je mieli?! - zapytałam żałośnie drżącym głosem. - I jeszcze to zdjęcie...
- Nie mam pojęcia, ale osoba, która sprzedała informacje o twojej osobie, powinna ponieść teraz tego surowe konsekwencje. - odpowiedziała spokojnie gładząc moje włosy. Byłam wściekła. Jednocześnie będąc przerażona faktem, że teraz wiedzą o mnie praktycznie wszystko. Brakowało tylko mojego stałego adresu zamieszkania i numeru telefonu komórkowego. - Neymar wie? - zapytała po chwili, a ja odsunęłam się jak oparzona.
- Nie, nie wie. Ma swoje problemy, a ten nim nie jest. - odparłam prostując się.
- Jak to nie jego problem? A czyj w takim razie? To on cię w to wciągnął i teraz powinien coś z tym zrobić! - kucharka podparła się pod biodra i zmierzyła mnie wzrokiem nie przyjmującym odmowy.
- Powiem mu o tym, jak tylko wróci do hotelu. - odpowiedziałam. I tak też zrobiłam. Kiedy wyglądając przez okno zauważyłam autokar i wysiadających z niego piłkarzy, wyszłam na korytarz. Powitałam każdego z nich krótkim "cześć", natomiast kiedy na horyzoncie pojawił się Brazylijczyk, złapałam go za przedramię i wciągnęłam do pokoju.
- Chyba ktoś tu się za mną stęsknił. - zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie, po czym z czułością wpił się w moje wargi. Niechętnie się od niego odsunęłam i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Widziałeś? - zamachałam mu przed oczami gazetą, którą ode mnie zabrał.
- Nie, nie czytam takich gazet. - odparł luźnym tonem, jednak wyraz jego twarzy zmienił się momentalnie, kiedy spojrzał na pierwszą stronę. Popatrzył na mnie zszokowany.
- To nie wszystko, otwórz i przeczytaj dalej. - odpowiedziałam beznamiętnie i usiadłam na łóżku. Obserwowałam jak oczy barcelońskiego napastnika robią się coraz większe i większe. W końcu zamknął brukowiec i opadł koło mnie.
- Mel, tak bardzo cię przepraszam.. - wyszeptał patrząc na mnie ze zbolałą miną.
- Nie masz za co przepraszać, jeśli to nie ty sprzedałeś wszystkie moje informacje. - wzruszyłam ramionami, wbijając wzrok w ścianę. Przytulił mnie do siebie, a ja bezwładnie się temu poddałam.
- Oczywiście, że to nie ja. - powiedział cicho, przyciskając usta do mojej głowy. - Ale osobiście chciałbym ukarać osobę, która to zrobiła. To naprawdę wielkie świństwo. - dodał. Zaczął dzwonić mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, wyswobadzając się z ramion Brazylijczyka. "MAMA". Odebrałam, ale nie zdążyłam nawet powiedzieć słowa, kiedy zasypała mnie lawina krzyków i wyrzutów.
- Jak mogłaś nam to zrobić!? Teraz wszyscy wytykają nas palcami! Nie żyjemy na bezludnej wyspie, myślałaś, że się nie dowiemy co tam robisz?! Pojechałaś tam pracować, a nie stawać się celebrytką! Teraz żyjemy na świeczniku, każdy się nas o ciebie pyta. Jak mogłaś myśleć tylko o sobie?! - rodzice przekrzykiwali się nawzajem, a ja musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby do końca nie stracić słuchu. No tak, zapomniałam o najważniejszym. Jeśli rodzice się dowiedzą to mnie zabiją. Dlatego kazałam Alexowi schować głęboko w pokoju wszystkie prezenty, które przywiózł z Barcelony. Ich nieskazitelna reputacja właśnie zaczęła lecieć na łeb na szyję, przez ich córkę "czarną owce". Szmatę, która uwiodła chłopaka innej. I to nie byle jakiego. Nie znali prawdy, ale wiedziałam, że nie chcą jej poznać, bo mają już własną wersję. Nie wiedziałam co powiedzieć. W takich sytuacjach zazwyczaj oczekuje się wsparcia najbliższych, a nie czegoś takiego. Bez słowa po prostu się rozłączyłam, następnie wyjmując baterię z telefonu. Neymar mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Kto to był? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Rodzice. - odparłam i wróciłam na poprzednie miejsce, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Pewnie właśnie w tym momencie wyklinali mnie jako niewdzięczną córkę, pasożyta, który żerował na nich przez 18 lat. Dla mnie już się to nie liczyło. Sami mnie tu wysłali, nie mogli oczekiwać, że cały czas będę sama, nie będę się do nikogo odzywać i każdego przepraszać, że w ogóle oddycham tym samym powietrzem. Stracili w moich oczach nie okazując mi ani krzty zrozumienia. Nie czekając aż sama im to wytłumaczę. Uwierzyli portalom plotkarskim, a nie własnej córce. Internet też zapewne o tym huczał. Spojrzałam z niechęcią na laptopa, a piłkarz jakby wyczuwając moje myśli, położył mi dłoń na ramieniu i podał mi sprzęt.
- Sprawdzimy to razem. - powiedział stanowczym tonem. Drżącymi palcami wstukałam w wyszukiwarkę swoje imię i nazwisko. Wyskoczyła cała lista artykułów, kliknęłam w pierwszy. Był o tym jak to niby rozbiłam wspaniały związek. Kolejny był o tym jak to chytrze i pazernie poluję na status WAG i zapewne "lecę" na sławę i kasę Neymara. Prawie wszystkie komentarze były negatywne i ośmieszające. Morning_Sky pisała : "Kolejna pazerna laska chcąca wyrwać się z biedy", Castle_Of_Glass natomiast : "Ciekawe kiedy zrobią z niej celebrytkę, zwykła sprzątaczka", ale wpis niejakiej Natalie_89 dotknął mnie do żywego : " Ney, myślałam, że masz lepszy gust. Nie wiem co ty w niej widzisz. ". Brazylijczyk momentalnie zamknął laptopa, prawie przytrzaskując mi przy tym palce. Wszyscy byli przeciwko mnie. Internet i jego użytkownicy już wykreowali mój wizerunek, charakter i styl bycia. Stworzyli nową Mel Henderson, która była niemal jak moja zła bliźniaczka. - Chodź, jedziemy na zakupy. - piłkarz wstał wyciągając do mnie dłoń.
- Zwariowałeś?! Nigdzie się stąd nie ruszam. Pewnie te hieny już gdzieś tam czekają. - odparłam podciągając kolana pod brodę. - Poza tym, po co zakupy? - spytałam podejrzliwie. Chłopak westchnął i kucnął przede mną, spoglądając w moje brązowe, zaszklone oczy.
- Chcą cię zobaczyć, to niech zobaczą cię taką jaka jesteś naprawdę. Nie z zaskoczenia, nie w pracy, nie na specjalnie kompromitujących zdjęciach. Niech zobaczą cię taką jaka jesteś cały czas. Piękną, błyszczącą swoim własnym blaskiem, a nie tylko odbijająca się od mojego. - powiedział spokojnym tonem, delikatnie gładząc przy tym moją dłoń. - Kopciuszek zamienił się w księżniczkę, tak samo będzie z tobą. Jutro jedziemy z chłopakami na jakąś Galę Rozdania Nagród Sportowych, pojedziesz tam ze mną. Nie chciałem cię wyciągać na tego typu rzeczy, chcąc jak najdłużej chronić twoją prywatność. Jednak w zaistniałej sytuacji nie jest to już konieczne i chcę cię wreszcie pokazać światu Mel. - powiedział głaskając mnie ciepłą dłonią po policzku.
- Ney, ja nie wiem naprawdę, czy to jest dobry pomysł.. - wyszeptałam, spuszczając wzrok. Momentalnie chłopak uniósł mój podbródek i spojrzał mi w oczy mówiąc:
- Ale za to ja wiem, że jest dobry. - uśmiechnął się, a ja nie pytałam już o nic więcej.
******
Stres jaki zżerał mnie od środka popołudniu dnia następnego, był wręcz nie do opisania. Co chwilę miałam wrażenie, że za moment zemdleję. Im bliżej było do godziny 19, tym bardziej nie podobało mi się swoje odbicie w lustrze. Peggy zaoferowała się, że zrobi mi fryzurę, więc teraz siedziała w moim pokoju, kręcąc głową.
- Uspokój się mała. Jesteś śliczna, wszystko będzie dobrze. - uspokajała mnie tak średnio co 5 minut. Moje długie, ciemne włosy upięła w wymyślny kok, z którego wedle mojego życzenia wysuwały się co jakiś czas pojedyncze kosmyki. Oczy obrysowałam eyelinerem i podkreśliłam popielatym, perłowym cieniem. Popatrzyłam w stronę kobiety, która z uśmiechem podsuwała mi pod nos czerwoną szminkę.
- O nie, ja mam blade usta. Nie lubię się z czerwonymi wargami. - zaprotestowałam, odsuwając się znacznie, jak gdyby szminka była jakimś radioaktywnym odpadkiem.
- Będzie idealnie pasować do sukienki. Zaufaj mi, będziesz wyglądać zniewalająco. - przewróciła oczami z uśmiechem, a ja wzdychając głośno wzięłam od niej kosmetyk. Niechętnie przyznałam, że miała rację. Czerwień na ustach idealnie współgrała z czerwienią na sukience. Punktualnie o 19 usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam starając się nie zabić o własne nogi w czarnych, wysokich szpilkach. Neymar przeciągnął po mnie świdrującym spojrzeniem od góry do dołu i na koniec zagwizdał z uznaniem, za co oberwał od Messiego po głowie. Roześmiałam się widząc chłopaków wpatrujących się we mnie jak w obrazek.
- Już nie wyglądam jak Kopciuszek? - zapytałam nieśmiało, na co odpowiedziało mi gorliwe kręcenie kilkoma głowami.
- Wyglądasz olśniewająco. Na czerwonym dywanie powiędną im aparaty, kiedy cię zobaczą. - Brazylijczyk mrugnął do mnie okiem i podał mi dłoń.
- Dziękuję Peggy. - odwróciłam się w drzwiach i posłałam jej buziaka.
- Baw się dobrze Kochanie. - odpowiedziała uśmiechając się szeroko i drzwi się zamknęły.
Neymar miał rację, fotoreporterzy niemal oszaleli na nasz widok. Wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Jakby właśnie nie zniszczyli mi życia. Cała impreza rozpoczęła się o 20. Statuetki otrzymali Leo, Pique i Neymar. Ten ostatni zabrał prowadzącemu mikrofon i zaczął swoją przemowę. Szczerze myślałam, że sportowcy raczej rzadko robią coś takiego, ale może się myliłam.
- Tą nagrodę, jak wszystkie inne statuetki, jak i zdobyte bramki dedykuję oczywiście mojemu synowi Davi'emu Lucce, ale nie tylko. Niestety nie ma go dzisiaj ze mną, ale za to jest druga osoba, która w pełni jest dla mnie wsparciem - po jego słowach po widowni zaczęły błądzić reflektory. Poczułam się jak na jakiejś policyjnej obławie. - Pewnie w ciągu ostatnich kilku dni wiele z was dużo o niej słyszało, jednak to co słyszeliście nie może być prawdą, bo nikt jej tak naprawdę nie zna. Mel nie udziela wywiadów, nie pozuje do zdjęć, jest zwykłą dziewczyną, która lubi pograć ze mną w piłkę, albo pooglądać kreskówki w telewizji z Davim. Właśnie w takiej się zakochałem i to jej dedykuję tą nagrodę. Panie i Panowie, moja dziewczyna, Melisa Henderson. - zatkałam delikatnie usta dłonią, żeby nie wydać z siebie żadnego zaskoczonego dźwięku. Nie wierzyłam, że naprawdę to zrobił. Reflektory po uporczywym świeceniu połowie widowni w twarz, w końcu mnie znalazły, akurat w momencie, kiedy ocierałam kilka łez uronionych ze wzruszenia. Brazylijczyk podszedł do mnie i pocałował mnie na oczach wszystkich. Zamknęłam oczy, nic się nie liczyło. Nawet to, że jak w prawdziwym Kopciuszku, czar pryśnie o północy.
Przepraszam Was kochani, że kazałam Wam tak długo czekać na kolejny rozdział, jednak ogrom zajęć jaki teraz mam na swoich barkach nie daje mi nawet chwili wolnego czasu. :(
Nie da się nie zauważyć, że właśnie rozpoczął się rok szkolny więc tego czasu więcej nie będzie, ale obiecuję pisać i nie stracić na jakości :)
Tak czy inaczej, cieszę się, że mam dla kogo pisać, więc i czas się znajdzie. Spanie jest dla śmiertelników :) :*
Zapraszam do czytania, komentowania, zaglądania na bloga. :)
Kolejna część wkrótce. :)
<3
Subskrybuj:
Posty (Atom)