poniedziałek, 29 września 2014

14. Czasami zwykłe przepraszam nie wystarczy.

Poranek, który nadszedł po nieprzyjemnej nocy, był jednym z najcięższych w moim życiu. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam mały hotelowy pokoik i dotarło do mnie, że wszystko co się wydarzyło, działo się naprawdę. Czułam jak całe moje, nienaturalnie powyginane przez noc, ciało zdrętwiało. Przeciągnęłam się ostrożnie i powoli, uważając na to, aby nic mi nie strzyknęło. Spuściłam nogi z fotela na chłodną podłogę, a po moim ciele przebiegły dreszcze. Potarłam ramiona, żeby wykrzesać dla nich chociaż odrobinę ciepła. Podniosłam się do pionu i przeszłam kilka kroków, co musiało obudzić Daviego. Przetarł oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Cześć mały. - powiedziałam odwracając się do niego. W myślach przeklinałam się za moją wzorową bezszelestność. Pomogłam mu się ubrać w czyste rzeczy i kiedy już dłużej nie mogłam odwlekać momentu wyjścia z pokoju, ścisnęłam go mocniej za rączkę. - Chodź na śniadanie. - posłusznie ruszył razem ze mną do drzwi, jednak on nie bał się tak bardzo jak ja, co za nimi zastanie. Z bijącym szaleńczo sercem uchyliłam je na połowę szerokości. Zobaczyłam Neymara śpiącego w ubraniu z wczoraj, na zaścielonym łóżku. W głębi duszy odetchnęłam z ulgą, że nie sponiewierał się jeszcze bardziej.
- Czemu tata jeszcze śpi? - usłyszałam pytanie z ust małego. Kucnęłam przed nim skutecznie zasłaniając mu widok ukochanego ojca.
- Twój tata troszkę się wczoraj rozchorował i teraz sobie odpoczywa, żeby nabrać sił. - skłamałam bez mrugnięcia okiem. Na moje szczęście nie zadawał już więcej pytań "pomocniczych", typu "Dlaczego?", "Co to za choroba?", "Kiedy wyzdrowieje?". Cieszyłam się bardzo, że Davi o nic więcej nie pytał, ponieważ odpowiedzi mogłyby być nieco niekontrolowane. Dlaczego? Bo twój ojciec jest skończonym idiotą. Co to za choroba? Permanentny kac i kretynizm pospolity. Kiedy wyzdrowieje? Lepsze pytanie, kiedy wreszcie zmądrzeje. No ale przecież tak dziecku nie powiem. Tym bardziej, że widziałam z jakim uwielbieniem mały patrzył na Neya, był w niego zapatrzony jak w obrazek, chciał być taki sam jak swój ojciec. Ale oby był mądrzejszy.
- Chodź bo wszystko nam zjedzą. - uśmiechnęłam się lekko i wyszliśmy z pokoju. Zjechaliśmy windą do bufetu, gdzie znalazłam większość Blaugrany. Już na pierwszy rzut oka widziałam, że oni też wczoraj nieźle zabalowali. Mówili do siebie niemal szeptem, pijąc hektolitry wody i podpierając głowy rękami. - Cześć chłopaki - powiedziałam odsuwając krzesło.
- Ciii. - syknął Gerard, kiedy mebel zaszurał o posadzkę.
- Nie zwracaj na niego uwagi. - rzucił Leo, który wydawał się być najbardziej przytomny z całego towarzystwa. - Jak się trzymasz? - spojrzał mi w oczy, a ja odwróciłam wzrok. Davi właśnie siedział na kolanach u Xaviego.
- Co masz na myśli? - odparłam beznamiętnie.
- Neymara. - palnął bez zastanowienia, a ja spojrzałam na niego ostro. Widziałam w jego oczach, że żałuje, że w ogóle zaczął tą rozmowę. Podniosłam się z miejsca i zawołałam go gestem, żeby odszedł ze mną na bok.
- A jak myślisz, że jak się czuję? Spędziłam noc za zamkniętymi drzwiami, zwinięta i pokrzywiona jak paragraf na fotelu, bo mój chłopak-piłkarz wrócił z imprezy napruty i zachowywał się beznadziejnie mimo, że za ścianą spało jego dziecko, któremu z resztą musiałam dzisiaj nakłamać, że jego wspaniały tatuś "jest chory". - naskoczyłam na niego, będąc już w bezpiecznej odległości od reszty. Byłam maksymalnie rozczarowana Brazylijczykiem, jednak nie tylko nim. Nie był tam sam. Dlaczego żaden nie przywołał go do porządku widząc,że przegina? Skoro nie ma własnego rozumu to miałam nadzieję, że chociaż ktoś inny, tudzież Leo, pomyśli za niego.
- Nie wiedziałem, że aż tak źle to wyglądało. - wymamrotał spuszczając głowę speszony tym co przed chwilą ode mnie usłyszał.
- No to widzisz, teraz już wiesz "jak się trzymam". - syknęłam dając powoli upust swojej stłumionej przez tyle godzin złości.
- Zrobiłem co mogłem, Mel. Naprawdę. - powiedział cicho, zerkając niepewnie, jakby bojąc się czy nie zacznę znowu na niego wrzeszczeć.
- To powiedz mi w takim razie, co udało ci się uratować? Na pewno niczyją godność ani szacunek. - zironizowałam, krzyżując ręce na piersi.
- Twoją. - odpowiedział niemalże wchodząc mi w zdanie. Otworzyłam szerzej oczy, nie rozumiejąc co miał na myśli. - Może nie pilnowałem go jak oka w głowie, co widać na załączonym obrazku, ale nie przypuszczałem, że będę musiał. Jestem jego kumplem a nie niańką. Nie wiem jak i kiedy się tak urządził, ale jedno wiem na pewno i mogę ci to przyrzec na obydwie moje cenne nogi, że Ney cię nie zdradził.
- W obecnej sytuacji mało pocieszające, ale zawsze to już coś. - odpowiedziałam twardo, jednak w głębi duszy chociaż trochę mi ulżyło. Nie oznaczało to absolutnie, że wybaczam napastnikowi jego zachowanie poniżej wszelkiej skali krytyki, ale gdzieś mi nadal na tym młotku zależało, więc cieszyłam się, że do niczego nie doszło.
- Kiedy zobaczyliśmy z Danim, że już prawie nie panuje nad swoim ciałem i nie wie kompletnie co robi, wzięliśmy go pod ręce i wyprowadziliśmy z klubu. Później przywieźliśmy go do hotelu i zostawiliśmy pod drzwiami. Zarzekał się, że teraz już sobie poradzi. Byłem wtedy strasznie głupi i lekkomyślny, nie pomyślałem o tobie ani o Davim. Zostawiliśmy go pod drzwiami i mieliśmy gdzieś, że to ty będziesz się musiała z nim użerać. Powinienem był wtedy z nim wejść do środka i was stamtąd zabrać, albo w ogóle wrzucić go do pokoju któregoś z nas i tylko powiedzieć ci, że jest okey, żebyś się nie martwiła.. - mówił przybitym głosem Argentyńczyk, a mi robiło się coraz bardziej głupio. Naskoczyłam na niego jak wariatka, a on w rzeczywistości ratował całą sytuację. Powinnam mu podziękować, a nie wrzeszczeć jak opętana.
- Dziękuję za troskę. - powiedziałam zbierając się na odwagę, żeby na niego spojrzeć.
- I co teraz zrobisz? - zapytał drapiąc się po głowie.
- Nie mam pojęcia. Wracamy dopiero za kilka godzin, nie bardzo mam co ze sobą zrobić. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie wyobrażałam sobie teraz powrotu do pokoju i spotkania z Neymarem. Co niby miałabym mu powiedzieć? A i on pewnie nie miałby za wiele logicznych i wartościowych argumentów na wytłumaczenie swojego zachowania.
- Jeśli chcesz, możesz posiedzieć ze mną i z Bartrą, chociaż patrząc na jego stan, głównie ze mną. - chłopak uśmiechnął się lekko i objął mnie ramieniem. Byłam zaskoczona jego reakcją. Nie był zły, wściekły, przybity tym, że przed chwilą nieomal zmieszałam go z błotem. Wręcz przeciwnie, wyglądał jakby w ogóle się tym nie przejął.
- Myślałam, że piłkarzom nie wolno robić takich rzeczy.. - powiedziałam w końcu, opierając się o ścinkę windy, która mknęła na najwyższe piętro.
- Wiesz, teoretycznie nie wolno, ale głównie przed meczem. Też jesteśmy ludźmi i coś od życia nam się należy, chociaż wiadomo, że są pewne granice. - odpowiedział spokojnie. Wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się do apartamentu. - Poczekam na zewnątrz, zostaw uchylone drzwi, jakbyś mnie potrzebowała to zawołaj. - oparł się o framugę posyłając mi ciepły uśmiech. Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem i weszłam do pokoju. Brazylijczyk leżał niedbale w poprzek łóżka, nadal śpiący twardym snem. Nie zwracając na niego większej uwagi, zebrałam swoje rzeczy oraz przy okazji, rzeczy Daviego i skierowała się do wyjścia. Jednak zatrzymałam się w pół kroku słysząc niewyraźnie swoje imię.
- Mel.. - mamrotał nie otwierając oczu. Westchnęłam ciężko, postawiłam torby na ziemi i podeszłam do łóżka. Najdelikatniej jak tylko mogłam, naciągnęłam na niego kołdrę i musnęłam opuszkami palców jego policzek. Nie byłam wściekła, bardziej rozczarowana i rozgoryczona tym co zrobił, ale nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Odsunęłam się od niego i już nie odwracając się ani razu, wyszłam z pokoju.


*****

O 16 czekał na nas samolot prosto na lotnisko do Barcelony. Jednak wcześniej znów zostałam zmuszona do wierutnego kłamstwa, jakim było podtrzymywanie wersji o nieobecności Neymara. Tak dalej Mel, a zostaniesz seryjnym kłamczuchem.
O 13 do hotelu przyszła Rafaella, żeby zabrać Daviego do domu. W krótkiej rozmowie przez telefon przekonałam ją, że lepiej będzie jeśli poczeka w holu, a to my do niej zejdziemy. Zgodziła się bez zbędnych podejrzeń, że coś jest nie tak. Z bijącym sercem i dzieckiem koło mojej nogi pojawiłam się na dole. Mały od razu pobiegł uściskać ciotkę.
- A gdzie Ney? - zapytała w końcu, kiedy nie zauważyła swojego brata w polu widzenia.
- Jest chory, chyba czymś się zatruł wczoraj. - "taa chyba zielskiem" dodałam w myślach, jednak w rzeczywistości ugryzłam się w język i uśmiechnęłam przepraszająco.
- No nic, to trochę dziwne, ale w porządku. - odpowiedziała z podejrzliwością w głosie siostra Brazylijczyka.
- Wiesz, chłopakom udało się wczoraj wygrać i wieczorem świętowali na kolacji. Ney próbował jakiś tutejszych, hotelowych specjałów i widocznie musiały mu zaszkodzić, prawda Leo? - wciągnęłam do rozmowy akurat przechodzącego za moimi plecami Messiego. Zamarł w bezruchu, po czym z firmowym uśmiechem odwrócił się w naszą stronę.
- Tak właśnie było. - przytaknął stając koło mnie.
- Wiesz cały czas musi być blisko łazienki - zniżyłam głos do szeptu - Dlatego doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jeśli nie zarazi Daviego, jeśli to jednak jakiś wirus. - sama się sobie dziwiłam, dlaczego go usprawiedliwiam, kłamię, kombinuje, zamiast powiedzieć prawdę. W końcu to nie ja będę mieć kłopoty z tej okazji.. Ale mimo wszystko nie chciałam, żeby jednym głupim wybrykiem przekreślił się w oczach wszystkich na których mu zależy. Ja wystarczałam w zupełności.
- No tak rzeczywiście racja, nie wybaczyłby sobie gdyby sprzedał mu jakiegoś wirusa, to do niego podobne. - mój język boleśnie krwawił od złośliwości, które cisnęły mi się na usta, jednak nerwowo wyłamując kostki w końcu pożegnałam się z małym i Rafaellą.
- Mnie w to nie mieszaj. - usłyszałam głos za moimi plecami. Argentyńczyk stał z rękami w kieszeniach i uśmiechał się lekko w moją stronę.
- To tak samo twój przyjaciel jak i mój. - odparłam unosząc brwi do góry.
- Przyjaciel? A nie przypadkiem chłopak? - zapytał patrząc na mnie uważnie, jednak ja bez słowa ruszyłam przed siebie, zostawiając go zdezorientowanego moją reakcją, na środku holu.


*****

Przytomnego Brazylijczyka zobaczyłam dopiero w samolocie. Miał niezbyt ciekawy wyraz twarzy. Próbował dostać się na miejsce koło mnie, jednak Marc zagarnął go ramieniem do siebie, uniemożliwiając tym samym naszą niechcianą konfrontację. Lot nie trwał długo, właściwie zakończył się niemal tak szybko jak się zaczął. Prawie przez całą drogę patrzyłam w małe samolotowe okienko, przebywając we własnym świecie, z wielkimi słuchawkami na uszach. Odpłynęłam przysypiając na ramieniu Gerarda, który siedział obok i również drzemał z głową wspartą na zagłówku. Na lotnisku czekał John, który prawie zmiażdżył mnie w swoich objęciach. Bez dłuższych pożegnań z piłkarzami złapałam torbę, którą wcisnęłam wujowi w dłonie i wymaszerowałam szybkim krokiem z lotniska.
- Hej mała, coś się stało? Uciekłaś jak poparzona. - zapytał niemal biegnąc za mną, z bagażem podskakującym jak oszalały i zapewne obijającym mu boleśnie biodra.
- Nie. - odpowiedziałam szybko, chociaż wiedziałam, że gwałtowność mojej odpowiedzi może wzbudzić w mężczyźnie podejrzenia. Przez to, ze spędzał ze mną tyle czasu, wyrobił mu się jakiś cholernie bezbłędny instynkt rodzicielski, który momentami ostro dawał mi w kość. - Po prostu jestem zmęczona i chcę odpocząć. Nawet od nich. - dodałam by uśpić jego czujność. Wiedziałam, że chciał zacząć drążyć temat, jednak resztki jego instynktu samozachowawczego nakazały mu milczenie. I bardzo dobrze zrobiły. Droga do domu zajęła nam pół godziny, podczas której wymieniliśmy kilka grzecznościowych odpowiedzi na pytania typu : "Jak było na meczu?" albo "Co nowego w hotelu?" czy "Co tam u Peggy?". Przez resztę czasu milczałam podając za powód zmęczenie podróżą. Po przyjeździe do domu, od razu wdrapałam się do pokoju, mając w planach pozostanie tam przez najbliższe dni. Rzuciłam torbę w kąt i zamknęłam się w łazience. O tak, długa, spokojna kąpiel, to było to czego potrzebowałam. W takich momentach doceniałam troskliwość i drobiazgowość Johna, ponieważ wiedząc, że praktycznie wszystko robię z muzyką, zamontował w łazience odtwarzacz i dobrej jakości głośniki, tak abym mogła słuchać ulubionej muzyki nawet podczas kąpieli. Tak też zrobiłam, pilotem uruchomiłam sprzęt, jednocześnie odkręcając wodę. Muzyka niosła się po pomieszczeniu, a ja pozwalałam, żeby woda swobodnie obmywała moje ciało. Jak gdyby miała zmazać ze mnie wszystkie złe wspomnienia z poprzedniego dnia.


*****

Dwa dni po powrocie, jak postanowiłam, tak zrobiłam. Siedziałam w pokoju rysując, słuchając muzyki i śpiąc na przemian. John nie mógł mieć złudzeń, że stało się coś naprawdę złego, skoro nie jęczę mu nad uchem, żeby zawiózł mnie na trening albo chociaż do hotelu, nie mówiąc już o prywatnym, indywidualnym spotkaniu z Neyem. Taka prawda, głupi by się domyślił.Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Mel, telefon do ciebie. - zirytowana bezczelnością telefonującego, chwyciłam słuchawkę z prędkością światła. Wyłączyłam swój telefon, po to, że chciałam mieć święty spokój. Kto u licha miał na tyle tupetu, żeby dobijać się do mnie na domowy telefon. Był to Luis Enrique, czyli ostatnia osoba, której bym się spodziewała.
- Wybacz, że dzwonię, nie powinienem, ale jesteś chyba jedyną osobą, która może mnie uratować. - powiedział, jakby czytał w moich myślach, a w tym samym momencie poczułam jakby cała złość ze mnie odpłynęła. Przecież to nie na niego się wściekałam.
- W porządku, nic nie szkodzi. Słucham w takim razie co to za sprawa. - oparłam się o oparcie fotela, odkładając ołówek na szkicownik i zamieniając się w słuch.
- Mógłbym mieć do ciebie prośbę? Wiesz, nie powinienem o to prosić, po tym co się ostatnio stało, ale naprawdę nie mam wyboru.. - jego "gra wstępna" dłużyła się tak, że omal nie straciłam zainteresowania całą sprawą. Myślałam, a właściwie byłam przekonana, że skoro dzwoni do mnie sam trener, to jest coś naprawdę poważnego. Może nawet sprawa wagi państwowej. Oczywiście w zakresie piłki nożnej. Może zabrzmiało to nieco niegrzecznie z mojej strony, ale ponagliłam go chrząknięciem. - Mam nowego zawodnika, którego myślę, żeby przenieść do głównego składu. Ma sprawdzić się w jutrzejszym meczu, tylko jest jeden mały problem. Wyjechał tydzień temu i ma wrócić dopiero na mecz, a chłopakom potrzebny jest ktoś do treningów. - powiedział wreszcie, zaspokajając zżerającą mnie podświadomie od środka ciekawość - I tak sobie pomyślałem, czy nie mogłabyś ty z nimi potrenować?
- Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale dlaczego ja? Przecież jest tylu rezerwowych... - zapytałam nie widząc sensu w jego prośbie. Z jednej strony nie było to dla mnie żadnym problemem, można by rzec, że nawet swego rodzaju przyjemnością, jednak z drugiej oznaczałoby to nieuniknioną konfrontację z Brazylijczykiem. Byłam pewna, jak niczego innego, że byłoby to najbardziej niezręczne spotkanie na świecie. A przynajmniej mieszczące się ściśle w czołówce.
- Właśnie o to mi chodzi, że oni wszyscy się tam świetnie znają i umieją dograć. Sergi będzie nowy, zupełnie jak ty. Muszą nastawić się na prawdziwą, przemyślaną współpracę, a nie na ślepe schematy jak zazwyczaj. - zaczął tłumaczyć, a ja powoli odnajdywać jakikolwiek sens w jego słowach. Złapałam się na tym, że nawet nie rozważałam w głowie "za" i "przeciw" jak było to do mnie zawsze podobne, tylko po prostu, zaskakując sama siebie, się zgodziłam.
- W porządku, o której jest dzisiejszy trening? - odpowiedziałam nie trzymając mężczyzny dłużej w niepewności.
- O 18. Jesteś wielka, Mel. - rzucił i się rozłączył, jakby w obawie, że mogę jeszcze zmienić zdanie. Nie ma co, rozsądny facet.
Na Camp Nou zjawiłam się niemal równo z godziną zero. Zgodziłam się na trening w ramach pomocy przyjacielowi mojego chrzestnego, jednak nie byłam masochistką, nie zamierzałam stwarzać sytuacji sprzyjających zostaniu sam na sam z '11'. Na boisko wkroczyłam niczym filmowa gwiazda, spóźniona i w świetle reflektorów. Jednak Luis nie zwracał, w moim przypadku, uwagi na przestrzeganie swojej jak zwykle diabelnie dokładnej punktualności. Dobrze wiedziałam, że jest i tak wdzięczny, że w ogóle się pojawiłam, nie rozmyślając się w ostatniej chwili. Nie wiedział o tym, ale nie miał się w rzeczywistości o co martwić. Barcelona była moim ulubionym klubem i byłam w stanie zrobić wszystko, żeby tylko pomóc im stać się jeszcze lepszymi. Podczas gdy chłopaki dostali polecenie, aby obiec kilka razy cały stadion, ja usunęłam się na bok powoli rozgrzewając swoje stawy i zastane nieco kości. Wzrok miałam wbity w murawę, jednak czułam, że ktoś inny patrzy na mnie przez cały czas. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto to, jednak nie miałam zamiaru przestać go ignorować. Robiłam to z zimną premedytacją wiedząc, że w pełni sobie zasłużył na takie traktowanie. Po 10 minutach trener podał nam piłki i kazał dobrać się w pary.
- Marc! - krzyknęłam z uśmiechem, a on szybko go odwzajemnił od razu do mnie podchodząc.
- Tobie bym nigdy nie odmówił. - roześmiał się, stając obok z piłką pod lewą stopą. Trening zaczął się spokojnie. Trochę podań, trochę biegania, kiwania. Kątem oka widziałam jak Brazylijczyk patrzy z nieukrywaną zazdrością na mnie i na Bartre, a Leo krzyczy na niego co chwila, żeby się wreszcie skupił na piłce. Okazałam się taką profesjonalistką, o jaką bym siebie samej nie podejrzewała. Bezbłędnie wykonywałam każde ćwiczenie, nie dając się wybić z rytmu przez otaczające mnie, groteskowe sytuacje. Kolejne półtorej godziny spędziliśmy na podaniach i strzałach, oraz grze na jedną bramkę. Te dwie godziny dały mi nieźle w kość, bo schodząc do szatni miałam ważenie, że czuję każdy jeden mięsień. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w czyste ubrania i wyszłam do już tak dobrze znajomego mi korytarza. Wysłałam sms-a do wujka, z prośbą czy nie mógłby mnie odebrać. "Będę za 15 minut". Po odczytaniu tej wiadomości miałam ochotę cisnąć telefonem o najbliższą ścianę. Wyrzucałam sobie, dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej, na przykład zanim weszłam pod prysznic. Teraz już nie pozostało mi nic innego jak tylko czekanie tu na Johna aż łaskawie mnie wybawi od rychłego zawału. Gorliwe modlitwy jakie odprawiałam przez kolejne 10 minut w końcu przestały działać, bo słysząc odgłos zamykanych drzwi, na korytarzu zobaczyłam Neymara.
- Boże, tylko nie on... - jęknęłam w duchu. Podniosłam się z miejsca, łapiąc torbę z zamiarem odejścia.
- Melisa, zaczekaj. - usłyszałam słowa, które były do przewidzenia. Nie odwróciłam się jednak, uparcie idąc przed siebie. Miałam jeszcze trochę czasu, więc mój wymarsz z Camp Nou był jedynie marnym blefem. Jednak Katalończyk nie musiał o tym przecież wiedzieć. - Mel.!
- Jesteś natrętny. Czego chcesz? - burknęłam w końcu krzyżując ręce na piersi i patrząc w sufit, kiedy stanął przede mną.
- Nie unikaj mnie, proszę. Zachowałem się jak skończony kretyn, ale to przecież nic nie zmieniło w moim stosunku do ciebie.. Mel, spójrz na mnie, proszę cię.. - mówił łamiącym się głosem, jednak nie wzbudził we mnie za grosz litości. Spojrzałam mu prosto w oczy z taką siłą, że niemal się cofnął. Nie takiego spojrzenia się spodziewał, nie to chciał zobaczyć w moich oczach.
- Co mam ci powiedzieć? Że zachowałeś się jak największy idiota na świecie? Że tobą gardzę i nie wiem co ludzie w tobie widzą? Wiedziałeś co robisz, nikt nie faszerował cię niczym na siłę. Byłam tam ja, był twój syn, a ty? Ty wolałeś wrócić do pokoju wesoły i ujarany jak samolot. - powiedziałam dobitnym tonem patrząc mu prosto w brązowe tęczówki.
- Dziękuję, że nic nie powiedziałaś Raf ani Daviemu. - dodał ze spuszczoną głową po chwili.
- Nie musisz dziękować, nie zrobiłam tego dla ciebie, tylko dla nich. Wiem jak cię kochają i jak są w ciebie zapatrzeni, nie chciałam psuć im twojego idealnego wyobrażenia. - odparłam szybko, prostując jego światopogląd.
- Mel, przepraszam... - zaczął robiąc krok w moją stronę.
- Czasami zwykłe przepraszam nie wystarczy. Przemyśl to Neymar. - rzuciłam sucho i wyszłam z budynku. Chłodny wiatr uderzył mnie w moją rozgrzaną z emocji twarz. Nie przypuszczałam, że potrafię być dla niego taka oschła, a jednak. John podjechał po kilku minutach, a ja opowiedziałam mu jak było na treningu, skrzętnie omijając temat pewnego Brazylijczyka.


*****

Prawdziwa panika, jakiej chyba jeszcze nigdy nie widziałam, zaczęła się następnego dnia, na około dwie godziny przed meczem. Okazało się, że lot, którym miał wrócić do Barcelony rzeczony Sergi, jest mocno opóźniony. Nie dane mi było zobaczyć do tej pory trenera Blaugrany w tak diabolicznym wcieleniu jak właśnie w tym momencie. Co chwila krzyczał stek niezrozumiałych słów i przekleństw do słuchawki, po czym się rozłączał, brał kilka oddechów i zabawa w "krzykacza" zaczynała się od początku. Trochę go rozumiałam, zgłosił listę zawodników, a klub z którym grali nie należał do najmocniejszych. Byłoby świństwem wpuścić teraz na boisko, któregoś "rasowego Katalończyka" w zamian za nowicjusza. W tym właśnie momencie wiedziałam, że moja obecność nie przyniesie mi na pewno niczego dobrego.
- Zaraz mamy przedmeczowe powitanie drużyn. Co ja teraz do cholery zrobię?! Przecież go tu nie ściągnę siłą woli. - mężczyzna chodził w te i z powrotem po szatni, a ja miałam wrażenie, że tak jak w kreskówkach, zraz wydepta wielką dziurę, do której wpadnie.
- Może jeszcze zdąży. - odezwałam się i jak się okazało było to największym błędem jaki popełniłam. Oczy trenera zwróciły się na mnie, a kiedy jego wskazujący palec wystrzelił w moją stronę wiedziałam, że żarty się skończyły.
- Wyjdziesz zamiast niego! - krzyknął, a ja mało nie zakrztusiłam się moim mrożonym latte, które właśnie najspokojniej w świecie sączyłam przez słomkę.
- No pan chyba żartuje.. - powiedziałam i poczułam jak siły witalne ze mnie odpłynęły. Byłam szalona, ale nie aż tak, żeby podszywać się pod jakiegoś piłkarza przed kamerami. - Przecież jeśli to wyjdzie to zhańbię Barcelonę na tysiąclecia, nie mówiąc już o tym, że zdyskwalifikują was z rozgrywek ligowych. - odstawiłam pojemnik z kawą na stolik, żeby wyglądać nieco bardziej poważnie.
- Do meczu mamy jeszcze godzinę powiedzmy, że to ostateczność.. - zaczął snuć niczym taktyczne ustawienia na boisku.
- Wiekopomne samobójstwo - sprostowałam, jednak trener wcale mnie nie słuchał.
- Wyjdziesz z nimi teraz, założysz czapkę, nikt się nie zorientuje. - klasnął w dłonie co wyglądało komicznie. - Idę po chłopaków, niech pożyczą ci jakieś ubrania. - wybiegł z pomieszczenia, a ja nie wiedząc co powiedzieć z powrotem opadłam na ławkę. Nikt nie pytał mnie o zdanie, a ja uważałam to za zdecydowanie zły pomysł. Pół godziny później ubrana w dżinsowe spodnie, szeroką bluzę i czapkę zsuwającą mi się non stop na oczy wymaszerowałam razem z resztą drużyny na oficjalne przywitanie przeciwników. Polegało to na uściśnięciu sobie dłoni i przedmów kapitanów przed meczem. Widziałam, że reszta chłopaków również jak ja nie jest zachwycona pomysłem, ale starali się nie dawać tego po sobie poznać. Wszyscy oprócz Gerarda, który za każdym razem, kiedy na mnie spojrzał, dusił się ze śmiechu.
- Bądź poważny. - mruknęłam i chyba po raz tysięczny poprawiłam ogromną czapkę kryjącą moje włosy. Nie wierzyłam, że nikt się nie zorientuje, ale widocznie piłkarze są trochę jak artyści. Specyficzne środowisko, w którym nikt nie zwrócił uwagi, że nowy zawodnik wygląda jak z innej planety. Czasu do rozpoczęcia meczu było coraz mniej, nie pozostało mi nic innego, jak tylko bezceremonialne wyproszenie wszystkich z szatni i przebranie się w strój Sergi'ego Sampera. No nic, najwyżej będzie miał opinię chłoptasia, który goli sobie nogi. Ściągnęłam koszulkę i zaczęłam owijać bandażem piersi, żeby sprawiały wrażenie niewidocznych pod koszulką. Usłyszałam za sobą trzask drzwi. - Neymar, jeśli to ty to obiecuje ci, że zaraz zginiesz śmiercią niezwykle brutalną i tragiczną. - rzuciłam wściekle zakrywając się koszulką. Jednak kiedy się odwróciłam, nie zobaczyłam Brazylijczyka, a wysokiego chłopaka z burzą jasnych włosów.
- Jesteś dziewczyną! - krzyknął zdumiony. No nie zaczęło się zbyt inteligentnie.
- Słuszna uwaga kolego, a ty jesteś...? - odbiłam piłeczkę, nie zwracając uwagi na szok wymalowany na jego twarzy.
- Sergi, Sergi Samper. - przedstawił się uśmiechając się niemrawo. Oczy zwęziły mi się do rozmiaru szparek.
- To ty.. - syknęłam i rzuciłam w niego koszulką - Ubieraj się w tej chwili, biegnij na boisko i módl się, żeby po meczu dziennikarze nie zadawali ci niezręcznych pytań.- powiedziałam po czym łapiąc swoje rzeczy wyszłam z szatni. Przebrałam się na spokojnie w swoje ubrania, co było naprawdę nieopisaną ulgą. Wiedziałam, że powinnam wrócić do domu, ale kusiło mnie, żeby zostać na meczu. Pokusa wzięła górę i już kilka minut później siedziałam na trybunach wypatrując piłki jak reszta kibiców. Tym razem to ja mogłam bezkarnie ich obserwować bez przeświadczenia, że oni też widzą mnie i wygląda to głupio. Mój wzrok przykuła jednak postać, nic nadzwyczajnego, ta co zwykle. Popatrzyłam na chłopaka i coś we mnie pękło. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział "Czasami warto dać komuś drugą szansę, ewentualnie siódmą". Nie zamierzałam dysponować aż takimi pokładami cierpliwości, ale jednak coś w tym było. Mierzyłam wzrokiem każdy jego gest i każde ułożenie ciała. Brakowało mi go. Nawet jeśli był największym idiotą jakiego znała ludzkość.



Tak więc oto pojawił się kolejny rozdział :)
Nie zabijajcie - muszę was trochę potrzymać w napięciu, nie może być przecież za różowo :D
Mam nadzieję, że mimo wszystko odcinek wam się spodoba, przeczytacie, może nawet skomentujecie.. Kto wie, kto wie.. :)
Jesteście cudowni, że nadal tu jesteście <3
Do napisania już niedługo. Obiecuję :D

<3

14 komentarzy:

  1. Swietny, daalej ; DD

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy blog na świecie!
    Warto było czekać na ten rozdział. Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooooooooooooo...*.*
    Malo mi Neymara i jego czułości w tym rozdziale :/ Ale to nic bo jest boski...*.*.*.*.*.*
    Ten Sergio i wgl ta cała sytuacja :D
    To kłamanie o chorobie taty i brata :D
    Mówiłam ci już że cie uwielbiam? Jak nie to teraz to pisze :D :*
    A no i bardzo się ciesze tą końcówką, ona musi mu wybaczyć.
    Ale Messi chyba nie ma zamiaru tu mieszać albo ten Sergio czy Bartra ?
    Tsaa... teraz w każdym będę wrogów widzieć no, ale.. cóż Boje się że coś znów ktoś spieprzy.
    Zrobi Mel krzywdę czy coś :(
    Mam jednak też pozytywną wizje :D :*****
    Buziaki. Czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwww *-*
    Jest boski :D Mam nadzieję, że Mel wybaczy Neymarowi :)
    Czekam i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
  5. super! czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne!! Weny! Czekam na następny! :3 <3

    Żobena c;

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialnee!!!! *.* czekam z niecierpliwością na next ;)))))))

    OdpowiedzUsuń
  8. next chce wiecej czesci

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeju :* dziękuje ci że to piszesz to jest po prostu boooskie. To jest najlepsze nieziemskie przecudowne. Jednym słowem kocham to najbardziej na świecie. Chce jak najwięcej części . Życzę ci bardzo ale to bardzo dużo weny i żebyś tego nigdy nie kończyła ���� //dariaa

    OdpowiedzUsuń
  10. http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2014/10/rozdzia-9-jesli-nie-masz-wyboru.html?m=1 --> zapraszam licze na komentarz kochana <3 *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. To jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam :) Dobrze, że ten cały Sergi zdążył na mecz :D
    Nowy rozdział, zapraszam:
    daj-mi-szanse.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziewczyno, jesteś najlepsza!
    Dawaj szybko kolejny rozdział. :-*

    / Camille.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wreszcie nadrabiam. Cholernie przepraszam, że to tak długo trwało, ale naprawdę nie miałam chwili, żeby cokolwiek czytać. Chciałam najpierw napisać coś u siebie, kiedy miałam więcej czasu, a za nadrabianie wziąć się, kiedy będę mogła. Przepraszam.
    Odcinek świetny! Co za ulga, że Mel nie musiała wychodzić na boisko. Co by to było, gdyby się wszyscy zorientowali, że nie jest chłopakiem?! To byłoby straszne. Jestem ciekawa czy wybaczy Neymarowi.. Lecę do kolejnego rozdziału. :)

    OdpowiedzUsuń