Hiszpańskie brukowce i tym razem mnie nie zawiodły. Już następnego dnia rano w gazecie, którą jakaś dobra dusza wsunęła mi pod drzwi, było napisane " Z Kopciuszka w Księżniczkę. Dziewczyna Neymara wychodzi z ukrycia". Uśmiechnęłam się i pierwszy raz z przyjemnością, a i lekką dozą satysfakcji, przekartkowałam materiał, w poszukiwaniu poświęconej mi strony. Muszę przyznać, że robiła wrażenie. Zdjęcie z wczorajszej gali zajmowało większość miejsca. Przyjrzałam mu się dokładnie i doszłam do wniosku, że naprawdę nieźle wyglądałam. Generalnie jestem osobą z kosmicznie niską samooceną, także stwierdzenie "nieźle" było takim moim "superekstrawspanialebonexellentundwunderbar". Z niekrytym zaciekawieniem zaczęłam rozszyfrowywać artykuł. Tym razem pisali o mnie. O prawdziwej Mel Henderson. Skromnej, prostej szczęściary u boku katalońskiej gwiazdy. Bajka o "Kopciuszku" zawsze była moją ulubioną, jednak nigdy nie przypuszczałam, że znajdzie ona rzeczywiste miejsce w moim życiu. Szczęśliwa była ta słodka pomyłka, kiedy okazało się, że życie napisało już dla mnie kiedyś scenariusz w postaci genialnej opowieści dla małych dziewczynek. Jednak jak to zazwyczaj w bajkach bywa, a w szczególności w tej konkretnej o północy czar prysł. Ale zaraz... Ja wam o tym jeszcze nie opowiadałam! Muszę to w takim razie szybko nadrobić. Było to tak...
Impreza po całej uroczystości wręczenia nagród trwała niemalże w nieskończoność, ale mi to nie przeszkadzało, bo naprawdę świetnie się bawiłam. Dużo tańczyliśmy, oczywiście całą "drużyną". Poznałam nawet Shakirę, wybrankę Gerarda! Kto by pomyślał, że kiedykolwiek znajdę się nawet w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od jej osoby! Barcelona rzeczywiście jest magiczna, a moje życie co i raz daje mi na to niezbite argumenty. Wracając do biegu zdarzeń, dzięki towarzystwu chłopaków czułam się naprawdę dobrze. Nie miałam skrytej ochoty na ucieczkę, skrywanie się po kątach, czy częste wychodzenie "do łazienki", żeby zabić czas i uniknąć większości niezręcznych sytuacji. Skrupulatnie dbali o to, żeby niczego mi nie brakowało. W okolicach północy wszyscy zaczęliśmy się powoli zbierać. Wszyscy oprócz Pique oczywiście, który dzisiaj nie wracał na noc do hotelu. A bynajmniej nie swojego. Jeśli wiecie co mam na myśli. Droga powrotna minęła nam w równie dobrej atmosferze co cała reszta wieczoru. Wygłupialiśmy się, śmiejąc się głośno i żartując z wszystkiego co nam stało na drodze. Tym większym był dla nas szok i przerażenie, kiedy przed hotelem zauważyliśmy migające niebiesko-czerwone, policyjne światła. Popatrzyliśmy na siebie ze zgrozą wymalowaną na twarzy. Każdy z nas podejrzewał najgorsze. Przełknęłam głośno ślinę, która w obecnej ciszy, sprawiała wrażenie odgłosu walącego się budynku. Na trzęsących się jak galareta nogach wysiadłam z długiej limuzyny, która właśnie podjechała pod samo wejście. Z wyrywającym się z piersi sercem pchnęłam drzwi, wchodząc do środka. Ku mojej wielkiej uldze zobaczyłam w holu Johna. Całego i zdrowego.
- Co się dzieje? - zapytałam, a on spojrzał na mnie współczującym wzrokiem i podrapał się po głowie. - John.. ktoś umarł?
- Nie, oczywiście, że nie! - żywo zaprzeczył, widząc jak moja twarz zmienia odcień na kredowobiały w zastraszającym tempie. - Policja namierzyła osobę odpowiedzialną za wyciek twoich prywatnych informacji. - powiedział powoli obserwując moją potencjalną reakcję. W tym czasie do hotelu wkroczyli piłkarze. Neymar stanął za mną i objął mnie delikatnie w pasie.
- O co chodzi, Mel? - zapytał rozglądając się po pomieszczeniu.
- Serio..? Kto to? - zignorowałam Brazylijczyka, z uporem wpatrując się w chrzestnego. Jednak nie musiał nic mówić. Po chwili wszyscy dostaliśmy odpowiedź na moje pytanie. Do pomieszczenia wszedł, chodź to zbyt dużo powiedziane, Tom w asyście kilku policjantów. Nie mogłam w to uwierzyć. Tom..? Przecież to musiała być jakaś pomyłka. Niestety, jak się okazało obecna sytuacja nią nie była. On sam nie wyglądał na niewinnego. - Jak mogłeś to zrobić.. - powiedziałam kręcąc głową. Wtedy na mnie spojrzał, a jedyne co zobaczyłam w jego oczach to gniew pomieszany z rozczarowaniem.
- Naprawdę ty mnie o to pytasz? To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie. Jak mogłaś Mel? Jak mogłaś mnie wykorzystywać kiedy było ci to na rękę? Jak mogłaś nie zauważyć, że ja robię dla ciebie wszystko bez mrugnięcia okiem i nigdy tego nie docenić? Jak mogłaś Mel, wybrać tego śmiecia, który przez tyle czasu cię okłamywał, zamiast mnie? Jesteś dokładnie taka jak napisali, oni nie kłamali. - mówił, a jego słowa sprawiały, że coraz bardziej osuwałam się na podłogę. Poczułam wilgoć w kącikach oczu. Ufałam mu, ale nic do niego nie czułam. Nie zamierzałam dawać mu fałszywej nadziei, której jak widać potrzebował. Chociaż aż strach pomyśleć co by zrobił za jakiś czas gdyby takową dostał. Otrzepało mnie na samą myśl, a słabość jaka ogarnęła moje ciało nie dała się opanować. W tym momencie byłam wdzięczna Neymarowi, że mnie podtrzymuje.
- Dość tego, idziemy! - krzyknął policjant i wyprowadzili chłopaka z budynku.
- Czy to konieczne? - zapytałam słabym głosem patrząc na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli funkcjonariusze. John i reszta chłopaków wytrzeszczyli na mnie oczy, jednak mało mnie to obchodziło. Czułam się jak oblana hektolitrem lodowatej wody. Nic do mnie nie docierało.
- Niestety. W Hiszpanii takie coś traktowane jest bardzo poważnie. To przestępstwo. Sprzedał prywatne dane bez twojej wiedzy i zgody, to tak jakby je ukradł. - usłyszałam odpowiedź, chociaż głos mojego chrzestnego wydawał mi się być tak samo nierealny jak cała ta sytuacja. Właściwie to nie pamiętam zbyt wiele, z tego co zdarzyło się potem. Wiem tyle, że wtuliłam się w piłkarza i zamknęłam oczy pragnąc by to okazało się tylko złym snem. Kolejny raz otoczyłam się osobami, w których kręgu i tak musiała trafić się jedna "robaczywka".
Tak właśnie skończyła się relacja z balu ( najbardziej naiwnego na świecie ) Kopciuszka.
*****
Nieuchronnie zbliżały się urodziny mojego młodszego braciszka. Czemu nieuchronnie? A dlatego, że oznaczało to powrót do domu. Był koniec sierpnia i wiedziałam, że prawdopodobnie przyjazd "na chwilę" zmieni się w "na zawsze". Rodzice nie pozwolą mi wrócić do Barcelony. To było naprawdę więcej niż pewne. Jednak z drugiej strony, nie mogłam rozczarować Alexa i musiałam zaryzykować powrót. W końcu bądź co bądź on przyleciał aż do Hiszpanii, żeby być ze mną w moje święto. Ja jako oficjalnie i nieoficjalnie "najlepsza siostra na świecie", nie mogłam być gorsza.
- Jak myślisz, pojawię się tu jeszcze? - zapytałam Johna pakując jedynie małą walizkę. W końcu nie zamierzałam zostać tam na długo. Za bardzo brakowałoby mi wujka, Peggy, tego magicznego miasta i oczywiście całej FC Barcelony. Nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze dwa miesiące temu byłam zwykłą dziewczyną, która zapierała się rękami i nogami, żeby tylko nigdzie nie wyjeżdżać. Kretynka. Niewyobrażalne było, ile bym straciła stawiając na swoim i zostając w domu. Minęłabym się bezpowrotnie ze swoją szansą na szczęście. I prawdopodobnie nie spotkałabym jej nigdy więcej.
- Może zabierzesz tą? - zasugerował John i rzucił we mnie skąpą, plażową bluzkę, którą kupiłam w akcie desperacji w największy upał z jakim się kiedykolwiek w moim życiu spotkałam.
- Przecież mnie wydziedziczą jak to zobaczą. - postukałam się w czoło i odrzuciłam ubranie w jego stronę, na co on wesoło się roześmiał. Naprawdę, momentami zachowywał się jak dziecko. Jakim cudem zrobił taką karierę? Przecież do tego potrzeba naprawdę niezłej organizacji i tak zwanego "ogarnięcia". Patrzyłam i nie wierzyłam. Kontemplację nad jego żywotem przerwało mi pukanie do drzwi. Standardowo zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby cokolwiek powiedzieć, do pokoju wlała się fala piłkarzy. Skrępowana nieco ich obecnością przy pakowaniu swoich mocno osobistych rzeczy, kopnęłam walizkę pod łóżko i odwróciłam się w ich stronę. - Co was sprowadza w moje skromne progi? - obdarowałam ich szerokim uśmiechem, na który niewerbalna odpowiedź brzmiała tak samo.
- Ptaszki na dworze ćwierkają, że wyjeżdżasz. - powiedział Leo wygodnie rozsiadając się w fotelu koło drzwi.
- Kto znowu ćwierka na mój temat, do cholery?! - zmarszczyłam brwi, przekrzywiając głowę na prawy bok. Roześmiali się jak stado wariatów.
- Spokojnie mi hermosa. - powiedział Neymar podchodząc bliżej i starając się panować nad kolejnymi salwami śmiechu. - Ptaki, to takie żyjątka ze skrzydłami i upierzonym ciałkiem, i nie mówią po naszemu. - uniosłam brew do góry i zmierzyłam ich wszystkich litościwym spojrzeniem.
- Tak, lecę na jutrzejsze urodziny Alexa. - szybko zmieniłam temat, chcąc uniknąć rozstroju nerwowego, który zapewne byłby nieunikniony przy dalszym toku tej rozmowy. Wszyscy zrobili "mądre miny".
- Ale wrócisz? - Xavi oparł się o komodę, zrzucając przy tym na podłogę moją kosmetyczkę. Zgromiłam go spojrzeniem.
- Zastanowię się.- odparłam, po czym wszystkie pary oczu obecne w pomieszczeniu, zwróciły się prosto na mnie. Zorientowałam się, niestety zbyt późno, że niepotrzebnie to powiedziałam. Zaraz rozpoczęły się litanie.
- Jak to?
- Nie ma innej opcji niż powrót tutaj, Mel.
- Jak damy sobie bez Ciebie radę? - zapytał Gerard, a ja spojrzałam na Brazylijczyka, który z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
- Tak jak do tej pory.. - odpowiedziałam niepewnie. Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwiami. Neymara nie było już w pokoju.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić i będziesz tu mile widziana. A to co mówiłem kiedyś o twoim pobycie na stałe, było jak najbardziej serio. Przemyśl to, Mel. - powiedział John, kiwając głową. Skinęłam głową na znak, że "rozumiem, doceniam, przemyślę" i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu i za zakrętem zobaczyłam znikającego piłkarza.
- Ney! Zaczekaj! - pobiegłam w jego stronę, jednak on widocznie nie miał zamiaru się zatrzymywać.
- Na co mam czekać? - rzucił zmierzając w kierunku windy. Zablokowałam mu drogę do przycisków, przywierając ciałem do ściany.
- Na mnie. - powiedziałam bezmyślnie, szukając w głowie lepszych słów na później. Prychnął i odwrócił wzrok.
- Po co mam na ciebie czekać, skoro ty nawet nie chcesz tu wracać? Nic dla ciebie nie znaczę? Wakacyjna przygoda, żeby było co opowiadać koleżankom po powrocie? - podniósł głos, a ja instynktownie skuliłam się pod jego natężeniem. Nienawidziłam, kiedy ktoś na mnie krzyczał. Jąkałam się wtedy na zewnątrz i w środku.
- Zrozum mnie, Ney. Ja chcę tu wrócić i to bardzo. Do Johna, chłopaków, Peggy i przede wszystkim Ciebie. Po prostu nie wiem czy dam radę. Rodzice. - urwałam, nie wiedząc jak mam mu to wytłumaczyć. Nie znał ich i pewnie było to dla niego niepojętym, ale ja wiedziałam, że tu nie wrócę.
- Kocham Cię. - słowa, które przecięły ciszę, prawie zwaliły mnie z nóg. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Jednak patrząc na Brazylijczyka, który z łagodnym wyrazem twarzy wpatrywał się intensywnie i z wyczekiwaniem w moje oczy, wiedziałam, że wreszcie "TO" powiedział. Nie mogłam powiedzieć nic innego, jak tylko to samo.
- Też cię kocham. - przytuliłam się do niego, dając mu kuksańca w bok. - A to tak, żebyś sobie nie myślał, że teraz będziemy najsłodszą parą na świecie.
******
Na lotnisku powitała mnie rozciągnięta w uśmiechu twarz mojego młodszego brata. Widząc go, od razu się rozpromieniłam. Światełko nadziei w tunelu bezsensowności.
- Nawet nie przypuszczałem, że tak się za tobą stęsknię. - zaśmiał się, wypuszczając mnie z objęć.
- I wzajemnie, Młody. - roześmiałam się i tak ramię w ramię poszliśmy na parking. Rodzice czekali przed samochodem, rozglądając się nieco nerwowo. - Cześć wam. - rzuciłam i podeszłam bliżej.
- Załóż to. - mama wyciągnęła w moją stronę parę ciemnych okularów, a ja uniosłam brwi do góry i nie wytrzymałam. Co oni wszyscy mają z tymi okularami?! czy ja wyglądam na niewidomą?
- Niby po co? Żeby bardziej rzucać się w oczy? - zapytałam sarkastycznym tonem, do którego miałam pełne prawo zważając na to, że dzień był paskudnie pochmurny, a z nieba co chwilę kropił deszcz. Nie skomentowała mojego "niestosownego" tonu i bez słowa schowała z powrotem okulary do kieszeni obszernego płaszcza. Wsiedliśmy do samochodu i niewiele rozmawiając ( wymieniliśmy grzecznościowe pytania o zdrowie i te sprawy ) pojechaliśmy do domu. Przyjemnie było wejść do SWOJEGO pokoju, rzucić się na SWOJE łóżko i popatrzeć w SWÓJ sufit. Przymknęłam oczy. Nie było mnie tu zaledwie dwa miesiące, a mam wrażenie jakby to były dwa lata. Gdybym mogła zabrać coś ze sobą do Hiszpanii to właśnie ten pokój. No i może Alexa. Ale to już ewentualnie, gdyby starczyło miejsca.
Późnym wieczorem do domu napłynęła reszta rodziny. Babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni, czyli cała "śmietanka". Oczywiście robiłam za kelnerkę, co chyba już z przyzwyczajenia mi nie przeszkadzało.
- Melisa, opowiedz nam o Hiszpanii. - zaczęła ciotka, lustrując mnie od góry do dołu. swoim przenikliwym spojrzeniem "starej plotkary"
- Hiszpania ma się dobrze. Słoneczne, upalnie i gorąco. - odparłam wymijająco, zajmując miejsce przy stole.
- Komu gorąco to gorąco. - syknęłam moja 14-sto letnia kuzynka, koło której siedziałam. Posłałam jej piorunujące spojrzenie, jednak nie zrobiło ono na niej dużego wrażenia. Matko, czy ja też byłam taka okropna w tym wieku..? Tak czy inaczej, Ana kontynuowała - A jak tam twoje życie uczuciowe siostrzyczko? - po tym pytaniu byłam o krok od rzucenia się na nią z zębami. Z tym obrazem przed oczami, starałam się spokojnie oddychać. Bezczelna gówniara. Powstrzymałam się resztkami sił i odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Nie twój interes. W tym wieku, ty wiesz w ogóle co to "życie uczuciowe", bo o innym nie wspomnę? - popatrzyłam na nią z wyższością, chociaż w rzeczywistości cholernie nie lubiłam tego robić.
- Właśnie Mel, opowiedz, bo chyba masz nieco ciekawie ostatnimi czasy. - zawtórował jej wujek, na co ja w myślach wywróciłam młynka oczami i przeszłam do kolejnego etapu bolesnych tortur na jej osobie.
- Widzieliśmy cię w telewizji! - krzyknął mój 6-cio letni brat, czym tylko nakręcił całą sytuację. Pytania o moje rzekome związki i kontakty z piłkarzami FC Barcelony i Neymarem posypały się tak nagle i z takim impetem, że teraz wiedziałam jak czuli się celebryci na konferencjach prasowych.
- Melisa, mogę Cię prosić? - moja mama podniosła się z miejsca i wyszła do kuchni, a ja zaraz za nią. Po części byłam jej wdzięczna za ratunek, jednak z drugiej strony wiedziałam, że to raczej nie wróży nic dobrego. Oparłam się o blat, czekając na wybuch. I tym razem się nie zawiodłam. - Co ty sobie wyobrażasz?! Zachowujesz się jak jakaś celebrytka. Pojawiasz się tu i myślisz, że wszystko będzie się wokół ciebie kręcić?! Teraz każdy już będzie nas kojarzył z tobą. Dziewczyną piłkarza, która odbiła go innej. To święto Alexa, nie jesteś pępkiem świata, żeby wszystko skupiało się wokół ciebie, nawet dzisiaj! - 'krzyczała' szeptem, a ja z każdą sekundą nie dowierzałam w to co słyszę coraz bardziej i bardziej. Wszystko co siedziało we mnie od momentu mojego przyjazdu właśnie wybuchło.
- Zgodzę się, że to święto Alexa i właśnie zastanawiam się dlaczego je psujesz? Może mi przypomnisz kiedy ostatnio to ja byłam "pępkiem świata", bo ja chyba mam mono zaawansowaną sklerozę.Wysłaliście mnie do Barcelony i nie ukrywajmy, było to wam pewnie na rękę, jedno dziecko mniej do utrzymywania. Ale nie rozumiem tylko tego, jak mogliście myśleć, że nie będę próbowała ułożyć sobie tam życia. A to z kim, jak i gdzie to absolutnie nie jest niczyja sprawa. Chociaż widzę, że wszyscy mają z tym problem. - odparłam atak, jednak widziałam jak w kobiecie właśnie się gotuje.
- Idź do swojego pokoju. - zawyrokowała, a ja ani drgnęłam.
- Ale..
- Powiedziałam, idź do pokoju. - powtórzyła mijając mnie w drzwiach i wracając do salonu. Poczułam się jak wyrzutek. Przez mój wyjazd traktowali mnie jak trędowatą. Nikt nie mógł ze mną rozmawiać ani się widzieć. Gorzej niż w więzieniu. Co miałam zrobić. Nie pozostało mi nic innego jak tylko ruszyć się z środka kuchni do swojego azylu. Popatrzyłam na telefon, który leżał na moim nocnym stoliku i krzyczał do mnie "Zadzwoń! Zadzwoń!". Chcąc być dobrą właścicielką, wzięłam go do ręki i wybrałam numer Johna. Odebrał po trzecim sygnale, w momencie kiedy już miałam się rozłączyć.
- Nie przeszkadzam? - zapytałam ostrożnie.
- Szczerze to trochę tak, właśnie robiliśmy imprezę z okazji twojego wyjazdu - usłyszałam śmiech w słuchawce. - Oczywiście żartuję, żeby nie było. Wszyscy bardzo ubolewamy. - sprostował szybko. Nie docenił, że mimo wszystko nadal pozostały we mnie resztki poczucia humoru. Odetchnęłam głęboko i przybrałam poważny ton.
- Widzisz, ja właśnie w tej sprawie. Chciałam się zapytać czy twoja propozycja stałego zamieszkania w Barcelonie jest aktualna? - zapytałam, nerwowo okręcając kosmyk włosów na palec.
- Mel, to będzie czysta przyjemność. - jego odpowiedź przywróciła mi normalny rytm bicia serca. To była tylko i wyłącznie moja decyzja i wiedziałam, że nikt inny by jej nie podjął. - W takim razie widzimy się pojutrze. - rzucił i się rozłączył. Przez chwilę nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze, ale wierzyłam, że niedługo czas rozwieje wszelkie swoje wątpliwości. Założyłam słuchawki, rzuciłam się na łóżko i włączyłam muzykę. Po jakimś czasie, mimo podkręcenia głośników, dobiegły mnie z dołu niepokojące dźwięki. Przestraszona i zaciekawiona jednocześnie, ściągnęłam słuchawki i wyszłam z pokoju. Usłyszałam mieszaninę głosów oraz piski. Z prędkością światła zbiegłam na dół i mało nie dostałam zawału. W progu mojego domu stał nie kto inny jak Leo Messi, Gerard Pique i Neymar. Czy oni do końca zwariowali?! Stałam w osłupieniu obserwując całą niezręczną sytuację. Mały Peter przykleił się Messiemu do nogi. Poza tym cała reszta stała naprzeciwko siebie, niczym dwa wrogie obozy. Brazylijczyk mrugnął do mnie, obdarowując mnie jednym ze swoich czarujących uśmiechów. Anastasia mało nie zemdlała, a ja miałam wielką ochotę głośno się roześmiać. Wiem, że to nie na miejscu, że to wredne i wyszłabym na kompletną wariatkę, ale pokusa była silna. Rodzice odciągnęli mnie na bok z groźnymi minami.
- Co oni tu robią? - zapytał tata mierząc mnie wzrokiem.
- Pewnie przyleciało za nimi stado fotoreporterów! - mama złapała się za głowę, a ja szczerze nie wiedziałam co im odpowiedzieć.
- Naprawdę nie wiem co tu robią. Jestem w takim samym szoku jak wy, tylko chyba nieco przyjemniejszym - odparłam uśmiechając się jednocześnie do nieco zdezorientowanych chłopaków. Radość Alexa była nie do opisania, wręcz nie można było oderwać od niego wzroku. Za to moi rodzice nie należeli w tym momencie do najszczęśliwszych ludzi na świecie. Skonsternowani zaprosili wszystkich z powrotem do salonu, co szybko przetłumaczyłam im kilkoma prostymi słowami.
- Nie wierzę, że to nie twoja sprawka. - powiedziała mama zatrzymując mnie w przejściu. - Jak Boga kocham, zostaniesz uziemiona chyba do końca życia. - pokręciła głową, a ja już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, jednak rozsądek wziął górę i zaciskając zęby wróciłam do reszty gości. Nawet nie miałam okazji, żeby na spokojnie przywitać się z piłkarzami. Siedzieliśmy wszyscy sztywno przy stole, gdzie każdy patrzył się na siebie z dziwnym wyrazem twarzy. Mały Peter przywłaszczył sobie Leo, za to Ana zdecydowanie zbyt często trzepotała rzęsami w stronę Neymara, który siedział na przeciwko nas. Kiedy pod stołem napotkałam jej nogę, zmierzającą w jego stronę, z pełną premedytacją ją nadepnęłam. Nastolatka pisnęła, jednak zaraz zdusiła w sobie resztę dźwięków, nie chcąc dać nic po sobie poznać. Z triumfem, zajęłam jej miejsce, uśmiechając się uroczo w stronę Brazylijczyka. On jakby nie zwracając uwagi na resztę otaczających go ludzi, bezczelnie wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Cała bezczelność polegała na tym, że za każdym razem kiedy zerkałam w jego stronę, mimowolnie się czerwieniłam. Widząc to, piłkarz jedynie uśmiechał się zadziornie z nutką triumfu, czym sprawiał, że po moim plecach przebiegał przyjemny dreszcz. Nie, opanuj się Melisa! Wokoło kręci się masa twojej rodziny, nie wolno ci się teraz rozpłynąć.
Wieczór przebiegał w miłej chociaż okropnie sztucznej atmosferze. Co chwilę ktoś podchodził
i wykorzystywał mnie jako podręcznego tłumacza. Nawet nie miałam okazji, żeby szepnąć im słówko o moim powrocie. Około 23 towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Chłopcy też podziękowali moim rodzicom za "ciepłe przyjęcie" i skierowali się w stronę wyjścia.
- Poczekajcie na zewnątrz. - szepnęłam do Gerarda, kiedy wychodzili, a on z uśmiechem przytaknął i przekazał wiadomość reszcie. Gdy tylko drzwi się zamknęły, cieszyłam się w duchu, że żaden z nich nie zna polskiego.
- Masz szlaban! - usłyszałam głos mojej rodzicielki, co sprawiło, że automatycznie podniosło mi się ciśnienie.
- Wracam z chłopakami do Barcelony. - rzuciłam. Może niezbyt mądre zagranie, ale na inne nie miałam czasu.
- Jakimi chłopakami? Gdzie wracasz? - prychnęła podpierając się pod boki. Spojrzałam wyczekująco na ojca, jednak na jego pomoc chyba też nie miałam co liczyć.
- Mel, zaraz zaczynasz szkołę, to był wakacyjny wyjazd, ale czas wrócić do rzeczywistości.- powiedział siląc się na spokojny ton, którego ja nie miałam zamiaru uskuteczniać.
- John mi obiecał! Powiedział, że mogę wrócić na zawsze. - odparłam nieco bardziej żałosnym tonem niż miałam w zamiarze. Zapewne zabrzmiałam jak 5-letnie dziecko, które nie może dostać, swojego obiecanego po obiedzie, lizaka.
- Johnatan nie jest wyrocznią. Nigdzie nie jedziesz, zostajesz w domu. - skwitowała Marta.
- Wrócę tam. I nic mnie powstrzyma, nawet kraty w oknach. - rzuciłam twardo i poszłam do swojego pokoju. Było okrutnym, że zarzucali mi samolubstwo i nadmierne ściąganie uwagi, kiedy sami nie chcieli mi pozwolić na szczęście, którego tak długo szukałam. Wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi, a oni zachowywali się zupełnie tak, jakby zależało im na moim nieszczęściu. Wiedziałam, że to nieprawda, bo pewnie na swój dziwny sposób mnie kochali, ale nie mogłam tak dłużej żyć. Czasami sama wiedza już nie wystarczy. Teraz chciałam, żeby mi to wreszcie pokazali, udowodnili, że moje przeczucia są mylne. Wyjrzałam przez okno, na trawniku za domem siedziały trzy postaci. Zupełnie o nich zapomniałam! Otworzyłam okno. - Musicie mi pomóc.
- Ale jak? - popatrzyli po sobie zdezorientowani. Sama się nad tym zastanawiałam.
- Z drugiej strony domu jest taka kratka z roślinami, przynieście ją tu, jeśli dacie radę. - powiedziałam po chwili namysłu.
- Po co Ci to cholerstwo? - zapytał Neymar zadzierając głowę do góry.
- Uciekam stąd. - odparłam krótko. Wiedziałam, że zachowuje się może i jak małolata, ale moi rodzice nie zachowywali się wcale lepiej. Całe życie bycie zdolną nadal się nie opłacało, siedząc cicho w kącie i żyjąc z dnia na dzień. Chciałam wreszcie zacząć żyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie tylko oddychać jak do tej pory. ŻYĆ. Widziałam w ich oczach wahanie, jednak po chwili zniknęli za zakrętem domu. Wróciłam do pokoju i dopakowałam trochę rzeczy do właściwie nierozpakowanej po przyjeździe torby. Usiadłam przy biurku, delikatnie, z czułością gładząc drewniany blat. Wyciągnęłam kartkę papieru i naskrobałam kilka słów do rodziców. Napisałam, że ich kocham. Wiem, że nie będą ze mnie dumni, ale chciałam, żeby coś wreszcie zrozumieli. Z ciężkim sercem wyrzuciłam torbę przez okno, która o mało co nie zabiła Gerarda. Neymar i Leo podstawili drabinkę, trzymając ją mocno, kiedy ja przerzuciłam nogi na drugą stronę parapetu.
- Wiesz co robisz? - zapytał niepewnie Messi, obserwując moje zgrabne akrobacje. W odpowiedzi się zaśmiałam. W rzeczywistości totalnie nie miałam pojęcia co robię.
- Kochany, nic się nie martw, jestem zawodowcem. - rzuciłam i robiąc możliwie jak najmniej hałasu, schodziłam coraz bardziej w dół. Kiedy byłam już prawie na trawniku, stopa ugrzęzła mi w okienku i straciłam równowagę. Mimo upadku z niemałą gracją wylądowałam prosto na Brazylijczyku. - Dobrze, że tu byłeś. - wyszeptałam patrząc mu w oczy z niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Gołąbeczki, nie pora teraz na to. - zaśmiał się Leo podając dłoń najpierw mi, a później przyjacielowi.
- Mówiłam ci coś, kiedyś o 'gołąbeczkach'. - szturchnęłam go zaczepnie na co on odpowiedział mi tym samym. Ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu zaparkowanego ( w nieokreślonej przez nich lokalizacji ) samochodu z wypożyczalni dla 'bogaczy', jak to ładnie określił Gerard. Odwróciłam się tylko raz, żeby po raz ostatni spojrzeć na dom. Było mi szkoda, ale w tym momencie miałam już tą świadomość, że zrobiłam dobrze. Tylko jednym spojrzeniem zaszczyciłam całą swoją przeszłość.
*****
Takim sposobem ponownie znalazłam się w słonecznej, magicznej Barcelonie. Brakowało mi jej. Tego powietrza, którym można było oddychać bez końca. Na lotnisku, tym razem osobiście, powitał nas John, który aż podskakiwał z podniecenia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ci to pokażę. - ekscytował się całą drogę, a ja w ogóle nie wiedziałam o co mu może chodzić. W końcu nie było mnie zaledwie dwa dni. Jadąc, o dziwo, nie skręciliśmy w znaną mi już drogę, prowadzącą do hotelu. Spojrzałam pytająco na chrzestnego, jednak on tylko tajemniczo się uśmiechał. Po około 20 minutach jazdy, bez żadnych wyjaśnień, w końcu maszyna stanęła, a moim oczom ukazał się wielki dom.
- Niespodzianka.. -usłyszałam za plecami. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Kupiłeś dom..? - wydukałam, będąc pod ogromnym wrażeniem budynku.
- Tak, dokładnie. Kiedy byłem sam, było mi wszystko jedno gdzie mieszkałem. Trochę tu, trochę tam. Jednak teraz, kiedy będziesz tu ze mną, nie mogłem pozwolić na to, żebyś cały czas mieszkała w hotelu. - powiedział wciskając dłonie w tylne kieszenie dżinsów, niczym zawstydzony nastolatek. Bez słowa podbiegłam do niego i uściskałam go mocno. - A teraz biegnij zobaczyć swoje nowe królestwo. - na te słowa tylko czekałam. Pierwszym miejscem do, którego się udałam był mój nowy pokój znajdujący się na poddaszu. Tak jak zawsze o tym marzyłam. Był piękny, cudowny, dosłownie wyjęty z moich fantazji i przeniesiony do rzeczywistości. Ostrożnie położyłam się na kanapie i dotknęłam opuszkami palców spadzistego sufitu. Teraz mogłam go dosięgnąć, zupełnie tak jak swoich marzeń. Wierzyłam, że zaczynam nowy, lepszy rozdział w życiu. Wiedziałam, że tym razem musi mi się udać.
I pojawił się kolejny rozdział :)
Nie mam dla niego słów ( średnio mi się podoba ), więc pozostawiam go waszej ocenie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam ;)
Nie wiem jakim cudem spośród masy nauki i zajęć udało mi się go napisać, chociaż godzina publikacji, myślę, że jest dobrą odpowiedzią na to pytanie. :)
Cóż więcej mogę powiedzieć, dziękuję osobom, które czytają i tu regularnie zaglądają :)
Mam nadzieję, że mimo wszystko tu zostaniecie, bo tylko dzięki Wam ten blog nadal istnieje i nadal będziecie dawać o sobie znać ;)
Do napisania, już niedługo :*
<3
wspaniały!! czekam na nexta!!
OdpowiedzUsuńŚwietny jak wszystkie. Czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńMoja droga ten rozdział to studnia piękna nieziemska, może nawet w kryształach studzienka.
OdpowiedzUsuńJest taki wciągający w swoją zawartość, tak rozpierający mnie pragnieniem, ja własnie przedmiot przeze mnie podany.
Skojarzyło mi się tak jakoś.
Neymar jak zwykle boski*.* Kochany i wgl, Mel urocza stanowcza uparta zazdrosna :) hahaha...
I Leo jak i Gerard fachowcy od ucieczek :*
Czekam na nn <333
Ebffjjghgegu świetny! :)))))) czekam na next ;3
OdpowiedzUsuńJAK ON CI SIĘ MOŻE NIE PODOBAĆ?! JEST GENIALNY!
OdpowiedzUsuńi ta długość.. mm.. idealnie ♥
aż chce się czytać! :)
uwielbiam twój styl, piszesz lekko, przyciągasz czytelnika :*
czekam na nn :D
i zapraszam do siebie na pierwszy rozdział :*
http://make-me-heart-attack.blogspot.com/
ps. dodałam drugi :*
UsuńJejku to opowiadanie jest zajebiste :) ( tylko nie mow ze nie) ;) Masz ogromny talent :) Pisz dalej to opowiadanie i nie przerywaj go :) Jestem tak jakby.. yyyy.. twoją fanka? no tak :) jestes zajebista
OdpowiedzUsuńKurczę, mam yyyy... Fankę! To dopiero zarąbiste uczucie :D
UsuńDziękuję za miłe słowa. <3
O masz 2 fankę ^^
OdpowiedzUsuńRozdział jest zajebisty :D Jeden z najlepszych :3
Weny c:
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie na jakie kiedykolwiek trafiłam!
OdpowiedzUsuńNie przestawaj pisać, nie ważne kiedy będą następne notki :)
Jesteś extra <3
/ Holly
http://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2014/09/rozdzia-2-chj-nie-amant-ale-masz.html?m=1 zapraszam na nowy licze na komentarz kochana <3
OdpowiedzUsuńMoja odskocznia od rzeczywistości!
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy. <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO kurczę! Nie spodziewałam się takiej akcji! Moim zdaniem Mel bardzo dobrze postąpiła, uciekając z domu. Mieć taką rodzinę, która tylko i wyłącznie ma pretensje o to, że oddychasz, to prawdziwa katorga. Z Johnem będzie jej na pewno lepiej. No, i z Neymarem, oczywiście!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział, życzę dużo, dużo weny i gorąco pozdrawiam! :)
Świetny rozdział czekam na następny ;3
OdpowiedzUsuńKiedy next?!? To jest boskie!!!!! *,* ~Paula ;*
OdpowiedzUsuńZapraszam -->
OdpowiedzUsuńhttp://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2014/09/rozdzia-8-uczucia-sa-niebezpieczne.html?m=1 liczę na twój komentarz kochana <3
Kiedy następny? :)
OdpowiedzUsuń13 rozdział pojawił się w sobotę wieczorem, następny zapewne będzie również pod koniec tygodnia ;)
UsuńDzięki za odpowiedź!
OdpowiedzUsuńCzekam ;)