Kolejne dni w Barcelonie były jednymi z najprzyjemniejszych jakich tu doświadczyłam. Wreszcie czułam, że w pełni tu należę i właśnie tu jest moje miejsce na ziemi. Miałam własny dom, własny pokój. Już nie żyłam "na walizkach" jak do tej pory. Oczywiście strasznie brakowało mi rozwrzeszczanych piłkarzy za ścianą i często łapałam się na tym, że przeszkadza mi, a wręcz drażni mnie, otaczająca cisza. Wtedy najczęściej dzwoniłam do któregoś z Katalończyków, a oni zawsze chętnie dzielili się ze mną swoimi nieprzyzwoicie wielkimi pokładami energii. Wiadomo, wszystko ma swoje plusy i minusy. "Normalny" dom był ewidentnym plusem, natomiast separacja od hotelowego życia największym minusem jaki dostrzegałam. John widząc jak się snuje po domu, z kąta w kąt zaproponował mi, żebym od czasu do czasu tam wpadała, pomóc mu, albo po prostu spędzić sobie tam miło czas. Tym jednym zdaniem naprawił mi życie.
Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem. Słyszałam przekrzykiwanie się z drugiego pokoju, za każdym razem kiedy to mój wspaniały chrzestny starał się z nimi porozmawiać o moim pobycie w Hiszpanii. Jednak nigdy taka rozmowa nie dobiegła do końca z pozytywnym rezultatem. Zawsze któreś rzucało słuchawką, a John niezrażony ich zachowaniem próbował znowu i znowu, powtarzając, że mimo iż jestem pełnoletnia, to nadal są to moi rodzice i nie powinnam tak radykalnie postępować wbrew nim. Może miał w tym trochę racji, jednak chciałam porozmawiać z nimi o tym jak z dorosłymi ludźmi. Nie satysfakcjonował mnie argument " Nie pojedziesz tam, bo nie.", albo "Nie będziesz tam mieszkać, bo nie". Dziecinada, a nie dyskusja na poziomie. Przyjęłam zimną taktykę, nie zwracania uwagi na ogólną, napiętą sytuację między mną a rodzicami. Muszę jednak przyznać, że zrobiło mi się nieco przykro, kiedy bez słowa przysłali resztę moich rzeczy. Nie walczyli o mnie w żaden sensowny sposób. Nie chcieli się dogadać, porozmawiać, dojść do kompromisu. Poddali się, bo tak było łatwiej i wygodniej. Pozbyć się moich rzeczy i zapomnieć, że istniałam. Udać, że mnie nie było. Myślę, że chyba każdego by to w jakiś sposób zabolało, więc nie uznawałam tego za żadną anomalię.
Za tydzień zaczynał się rok szkolny, a ja miałam uczęszczać do lokalnej szkoły na wzór polskiego liceum. Szczerze, nieco przerażała mnie ta perspektywa. Nie znałam języka na tyle, żeby od razu płynnie posługiwać się nim w szkole. W Polsce nie rozumiałam matematyki w ojczystym języku, a co dopiero w obcym. Tragedia. Jednak John uparł się, że to dla mojego dobra, że nie będzie tak źle, i że będzie mi pomagał jak tylko będzie mógł. Po dłuższych namowach zgodziłam się zostać uczennicą hiszpańskiej szkoły. Oznaczało to jednak nic innego jak tylko nieuchronny koniec wakacji. Moje samopoczucie z dnia na dzień staczało się coraz bardziej i na obecny moment było zakopane starannie na dnie oceanu z kilkoma kilometrami mułu. Uratował mnie jednak telefon, który rozbrzmiał w moim pokoju pewnego sierpniowego popołudnia.
- Cześć Ney! Co słychać? - rzuciłam od razu żywszym tonem, ponieważ chyba pierwszy raz aż tak ucieszyłam się z jego telefonu.
- Cześć mała. - rzucił rozbawionym tonem - Czyżbym wyczuwał nutkę tęsknoty? - mimowolnie przewróciłam oczami, jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- No pewnie. Jak można się nie stęsknić za najlepszą drużyną wszech czasów. - odparłam bawiąc się włosami, co było zdecydowanie złym znakiem. Meliso Henderson, natychmiast przestań molestować swoje włosy, bo to zaczyna robić się z lekka niepokojące!
- Za wszystkimi się stęskniłaś? - zapytał nieco przygaszony.
- Oczywiście, że tak. - powiedziałam z premedytacją, podpuszczając go coraz bardziej by zadał to pytanie. Na efekt nie musiałam długo czekać.
- A za mną? - kontynuował zadziornym tonem.
- Neymar, pomyśl czasami. Jak za wszystkimi, to za tobą też. - odpowiedziałam ze śmiechem.
- A tak indywidualnie za mną? - zapytał ponownie, a ja musiałam wykorzystać chyba całe pokłady mojej samokontroli, żeby nie zacząć się śmiać w nieskończoność.
- Wstyd się przyznać, ale indywidualnie za tobą też. - odpowiedziałam oddychając głęboko i starając się, aby mój ton głosu brzmiał najbardziej normalnie jak tylko to było możliwe.
- Za mną też co..? - zaczął się ze mną droczyć, a ja odruchowo zmarszczyłam brwi.
- Też się za tobą stęskniłam, głąbie. - zaśmiałam się czym była również odpowiedź w słuchawce.
- Idziesz z nami na trening? Poruszasz się trochę, dobrze ci to zrobi. Bo niedługo zapomnisz jak piłkę kopnąć. - zaproponował z charakterystyczną dla siebie nutką złośliwości. Pomijając ten moment, w którym prawdopodobnie wytknął mi jakiś mankament mojej figury, której osobiście nie miałam nic do zarzucenia - baa, wiedziałam, że on tym bardziej nic do niej nie ma - pomysł był ciekawy.
- Pewnie. Zobaczysz, że dzisiaj to ja będę tam numerem 1. - skwitowałam z uśmiechem, wyglądając za okno.
- O 19 na Camp Nou, Henderson. Nie spóźnij się. - rzucił twardo, jednak byłam pewna, że właśnie się szczerzy do słuchawki jak głupi do sera.
- Też cię lubię. Będę na pewno. - odparłam i zakończyłam połączenie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
John uparł się, że odwiezie mnie osobiście, co było w rzeczywistości nie było aż tak piękne jak w teorii. A mianowicie ja się denerwowałam, że się spóźnię, czego tak na marginesie strasznie nie lubię, a on, że nie może znaleźć kluczyków, bo zbyt go stresuje stojąc w korytarzu i tupiąc nogą. Dziecinna wymówka na fakt, że jest totalnym bałaganiarzem. Momentami dziwie się, że on sam siebie znajduje codziennie rano. Cudem udało mi się dotrzeć na stadion jeszcze parę minut przed czasem co dało mi bardzo małą chwilę na upięcie włosów w wysokiego kucyka, przebranie się w luźniejszy strój i zasznurowanie korków. Weszłam na boisko powoli, spokojnym krokiem, nie dając po sobie poznać, że przed momentem przebiegłam maraton po schodach stadionu i zaliczyłam ekspresową zmianę stylu w szatni.
- Cześć chłopaki! - rzuciłam wesoło i przywitałam się z każdym z nich, naturalnie przy Brazylijczyku zatrzymując się odpowiednio dłużej. Trochę ruchu w dobrym towarzystwie było naprawdę miłym i przyjemnym doświadczeniem. Ostatnio, zaabsorbowana wydarzeniami i zajęta wywracaniem swojego życia do góry nogami, nie miałam nawet czasu na choćby chwilę rozrywki w formie krótkiego treningu czy meczu. Gdzieś w duchu, trochę zazdrościłam chłopakom, że robili zawodowo to, co kochali. Też chciałabym kiedyś powiedzieć o samej sobie : " Cześć. Jestem Mel Henderson i osiągnęłam w życiu dokładnie to, czego chciałam. Niczego mi nie brakuje i jestem naprawdę szczęśliwa." Marzenia, w sumie dobra rzecz.
Sam trening był męczący, ale satysfakcjonujący. Granie z chłopakami było naprawdę sportem wyczynowym, jednak wysiłek jakiego doświadczyłam był dla mnie istnym 'katharsis'. Zmęczona udałam się pod prysznic, żeby nieco się odświeżyć przed powrotem do domu. Nie przypuszczałam, że prysznic może być tak przyjemny. Czułam niemal każdy mięsień w moim ciele, który wrzeszczał na mnie, że dzisiaj przesadziłam. Byłam jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że miałam kabinę tylko dla siebie i mogłam w niej spędzić tyle czasu, ile rzeczywiście potrzebowałam. Nie można tego powiedzieć o reszcie, która musiała poganiać się nawzajem, ponieważ nawet jak na ich standardy nie mieli osobnych prysznicy. A wiadomo, że każdy potrzebował dużo miejsca dla siebie i swojego ego. W tego efekcie przyszło mi na nich długo czekać. Zwiedziłam korytarz z trofeami, z każdą minutą będąc coraz bardziej zdumiona ile czasu można spędzić w kąpieli w obcym miejscu. Wydawało mi się, że minęła wieczność odkąd rozstaliśmy się pod drzwiami szatni. Wróciłam powolnym krokiem oddając się magii pomieszczenia, w którym przebywałam. Było tu tyle pucharów, medali, które niemalże krzyczały : "Ty też tak potrafisz! Przynieś nam kogoś do kolekcji". Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie, bo wiedziałam, że to nie jest możliwe. Byłam dziewczyną, a dziewczyny nie mogły grać w piłkę razem z mężczyznami.
Zanim się obejrzałam, w magiczny sposób znalazłam się znów w głównym holu, gdzie czekało już kilku piłkarzy.
- Czekamy jeszcze na Xaviego i Iniestę. - poinformował mnie uśmiechnięty Gerard, który siedząc na ławce, wycierał jeszcze mokre włosy ręcznikiem.
- W porządku. - odpowiedziałam i oparłam się o ścianę. Zakręciło mi się porządnie w głowie. - Poczekam na was na zewnątrz. - rzuciłam i uśmiechając się przepraszająco wycofałam się w stronę wyjścia. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, uderzyło mnie rześkie, wieczorne powietrze, które nabrałam obficie w płuca. W budynku było duszno do granic możliwości, a w połączeniu z różnymi zapachami perfum piłkarzy, było to wręcz nie do zniesienia. Woń mieszała się jedna z drugą, z trzecią i z dziesiątą, co przyprawiało mnie o mdłości. Na zewnątrz było o niebo lepiej. Delektowałam się chwilą samotności, ciszy i zapomnienia, kiedy poczułam nagły i przeszywający ból w okolicach czaszki. Poczułam jak mimowolnie osuwam się na kamienne płyty, niezdolna do tego by krzyknąć, lub chociaż odwrócić głowę. Leżałam bezwładnie, czując jak moje powieki robią się coraz cięższe i cięższe.
- Melisa! - zobaczyłam nad sobą twarz Leo, który delikatnie uniósł mnie do góry. - Ney, dzwoń po karetkę! - ich głosy wydawały mi się coraz dalsze, czułam jak odpływam. Argentyńczyk dotknął dłońmi tyłu mojej głowy, a ja skrzywiłam się z bólu, zaciskając zęby, żeby nie zawyć. Zobaczyłam jak jego dłonie nabierają szkarłatnego koloru. Nie było potrzeba mi nic więcej niż tylko umierania w kałuży własnej krwi. Przerażona tą świadomością, straciłam przytomność.
*****
- Budzi się.. - ten stłumiony szept był pierwszym co usłyszałam. Nie pamiętałam kompletnie nic. - Zawołajcie lekarza. - znowu ten sam głos wydał polecenie. Próbując uchylić powieki, pod którymi, swoją drogą chyba zebrała mi się tona piasku, wykrzywiłam twarz w grymasie, ponieważ nigdy nie przychodziło mi to z taką trudnością. Oślepiło mnie wpadające przez okno do pokoju światło. Ów pokój był średni, sterylny, z kremowymi ścianami, gdyby nie fakt, że to szpital, to pewnie uznałabym go za ładny przykład dekoratorstwa nowoczesnego.
- Jak długo spałam? - z mojego gardła wydobył się zlepek niezrozumiałych wyrazów, jednak John siedzący obok mojego łóżka delikatnie się uśmiechnął, po czym ujął moją dłoń.
- Kilkanaście godzin. - odpowiedział spokojnie. Nic więcej nie udało mi się z niego wydobyć, ponieważ do pomieszczenia wkroczył pewnym krokiem mężczyzna w sile wieku, ubrany w biały kitel. Powitał mnie firmowym, jak mniemam, uśmiechem. Bardzo dużo mówił. Ciekawych, mniej ciekawych i w ogóle nieciekawych rzeczy. Dowiedziałam się na przykład, że zostałam uderzona w głowę kamieniem z niewielkiej odległości, ale oczywiście sprawca pozostaje nieznany i nieuchwycony. Niemal jak w brazylijskiej telenoweli "Hulio, oh Hulio co się ze mną stało?! Oh Carlotto, moja miłość do ciebie cię uratowała". Żenada.
- W pokoju może zostać jedna osoba, żeby nie przemęczać pacjentki - zakończył swój wywód i udał się zapewne na kolejną porcję gorącej kawy tego dnia. Wszyscy się ulotnili, oprócz jednej plamki w kącie pokoju.
- Neymar. - wyszeptałam, przywołując na twarz grymas, który miał symbolizować uśmiech i największy stopień ucieszenia.
- Jak się czujesz, mała? - zapytał siadając na krawędzi łóżka i wbijając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
- Bywało lepiej, ale żyję. Trochę pospałam, a tu takie wielkie halo. - siliłam się na dowcip, jednak wcale nie było mi do śmiechu, kiedy uświadomiłam sobie, że ktoś na mnie tam czekał i chciał mi zrobić poważną krzywdę. Widocznie strach miałam wypisany na twarzy, ponieważ Brazylijczyk pochwycił moją dłoń, tak jak to przed kilkoma minutami zrobił John, i zaczął delikatnie gładzić ją opuszkami palców.
- Musimy wyjechać. - rzucił chłopak po dłuższej chwili ciszy, którą przerywało jedynie upierdliwe bzyczenie wentylatora. - A ty jedziesz razem z nami. - dodał uważnie mnie obserwując.
- John się nie zgodzi. Poza tym ze mną są same kłopoty. - wywróciłam oczami, ponieważ moja obecna sytuacja mówiła sama za siebie.
- Nie marudź. Jedziesz z nami do Madrytu i koniec spacja. - chłopak uśmiechnął się czule, a ja cicho się roześmiałam.
- Chyba kropka?
- Dla ciebie spacja. Widzisz nawet zasady dla ciebie naginam. - również się roześmiał.
- Nie da się ukryć. - skwitowałam patrząc na niego, jak gdyby nic poza nim nie istniało.
Reszta dnia minęła tak szybko jak się zaczęła. Był to niemal pierwszy dzień mojego życia, jak to nazwał Leo. Chłopaki przyszli późnym popołudniem prawie, że na kolanach chodząc za pielęgniarkami i prosząc, żeby wszyscy mogli wejść. Wykorzystali chyba całe pokłady swojej słodkości i uroku osobistego, bo po niedługim czasie jak zauważyłam ich sylwetki na korytarzu, wlała się pokoju fala piłkarzy. Pomieszczenie nagle wydawało się pięć razy mniejsze niż poprzednio.
- Jak się czujesz? - zapytał Messi, a ja obdarowałam go w miarę, jak na warunki, szerokim uśmiechem.
- Teraz wspaniale. Nawet nie wiecie jak mi miło, że tutaj wszyscy przyszliście, chociaż nieodwracalnie kradniecie mi tlen. - poprawiłam się na wysoko ułożonych, puchatych poduszkach.
- Jutro cię wypisują, słyszałaś? - rzucił Bartra z uśmiechem opierając się o drzwi.
- Długo ze mną nie wytrzymali a dopiero co otworzyłam oczy. - pokręciłam delikatnie głową. Ból był mniejszy niż wcześniej i czułam jak z godziny na godzinę opuszcza na dobre moje ciało. Samopoczucie również się poprawiło na tyle, że nawet nie myślałam o tym przykrym zdarzeniu. Nie zadręczałam się pytaniami typu : Kto? Dlaczego? Jak? Za co? Dlaczego właśnie ja?. Chociaż nie ukrywam, że krzątały się one po mojej głowie i czuły się tam jak u siebie. Wiedziałam, że tylko gdy wszyscy wyjdą i zostanę sama, te same pytania, które teraz potulnie "poszły spać", rozsadzą mi moją i tak zmaltretowaną głowę. Może była to forma ucieczki, ale właśnie dlatego nie chciałam zostawać sama. Nie chciałam dać się zwariować tysiącom niedorzecznych teorii i domysłów. Jedyne czego chciałam to zapomnieć, że coś takiego się w ogóle stało i żyć dalej jak gdyby nigdy nic.
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą lekarz wręczył mi rano świstek papieru, który upoważniał mnie do opuszczenia szpitala. Jedyną pamiątką jaka mi została to dwa małe szwy na czole. Na całe szczęście zbiegały się prawie z linią włosów, więc nie było ich wcale widać. John uparł się, żeby po mnie przyjechać i tak też zrobił. Sprawiał wrażenie tak zatroskanego, jakim chyba nigdy przedtem go nie widziałam. Zachowywał się jak profesjonalny szofer, skakał koło mnie i otwierał mi każde napotkane drzwi.
- Widziałeś się dzisiaj z Neyem? - zapytałam w połowie drogi do domu, zagłuszając grające radio.
- Nie widziałem, ale za to słyszałem jak darli się na siebie z Luisem. Uparł się, że chce po ciebie przyjechać, a mój drogi przyjaciel, że nie ma na to czasu, bo na wieczór wylatują, a on nie spakował nawet bokserek. - chrzestny zaśmiał się pod nosem, a ja uniosłam oczy ku niebiosom. No tak, to rzeczywiście było bardzo prawdopodobne i tłumaczyłoby nieobecność Brazylijczyka.
- Podobno chcieli mnie ze sobą zabrać.. - zaczęłam ryzykownie i nieśmiało spojrzałam na mężczyznę. Nic nie powiedział, jednak widziałam jak jego szczęki nieco mocniej się zacisnęły.
- Podobno, chociaż nie uważam tego za genialny pomysł w twoim stanie. - powiedział po długiej chwili, niemiłosiernie ciężkiej do zniesienia ciszy.
- Czuje się dobrze i jestem pewna, że będą się mną dobrze opiekować. - odpowiedziałam, na co odpowiedział mi śmiech.
- Właśnie tego się boje. Jak oni się tobą zaopiekują to ja mogę mieć poważne problemy z prawem. - zatrąbił na przejeżdżający obok slalomem samochód, a ja podskoczyłam na siedzeniu, prawie nabijając sobie nowego siniaka na czubku głowy.
- Wszystko będzie okey, John. Myślę, że to będzie dla mnie dobre. Dopóki sprawa się nie uleży, jeśli stąd zniknę będzie naprawdę dla mnie lepiej. - po moich słowach zapanowała cisza, a ja zerknęłam w bok, żeby zobaczyć co ją spowodowało. Zmarszczone czoło, które od razu zauważyłam dało mi pewność, że wuj analizuje moje słowa. Dojechaliśmy do domu i pierwszym co zrobiłam, była przyjemna podróż do mojego pokoju. Jeszcze nie zdążyłam się nim do końca nacieszyć i co i raz czułam tą samą ekscytację wchodząc do środka. Muszę przyznać, że John miał gust, jeśli sam go zaprojektował. Był idealny i mogłabym tu spędzać każdą wolną chwilę. Po około pół godziny chrzestny stanął w drzwiach z małą walizką w ręce.
- Nie gadaj, że mam się wyprowadzić.. - powiedziałam przerażona zerkając to na niego, to na przedmiot, który trzymał w dłoniach. on tylko pokręcił głową i się roześmiał.
- Jedź i uważaj na siebie. - powiedział kładąc walizkę na podłodze. - A jeśli któryś zrobi coś nie tak, to dla zachowania swojego życia, nie ma tu po co wracać. - rzucił będąc już w drzwiach. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wyszedł. Widać było gołym okiem, że Johnowi bardzo na mnie zależało. Kochał mnie i chciał się mną opiekować, ale jednocześnie dawać mi to co najlepsze i to czego potrzebuję. Przede wszystkim chciał mnie rozumieć i próbował to robić przez cały czas. Nie mogłam tego powiedzieć o rodzicach, chociaż tak naprawdę głęboko w środku wierzyłam w to, że im na mnie zależy. Po prostu nie potrafią tego należycie okazać. Pakowanie poszło mi w ekspresowym tempie, a i rzeczywistego czasu na nie nie miałam, więc w walizce z prędkością światła wylądowały kosmetyki, szczoteczka do zębów, bielizna i kilka ciuchów. Prawie, że szybując nad stopniami schodów "teleportowałam" się na parter. John już czekał w holu z kluczykami w dłoni. - Gotowa? - pokiwałam głową w odpowiedzi i wychodząc z domu pocałowałam go przelotnie w policzek. Dotarłam na lotnisko w ostatnim momencie, ponieważ Blaugrana właśnie kierowała się do swojego samolotu.
- No nie wierzę, czy ty to widzisz John? Chcieli polecieć beze mnie. - powiedziałam podniesionym głosem, pełnym udawanego wyrzutu. Podparłam się dłońmi pod boki, tupiąc prawą stopą w posadzkę. Jak na komendę piłkarze się odwrócili i usłyszałam wesoły zlepek głosów.
- Nie odlecielibyśmy bez ciebie. - rzucił Gerard, a ja się roześmiałam. Przywitałam się z wszystkimi i pożegnałam z wujkiem.
- Uważaj na siebie, mała - powiedział całując mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się, pomachałam i zniknęłam za zakrętem razem z resztą drużyny.
*****
Siedziałam w loży honorowej z Davim na kolanach. Na miejscu okazało się, że czekał na Neya razem z Rafaellą. Radości z tego spotkania nie da się opisać, więc jak już kiedyś rzekłam, nie będę próbować. Drużyna Barcelony właśnie wychodziła na boisko ze śmiertelnie poważnymi minami. Wyglądali bardziej jak żołnierze niż piłkarze, ponieważ dzisiejszy mecz był jednym z najważniejszych w sezonie. Grali z Realem Madryt, do tego na wyjeździe, co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
- Tata! - krzyknął mały kiedy zobaczył Brazylijczyka na murawie. Stojąc na moich kolanach, machał do niego, a ja z podniesionym poziomem adrenaliny, żeby dziecko nie wylądowało na posadzce, trzymałam go w pasie. Wychyliłam się zza chłopca i zobaczyłam jak Neymar macha nam z wesołym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go, po czym zabrałam się do okiełznania Daviego, który stanowczo upierał się przy tym, że pójdzie grać razem z tatą. Uśmiechając się z rozczuleniem wytłumaczyłam mu, że nie jest to teraz możliwe i teraz pooglądamy jak Ney gra z resztą wujków ( bo tak też blondynek nazywał i traktował resztę drużyny ), a później tata z nim zagra. Nadzwyczaj i podejrzanie szybko udało mi się go przekonać. Zero przekupstwa, ani wyszukanych argumentów, po prostu kilka krótkich, prostych zdań. Chłopiec usadowił się na moich kolanach przodem do boiska, tak aby śledzić małą plamkę, biegającą po murawie, którą aktualnie był Neymar. Mieliśmy z Davim podobne priorytety i wspólny obiekt obserwacji, więc nasze głowy kręciły się w niemal jednakowym tempie. Mecz, który rozgrywał się na naszych oczach był jak pole bitwy. Obydwie drużyny grały na jednym, wysokim poziomie i tylko pojedyncze spotkania zazwyczaj decydowały o tym, która z nich była aktualnie wyżej w rankingach. Dlatego właśnie wygrana była dla obydwu taka ważna. Akcje podbramkowe rozgrywały się niemal co minutę, z tym wyjątkiem, że raz z jednej, a raz z drugiej strony boiska. Wysiłek jaki musieli wszyscy włożyć w jednoczesny, skuteczny atak i obronę, sprawiły, że po pierwszej połowie piłkarze ledwo co zeszli z boiska. Patrząc na nich było mi ich niemal, że szkoda wiedząc, że czeka ich kolejne 45 minut walki o wygraną, której nie ułatwiała im wielka gwiazda Realu, w osobie Cristiano Ronaldo. Muszę powiedzieć, że jego umiejętności były naprawdę imponujące i to co słyszałam kiedyś o nim jedynie z opowiadań było jak najbardziej prawdą. Miał wybitny talent, obok którego nie dało się przejść obojętnie. Jednak nie będę się tu nad tym roztkliwiać, ponieważ w Barcelonie jest więcej niż tylko jeden takowy talent i dlatego całym sercem kibicowałam im, żeby wygrali. Moje serce widocznie miało mocną siłę przekonywania, ponieważ mecz po kilku minutach grozy w doliczonym czasie zakończył się wynikiem 3:2 dla Barcelony. Bramki strzelili Bartra 27', Messi 55' i Neymar 87'. Katalońscy kibice oszaleli na trybunach a i my daliśmy się ponieść panującym wokół emocjom. Krzyki, śpiewy i brawa niosły się po stadionie niczym najpiękniejsza pieśń chwały i podziękowanie dla niezmordowanych idoli tłumu.Razem z Davim odczekaliśmy aż większość ludzi wyjdzie z loży i spokojnie zeszliśmy do korytarza prowadzącego do szatni chłopaków. Euforia jaka panowała w pomieszczeniu napawała wszystkich obecnych pokładami optymizmu, energii i radości.
- Gratulacje. - powiedziałam, kiedy podbiegł Neymar przytulając mnie mocno i biorąc syna na ręce. Po jego uradowanej twarzy płynęły strużki potu, a oczy błyszczące ze szczęścia, chowały pod sobą skrajne wykończenie, jednak nic z tego zestawu nie przeszkodziło mi w złożeniu na jego ustach gorącego pocałunku. To było moje jedyne 5 minut, ponieważ później twarz i szyję Brazylijczyka skutecznie zarekwirował Davi, szczelnie się w niego wtulając. Chłopczyk niechętnie oderwał się od ojca dopiero wtedy, gdy ten musiał iść umyć się i przebrać. Usiadł ze mną na ławce i bawił się breloczkiem od mojej torebki, co i raz posyłając mi szeroki uśmiech. Po około pół godzinie Duma Katalonii wytoczyła się wreszcie z szatni wlokąc za sobą torby ze strojami. Jednak lekarstwem na wszelkie bóle i magicznym uzdrawiającym hasłem była "Impreza". Zadziałała na nich lepiej niż hektolitry energetyków. Spojrzałam na Neya i uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Jedź z chłopakami, w końcu macie co świętować. Ja pojadę z Davim do hotelu i położę go spać. - powiedziałam trzymając chłopca za rękę.
- Trochę mi głupio. - odpowiedział drapiąc się po głowie.
- Ja i tak nie nadaje się na imprezę bo cały czas jeszcze biorę leki przeciwbólowe na tą potłuczoną głowę. Idź tylko nie narób głupot. - odparłam, a on w odpowiedzi czule mnie pocałował. Kierowca odwiózł mnie i blondynka pod hotel, a resztę chłopaków zawiózł do klubu. Pokonaliśmy obszerny hol i za pomocą windy dostaliśmy się do dwupokojowego apartamentu. Była już 22 więc czas najwyższy, aby mały poszedł spać. Z hotelowej lodówki wyjęłam mu serek, który z radością pochłonął po czym zaprowadziłam go do drugiego pokoju, który widocznie przystosowany był dla gości z dziećmi. Zapaliłam mu lampkę i pomogłam przebrać się w piżamkę, po czym okryłam go kołdrą i poczekałam aż zaśnie. Kiedy widziałam, że odpłynął w krainę snu, bezszelestnie wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sama wzięłam relaksującą kąpiel i odświeżona usiadłam na obszernym łóżku. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie ma drugiego. Uniosłam brwi do góry i omiotłam wzrokiem pokój. Rzeczywiście nigdzie nie stało drugie, nawet małe łóżko. Czy on wziął apartament małżeński? Chyba zgłupiał do końca z góry zakładając, że będę chciała spać z nim w jednym łóżku. Oparłam się o stolik, bawiąc się troczkiem od szlafroka. Z jednej strony musiałam się przyznać sama przed sobą, że perspektywa zaśnięcia i pobudki akurat przy nim była niezwykle kusząca, jednak z drugiej była to dla mnie zupełnie dziwna i obca sytuacja.
O dziwo w ogóle nie chciało mi się spać, siedziałam na łóżku w obszernej koszulce, patrząc się w okno i słuchając cicho muzyki. Była pierwsza kiedy drzwi do pokoju się otworzyły. Odwróciłam się od okna w stronę hałasu, który spowodował Neymar. Podszedł chwiejnym krokiem i zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku, położył mi głowę na ramieniu. Odnosiłam ciężkie wrażenie, że w ogóle nie panował nad swoim ciałem, ponieważ było ono tak bezwładne, że niemal powaliło mnie na ziemię. Biła od niego woń alkoholu i coś słodkawego, co ku mojemu przerażeniu przypominało woń trawki.
- Jesteś totalnie nawalony. - wyszeptałam odpychając go od siebie całą swoją siłą. Zatoczył się do tyłu, lądując na oparciu łóżka.
- Nieprawda Skarbie. Nic mi nie jest, no chodź się przytul. - powiedział rozciągając leniwie usta w uśmiechu. Zebrało mi się na mdłości, kiedy znów do mnie podszedł. Był skrajnie nieodpowiedzialny i zachował się jak gówniarz. Jaki z niego sportowiec, idol milionów, skoro nie umie się zachować?
- Twój syn śpi w pokoju obok, chcesz żeby zobaczył cię w takim stanie? - rzuciłam z obrzydzeniem, na co on jedynie się roześmiał i podszedł bliżej. Czułam od niego jeszcze jeden zapach. Kobiece perfumy. Instynktownie zacisnęłam pięści. - Nie zbliżaj się do mnie.
- Chodź, będzie fajnie. - szepnął, a ja cofnęłam się kilka kroków w tył.
- Tak długo się oszukiwałam. Ty się przecież nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz tym samym, nieodpowiedzialnym, samolubnym dupkiem co na początku. - rzuciłam i naciskając na klamkę wpadłam do pokoju Daviego zamykając je na klucz z drugiej strony. Oparłam się o drzwi, jednak walenie pięściami dobiegające z drugiej strony skutecznie mnie od nich odepchnęło.
- Co się dzieje, Mel? - chłopiec obudził się, przecierając zaspane oczy.
- Nic kochanie, śpij dalej. - odpowiedziałam i pogłaskałam go po głowie uspokajająco. Spojrzałam na drzwi. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie, jak mógł się doprowadzić do takiego stanu. Nawet jeśli nie ze względu na mnie to na swojego syna, który przyjechał go odwiedzić, powinien zachowywać się na poziomie. Jednak tego nie zrobił. Na całe szczęście blondyn zasnął równie szybko co się obudził. Odetchnęłam z ulgą, bo mimo wszystko nie chciałam, żeby zobaczył swojego ukochanego "tatusia" reprezentującego sobą poziom poniżej wszelkiej krytyki. Z szafki pod ścianą wyciągnęłam koc i skulona w fotelu, w rogu pokoju zasnęłam niespokojnym snem, nie rozróżniając koszmaru, który się śnił od tego, który dział się naprawdę.
Na początku z góry chcę przeprosić za okropnie i niewybaczalnie długi czas czekania na kolejny rozdział. Niestety szkoła i inne zajęcia nie pozwalają mi na coś takiego jak czas wolny, a z przykrością się przekonałam, że spanie jest potrzebne wszystkim nawet komuś takiemu jak ja :)
Robiąc co w mojej mocy, oto jest kolejna część. :)
Dziękuję wszystkim za ogrom miłych słów, które spotykają mnie z waszej strony codziennie w różnych miejscach. Jesteście największą motywacją jaką mam ;)
Mam nadzieję, że i tym razem nie zawiodłam i moje wypociny wynagrodzą czas oczekiwania. :)
<3
Neymar mnie zawiódł :(
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału jest zajebisty ^.^ Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny i wolnego czasu :D
To jest tak.
OdpowiedzUsuńHmmm.. muszę pozbierać myśli jak ci to napisać.
Czuje od początku że to boski blog i wgl, ale nie łapie jednej małej rzeczy.
Neymar obiecywał mówił że się zmieni a teraz kurwa co?!
Schlał się w trupa i zachował jak pajac w dodatku przy dziecku.
JPRD ZAMORDOWAĆ GO W TYM MOMENCIE.
Oczywiście żart nie zabije gwiazdy piłki nożnej.
I pewnie sama wiesz po co on miał być pijany, do czego yo ci posłuży w następnym rozdziale który jako pierwsza przeczytam.
Czekam na nexta i myslę że wciągnie mnie podobnie jak ten rozdział *.*.*.*.*.*.*.*.*.*
Buziaki życzę weny.
P.S
Zapraszam -->
http://marcbartraandmarcoreus-cinderella.blogspot.com/2014/09/rozdzia-8-uczucia-sa-niebezpieczne.html?m=1 liczę na twój komentarz kochana <3
To jest genialne!
OdpowiedzUsuńNie wiem jak ty to robisz, ale wszystko, co napiszesz po prostu powala na kolana!
Ney przeskrobał porządnie, ale wierzę, że to naprawi. :)
Czekam na nexta! <3
/ Camille.
Jak on mógł się tak zachować! Sama mam ochotę rozszarpać go gołymi rękami! Niech tylko znajdzie przekonujące wytłumaczenie swojego postępowania.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział! :)
No co ty Naymar robisz?! Rozdział świetny jak zawsze :)) czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńŚwietne! Jestem ciekawa co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńPisz szybko następny :)
Genialny rozdział! :3
OdpowiedzUsuńhttp://moje-zycie-moje-cierpienie.blogspot.com/2014/09/rozdzia-3-zostan-bo-ta-noc-to-ona-pacze.html?m=1 --> zapraszam na nexta kochana licze na twoją szczerą opinie <3 *.*
OdpowiedzUsuńŻE CO? O NIE NIE NIE NIE CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ... POWIEDZ, ŻE ŻARTUJESZ OKEJ ? :((
OdpowiedzUsuńale tak to rozdział cudny ♥
DAWAJ NOWY. TERAZ. ZARAZ. NATYCHMIAST.
ps. zapraszam do siebie na trzeci :*
http://make-me-heart-attack.blogspot.com/
Wciągający rozdział, muszę nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, nowy rozdział: daj-mi-szanse.blogspot.com